4 marca 2017
Nłar cz. I.
Kosiarka marki Wilkinson, lub Gillette. Połyskujące brzytwy.
Szaach, szaach, bryzga miękka rosa.
Zielona wilgoć, mięso zakonserwowane chlorofilem. Maleńkie żniwa, szatkowanie trawy. Niezauważalna śmierć owadów, kłęby kwiatowego pyłku. Owłosione stopy w sandałach. Skrzypienie kółek, warkot silnika. Kołyszący się brzuch grubasa, szczecina.
Pępek, niczym głęboki lej. Obrzydliwe paluchy z żółtymi plackami od ruskich papierosów bez filtra, brud za paznokciami.
Na prawym ramieniu wytatuowana kotwica i napis ,,Kołobrzeg 1975". Cudowna pamiątka z wakacji.
Leżę trzy metry od płotu. Nie wiem, na jakiej głębokości. Ale nic nie czuć. Nie wygrzebał mnie żaden mięsożerca.Tłusty wąsacz stęka, przeklina. Jebane krzaczory, pierdolona pokrzywa, znów się oparzyłem. Słyszę wszystko, każdy ruch odrażającej góry sadła.Brązowa farba łuszczy się ze sztachet. Pełzną po nich ślimaki. Tłuste ścieżki gęstego śluzu lśnią w słońcu.Spójrzcie, tam jest pachnący jabłkami sadek. Porzeczki, truskawki, maliny. Perz, osty, butelka po soczku Dodoni wyrzucona z przejeżdżającego samochodu. Leży ze trzy lata, jak nie dłużej. Grób myszy, jej ażurowe, prawie zmumifikowane ciało, resztki futra w kałuży gnojówki. Bluszcz obłazi wiecznie spoconą ścianę domu tego buraka. Wżery w szarej elewacji, prawie uschłe drzewa rzucają mdły cień na wiecznie zamknięte okno.
Firanka uwędzona tytoniowym dymem, doniczki z kaktusami na parapecie.
Kiedyś to był pokój matki, teraz obcy, niechlujny facet, prawie zwierzę, zmienił go w oborę.
Niby widzę to wszystko, spod spodu.
Prawie patrzę, jak łysiejąca baryła ciąga tę nieszczęsną kosiarkę. Brutalnie, jakby jej z całego serca nienawidził. Szarpie się, czerwienieje, sapie.
Makabreska, cuchnący potem knur z wylewającymi się z krótkich spodenek fałdami smalcu. Mierzi mnie jego obleśny wygląd. Rozedmij się, eksploduj, jak twój sobowtór w Sensie życia Według Monty Pythona. Trzaśnij, wylej breję, którą jesteś napełniony. Wyobrażam to sobie: fala wymiocin chluszcząca na drzewa, na bluszcz, na łuszczącą się brązową farbę. Facet wywracający się na drugą stronę, by pokazać wszystkim, że jest workiem szlamu, pojemnikiem na nieczystości płynne. W zapuszczonym ogrodzie więdną bratki. Jeszcze mam w nozdrzach woń parującej rosy, deszczu. Wczoraj padało. Do zapachu ziemi zdążyłem przywyknąć.
Pierwiastek żeński jeszcze drzemie. Może zbudzi się po północy.
Opowiem wam coś. Bajeczkę z zakopanego świata. Zanurzcie uszy w mętnej, zaskórnej wodzie.
Gdy Jan Paweł II był w agonii, replikował się, powielał na wszystkich kanałach telewizyjnych i radiowych, wyskakiwał z lodówek, objawiał na zaciekach, szybach i drzewach, gdy nawet Jezus wiszący na krzyżu w każdym prawdziwie polskim domu ronił łzy po moim najsłynniejszym rodaku, kiedy zdawało się, że Europa, ba- cały świat na parę dni stał się jednym wielkim umierającym papieżem z rurką w gardle, siedziałem przed kompem i oglądałem gejowskie pornosy.
Bóg robił za odźwiernego, otwierał świętemu od zaraz drzwi do chałupy, anielski orszak unosił strudzoną duszę wprost do raju, a na moim monitorze trzech Murzynów... nieważne. Stwórca pod postacią wiatru zamykał Biblię na trumnie biskupa Rzymu, ora pro eo, ora pro nobis- śpiewało morze gardeł, trwała żałoba narodowa, sczerniały loga Jedynki, Dwójki, Polsatu, nawet TVNu, a ja patrzyłem, jak jeden koleś liże drugiemu... nieważne.
Iryzujące kleksy benzyny na szosach układały się w owalną twarz wikariusza Chrystusowego, na starówkach gołąbki pokoju nie srały, a jeśli już- to wyłącznie wodą święconą, wodami płodowymi Niepokalanej. Kibice zwaśnionych drużyn, odrzuciwszy kastety i maczety padali sobie w ramiona i całowali się w usta, jak Breżniew z Gierkiem. Nawet zatwardziali ateusze, choć to trochę durne, zapalali w oknach świeczki i znicze, śpiewali religijne pieśni. Masowe nawrócenia, zbiorowy płacz, hurtowe modły. Ja kolejny dzień przed gaytube.
To był mój pierwszy krok w przeciwną stronę. Od kościoła, religii. Wypluwałem wszystkie zjedzone w życiu komunikanty, oskubywałem z piór anioła stróża. Już nie stał przy ramieniu, nie chodził krok w krok.Odrzuciłem wiarę w czyściec, wyciągałem z niego maleńkie duszyczki poronionych dzieci, gasiłem śliną ognie piekielne.Z kotłów wychodzili grzesznicy, upadli święci.
Agniecha Bojaxhiu człapała zgarbiona za Andrzejkiem Czakatiłą, Jasiek Montini kuśtykał ramię w ramię z Edkiem Gainem. Niewiara, zaprzaństwo, porzucenie wiary ojców. Adolf z Benitem przeganiali cherubów, wydłubywali oczy tronom. Wciskałem backspace i z umysłu znikały wersety świętych ksiąg. Kasowałem wiarę, nadzieję miłość, cały katolicki szlam.Erozja skały, na której zbudowano Kościół.
Oswobodzone dusze potępieńców, papieży, libertynów, trucicielek, franciszkanów, zmarłych w połogu ku*w, odstępców, zaćpanych gwiazd rocka, fałszywych proroków rozwiały się, gdy wyłączyłem komputer. Po jakimś czasie dopisałem swoje nazwisko do internetowej listy ateistów i agnostyków, zaprenumerowałem Fakty i mity. Bóg zlazł z ołtarza. Siedzący w bocznej nawie diabełek zanosił się szyderczym śmiechem. Grubas, którego imienia nawet nie znam, skończył koszenie trawnika. Taszczy grilla. Pewnie będzie melanżyk.
Tak leżę, leżę, nawet nie wiem, jaki mamy dzień. Rok chyba 201...
Cholera, nawet się nie przedstawiłem. Raczej nazywam się Florian de Nath. Kobieta pewnie nie ma personaliów.
Musiałaby być, jak sama nazwa wskazuje, personą. Kawałki nie mają danych osobowych, nie istnieją dowody osobiste dla rąk, paszporty dla samych oczu, pesele dla ust pozbawionych całej reszty. Poza pewną granią wybrakowania stajesz się odczłowieczony. Przepraszam, zebrało mi się na żarty. Ale sytuacja, w jakiej się znalazłem jest nieco śmieszna.Trudno określić, czym jest ,,to damskie", które wrosło we mnie. Syjamski bliźniak innej płci, czyrak, potworniak. Huba, jemioła, dzikie dziecko wychowane przez szczury, pasożyt żerujący na moim zakopanym ciele. Nie mam pojęcia, czy to myśli, prawdopodobnie tak, zachodzą w nim jakieś procesy uczuciopodobne.
Choć gdzie ma mózg...Nasz splątany układ nerwowy, meandry arterii, schemat linii metra zaprojektowanego przez nieźle poje***go planistę, włosy, zgrubienia, nerwiakowłókniaki, dzieła pacykarza obłąkanego opium i syfilisem. Mięsno- żylasty dekonstruktywizm, podziemny freak show, baba z brodą i jajami, samozapładniający się hermafrodyta, wybryk natury, shemale. Córko-syn tajlandzkiej prostytutki, porzucony pod różową latarnią, ladyboy, mieszkający we wnętrzu czwartego reaktora zamkniętej elektrowni. Gorzka gwiazda Piołun wpadła do martwej rzeki.
O, tu chyba mam pierś. Pełna mleka. Tutaj wagina, mała, skarlała, ciągle wilgotna. Boli przez kilka dni w miesiącu, krew ścieka mi po nogach. Krzepnie. I cieknie znów.
Wypływają strzępki rozmokłego papieru. Czuję kłucie w podbrzuszu, między nogami mam przepełnione naczynie. Przy każdym ruchu wylewa się parę kropli. Czasem więcej, strużka ciepłego, wodnistego kisielu. Potem mija. Dotykam szorstkich, posklejanych włosków. Zanurzam palce. Głęboko jest ścianka z betonu, albo granitu. Nie żadne tam kruszące się lastryko, zacementowany żwir. Wskazujący i środkowy ślizgają się. Kobieta czuje, że dotykam jej wiecznego dziewictwa. Gęsta wilgoć, mimowolne skurcze. Niezrywalny kwiatuszek.
Czasami próbuję nadać imię tym doklejonym do mnie, żeńskoosobowym szczątkom.
Flora, bogini natury. Za ładnie. Ochłapia, Kleszczyca, Przylga. Lady Tasiemiec. Pasuje.
Bydlę w spodenkach rozstawia plastikowe krzesła, sypie węgiel drzewny. Pewnie zaraz pojawi się kiełbacha, piwsko, disco- polo z magnetofonu ,,jamnika".
Ciekawe, ile osób wpadnie.
Gdybym chciał spisywać moje historyjki, ta nosiłaby tytuł ,,Poszukiwacz trumien".
Wiem, że kojarzy się z niskobudżetowym, amerykańskim horrorem erotycznym.
Brakuje tylko półnagiego Hasselhoffa z plastikowymi zębami wampira i Pameli, której ze strachu i podniecenia zagotuje się silikon w cyckach.
Ale do rzeczy. Wszystko zaczęło się od zastrzelenia Ilony.
Właściwie sama sobie była winna. Po kiego wstawała? Mogła leżeć, poczekać do końca przedstawienia.
Nie, musiało jej odwalić, chciała zgrywać obrończynię uciśnionych.
Knajpa ,,Ogon Mefista" nigdy nie cieszyła się dobrą sławą.
Mordownia, jakich mało, ulubiony lokal dresiarzy, dilerów, miejsce schadzek gimnazjalistek z podtatusiałymi sponsorami.
Prowincjonalne wersje galerianek, obciągające za pięćdziesiąt zeta zlatywały się wabione odorem alkoholu, moczu i spermy.
Jak muchy do kupy.
Wnętrze speluny przyprawiało normalnego człowieka o mdłości: czterdziestoletnie, pokancerowane stoliki, na ścianach wyblakłe plakaty z Rockym, Rambem i Conanem.
Umierający, zasuszony rododendron, jednoręki bandyta, telewizor Neptun popsuty w 1986.
Za barem szczerbaty Leszek zwany Zawodowcem. Bo miał mordę jak Jean Reno skrzyżowany z Garym Oldmanem, wiecznie naćpanym gliną w białym garniturku.
Tylko Lechu był znacznie brzydszy. Podobnie jak ekranowy płatny morderca, nie umiał czytać. Za to o jego powiązaniach z półświatkiem, o podbojach seksualnych krążyły legnedy. Chwalił się, że kogo to on nie wyru... mniejsza o to.
Feralnego dnia Ilona była na ciężkim, poweekendowym kacu. Siedziała przy ósmej z kolei warce mocnej i kontemplowała, rozkminiała, rozmydlała otaczającą rzeczywistość.
Ściany miękły, kinkiet nad głową świecił słabiej, z każdym następnym piwem zatrucie ustępowało, bar stawał się coraz bardziej przytulny.
Dym z papierosów nie gryzł w oczy, z WC mniej śmierdziało, Leszkowi odrosły zęby i zaczął wyglądać jak dobry wujek.
I wtedy wpadło tych trzech w kominiarkach. Mieli noże, glocki, kilkaset ton agresji.,,Na ziemię, kurwa, na ziemię!- krzyczeli. Jeden z drugim naoglądał się ,,Antyterrorystów" na Polonii 2.
Żadni tam z nich ,,cyngle", ,,sprzątacze" w lenonkach, byli to zwykli, pospolici bandyci. Tanie dranie.Charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła. Lesiu z trzema kulkami w brzuchu leżący w kałuży brandy, whisky, rumu, wina marki wino i wyrzygujący obiad. Czerwona polewka, pulpety, ołów i resztki żołądka. Szklana półka, na którą runęło jego umierające ciało, odbryzgi roztrzaskanych butelek. Mętny zapach z ubikacji. Zapłakana lodziara, wagarowiczka z zasadniczej zawodowej sikająca w majtki. Ciemna plama na dżinsach.
Jakie to śmieszne, jakie to wszystko śmieszne- pomyślała Werdyńska, czyli Ilona. Włączył się tzw ,,klinowy zanik logiki".
Czuła się, jakby wypaliła wielką ilość ganji. Dobry duch, Święty Mikołaj robiący w dragach podrzucił wór po saletrze amonowej. A w środku zioło, cały ocean błogości i śmiechu.
Wielka Orkiestra Świątecznego Odurzenia gra najgłośniej jak potrafi.Ilona wstała z zimnych jak diabli płytek i wykrzyknęła: ,,Ej, ludzie, ta broń jest plastikowa! To straszaki, pistoleciki na wodę! Nie bójcie się ich, to przebierańcy, a nie żadni, kuźwa, bandyci!Gówno nam zrobią! Gdzieś tu pewnie jest ukryta kamera! Co się gapisz, palancie? Poznaję, jesteś Holoubek, grasz w tym, no, Na dobre i z..."
Nie dokończyła.
Rozgwiazda kwitnąca na czole, piękna rana wlotowa. Zastygły uśmiech. Kawałki mózgu na zdjęciu Shwarzeneggera.
Rozmazany makijaż lachociąga, powiększająca się plama.
Potem oczywiście zjechała się psiarnia, przesłuchiwali zaszczaną kurewkę. Zwłoki zabrano do zakładu medycyny sądowej.Po sekcji rodzice odmówili odebrania trupa. Bo się zeszmaciła, stała pijaczką, lata temu zerwała wszystkie kontakty.
Zbycho, obecny partner Ilony zachował się honorowo i powiedział, że pochowa. Tylko, kur*a, z kasą krucho. Nawet nie ma czego sprzedać.
Wtedy mi zaświtała myśl: pogrzeb niskobudżetowy! Bez klechy, bez karawanu. Własnym sumptem.
W Hempalinie jest opuszczony GS. Trochę, co prawda, rozszabrowany, ale w niektórych miejscach po prostu czas się zatrzymał.Przez wybite okienko magazynu widać, że stoją w nim trumny. Trzy, jedna na drugiej. Kiedyś w GSach było wszystko, mydło i powidło.Co dało się zapierdolić dawno zapierdolono, każda metalowa rzecz dostała nóg, nawet kable ze ścian wyrwali. A tego towaru jakoś nie biorą. Niechodliwy. Nie przyjmą w skupie złomu. Poszliśmy we czterech: ja, Zbycho, Anoni i taki jeden Krzysiek. Żaden nie miał prawa jazdy, o samochodzie nie mówiąc. Niedaleko, trzynaście kilometrów w jedną stronę. Wszyscyśmy zdrowi, w miarę trzeźwi. Znaczy miałem coś- niecoś. Ale po robocie. Na stypę.
Wielka ruina geesowskich magazynów przedstawiała żałosny widok. W większości dachy się zapadły. Szare ściany, wybite szyby, drzewa samosiejki. -,,Tutaj, chodźcie. Powinny być". Nagle przenieśliśmy się do późnego PRLu. Polska Ludowa widziana przez szare okulary, lekko nadgniła, murszejąca. Ten budynek był prawie nie zdewastowany. Ząb czasu oszczędził. Zero włamań. Żelazne regały się nie zdematerializowały. Transportery z niewypitą od prawie trzydziestu lat lemoniadą, oranżadą, zamrażarka mors z wyrwanym silnikiem (czy też agregatem, nie wiem, jak się mówi), zbutwiałe księgi kasowe. Cała dokumentacja zapleśniała na podłodze. Trzy trumienki pokryte grubym kożuchem kurzu stały pod ścianą. Niedzisiejsze modele. Teraz już takich nie robią. Plastikowe ornamenty miały chyba udawać srebro. Kicz funeralny.Zardzewiała kłódka rozsypała się od kopniaka. Martensy Krzycha były podbite blachą.
-Bierzmy tę, co stoi najwyżej. Ostatnia, na dole pewnie zapleśniała w środku. Ciągnie wilgocią od ziemi. Tyle lat nieogrzewany budynek... Sprawdźmy. No, falbanki jak trzeba, poduszka też. Przejechać szmatą i brać -zakomenderowałem.
Wtedy Antek wyciągnął z kieszeni flaszkę.
Trzeba się wzmocnić przed tak długą drogą. Odmówiliśmy. Skończyłoby się to parodniowym ochlejem. A biedna Ilona cały czas w lodówce...
No i wypił sam, z gwinta. Bez zapitki, pod papieroska.
On to w ogóle jest numerant. Mentalne dziecko. Słucha Nirvany i Cradle of filth. Ostatnio świruje, by mieć rentę, bredzi.
Zło całego świata stanowią dla niego telemarketerki. Telefoniczne oszustki dzwoniące parę razy dziennie na stacjonarny.
Zapraszają na prezentację leczniczych garnków po tysiąc złotych za sztukę, pościeli z wełny wielbłąda i lamy, cudownych lamp do naświetlania bolącego krzyża. Albo masujących mat, które są panaceum na wszelkie dolegliwości. Poleżysz parę minut na takiej i momentalnie nie masz raka.
Warsztaty kulinarne, komplet ściereczek gratis dla każdej pary małżeńskiej. Nisko oprocentowane raty. Okazja, tylko dziś durszlak za jedyne dziewięćset złociszy. Bierzcie, póki trwa promocja, jutro cena wzrośnie czterdziestokrotnie.
Większość ludzi powiedziałaby tym wabiącym, chytrym piczkom kulturalne ,,spier**laj".
Ale nie Antek. On prowadzi niekończące się dyskusje, wypytuje o wiek, nawet o wagę. Jesteś wolna, nymphetaminko? Chce być twoim chłopakiem. Oddam ci moje box shaped heart. Lubisz połykać? Zrób mi dobrze. Ustami. Będzie to nasz filthy little secret.
Przyjedziesz do mnie? Come as you are. Love me, and worship me, I'll lavish you and ravish you.
Gdy dzwoni facet, Antek plecie coś od rzeczy. W sprawie mruczenie proszę się z jakimś kotem skontaktować. Ja panu nie będę miauczeć, ani mruczeć. Rape me, my friend. Ile zapłacił pan za wtof- tof? Ja mam całą wełco- wałco. Nie pójdę na wasz pokaz, bo gotujecie psy. Ja mam pieczętantus i telefonantus, jestem ausburg, co pije wodę z Lourdes. Wasza pościel śmierdzi jak duch nastolatka.
,,,Kasztelańska" momentalnie ścięła Antoniego z nóg.
-Opój pier***ony- warczał Krzysiek. I tak ponieśliśmy go w tej trumnie. Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom. Antek Wiśniewski padł!
Potem Ździcho wynajął poloneza trucka, zabrał ciało Ilony.
Pogrzeb odbył się w nocy, na dziko. Niezawodne martensy Krzyśka rozpieprzyły kłódkę od cmentarnej bramy. My, niczym złodzieje, z latarkami.
Strach jak diabli. Dla dodania sobie odwagi nuciliśmy piosenki. półgłosem, Tisze jedziesz, dalsze budiesz. Małgośka, Nie płacz, Ewka, Chałupy welcome to. Pochowaliśmy nieszczęsną Werdyńską w zabytkowej części, obok grobowca Potockich. A co, niech ma. Należało jej się.
Możecie mi nie wierzyć, ale wszystko to prawda. Nie takie numery się odwalało.
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga
21 listopada 2024
4. KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
FIANÇAILLES D'AUTOMNEsam53
20 listopada 2024
2011wiesiek
20 listopada 2024
3. Uogólniłbym pojęcieBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
Mówią o nich - anachronizmMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Bielszy odcień bieliMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.