Stefanowicz, 26 august 2018
ORTODROMA I CIGARETTES AFTER SEX
czasem nie ma kamieni by wyrazić co myślę
choć ich stosy się piętrzą pod palcami i obok
kiedy stukam w klawisze w końcu któryś się wytrze
dziś chcę pisać o sobie ale nie chce być sobą
messengery niebieskie bierzcie jedzcie albowiem
wam się można spowiadać z bólu głowy i krzyża
czego wam nie napiszę tego nigdy nie powiem
personalne watsupy - like a Personal Jesus
gdzieś znalazłem to słowo brzmiące jak melodramat
ortodroma - najkrótsza droga stamtąd donikąd
zanim pójdzie muzyka zwykle leci reklama
zanim włączę spotify wszystko jest tu muzyką
potem nagle jest cisza i trzy procent baterii
żeby jeszcze dopisać coś co wszystko tłumaczy
dzisiaj ktoś gdzieś żarł jarmuż, kiedy ja mięsożerny
zjadam ciastka z wróżbami żeby nimi się raczyć
mnie się ciągle coś marzy ale zwykle się maże
gdy to wklejam w Iphone’a ekran topi się w kleksie
kiedy pierwszy chcę rzucać kamień w palce mnie parzy
kończę puszczam spotify – Papierosy Po Seksie…
Stefanowicz, 30 may 2015
jest późno pomimo zegara
tak mówią zleżałe rupiecie
i wszystko wydaje się naraz
a reszta wydaje się przecież
a jeszcze jest po co wyciągać
głód rąk z błękitnymi żyłami
i chcieć i pożądać by w środku
wytrawiać by nigdy nie strawić
gdy myślę o byłych pewnościach
choć wiem że jest późno to nadal
chcę móc cudzołożyć z lekkością
bym znów miał się z czego spowiadać
pragnąłem i kradłem garściami
szczególnie lubiłem kraść w święta
żałuję że mało tych grzechów
że więcej ich dziś nie pamiętam
Stefanowicz, 8 july 2014
Pusta szklanka na stole,
popielniczka z petami
(jeszcze ciepłe, ze szminką
na kremowym ustniku).
Susz w wazonie i udko
na talerzu opodal.
Radio stare przeboje
sączy z ciemnych głośników
ponad hałas ulicy.
Kilka plamek czerwonych
psuje biel falujących
w oku okna firanek.
Karton mleka na blacie,
za to kawa na ziemi.
Pośród włosów w nieładzie,
ziarna lśnią rozsypane.
Drzwi otwarte nieznacznie,
klamka chyli się jeszcze.
W progu płaszcz, dżins i półbut
pastowany, że podziw.
Światło bawi się cieniem
choć dzień jeszcze jest młody,
jakby wciąż się dziwiło,
chciało krzyczeć - wychodzi!
Stefanowicz, 12 may 2014
Wypluwasz kroplę. Ja ją łapię.
Syty widoków i niesyty.
Powietrze stygnie, cieknie wola.
Niepewny jestem ale silny.
Mam cię pod sobą ale znikam
w tobie bo jesteś wszędzie wokół.
I nie wie czułość czy jest górą,
nim cię bestialsko wybebeszę.
Najpiękniej gdy się zapominasz
a to jest przecież niemożliwe,
jak to że widzisz mnie tak blisko
i że masz czas na bezcelowość.
Kiedy sięgamy po oddechy
znowu jesteśmy obok siebie.
Jak łódki na rozbieżnych falach.
Wiatr wieje w żagle - dryfujemy.
Stefanowicz, 11 may 2014
noc jest duszna
więc nocą śpi się krótko i mało
a gdy zaśnie się wreszcie można poczuć ten ruch,
gdy się niebo zapiekla.
dzisiaj we śnie widziałem
jak z poduszki pot kapał w parach pustki i bzdur.
dawne cienie znajomych
rozedrgane - a stałe
zapałkami bez siarki chciały spalać ten świat.
tarły drewnem o ścianę
i o siebie nawzajem
po czym łyse karlały rozdmuchane przez wiatr.
a za oknem,
na drodze,
kawalkadą na oślep
kroczył tłum pomarszczony starych pryków i bab.
szedł miarowo i równo
nucąc hymn "do młodości"
i był silny jednością choć co uszedł to słabł
potem brzuchy ciężarne zobaczyłem
w suficie.
opuchnięte i pełne dumą z siebie i ciąż.
i raziło mnie światło
pełni życia w rozkwicie,
światło w którym usychał ojciec płodu i mąż.
nagle spadłem.
z wysoka!
ale miękko mi było
upaść w stosy banknotów i nie czułem co ból.
na rewersach królowie
z miną mądrze nadgniłą
powtarzalny ład talii kładli kartą na stół.
miałem jeszcze w zanadrzu
myśli pewne - bo moje,
odkładane na chwilę, kiedy znajdzie się czas.
wziąłem zatem ten diament
i zaśmierdział mi gnojem
ręce zbrudził mi pudrem z nałożonych stu warstw
chciałem wstać a leżałem.
nieruchomo mi było.
chciałem krzyczeć - chrapałem i tak zastał mnie dzień.
noc jest duszna,
dlatego,
a co więcej - pomimo,
wciąż rozglądam sie wokół.
tak to musi być sen.
Stefanowicz, 23 november 2013
wystawiam w niebo żywe usta
chociaż niezdolne się otworzyć
pod nimi równo ja i pustka
oba stworzenia sztucznych tworzyw
zawisam roztopiona z blatu
guzami wspinam się w powietrze
świat mnie wyniszcza a ja światu
wygładzam zmarszczki przeszłych nieszczęść
wytapiam w dal patrzące twarze
zastygam w swoich ciał dynastii
i tylko tu mi się nie starzeć
bo co jest trwalsze niż sam plastik
w nim tylko nigdy się nie zmieniam
kiedy już weźmie ze mnie części
i nieparzystą chęć tworzenia,
jak nieparzyste moje piersi
jest we mnie chwiejna lekkość bytu
tyle nieznośna co i łatwa
wtapiam się zatem w stos pomników
i idę wolno w stronę światła
Alinie Szapocznikow, artystce genialnej i jednokrotnej.
http://culture.pl/sites/default/files/images/imported/sztuki20wizualne/portrety/portret20wielokrotny20alina20szapocznikow/portret20wielokrotny20alina20szapocznikow_5779973.jpg
Stefanowicz, 18 november 2013
w codziennych twarzach ślady zdarzeń
w zdarzeniach zwykła nieodzowność
i słowa wbite w kalendarze
w których zamarzną albo zmokną
dotknięci niepodzielną tremą
próbując siebie raz wykrztusić
wpadamy we wszechmocną niemoc
i zostajemy niemogłusi
możemy spisać się a jednak
w zapisie fałsz a w fałszu cisza
i bliżej jest do dna niż sedna
które by w ciszy ktoś usłyszał
zostaje pustka i zagadka
zamknięte usta w dole twarzy
w oczach litery tego światła
co nie potrafi się zestarzeć
a z liter jest coś więcej jeszcze
bezsłowny język głuchoniemych
wszechświaty naszych szczęść i nieszczęść
których wam nigdy nie spiszemy
Stefanowicz, 18 november 2013
Rozdmuchało się na dobre i na złe
trochę w liście, trochę w posmogowy strumień.
Na jesieniach siedemnaście nagłych mgnień
w zgniłym swądzie wiatru, szamba i perfumie.
Patrzysz w bok i widzisz jakiś biały błysk.
Krzesło, lampę, ekran, na nim czarną dziurę.
Przed ekranem uśmiechnięty biały pysk,
zagapiony w czarną dziurę jasny dureń.
Twarz Pierrota, jego wybielany frak
Farba zdradza, że się dawno nie malował.
I co z tego, że nie myśli wcale tak,
z gęby czytasz, że ten świat się nie podoba.
Znowu patrzysz w przód a wtedy oka kąt
chwyta lustro, w którym czysto się odbijasz.
Zamiast strachu czujesz tylko lekki świąd.
Za sumienie swędzi niedomyta szyja.
Biały Pierrot na klawiszach czarnych ślad
pozostawia pisząc białą uwerturę.
I w jesienny, rozwietrzony cyberświat
leci stukot z pierrotowej klawiatury.
Stefanowicz, 16 september 2013
Z uchylonej firanki
smuga złota i cienka.
Pod firanką zesłanka -
Zjawiskowa Panienka.
Naprzeciwko zsiniały,
z bólem głowy pijanym
leży sztywny Poeta,
cały w opad i plamy.
Panna piękna i jasna
on stał, stał tak, aż zasłabł.
On tak pusty jak flaszka,
ona wdzięczna igraszka
Ona tańczy nad ziemią,
on jest cisza i niemoc.
On jest dziura żałosna,
ona z wiatru ma postać
Jego nie ma, choć leży,
lecz to dla niej - nie przeżyć.
On chce pisać – nie umie.
Ona wizja i strumień.
W ciszy jemu nie patrzeć.
Jej zaś być, lecz nie zawsze.
Ona nierzeczywista
On pieprzony artysta
Z uchylonej firanki
smuga złota i cienka.
Pod firanką zesłanka -
Zjawiskowa Panienka
Naprzeciwko zsiniały,
z bólem głowy pijanym
leży sztywny Poeta,
cały w opad i plamy.
Stefanowicz, 9 september 2013
Skotłowany, skołtuniony
krzyknę w górę: - tere, fere!
Padnę trupem niedochrzczonym
na podłogi miałki teren.
Aż z podłogi wstanie deseń
dla tej chwili, dla tej chwili,
trochę w wiosnę, trochę w jesień,
wstanie deseń nim się schyli.
Nim się schyli nad upadkiem,
którym zniknę w takiej porze
i zanuci z czarnym światłem:
„świeć pod nogi dobry Boże”.
A ja będę tam - o Matko! -
leżał w chwili takiej czystej,
nim ostatni zgasi światło
nieuchronnie wiekuiste.
Stefanowicz, 27 august 2013
w głowie mam taki zbiór tytułów
że oprócz nich już nic nie piszę
bo zresztą nie ma i dla kogo
na twardo wyprawiłem skórę
wyrazy składam w głuchej ciszy
żując swój własny gorzki ogon
nie mam też dobrych rad zbyt wielu
dla tych co gaszą pożar moczem
albo zdmuchują go mruganiem
dla mnie dziś celem jest brak celu
i przymykanie z lekka oczu
na wszelkie światła rozedrganie
w kartkach świątecznych swój testament
na raty zapisuję prozą
skrótem i starą dobrą sztampą
co stać się musi to się stanie
nim słowa same się ułożą
a zgasną pełgające lampy
Stefanowicz, 27 august 2013
zazdroszczę szczerze
głębokiej czerni i tych plam błękitu
nie da się zmierzyć
tej nieważkości czy ważkości chwili
twardo na ziemi
syty obiadu i pewności siebie
zostaję niemy
rozkładam słowa w cichej lewitacji
człowiek też zwierzę
a autopilot już bez funkcji „aport”
zazdroszczę szczerze
wytycza drogę do nieskończoności
Stefanowicz, 25 october 2012
ściemnia się szybko i sennie smuży
niebo podwija kieckę do góry
a nic już nie ma pod tą sukienką
wycieka błękit światło i czas
spoconym drzewom zmierzch się wydłużył
na widok chwili miękną postury
lamp chodnikowych wreszcie cień sięga
bruku i lepko pada na twarz
jeszcze gdzieś przyszłość – jaka świetlana
spod mroku w hałas słabo zaświeci
na rany okien przyłoży ucisk
uśpi sumienia w słomianym śnie
kiedy wstaniemy będą tu dla nas
dzień trupy gazet pod próg zamiecie
skąd się dowiemy że M nie wrócił
ktokolwiek widział ktokolwiek wie
Stefanowicz, 8 october 2012
z sumieniem brudnym klękam wam u stóp w niedzielę
w wirówkach pralek piorę plamy z modnych gaci
bo za odpusty lekką ręką tak niewiele
bierzecie z góry po czym łatwo rozgrzeszacie
wam się wywnętrzam i spowiadam z niepowodzeń
z gorączki pychy i lenistwa które trawi
wypruwam flaki a gdy znowu nie wychodzi
jak zwykle mocno postanawiam się poprawić
nie chcecie słuchać a słuchacie moje święte
kiedy przelewam wolę w myśli ciutzepsute
wewnątrz i ponad ukrywacie mnie ze skrzętem
z kolejną plamą gdzieś w bebechach na pokutę
złociutkie moje wiotkowijne moje mleczne
kurewki piękne dziwki słodkie miododojne
spowiadam się na waszą chętność wszechwszeteczną
zadośćuczyniam to co umiem i co pojmę
Stefanowicz, 25 april 2012
nieważny żaden powiew wiośniany
kiedy za oknem jesiennie mży
jedno co kwitnie to grzyb ze ściany
między ścianami gnijemy my
z kart kalendarza śmieją się datą
wiosenna potwarz i cycki pań
a my nie mamy już siły na to
żeby się wdzięczyć i puszczać w tan
kiedy na zewnątrz sypie i siąpi
wklejeni w okna zerkamy w dal
wierząc że przyjdzie jeszcze dostąpić
wybuchów słońca zieleni salw
nam pozostaje z zatęchłych pąków
wznosić kaprawy do góry wzrok
z porozpinanych dawno rozporków
zwieszać wahadła co zmylą krok
kiedyś nadejdzie wreszcie ta wiosna
jaką nam wróżą stragany dat
by wreszcie zmienić tę rzeczy postać
którą nam kwiecień bezczelnie skradł
Stefanowicz, 2 march 2012
gołębie umierają leżąc
przechodzą w inny stan skupienia
z lotnego w całkiem już nielotny
śnieg przyjmie każdą ilość brudu
zależnie od temperatury
z roztopem nic się nie odstanie
nie znamy rady na niestałość
fizyka jest tak bardzo ścisła
że nie schowamy się w szczelinach
pomiędzy tym co było wczoraj
tym co być może lub bynajmniej
a tym co kryje się pod śniegiem
Stefanowicz, 25 february 2012
miałem znaleźć a zgubiłem
lekką ręką choć na siłę
taką wymyśloną chwilę
hej, o hej!
wciąga mnie zielona mila
miałem styl i nie ma styla
został tylko song debila
hej, o hej!
a wierzyłem tak przepięknie
że jest więcej coś niż lęk, nie
tylko to co w głowie brzęknie
hej, o hej!
siedzę w kucki i jem pilaw
umkła mi ta piękna chwila
został tylko song debila
hej, o hej!
dmucha ten co się poparzył
wierząc że się jeszcze zdarzy
w końcu zawsze wolno marzyć
hej, o hej!
wierzę więc w kolejną chwilę
gdy się wierzy żyć jest milej
nawet gdy się jest debilem
hej, o hej!
Stefanowicz, 8 february 2012
czekałem – jesteś,
dyszałem – przyszłaś.
lekko, zmysłowo, jak po pieszczotę.
w ujęty zielnie,
późny międzyczas
i z blaskiem, który barwi cię złotem.
a maj jest przy nas,
we mnie październik,
weźmiesz mnie zaraz w siebie głęboko.
błękit ugina
bzy w dół do ziemi,
na którą broczysz sukni posoką.
a tutaj hałas.
to pies cię wita,
z grzbietem wygiętym psią jego trwogą.
a przecież z ciała
spokój ci czytam.
na kogo warczysz kundlu, na kogo?
jesteś nieśpieszna,
masz czas – ty jedna,
a ja tak chciwie sięgam po ciebie.
czy jesteś piękna,
lekka, zaśpiewna?
milknę zdumiony, nie widzę, nie wiem.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/56/Malczewski-Thanatos.jpg
Stefanowicz, 26 december 2011
odejdźmy tam gdzie jest inaczej
zabierzmy sobie nie za wiele
zmyślonych pragnień i tłumaczeń
możemy się poruszać śmielej
w kieszeniach wszystko jest co znaczy
ciszą pisany głośny temat
jeszcze możemy więc odejdźmy
a drugiej szansy przecież nie ma
samotność tyje drwi i patrzy
daleka chwilom zapomnienia
odejdźmy tam gdzie jest inaczej
i wszystko jest a nas tam nie ma
Stefanowicz, 8 november 2011
ognistość pawi się za oknem
i wyjaskrawia tak rzęsiście.
a ja tu stoję, ja tu moknę
gdy z tamtej strony płoną liście.
tam chodnik błyszczy samospłonem,
gdy oto po tej stronie szyby
kurzowe pyłki ust milionem
szemrzą i wszystko jest na niby.
nic nie zapali się wśród sprzętów
tonących w rzece codzienności.
i brak tu tchu i argumentów.
zabraknie wkrótce przytomności.
a tam pożarzą się płomienie,
broczą chodniki rdzą czerwoną.
i nie wiem – fakt to czy złudzenie,
a tak ochoczo bym tam spłonął.
Stefanowicz, 8 november 2011
kolejne żółte liście spadają
masłem do dołu z mokrej krawędzi
ziemi... tej ziemi.
która to jesień w tym roku? - pytasz.
nie odpowiadam, patrzę i żółknę,
przechodnie krążą
dziwnie paskudni, paskudnie dziwni
i niewspółmierni, w deszczowej brei
niepogodzenia.
jedyne niebo jakie tu widać,
kiśnie odbite w brudnych kałużach
rdzawym błękitem.
nie patrzę w górę, co jeśli w górze
zostało tylko szare odbicie
płyt chodnikowych?
Stefanowicz, 21 october 2011
niewiele jest piękniejszych rzeczy
niż te płonące zniczne pola
pod cichociemnym mroźnym niebem
niewiele takich zapamiętań
parafinowo mroczną porą
w której się zmieszczą nieobecni
można używać zeschłych liści
lub zapomnianych dawno dotknięć
tak samo dobrze rozpalają
jesteśmy cisi oprócz dzieci
one tak dużo muszą jeszcze
zużyć płomieni nim zapomną
Stefanowicz, 6 october 2011
Nasięźrzale, nasięźrzale!
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Karczmarze, owczarze, sołtysi,
A potem z całej wsi;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże!
- zaklęcie ludowe dające pannie urok i płodność (do inkantacji, koniecznie tyłem do tarczy księżyca)
nasięźrzale podejźrzonie
wypiękniałeś wyrastałeś
wyłuszczyłeś płodosedno
daj mi teraz choć to jedno
zanim noc się zbroczy w koniec
daj mi na otwarte dłonie
gorąc i nasienie białe
złotym kwiatem spod Kupały
wylej wyświęć mi na ciało
nocnej mary mrokocieniem
i tę błogość i pragnienie
zanim pójdę w przyszłowisko
daj mi proszę takie wszystko
co pogrzebie niedośmiałość
zakwitałeś za nas dwoje
odgoń proszę pierwszą bojaźń
daj mi poczuć trzewi płomień
niech mnie ujmie i owionie
grzęzawiskiem niech ugrzeszczy
pozwól wić się każ mi wrzeszczeć
zanim jego będę twoja
Stefanowicz, 2 october 2011
czy wierzba płacze nad upadłą gruszką?
sedno poznaje się w kontrastach
słodycz odróżnia od goryczy
tylko ich krawędź i granica
pomiędzy wnętrzem a zewnętrzem
konfiturzeje i przerasta
miąższ tym co zdoła zapożyczyć
jest więc a nie ma go zarazem
na końcu myśli czy języka
posmak którego nie wypowiesz
i ma coś przecież z przekwitania
w abstrakcie chemii lub wyrazie
w tym też jak szybko przywykł znikać
Stefanowicz, 25 september 2011
bywa że jestem zamyślony
pustkę mam wtedy zamiast wzroku
świądem wnętrzności wytrzewionych
dziwię się czerni drżącej wokół
pustką oglądam dno przeszłości
pustką oceniam bezmiar czasu
rozrzucam kości nad nicością
nicością ważę ciężar zasług
gdy ty urządzasz kiepski teatr
odgrażasz mi się drżącym gestem
i w twarz wypluwasz że mnie nie ma
ja udowadniam ci że jestem
czego potrzeba żebyś przestał
nad sobą wreszcie się użalać
wciąż zamyślony czuję niesmak
papieros z wolna się dopala
http://www.impresjonizm.art.pl/vangogh/gogh28.jpg
Stefanowicz, 8 september 2011
08.09.11 3:33
mimo ciemni bezciemność oprócz ciszy bezcisze
wydumane wymżone nibyzwykłe bezładne
nie wiem skąd jest co widzę po co wszystko to słyszę
i dlaczego choć spadam wiem że wcale nie spadnę
w nocy cienie znikają skoro tylko jest ciemność
tak bym chciał stać się cieniem ściemnieć zniknąć i zgasnąć
ale światło jest we mnie za mną pod i nade mną
jestem światłem a ono musi palić się jasno
chciałbym móc zapamiętać mroczną dłuż takiej chwili
w tle jest cisza a ciszę kryje czerni muzyka
za to pozór skupienia może tylko mnie zmylić
zamiast pustki jest pełnia znika czas i ja znikam
Stefanowicz, 22 august 2011
...i słów pachnących dymem studzienny niedostatek
wymdławia się z tej ciszy w jałową ciemną glebę
a wszystko co jest wokół i mówi wprost przez ciebie
nad dziurą której nie ma nakleja nibyłatę
tak łatwo rośnie w ustach i słodycz i mydlina
jak rosną snopy myśli wiązane - bo bez sznura
rozpadłyby się w siano a na pokłośnych wiórach
ty zaspałbyś i sparciał jak to co dziś je spina
nad wszystkim stoją tamci choć dawno już omszali
zostały po nich szmaty i czasem wierszy tomik
a choć co się paliło to musi się wypalić
zostają dymne słowa a w słowach jacyś oni
i ich upstrzone pleśnią gasnące wolno znicze
bez których jesteś niczym jak to co teraz piszesz...
Stefanowicz, 11 august 2011
a kiedyś lubiłem patrzeć przez fale
mogłem stać długo bez zamyślenia
teraz przeglądam się w horyzontach
coraz to węższych i coraz bliższych
czekanie nie jest podobne do kija
i tylko jeden zawsze ma koniec
choć wtedy wiedziałem – będę ariki
wystarczy ukraść jajo i wrócić
owalem czasu na gładkim czole
którym sięgałem kiedyś przez fale
dziś kamienieję niemym moai
szeptem poszumu ciszy kruszeję
Stefanowicz, 31 july 2011
pod latarnianym mdławym światłem,
chociaż tak licznie, nienajśmielej,
co wieczór zdani na niełaskę
stają w świetlanej szarobieli,
peele.
każdy na jakimś jest zakręcie,
z bagażem skrzepłych w bliznę zdarzeń,
wiarą w konieczne wpismowzięcie
u wszystkich płaskich snów witraże,
i twarze.
każdemu śni się inna mara,
i innej mary jest odcieniem,
a miarą życia w nich jest wiara
w polatarniane zaistnienie,
zdziwienie.
wraz ze schodzącą z latarń farbą
schodzą i cienie snów zaprzyszłych,
na płaskich twarzach, płaską skargą
wykwita żądza by się wyśnić,
jak myśli.
do światła ćmią się w dwuwymiarze
sami o siebie wsparci ciasno.
stłoczeni, zbici, twarz przy twarzy,
latarnie dają sprawy jasność,
nim zgasną.
Stefanowicz, 23 july 2011
najbardziej chciałbym tej czerwieni
wina pitego niepośpiesznie
z jednego kubka na łączysku
myśleliśmy popojutrzami
o ciemni której jeszcze tyle
w obrazie ciągle układanym
w niewystawiony nigdy bilet
pamiętasz piliśmy na trawie
kreśląc przyszłości byle jakie
wszystko w połowie jest i prawie
ja jestem durniem ty pijakiem
z tamtego wina na łączysku
pitego z kubka niepośpiesznie
najbardziej brak mi tej czerwieni
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
30 april 2024
Justice PureSatish Verma
29 april 2024
AmnesiaSatish Verma
28 april 2024
Pan pokląskwa w ostatnichJaga
28 april 2024
CompromisedSatish Verma
27 april 2024
Uśmiech z trawkąJaga
27 april 2024
By KissesSatish Verma
26 april 2024
2608wiesiek
26 april 2024
The EntitySatish Verma
25 april 2024
2504wiesiek
25 april 2024
QuartzSatish Verma