1 marca 2017
Kaclekadistino (cz.I)
I.
Będzie to historia psucia się od wewnątrz. Najbardziej osobista z dotychczas napisanych.
Nie, zaczynam od początku, zapomnijcie o dwóch poprzednich zdaniach.
Jest noc, gdzieś po trzeciej. Zaduch, odór potu, lepka, dawno nieprana kołdra przywiera do ciała. Specyficzna, kwaskowata woń pokoju, w którym się przez parę dni piło. Kałuże wódki na biurku, okruchy chleba (zagrycha!), puste butelki. Niewietrzenie, ciężkie powietrze dusi za gardło.
Ani spać, ani zdechnąć, nawet do komputera nie chce się ruszyć, bo ekran dostał pląsawicy Huntingtona i skacze przed oczami.
Zwijam się w kłębek. Żołądek żyje własnym życiem. Przed chwila miałem kompletnie szalony sen. Świat wpadł w nim do miksera i został przemielony, przenicowany, zmienił w zawiesinę, miazgę. Na pogrzebie babci przemawiał... Gomułka. I wręczył nam, pogrążonej w żałobie rodzinie swój portret. Skąd wziął mi się ten diabelny towarzysz Wiesław? Z jakich czerwonych, komuszych, piekielnych odmętów wypełzł? A potem odwiedziłem opuszczoną kaplicę satanistyczną, z pięknymi odwróconymi krzyżami i niepięknym, rozkładającym się kotem na ołtarzu. Najwyraźniej stężenie głupoty w tym śnie było tak wielkie, że biedny mózg nie wytrzymał i obudził się. Podświadomość uciekła od szalonych majaków. Władysław ,,wicie, rozumicie"- został.
W swych niezgrabnych, żałośnie grafomańskich próbach pisania, w opowianiach- garbusach, prozie z ciuchlandu, często jestem masochistą. Quasi- ja, narrator- Florian de Nath marzący, by ktoś zrobił z niego szmatę, większą, niż jest. Myślicie, że to kreacja, fikcja literacka, ściema? Ani trochę. Nie wiem, kiedy zacząłem czuć się gorszy od innych, od najbardziej śmierdzących i zaprutych żuli, od wariatów, złomiarzy, sodomitów. Około dwudziestki zaczęła mnie miażdżyć niewidzialna, słoniowa noga. Jestem niczym bohater animacji Terry'ego Gilliama. Latający Cyrk Monty Florka, żałosna łamaga o dwóch lewych rękach, pierdoła pozbawiony jakiegokolwiek talentu rozmyślnie wchodzi po szyję w bagno. I głębiej.
Gdzieś, w chmurach istnieje zły duch depresji, cybernetyczne zwierzę depczące mnie na każdym kroku. Kto siedzi w jego głowie i naciska przełączniki, pociąga za wajchy?
Normalność to królowa upadającego państwa, staruszka wśród zwiędłych kwiatów, suszonych ziół. Jest jak boginka zapomnianego kultu, która nie może się pogodzić, że nikt w nią już nie wierzy.
Moje poczucie własnej wartości to zawalony namiot cyrkowy. Paru klaunów nie zorientowało się, że wszystko runęło. Stoją przed pustą widownią, opowiadają kawały z brodą, próbują żonglować pochodniami. Każdego roku umiera jeden. Pozostali nie przestają zabawiać nikogo, całkiem oślepli i ogłuchli zapadli się do swych wnętrz. Makijaż dawno wypłowiał, tylko nosy niezmiennie czerwone.
Tak więc ogarnęły mnie degrengolada, spleen, marazm. Na wszyskich płaszczyznach życia- atrofia, dystrofia, permanentny zanik osobowości. Wygrzebałem małą norę w ogródku. Nie mam już samochodu, motocykla (zacząłem udawać, ze straciłem prawko, wspomniane pojazdy kurzą się nieużywane w garażu), nie oglądam telewizji, bo i po co. Informacje potęgują zły nastrój, ciągle tylko wojny, ebole, kataklizmy. Coraz więcej spraw dla mnie nie istnieje. Rzadko opuszczam legowisko, świat skurczył się do rozmiarów ciepłej, wygodnej dziury pod gruszą, gdzie nie docierają tsunami, podwyżki, islamscy ekstremiści. Bawię się czasem w pisarza, albo pijaka (w sumie- na jedno wychodzi). Reszta pasji odeszła w przeszłość. Zasycham, staję się obmierzły. Cegiełka po cegiełce obrastam murem. Pewnego pięknego dnia umrę z głodu, albo zadławię się jadem, gorycz połączona z kac- sokami żołądkowymi przepali kichy i znajdą mnie martwego, z wielką dziurą w brzuchu.
Będzie dochodzenie, kto do licha chciał zamordować przy użyciu bazooki wiejskiego no-lifa, który praktycznie nie ruszał się z domu.
II.
Judytka to popsuta, drewniana lala. Ludzie coś tam przebąkiwali, że w wieku niemowlęcym wypadła matce z rąk. Najprawdopodobniej jednak jej fatalny stan jest spowodowany porażeniem mózgowym (czy wpływ miał na to dość późny, by nie powiedzieć- podeszły wiek rodziców, gdy przyszła na świat- cholera wie).
Moja mała sąsiadeczka z popsutymi trybikami. Mieszka tuż obok, ale rzadko mogę nacieszyć nią oczy. Niechętnie wychodzi na podwórko.
Niedawno nadałem jej ksywkę- Księżniczka z Porcelany. Wiecznie blada, patrząca przed siebie niewidzącym wzrokiem, chodząca sztywno, jakby połknęła kij. Ciągle otumaniona lekami, dwudziestoletnia królewna o gipsowej skórze.
Z tego co słyszałem- bez środków uspokajających jest bardzo agresywna, w szkole specjalnej połowę dzieci w klasie nauczyła przeciągłego i donośnego ,,kurrrrrrwaaa". Potrafi tez gryźć, kopać i pluć, gdy coś jej się nie spodoba.
Takiej Judytki nigdy nie widziałem, zawsze, nim zostanie wyprowadzona na spacer zmienia się pod wpływem dragów w okaz spokoju, zamuloną katatoniczkę.
Ech, piękna... Szalenie mnie kręci twój stoicki chłód, choć zdaję sobie sprawę, czym jest spowodowany. Opanowanie przyjmowane doustnie, grzeczność w tabletkach.
Wiesz, nawet monosylaby, którymi się posługujesz, mają w sobie coś uroczego.
Tak! Nie-e. Puć! Y-y. Czyż nie są to fragmenty jakiegoś tajemnego szyfru, sekretnej gwary skrajnych introwertyków, którzy postawnowili porzucić ograniczające i sztywne formy języka i porozumiewać się pół- telepatycznie?
Przysięgam, że kiedyś odkryję, o co ci chodzi, wedrę się do kredowej, sterylnej główki i otworzę drzwiczki. Te najgłębsze, których istnienia sama nie podejrzewasz.
Co tam możesz mieć? Smutnego misia o szklanych oczach, niepokolorowane obrazki, ziemię. Brak ci budulca, niedefiniowalnej substancji stanowiącej o człowieczeństwie. Jesteś czymś na kształt stworzonej przez szaleńca, kompletnie bezużytecznej maszyny. Coś bez zastosowania, chodząca niespójność. Wybryk natury, którego w ryzach trzymają jedynie proszki. Judytka i Mrs. Hyde.
Tylko ja, najgorszy z najgorszych, truteń, oszołom i idiota, wiedziałbym, do czego służysz.
Wypożyczałbym cię na weekendy. Oczywiście nie dostałabyś swych magicznych tabletek na poprawę charakteru. Przeciwnie- napoiłbym cię alkoholem i kawą, dał parę red bulli.
Starożytna rzeźba z białego marmuru, która potrafi szarpać, bić i wyzywać. I ja- Pigmalion, treser, deprawator.
Dwoje życiowych rozbitków mających zgliszcza w głowie. Piękna i Flor. Bestia i bestia.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga