23 lutego 2017
Hejtpitafium (cz. I)
I.
Leje jak z cebra, wycieraczki nie nadążają z oblizywaniem szyby. W kabinie śmierdzi fajkami i old spajsem.
Myślę kompletnie o niczym. Rozplątane zwoje. I nagle z radia odzywa się Behexen. Jak Boga kocham, choć to nie najlepsze stwierdzenie.
Stacja- jakieś WTF FM, pełna komercha, słodkie popierdywania pop- gwiazduń, aż tu nagle to. Satanistyczny black metal.
Gapię się na odbiornik, jakbym chciał powiedzieć do piosenki, niczym do kotki na wierzchołku wysokiego drzewa ,,ej, jak tam wlazłaś?"
Radyjko jest tandetne, kupiony na targu za pięćdziesiąt zeta Pionier przez jedno ,,e". Podróba nawet nie próbująca udawać oryginału, kaseciak no name składany przez ubogie pakistańskie dzieci za miskę sorgo, czy soczewicy.
Może to jego sprawka? Ciapate pomajstrowały w układach scalonych, by chrześcijański, polski lud sprowadzić na złą drogę, wprost w objęcia diabła?
Nucąc ,,Celebration of Christ's fall" czuję, jak wraca mi humor.
Pewnie Wielkiemu Didżejowi pomyliły się niewidzialne płyty i teraz jakiś, podobny do mnie metalhead myje uszy po przypadkowym usłyszeniu jednego z hiciorów Lady GaGi.
Charakterystyczny zapach długo opuszczonego budynku, który został rozebrany, a wszystkie jego wnętrzności leżą porzucone na ziemi.
Zapach deszczu, wilgoci, stęchlizny, materiału o zapachu wilgotnej stęchlizny. Zapach mówiący: było. Długo kiszony w zamknięciu, niewietrzony PRL, wżarty w obicia wersalek i foteli, w dywany i pościel, najsilniejszy w tym, co w szafach. Niemyty PRL wyrzucony na deszcz, by wzmocnił swoją woń śmierci i beznadziei. Przeszłość spadła ze strychu, wybebeszona z półek, piwnic i walizek. Ostatnio mieszkała tu kobieta. Mole, garsonki, żakiety i żółte opakowanie po płynie kokosal, talerze z lat 60., lampowy telewizor z rozbitym kineskopem, spódnice, szczątki krzeseł, halki.
Czterdziestoletnia butelka po oleju. W latach osiemdziesiątych w identycznych sprzedawali szampon.
Zbutwiała książka o uprawie lnu. Jedyna, jaką znajduję. Widać- właścicielka domu była pragmatyczna i miała w głębokim poważaniu bzdury zwane szumnie ,,powieściami". A może całą biblioteczkę, jeśli taka była, wyniesiono wcześniej? Sztućce i sterta pobitych talerzy, zgnieciona na miazgę lampa naftowa, szpule włóczki. W centrum dumnie stoi monument, ogołocony z kafli ceglany kikut pieca. Okna, okiennice i drzwi leżą na połamanym kredensie. I ta charakterystyczna, stęchle- wilgotna woń, nie do pomylenia z niczym innym.
Zapach jak ślimak przesuwający się po dłoniach i zostawiający smugę śluzu. Zapach- niby oddech zmarłej właścicielki.
Podczas rozbiórki potwornie obeszli się z tą chatką, brutale. Całe wyposażenie pogruchotane, w glinie, piachu, popękanych dachówkach i drzazgach.
Nie, żeby od razu wstawić na allegro, jako ,,Rarytas z epoki Gierka! Vintage- dla hipsterów". Ale mogli chociaż wynieść te przeklęte meble i spalić. Tak byłoby... humanitarniej. Stos życia. Ostateczniejsze pożegnanie.
Bale i krokwie, załadowane na przyczepę lub wóz, pojechały w świat. Czyli na opał. Może do córki, bądź syna dawnej mieszkanki. Albo wnuka. Opisana przeze mnie reszta leży w totalnej rozpierdusze i zapewne będzie leżeć i szpecić, póki nie zarośnie krzakami. Kto by się przejmował jakimś durnym sprzątaniem, przecież tam i tak nikt nie mieszka- uważają zapewne ludzie-demolki.
Stoję w strugach deszczu i kontempluję. Czy ona to widzi? Musiała mieszkać sama przez ostatnie lata swego życia. Dobre ćwierć wieku temu.
Czy patrzy z góry (jeżeli była sekutnicą, to z dołu) na to, co zostało z jej miejsca?
Jak wyglądała? Zero zdjęć, monidła, zero dokumentów.
-Pa, babciu- mówię, jakbym ją znał i wsiadam do łady. Przez resztę dnia będę mieć kompletnie spieprzony nastrój. Tu nie pomoże nawet kolejny przypadkowy metal. Trzeci raz byłem w kraterze po domu i za każdym razem to samo. Mam wrażenie, jakby właśnie wyrwano ludzi. I pamięć o nich. Choć nie żyjesz- ktoś bierze cię za łeb i wrzuca do rzeki kwasu, byś się rozpuścił. Po czymś takim możesz żyć tylko w czyichś genach. Coraz mniejszy i bledszy, coraz bardziej zatracający się. Aż wreszcie zobaczysz: Tesco. Kiedyś był tu cmentarz, na którym cię pochowano. Halt! Zona. Po tej strasznej wojnie nikt nie może przekroczyć granicy. Nawet duchy.
Więc nie masz domu, nawet dziury po nim. I wtedy zaczyna padać ołowiany grad. A ty jesteś z cienkiego szkła.
II.
Opisywanie snów jest takie banalne- myślę o swoim nowym tekście skręcając na Armalnowice.
Bo zdarza mi się zagrafomanić. Nie pokazuję tego oczywiście nikomu, by się nie spalić ze wstydu. Prowadzę coś w rodzaju tajnego dziennika.
A może raczej pensjonarski pamietniś. Trzymam go na strychu, pod lampą z pióropuszem kruszących się światłowodów. Tam nikt nie zajrzy, by nie pokłuć łap. Nocami wyciągam go w podgumowanych rękawicach murarskich i smalcuję, klecę, zbijam historyjki. Rzępole literacko, tworzę kakofonię liter. Wszystko mocno zakorzenione w rzeczywistości, wspominkowy realizm magiczny.
Nie ,,jadę" oczywiście Leśmianem, Mickiewicziusem, czy Słowackim, ale lubię przelewać na papier różowe aniołki, serduszka, motylki i inne wykwity głęboko skrywanej natury romantyka. Obciach, o którym wiem tylko ja, żenada top secret.
A co do snów- jestem monotematyczny. Ojciec przez całe życie był kierowcą autobusu i wiecznie śniło mu się, że w jakimś odległym i nieznanym mieście zgubił swego Jelcza. Biegał, szukał- nie ma! Wycieczka niedługo wyjdzie z muzeum, a parking pusty!
Mnie chyba przestraszył obowiązek szkolny i widmo kartkówek, klasówek, sprawdzianów. W każdym, KAŻDYM śnie, który pamiętam jestem w-oczywiście nielubianej- budzie i już-już mam wchodzić na salę, by pisać egzamin, od którego zależeć będzie reszta życia (nadmaturę!), a właśnie uzmysławiam sobie, że czas potrzebny na naukę, cały semestr, rok szkolny przebimbałem i nie umiem nic, nawet podpisać się inaczej, niż trzema krzyżykami. Wybiegam z budynku rozgoryczony. Zmarnowałem przyszłość! Zostanę niewykwalifikowanym robotnikiem w zakładach cementowych i wyrośnie mi śliczny garb od noszenia worków!
Budzę się i uśmiecham z ulgą gdy dotrze do, że już od paru dekad nie jestem uczniakiem.
Sny mają też twarz, a raczej maskę błękitnej skody 105, rocznik 1981, pierwszego samochodu w rodzinie. Oto jej wielki come back ze złomu, na który- jak okazuje się-wcale nie trafiła roku pańskiego 2001! Żyje! Cud zmartwychwstania jak w Biblii, albo telenoweli (na jedno wychodzi)!
Nocami też szukam. Nie, nie Jelcza z powodu malowania pieszczotliwie zwanego ,,pszczółką". Alkoholu, pieniędzy, zagubionych dokumentów.
Ale mniejsza o to.
Poprzedniej nocy to coś mnie znalazło. I do tej pory trzyma.
Kraina z kurzu, znaleziona przypadkowo podczas porządków w rupieciarni. Zamek był kiedyś cały z kryształów Swarovskiego. Lśnił, skrzył się, opalizował. Nazywano go ,,Brzaskiem tęczy". W czasie najazdu został doszczętnie stłuczony przez barbarzyńców. Niewolnicy odbudowali go z polnych kamieni, jednak duch pozostał. Krótko po północy jego zwalista, ponura bryła rozjaśniała się setkami zórz. Nocny chłód, tekturowa poświata księżyca przenikane nieludzkim krzykiem. Ciało Królowej płonęło. W ustach, nozdrzach i oczodołach -larwy. Skrzydełka, drżenie.
Przerażeni wieśniacy palący gromnice w oknach. A ona się rozlatuje. Mijają wieki. Nastaje czas porządków i nikt nie pamięta o garstce ziemi niczyjej, gdzie rósł zamek.
Dostaję paczkę. Bez nadawcy. Plastry miodu, resztki ciała Królowej. Kokardka w kształcie czaszki
Powiecie: głupi sen, Flor. Jednak jakoś dziwnie łączy się on z widzianym właśnie obrazkiem. Z pełnią odchodzenia. Anonimowa staruszka siedzi na tronie zbitym z palet. Pamięć o niej płynie w wilgotnej ziemi, w ciężkim zapachu na drugi brzeg. Którego nie widać. Którego najprawdopodobniej nie ma
Życie ze śmietnika przenika na jeszcze większy śmietnik. Naczynia połączone: w niebie czeka na nas stos rupieci, dziurawe skrzydła przypięte zardzewiałą pineską. LumpenEden, zaświaty z secondhandu. Dogorywamy tu, na ziemi, nierzadko w cierpieniach. Potem dogorywają rzeczy osobiste. Zanika myśl i miód czernieje. Tęcze nad naszymi domami to roje much.
Kiedyś przyśnił mi się dziadek. Spytałem ,,Jak tam jest"?
-Zimno- odparł grobowym (sic!) głosem.
-Do nieba idzie się z ciałem.
Pomimo, iż od tamtej ,,rozmowy": minęło ponad piętnaście lat, ciągle widzę turpistyczną scenę: Raj wypełniony myślącymi zwłokami.
Czuję, że moje przyszłe niebo to psia buda z kryształów Swarovskiego.
A ty- gdzie odeszłaś? Może w czarnych i bezludnych przestworzach rozpada się twój wieczny pałac, kroniki właśnie mokną na deszczu ?
Śpij dobrze, odbudujemy go. Na strychu, przy zniszczonej lampie naftowej napiszę ci nową wersję życia. Palimpsest na zbutwiałej książce o uprawie lnu. Hagiografię tęczy.
28 grudnia 2024
przed meczemsam53
28 grudnia 2024
lilie pachną wieczoremsam53
28 grudnia 2024
2812wiesiek
28 grudnia 2024
Znikanie świataJaga
28 grudnia 2024
...in excelsis IIMarek Gajowniczek
27 grudnia 2024
2712wiesiek
27 grudnia 2024
zamrożeniejeśli tylko
27 grudnia 2024
między wstydem a rozkosząsam53
27 grudnia 2024
Mroźne płomienieJaga
27 grudnia 2024
Nadzieja i radośćvioletta