Marion, 9 grudnia 2011
w hieratycznej pozie gestem władcy
nakazuje nieobecnym widzom
śmiech płacz i wzruszenie
cisza frenetycznych oklasków
wzmaga się po każdej
niewypowiedzianej kwestii
on słyszy ten aplauz
jeszcze wyraziściej układa
gest opadającej ręki
tłumy zahipnotyzowane kunsztem
słowa gestu spojrzenia
na stojąco domagają się bisu
próbuje wstać do pożegnalnego ukłonu
światła reflektorów wydobywają z cienia
jego martwiejącą twarz
gasnącym spojrzeniem
szuka ostatniego widza
w lustrze widzi
swoją twarz
Marion, 4 grudnia 2011
„Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.” (Thomas Dylan)
w ostatecznym rozrachunku wszystko
nic nie znaczy - mówi bohaterka filmu
patrzę na ekran i czuję bunt
daleko mi do jej zgody z losem
coś mnie ominęło wiem
wielka miłość jak kapitalistyczna wartość dodana
zdarza się innym
pozostaje bunt
w sercu płomień
choć światło się mroczy
czekam
nie czekam
trwam
czasu coraz mniej
zapada zmierzch
co powiem
pokonana niepogodzona
że warto płonąć?
Marion, 1 listopada 2011
sklepiona neogotyckim łukiem
cmentarna brama z czerwonej cegły
dzieli świat na dwoje
jak bramy wszystkich cmentarzy świata
za nią – ci co odeszli
i my którzy stoimy jeszcze z tej strony
powoli zbliżamy się do siebie
w doroczne święto ognia
z listą nieobecnych w sercach
na chwilę
przekraczamy bramę
podobnie pochylamy głowy
nad marmurami rodzinnych grobowców
zgrzebnymi płytami kruszącego się lastrico
i kopczykami ziemi okolonej darnią
zapalamy znicze i całe niebo
potem wracamy z łuną w oczach
wlokąc za sobą
tren pamięci
Marion, 20 października 2011
w popołudniowym słońcu na ulicy
młoda dziewczyna energicznie
wyciągała rękę z mikrofonem ku przechodniom
jutro będzie miała
swój materiał w gazecie
siedemnastolatek zabił bezdomnego
który układał się do snu na klatce schodowej
ludzie mijali ją pospiesznie albo
rzucali swoje kwestie
w przelocie
jeden powiedział
klatka schodowa to nie miejsce do spania
i dobrze mu tak poparł go drugi
nie ma spania na klatce co to hotel czy co
inny wzruszając ramionami mruknął filozoficznie
w tym kraju każdy może stać się bezdomnym
o co ten krzyk
dopóki nie będzie oko za oko
nic się nie zmieni twardo postanowił zwolennik
represyjnej siły prawa
niektórzy pożałowali chłopaka
był napity
pójdzie siedzieć
nikogo nie zainteresował zabity
tylko jakiś jeden człowiek zamyślony
długo stał patrząc z boku
wreszcie wziął swój krzyż
i poszedł
wrzesień 2005
Marion, 22 marca 2011
Wiersz napisany w 2003 roku, wydobyty z szuflady, dedykuję Barnabie! :)
umierają kasztanowce
drzewa mojego dzieciństwa
zielone pięciopalczaste liście
brązowieją w smutku
i bezradnie kurczą się w sobie
ich wielbiciel mały chrząszcz
o zabawnym imieniu
szrotówek kasztanowcowiaczek
pracowicie robi swoje
odejdą więc w zapomnienie
małe niezgrabne ludziki
na zapałczanych nóżkach
a brązowe z białą łatą krówki
nie urodzą się nigdy
w zręcznych paluszkach
maluchów w przedszkolu
umierają kasztanowce
towarzysze młodzieńczych rojeń
w ich cieniu
czas dziergał dni woal
i pierwszą miłość
białe kwiaty
podobne zapalonym
na choince świeczkom
zaledwie zdążyły zakwitnąć
spadły jak śnieg na ziemię
czyim teraz językiem
przypomni natura że czas się uczyć
oj czas
zieleń kolczastych owoców
pękających gdy spadały z drzewa
i aksamitny brązowy dotyk
wyłuskiwanych kasztanów
czuję do dziś w mojej dłoni
trwajcie
moje kasztanowce
trwajcie
2003
Marion, 17 lutego 2011
twoja ręka w mojej dłoni
trzymam ją dotykam
każdego palca
oddzielnie
nazywam je słyszysz
to jest twoja prawa dłoń
a to lewa
żyją własnym życiem
zaciśnięte bez twojej woli
odchylam kciuk
wskazujący środkowy
po kolei nieposłuszne wracają
by zamknąć się w piąstkę
ścigam się z nimi
zdążyłam
moja ręka w twojej dłoni
trzymasz mnie jakby to było
naprawdę
czuję ciepło a ty
czy odróżniasz mnie
od pluszowej zabawki
nie wiem
wiem
że mnie słyszysz
więc mówię
to jest mój palec
trzymasz w ręce mój palec
powtarzam się tak co dzień
aż kiedyś odpowiesz
uśmiechem
Marion, 11 lutego 2011
wiersze
przychodzą i odchodzą
nocą na cienkich chybotliwych nóżkach
liter
z mojej lewej dłoni
kieszonkowym zegarkiem ojca
spływa czas
po prawej pełzną
uciekające godziny
wychylona z mroku płonąca żyrafa
przywołuje obrazy dawne
zapomniane
w smudze światła
trzepoczą słowa
i jak wypomadowane wąsy
Salvadore’a Dali
stroszą
nic nie znaczące
znaczenia
Marion, 20 stycznia 2011
Pamięci Żydów Otwockich
gdy miasto śpi
uliczkami krążą cienie
szukają czegoś wśród sosen
a one takie wysokie
że księżyc w stopy łaskoczą
uliczki stoją w ich cieniu
cienie w tym cieniu błądzą
przysiadają na schodkach werandy
ściany domu odbijają echo
płacz dziecka lament starej kobiety
głuche milczenie mężczyzn
sprzed lat
a śmiech?
dawno zamarł na ustach
a potem i ust już nie było
spłonęły w ogniu
przysypała je ziemia Treblinki
wracają echem
w jedną sierpniową
noc
Marion, 31 grudnia 2010
brudne zwały śniegu i mokra breja
więcej samochodów niż ludzi
jak przejść po wąskiej na stopę
oblodzonej ścieżce
na drugą stronę czasu
zaraz stracę równowagę
i nawet przewrócić się nie ma gdzie
były jakieś inne
pory roku?
nie pamiętam
tej zimy
jestem stara
27 grudnia 2010
Marion, 28 grudnia 2010
mała coraz mniejsza
z siwą głową
coraz bliżej ziemi
powoli kusztyka
kolebie się
laska – przyjaciółka
zapomniała uczepić się ręki
jej głodne oczy
bezdomnego psa
zatrzymują mnie w biegu
łapie za rękaw
i już nie puści
po raz kolejny usłyszę
tę samą opowieść
wie pani
wiem
znowu nie zdążę
na autobus
wyrwać się?
rękaw zostanie
w jej rękach
chce pani
powiem pani wiersz
tatuś mnie nauczył
pani posłucha
zatrzymuje się
jakby stała na scenie
a przed nią
pełna widownia
tymczasem tylko ja
zagryzam wargi patrząc
na znikający autobus
i słucham
jutro
przyrzekam sobie
pójdę inną drogą
tylko te jej oczy
poniesie ze sobą
ocalony rękaw
Marion, 26 grudnia 2010
kiedyś smukłe i wiotkie
trzymały paletę i pędzel
zrywały jabłka
gładziły czyjąś twarz
sierść psa
dziś zniekształcone
ale wciąż te same
trzymają w sobie pamięć
ona uśmiecha się
jak dawniej
i znosi niedogodności życia
nie patrząc wstecz
ciągle ma nadzieję
że coś się zdarzy
choć nie wie jeszcze co
może dłonie
znów ujmą pędzel
namalują i dziecko i psa
i miłość
Marion, 21 grudnia 2010
w mieście co krok
na rogach ulicy
zbite w gromadkę
zielone pióropusze
święta tuż tuż
ostatnie choinki
ostatni sprzedawcy
drepczą w miejscu
ustawiają drzewka
przesuwają bliżej chodnika
może ktoś się zatrzyma
robi się późno
mróz szczypie
przestępują z nogi na nogę
strzepują śnieg z igliwia
patrzy pani ta jaka ładna
gałęzie się wyprostują
postoi do gromnicznej
sukces lub klęskę
mają wkalkulowane
dziś choinki jutro coś innego
się sprzeda
złapie jakiś grosz
spełnionych marzeń nie mają
na zbyciu
a drzewka nie mają wyboru
sprzedane czy nie
czekają tylko
na swój kres
Marion, 29 listopada 2010
osaczona rozgwiazdami
uśmiechów
stawiam ostrożne kroki
wśród gorączkowych powitań
kaskadami spływają słowa
a wpatrzone w siebie
źrenice lśnią
odkurzoną młodością
w dodekafonii dźwięków
pośród ruchomych obrazów
krzyżują się sygnały
ja – brzoza
radiotelegrafistka odbieram
i wysyłam odpowiedzi
obrzeżami myśli
przemyka
cień smutku
co ja tu robię
skoro jego
nie ma
nieśpiesznie
zrzucam skórę
kibica – outsidera
wtopiona w tło
tkam wraz z innymi
materię wspomnień
kolorowy patchwork
gorliwe potwierdzenie
że byliśmy
Marion, 28 listopada 2010
wychyleni ku sobie
ze swoich światów
równoległych
na jedną chwilę wstępujemy
do Heraklitowej rzeki
pieszcząc złudną nadzieję
że nic się nie zmieniło
a my wciąż piękni
dwudziestoletni
fleszem spojrzeń
niedowierzająco
omiatamy wzajem swoje
twarze
wciągamy jak banderę
uśmiech
maskujący kod sygnałowy
i reanimujemy wiarę
że tworzymy wspólnotę
bo chodziliśmy
do tej samej
budy
stado ptaków przelotnych
dziobiemy pospołu
pokruszony chleb wspomnień
Marion, 27 listopada 2010
spotkałyśmy się
choć los rzucił nas
w cztery strony świata
wędrujemy teraz
pętlą czasu
tam i z powrotem
tam i z powrotem
słowa jak serie
z szybkostrzelnych dział
rozpryskują się
między nami
zapadają
w krótkie chwile ciszy
sączymy wino śmiech i łzy
na przemian
chłoniemy przyśpieszony kurs
historii tyle się zdarzyło
chwile szczęścia
i traumy losu
narodziny i śmierci
dorosłe dzieci i wnuki
i mężczyźni
ach ci mężczyźni tacy wspaniali
i tacy nieudani
miłość i samotność
i znowu łzy każda płacze
do swego lustra
a potem znowu śmiech
tamte wagary – pamiętasz chcesz
dam ci przepis na śledzie
pod pierzynką
czas zatoczył pętlę
znów mamy naście lat
ciemne warkocze zmagają się
z dzisiejszą siwizną
za rok znów
musimy się spotkać
przyrzekamy solennie
i każda wraca
w swoje koleiny
Marion, 5 września 2010
czas poetów
nie ma początku ni końca
ale i oni podążają za światłem w tunelu
gdzieś na pograniczach
zawczasu z poniewczasem
śniły mu się cygańskie bezdroża
i tajemnica Bruno Schulza
nie miał wątpliwości – inni to my
ci sami nadzy i bezbronni
których ból boli
z otwartą dłonią i sercem
ruszał pod prąd
odszedł
cicho bezszelestnie
tak jak nie krzycząc – to ja
snuł na własnych ścieżkach
nić poezji pajęczą
gdy odchodzi poeta
samotniejemy
Marion, 30 lipca 2010
Chyba muszę cię zwolnić natychmiast,
nieodłączny mój Aniele Stróżu,
wciąż przysypiasz i gubisz mnie z oczu,
twoje skrzydła miast rosnąć maleją.
Nie spostrzegłeś kiedy zasuszone
sny wyjęłam z dna starej szuflady,
wciąż pozwalasz ulegać złudzeniom,
że to wszystko może jeszcze się zdarzyć.
Człapiesz za mną zmęczony wędrówką
do niedawna umierałeś z nudów,
wykrzesz z siebie jeszcze trochę życia
nie zaniedbuj swoich obowiązków.
Zabłądziłam wczoraj niechcący
w okolice wirtualnej przestrzeni
i nie mogę się teraz odnaleźć,
rusz się wreszcie i mnie odszukaj.
Powiedz „ocknij się już za późno”
i zatrzymaj moją dłoń z długopisem,
bo prawdziwe wiersze piszą inni.
Tak Aniele musimy się rozstać!
2005
Marion, 29 lipca 2010
to było w sobotę
o godzinie 10.15
między jedną a drugą asaną
poczułam to
lekkie muśnięcie
właśnie uwalniałam oddech
płynęły przeze mnie
słowa i obrazy
nie zdążyłam zapisać
poszukiwałam w sobie
środka ciężkości
to wina zegara
ruch wskazówki spłoszył
skrzydlatą muzę
siedzi teraz na
wysokiej sośnie
i kracze
a jednak
przez jedną chwilę byłam
poetką
Wiersz z cyklu "poetą się bywa" :)
Marion, 29 lipca 2010
w zachodzie życia rozgorzeć jak słońce
co ostatnim blaskiem wodę trawy drzewa
zamienia w czyste roztopione złoto
choć na jedną chwilę
nim mrok go wchłonie świat rozpala wokół
i dogasa w ciszy która bije
w dzwony
nie żegnając ptaków z wolna gaśnie płomień
spada za horyzont i zapala
ciemność
w zachodzie życia rozgorzeć…
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
14 maja 2024
1405wiesiek
14 maja 2024
Szczęścievioletta
14 maja 2024
Z pamiętnika duszyMisiek
14 maja 2024
Wyznanie majoweArsis
14 maja 2024
Z dymem pożaruMarek Gajowniczek
13 maja 2024
1305wiesiek
13 maja 2024
PozostałośćArsis
12 maja 2024
Podróże bliskie i dalekieMelancthe
12 maja 2024
GniazdkoMelancthe
11 maja 2024
AntydepresantyMarek Gajowniczek