26 maja 2013
Prostracja cz.III
V.
Późny wieczór.
Jawą ,,kaczką" wyprzedza mnie tłusty kretyn.
Pewnie po robocie zahaczył o knajpę.
Pijany jak bela grubas chwieje się na czechosłowackim pierdopędzie, po czym niespodziewanie wjeżdżą w ogromną kałużę.
Plusk! Wieloryb zrzucony z księżyca do oceanu.
Fala zmiata mnie z komarka, ten jedzie przez chwilę sam, po czym uderza w gramolące sie cielsko.
Wstaję wkurwiony. Wyjmuję nóż z kieszeni.
Opój jest Maratem w cuchnącej wodzie, ja - Charlottem Cordayem.
Dźgam na oślep.
Zmieniam się w księdza, którego za grzechy dymają w więzieniu.
Marchwickiego, lub seryjnego zbrodniarza ściganego przez Kojaka i wszystkie milicje świata.
Ściągam benzynę z baku ,,kaczki".
Przeszukuję kieszenie opasa.
Trochę forsy, cudem niepobita butelka ,,Czaru podlasia".
Pociągam solidny łyk bełta.
Jadę dalej.
Nikt, łącznie ze mną nie potrafi odszyfrować hieroglifów Desmonda.
Może jego Bibliusz opowiada o rudym mordercy uciekającym przed kłębowiskiem klątw?
Albo o Klarze, co jej skisło czarne mleko w cyckach.
VI.
Żyło nam się z Eweliną spokojnie, wręcz sielankowo.
Żadnego telewizora, radia, gazet.
Na górze kotłowało się, politykierzy radzili przy prostokątnym stole, ubecy, esbecy, ZOMOwcy pałowali naród po mordach, a my mieliśmy to gdzieś.
Cipkowy język codziennie świdrował mi usta.
Te dziwaczne pocałunki zaspokajały mój głód i pragnienie.
Nie obrabialiśmy ziemi, nie jadłem, nie wydalałem.
Stałem się jednym z Rymlanickich.
Pewnego wieczoru moja ukochana jak zwykle rozebrała się do naga, a ja ukląkłem przed nią, jak przed świetą.
Wtuliłem się w rudy gąszcz.
Zamknąłem oczy, przygotowywałem się na drenaż gęby.
Wtedy usłyszałem jak ktoś dyszy.
W pochwie Jurnej.
Przerażony rozchyliłem wrota.
W głębi kryła się... głowa.
Łeb, najprawdziwszy męski, mały łeb zwrócony twarzą do mnie.
Ociekający przeźroczystym smarem, uszaty niby Urban.
Głos uwiązł w gardle, poczułem, że siwieję, wiewiórczy pigment ścieka na podłogę.
Ewelina zobaczyła, że przerażony odczołguję się od niej pod ścianę.
- A więc zaczęło się... Początek końca..
- O czym ty mówisz?- wyjąkałem.
- O niczym, daj spokój. Mnie już nie ma.
-Jak to ,,nie ma", wyjaśnij!
- Za dwa dni rozerwie mnie. Ten mężczyzna. Dziecko.
Wyjdzie, jako dorosły.
Potworność.
Ze łzami w oczach, na kolanach błagałem, by dała wykroić stwora, pasożyta, źródło śmierci.
Nie zgadzała się.
Bo to zaburzy odwieczny porządek wszechrzeczy.
Arcykapłan Szymon zakazał.
Zebrałem się w sobie i wszystkimi siłami wyrwałem z czaru przywiązania.
Pobiłem Ewelinę. Tak mocno, że aż straciła przytomność.
VII.
-Wujku, nie pytaj, co się stało. Musiałem uciekać z Zaburzyc.
Wziąłem Harleya Komarsona i tak jadę, już dziesiąty dzień.
Kluczę. Cholernie ciężko bez mapy.
Nie było kiedy dzwonić. Przenocuj mnie. Rano zniknę.
Eks-proboszcz krwawi z tyłka.
VIII.
-Uratowałem ci życie.
Pokazałem związanej, ocykającej się ukochanej zakrwawiony łeb.
-Nikt mi cię nie odbierze.
Dalsze wypadki pamiętam jak przez gęstą mgłę.
Albo przez kisiel, śluz z ciała rudej demonicy.
Jej bydlęcy wrzask, konwulsje, rzucanie się na łóżku.
Napad epileptyczny, szał w czerwonej kałuży.
Wtem wkrzyknęła yhlamdeshren!
Nie wiem, co to znaczy, ale poczułem grozę, lodowaty palec kostuchy w sercu.
Wybiegłem, potworną głowę kopnąłem jak Zbigniew Deyna- Bońkowicz na mundialu w 1980.
Poleciała w krzaczory. Uciekłem do domu.
Całe szczęście, że nikt nie wiedział o skrytce na strychu i skitranych w niej zaskórniakach.
Z szopy zabrałem mototower po tatusiu, świeć panie nad jego duszą.
Nie widziałem, jak wieszali Ewelinę.
Ale wiem, że to się stało.
Tepelatia, resztki miłosnego czaru.
W Zrankach z budki telefonicznej powiadomiłem milicję o samosądzie w zapomnianej wiosce.
Jak widać na nic to się nie zdało.
Guzik ich obeszła dziewczyna bez nazwiska.
Kurwa, czuję w sobie tę śmierć, pętlę na szyi.
Rozkład, trupią woń mojej kochanej, dwujęzykiej czarownicy.
Wciąż słyszę yhlamdeshren!
W nogi...
Jestem skazany na wieczną tułaczkę, nigdy nie zazanam spokoju.
IX.
Moje włosy odzyskały dawny kolor.
Jeszcze nie znaleziono ciała grubasa od jawki, którego właściwie bez powodu zabiłem.
Jaruzel czyta Talmud.
Sztandar PZPR sprzedano w skupie, razem z innymi szmatami.
Bernatka Przykorcówna niedługo wychodzi za mąż.
Ciekawe, czy męża też będzie drewnem bolcować w dupsko, jak dawnego proboszcza?
Ewelina jest rojem.
Nowy kapłan urodził się rozdzierając Patrycję Wilczą.
Szkoda, nawet ją lubiłem. Była prawie tak samo śliczna jak moja wiedźma.
Słowa Aiwazyka Thelemskiego nadal pozostają zagadką.
Klara w boleściach pozbyła się z cycków zepsutego mleka.
24 listopada 2024
Nie ma lekko...Marek Gajowniczek
24 listopada 2024
0018absynt
24 listopada 2024
0017absynt
24 listopada 2024
0016absynt
24 listopada 2024
0015absynt
24 listopada 2024
2411wiesiek
24 listopada 2024
Ile to lat...doremi
24 listopada 2024
od wczorajsam53
24 listopada 2024
Anioł stróż (Budda)Belamonte/Senograsta
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek