Yaro, 14 december 2018
rodząc się w jednej chwili
ustanawiasz się niewolnikiem korporacji
jednostką z numerem
własnością tych co walczą ze światem
walczą o całość którą można sprzedać
krwawi ziemskie serce
nie liczy się dusza
potyczka ze stresem
systematycznie się osłaniamy
czujni napięci cięciwą w łuku
myśląc że jest nieźle filozoficznie
istniejemy w syfie w niedojrzałości
wyrzucie telewizory wyrwijcie się ze snu
spójrz dookoła zdarza się życie
zacznij żyć boś umarł tak jak ja
obudziłem się ze śmierci w uścisku żyłem
zachodzę w środek duszy jestem spokojny
w pełni wolny wieczne jest życie
nieśmiertelny trwam z dłonią wieczności
zapominam twoje winy
mam kilka własnych
sumienie jest ważne
ważne jest przebaczyć sobie innym
cały ten świat jest wart siebie
Yaro, 12 december 2018
Bóg uczynił człowieka naturą nie urzeka
dążył do upadku już w raju gdy podjadł jabłek
otrzymał obstrukcję odkrył swoją nagość
biedny człowiek zabił człowieka
mało co się nie utopił gdyby nie Noe
brzegi nienawiści zawładnęły porosły serca
kamienne jak skały jasny granit i diamenty
woda skarb bezcenny wręcz niszczony gardzony
kilka książek wywarły wpływ na śmierć milionów
Biblia Koran i Atlas grzybów śmierć rozumiem na kilka imion
nieść chciwość ten wiatr człowiekiem zamiata
rozprasza myśli pędzi jak stado na szczyt głupoty
bez szans na sens istnienia tutaj na Ziemi
pomiędzy naturą spokojem ducha
ciszą co nie milczy bezimienna
odliczam dni by skończyć z tym syfem
wezmę wdech i podzielę się z tobą chlebem
Yaro, 11 december 2018
ybka lubi pływać , śledzik seta , taki melanż umiarkowanie
z chłopakami już pedałujemy w kierunku donikąd
takie były lata dziewięćdziesiąte , kaliber cztery cztery
papierosy smakowały jak schabowe popularne i zefiry
jarałem po dwadzieścia panie , takie tanie , stać mnie na nie
istnieję obok egzystuje Leon
osiemnaście lat zamiary dziewczyny
długie baty czesał je wiatr mył deszcz
dookoła świat nie do Poznania
bliżej Lublin Warszawa
jadą po nas , na nas czas
zwijamy się ocierając pyski
dyskoteka gra ,suka , kogut niebieski
małe dwa tępe pieski ,pały biel na piszczelach
w głowie karuzela kalejdoskop
paw tysiącem barw , śledź popatrz mózg
oko patrzy w rozbiegane strony
tęcza nie zliczę gwiazd
Yaro, 9 december 2018
piszę rap aha nasz skład
na ulicy nudno betonowo szaro
rozpadam się na całe miasto
w domu mama czeka ciepłe ciasto
a ja wolę zimny browar aha
lubię długo spać
nie potrafię wstać
pomóż mi gdy upadam na dno
jestem otwarty na świat
nigdy nie zamykam drzwi
do mnie przyjdź kocham cię jak nikt
wyciągam do ciebie dłonie
czegoś mi brak choć pełny skład
stawiam na głowie świat
zatrzaskuje drzwi
zapominam co ode mnie chce świat
zapalam papierosa nie biorę do nocha
nie palę mostów odbudowuję je
lubię długo spać
nie potrafię wstać
pomóż mi gdy upadam na dno
jestem otwarty na świat
nigdy nie zamykam drzwi
do mnie przyjdź kocham cię jak nikt
na nowo poznajemy się po chwilach
gdy mój świat krwawił płynąłem kanałem
na spodzie jak niespodzianek koszmar
wychodzę na prostą prostuję asfaltuję drogę
zakręcony pozytywnie wciągam cię nosem
zapinam wszystko na ostanie
witam cie bez pożegnania
zostań bo ja zostaję
zatrzaśnij drzwi
klucze nie potrzebne dziś
lubię długo spać
nie potrafię wstać
pomóż mi gdy upadam na dno
jestem otwarty na świat
nigdy nie zamykam drzwi
do mnie przyjdź kocham cię jak nikt
Yaro, 9 december 2018
napełniony miłością
gliniany dzban z wodą
zbawieniem początkiem
smakiem wina z Kany Galilejskiej
krew na stopach obtartych zbolałych
zamienia w życiu
kilka zdań
nie ma pytań
w cieniu lipy
odpoczywa jak Jan
zjada kromkę chleba
z masłem i świeżym miodem
idzie dalej w świat podły
przez ludzi stworzony
laską podpiera kulawy los
lekko zgarbiony
napełniony miłością
jak lilia spija wodę ze stawu
obmywa stopy
dusza jego jasną stroną księżyca
jak promień światła rozszczepiony
Yaro, 5 december 2018
jestem drogą po której mógłbym dalej iść
jestem wiatrem wśród traw
jestem echem pośród drzew
jestem tatuażem na twojej skórze
jestem szarym betonem na waszych głowach
bywam w mieście
jestem znikam
patrzę ci w oczy
widzę strach
patrzę na ulicę
krzyczę by wykrzyczeć
siedem życzeń
Yaro, 4 december 2018
wyblakły
późnej jesieni kontrast barw
łąk zielone pąki źdźbła traw
podziwiać wiosną i latem
wdychać zapach
poza betonowym miastem
szaro zimno sypie śniegiem
wiatr chłodzi planety wielki plac
pola puste wymarły niby świat
ycie dzieje się gdzieś w norkach
w zastygłych zagajnikach w karmnikach
zawieszonej słoniny dla sikory nie brakuje
szamocze polem szaro biało
horyzont zastygł na parapecie
ziarna małym chlebem ptakom
co nie odlatują zamieszkają
między ludźmi pośród trosk
Yaro, 2 december 2018
jak dwa pośladki spięte w bezruchu
on kocha ją ona oszukuje
ale w sumie spędzają razem popołudnie
na framudze sikora wydziobuje ostatki
między zębami mam kawał chleba
wychodząc do kuchni dogaszam światło
ciułam drobne w wakacje są potrzeby
upływają dni jak syrop na kaszel z alkoholem
lubię gdy nocą tulisz się do mnie jak do portfela
zapach twego ciała egzotyczny
nic więcej nie potrzebuję
w ramionach twoich umierać
nie wierzę w cuda jedynie
w kształty kobiecego uda
Yaro, 29 november 2018
na wzgórzu
wszechwładny ciężki karabin maszynowy
obserwatora szkła lornetki odbijają światło
wściekły telegrafista trafiony przez snajpera
w wyczekiwaniu na rozkaz
sierżanta oczy ma we łzach
za chwilę poleje się krew pot i łzy
pragnę na święta spotkania z rodziną
za drzewem pochowam marzenia sny
pogodny ciepły wrzesień
zgrzyt bagnetów zakładanych na karabiny
amunicja wyliczona co do sztuki
kaprale wiedzą co za chwilę się stanie
komenda naprzód padła
salwa za salwą
upadam ranny chce się spać
sanitariusza głos wkłuta morfina
bandażuje szyję wstaję biegnę dalej
pod powiekami sen wspomnień
niezdobyte wzgórze
karabin zamarł na chwilę
plac apelowy uroczyste
awanse medale na sercu
Yaro, 28 november 2018
to okruchy nie promocja
dostać kawał ości
siedemdziesiąt procent że nie pozostaniesz na noc
odgadłem zamiast czekoladek są marzenia
tak niełatwo domknąć rozdział
po obniżce cen
wierzyłem lecz wiary zbyt mało całkiem
jak na lekarstwo
sam wśród zabawek we własnym niebie
byłaś losem los ktoś mi skradł
jak skarb jak spokojny sen
przyszły dzień nie będzie naszym dniem
nie znam cię nie pamiętam przez demencję
co przystaje z nogi na nogę
zapomniane witraże samotne bramy ciężkie senne płoty
opadłe powieki nie leżą mi na szalach oko łzawi
zatopiony w bursztynie blask dawnych nocy
śniłem lepiej
oszukany w piątek czarny świat poukładał
się nie dla mnie
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
13 october 2024
Pain Of PainSatish Verma
12 october 2024
1110wiesiek
12 october 2024
Thou Shall Not CrySatish Verma
11 october 2024
1110wiesiek
11 october 2024
Deep FearsSatish Verma
10 october 2024
01010wiesiek
10 october 2024
Dalia z pajączkiemJaga
10 october 2024
Yellow Day in October.Eva T.
10 october 2024
In CoexistenceSatish Verma
9 october 2024
0910wiesiek