23 august 2010
Powrót (fragmenty)
Nadeszło lato, które pamiętam jako rozświetlone, niezwykle jasne i zagęszczone emocją do granic wytrzymałości. Nie mogłam czytać. Siedząc przy oknie z książką trwałam w oczekiwaniu. Byłam zakochana. To Paweł Bork. Uczeń mamy z kursu dla analfabetów. Pełen wdzięku. Starszy ode mnie – szesnaście, może siedemnaście lat. Nie pamiętam, jak wyglądał, twarzy jego nie pamiętam, ale o nim samym nigdy nie zapomniałam. Po latach pisałam o nim opowiadania.
Trzynaście, czternaście lat. Dni wypełnione tęsknotą, namiętnym pragnieniem, żeby pojawił się w pobliżu. Zaczajona nad stawem, wypatrywałam go na drodze. Nie mogąc dłużej znieść niepewności, wyruszałam raz i drugi, jak gdyby ot tak sobie, w dół szosy, gdzie mieszkał. Pełna nadziei biegłam na boisko do siatkówki. Musiał mnie wreszcie dostrzec, bo wybraliśmy się kiedyś na wzgórza pomiędzy kłujące krzewy i żółte kwiatuszki irku. To był rozsądny chłopiec. Wiedział, że nie ma dla nas przyszłości. Zostałam odrzucona.
Mój Boże.
Koniec wakacji, ciepła jesień, nowy rok szkolny i pierwsze kostiumy bikini na plaży w Gdyni. Starsze koleżanki w takich kostiumach z chusteczek. Ale ja i dziewczyny z klasy jeszcze nie. Siedzimy zbitą gromadką na piasku. Krepujemy się wstać. Nie tak dorosłe, jak tamte, nie tak piękne – tak nam się wydaje – wstydzimy się swoich czternastoletnich, piętnastoletnich ciał.
Przyjaźniłam się z dziewczętami w moim wieku, które już nie chodziły do szkoły. Mieszkałyśmy tak blisko siebie, w domkach-czworakach nad stawem. Były zawsze na zawołanie. Czekały siedząc w kucki pod murem, o ile nie miały innych obowiązków. Tajemnicą dla mnie było ich powodzenie u chłopców. Dlaczego one, a nie ja? Lato było gęste od tych tajemnic. Może już nie czternaście, może piętnaście lat. Już nie grałyśmy w klipę, ani w kamyki. Chodziłyśmy gromadką. Zbierałyśmy się, to nad stawem, to na pagórku nad boiskiem do siatkówki. Któraś zaczęła znikać, potem pojawiała się nagle – odmieniona. Skądś napłynęła wiadomość, że Paweł się ożenił. Ale mnie przecież nie o to chodziło. Pragnęłam tylko jego dotyku. Jego tęsknoty i cierpienia.
U sąsiadów umarło niemowlę. Urodziło się i umarło. Wyglądało jak woskowa kukiełka.
Chodziłam dziewczynami paść kozy w rowach przy drodze do Kosakowa. Chodziłam dla towarzystwa. Wśród pól rosły kępy jeżyn. Zjadało się również dojrzałe owoce głogu i dzikie gruszki. W lecie znacznie mniej przejmowałam się modą. Ze szkolnymi koleżankami nie spotykałam się prawie wcale. One miały ojców. Ich ojcowie byli marynarzami, stoczniowcami, miały prawdziwe swetry i dobre buty. Gdzieś znikały w czasie wakacji. Późną jesienią znikały dziewczyny z sąsiedztwa. Rano niańczyły młodsze rodzeństwo, a wieczorami nie chciało się nigdzie wyjść. Jedynie, kiedy zamarzał staw, zaczynał się jakiś ruch. Napisałam kiedyś opowiadanie o sobie, o strachu przed ciemnością, o powrocie ze szkoły zimą po tym zamarzniętym stawie z wnoszącą się nad nim ślepą ścianą. Ktoś niewidzialny szedł naprzeciw mnie po lodzie, potem stanął, kiedy ja stanęłam, a potem ruszył biegiem. Do domu już tylko jeden skok. Można oprzeć się o gorący piec, uspokoić, ogrzać.
23 february 2025
Jaga
23 february 2025
absynt
23 february 2025
wiesiek
23 february 2025
Eva T.
23 february 2025
ajw
23 february 2025
ajw
23 february 2025
Jaga
22 february 2025
Marek Gajowniczek
22 february 2025
Eva T.
22 february 2025
wiesiek