12 june 2010
Kiedy miałam szesnaście lat... fragment
Kiedy miałam szesnaście lat…
...zaręczyłam się z Romualdem. Pewnej jesiennej niedzieli Romuald osunął się na kolano i poprosił mamę o moją rękę. Mama niczego mi nie odmawiała. Potraktowała całą sprawę z właściwą sobie pobłażliwością. Krygując się i śmiejąc wyraziła zgodę, a ja dopiero wtedy poczułam całą powagę sytuacji. Romuald mnie peszył i onieśmielał i wciąż jeszcze wydawał się trochę obcy.. Poznaliśmy się w Starachowicach gdzie, jak co roku byłam na wakacjach. Na łąkach nad Kamienną wokół mnie uporczywie kręcił się jeszcze Andrzej. Romuald podobał mi się bardziej. Był dobrze zbudowany. I dorosły. Po za tym szczęśliwym trafem studiował geodezję w Gdańsku. Spotkaliśmy się po wakacjach.
Wiadomość, że mam narzeczonego, bo przecież musiałam pochwalić się tej, czy tamtej, koleżanki z klasy przyjęły z niedowierzaniem, tym bardziej, że z Romualdem widywałam się raczej rzadko i za nic nie mogę sobie przypomnieć, co takiego robiliśmy na tych randkach. Wiem tylko, że jako narzeczony z prawdziwego zdarzenia, co niedzielę przyjeżdżał do mnie, do domu na obiad. To mogło mamie sprawiać pewien kłopot, bo odżywiałyśmy się skromnie. W pobliżu naszego osiedla, na terenie rzeźni miejskiej, otwarto tanią jatkę, do której trafiało mięso kierowane tam, z niewiadomych przyczyn, przez weterynarzy pracujących w rzeźni. Ugotowane w kotłach kawałki mięsa sprzedawano bez ograniczeń i prawie za bezcen każdemu, kto tylko zechciał. Przed tanią jatką zawsze stała długa kolejka oczekujących na okazję. Mama też tam stała, bo mama nie miała przesądów i nie lubiła piętrzyć przed sobą trudności. A to było wyjście najprostsze.
Pamiętam tylko jeden niedzielny obiad z udziałem Romualda – ten ostatni.
Chyba to był początek listopada, po zmianie czasu na zimowy. O czwartej wyszłam spotkać się z Romualdem na przystanku autobusowym i było już prawie ciemno. Romuald przyjechał z Gdańska z przesiadką w Gdyni. Po podróży przez Trójmiasto wysiadł z autobusu znudzony i trochę, jak gdyby, zmięty. Musieliśmy wejść ścieżką pod górę, dobre pół kilometra do głównej drogi, która, co prawda, skręcała w lewo od przystanku, ale potem wiła się serpentyną wśród wzgórz i tak też mówiło się o tej drodze – serpentyna. Służyła tylko pojazdom mechanicznym. Wozy konne miały swój skrót, prosto pod górę, nazywany przez wszystkich końską drogą, a dla pieszych była ta ścieżka, stroma i śliska pod wierzchołkiem – szczególnie po deszczu. Ludzie, którzy wysiedli z autobusu rozeszli się gdzieś na boki. Byliśmy sami i nie spieszyliśmy się zbytnio. Romuald obejmował mnie i tak szliśmy sobie powoli. W pewnej chwili zatrzymał się i wziął moją rękę w swoją. Chciał, żebym potrzymała to coś, o czym miałam, co prawda, niejasne wyobrażenie, ale nie znałam, ani wyglądu tego czegoś, ani kształtu, ani tego lepkiego ciepła. Dotknęłam i zaraz cofnęłam rękę.
- No, zrób to – prosił zmienionym głosem. Nie mogłam. Bo nie wiedziałam, co zrobić. Wstydziłam się. Z dołu, z terenu rzeźni padało rozproszone światło. Zatrzymaliśmy się pod szczytem wzgórza. Nalegał. Trzymał moją rękę w swojej i pchał ja tam siłą, a ja wzbraniałam się, ale tak delikatnie, wstydliwie, niezbyt gwałtownie, nie chciałam mu zrobić przykrości. Uwolniłam się wreszcie. Jeszcze parę kroków, wejdziemy na główną drogę i będę bezpieczna. To nie strach, zresztą, tylko zażenowanie. Jego zachowanie wydawało mi się nienormalne. A jednak, kiedy weszliśmy na szosę pomiędzy zabudowania, puściłam wszystko w niepamięć. Znowu mogło być tak, jakby nigdy nic się między nami nie wydarzyło. Ale nie rozmawialiśmy ze sobą. W milczeniu okrążyliśmy ciemny staw i znaleźliśmy się w oświetlonej kuchni.
Mama ugotowała tego dnia bigos, ale coś się stało, coś nie wyszło. Nawet nie to, że się przypaliło. Po prostu, było niesmaczne. Może coś było nie w porządku z tym mięsem z taniej jatki? Romuald jadł lekko skrzywiony i wyraźnie nastawiony krytycznie do tego, co je. Nie był w dobrym nastroju.. Rozmawiał głównie z mamą o swoich studiach na politechnice, zbliżających się już do końca. Mama ostrożnie pytała o jego warunki materialne, o perspektywy na przyszłość, ale starała się dojść do tego okrężną drogą. Bezceremonialne wypytywanie o takie sprawy nie było w jej stylu i z trudem przeszłoby jej przez gardło. Nasze narzeczeństwo starała się traktować poważnie, chociaż Romuald nie bardzo jej się podobał. Jeśli chodzi o urodę… przystojny, owszem. Raził ja sposób bycia Romualda. Ale mama była cierpliwa. Przeczuwała zapewne, że tak, czy owak, rozejdzie się to po kościach.
Widziałam ich oboje, jak gdyby z pewnej odległości. Mamę pogrążoną w konwersacji w sposób jej właściwy, mamę, która nigdy do nikogo nie miała pretensji i nigdy nikomu nie okazywała nieufności. I Romualda, tak jak go zapamiętałam tam, pod górą, teraz najwyraźniej w fałszywej roli. Coś nim wzbierało, jakieś niezadowolenie. A przecież mama nie przyznała się do tego wcale, że mięso w bigosie pochodzi z tej taniej jatki. To dlaczego on powiedział (żartem), że pewno chciano go otruć i że jego matula nigdy by czegoś takiego nie zrobiła? Mamie było przykro, mnie również, bo wiedziałam, że wylazł z niego prostak, a to nie pasowało do mojego wyobrażenia o idealnej miłości. Romuald zbierał się do wyjścia. Zwykle odprowadzałam go kawałek, ale tym razem usiłowałam się wykręcić. To, co się wydarzyło, mogło się powtórzyć. Nie chciałam ponownie przeżywać zakłopotania, a jego narażać na ponowną kompromitację. Bo wydawało mi się, że się skompromitował. Powiedziałam, że nie mogę wyjść z domu z jakiegoś błahego powodu. Romuald żegnał się, trochę jakby w popłochu, ale zachowując godność.
A potem znikł, rozpłynął się, jakby go nigdy nie było.
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.