Dominic Butters

Dominic Butters, 23 january 2017

Agogika

Może jestem idyllistą, który wiecznie gubi myśli
lecz na próżno w naszym story szukać loterii zadatku
Nikt i nigdy mi nie wmówi, że los jest dziełem przypadku
gdyż zbyt długo i zbyt mocno na to wszystko czekaliśmy...
 
Wyleczyłaś mą bezdomność pełną rozognionych znamion
Pozwoliłaś by jej niemoc, nabrała odwrotnych kształtów
i choć przewlekle przywykła była do bezkresu i do wiatru
Dziś już rozpatruję tylko ją w kontekście Twoich ramion 
 
Naupychaj mi w kieszenie przy następnym wstawaniu
Twoich miarowych oddechów tę spokojną agogikę
Choć ułamek ciepła dłoni, szelest... dotyk błogostanu
 
ukryty pod powiekami milimetry przed budzikiem
Bo nie umiem w pojedynkę wyplątać się z bałaganu 
zmiętej kołdry, sennych pragnień, stycznia i rozmarzłych liter...


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 11 december 2016

Od wczoraj

Chciałbym dać Ci spokój ducha, byś sny miała już łatwiejsze
Zapracować na to miejsce, być przy Tobie ramię w ramię
I choć życia jak Ty teraz, sam czasami nie poznaję
Chwyć za rękę, popatrz w przestrzeń tam znajdziemy nasze szczęście
 
Mimo przeszkód, dać się musi... Naprzeciw pochmurnym myślom
Bo od słów, przez język, aż po koniuszki palców Cię czuję
Do wczoraj jakoś to było, dziś przestać wierzyć nie umiem
Gdyż tylko razem zdołamy wytrwać, iść pod prąd i ponad wszystko
 
Tacy przestraszeni od wczoraj jesteśmy, poruszeni
Umówieni byliśmy na już, nie na chwilę odpowiednią
To przedziwne jak sens może, punkt widzenia zmienić 
 
Gdy w obliczu ziarnka grochu, wielkie sprawy nagle bledną
Tacy zatroskani od wczoraj jesteśmy, tej  jesieni
Pogubieni, lecz odnalezieni... Pamiętaj o tym, Perełko...


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 27 november 2016

Nad Kuchenką

Za pasem grudzień, a już szkli... Zaspana skrzy obojętność
Moja bezsenność gwiżdże nade mną, też chce być w tym wierszu
Mróz pędzlem przywarł do szyb i lśni, jakby był nie na miejscu
Bezczelnie z łóżka wywlekł mnie dziś, piejący krzyk nad kuchenką...
 
Wrzątek zaparzonej mgły zamienił urwane sny w Twą obecność
Świeżo zmielony aromat kołyszący się w powietrzu
Niewypierzona w pół zdania myśl i cała masa argumentów
przez które kolejny łyk, skraca tę naszą odległość...
 
Poranna kawa, szelest kartki i bit, lekko uchylone drzwi
i jeśli stanęłabyś teraz w nich, nie dokończyłbym tekstu...
Zasłonami wpuściłbym świt, w cholerę, w kąt, rzucił w mig!
 
By już do ucha móc nucić Ci puentę dla dwóch następnych wersów
Bo to są właśnie te dni, kiedy budzisz i w słowa włazisz do krwi
i wtedy nie potrzebuję już nic, prócz Ciebie obok i atramentu...


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 22 november 2016

Bonnie i Clyde

Przypałętał nas durny wiatr, na próżno ławom tłumaczyć
Mimo najszczerszych intencji... Ciągle na nosie nam grał
Choć szczeniacki był to fakt, dalej wieje tak jak wiał
lecz nie można go wszak dotknąć, usłyszeć, ani zobaczyć...
 
Nie ma nań sąd paragrafu, choć on w sprawie jest bezsprzeczny
Cóż... dla takich jak my nie ma adekwatnych kar i krat 
Wciąż na wariackich papierach i niech wali się świat!
Wzajemnie, wspólnie, na dwa... gdyż odbiło nam do reszty
 
Jak Bonnie i Clyde, ekscentryczny świr i Pereł charme
i kiedy patrzę w Twe oczy Madame, mam tę pewność...
Rozbroję każdy słowny bank, pognamy hen w siną dal
 
by nieprzerwanie z liter układać naszą nową codzienność
Garściami ile się da! Nie znajdą i za milion lat!
Bo tylko z Tobą mogę kraść, to czego nam nigdy nie wezmą


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 november 2016

Bliskość

Nieludzka bywa odległość, a wraz z nią wszelkie symptomy
Tak niecierpliwa nieznośnie, gdy odmierza dni złaknione 
Chodź tu... Błagam! Choć na moment! Bo ramiona roztrzęsione
gdy nie czują Twoich skroni tak ufnie im powierzonych
 
Nasza niepohamowana jesień ma postać temperamentną
Głód rozbudzonych emocji, między szeptem, a opuszkiem
Zdarłaś ze mnie całą ciemność, którą wszyto mi podskórnie
bym bez Cienia zawahania, mógł na nowo odkryć piękno 
 
Dziś mam usiąść do kartki, tylko co ja jej powiem?
Że na ustach smak powiek? Że brak słów? Że to wszystko...
daje mi tak wiele, że aż odjęło mi mowę?
 
Że aż się boję zapeszyć ile ma dla nas przyszłość?
Że to mój pierwszy Listopad kiedy nie marzną dłonie?
i że dopiero teraz wiem jak tęskna może być bliskość?


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 23 october 2016

List do *** (Dominica)

Mówią, że wystarczy iskra, by wzniecić co w nas daremne, by to co ciemne rozświetlić
by oswoić lęki, by przelać gdzieś z głębi te niewysłowione dźwięki, na deski... 
Malowałem sztuk Twych freski, chaotyczną linią kreski pod kopułą makabreski sklepień nieba... 
Czuć tu jeszcze zapach drzewa, setki zdań z nich nadal śpiewa i ta niezmienna potrzeba ich bliskości… 
Od euforii w bezsilność dni, aż po skrzyżowane kości, krąg emocji… co nie czas ich już wszystkich przytoczyć 
lecz w pędzie można przeoczyć, to co przez nas szeptem kroczy, potem pozostaje broczyć w jej majestat… 
Gdy duszę przepełnia bezmiar, na nic nie zostawia miejsca, pojawia się ta bolesna, słów ekspresja 
Żyłem na skraju szaleństwa szukając kojenia w wierszach, tonąc co rusz w Twoich wersach, przekonany… 
że tylko te zimne ściany będą lekiem na me rany, pozwolą wnieść nad kurhany martwych nadziei 
Jednak co leczy też dzieli i im dalej w tej zawiei, tym trudniej potem zamienić, słowa w czyny...
bo kiedy wszystko tracimy, nie dbamy już o godziny, wszystko co w sobie nosimy traci wartość 
Zbyt długo byłem zabawką, Twoją mocą wykonawczą, dziś pokażę Ci jak łatwo znaleźć światło.. Csssyt... Zapałką 
Wyzbyłeś mnie wszelkich uczuć… Czy potrafię jeszcze Kochać? Przestałem szlochać, potem wierzyć, pokazałeś czym oddychać 
Nie patrzę w lustro i za siebie... Ile jeszcze mam stworzyć Ci twarzy?! Kolejne bohomazy! Których dzisiaj nie da się rozczytać...
Chciałem jedynie jej pisać, resztę miałeś wziąć na siebie, miałeś w potrzebie gdy upadnę, zmienić matnię w jasną barwę...  
Zamiast tego dałeś armię, czerń i kartkę, nią na starcie, odebrałem sobie szansę… wątłą szansę, na empatię 
Oddałem Ci lata pragnień, mil i walkę, w której akcję, przez wyparcie wzmagał płomień 
Dziś nasz The Globe trawi ogień… Gdyż to ja jestem autorem! Ty aktorem! Komodorem w mych sonetach 
Chodź tu! Czekam! Na tych dechach! Wrak człowieka… Popatrz w oczy! Patrzy w ich pełnie!
Wbity w nie heban wymieszany z purpurą, co krzyczy mą naturą, której nie chcesz... 
Dobrze wiem, gdzie Twoje miejsce… Zwarte kleszcze...? Dno bezdenne? To Twa przestrzeń! Tyś jej źródłem 
Tym skwierczącym próchnem, tym kurtyny suknem, tym naiwnym głupcem w mej pustce 
Wpuściłem do serca Jutrznię, napęczniałe bije spuchłe, skute lodem topi ból ten, w moich wieńcach 
Tłucze w piersi, dźwiga ciężar, skołatane łaknie piękna, dłoni ciepła, rytmu szczęścia wspólnych membran... 
Każdy skurcz nabiera tempa... Gdzie siła Twego przekleństwa? Gdzie tchórzu Twoja poezja? Twa Tragedia? 
Wszystko to spełzło na bredniach… Dziś wiem, to zwykła ucieczka! W moich rękach jest ta Perła, której szukasz... 
Szewc chodzi w podartych butach, Kapitan tylko po trupach lecz ten nad kartką ma dłuta… Już rozumiesz? 
Dla Cieni nie zbiją trumien, znajdą jedynie popiół ich sumień, a ja? Rozpłynę się w tłumie, pośród gapiów 
Nim poczujesz oddech strachu, nim przez gardło przejdzie -  Ratuj! Będę w pół drogi do światów, które kiedyś… 
Zostawiłem dla tej sceny, pozwoliłem aby w niebyt, pociągnęły mnie w te treny… Pamiętasz? Horyzont wyobrażeń... 
Choć nie uniknę poparzeń, warto... dla jej Szafirowych marzeń... Boś stekiem bzdur, błagań i skomleń... tegoś jest obrazem.


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 20 october 2016

Sama jakoś

Nie czekałem jej w tym roku, sama jakoś bez pytania...
Zdążyłem połowę przespać, nim odkryłem jej obecność 
Popołudnia już są krótsze, a poranki częściej ziębią
bo w tym roku choć kolejna, trudniejsza jest do oddania
 
Październik szkicuje dachy, siąpiąc jesienny atrament
Zasypia na parapecie ołowiana cisza Breslau 
Chyba trochę już mniej obco, chociaż dzwonka nadal nie znam...
Który rodział? Cztery lata, szósta klatka, szóste mieszkanie
 
Wieczorami, gdy zgiełk milknie, spływa deszcz po Titanicach 
a przez zaciągnięte okna bezimiennie zerkają pokoje
Co rusz, któryś drga firankę, pojawia się, albo znika
 
zmieniając kształt, ton i barwę, nasycenie i nastroje 
Wciąż tak bardzo się dziś boję cokolwiek Ci znów napisać
Lecz jak miałbym jej nie ufać, że gdzieś pali się też Twoje?


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 6 october 2016

Bo to miasto...

Chodź, wyciągnę gdzieś za miasto, pełen bak, we włosach wiatr, bo...
ludzie tutaj wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło, znaleźć wartość...
Tu gdzie miasto, tuż zza zasłon, napawa jesienną aurą, śniąc apatią, irytacją i marnacją...
W Luśce mruczy cicho radio, noc wypełniona narracją, auto-terapią wielokropkową...
Zapominam, że tuż obok, nikt nie siedzi, jadę drogą, wierząc słowom, ich namowom i przestrogom...
Pod nosem tak sam ze sobą, sznur lamp bezwiedny nad głową, coraz częściej nałogowo, wypadkową moich świateł...
jest poczucie, że coś tracę, z każdym dniem pogłębiam krater, toczę własny beef ze światem o swą rację...
Jednak to, czego tak pragnę, zakłada koleją maskę, sprawia, że czuję się błaznem własnych zaklęć...
Wieje deszczem na poważnie i to z dnia na dzień dosadniej, a ja dopisuję farsę, by mieć szansę...
wypełnić w połowie szklankę, widzieć więcej niż abstrakcję, wznieść się ponad tę frustrację, desperację...
Wersy płyną po asfalcie, tyle wylanych przebarwień, niebo pozbywa się zmartwień kosztem ciszy...
dźwięk wyrwany z niemej kliszy, zazwyczaj go nikt nie słyszy, krople, których nie policzysz, między taktem...
Jeśli jesteś tym przypadkiem, który trafia się raz... w pauzie... jednym tchem zagranym aktem, mym ekstraktem...
to pozwól osłonić płaszczem, bym przy Tobie był naprawdę, niech sens chwyci raz na zawsze nas za gardło...
Bo tu ludzie wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło... bo to miasto... Anastasio...

 


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 29 september 2016

List do *** /10

Była Twym sennym odbiciem znad chyboczącego lustra
kiedy czuła wiatr we włosach, żaden szpon nie mógł jej dostać
Twoim pięknem... samym w sobie, któremu tak chciałem sprostać
lecz co niewypowiedziane milczeniem zamyka usta
 
Gnałem ją na pastwę losu mimo czerni chmur na niebie
w sam środek serca żywiołu, który rozprzestrzeniał w oku
Jeśli sens w tym! Nie na marne! Jeśli tak! Podyktuj sposób!
Gdyż najtrudniej jest mi pisząc okłamać samego siebie...
 
Niemoc przejęła na burtach drzazg otwartych wyłamania
Dechy nabierają wody, toń zaciska bryt w swe macki
Pod stopy wdziera się głębia, ta głucha, nieprzejednana
 
i świadomość bezsilności płynąca z niewoli kartki...
Nic mi już nie pozostało! Nikt! Prócz Cieni i pytania
Czy podążycie kamraty za nią?! W ten nasz bój ostatni


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 11 september 2016

List do ***/9

Dryf mię zawiódł nad widnokrąg, który obcym wiatrom służy
Wszystkie przemierzone mile za mą rufą myśli kłębią
przelewają przez relingi i prawidło stare szepczą:
"Nie znajdziesz Pereł na brzegu, musisz w antracyt zanurzyć..."

Rozłąka nazbyt przewlekła, nie zaznałem na nią leku
Bajdewind ciska Cię w oczy, wspomnienia niezapisane
Mapy kończą się w tym miejscu, a dalej? Rozpoczyna nieznane
lecz jeśli klątwa chce nadal władać musi żywcem zedrzeć z deku!

U bram horyzontu wyobrażeń, co w nie wpadnie nie przenika
Nie przewidział tego Beaufort, lont od tęsknot rozbuchany
Nasz czas tyka, choć klepsydra ma zawsze dwa rożne oblicza

nie uchroni już przed niczym, bom i tak dawno przegrany...
A-hoj Szczury! Wstawać! Psia mać! Kurwa! Tu mówi Kapitan!
Cała na kurs! W niebyt! Hisować! Ciąć balast! Wyruszamy!


number of comments: 3 | rating: 1 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 8 september 2016

List do ***/8

Nie ma we mnie kropli czucia prócz pustkowia abisalu
Różę wiatrów mogę dać Ci w zamian za bijące trzewie
Słów tok staje się nieznośny, a krok pewny siebie
odkąd wyzbyłem się lęku, emocji i szalup...

Poskąpiono im odwrotu, doku, dla mojej kotwicy
Butna zgraja martwych Cieni z bezdusznym furiatem
W mojej głowie tylko chwiejba, narwany kilwater
gdyż na ukojoną flautę nie mogę już liczyć...

Jak powracający koszmar... moje notoryczne kłamstwo
Eskapistyczna pułapka, okręt po niebie z papieru
najpierw Ściany, teraz Dechy, tak mijam się z prawdą

wierząc perłowej legendzie, trzymając kurczowo steru
Bo jeśli te maszty padną, to niech ciągną z sobą na dno
gdybym miał już nigdy więcej żywy spotkać Cię na brzegu!


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 26 august 2016

List do ***/7

Sól wypłukała z dna rany, czerń oplotła w swoje sidła
ostra brzytwa, której tonąc łapie się naiwny głupiec
Grotmars wysyła sygnały... Ci co nie zdołali uciec
bowiem biada nieszczęśnikom, których wiatr przed bukszpryt przygnał

Nader łatwo do apatii przyzwyczaja tych dech brzemię
Twe istnienie z gorzką prawdą przez czas mi przecieka
Sam już nie wiem… Ile we mnie jest jeszcze z człowieka
któremu portowe dzwony świtem zgasiły nadzieję?

Z furt działowych rozgrzmiewają na mój rozkaz kolubryny
wilki morskie, szpad psubraty, postrach dumnych galeonów
Na rejach zorane szmaty! Nad głową sterane liny!

Brasy potargane strzępy! Wanty nie trzymają pionów!
W ogniu salw, ryku załogi, jęku fal, swądu padliny...
Stoję z grabieżczym uśmiechem bez serca, Ciebie i domu


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 august 2016

List do ***/6

Noc ma Twe niesforne loki zaplecione w ostrze dziobu
i roztaliowaną suknię, poszarpany tren na wietrze
spojrzenie utkwione w szafir, usta hebanowa czerwień
której niesłyszalne wersy cisną się do mego progu

Znów mnie włóczy tuż nad krawędź, wierząc, że przypomni Ciebie
i gdy zagląda przez ramię, błagalnie chce złamać fikcję
lecz jej galionowe rysy, obojętne są i zimne
jak te cztery strony świata, które martwe są bez Pereł

Nie umiem ustać na pokładzie, gdy wraz z nią na przekór gwiazdom
i miotam się w swej głowie, szaleniec! oddechy do dechy...
Na trzysta sześćdziesiąt pięć dni, żaden już na lądzie, przepadło!

Skazany na tę szkaradną łajbę i błędne, rozchwiane oko lunety
Powiedz czy prócz tej świecy, gdzieś tam... tli się jeszcze światło?
Czy to tylko bełkot rumu i ja... usilnie zawodzący sonety?


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 27 july 2016

List do ***/5


Zostawiłem Cię na brzegu... Powiedz jak przełknąć to zdanie?
gdy noc podchodzi pod burty czekając mnie na pokładzie
Mam je prowadzić w te szkwały, przeciw kolejnej armadzie
którą zatopię wbrew sobie zamieniając w litą skałę...

Mówią, że czas wiąże blizny... w szczególności te żeglarzy
Obojętny grymas tęsknot wyrzeźbiony słonym wiatrem
Szept fal wypełnia Twą pustkę, krąży jak sęp tuż nad masztem
wszelki krzyk zbywając ciszą, niezmiennie trwając na straży

Zostawiłem Cię na brzegu, by zwrócić im słowo dane
Przypływ rozmył Twoje ślady, dni i mile łącząc w węzły
Zaprzedałem dechom duszę w zamian za nasz jeden taniec

o którym wie tylko księżyc, my i pijane ściany tawerny...
Wieczna toń morskiej tułaczki za Twój spokojny poranek
bom kapitan martwych Cieni z klątwą szafirowej Perły


number of comments: 1 | rating: 4 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 july 2016

List do *** /4

Zapomniałem liczyć dni już, wszystkie zabrały te fale
Dziś mój pokładowy dziennik przelewać możesz przez palce
Jeszcze kilka? Kilkanaście? Aż w końcu tylko okładce
będę mógł zanucić szanty, o których milczą bulaje...

Jeśli nadal czekasz żagli, błagam! Nie przestawaj wołać!
Dali już nie mogę ufać widząc Twe odbicie w toni
Krzycz cokolwiek! Chcę usłyszeć! Choć na próżno ucho goni
gdyż każdy odgłos pochłania wszechogarniająca połać...

Co noc ślę do Ciebie listy, za którymi ślad się zrywa
Może któremuś omyłką los oszczędzi doli zgubnej
z ładowni nikną butelki, większość dryfuje po niwach

by na koniec wstecznym prądem, rozbić się z jękiem o burtę
Z każdym trzaskiem wciąż się łudzę, że być może Twój przypływa
lecz nim zdołam podnieść sieci, wyławiam jedynie pustkę...


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 26 june 2016

List do *** /3

Dobrze znałem konsekwencje, wagę słów Tobie spisanych
Wszystko czym wtedy żyliśmy pozostało na mieliźnie
Moja wachta na tych dechach, była tym jedynym wyjściem
które miało raz na zawsze zatrzasnąć za mną ich bramy

Stała się mym nowym domem rzuconym w otchłań odmętu
Pośród fal, sztormów i lęków, do których dawno przywykłem
Za każde Twoje wspomnienie, spłacam tu bajońską lichwę
próbując utrzymać w ryzach, by w pełni nie stracić sensu

Każdy dzień na niej przekleństwem... ciągnącym się po horyzont
którego ramy i ogrom nakreśla bezdenna pustka
Stały kurs wyznacza kompas... Dziś to nic nie warty przyrząd!

Wypycha mnie na powierzchnię, bym na przekór dotrwał jutra
Każdy dzień na niej bez Ciebie spędza sen bezduszną bryzą
bo gdy tylko ląd dostrzegę, napełnia w przeciwną płótna...


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 19 june 2016

Test Tape Numer Siedem

Przyjechałem tu po dyplom, zdławić ból i znaleźć szczęście...
Plan poszedł w pizdu i nie mów nic już... Butters wypisał receptę
Rozwiał obiekcje, dał w łapy lejce, bym mógł każdą lekcję nadrobić
Trzy i pół roku później stoję znów tu gdzie, los miał mnie szturmem... Rozbroić
Mam strzępy zbroi, wiarę spod Troi, a we mnie się goi popękana ściana
Wpisana w te arkana, o których nie uczy drama, tętnicą okablowana membrana
Na twarzy mam wyraz chama i w chuj ich do spisania! Dobrze wiesz co te zdania dla mnie znaczą
Ciężką tyrą i pracą klepię je już na akord choć i tak wiem, że za to... Nie płacą
Nie umiem być dyplomatą... To kontrakt z prolongatą, wystawiany tym wariatom co pod kreską
Nazwij mnie socjopatą, choć z CV'ki amator, daj arkusz i długopis, a rozpętam piekło!
Tekst skorelowany z presją, żebrać za nie to zdzierstwo, czas jest ceną niepojętą dla głupoty
By utrzymać na nie popyt wylewam ostatnie poty, cisnę uparcie zwroty i to nawet nie za zwroty
Spełniam funkcję asymptoty... Krzywa ja versus hajs? To idiotyzm! Co wynika z prostoty rachunku
W dzień, noc, na posterunku, dwa cztery w tym rynsztunku, przez autopsję bez ratunku do fechtunku
Noszę w sobie blizn, ran, multum, tego nie podliczysz w słupku, kopie rozrywane w wiór, gnój! Na potęgę!
Dostałem nie jedną cięgę, teraz z marszu widzę więcej, doświadczenie rośnie we mnie... Jest pełniejsze
To ekspansja przez awersje, bo dopiero gdy coś jebnie, chwytam pułap, stąpam pewniej, trafiam celniej
Wydeptałem sobie to miejsce z żółtodzioba, aż po ekstrem, przeszedłem twardą selekcję... nie sukcesje
Dlatego każdy na setkę, nie przelewem... Prosto! Sercem! Atramentem... To mój Test Tape numer siedem
Zdarte gardło przez pacierze do dudniącej ciszy w eterze, szlifowane po literze na papierze
Wyklejam nimi pręgierze, możesz łoić ile wlezie, jeśli ulży... Kurwa! Szczerze? Bierz za frajer..
Bo tego co to mi daje nie przełożę Ci na miarę... To flow! Skill! To poszło w parę! W pełną skalę!
Chuj! Przeczytasz, albo wcale... Bo to trochę jak murale, staniesz, bądź też pójdziesz dalej... Moja strata
I choć nie mam na lokatach tego co się mieć opłaca, odłożyłem tutaj w ratach... Wszystkie lata
Nie raz gryzłem piach na matach, dziś to procentuje, wraca, bo choć lubię się zatracać w swych emocjach
Twardo trzymam się tych podstaw, na dwóch połamanych łokciach, by dać radę i móc sprostać... Się nie poddać
Całym sobą czuję w kościach... Wykrzyknik! Szept wielokropka... Rytm w tych poszarpanych zgłoskach, ich fakturę
Tchem Ci w lot wyrecytuję, każdą frazę wspartą chórem, każdy werset cięty piórem... Nie żartuję!
Żadnego z nich nie żałuję, coraz grubszą noszę skórę, jestem gburem, ładuj kule! Taki mam sznyt
I nim stwierdzisz, że to shit! "Too long story, didn't read" Skumaj! Mam za co jeść i żyć... Odpuść kwit!
Będę do utraty sił... Do usranej z nimi gnić! Padać na ryj, by wciąż iść! Oto moje Let it Be... z nadgarstka
Bo nie potrzebuję majka, mogę nawinąć do gwiazd wam, a cappella na kartkach level masta... Łapta!
Przestałem liczyć na farta, niech inni szukają w zdrapkach, ściskam mocno przyszłość w garściach... Mam kontrolę
Pierwszy na otwarte pole, zawsze gdy walczę o swoje, to przez mą zaciekłą wolę... Nie spierdolę!
Dziś nie stoję przed wyborem... Mieć czy być? To przecież chore! Każdy aspekt ma swą rolę... Tak już bywa...
Obowiązków wciąż przybywa, z dnia na dzień mi dnia ubywa, bo choć drugi leży odłogiem sam za masło się nie wyda!


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 28 may 2016

Czternaście Ptysi

Miał zadzwonić wcześniej... z tą myślą się kładłem
recytując w pamięci składniki przepisu
ustawiłem przed snem moc na piekarniku
by gdy tylko wstanę rozprawić się z ciastem

Miał zadzwonić wcześniej lecz przy piątej drzemce
dopiero dobitnie dzień mi uzmysłowił
szóstej już nie było... zzzz... na równe nogi!
wypaliłem z łózka jak rażony wersem!

Więc słodzę słowami... śpioch jestem! zaspałem!
i niestworzone bajki Ci w te zdania zaplatam
stygnące wczesnym świtem, prosto z pieca, rumiane

pisane rano w busie do kawy przed pracą na smaka
To Twoje czternaście ptysi, które o zakład przegrałem
pierwsze dziesięć zaległych, cztery masz na zapas


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 13 april 2016

List do *** /2

Prosiłaś bym nie utonął... tylko to zdołałem zabrać
nim wiatr zdradził zapach kwiatów, posłałem w czorty załogę
Dziś tej nocy pusty pokład... i Twe imię kołysze się w głowie
bo za ścianą czarny szafir nuci ich szept... Anastasia

Dechami zabiłem mostek, by nie wdarły się do środka
gdyż są miejsca gdzie smak słowa przestaje nieść ukojenie
Każda ma tu Twoje oczy, Twój ton głosu i sumienie
z tą jedyną różnicą, że żadna z nich nie zna Komnat

Derrière des barreaux, pośród wód uśpionej ciszy
Où frappe la nuit...gdzie wabi mnie ich perłowy śpiew
Pour quelques mots, dehors... tak blisko granicy

Bo jestem jak Diego, libre...libre dans sa tête
mais, derrière sa fenêtre... kolejny kwiecień, nie słyszysz...
Między Cieniem, a Prawdą, Déjà...? Déjà morte peut-être?


number of comments: 1 | rating: 5 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 19 march 2016

Jeden i Drugi


Od zawsze było ich dwóch jeden z krwi, a drugi duch
I kiedy tekst idzie w ruch to żaden nie pamięta sumienia
Pierwszy zna magię słów, drugi ciemność, Cienie, mur
Tak każdy na swój strój... Nieodzowną częścią mego przedstawienia
 
Halo! Ziemia! Czas zbudzenia, wstać z uśpienia, z odrętwienia
Bez zwątpienia po promieniach w stan natchnienia do strumienia...
Szlaku nie ma? Co to zmienia? Gdy pragnienia tyczą ducha
Nie dla zasad, nie dla fasad, nie dla form i nie dla ucha
Chodź!  Stań tutaj!  Sercem słuchaj, ono poprowadzi w przestrzeń
Z każdym wersem zrób, co zechcesz, możesz wszystko, nawet więcej!
Mówię do was od dekady, bez przesady... Wyruszałem, gdy świat moknął
Zaczynałem jak umiałem... Zobacz, do czego to doszło!
Wiecznie grząsko, stale pod prąd, wyuczyłem się wspinaczki
Gdy dotarłem tam gdzie chciałem... W dole odpływały statki
Z fascynacji w swej narracji przeceniałem smak zwycięstwa
Zrozumiałem, że w tej drodze, liczy się tylko trud wejścia
Krok z Czterech Ścian w nowy wszechświat, znów u podnóża podejścia
Widok za mną roztacza kąt, wzmaga pęd mojego zacięcia
Tylko bezmiar, długa niecka, chcę jedynie piąć się w górę
Bo gdy piszę, nie oszczędzam... Wtedy żyję, kiedy czuję!
Gnam za piórem jak ten dureń, wciąż przed siebie na wyżyny
A każda linijka to nowy kierunek wyłaniający się z nad rozpadliny
Dystans uwalnia siły, nie dbam tu o godziny, gdy wszystko poświęcam tworzeniu
Sens upatruję w dążeniu, skupiam myśli na celu, po skalnym sklepieniu, ku Niebu!
Upadki to tylko szczegół, gdy walczysz z wiatrakami, gonię za marzeniami dla chwili
Wzdłuż zaostrzonych grani, by poszerzać rys granic, by oddychać płucami pełnymi
Za plecami mam limit, ruszam w nowe dziedziny, to jak strzał dopaminy błękitem
Sam na sam z monolitem, wszystko, co nieprzebyte, jest dla mnie wyznacznikiem, mym szczytem!
Zadatki na neofitę, stawiam Tekst ponad Bytem, wierzę w moc sprawczą liter… Wyznaję
Każdy wtoczony kamień, który donieść zdołałem, jestem tu by być dalej, na amen!
Swego losu kowalem… Zapracuję na talent, tylko taką uznaję kolejność
Czy to nadal Poezją? Dziś już raczej mą ścieżką, mą wartością niezmienną... Jak przeszłość
Chłonę wszelką percepcją, scena podnosi tętno, stoję tuż nad krawędzią... przed Wami
Spacer w chmurach nad krańcami bieli z didaskaliami… Wychodzę z emocjami w głąb sali
Wszyscyśmy tu wędrowcami, każdy z nas to pergamin, jak zostanie spisany, zależy od Ciebie
Choć przyszłości nie znamy, choć kłody pod stopami… Musisz wszystko postawić! Musisz chcieć!
Dla siebie...
 
Od zawsze było ich dwóch, obydwu cechuje głód
I gdy twarzą w twarz tu,  nic się nie liczy, gdy uciekają w sztukę
Pierwszy ponad niebem głów, drugi szybko wpada w cug
By Teatr istnieć mógł, jeden i drugi... Jak przyczyna i skutek
 
Dobrze wiedziałem jak zacząć, wyrwałem margines kratom
Choć słyszałem je jak kraczą, jak jazgoczą!, jak cudaczą?
Niech się raczą kartki szmatą! Bazgram znów swój tusz po ścianach
Znów mam w planach paćkać zdania... Widzisz! Ciekną! Czarna plama!
Wrócił dramat, dobrze znana, ta śpiewana w kącie modła
Cssyt... Pochodnia… W dół po stopniach, poszarpany jawą koszmar
Cierpki posmak, gorycz ostrza, na mych ustach ich melodia
Tam u podstaw, jak na rozkaz, jednym wersem, wszystkie powstać!
Stęchła rozpacz, ten chłód komnat, który rwie się wprost ze środka
Słów warownia, ma samotnia, nie zna Gwiazd i nie zna Słońca
Idę w mrok mam... w oczach moc, a każdy krok jak gong poprzedza tykanie
Jak na zawołanie, za mną ramię w ramię, na moje wezwanie... Czuwanie!
Rozdrapałem znamię i wiem, co się stanie, ten napis na bramie... Zamarzły
Urojony Martyr, ze swej wiecznej wachty, co łupi antrakty, co czuje, choć martwy
Mam mankiet wydarty, głos bardziej uparty, wzrok głębiej zapadły... Pobladły
Puls niewyczuwalny, dech niedostrzegalny, zabity...? Wracajmy?  Świece zgasły!
Krwią zawarłem pakty, by nie dotknąć prawdy, oddałem ostatni haust światła
Zatłukłem zwierciadła, przystawiłem do gardła, zawyła wnet aria... Makabra!
Zapraszam do tańca, niech porwie nas farsa, trzy czwarte na palcach w ten atłas
Lecą na łeb wahadła, w północ zastygła tarcza, w kręgu stoi ma armia... Upadła!
W żyłach skostniała magma, wbita w piersi apatia, nad ich głowami matnia zapalna
Powietrzem kołysze siarka… Tylko iskra i wariat! Pokusa zbyt nieodparta,  abstrakcja?
Zerwałem się z kagańca, zbiegły syndrom skazańca, żelastwo mam w nadgarstkach wżarte
Te drzwi były otwarte, szarp mocniej tę klamkę, zatrzasnąłem zapadnie... Poważnie!
Ciągnę zgrzyt po posadzce, łatwo wpadam w reakcję, setna noc w setnym akcie nieśniona
Ofiara niespełniona, wszyty sztorm w ciąg zachowań, łapię ton jak grafoman... Kakofonia!
Gram ich pieśń na trytonach, w waszych lękach i trwogach, znów witamy w swych progach… Przeklęci
Pozbawieni pamięci, bez twarzy, bezimienni, wszeszczopisy komedii w maestrii
Trupa tragiincepcji, gną się w tok akcji deski, kurtyna darta w strzępy… Dosłownie
Szpetne Cienie toporne, pod banderą, nie z godłem, na scenę wdziera się odmęt, mój Okręt...
Płynie znów i chcę mocniej! Nieważne gdzie i jak... Głośniej! Tu gdzie wszystko umowne... Pozornie
Czas już opuścić widownie… Łap za ścierę i do mnie! Bo prędzej znajdą Cię za burtą, niż zaśniesz z ryjem w popcornie!
 
Od zawsze było ich dwóch i pomimo tylu lat już
Nadal nie wiem jaki cud byłby w stanie ich zjednać
Na straży swoich ról, dzielą spektakl na pół
bo gdy uderzysz w stół, jeden i drugi zdąży się odezwać.


number of comments: 0 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 1 july 2015

Ten Testament

Mas Epoko bądź mi stosem, jeśli padnę u stóp matni
Pogrzeb całą pamięć o mnie, gdy w swym boju poznam ciszę
Kiedy nie będzie odwrotu miej litość ból zadać ostatni
bym nie wisiał u bram Twoich jak gnijący szmat liter.
 
Nieś bezbłędnie wrogie żądze, martwej stali wrzącą krawędź
Prowadź celnie przez zaparte cięciw rozjuszone strzały
Nakieruj je wszystkie na mnie, jeśli sam nie będę w stanie
by ostatnim co zobaczę były wciąż w górze sztandary.
 
Przykryj mnie gradem płomieni lecz nie pozwól dobyć słowa
bym nie zdążył stojąc w ogniu, zostawić pomnym elegii
Zabierz po mnie każde zdanie, by siać mogli tylko piękno w głowach
już nie musząc pośród Cieni szukać natchnionej materii.
 
Straw rozdartą resztkę wiary, by przestała wieść mój oręż
Wycisz niestrudzone ostrze, które łaknie trzebić gardła
Zdmuchnij ciało! Zatrać ducha! ...abym zniknął, a nie poległ
i klęski mego okrzyku nie usłyszał nigdy Parnas.
 
Rozprosz co po nas zostaje; pustkę wolną puść od smutku
Zakryj wydeptane ścieżki, ulotnij z Komnat nadzieję
Jeśli zbłądzą tu jej skrzydła rozwiej powód do frasunku
by nie znalazła mych śladów czyniąc swoimi te ziemie.
 
Bliskim sercu daj wytchnienie; powij nowe w nich wspomnienia
Zamień kiry w brzask niezłomny, by nie nosili tęsknoty
Obróć w pył im ludzką słabość, by wiedzieli że nie czułem cierpienia
gdym ostatnie ciosy spijał karmiąc Twe płonące oczy.
 
Szedłem gdzie było pisane dobrze znając Twoją cenę
Ufając do granic sile, która za nic ma swą nicość
Przeto zapomnij w nich troski kiedy będą chcieli odkupić rzewnieniem
gdyż nie posyła się trąb w niebo odchodzącym banitom.
 
Rzuciłem na szalę los swój oblekając lęk w strof zbroję
Jedynie kres mym ustankiem... Niech to będzie im pociechą
bo miałem tę czelność w sobie, która zaciskała wciąż mocniej rękojeść
bym nie przestawał iść dalej w walce o swój własny etos...
 
Przyjdzie moment, gdy zamilknę pieczętując ten Testament
Będę świadom powinności wypalając raz na zawsze
Bowiem kiedyś wszystek umrę i proch ze mnie nie zostanie
Ale klnę Cię! Mas Epoko! Pókim żyw jest, póty spokojnie nie zaśniesz!


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 24 may 2015

Ars Poetica

W lazurze dłoni słońce sen swój składa
Zmęczone oczy ku lustrzanj toni
wędrują, łączą, zaganiają  w stada
białych mew Cienie niby dzikich koni

Lecz coś bezczelnie targa ciepłe dłonie
Upiór śmiertelny gdzieś w środku głęboko
Krew bije złością uderzając w skronie
budzi wiatr burzy, wybrzmiewa wysoko

Za tym obrazkiem, za linią myślenia
za ścianą słowa, barierą języka
toczy sie walka o prawo istnienia
ze szponów grzmotu okręt się wymyka

Lecz w otchłań go nurza to w górę wyrzuca
Naprężone kości; krzyk drzewa ucieka
w spadające masztu rozerwane płuca
Czy ciało to statku? Czy wrak jest człowieka?

Twarz znajaca prawdę, zimna jak posągu
Łza cieniem trwogi z ust duszy wyrwana
Ogłuchła biciem swego druha - gongu
zastyga w szale postać kapitana

W jego źrenicach odbicie wielkości
z którą się zmierzyć przyjdzie jego mowie
On z nią zrośnięty jak ciało do kości!
On swoją szpadę zahartował w słowie!

Ty na brzegu siedzisz żałosny cudaku
w niebieskim fraku, żółtej kamizelce
i czytasz wichru zapisane strofy
wzdychając cicho, załamując ręce

z tomiku "Cztery Ściany", wyd. 2014, Wrocław


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 5 may 2015

Pluie de printemps

prześwietlone pustką próżni spadające błyski odbić
zaplecione w pęd tygodnia rozproszone milimetry
załamania kontrastowe rozpryśnięte csss! o dźwięki
asymetrią anomalną pociętą kształtami kropli
 
falowa inercja w kadrach ona wzbudza je, porusza 
dotknij jej, posmakuj, nie myśl, potem czuj i chłoń wrażenie
grawitacja i kąt światła... to je scala? to mrowienie?
które coraz częściej śmieszy aniżeli nabyt wzrusza?
 
biegamy wiecznie do celu patrząc jedynie przed siebie
rozganiani na pięć wiatrów, żeby mieć, zdobyć, wycisnąć
chociaż leje strumieniami dreszczem włazi za kołnierze
 
jesteśmy równie bezradni nam też przyjdzie ot tak zniknąć
świat dał skrzydła żeby latać lecz zapominamy o śpiewie
un moment, arrête... Tu sens déjà? la pluie de printemps...


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 may 2015

List do ***

Stekiem bzdur, błagań i skomleń tegom jest obrazem
majaczenia i iluzji postacią stworzoną z Cienia
bezsensowną tekstu linią, która wsiąka tak jak tatuaże
między nieistotne dzisiaj banalne pragnienia
 
Potargane mam uczucia nie potrafię ich już wydrzeć
jest w nich ta kropla nadziei, którą z ust się tylko spija
i nim świtem nas rozdzielą, nim zacznę znów z nimi istnieć
jeszcze ostatni raz księżyc niech nasze dusze upija
 
Niech przelewa srebrną gorycz przez swe nierealne kształty
by dogasające gwiazdy choć na moment jeszcze wstrzymać
Tańczmy! nim w ten nieskończony przestwór znów rozwinie we mnie maszty
i zacisną się me pięści na cum wygłodniałych linach
 
Pozwól ostatnie dać wersy, a nie będę prosił o więcej
Wirujmy bez cna rozsądku wokół niewidzialnej osi!
Mimo, że nie mam już szansy by ta noc trwała nam wiecznie   
bo już słyszę jak ich łopot nadciąga w przedsionki
 
Gonią upomnieć się o mnie, przykuć stary ster do dłoni
bo są na niebie i ziemi rzeczy których nie da się zawracać
Z naiwną pełnią spokoju pozostańmy śmiesznie nieświadomi
nawet jeśli wiesz, że ja i tak nie mam już gdzie wracać
 
Aż za bardzo pokochałem ten rozkołysany Szafir
i choć nie mogę uchronić nas przed nadchodzącym wschodem
zapomnijmy, że poranek słonym chłodem latarnię wygasi
że znów Ciebie mi zabierze i sam wyjdę w pełne morze
 
Już nie zatrzymujmy kroków uciekając władzy słońca
nim wszystko stanie się jasne i opadnie żar w tawernie
Trzymaj mnie i nie wypuszczaj, niech dziś grają nam do końca! 
a Ty chwilo trwaj boś przeklęta! piękniejszej nie będzie!


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 1 april 2015

Na drugie Dominic

Nie potrafię świecić dupą by inni bili pokłony
choćbyś pełne lał kielichy blasku i lucyferazy
być może jestem jebnięty, ale na pewno świadomy
bo wiem ile kosztują i dokładnie ile każde z nich waży
 
Więc nie ucz mnie jak im sprostać... to już zbyt moje przekleństwa
roztrwonię dla nich swą młodość tekst po tekście, duch po duchu
dały na drugie Dominic architekt kamiennego osierdzia
gdyż wzniosłem im Cztery Ściany w ostatnim z ludzkich odruchów
 
Czuję ciężar... dawny napór, który w moich płucach wyje 
oddałem wszystko tym lochom czego nie miałem im oddać
możesz kochać, nienawidzić, chłostać, czytać, puścić z dymem
lecz nie próbuj mnie nawracać przez ciemną szczelinę w odrzwiach!
 
Mówię głosem szewskiej pasji, tłukę się pokutnym echem
którego prędzej niż później nie powstrzymają te mury
karmię się zachłannie każdym przyspieszonym oddechem
bo to mój zombie efekt to mój horror vacui
 
Trafiam celnie między wrony lecz to one muszą krakać
rozbuchany, patetyczny, głodzony w Osjańskiej szkole
przez zDziadziałą symbolikę odciśniętą na tych kratach
mam wyryte szpetne piętno wrzącym prętem na mym czole
 
To dlatego instynktownie nie mam zamiaru się ocknąć
będę stać na linii ognia z martwą arią moich liter
bo choć strzępię się na marne jest za późno by się cofnąć
nawet jeśli mnie rozszarpią tak jak zbutwiały manifest
 
Ciskam piórem... chodź ze sznurem! rąb osiki ku przestrodze!
nie pasuję już do żadnej rozpoznanej paranoi
możesz wcisnąć mnie w ten kaftan lecz nie stawaj mi na drodze
bo góruję już nad nimi jak mistrz chorej ceremonii!
 
Nie odpuszczę... nie ma chuja! choćbym miał utonąć w słowach
choćbym morzem miał wyrzygać zatopione we mnie traumy
nie zostawię, nie przepuszczę będę wciąż swą treść pompować
jak kapitan na dnie komnat  tuląc ster osiadłej łajby!
 
Będę zaklinać swe Cienie jak wynaturzony dewiant
bo wciąż wierzę że Poezja zamyka ryje na amen
tylko szepnę już w posadach ich w biliardy śpiewa
Pan na włościach! Burz post factum! Ten czarny atrament!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 18 march 2015

Zielony dla Ciebie

Zawsze brakowało nam szczęścia na puentę
zazwyczaj ze strachu, że drugie zacznie jednak słuchać
myślałem, że daję Ci wszystko co mam najcenniejsze
lecz w zbyt wielu nieskończonych szukałem Cię sztukach
 
Zacząłem się gubić już w nieswoich twarzach
każdą muszę teraz skreślić, wydrzeć zmazać lub przepisać
mam ich więcej niż pięćdziesiąt lecz spraw bym już żadnej nie musiał zakładać
bo określać, to z Wilde'a znaczy ograniczać
 
Tylko czarny kubek przed piątą gdy blady dzień wstaje
śmiało za to mógłbym oddać listy z szuflady na wiersze
i obiecać już nie ciągać Cię do naszych niedorosłych bajek
 
bo wiem, że i tak mnie poprosisz bym nas ukrył tam jeszcze
zielony dla Ciebie, jajecznica ze świtem i uśmiech przez ramię
nie miałem serca Cię budzić, śniłaś, gdy wyszedłem...


number of comments: 2 | rating: 5 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 march 2015

Wyczuleni

znał jej pociąg do tych liter które on miał zawsze w głowie
ściskała jak kamień w ręku resztki wspólnego przekleństwa
uśmiech chyli się nieznacznie wirując na jednym słowie
będę wodził Cię złudzeniem byś została już w tych wersach
 
po Twej szyi spłynę taktem w pół zdania na głuchą pauzę
by zacierać oddechami między ustami granicę
i nazwij to wszystko narwanym naiwnym wariactwem
lecz zdradzają Cię nabrzmiałe łaknące tekstu źrenice
 
szeptem o krok od szaleństwa wyłudzę Twoje natchnienie
i nasycę swą szorstkością mając Cię na pastwę losu
naszkicuję na Twej skórze nasze nieistnienie
bo choć przecież nieprawdziwi dobrze wiesz jak masz to poczuć
 
drżącą ciszą strącasz krople mieszając z zapachem nocy
oparta o ściany warg zdajesz się bardziej bezbronna
lecz mając Ciebie przed sobą coraz trudniej jest Cię spłoszyć
bo zbyt blisko nam z o do e w wyrazie historia
 
wyczuleni na kształt szczelin między iluzją a kartką
Perłowe pragnienie ciepła i bezpański ciężar Cieni
bo te słowa nam wyszły chyba aż za bardzo
gdyż to przez nie chronicznie jesteśmy zmyśleni...


number of comments: 3 | rating: 5 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 february 2015

Królowa Śniegu

Wiatr roznosił drobne płatki opadając śnieżna kołdrą
wszystkie barwy jednej nocy na czerń i biel pozamieniał
zasypiałem i budziłem się z twarzą wlepioną w okno
czekając aż w końcu przetniesz kąt mego pola widzenia
 
Lecz horyzont wiecznie milczał za jego nierówną linią
kryła się jakaś tęsknota której nie umiem wyjaśnić
jeśli wersy też przysypie i po drodze gdzieś zaginą
wiedz, że nigdy nie chciałem byś o mnie musiała się martwić
 
Wyruszyłem zostawiając resztki zdrowego rozsądku
tłukąc do swej głowy prośbę by raz jeszcze ciepło poczuć
Nim spostrzegłem świat się rozmył, roztarłem skrawkiem nasz kontur
nieświadomie tracąc kontrast sykiem bólu w lewym oku
 
Chwilę później stała obok, miękkim głosem wprost do ucha
szeptała mi piękne baśnie, którym nie byłem w stanie się oprzeć
Ja i Ona... a ostrożność? Stała się nad wyraz głucha
jakby chciała bym odwlekał w nieskończoność dla niej wiosnę
 
Obiecała przeprowadzić przez urwiska złudnych szlaków
bym mógł znaleźć swoją ścieżkę prowadzącą wprost do Ciebie
Nie widziałem nic poza nią ani też mijanych znaków
tak zniknąłem w srebrnych saniach nie patrząc więcej za siebie
 
Dziś wołać mogę do woli lecz odbijam się od echa
zdarłem gardło na tych kartkach by przekuć emocje w słowa
wszystkie kształty mróz zatrzymał, zaczarował w martwy letarg
gdyż jedyną odpowiedzią są zmarznięte ciszą pola
 
Stałem się nadwornym błaznem, słowikiem zamkniętym w klatce
by ku uciesze gawiedzi wywlekać na wierzch wnętrzności
Znam tylko błagalne modły, które powtarzam jak mantrę
bo im szerzej mnie omijasz tym bardziej jestem spokojny
 
Nigdy więcej nie patrz w oczy nie chcę byś wpadała w ich próżnię
nie ma w nich już krzty tej iskry, która kiedyś w nich się tliła
gdyż mam przekrwione spojówki zapatrzone w szklaną pustkę
którą zaczynam oddychać, która w serce mi się wrzyna
 
Chciałbym znów ślepo w nas wierzyć, łudzić się, że nie mam racji
lecz zbyt ostra krawędź lustra rozpruwa resztki nadziei
Nie mam siły patrzeć w gwiazdy, być swoim cieniem z okładki
bo cokolwiek bym napisał to i tak już nic nie zmieni
 
Dziś te ściany są zbyt zimne by przepuścić nikłe światło
i zbyt grube byś usłyszeć mogła wszystkich szeptów moich zdania
W tym pałacu z lodu jestem dla niej tylko kolejną zabawką
Dlatego nie powinnaś już Gerdo szukać swego Kaja...


number of comments: 3 | rating: 3 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 january 2015

Dwa światy

Kiedyś los postawił przed sobą dwa światy
gdyż i tak jedno z drugim miało się nie spotkać
potem pchnął nas ku sobie, oczy nam zawiązał
bo przecież już dawno spisał nas na straty
 
Staliśmy tam sami, prosząc by się mylił
Migoczący lazur i uparty heban
Wiodłaś mnie ścieżkami północnego nieba
jakbyś chciała zagłuszyć nasz niemy pesymizm
 
Potem już inaczej patrzeć nas nauczył 
Wśród różnych definicji znaleźliśmy szczęście
Mnie uwikłał w komnaty, między cienie rzucił
 
Tobie przy nadziei dał co najcenniejsze
Dlatego wiem, że głupotą byłoby dziś wrócić
by rozwiązać oczy i sprawdzić czy jeszcze...


number of comments: 6 | rating: 7 | detail

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 december 2014

Niedorzeczni

Niedorzeczni... Tak dziś mam nas tłumaczyć?
Z niepowstrzymanych, samotnych utkani domysłów
Wystrzeleni wprost w siebie wśród biliardów błysków
którym przyszło sny zdławić, by celowo je stracić
 
Wyssani z palca, który kpił z nich okrutnie
ci co chcieli szczęściu odgryźć całą rękę
Musieliśmy wbrew sobie dopisać tragedię
by nie dać się wciągnąć w gwiazd bijącą próżnię
 
Zbyt ostrożni, by czytać pomiędzy wierszami
Zbyt słabi jednak, by przespać bezsenność
Naiwni... Błagalnie myśli zagłuszamy
 
licząc, że milczenie jest dla nas ucieczką
że w pełni potrafimy zamknąć się w swe ściany
Niedorzeczni... Zbyt głusi, by zaufać sercom


number of comments: 1 | rating: 1 | detail


10 - 30 - 100  




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1