poezja

poezja
Arsis

Arsis, 11 października 2024

Nieuchwytne

Idą do mnie. Wyciągają się zewsząd czyjeś ręce. Jakieś uschnięte, spalone kikuty.
Wyrastają ze ścian, sufitu, pootwieranych szafek...
Ręce, nie-ręce. Jakieś skostnienia odległej przeszłości, która prosi o litość.

Gdzie ty jesteś? Powiedz. Mów, mimo milczenia,
mimo zatkanej śmiertelnym obrzękiem krtani.

Nasłuchuję.

W szumiącej, piskliwej ciszy wyławiam nikłe, pojedyncze tchnienia.
Bardziej fantomowe iluzje dźwięku, jakieś glissanda...

W pokoju obok, w którym jest biblioteczny regał,
szron pokrywa półki z pleśniejącymi słojami
przeszłego czasu, brzegi
zakurzonych książek.
Niknące w półmroku nocy widma
ze zjawami gestów, twarze dawno umarłych…

Cicho. Cicho. Ojciec jest jeszcze tutaj. Siada w swoim fotelu, na którym siedział tyle razy za życia.
Raz nawet usnął na nim pijany z tlącym się jeszcze papierosem, wypalając w oparciu dziurę.
Teraz okrąża ją palcem. Przypomina sobie. Przypomina, roztaczając wkoło błękitnawą poświatę
drżącego hologramu, prześwitującego rentgenowskiego zdjęcia...

Jest tu jeszcze.

Nachyla się nad stołem, na którym leżą pożółkłe roczniki, fotografie, czasopisma…
Gładzi to wszystko dłońmi, przypominając sobie raz jeszcze.
To i owo. I tamto, co się już zdążyło
rozsypać, stoczyć w otchłań przeszłości.

Czyta bez przekładania stronic, gdyż wszystko jest dla niego
czytelne i jasne,
nawet niezapisana kartka.

Skąd to jego nagłe przybycie? Nic mi ostatnio nie mówił we śnie. Nie uprzedzał.
Przyszedł z zaskoczenia. Jakoś tak sam z siebie.
Tak jak się odwiedza porzucone dawno miejsca.
Przyszedł z wieczności, ze snu śniącego na jawie przeze mnie. W rozstrojonych dźwiękach pianina.

Dotyka klawiszy. Przebiega dłonią.
Dźwięk wydobywa się, jakby nie stąd. I nie z teraz...

Ciscollo! Ciscollo!

Mawiał
wtedy.
Krzyczał…

Kiedy żył. Kiedy jeszcze oddychał.

Jest tu jeszcze.

Otwarte na oścież drzwi.
Opuszczone pracownie,
rzeźby, popiersia… Dłuta walające się wokół.

Drzwi otwarte.
Zatrzaśnięte
na wieczność…

Na podłodze okładki
gramofonowych płyt.

Patrzy się na mnie zalotnie Violetta Villas, odchylając głowę.
I odsłaniając w jakimś zmysłowym pragnieniu swoją smukłą szyję.

Czego ode mnie chcesz?
Powiedz.
Erotyzm wybija się
z każdej litery, każdego piksela…

Wiesz o mnie
wszystko
-- mówi do mnie.

Czy, aby na pewno?

Uśmiecham się do ciebie, nie widzisz? Albowiem uśmiechem miłość się zaczyna… Szepcze…

Ale to nie ta miłość. To miłość zupełnie inna. Do kogoś zupełnie innego.
Widzę, że nie czeka z odpowiedzią.
Rozpływa się w jakichś jarzeniach, szelestach…

W niebieskawym dymku z papierosa spoziera Hanka Ordonówna.
Posyła uśmiechy ze Sfinksa, ze sceny Qui Pro Quo.
Zdaje się, że mówi do mnie, szepcze:
nie bój się, już odchodzę na zawsze, już zaraz, bo kogo nasza miłość obchodzi?

To jakieś małe nic. Odejdę, tak po prostu, na pierwszy znak.
Na lekki ruch ramienia,
na nieśmiałe przechylenie głowy…

Jewgienijo, to ty? To znowu ty?

Skąd tu nagle ta zbłąkana dusza? Ta błądząca postać?
Nie. To tylko cień na ścianie.
Od mojej ręki, którą odgarniam z czoła kosmyk włosów (twoich?)
Albo od maleńkiego żagla piórka, w powietrzu, które wypadło z opuszczonego gniazda.

To nic. To już
zniknęło.
To tylko tak, na chwilę...

Aleksander Żabczyński, tak, to ten, co rzuca spojrzeniem spod kapelusza.
To ten, co przysiągł miłość.

Tak, to ten, to ten, co przysiągł, że.
To ten, co stwierdził, że:
Nie kochać w taką noc, to grzech.

Że można zamknąć serce
przed miłością. I uczynić najsilniejszą z twierdz.

Ale w taką noc, ktoś jednak,
jakby więzy rozciął.
I miłość sama wkrada się do serc.

Ech, miłośnik z tego Aleksandra.

Tola Mankiewiczówna, wśród jesiennych róż,
uśmiecha się wśród odrobiny szczęścia w miłości…

Eugeniusz Bodo
pozujący dumnie
ze swoim arlekinem.

Taki drań. Taki z niego zimny drań...

Słońce. Ogromne słońce nad akropolem. Nad Atenami. Nad resztkami kamiennego masywu
na wyobraźnię.

Paulos Raptis:
Akropolis Adieu.

I co ja mam z wami zrobić? Nikt was nie chce. Nie słucha.
Wszyscy, co was wielbili umarli. Zaprzepaścili się w potoku dziejów.

Zaciskam
powieki.
Otwieram.

Barwne światło przenika do wnętrza przez wysokie witraże. Sprawia wrażenie uduchowienia.
A powtarzające się we wnętrzu wertykalne linie i znaczna odległość do  sklepienia
kierują wzrok ku górze.
Jakby sala władysławowska, bądź bryła katedry w Amiens. Czy udziwniony konstrukt
Sagrada Familia.

I ten pogłos. Echonośne struktury dźwięku wkraczające przezroczystym wymiarem, niemalże świętym, do nieba…

A w dole. Cóż. Swoiste to katabasis eis antron.
Popękane, porysowane koła, obręcze.
Jakieś sprężyny, tekturowe wycinanki...

Zwoje zleżałej taśmy od szpulowych magnetofonów, perforowane wstęgi od komputerów.

W potłuczonych resztkach kineskopów połamane stosy drewnianych obudów od telewizorów.
I dalej jeszcze, i wciąż, i w nieskończoność to ów, ów… ów...

Od czegoś
jeszcze.
Od czegoś...

Ciągnące się znikąd donikąd
rozgałęzienia. Korzenie…
Żeliwne rury pradawnego krwiobiegu.

W absolutnym milczeniu trwa powolny przepływ wirującego kurzu.

Zamykam oczy.
Na skroniach
osiada powiew
nikłego tchnienia.

*

Otwieram.

Obejmuje
mnie ramionami…

Nicość.

*

Ktoś mi umarł, wiesz? Umarł i już. Umarł tak jak się umiera, umierając raz jeszcze.

Umarł…

A zresztą ty o tym wiesz, prawda? Wiesz o umieraniu wszystko.

Ty i matka. Oboje…

Jeśli opowiadacie o przeszłości to tak,
jakbyście nigdy nie mieli umrzeć.
I istnieli od zawsze w tym poza-świecie.

*

Wiesz, śnił mi się żebrak, który trzymał się balustrady, poręczy kładki.
Czy czegoś tam jeszcze. Stał, trzymając się usilnie poręczy
ze zbielałymi kostkami dłoni. Tak jakby relingu oceanicznego statku, podczas sztormowej nawały.

Trzymał się tak, podczas gdy inni patrzyli na niego ze wstrętem,
wytykając mu podarte spodnie, łachmany…
Marynarkę miał poplamioną, to fakt.
Wirowała wokół jego głowy natrętna pszczoła upojenia.

Śledził ją, zezował nań.
Odganiał ręką.
Raz jedną, to drugą.

I śpiewał. Nucił jakąś chwytliwą pieśń znaną tylko sobie.
Ale cały czas trzymając się poręczy, aby nie upaść,
nie stoczyć się w nicość z całym tym łoskotem zwalającego się w przepaść wszechświata..

I ta pszczoła. Brzęcząca pszczoła. Nie.

Milcząca i niewidzialna dla innych.
Będąca jak nicość. Jak nic.
Kołująca wokół jego głowy.

I te ściany. Ceglane ściany, ceglane mury kamienic…
Kuta, żeliwna brama wydająca jękliwy zgrzyt w uderzeniach wiatru.

Histeryczny pisk zawiasów w podmuchach,
w tchnieniach zimnej nocy,
w której niesie się popromienny pył
przenikającej wszystko śmierci. Umarłych przed wiekami.

Ich sponiewierane resztki
osiadają na ścieżce usianej igliwiem.

Na asfalcie drogi.
Na żwirze
parkowej alei....

Na betonowych płytach chodnika tego miasta,
do którego idę, podążam, do którego nieustannie powracam na jawie, we śnie.

Do którego
jadę wciąż
i jadę do nikogo…

Na marmurowej posadzce
opuszczonego pałacu
czyjeś kroki, świetliste kręgi.
Słońce spadające z wysoka. Jaskrawe bryły...

*

Czy ty mnie kochasz? Powiedz szczerze. Mów!
Albowiem twoje milczenie. To twoje milczenie zza grobu...

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-10)

***

https://www.youtube.com/watch?v=0W5K3U9l7MU


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

sam53

sam53, 11 października 2024

zwyczajny dzień - a mnie tęskno

do ciepłych nocy pod księżycem
do ust gorących w pocałunkach
i do Miłości która przyjdzie
wszak w wierszach nigdy się nie spóźnia

tęskno do twoich małych dłoni
do rozszeptanych słów w objęciach
gdy kochaj przytul weź mnie dotknij
zasianym w zmysłach ziarnem szczęścia

które namiętnym roztańczeniem
będziemy zbierać przez pół nocy
wierzyć się nie chce że to jesień
a ja tak tęsknię już od wiosny


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Yaro

Yaro, 11 października 2024

Jak to wytłumaczyć

to miasto ciasne
wokół depresja
osusza dusze
z pustką w sercach


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Deadbat

Deadbat, 10 października 2024

Upadły Anioł

Idziemy po gwiazdozbiorach
Których chwilowe skupiska wypromieniowuje z siebie miasto
Chłoniemy krajobrazy nocy
Przesiąkamy z wolna jej zapachami
Podaję ci oliwę tymiankową
Kiedy Twoje oczy przenikają mnie do kości
Gubię więc oddech i zmysły
Co mam powiedzieć o Piękna o naszej miłości
Upodlę się aby móc leżeć u stóp mojej Pani
Albo wstanę z obojętną miną i otrzepię spodnie
i nic więcej nie wyrażę
Stanę wówczas po stronie milczących
Na przekór sercu krzyczącemu w agonii
Nie ma tu słodyczy jest tylko cukier
Na wagę i za odliczoną gotówkę
Brudna brama
Czy kuluary teatru
Jakąż stanowi to różnicę
Jeżeli to człowiek jest miarą
To jaką
Jak mam oznajmić wartość tego spotkania
życia za mało aby poznać korytarze
Nie wspominając o pokojach naszych jaźni
Więc brudna brama
Czy kuluary pięknej opery
Co za różnica
mój skarbie


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 10 października 2024

Na drzwiach u Drzwi Pańskich

Spłynęło gówno z powodzią przez niemieckie pogranicze
i zawiodły kombinacje odszkodowawczych obliczeń.
Ludzie zostali półnadzy. Wielu nieczystość sprzątało.
Sporo jej na szczytach władzy jeszcze w kraju pozostało.
.
Władza sama się wyżywi, co przez lata przećwiczyła.
Sprawują ją nieuczciwi. Taka jest - będzie i była.
To wybrańców kasta, klasa zgubiona w alternatywwach,
a Ty wciąż zaciskaj pasa i się lepiej nie odzywaj!
.
Przeżyliśmy już potopy, podtopienia i powodzie.
Najwięcej tracili chłopy a najwięcej zyskał złodziej -
rynkowy i podatkowy z kastą ubezpieczycieli.
Pod parasolem rządowyn zagarniali ile chcieli.
.
I tę plagę przezyjemy. Przegłodują emeryci,
bo w kryzysie już umiemy z żadną ceną się nie liczyć,
a w potrzebie, jeśli trzeba - zmieciemy "Zielony Ład "
Potrafimy "sił" się nie bać!
Za TO Wiśniewski padł!


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

sam53

sam53, 10 października 2024

czy my w końcu zmądrzejemy

wciąż czytamy te same książki
w oknie ta sama firanka
nie powiedziałaś że znów przyszła jesień
nie usłyszałem jej kroków ani szelestu liści
nie widziałem fioletów w przekwitłych wrzoścach
nie czułem siwej rosy w trawie

tylko kołdra jakby krótsza
i nie stać nas na czas zimowy


liczba komentarzy: 5 | punkty: 4 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 10 października 2024

Telepatia

Noc, a ja flirtuję z przepiękną dziewczyną.
Zanim potem zasnę to godziny miną.
Cóż to za magnetyzm maila tak mnie trzyma?
To ten brak kobiety i jesienny klimat.
.
Noc prawie bezgwiezdna i bezksiężycowa,
a dusza ciągoty niebezpieczne chowa.
Mogę się jedynie pożalić do kota,
żem się tylko słowem o pieszczotę otarł
.
Dobranoc! Już idę przytulać marzenia.
Kruche obietnice, niedopowiedzenia,
jakie w szerszy obraz sen może rozwinie
i podobnie mogą przyśnić sie dziewczynie.


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły

sam53

sam53, 10 października 2024

jesień którą zapamiętaj

już niedługo gwiazdy zgasną będzie rano
sen otworzy się na jesień nim dzień wstanie
zapomnieniem pierwszą rolę zagra Amor
on w objęciach razem z tobą gubi pamięć

jakieś hasło gdy dwa słowa na języku
sen gotowy w całej krasie do spełnienia
jakiś RIPLAY teraz zaraz całuj przytul
ty wciąż we śnie jakaś Magia - ciebie nie ma

to nie Miłość upomina się o wiersze
o pół słowa nagiej prawdy bez zadęcia
to nie serial to jest życie chcesz czy nie chcesz
a tę jesień którą śniłaś zapamiętaj


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

sam53

sam53, 9 października 2024

ze wspomnień: o rzucaniu grochem o ścianę

Nie znalazłem odpowiednich powodów
ale palenie rzuciłem
kaprys z soboty na niedzielę
albo jakby powiedziała babcia z łaski na uciechę

podobno dziadek tak porzucił wiarę
chociaż narozmawiał się z księżmi oj narozmawiał
jedna babcia była zadowolona że nie poszedł do seminarium
w końcu została hrabiną

po wojnie przyszło jeszcze rzucić kilka wulgarnych słów
na władzę ludową gdy wywłaszczali dziadka z majątku
nawet obligacje polskiego rządu
które ponoć miały mieć pokrycie w złocie
można było wyrzucić do kosza

Nowa Polska też się nie poczuła aby uczynić zadość
obywatelom którzy ratowali Ojczyznę w potrzebie

Piłsudski pewnie przewraca się w grobie


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 9 października 2024

Sanatorium pod Klepsydrą

Sanatorium na ustroniu pod pękniętą tamą -
Ja w nim byłem bawidamkiem. Ty w w nim byłaś damą.
To, co kiedyś dla nas było natury nakazem -
zmowu w nas się obudziło. Chcieliśmy być razem.
.
Prawdę nam uświadomiła randka pod wykrotem:
Starość w kraju nie jest miła. Jesteśmy kłopotem,
jaki należy zdjąć z oczu - nieistotnym sprawić,
by naród biedy nie poczuł, gdy się starość bawi.
.
Z naiwnością swego wieku, mrzonką upojenia
i drzemiącą wciąż w człowieku potrzebą spełnienia.
Po to powstają wciąż nowe portale randkowe,
by do Nieba drogę skrócić. Zawrócić ci głowę.
.
Nieporadnie z tym się trudzi agenda rządowa.
Chce sztuczną inteligencję ubrać w piękne słowa.
pozostawiając uczucia w czasu poniewierce,
byś nie czuł po głupot snuciach, gdy wyjmą ci serce.
.
A ono często się samo do uciech wyrywa.
W mediach zdrowia jest reklamą w pieniężnych obrywach.
Bardzo łatwo przyswajaną propagandy hydrą
codziennie aplikowaną w Zdroju pod Klepsydrą.


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły


  10 - 30 - 100  

Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1