violetta, 17 lipca 2024
ze świetlikiem tańczę pod błyszczącymi gwiazdami
a śpiew świerszczy niesie się delikatnie
kiedy nie mogę spać wyglądam z okna sypialni
i wypatruję spadających gwiazd
tak łatwo patrzeć w nocne niebo
łączące z tobą zachwytem
oddaję mojej poduszce trochę blasku
kojąco zapachnę zielem
włącz łagodną harfę
violetta, 16 lipca 2024
wyglądam i pachnę pięknie gdy padasz
rozkosznym nastrojowym deszczem
czuję duszę więc zapalam świecę
i zakładam legginsy bo życie tak lepsze
delikatnie w małym stawie z liliami
mienisz się na moich białych płatkach
Yaro, 15 lipca 2024
stalowe drzwi się otwierają
płynie krew wysycha Eufrat
że wschodu zło dźwięk metalu
zamiast wschodu słońca
budzą się gniewni strażnicy
człowieka zaślepienie
człowieka upadek
umiera ciało płonie duch
w wiecznym ogniu w ciepłym dniu
ogród kwitnie chcę tam być
wybaczam wszystko wszystkim
co złego to nie ja w pokucie trwam
proszę o pokój nie słucha nikt
mamona na oczach w moich słona woda
Yaro, 14 lipca 2024
w kwiaciarni zakupiłem zwykłe kwiaty
dla kobiety życia kochanki
dla serca matki wybranki
czułem ich zapach
zmieszany z zapachem sosny
smakiem lasu
z poziomkami w ustach
rozpływa się miłość
niesamowite wrażenie
jakby pogrzebał mnie świat
by stać się lepszą duszą
mgłą tajemnicy nad górami
kwiaty najlepsze najpiękniejsze
twoje imię długie włosy zmieszane i
moje śmierdzące papierosy
w przeplatance na nadgarstku
bransoletka w stylu reggae
kwiaty w wazonie zapach w salonie
prawdą jest że kocham Cię
kwiaty przekwitną miłość rozkwitnie
w oczach z radością
Yaro, 14 lipca 2024
płoną mury babilonu
weź życie w swoje dłonie
płynie płyta płynę pod prąd
obalimy złych rząd
niech odejdą stąd
patrząc trzeźwo na świat
pomimo własnych wad
nie bierz nie pij
żyj z całych sił
narkotykiem życie
wodą w strumyku
weź się w garść
dotknij palcem ziemi
narysuj znak bądź jak ptak
wolniej popłynie dzień
każdy ostatnim
ostatni pierwszym
usiądźmy przy stole
pachnie lasem dębowym
w twoich oczach zaiskrzyło
żarem wprost z ogniska
rozmowa krótko trwała
bo nas rozebrała
nalewka z czeremchy
trzeźwo myśleć patrzę na ciebie
widzę na tej podstawie świat
bez nienawiści bez wad
pocałunkami obsypuje cię
powiedziałaś że wszystko kwitnie
Arsis, 14 lipca 2024
To było, gdzieś tu. Tak daleko mi do ciebie. To było, gdzieś… Nie wiem. Nie pamiętam już.
Jakieś reminiscencje przechodzą przede mną (przeze mnie?)
Jakieś widma o zatartych kształtach. O konturach miękkich jak wata.
To płynie i znika. Przepływa w swojej potędze bez trudu.
To dla nich żaden mozół,
kiedy unoszą się tak nad kamienną posadzką,
bądź dębową klepką ułożoną w jodłę,
po której stąpali za życia matka i ojciec.
A więc unoszą się w tym
pokoju pustym.
W tym przedpokoju
z drewnianym wieszakiem.
I wiszącą na nim papierową torbą, i szpicrutą po ojcu. Zakurzoną pozostałością dawnego
życia.
Lecą daleko,
ku największym ostępom samotności.
I będą tak
lecieć,
dopóki czas
będzie trwać u zarania.
I będą trwać w tych swoich halucynogennych majakach.
W tych przepływach na strunach powietrza,
co czynią wiatr i deszcz w westchnieniach zmierzchu.
W tym szumie płynącym z gwiazd od tysiącleci trwam.
I ty też trwasz, choć o tym nie wiesz. Trwasz w ciągłych powtórzeniach.
W kaskadach wirującego kurzu,
w mżących smugach
zachodzącego słońca.
Lecisz na skrzydłach wysoko.
Jak ptak, co się wspina
ku niebu
w powolnym prologu pędu.
Jesteś tam. I żyjesz.
Albowiem żyjesz
w jakiejś iluminacji
przedsennych podszeptów.
Głosów idących z otchłani czasu.
*
Matka przychodzi do mnie, stając przede mną
w jakieś takiej pozie strudzonego podróżnika.
Przynosi coś. Wykłada. Przestawia…
I mówi coś do mnie (nie do mnie?)
A więc ktoś z pewnością jeszcze tutaj jest.
Kto?
Nie wiem. Nie widzę nikogo poza mną.
Nie rozróżniam jej słów.
Nie wyodrębniam ich
z piskliwego szumu tła.
Ze szmeru umykającego czasu. Umykającego dla mnie. Nie dla niej.
A więc nie byłem świadom tych słów.
Albowiem nie byłem.
Ponieważ wędrowaliśmy w milczeniu przez jakiś park, podczas pewnego popołudnia gorącego lata.
Wędrowaliśmy alejkami pociętymi cieniami gałęzi i z kleksami
słonecznych prześwitów.
Lecz była to tylko wyrafinowana iluzja snu,
bo tak naprawdę staliśmy wciąż na wprost
siebie.
W tej jarzącej się aureoli skończonego dla matki czasu.
Stała tak nieruchomo, mimo pędu
szalejących wokół wirów.
Uderzających o skały fal.
Skąd tutaj nagle morze? Ocean cały?
Nie wiem.
Albowiem to tylko wytwór
błądzącej wyobraźni.
I ten błękit skurczył się do małego punktu i rozdwoił,
by stać się błękitem jej oczu.
Albo wiszącego nade mną nieba.
W każdym razie,
kiedy stałem tak przed nią,
oparłem się nagle o pustkę.
Która objęła mnie
ramionami
chłodnej przestrzeni.
I wiedziałem, że stała się nicość,
kiedy wpadłem do jej wnętrza,
gdyż zamiast szyi mojej matki
objąłem smukłą szyję szklanej butelki.
Taką lśniącą
w słońcu.
Mieniącą się łzami.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-14)
***
https://www.youtube.com/watch?v=Fnl28YLElaI
sam53, 14 lipca 2024
dziś na pogodę smugą światła
pęd winorośli dzień roznosi
zwykłego „kocham” lekki zapach
twego uśmiechu pełen koszyk
rozwija promień melancholii
splatając oba ciała w jedno
w dzień zapisany już do wspomnień
w noc której piękno dzielisz ze mną
częstujesz winem - lubię tokaj
zwilży nam usta - niech całują
sen ci przypomnę - powiesz zostań
z pocałunkami amor sfrunął
sam53, 13 lipca 2024
kiedyś żeby spojrzeć ci w oczy patrzyłem w okno
byłaś w nim jak w lustrze
jak uśmiech na pierwszej lepszej porannej twarzy
gdy biegłem donikąd wymijając przechodniów
zatrzymywałaś szeptem
poranną opowieścią w kafejce za rogiem
cieniem z otwartymi ramionami w parku pod platanem
kochałem nabrzmiałe pożądaniem usta w których przynosiłaś pocałunki
kiedy padał deszcz
schodziłaś do mnie z zamazanej szyby
zupełnie naga
sam53, 13 lipca 2024
Najpierw był ogród tulipany czerwone róże
teraz kwitną lilie - lubię pachnące Południem
intensywnym Ambrem zmieszanym z Piżmem
kiedy zaczałem tęsknić - nie pamiętam
wiem że tesknota to choroba samotności
śniłem z tobą już wiosną
w pierwszym śnie kochaliśmy się w wannie
jeszcze rano byłaś wilgotna
malwy wciąż zagladają do okna
Deadbat, 13 lipca 2024
Przyjacielu
Mówisz mi ci dobrzy a ci źli
mówisz mi ci zdrajcy a ci złodzieje
To są mordercy a to gwałciciele
mówisz że wolność największym z problemów
To jest prawda
Tyle że jest nim brak tej wolności
Czasem przerastają nas umysły które noszą nasze ciała
Czasem robimy rzeczy niewypowiedzialne
Tchnące zgnilizną wstrętu i grozy
na wiele z nich nie zdobyłoby się nawet
najbezwzględniejsze zwierzę
masz rację
Tak jesteśmy do nich zdolni
...
Lecz piętno nie zniszczy występku
I przemoc nie zniszczy przemocy
I bezskuteczna jest twoja nienawiść do złoczyńcy
I ten Bóg karzący w wszechpotężnym gniewie
Bo żadne piętno nie zatrze występku
I żadna przemoc nie zmaże przemocy
Wyzwaniem jest wolność
I wyznaniem ludzi wolnych
Ludzi gotowych za nią oddać życie
Wolnych od nienawiści
Wolnych od przemocy
Ci co umierać potrafią bez gniewu na ustach
z wolną myślą w głowie
To Nieustraszeni
To Niepokowywalni
Oto Prawdziwie wolni
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
25 listopada 2024
refleksjasam53
25 listopada 2024
AniołyBelamonte/Senograsta
25 listopada 2024
Wróciłem do domu, MamoArsis
24 listopada 2024
Nie ma lekko...Marek Gajowniczek
24 listopada 2024
0018absynt
24 listopada 2024
0017absynt
24 listopada 2024
0016absynt
24 listopada 2024
0015absynt
24 listopada 2024
2411wiesiek
24 listopada 2024
Ile to lat...doremi