Dominic Butters, 30 november 2014
jest mi coraz bliżej chorej zawziętości
to dlatego ufam tylko Klingera despocji
twarze, teksty, ciemność, strach, strzępy emocji
i ja... natręctw nerwica z objawami torsji
miasto po północy pełne jest ich krzyków
pognieciony bilet do tam jedną nogą
porzygać się można goniąc własny ogon
wystawię swą szopkę wśród wron na chodniku
zgorzkniały narrator z dech Teatru Cienia
imiesłów przeszły czynny wrak przymiotnikowy
listopad mam w płucach, kaszlę z przesilenia
piszę, one kraczą... piszę! na wskroś przekreślony
nie umiem inaczej, chuj z patosem... chemia!
gdyż psuję się od serca jak ryba od głowy!
Dominic Butters, 17 november 2014
Ze smakiem kawy przychodzisz zbyt łatwo
poranek gorzej, ale nie w tym rzecz...
Nie pozwól mi mówić, przecież wiesz czego chcę
jeszcze nie zdążyłem podnieść nawet zasłon
Równie dobrze jak Ty kocham mgłę jesienną
powinienem od razu dopić ją do końca...
Nie pozwól mi mówić, bo zacznę roztrząsać
i znowu wyleczę Tobą swą bezsenność
Nie pozwól mi mówić, spraw bym był niemową
Nim znów wyląduję na skraju szaleństwa
Nim znów czuć coś zacznę tłukąc w ten mur głową
i znów Ciebie stracę, zapomnę, lub przećpam
Nim znów prosto w oczy będziemy łgać słowom
które są przepustką do naszego gdzieś tam...
Dominic Butters, 10 october 2014
“I don't like what I am becoming
Wish I could just feel something”
Nakłamię Ci znów, tylko tak jeszcze
potrafię utrzymać się w pionie
Wiem, czekaj... daj tylko dokończyć
kiedyś i tak na pewno to zrobię
Nakłamię Ci znów, tylko tak jeszcze
umiem patrzeć w Twe oczy
choć chcę zburzyć tę ścianę, wyrzygać atrament
to nadal za bardzo kocham światła nocy
Czerń kroczy przeze mnie i wyję znów w pełnię
Nie mogę przestać... nieważne, zapomnij…
Milczenie nie boli, da znieść się - oddzielnie
tak jak da żyć się ponoć bez smaku endorfin
Pociągnij mnie siłą do odpowiedzialności
rozlicz mnie z wersów, wiem… gadam bez sensu
bo wciąż stoję w miejscu, choć raz oprzytomnij!
I przeprowadź proces na otwartym sercu…
Za każde kłamstwo i za każdą nadzieję
Za każde naiwne niespełnione spojrzenie
To tylko pieprzenie! Dziś już nic nie mamy
Nie chcę ułaskawień, wolę być skazany
Znienawidź mnie! Zagłusz! Zabij co zostało!
Wolę byś dla mnie nie istniała… Mam w dupie przegraną
Wciąż to samo i chyba jestem już tym znacznie zmęczony
siedzę na ławie oskarżonych, sam... bez linii obrony
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie tak sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź... błagam!
Obiecam Ci znów, choć z dnia na dzień
staje się to coraz bardziej banalne
Mogłabyś stworzyć ich listę i brzmi to żałośnie
ale wiem, że tak wypadłbym marnie
Obiecam Ci znów… nie musisz nic mówić…
Który to raz z kolei?
Czy prócz sentymentu, przerażenia i lęku
nic nas nie łączy już dziś? Więcej dzieli?
Uciekam znów w słowa, chcę reanimować
i nadal w nie wierzę... masz rację, to chore!
Chcę zacząć od nowa, umiem tylko rujnować
bo wciąż nie potrafię przestać być potworem
Znów pójdę przez miasto ze słów swych hałastrą
byleby nie zasnąć, jestem światłem zgasłym
wspomnieniem rozdartym, żyję pod tą maską
Przeklęta symfonia jak by grał ją sam Haydn!
Dobrze wiesz kim jestem - ja i czarna przestrzeń…
Jeszcze, zamilcz… jeszcze! Przestań, chcę więcej…
To moje powietrze, to pomaga w ucieczce
dam się zarżnąć w tym tekście, zostaw mnie w tym piekle!
Nie rzucaj mi liny, bo nie mam już siły
zacierać śladów mych zbrodni
Chcę Cię znów tu mieć teraz, nie mam nic do stracenia
Pozwól im strzelać! Zapomnij…
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie znów sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź.... błagam!
Musisz uciekać… Na to nie ma lekarstw
Nie możesz już zwlekać… Pamiętasz?
Nie mów, że to przeszłość, że to ot tak odeszło
bo boję burzy, którą on rozpęta...
Musisz uciekać… w końcu mu się uda
Nie można powstrzymać wewnętrznego ognia
Muszę zniknąć… zaufaj! Nie możesz mu ufać!
Zanim się rozpocznie… Nie idź, proszę… Zostań!
Cisza mnie przytłacza, znowu się zatracam
czuję w głębi siebie... Stój! Nie powinienem...
Teraz wiesz dlaczego zawsze wzrok odwracam?
Stałem się ich częścią, stałem się ich cieniem...
To moje komnaty, jakbym przećpał opiaty
przyniosłem Ci kwiaty… po prostu chcę tylko...
Znów wracam w zaświaty, widzę świat przez kraty
rozjebię pół chaty... w końcu mnie wyniszczą…
Pozostawiam zgliszcza, wciąż chcę nas odzyskać
zbyt dużo mówię, nie chcesz poznać prawdy...
To jest jak blizna, to nie jest czas wyznań
ostatnia szansa… I tak jestem martwy…
Wbij mi nóż w plecy, zamknij drzwi za mną
jutro na schodach nie znajdziesz już ciała
Nie ufaj mu nigdy! Przysięgnij! Zgaś światło
Muszę tylko wiedzieć czy wtedy….
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie znów sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź.... błagam!
Dominic Butters, 20 september 2014
Napuszonym p(o)etom,
inspirowane "Habitat" - Pokahontaz
Napiszę Ci to tak, jak Mickiewicz - wierszem
spisanym w świetle świecy jednostajnym rewersem
biegnącym po bruku przez szczelin prześwity
północnego miesiąca, zamglone chodniki
Mieliśmy nasz diament, szkliste drżące struny
które cięły piórem, wzmagały pioruny
i strofa za strofą grzmiały nasze pieśni
synowie jutrzenki - Apollina dzieci...
Zagram Ci to tak jak Gałczyński groteską
dziś w naszym teatrze mamy sztukę gęsią
na pierwszym planie koń trzaska uśmiechem
Panie i panowie! Kurtyna z kretesem
Mieliśmy dorożkę, szalony woźnica
uchlany jak świnia, na łbie przyłbica
obok wierny giermek - krasnal ogrodowy?!
Sunie błędny rycerz wraz z Pansą na łowy...
Te same korzenie - Habitat; poezji istnienie - DNA
Dzięki rapu tekstom lutnia znów gra sercom!
Wykrzyczę Ci to tak jak Dominic to czuje
gdy przez miejskie pętle w słuchawkach się snuje
gdy słowo po słowie szepcze tony tomów
tajemnicze księgi albumoksięgozbioru
Padła na pysk wiara, przyszły lata suszy
po dwudziestoleciu, cisza, przebłyski geniuszy
Nigdy później, jak dzisiaj, nie byliśmy siłą
potęgą, która znowu prze zwartą lawiną
Wszyscy jak jeden mamy to w metryce
rymów rzemieślnicy, spisane stronice
Gramy w jednej lidze, literackie brzemię
czyś poetą, pisarzem, tekściarzem, raperem...
Uwaga wierszokleci szalikowego nawyku!
Gdyby żył dziś Szekspir to nawijałby to bitu
bo choć niby dzieli nas milion lat świetlnych
mamy ten sam nałóg by łączyć sny w wersy
Te same korzenie - Habitat; poezji istnienie - DNA
Dzięki rapu tekstom lutnia znów gra sercom!
Dominic Butters, 18 august 2014
Za dużo palę znów e-papierosa
za oknem stalowe niebo tańczy walca
próbuję beblać coś o Twoich oczach
słyszę jak za ścianą wiruje już pralka
Pszeniczny Birbant, można się nim najeść
ostatnio znów jakoś jest bardziej jesiennie
robi się tak pięknie, że można oszaleć
za ścianą tłucze prania pełen bęben
Mam dziurę w zębie, byłem zrobić rentgen
o dziewiątej rano czekałem na dworcu
znów słucham soundtracku z „Atlasu...” codziennie
za ścianą pralka kręci się na odwrót
Chyba się ogarniam, przynajmniej próbuję
osobno... wbijam to sobie w mą głowę
nie chcę się obudzić, że znowu coś psuję
za ścianą pralka znów zasysa wodę
Przesypiam już noce, no dobra, w połowie
ale to i tak dla mnie dosyć spory wyczyn
w pracy świat zwariował, kiedyś stracę zdrowie
pralka znów wiruje, drży, warczy i syczy
Dla pewności wydałem wszystko lekką ręką
mam jednak nadzieję, że u Ciebie lepiej
tylko nasza cisza wkurwia mnie nieziemsko
a pralka jak pralka ciągle się telepie
Już tak nie wybucham, spytaj Dominica
chodź tu kurwa! dalej! powiedz jej jak jest!
szlag! gdy jest potrzebny zawsze musi znikać!
znasz go, mniejsza o to, sama z resztą wiesz
a poza tym żyję... mogłabyś być blisko
jak najęty tęsknię, jak z nut nadal kłamię
wiersz miałem Ci pisać, jak zwykle nie wyszło
Czekaj! Piszczy potwór! Spadam... wieszać pranie
Dominic Butters, 22 june 2014
Nie wiem dlaczego znów czuję te słowa
Zdziwienie? Przecież znam to już za dobrze
Ba! Wiem więcej! Gdzie wiedzie ta droga
lecz mam w dupie ćwierkania i pierdolę wiosnę
Negatyw, mam ostrość, jak zwykle skrzypiały
Dlaczego mam pewność że klucze pasują?
Zapach zimna i te urojone cztery ściany
które wciąż otwarcie tak kusząco trują
Znów idę przez pustkę, wiesz że to uwielbiam
To nie jest obsesja, proszę daj mi chwilę
Nad wszystkim panuję, jak zawsze, pamiętasz?
Mówię przecież prawdę tylko kiedy się pomylę
Łapię niemy pułap, rozwijam czerń, żagle
Patrzę tempo w lustro, schodami do góry
biegnę, żądza w płucach, posiadanie - Makbet!
pierwszy pokład, rufa, spoglądam w te chmury
Milczę, choć wiesz przecież doskonale
ile słów się toczy teraz przez te żyły
choć je zamieniłem w zbitą twardą skałę
to i tak tu będą bez końca dudniły
To ta chorobliwa potrzeba ciemności
czasami za drzwiami odnajduję spokój
nawet jeśli furia wywołuje mdłości
i spotykam cienie zatopione w mroku
Na popiół w amoku rozcinam znów fale
To jakbyś chwytała z całej siły obłęd
choć wygląda na to że znów oszalałem
to zrozum że czasem lubię igrać z ogniem
Pokusa smagana tętnem nocnych kopyt
bez straży gnam w niemoc jak skończony dureń
Tak tylko potrafię uciszyć te głosy
znikając jak oni przed zimą za murem
Bez złudzeń wiem bywam często uciążliwy
Rozumiem, to przecież nie jest wcale zdrowe
ale czasem szepty zmieniają godziny
Mi tego nie tłumacz, powiedz to mej głowie
Za każdą literą widzę sto kolejnych
Nie umiem już przestać chyba bardziej nie chce
bo przez te obrazy zaplątane w wersy
potrafię oddychać... Więcej! Haustem więcej!
Posłuchaj, nikt mi w tym nie może pomóc
Muszę sam, to mania, powiedz że rozumiesz
jeśli będę znikał, choć wcześniej nikomu
to zawsze powrócę, słyszysz?
Obiecuję.
Dominic Butters, 22 june 2014
Dear Podróżni! Siedemnasta, kroki i odbicie
kółka jak po lustrze suną gdzieś w odloty
na wyświetlaczu miasta pełne liter
mijają godziny, twarze i przyloty
Mógł już recytować zmiany wart pilotów
kobieta z prasówki pamiętała imię
Jack jak co weekendem wracał z antypodów
Nad pasem Bahamy! Siad szóstym kominem
Bywał i nic! Czyżby fart tak kłamał?
Ile tych dźwiękowców lata tu w godzinę?
Chociaż raz od roku musiałby przełamać
tę niemoc mijania, wyłapać ich chwilę
Ile można schodami jeździć w dół i górę?
Poczuł po raz pierwszy, że są nierealne
choć związany przecież bywał pereł sznurem
to były zmyślone, z maszyny wydarte
Jak gdyby spisane rozchełstanym ściegiem
Zmyślona historia, zmyślona okładka
Trzysta sześćdziesiąt pięć dni dookoła Ciebie
Dziewiętnasta biła nad portem LaGuardia
Sam nie wiem do teraz co go podkusiło
Wymknął się mej woli... Megafon przez niebo
Mrs. Pearl proszona! Odprawa! Dudniło...
Po jaką cholerę spojrzał wtedy w lewo?
Dominic Butters, 3 may 2014
Wziąłem ją na warsztat jak malarz swe płótno
uniosłem batutę bez nadmiernej siły
wolnym milimetrem przesuwałem dłuto
vitalogicznie wpadał maj przez szyby
Zakreślałem kształty wiodąc wzrok po talii
fidiaszowy zapał prowadził me dłonie
a pióro z wolna wyznaczało szlaki
po czerwono-żółtej wieczornej przesłonie
Czarnym atramentem kreśliłem kontury
przemierzałem kolejne papilarnie drżenia
by filigranowe cieliste marmury
nabrały kolorów za sprawą natchnienia
Maniakalna żądza, egoizm autora
kiedy po raz enty czuje ten aksamit
gdy słowo za słowem dosłownie chce słowa
jak gdyby pragnął Jalan Anni Atthirari
Ostatni ruch pędzla, twórca przed obrazem
dokończona w pełni niemal idealna
jeszcze drobny szczegół, blizna, dopisałem
spojrzałem jej w oczy... stała się realna
* * * * *
Noc, pulsuje kursor, znowu gdzieś odpływam
rozszerzone źrenice zaplątane w myśli
pstryk! migawka! moment! nie będę ukrywał
mam Cię już na piśmie dla własnych korzyści
Dominic Butters, 20 march 2014
Byli łzawi jak płaczki, co za trumną idą
wzdychali, umierali z tęsknot i z płonienia
zachodziło słońce... Ach słońce! To żywioł!
Dlaczegóż odchodzisz bez nas w stronę cienia?
Kwiatek, trawka, drzewo, wiosna; co za dziwy!
Uwziął się i siedzi ciągle pod Jaworem
Uwierz mu, przysięga! To nie jest na niby!
Tak czeka uparcie wieczór za wieczorem.
Inna zaś fajtłapa strzelać nie umiała
lufa, usta; Boże! przeleżał pół nocy.
Jak można nie trafić? Wybitna ofiara,
własnego pecha? Czy własnej głupoty?
Co jeden to lepszy, aż tuszu nań szkoda
dziwne to twory te zjawy; Poeci
i śmiać się z nich mogłem do czasu lecz zgoda!
Niech im przenajświętsza jasność wiecznie świeci,
bo Niepewność mnie nęka dziś jak ich przed laty
i gdy Cię nie widzę nie płaczę, pytanie...
Mój dylemat, Twój także; prawda? Te dwa światy,
czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie?
Dominic Butters, 17 february 2014
Jak dziwkę Cie zużyją
wmówią - nic nie warta,
ponoć bez nich Cię nie ma,
jakbyś była martwa.
Sterta liter, kilka kropek,
może ze dwa zdania,
wytną, potna, zmażą,
będziesz do śpiewania.
Ubiorą w swe suknie
utkane z ich dźwięków,
rozjaśnią Twoje wersy,
wyzwolą z mych z lęków.
Będziesz biegać po stacjach,
pokażą Ci scenę,
wezmą na festiwale,
podniosą Twą cenę.
Włożą w czyjeś usta,
w domach będą nucić,
nie będziesz już sama
więc przestań sie smucić.
Teraz jesteś tylko
tworem wyobraźni,
wątpliwą wizją piękna,
już nie ważne! Zaśnij...
Sen ponoć ma koić
więc będę dziś czuwać,
by moje obawy
przestały zatruwać.
Świtem wyjdziesz, nie wrócisz
wiem to i na pewno,
zamiast wizją poety
nazwą Cie piosenką.
Mi zostanie po tobie
tylko biała kartka
i nowa twarz Twoja
co rano w słuchawkach.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.