Marek Gajowniczek, 31 października 2024
Blisko - daleko pojazdów rzeką,
wezbranym ludzkim potokiem
marszami ruszą,
sercem i Duszą
nie godząc z losów wyrokiem
.
By Polska cała, gdy milczeć miała,
zdecydowanie nie chciała
patrzeć z ukosa, goła i bosa
na wszystko, co się dzieje
Pierwszego wstała, w torby zabrała,
co nie zdążyła przejeść
.
Wiele nie miała. Wszystko oddała
by innym w potrzebie pomóc
Głodna i chuda czarnego luda
wpuściła do swego domu
Cicha w ferworze już się nie może
nawet pożalić nikomu
.
Za przyszłość marną ma wojny ziarno
i skrytych modlitw milczenie.
Jej rozpacz czarną obcy przygrną
w swym buforowym skansenie
i miną wieki aż w biblioteki
powróci dawne myślenie
Wtedy banita wiersz ten przeczyta
i dzieciom każe pamiętać.
Będą się skrawka nadziei chwytać
sprzątając mogiły w Święta,
be są! - Czuwają i Ducha mają!
Listopad Go budzić umie
w zamierzchłych sztukach łatwo odszuka
tę strofę w sztucznym rozumie.
O wyższości sztuczności
snują liczne prognozy.
chociaż chcesz, ich nie spamiętasz!
Mimo grozy mogości i nieproszonych gości
z rodzinami ruszajmy na cmentarz!
Arsis, 31 października 2024
Wiesz, jestem. Jestem tutaj. Jestem tutaj wciąż. I jestem tym jestestwem szarym. Tym deszczem
i mgłą. I jestem tą rdzą wżartą głęboko w każdy zakamarek stalowej tkanki.
Te okna. Martwe oczy.
Umarłe bloki.
Czarne spojrzenia wielkich betonowych gmaszysk,
w których jęczy jedynie lodowaty wiatr.
W przeciągach. W tych gwizdach trzask drzwi bez klucza. Ktoś tu był.
Albo, ktoś tu był, nie przychodząc wcale. A więc…
Szara kołdra kłębi się i przesuwa
w tym swoim
nieustannym przesuwaniu.
W tym milczeniu.
W tej szumiącej, piskliwej ciszy.
W tym potoku płynącej w uszach krwi.
W tej wzburzonej gorączką transowej podróży donikąd.
(strasznie dużo tego „w tym, w tej...”)
Poruszają ustami, takimi obrzmiałymi i sinymi.
Poruszają. I mówią coś. Mówią do mnie i do niczego. Albowiem mówią… Mój nieżywy ojciec
poruszał takimi ustami we śnie. Mówił do mnie w milczeniu i ciszy. W tej szumiącej ciszy
płynącego czasu. W tej kaskadzie deszczowej otchłani, tam i nigdzie. I znowu, gdzie indziej.
Flotylle mgieł
opływają wielki masyw wyobraźni.
Pojawiają się i znikają
kłębowiska rur.
Na pustych placach.
Na opuszczonych placach.
Na samotnych…
Wiatr porusza rytmicznie
skrzypiącą huśtawką. Zgrzyty i piski…
Poruszane niczyją ręką chrzęszczące łańcuchy. Na drewnianym krzesełku wtulona w oparcie
pustka. I znowu. I wciąż.
Rozkołysane. Popychane. W zależności od porywów i kierunku.
W równym tempie. W nierównym… W nic. W NIC. W ABSOLUTNE NIC...
W tę i we w tę. W tę i we w tę.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.
W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.
W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.
W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę...
Rury donikąd. Plątawisko rur. Plątanina martwego krwiobiegu. Martwa arteria. Resztki. Resztki… RESZTKI…
R E S Z T K I.
...R E S Z T K I…
Strupiałe, zeskorupiałe, skorodowane…
Ciągnące się w niewidzialność całe procesje stali.
Ażurowe, portowe dźwigi.
Żelazne drzewa. Pusta przestrzeń.
Widma o nieustalonych rysach twarzy przezroczystym wymiarem wkraczają w niewidzialność…
Są. I nie są. Nie ma ich. Ale znowu są.. Tutaj i gdzie indziej. I są gdzie indziej. I są…
W oknach łopoczą jakieś płachty,
jakieś resztki
dawnej egzystencji.
W szarych ścianach, na których wykruszony tynk odsłania czerwone cegły.
A więc w czarnych oczodołach absolutnej martwoty.
W skostniałym absolucie nieistnienia. Jest. I obserwuje. I patrzy.
Ja-on. Albo ono. Albo coś zupełnie innego. Przyczajone za framugą okna. Tego albo innego.
Albo znowu jeszcze innego…
Jest. I obserwuje czujnie.
On. On-ja albo ono przykucnięte
pod parapetem
z pstrokatego lastryko.
Jest i patrzy. I patrzy się okiem
smutniejszym niż mgielna otchłań lodowatego deszczu.
I jest. Albo nigdy go nie było. Go. Albo jego. Albo tego…
I jest we mnie drugim ja.
I jest we mnie.
I mnoży się we mnie pod postacią drgających,elementarnych cząstek substancji czasu.
I wszystko we mnie migocze,
mży jak te kropelki
o zapachu soli.
Idące od morza
cząsteczki szalejącej ciszy.
I przeciska się przez meandry mojego mózgu
chrzęst kotwicowisk na granicy słyszalności,
i plusk kołyszących się oceanicznych statków.
Poznaczone brunatnymi
smugami
obłe cielska.
Wilgotne...
Zatarte napisy.
Pozacierane
symbole i znaki.
Nie ma nic.
Pomiędzy zwisającymi kablami,
między pozrywanymi neuronami, pościerane połacie burt.
Relingi, które ściskały niegdyś marynarskie dłonie.
Teraz w kaskadzie snu, w natłoku pustki i beznadziejnego oczekiwania na nic.
Na absolutne NIC…
Jesteś tu?
Ja tu
jestem.
I czekam.
Czekam na choćby ciche twoje westchnienie.
Na stukot twoich kroków
po betonowym nabrzeżu,
po którym rozbijają się zagubione fale.
I oddechy przeogromnie.
Szelesty i szumy. Obce. Nie twoje.
Wiesz, ja jestem tutaj. Jestem podczas podróży jakiejś nigdy nie odbytej.
Podróży, której tak naprawdę nie ma i nigdy nie było. A której jest tylko mgliste wyobrażenie.
Ocieram się o martwe kamienie,
betonowe mury, donice
pełne zwiędniętych liści…
Schody przede mną, za mną.
Skręcające. Idące wyżej. Niżej. Idące po spirali. Labirynty nie wiadomo
do czego.
Korytarze donikąd…
Krople na twarzy. Na włosach…
Deszcz kapiący z dachów.
Spływający po gzymsach.
Po słupach ulicznych latarni…
W kałużach niebo.
Szara powłoka. Skłębiona.
Poskręcana od jakiegoś
wewnętrznego ruchu
poszarpana, podarta powłoka.
Wirujące centrum NICZEGO.
Daleko stąd do czegokolwiek. Do ciebie.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-31)
***
https://www.youtube.com/watch?v=9c5a41eFlGc
Belamonte/Senograsta, 30 października 2024
Rozmowa na szczytach gór o miastach oczekiwniach
Każdy umysł sam z siebie (formy i treści podstawowe) i z podpowiedzi czasu i innych
ma oczekiwania
Wenecja - romans, wody, ucieczka z więzienia, chłód od morza
Ale pewniejsze, że gdzieś jest wodospad lub śniegi - ale z tym się wiąże
możliwość zasłabnięcia, zamarznięcia, zgubienia
ale i pokonania siebie
A jak tak, to zdobycia samicy, bytowania wiosny
Co jest pewne to szkielet życia, przybijanie gwoździ, drogi i mosty, wypróżnienia,
te na których ulokują się społeczności przyszłości
Wychodzisz ze świata cegieł w gąszcz i musisz zacząć budować szałasy
- tam i tam duchy ludzi, mrowisk - Królowa wiatru w lesie
ale i w mieście pod postacią modnej damy zachwyconej wierszem
jak tamta siłą
a obie wierszem i siłą
Do śnienia życia potrzeba obróbki materii na domy i pożywienia
- ale i znaczeń -
ładnego wyglądania róży na tle burzy
krzyków żurawi jako potwierdzeń zaświatów dla poety
Albo lwów na wzgórzach, które odpoczywają
gdy przejeżdżamy przez Polskę samochodem
Młode lwy, wolne, rycerze i damy, jak nie damy to też damy
Ruch mas jest czymś wzniosłym jak u Hugo, albo czymś szwejkowskim
Wszystko - spacery, psiaki, lwy - zniknie w kratce ścieku
I duchy przysiadające się do biesiadujących przy stolikach i te lwy
i te z Afryki
Te nasze moce utracone, życia wyśnione,
ale gdy szkielet jest mocny, praca, ona, dom, ora et labora
- to się będą urzeczywistniać znaczenia
A będzie co ma być, naturomechanokultura, czyli
podróżnicy na chybotliwych łódkach - ładujący baterie (jedzący),
kochający się (rozmawiający), uprawiający miłość fizyczną
(tarcie się o siebie, bieg aż do małej rozkosznej śmierci,
samobójstwo na rzecz śniącego się życia, somy)
Siła jest w nas i tylko my możemy zmienić swój świat,
swoje osadzenie w Ogromie,
wznosić szkielety (walka i wegetacja),
a na nich znaczenia bez znaczenia
Mały kuleczka piesek leci do Beatki puszystej na pieszczoty, sam z siebie,
podnosi wysoko łapki - to jest właśnie śnienie życia - a ja sobie myślę,
w parę godzin po - jak dobrze, że tam nie było Szwejka
Marek Gajowniczek, 29 października 2024
Dobrze Izie na Ibizie
przebierając w wizach
myśleć czy na dobre wyjdzie
będąc przeciw i za.
Póki jeszcze gra się toczy
w kraju o urzędy,
myśli że przejrzy na oczy
ważąc racje, względy.
Nieco trudniej jest w Warszawie
mieć poglądy chwiejne,
gdzie rozprawa po rozprawie,
szanse - beznadziejne.
Nie ma komu się podlizać.
Uśmiech widać wszędzie.
Machnie ręką na to Iza -
Co będzie - to będzie!
Wciąż najtrudniej być prorokiem
w swoim własnym domu.
Prosty błąd moze wyjść bokiem,
gdy zwycięży komuch.
Marek Gajowniczek, 29 października 2024
Hej powiadali hej powiadali
hej ze to, co nam obiecali
diabli zabrali w Ład Zielony
Ka mój Janicek umilony
.
Cienka guńka na juhasie,
więc zmówili się Harnasie
żeby a telewizji, w prasie
rozpowiedzieć o redyku
przepędzenia polityków,
którzy z obcymi tańcują,
a harendę i kraj psują.
.
Gdy własnych mediów nie ma się -
nie tak łatwo pędzić da się
stado owiec i baranów,
jakie ma się tu za panów,
często pokazując rogi.
Coraz częściej kraj ubogi
nie ma siły na hołubce
w krótkich portkach, cienkiej jubce.
.
Musi złozyć się publika -
o co prosi Republika
w swym programie i reklamie.
Nowe studio nie jest tanie,
a wrzucony grosik wdowi
uśniech wróci juhasowi,
który każe piknie grać
i na nózki pozirać!
Belamonte/Senograsta, 29 października 2024
w miejscu gdzie kręgi się spotykają
powstają centra nie-dowodzenia
w nich wole i osoby się zjawiają
i zaraz znikają
pomiędzy sarną a księżycem
w umyśle moim i boga
i w trawie i na łące i na niebie i we krwi
i na skórze i w głębi
geny i tymczasowość urzeczywistnienia
wypadkowe ręce na kierownicy
dusza dusz i my w jej środku
wiatr myśl uczucie pustka decyzja
pomiędzy ustami a brzegiem pucharu
a w niej tłem i cieniem objęty
nowe centrum wypadające poza czasem obecnym
poza przestrzenią unerwioną
gdzieś
pomiędzy nogami
róża i ogrodnik
kto się kim opiekuje
kto się w kim przegląda
nawet bez lustra by sobie radę dała głusza
wzięcie się energii za samą siebie
dusza dusz i rzeczy skończone
w środku i na zewnątrz
problem części i całości
niepowtarzalności i powtarzalności róży
chaosu i wzoru
fluid zapachu między gwiazdami
Arsis, 27 października 2024
Słyszysz w uszach ten piskliwy szum? Usłysz. Wsłuchaj się. Albowiem w otchłani tej na wpół
spopielonej, na wpół lodowatej…
To tutaj. Tak, to było tutaj. Stoję teraz przed ścianą,
podziwiając fakturę pęknięć i wilgotnych plam.
Muskam palcami. Wodzę po tych rozgałęzieniach. Tych rzekach wyimaginowanych form.
Jesteś tu jeszcze?
Bije mnie po oczach jakiś odblask nieznanej natury.
Idący prosto z gwiazd świetlisty promień.
Liczę wpadające przez okna mżące świetliki.
Bezszelestne żyjątka nacierającej na mnie fantasmagorii.
Czy ty tu
jesteś?
Obok?
Jak blisko?
Wiesz, doskwiera mi chłód
bijący od tych dłoni,
które głaszczą mnie po twarzy. Jakby były twoje.
Ale nie są.
Albowiem to dłonie mojej umarłej matki.
Jest tutaj. Jest, kiedy śnię. Szelesty idą od dołu. Spadają z sufitu drobinki kurzu.
Wirują…
Księżyc rozświetla mrok. W nocy tej. W gęstej ciszy.
W przylegającej do wszystkiego pustki.
W lepkiej od potu konsystencji lśnią puste fotele. Stół...
Regał z książkami oklejony kokonami małych stworzeń, niczym wrak oceanicznego statku.
Falujące pajęczyny,
w których uschnięte ćmy, w których nic…
Jesteś?
Albowiem twoje
milczenie.
Twój niebyt.
Niezmierzona otchłań nicości…
Jesteś tylko na chwilę. I znowu cię nie ma…
W drugim
pokoju
-- czyjeś kroki.
Nasłuchuję...
Lecz nic.
To chwilowe.
Jak błysk słońca na poruszanej
przez nikogo szybie.
Nagła iskra jakiegoś pragnienia. Pełna wspomnień. I czegoś jeszcze.
I w tym śnieniu dotykam przelotnie twojego ramienia. Drżącego.
Pod kosmykiem włosów odbijający się w źrenicach promień. Na łąkach upalnego lata.
W tej dusznej godzinie.
Wśród skwaru.
I w przesłaniającym niebo obłoku obrzeżonym liliową kreską.
A więc tutaj jesteś.
Chodzimy boso. Po trawie. Po kroplach rosy. Po deszczu.
Ciepłym jak dotyk. Jak pocałunek w cienistych objęciach kasztanu.
I wzdychamy westchnieniem
kwiatów o zmroku,
bądź o jutrzence, co wyrasta nad lasem łuną.
Ale jeszcze nie teraz.
I nie później.
Tylko wtedy, kiedy
będąc jeszcze,
nie byliśmy wcale.
I jakoś tak, jak tylko może być we śnie.
I idziemy wśród
anemonów.
W zielonych leszczynach...
Idziemy wytrwale, idąc raz jeszcze. Bez siły ciążenia
i w blasku innego słońca. Innych oczu. Takich innych zupełnie drżących w kącikach ust.
Weź mnie
za rękę.
Bierzesz.
Pod palcami twoja
gładka skóra.
Zaciskam mocno.
Mówisz coś do mnie. Szepczesz.
Lecz nie słyszę. Nie dosłyszę,
ponieważ przerasta nas perlisty szum strumienia.
Ale ja to wiem.
Wiem,
moja kochania.
Już nie musisz. Już nic.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-27)
***
https://www.youtube.com/watch?v=4EXzdbe_vLI
Marek Gajowniczek, 27 października 2024
Płynął Odrą Goldwasser,
a w nim Algi Złote
i obiegła prasę
cała masa plotek:
Trzeba za to Niemcom
wystawić rachunek,
że pić swego nie chcą -
wylewając trunek.
.
Kłócąc się o długi
skryto narodowi,
źe rząd Niemców lubi -
krzywdy im nie zrobi!
.
Tak jest do tej pory.
Prawda wciąż wycieka.
a system jest chory.
Jak mówił Seneka -
prawda dla doradców
z fałszem jest odwieczna.
Dla uległych władców
bywa użyteczna
do walki z kłopotem.
.
Dziś już wiedzą o tym
nawet małe dzieci:
" Nie zawsze jest złotem
wszystko, co się świeci!"
Trepifajksel, 27 października 2024
Być może pod sufitem nierówno,
a pod podłogą się nowotworzy
i to, co pomiędzy, zbędne, więc
jeszcze jeden i jeszcze raz,
stężenie musi się zgadzać, by krew
nie krążyła na darmo.
-------------------------------------------------------
Pocztówki z Wygnajewa
Marek Gajowniczek, 27 października 2024
Wojna zdalnie kierowana
precyzyjnie wyważana
by nie drażnić żadnej strony
publikuje nam androny
o zwycięstwach i porażkach
za ogon trzymając ptaszka
podobnego do papugi.
Ogon propagandy długi,
obrośnięty - piórka roni
i jak diabeł na mszę dzwoni
po straconej wizji świata.
.
Zbliza się wyborów data,
a skutki ich - niewiadome,
fałszowane, pokręcone,
twarde jak rogi bizona
zdecydują bez nas o nas.
Pilna potrzeba konkretu
znikła całkiem z internetu
i trudno się nad tym biedzieć,
że już nikt nas nie uprzedzi
o tym, co spadnie na głowy.
O spokoju nie ma mowy!
.
Dominują zaciemnienia.
Nieustannie świat się zmienia
żonglując złem mniejszym - większym
i już dziś jst niedzisiejszy!
A kto jest jego magikiem?
Ludzie winią politykę,
wpływ masonów i proroctwa
lub, że ingerencja obca
wymusiła skok kwantowy
rozsiewając smród od głowy,
którą promują pieniądze
zaciskając sznur posądzeń.
.
Płynie w gnoju bryła swiata,
a nauka i oświata
zepchnęły ją w brudy pierwsze.
Na skorupie tłoczyć wiersze
nie potrafi już kultura.
Żyd sprzedaje pawie pióra
i laury samym swoim.
Świat przestrogi się nie boi
i wojną kieruje zdalnie -
raz poprawnie - raz fatalnie.
A co na to prosty widz?
Czasem powie coś lub... nic.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
0012.
23 listopada 2024
Myśldoremi
23 listopada 2024
z oddechem we włosachsam53
23 listopada 2024
2311wiesiek
23 listopada 2024
Psychologia wskazuje wzórdobrosław77
23 listopada 2024
ZnaniMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro