Deadbat, 30 listopada 2023
Serce wyschnięte na wiór znów tętnić i krwawić zaczyna
Płyn lepki i gęsty w suchych krążyć żyłach
Czy nie było dla mnie lepiej pozostać umarłym dla życia
Czy wbrew losu kolejom wyjść i unieść swoje czoło
W stronę tego ognia co tak pali
..........................................co nie zna litości
Czy masz jakikolwiek wybór
Czy jakikolwiek kiedykolwiek miałeś
Ranią na nowo wzywane emocje
Rani na powrót przywracane słońce
Jak mam raz jeszcze wydać się na ogień
Jakże mi teraz opuszczać mój chłodny grobowiec
I żyję krwi pragnąc
I nie mogę umrzeć
I połykam zbędne mi powietrze
I jestem wciąż na nowo i wciąż na przekór sobie
trwam
W tańcu zapamiętany
Którego znaczeń odgadnąć od dawna nawet nie próbuję
Lecz oto na szwach mego serca
pierwsze widzę krople
i łzy pierwsze na twarzy swojej czuję
miła moja
Czy wiesz jak to boli
Nienaturalne to i wynaturzone
To co zapomniane i martwe przywoływać ciszą
Dlaczego więc czuć muszę kiedy nie chcę widzieć
Ryk mojego bólu wszyscy wnet usłyszą
Lecz
Snu twojego zrywać nie chcę abyś się z niego nie zbudziła
Każąc mi umierać na nowo kiedy będę widział
Oczy twoje pełne łez
Twoją odrazę gniew i trwogę
Jakie bowiem skarby wynagrodzą ci stratę
Jakie złoto i drogie kamienie sprawią że zapomnisz
Że dla wszystkich więc także dla ciebie
Umarłem przecież dawno miła więc żyć już nie mogę
sam53, 29 listopada 2023
mógłbym pójść prostą drogą
nawet jeśli ślisko
śnieg zasypał ślady
bramy też nie pamiętam w parku
staw w łazienkach jeszcze nie zamarzł
kaczki w gromadzie przy brzegu
jak we śnie
alejki do siebie podobne
po lewej jesion
po prawej bezlistne krzaki w szadzi
wiewiórka liczy drobne
kroki do mojej ręki
świeżo wydeptana ścieżka prowadzi pod drzewo
mógłbym pójść prostą drogą
nie przypuszczałem że miłość przetrzyma zimę
Yaro, 29 listopada 2023
nie wypowiem słowa głośno
patrzę na niebo tak przez okno
pamiętam wszystko z dzieciństwa
przez życie jak łódką płynąłem wolny
byłaś zagadką byłaś wodą piłem cię
tulipan w ramach obraz na płótnie
jak czarny bez jak ostry pieprz
gorączką złota błotna droga
otworzyłem drzwi na oścież
wysączyłem słodko kocham
zostałem zaproszony
życie pochłonęło w odmęty
na tablicy podział na pierwiastki
połączone dwa atomy wodoru
na wieki jak w wierszu u Asnyka
chcesz to zaśpiewam wierszem
ze słuchem muzycznym nie po pięciolinii
nie po drodze z recytacją gorzej jąkam się
piszę wiersze wiesz kocham słowa
noc kocha szara nocna mądra sowa
kb, 28 listopada 2023
Ojciec w niebiosach a matka krząta się przy żłobie
wyścielonym przemokniętą warstwą siana.
To z płaczu, ale żeby nie zgniło
gdy w skronie cieśli opiekuna
wejdzie sen.
Niepokoi wzajemne posłuszeństwo
bo przecież kiedyś urośnie, by iść przed siebie
rozwiewając tkaną suknię.
Tymczasem ciszę kołysze dziecięca niewinność,
umęczona w promieniu tysięcy lat od nie najlichszego
spośród głównych miast Judy.
Oczy otwarte na życzenia
wesołych świąt.
Sztelak Marcin, 28 listopada 2023
Snują się tędy, owędy,
pomiędzy starym piecem, tym od diabła,
a kamieniem ofiarnym.
Na szczęście nie ma zmartwienia,
jak twierdzą obeznani, krew dawno
już wsiąkła w ziemię. Domniemaną matkę.
Zostały tylko te ciemne przestrzenie,
gdzie nie wchodzimy, nawet w snach.
Tam wciąż słychać szelest kroków
kapłanów i wróżbiarzy.
Tymczasem słońce z czerwieni
przechodzi w szkarłat.
Czas na przepowiednie na dzień jutrzejszy,
byleby nie był zasnuty dymem i mgłą.
Arsis, 28 listopada 2023
Jakieś truchła, rozwarte gęby maszkaronów… To tu, to tam nieznośne pokrzykiwania, mlaskania oblizujących się lubieżnie zwidów.
Ich czerwone usta, nabrzmiałe,
przekrwione usta…
Ich rozwarte, bliskie śmierci ramiona, jak te poroża wyostrzone cierpieniem.
Kto tu jest?
Ja tu jestem
Chodzę wkoło, błąkam się, rozgarniam z metalicznym pogłosem
jakieś porzucone sprzęty, radiole, kineskopy starych telewizorów…
Cuchnące trupim tłuszczem,
zastałym w trzewiach frezarek smarem.
Pełno ich tu.
Podnoszę z podłogi, upuszczam.
Odrzucam, podrzucam, przerzucam… Ostukuję młotkiem, żelaznym prętem to tu, to tam…
Jakieś zakamarki, załomy, otwarte, zamknięte żelazne drzwi…
Za nimi kolejne i kolejne zakręty, pomieszczenia, fabryczne hale…
Plątanina korytarzy, prowadzących donikąd rozgałęzień, arterii…
Półmroczne,
pełne
pajęczyn,
opiłków żelaza…
Ściany. Pełne złogów ściany.
Zbroczone chłodziwem, potem i krwią.
Przez wąskie, wysokie okna katedry wsącza się szary świt,
który pada na kamienny katafalk, na zardzewiały złom, plątaninę kabli…
Skąd tu nagle krzyż?
Wielokrotne
spojrzenia
czarnych oczu…
*
Chyba się obudziłem z aureolą światła nad głową.
Wisząca lampa niczym słońce, ale to noc,
okrutna noc spotęgowana w swojej maestrii lodowatej pustki.
To noc…
Ta oto
noc
Ta noc…
Siedzę na podłodze z dębowych,
ułożonych w jodłę klepek.
Siedzę, a może i leżę. Nie wiem.
Tam, nade mną,
a może
poza mną...
Gdzieś w oddali drugiego pokoju,
Po drugiej stronie
mrocznego przedpokoju…
Wchodzi się do niego…
— wychodzi po miliardzie lat…
Siedzę na podłodze, oparty plecami o zimną ścianę.
W dłoniach: „Opowiadania odeskie”, Izaaka Babla.
Przynajmniej jakiś jeden konkret w tej całej pozazmysłowej gmatwaninie nie wiadomo czego.
Chyba czytałem.
I czytam wciąż.
Poznaję te odległe w czasie historie…
I tak oto Benia Krzyk, wygłasza mowę nad grobem swojego przyjaciela.
Nad jego głową słońce w kolorze sepii,
w pełnym jakichś chropowatych przebłysków niebie.
Tak, jak na starej,
celuloidowej
filmowej taśmie…
Coś mówi…
Porusza ustami jak mój nieżywy już ojciec,
podczas nagłych odwiedzin we śnie.
I mówi…
Nasłuchuję, lecz zamiast słów,
tylko szumiąca w uszach,
piskliwa cisza gorączkowego zwidu.
Znowu się tego namnożyło w formie mżących,
kalejdoskopowych plam, kiedy zaciskam je mocno powiekami.
Pełno tu jakichś kantów,
geometrycznych figur,
niekończących się fraktali.
Nachodzących na siebie, przenikających się nawzajem spiral, jak w ciągu Fibonacciego.
Ktoś tu bez wątpienia jest.
Jest i we mnie, i na zewnątrz. Wszędzie…
Ktoś tu jest zatopiony w melancholii przeszłego czasu.
Ktoś
tu
jest.
Przechadza się w tę i z powrotem. Chodzi wkoło.
Schodzi, gdzieś spod sufitu,
podnosząc ręce w geście tryumfu.
Wygraża palcem, wygłasza coś oskarżycielskim tonem…
I wszystko zatopione w piskliwym szumie gorączki. W kompletnej głuchocie.
Bez sensu to
i jakieś niedorzeczne.
Lecz już niedowidzę. Nie widzę konturów rzeczy.
Pulsująca, rozmazana plama przybliża się, to znów oddala… Jakby oddziela się od reszty…
Płynie…
*
Otwieram oczy. Jadę w pustym przedziale pociągu.
Za oknami mrok.
Odbita w szybie zniszczona twarz.
W moich dłoniach… Cóż w moich dłoniach…
Jedynie próżnia, pamięć twojego dotyku.
Ostatnie kęsy wspomnień, przelatują z szelestem ptasich piór, wylatują, mkną…
W pustym przedziale pociągu puste, obite czerwonym skajem siedzenia.
Ze śladami wgnieceń po nieżywym ojcu i nieżywej matce,
kiedy byli tu jeszcze za życia.
I mimo że umarli, to czasami ich widzę.
Machają mi wtedy z daleka,
kiedy przychodzą razem
albo osobno.
Albo, kiedy odchodzą, gdzieś, nie wiadomo gdzie.
To dowód na to, że są.
Metafizyczny bardziej, ale zawsze.
Tak więc leżę na linoleum, mrużąc oczy od światła.
Przesłaniam je rozkrwawionymi palcami po delirycznej walce ze ścianą.
Zaiste, zimno tu
i samotnie.
Toczy się w tę i z powrotem
pusta butelka po alkoholu.
Zdążył się już rozlać w żołądku cudownym ciepłem.
Na podłodze wyrwana
z zeszytu kartka,
pożółkły ze starości, podeptany list…
Coś pisałem,
lecz zapomniałem, co.
Jarzeniówki przygasają w rytm stukających kół.
Dokąd ja
tak jadę?
Do ciebie?
… donikąd… w noc…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-28)
***
https://www.youtube.com/watch?v=lSwc-Zydhoo
kb, 27 listopada 2023
w odosobnieniu nabijanie papierosów
więcej przestrzeni w dziurawym budżecie
powtarzając na głos
ten fajny gość na matczynym portrecie
to przecież ja
nawet gdy teraz trzepoczą paluchy
po wspomnieniu ostatniego zalania robaka
który jak feniks
wciąż brzęczy w uszach
uderzany martwą gazetą
bezwzględnie martwą
bo ile razy można szukać
towarzyskich ogłoszeń
bez cienia optymizmu
nazwijcie mnie gilzą
przed awaryjnym wyjściem
na spacer do sklepu
zamkniętego
Yaro, 27 listopada 2023
za szkłem murano na ścianie cień
rozglądasz się niewidząc mnie
zamyślony tkwię przy herbacie
zanurzony po prostu w ustach smak
spotkanie oczu rumień na twarzy
mów czego chcesz słuchać cię chcę
chwila rozciąga przestrzeń miłości
stoisz onieśmielona półnago w drzwiach
za oknem wiatr przebiera w słowach
zapadła noc nieodwracalnie gwiazdy
płyniemy na tacy przytulone obłoki
na dole Ziemia dźwiga ludzkie troski
wybrałaś własną drogę kamień na piaszczystej
ktoś podniósł rzucił by tam pobiec wśród gwiazd
samotnie zanurzony w myślach chleb w wodzie
dlaczego musiałem zatonąć by dotrzeć
tam gdzie jesteś na dobre i złe
sam53, 27 listopada 2023
w pewnym wieku należy po sobie posprzątać
dokończyć pozaczynane wiersze
obrazy oprawić w ramy albo spalić
jak ostatnią paczkę ekstra mocnych
dzieciom opowiedzieć o spadku jeżeli coś zostanie
po spłacie długów przeszłych i przyszłych
warto pamiętać o tabletce pod język tak na wszelki wypadek
a kobiecie którą od tygodnia bzykasz
powiedzieć prawdę
jestem poetą
samoA, 27 listopada 2023
Zbudził dzieniuszek
noceńkę raniuszkiem
I pobiegł prosto do słonka
Zdyszany leżał
przy sjeście w cieniuszku
Aż słońce zbladło jak błonka
Ruszył na zachód
z tęsknieniem ku nocy
I zaszedł chyłkiem do łóżka
A noc
spuściła swoje czarne włosy
Już zasłoniła dzieniuszka
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
14 maja 2025
Toya
14 maja 2025
Bezka
14 maja 2025
Misiek
13 maja 2025
marka
13 maja 2025
marka
13 maja 2025
marka
13 maja 2025
marka
13 maja 2025
marka
13 maja 2025
wiesiek
13 maja 2025
Eva T.