5 september 2022
Ballady z turnieju we Wrocławiu (XXVIII)
XXVIII
Z perspektywy katolika
cały mój majątek nie jest
śmiechu warty. Ta
podziurawiona koszulka,
którą mam na sobie, ta
paczka fajek w kieszeni
moich jeansów i ten portfel
z drobniakami, który
złodzieje w tłumie
przekazują sobie z rąk
do rąk i w końcu wsuwają
z powrotem na miejsce. Wkraczam
do kościoła niepewnym
krokiem. Jego wierzeje
jeszcze nie są zaparte
krzyżami. Klękam, jakbym
prosił kobietę o rękę.
Żegnam się, naśladując
innych. Nie pytam, gdzie mam
usiąść, a każde siedzenie
cechuje się niewygodą.
Patrzę na obrazy
z ciekawością plagiatora.
Natrafiam na posąg.
Udaję, że śpiewam razem
z innymi i przy dźwiękach
organów,
niezachęcających
do tańca, myślę o
samogwałcie w kruchcie. Nie mam
ze sobą katechizmu, lecz
jakiegoś brukowca
i krzyżówkę, przywodzącą
na myśl złomowisko krzyży,
a ksiądz, nie zaglądając
nikomu przez ramię, myśli,
że o wiernych wie już wszystko.
Tak będzie wyglądać moja
niedziela w jesieni życia.
Być może dorobię się
jeszcze.
sierpień 2022
29 march 2024
Humanized PainSatish Verma
28 march 2024
2703wiesiek
28 march 2024
It Is Getting DarkSatish Verma
27 march 2024
NarcyzJaga
27 march 2024
To były piękne dniabsynt
27 march 2024
Drobiazgi.Eva T.
27 march 2024
Wearing The Crown Of ThornsSatish Verma
26 march 2024
Good ByeSatish Verma
25 march 2024
NaturalnieJaga
25 march 2024
Magnolia.Eva T.