Hanna Mazankiewicz, 6 october 2016
witaj to znowu ja
po długim milczeniu
piszę
świat się zmienia – tak mówią
życie nie znosi stagnacji
u mnie jednak dziwny jest czas
mam wrażenie że stoi w miejscu
u innych dzieci, małżeństwa, domy
u mnie tynk odpada ze ścian
wiatr zrzuca liście nie tylko jesienią
deszczem smaga twarz
witaj to znowu ja
pytam co u ciebie nowego
odpowiedz proszę
jak się masz
u innych radość, dowcip, śmiech
grono szczęśliwych znajomych
a u mnie został tylko pies
chudy i życiem zmęczony
witaj to znowu ja
znalazłam twoje zdjęcie w szufladzie
nie wiedziałam, że jeszcze je mam
więc piszę po długim milczeniu
Hanna Mazankiewicz, 6 october 2016
zatrzymam się na moment
w roztargnieniu
popatrzę na chmury
gdzieś za mną pozostanie
życie odbite cieniem na trawie
i postoję przez chwilę
odgłosów znikających ludzi
posłucham
wiatr w uszach zahuczy
ostatnią nić zerwie
i zanim zdążą dostrzec
rozpłyną się wszelkie granice
zatrzymam się na moment
o jeden krok z nurtu wystąpię
i miniesz mnie
niczym uciekającym pociągiem
poczekam i popatrzę
zawieszona pomiędzy
ledwo dostrzegalnym obrazem
echem zabrzmię
za niewidzialną kurtyną
pomacham na dowidzenia
ale nie zdołasz zobaczyć
może muśnięcie dłoni na twarzy poczujesz
gdy zanikając kosmyk włosów
odgarnę
Hanna Mazankiewicz, 19 september 2016
pierwsza jesień zgodnie z rozkładem
w październiku
melancholią z kątów wylazła
przemoczona pożółkłe liście
rozsypała na dywan
druga jesień gdzieś w środku zimy
korkiem szampana wystrzeliła
odwilżą z szyb szron starła
zastukała w rynnach
przebudzona zapachem
pojedyńczym obrazem
trzecia jesień została na dłużej
przywitała się w maju
echem burzy przetoczyła nad dachem
tęsknotami wypełzła z albumów
z zakurzonych kufrów na strychu
wieczorami zaczęła przynudzać
w szafach bałagan zrobiła
szukając butów
starych swetrów
kluczy
które dawno zgubiłam
trzymała aż do czerwca
przegoniona przypadkiem
ledwo zarysowaną tęczą
Hanna Mazankiewicz, 13 july 2016
Na krawędzi stołu filiżanka herbaty
brzęk łyżeczki odkładanej na spodek
przez głosy przebijający się świst gotującej wody
i dzwoneczek nad drzwiami
ich otwarciem poruszony
dym z papierosa w drugim końcu sali
czyjeś zerwanie od szyby odbite
wymieszane z zapachem ciasta z aromatem kawy
dwa słowa rzucone w biegu przez dawnych znajomych
z kawą na wynos telefonem przy uchu
chichot przyjaciółek przy jednym ze stolików
gdzieś w drugim tle urwane pożegnanie
muśnięcie dłoni po policzku
pospiesznie wypity łyk przed spotkaniem
między ścianami kawiarni przemieszane historie
przelotne niezdarne zdania
ściany kawiarni tak wiele przyjmą
w zgiełku chwil ulotność przechowają
Hanna Mazankiewicz, 15 march 2016
w zbyt ciężkim od deszczu powietrzu
te wszystkie niedbale splecione warkocze
zbyt długie sobotnie poranki
zielony kubek zapach herbaty
te ponure listopady zachodzące przed oczy
odlatujące z ogrodu ptaki zbyt głośnym trzepotaniem skrzydeł
zapamiętaj piątkowe zmęczenie
wygrzewane pod kocem po ciężkim tygodniu pracy
wspólne mycie naczyń po niedzielnym obiedzie
nie zapamiętuj długich korytarzy
wózków, kroplówek, pielęgniarek
tylko te chwile pomiędzy
wszystkie zachody słońca na plaży
z pierwszych wspólnych wakacji
i uśmiechy przyjaciół
podczas urodzinowych przyjęć
w stosach dziwacznych prezentów
zapamiętaj brzęk kluczy odkładanych na stolik
stukanie obcasów na schodach
kiedy już tylko korytarze zbyt białe
i przerywana cisza pikaniem respiratora
zostaje
Hanna Mazankiewicz, 30 november 2014
Ciemne chmury zawisły nad dachem,
i jedną kroplą deszczu horyzont się rozmył
za oknem wiatr zamilkł jakby przerażony,
gdy z łomotem skrzydeł czarnych
z podwórka odleciały wszystkie wrony
i jakieś mdławe światło dociera z oddali
budząc świadomość, że jest tu ktoś jeszcze,
i może też patrzy zmęczonymi już oczami
w rozmytą za oknem przestrzeń
zmierzcha powoli,
kilka latarni wzdłuż drogi rozbłyska,
jakimś niewyraźnym blaskiem oświetlając
kawałek chodnika
a w pokoju ciepło, a w pokoju przytulnie,
ulubiona melodia się po myślach snuje
w sercu znany klimat późnej jesieni
w brunatnej barwie już opadłych liści
To listopad po ulicach goni,
zagubionych podróżnych szukających drogi
szarymi chodnikami przechadza się senny,
odstraszając na dobre urok jesienny
lodowatym deszczem po szybach spływa,
listopad groźny przed zimą ostrzega,
opadając ciemnymi chmurami na zamokłe dachy,
zroszone łzami przez odlatujące stąd ostatnie ptaki
Hanna Mazankiewicz, 30 november 2014
Wychodząc z domu drzwi bezszelestnie zamknę
nawet zardzewiała furtka nie trzaśnie
ledwie krok o bruk ulicy uderzy
szum liści każdy mój odgłos zagłuszy
schody nie zatrzeszczą
żadne szmery i szumy dochodzące z dołu
nie zbudzą
może tylko wiatr nieco głośniej firanką poruszy
niczym nie obciążona wybiegnę
na chwilę w tajemniczym ogrodzie
zatrzymam
do starej studni zajrzę
echo pożegnam
zanim świt zdąży się do pokoju zakraść
pies sąsiada zaszczeka wątłym szelestem zbudzony
w porannej rosie stopy zmoczę
lekko nad ziemię się wzniosę
wszystko zostawiając nietknięte
tam dokąd idę nie mogę nic zabrać
Hanna Mazankiewicz, 26 january 2014
Zatęskniłam dziś za tobą kochanie
zupełnie przypadkiem wspomnieniem wróciłeś
niebieską sukienką butelką wina w kinie
spacerem mostem nad ruchliwą ulicą
czułym objęciem w talii
twoja twarz zakołatała ton głosu zabrzmiał
ledwo dostrzegalnym echem wśród wysuszonej trawy
może ta przedłużająca się zima
tak bardzo niechciana
może to tylko melancholia
gnębiąca od rana
przypomniałam sobie twój śmiech
na uniwersyteckim korytarzu
zapach wody kolońskiej
kolor oczu
i serce zastygłe mocniej zabiło
i chciałam przytulić
a ciebie obok nie było
napłynął też żal za tą krótką chwilą
którą mieliśmy by w życiu coś zmienić
i zrobiło mi się tak strasznie przykro
że zabrakło odrobiny odwagi
to ciągle boli kochanie
po tylu latach cały czas tak samo
Hanna Mazankiewicz, 26 january 2014
Nie miałam ochoty wychodzić z domu
ćwierkanie wróbli na parapecie nie zdołało obudzić
oczy same z siebie nie planowały się otworzyć
sen przyszedł późno
zdążyło świtać
zmogło zwyczajne zmęczenie
gdy poranek nastał
rosa osiadła na trawie
tylko wypuściłam psy
dziś nie miałam ochoty wychodzić z domu
zbyt niewyspana nie czułam przymusu
dopiero telefon kilka spraw do załatwienia
wymogło zrzucenie resztek snu
resztek zniechęcenia
opuchnięte oczy schowałam w okularach
słabość mięśni pod mocną kawą
nikt się nawet nie spostrzegł
że od tygodnia nie spałam
Hanna Mazankiewicz, 5 january 2014
Poranek
dzień nie chce wstawać
wpół przebudzone ręce po omacku błądzą
po zimnej powierzchni ściany
paradoksalnie przy zapalonym świetle
mniej widać
jedna noga wypełzła spod kołdry
stopą szukała klapków
oczy nie otwarły się aż do kuchni
dopiero przy parzeniu herbaty
za oknem ledwo mrok ustąpił światłu
niebo tylko lekko zmieniło kolor
pasek od szlafroka ciągnął się za nią
kot na fotelu tylko łapy wyciągnął
nawet okiem nie spojrzał otwartym
pies z posłania nie wybiegł na powitanie
o tak nie ludzkiej porze przecież się nie wstaje
łyk gorącej herbaty obudził gardło
oczy szerzej otworzył
po szybkim prysznicu
twarz nabrała kolorów by zbladnąć
torba, płaszcz, buty
zatrzaśnięcie drzwi
i jeszcze czarna sukienka przerzucona przez ramię
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
1 may 2024
0105wiesiek
1 may 2024
DogmaticallySatish Verma
30 april 2024
Justice PureSatish Verma
29 april 2024
AmnesiaSatish Verma
28 april 2024
Pan pokląskwa w ostatnichJaga
28 april 2024
CompromisedSatish Verma
27 april 2024
Uśmiech z trawkąJaga
27 april 2024
By KissesSatish Verma
26 april 2024
The EntitySatish Verma
25 april 2024
QuartzSatish Verma