5 march 2025

Pompon z marabuta

Z cyklu "Życie Marcela jako ustawiczne unikanie pokus" cz. 1



Walnąłem ręką dzwoniący wniebogłosy budzik, odziedziczony po babce Ziucie, która dopóki żyła, osobiście zajmowała się budzeniem, potrząsając mną jak workiem kartofli i krzycząc do ucha:

- Marcel, za pięć siódma!

Za każdym razem czułem pokusę, by przywalić jej, jak temu budzikowi, ale na nic by się to nie zdało. Babka, z podbitym okiem czy bez, budziłaby mnie niezmiennie tak samo, bo była uparta jak cała żeńska część mojej rodzinki. Matka z uporem maniaka leczyła depresję poporodową, choć dawno skończyłem osiemnastkę, a starsza siostra uparcie poszukiwała męża - wciąż pod niewłaściwymi adresami.
Najpierw był kolega z podstawówki, odnaleziony cudem na fejsie, a w rezultacie ojciec uroczych bliźniaczek i umiłowany mąż kobitki obszernych rozmiarów. Następnie stróż małej fabryczki napojów gazowanych, podający się za prezesa, a ostatnio pan z telewizji, lubiący tak samo panienki, jak i chłopców.

Powoli wygramoliłem się z łóżka, ziewnąłem rozgłośnie i zacząłem poranny rytuał drapania się po jajkach. Przemknęło mi przez myśl, by zrobić coś z przyjacielem sterczącym jak komin Titanica, uwięzionym w kraciastych spodenkach, ale zrezygnowałem, przypominając sobie, że muszę być wcześniej w robocie.

Komin! Mamy dziś malować komin!

Dostałem nagłego zrywu, więc z szybkością formuły jeden wpadłem pod prysznic. Tam znowu pomyślałem o kominie, ale w tym samym momencie zaczęła lecieć lodowata woda, wraz z którą wszystkie moje grzeszne myśli popłynęły do spływu.

- Trzeba płacić za ciepłą wodę – dobiegł mnie jazgotliwy głos ciotki Heli, u której kwaterowałem tymczasowo, od kiedy kumpel poznał blond Wenus i nagle dwupokojowe mieszkanie zrobiło się za ciasne dla nas trojga. Julitta, bo tak jej było na imię, pewnie miała inne zdanie, gdyż bez skrępowania paradowała przede mną w kusym szlafroczku odsłaniającym opalone na Leppera (świeć Panie nad jego duszą) nogi. Kręciła się w tę i we w tę przed moimi zmrużonymi ślepiami, w swojej gustownej szmatce i różowych klapkach ze śmiesznymi pomponami z marabuta. Skąd wiem, że z marabuta? Ciotka Hela miała z niego czapkę, w której trzymała emeryturę i dolary przesyłane ze Stanów Złajdaczonych przez syna jednego Żydka. Podobno jego ojca czy dziadka przechowywała mama Heleny w czasie wojny. A może to była matka matki? Cholera wie! W każdym razie czapka była też od niego, a marabut pewnie afrykański.

Gdybym zwracał uwagę tylko na te pompony, pewnie Kamil nie wyrzuciłby mnie tak szybko, ale wolałem górne części nóg pięknej Julitty. Któregoś dnia, leżąc na kanapie i jedząc popcorn, wodziłem za nią głodnym wzrokiem. Nagle o mało nie zadławiłem się na amen. Julitta gwałtownie schyliła się po klapek, któremu prawdopodobnie niepokojąco zaczął się chybotać pompon. Poczułem gwałtowny przypływ krwi w określonych rejonach ciała i sam nie wiem, jakim sposobem znalazłem się w bezpośrednim zasięgu jej kształtnej pupy. Pech chciał, że w takiej konfiguracji zastał nas Kamil po powrocie ze zmiany. I chociaż nie uległem pokusie - na wejście dostałem w ryj, po czym wywalił mnie w trybie natychmiastowym, dając raptem pięć minut na spakowanie plecaka. Można więc rzec, że wyleciałem z niezłej miejscówki wyłącznie przez różowy pompon.



Koniec cz.I




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1