Belamonte/Senograsta, 16 października 2024
Zachód słońca jest rzeczą,
stanem umysłu czy zdarzeniem?
Na pewno rzeczą - w umyśle
Prawie na pewno zdarzeniem obiektywnym
Na pewno stanem umysłu
będącym twórczością i odbiciem czegoś
A Burza?
Jeśli rzeczą, to gdzie się kończy, a gdzie zaczyna?
Powtórzcie to sobie dla burzy
Ci, którym przemyślenia sprawiają przyjemność
Piękno jest żywotne i sprawia przyjemność
Geny zachodów, geny walizek
paczuszki wiązek wrażeń
postrzegania
Rzeczy, które sąsiadują ze sobą obojętnie
- mrówka, żaba, lis, chmura
które czasem się zjadają
- lew i owca
czasem zachwycają
- róża i my, wy, oni
Geny i fluidy
Rzeczy usłyszenia i zdarzenia
Sam jestem rzeczą, zdarzeniem, mam stany umysłu
- a może jestem stanem umysłu dla siebie -
i nawet jestem stanem umysłu czyimś...
Ktoś mnie zauważył, związał się ze mną,
albo co gorsze,
przeczytał mój wiersz ;-)
sam53, 15 października 2024
gdybym mógł podpowiedzieć wyobraźni
że tylko ty tylko z tobą
już dziś poszlibyśmy na spacer
nóżka w nóżkę
trzymałbym twoją dłoń w swojej
pozwoliłabyś się pocałować
albo inaczej
zaprosiłbym cię do kina na romantyczny film
a później na kawę i ciastko
po drodze kupiłbym ci bukiecik stokrotek
chyba że wolisz konwalie
kwiaty a w oczach szczęście - cóż mi chodzi po głowie
a może wyskoczylibyśmy na pływalnię
wyobraźnię zostawiłbym w domu
po cóż mi ona gdyś cała mokra
i w skowronkach
gdybym jeszcze obudził się rano obok ciebie
we właściwej rzeczywistości
choć czasami sny z tobą są zbyt piękne na wiersz
lubię gdy pochylasz się nade mną
wtedy i kroplówka pachnie jak ty
Diorem
Yaro, 15 października 2024
uśmiech rozciąga się
od malowniczych Ustrzyk
po płaskie brzegi Helu
malowane oczy
jak Bałtyku piaskowy błękit
trawą morską włosy
rozciąga wiatr po kresy horyzontu
poranną bryzą zmoczony
biegnę brzegiem plaży
bursztynowa komnata tajemnic
wyczekuje zakochanych
fale bałwany nie przeszkodzą nam
zachód słońca nad morzem
należy do nas wróć o wschodzie
nasza Polsko
Yaro, 14 października 2024
twój uśmiech rozciąga się
od malowniczych Ustrzyk
po płaskie brzegi Helu
twoje malowane oczy
jak Bałtyku piaskowy błękit
trawą morską twoje włosy
rozciąga wiatr po kresy horyzontu
poranną bryzą zmoczony
biegnę brzegiem plaży
bursztynowa komnata tajemnic
wyczekuje zakochanych
fale bałwany nie przeszkodzą nam
zachód słońca nad morzem
należy do nas wróć o wschodzie
sam53, 14 października 2024
przecież znamy się aż nadto
powiedziała Miłość przynosząc w brzuchu małą dziewczynkę
którą w snach malowałem z tej samej południowej strony
mieszając kształt nosów w jesiennych światłocieniach
na wargach zostawiałem ślady linii papilarnych
choć wszystkie tajemnice zbierały się na końcu języka
jak rześkie powietrze
wykąpane w słońcu tęsknoty - pocałunki
a nawet obudzone w środku nocy szczęście
wypełniające pustą do niedawna przestrzeń między ustami
z wiarą że pomieści najpiękniejsze słowa
przecież znamy się aż nadto
powiedziała Miłość chociaż wyobraźnia zamiast prostego "nein"
podpowiadała zwyczajne "nao"
Marek Gajowniczek, 14 października 2024
Na pogrzebie znajomego
Usłyszałem "Śpij kolego...."
Po czym ktoś cichutko jęknął:
" Życie miał trudne, ale śmierć mał piękną!"
.
Przynoszą jesienne wichry
zmienność wrażeń wzniosłych - przykrych,
nagłych, nieoczekiwanych -
zapałów wyhamowanych.
Nie jest to wina niczyja
rozsądek się z życien mija
razem z powrotem wigoru
długich jesiennych wieczorów.
.
Jeśli w długiej bezsenności
planów nie da cię uprościć,
a ciśnienie tętnic skacze
musisz zupełnie inaczej
sprecyzować swe zamiary!
Pozbyć się nawyków starych
byś nie musiał, jak ja właśnie
klikać szybko 112
.
Denerwować dysponenta,
który w niedzielę i święta
chce wypocząć, a nie może
zbudzony o nocnej porze,
gdyś się nagle poczuł gorzej.
.
Póżna jesień. Deszcz na dworze
i objawy przesilenia -
jak zawsze w póżnych jesieniach,
gdy na starość - nie jak wiosną
oferty romansów rosną.
.
Belamonte/Senograsta, 14 października 2024
2014
kwiatki skrzydeł motylków
zapisane tak
by się zmieścić w rysunku dziecka
nowe życie to jest deszcz
słońce z za chmur
poeci to dzieci
ptaki wróżebne
samotna czystość
wielokrotna odpowiedź wychwycona podskórnie
i przekazana dalej
bez większego zrozumienia
nałogi pasje alkohole
nurkowania w piękno
ciężar zwłok samotność ruiny
na wiatry smoki
myśli gniją
wieczorne słońca
stare albumy
pamiętnik
czyjś uśmiech studiowany
wzruszający, rzeki nurt
koniczyny, ona, ta zielona ręka
głaskała stal i noc
Ogrom to niebo
spacer po lekcjach
wszystkie dźwięki, kolory
to są biel końca
czerń głębokości
i czerwienie, nuty ryby ryty
i ruiny
i błękity
one zostaną po nas
czułem, że wszystko gdzieś jest
nawet jak nie patrzę i że cząstka mnie
zostanie tam na zawsze
wchłonie mnie komnata ogromu
i sam albo może z innymi będę
zamknięty lub wolny
rozszarpywany w błękicie
potem wracałem
do szkoły do domu do życia
dziś na spacerze
słońce odbijało się od pióropuszy władców, było cesarzem
powitanie i kultura słońca w narzędziach
wojny, architektury - czyli przebywania w świecie
i miłości
się rozpraszało i skupiało
byłem w tłumie gapiów przejętych szczęściem
i pomyślałem o nielicznych co potrafią
błyszczeć uszczęśliwiając innych
potem były fajerwerki, niektórzy nie mogą patrzeć
bo światło oślepia ich słabe oczy
ale i tak czują błyszczący pot
to spływająca rzeka, ręka odwiecznego
mistrza bez imienia
ludzie boją się rozpaść zanim umrą
ściany rozpadu są niegościnne
nie ma wyjścia z przestrzeni bez granic
lepiej być zamkniętym w pokojach nieszczęścia
to stare matryce bólu
ale Ogrom dopiero trzeba pokonać by zamieszkać na nowo w pokoju
puls zamiera lub przyspiesza w różnicach ciśnień
dlatego jedni nurkują, drudzy się wspinają
a innym wystarczy praca i dom - czyli rezygnacja z gonitwy myśli
każdy jest trochę zagubiony
ale tylko wampiry nie wierzą w źródło Teraz
sam53, 13 października 2024
gdyby można było poznać się lepiej
już pierwszym brzaskiem zagłębić się w sobie nawzajem
z jesiennym powietrzem w pocałunkach gorętszych niż oddech
w nieskończonym śnie przewiązanym kokardą
od wszelkich uroków złych mocy tudzież innych niespodzianek
gdyby cały smutek nocy wycałować spod powiek
zdjąć dreszcz z ramion jakże pustych o tej porze
a całą radość zostawić przy otwartej bramie serca
zdradziłbym cię życie z tą jedną chwilą szczęścia
która nie spada na nas codziennie ale otwiera niebo
nazywane siódmym
choć bliższa nam poezja
Arsis, 13 października 2024
Spójrz na mnie! Do kogo to mówię? Do ciebie. Do nikogo. Ja nie mam już oczu. Widzę bez oczu,
widząc wewnętrznie. Pozostała jedynie pamięć.
Pamiętam, że wtedy, kiedy zstąpiła Maria, w swojej olśniewającej aureoli. Wtedy, na stepie,
któregoś dnia słotnej jesieni.
Wybiegłem wówczas przed dom. Samotny dom. Drewniany…
Ten właśnie dom, w którym pogrzebałem swojego ojca.
Leżał wtedy pijany w obskurnym świetle wiszącej lampy.
I wołał, jakoś tak z pogłosem echa.
Wołał przez sen, ten swój sen pijacki. I wołał wciąż.
Wykrzykiwał czyjeś imię: „Maria, Maria”!
Ale wiedziałem, ze pozostała w jego mętnych już oczach jedynie śmierć.
To odchodziło stopniowo,
etapami.
Nieśpiesznie...
Choć wykłócał się jeszcze z kimś, że ten zasłania mu widok
na okno.
Z okna na step.
Na buchające kominy wyimaginowanych parowozów.
Na parowozy pełne pary i zgrzytu ruszających w miejscu wielkich kół…
Był na kolejowym dworcu,
z którego odjeżdża się do wieczności.
Wybierał się
w podróż
bez powrotu.
W dłoni ściskał uchwyt
skórzanej walizki
wypełnionej po brzegi swoim życiem.
I wtedy.
Wtedy
właśnie.
Wtedy, kiedy stanął na stopniu wagonu odwrócił się do mnie. I pomachał na pożegnanie.
Ostatni.
A kiedy wszedł, rozpłynął się
w tłumie zbłąkanych dusz,
które przypominały bardziej
kłęby rozbuchanej pary, aniżeli widma umarłych.
I nie wiem, czy to był jego sen,
czy mój własny,
który śniłem
wewnątrz jego snu.
Kiedy podążałem ku wyjściu,
wołał za mną,
próbując chwycić mnie za nogawkę spodni.
I wykrzykiwał wciąż to imię w przeciągłych gongach stojącego zegara.
W szarości dnia na drobinkach wirującego kurzu. Wzburzonego, skłębionego przeze mnie…
„Maria, Maria…”,
Zdążyłem jeszcze (w biegu) potrzeć dłonią po blacie stołu,
zostawiając na nim smugi
w szarym pyle przeszłego czasu.
I kiedy za mną roztaczała się jedynie cisza, ta cisza
wypełniona piskliwym szumem
gorączki,
wybiegłem na zewnątrz, na step,
prosto w wilgotne kępy żółtej wegetacji.
W chłodne objęcia wiatru.
Kiedy Maria objawiła się w potoku jaskrawego światła, zasłoniłem z krzykiem oczy,
uderzony blaskiem morderczej kreacji w wirze utrąconego czasu.
Co się piął powoli do nieba. Ale jakoś tak leniwie, jakby od niechcenia…
I rozpadał się w noc. W nic.
W tym straszliwym
promieniowaniu.
W napływającej fali...
Przez palce przesiąkały drżące nitki bladej,
rozochoconej śmierci,
przeszywając przestrzeń mojego pustego jestestwa.
Kiedy stałem w deszczu spadających ptaków o płonących skrzydłach. Na ziemi nimi usianej.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-13)
***
https://www.youtube.com/watch?v=4bVKAK463n4
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
31 października 2024
Naga prawdaMarek Gajowniczek
31 października 2024
Sobie a muzomMarek Gajowniczek
31 października 2024
3110wiesiek
31 października 2024
czas śmiercisam53
31 października 2024
listopadjeśli tylko
31 października 2024
Rodzinami ruszajmy na cmentarz!Marek Gajowniczek
31 października 2024
Dudinka. Beton i stalArsis
30 października 2024
Słoneczko poplonoweJaga
30 października 2024
Kruchość.Eva T.
30 października 2024
Siła do śnienia życiaBelamonte/Senograsta