poezja

poezja
violetta

violetta, 13 października 2024

Lustro

wyjdę w mojej ulubionej sukience
z mnóstwem dodatków bransoletce
i naszyjniku z kameami
tak zapewnię ci mnóstwo przyjemności
a na uszach złote muszelki
w torebce zmieszczę szminkę apaszkę
macham do odbicia


liczba komentarzy: 2 | punkty: 4 | szczegóły

Yaro

Yaro, 13 października 2024

samotny

teraz gdy w święta samotny
stół nie jest pełny kromka z pasztetową
wolę to niż rozmowę z teściem i teściową

z browarem się goszczę
po kilku łykach mnie rozbiera
buzia w kolorach choinki
pięknie za oknem
światło lamp moczy deszcz

ten święty czas spędzę w samotności
zaśpiewam kilka kolęd po niemiecku
wysłucham hymnu mongolskiego
lubię samotność i piosenki zagraniczne

nuda

jakoś temu zaradzę
zadzwonię pogadamy
zapytam
czy wrócisz


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

sam53

sam53, 13 października 2024

patrząc w gwiazdy

Każdy ma swojego Boga
swój mały świat
każdy ma inną wyobraźnię

wiem że nie ma dwóch identycznych obrazów
różna jest też pamięć

kiedyś na skrawkach światła skiełkowało życie
doświadczając jego tworzymy historię

"mówią że ślepiec zobaczy taki świat jaki zechce"


liczba komentarzy: 6 | punkty: 3 | szczegóły

Belamonte/Senograsta

Belamonte/Senograsta, 13 października 2024

Uczucie kosmiczne (wola kosmiczna)

2024

są takie zdjęcia
drzewa lasku na tle żółtej poświaty nieba
sny nieba, sny kopuły przestrzeni
w kolorze nasyconym nie dla spojrzenia
celowego, ale danego by uciec
zapamiętana ze szczegółami ściana lasu
też nie dana by coś zrobić
poza przytuleniem się do poduszki snu
to bardziej ludzkie
niż te drzewa w „żółci“
albo nie

drzewa w żółci nie są zbędnym gestem pankreacyjnym
ale służą też dojściu we śnie do przypomnienia sobie
jej ciała na moim
bo to nastąpiło tego rana z wielu ran zapamiętanego
w tekście który jest niepotrzebny
kosmos jest nam niepotrzebny
obcy - kompres na ból życia
kompres przyrody tak dalekiej
tak większej niż pług, młotek, dziecko, jeść, pokonać
asertywnie działać przez minutę lub dwie
niż zachwycać was lub nie

Patrzcie w te gałęzie, wiry, palety niewidzialnych malarzy
jak uchodzi życie To przychodzi
wymyśleć dla Tego nazwę...
znalezienie się za życia poza życiem
czysta świadomość
smutek, rozpacz, nadaremność
użalanie, wygaszenie, rezygnacja
naszło mnie na grzybobraniu
w 52 obiegu przez cztery stany świata
pory, czasy, oddechy
nieskończoność
po 52 czwórce po pierwszej czwórce
a zaczęło się od jesieni -
Świat dzieciństwa
- bytujący działający w uczuciach poznający -
to przepuszczanie się przez lejek
który rozpuszcza rozpyla mnie
w Ogromie


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

sam53

sam53, 13 października 2024

październikowa miłość

jesień jak jesień z młodym winem
z twoim uśmiechem jak przed laty
świerszcze znów grają za kominem
chłód w złotym liściu cicho zastygł

dzieci kasztany wyzbierały
nawłocie dawno już przekwitły
tylko w twych oczach świat mój cały
radość na ustach aksamitnych

przypomnij krótkie - kocham pragnę
może jesienna wyjdzie z wiersza
niech kroplą deszczu na nas spadnie
powie - dzień dobry - prosto z serca

czuję ją w środku - jeszcze gniecie
niczym jesienne zakochanie
co ten październik nam przyniesie
ach przytulże się - cudny ranek


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Belamonte/Senograsta

Belamonte/Senograsta, 12 października 2024

Bytowania (dżonsonek)

Oddech każdego czasu jest inny
nie do powtórzenia
wspomnienia bytowania marzenia

bytujący - działający w uczuciach poznający
bytującego prozaicznie życiem zwą
a w życiu jak to w podróży się drzemie

bytowanie to dżonsonek
puszczona z deszczem zapałka patyk
rynsztokiem śledzony okiem radosnym

który pierwszy
jego czy mój
trafi do kratki kanału


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 12 października 2024

Lisy wojny

Kto potrafi tak się skradać,
podkopywać, teren badać,
czekać odpowiedniej pory
nim poniesie łup do nory?
.
Trzeba być przebiegłym lisem.
Uspokajać kompromisem.
Uśpić czujność pilnujących.
Uderzyć - niby niechcący.
.
Niby całkiem przypadkowo
zniszczyć obok to i owo,
ukrywając cel wybrany.
Lis pustynii jest zbyt cwany.
.
Będzie motał, będzie zwodził.
Będzie wokół granic chodził,
obserwował, czekał, zwlekał
aż okazji się doczeka.
.
Lis utajnia swoje plany.
Wielu takich lisów znamy.
Perskie oko robią co dzień
do wojny na Bliskim Wschodzie


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

violetta

violetta, 12 października 2024

Nadziewana

otulę cię w chłodny dzień
lekko-ciepłą piżmową sobą
z czerwoną chryzantemą
uwielbiam być jak kapryśny
i zabawny ty na moich ustach


Przepis:

przygotuję mini dynie z pysznym farszem
przekrojone na pół bez pestek układam
do pieczenia. pięknie, że można je zjeść też.

posolone z obficie oliwkowym wnętrzem
również pieprzem piekę około pół godziny
a warzywa: cebulę, łodygi selera, marchew
z szałwiową-jabłkową kiełbaską posiekaną

i na patelni z oliwą duszę, dodaję octu
jabłkowego, żeby karmelizować kawałki
z dna patelni i teraz dodaję trochę grzybków,
czosnek i świeże zioła: tymianek, szałwię,
rozmaryn. gdy wszytko się ugotuje, wlewam
wywar i dziki ryż. całość gotuję pół godzinki.

gdy nadzienie i upieczone dynie są już
gotowe, nabieram nadzienie do dyń,
posypuję odrobiną parmezanu
i układam kapturek i jadalną chryzantemę:)


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 11 października 2024

Nieuchwytne

Idą do mnie. Wyciągają się zewsząd czyjeś ręce. Jakieś uschnięte, spalone kikuty.
Wyrastają ze ścian, sufitu, pootwieranych szafek...
Ręce, nie-ręce. Jakieś skostnienia odległej przeszłości, która prosi o litość.

Gdzie ty jesteś? Powiedz. Mów, mimo milczenia,
mimo zatkanej śmiertelnym obrzękiem krtani.

Nasłuchuję.

W szumiącej, piskliwej ciszy wyławiam nikłe, pojedyncze tchnienia.
Bardziej fantomowe iluzje dźwięku, jakieś glissanda...

W pokoju obok, w którym jest biblioteczny regał,
szron pokrywa półki z pleśniejącymi słojami
przeszłego czasu, brzegi
zakurzonych książek.
Niknące w półmroku nocy widma
ze zjawami gestów, twarze dawno umarłych…

Cicho. Cicho. Ojciec jest jeszcze tutaj. Siada w swoim fotelu, na którym siedział tyle razy za życia.
Raz nawet usnął na nim pijany z tlącym się jeszcze papierosem, wypalając w oparciu dziurę.
Teraz okrąża ją palcem. Przypomina sobie. Przypomina, roztaczając wkoło błękitnawą poświatę
drżącego hologramu, prześwitującego rentgenowskiego zdjęcia...

Jest tu jeszcze.

Nachyla się nad stołem, na którym leżą pożółkłe roczniki, fotografie, czasopisma…
Gładzi to wszystko dłońmi, przypominając sobie raz jeszcze.
To i owo. I tamto, co się już zdążyło
rozsypać, stoczyć w otchłań przeszłości.

Czyta bez przekładania stronic, gdyż wszystko jest dla niego
czytelne i jasne,
nawet niezapisana kartka.

Skąd to jego nagłe przybycie? Nic mi ostatnio nie mówił we śnie. Nie uprzedzał.
Przyszedł z zaskoczenia. Jakoś tak sam z siebie.
Tak jak się odwiedza porzucone dawno miejsca.
Przyszedł z wieczności, ze snu śniącego na jawie przeze mnie. W rozstrojonych dźwiękach pianina.

Dotyka klawiszy. Przebiega dłonią.
Dźwięk wydobywa się, jakby nie stąd. I nie z teraz...

Ciscollo! Ciscollo!

Mawiał
wtedy.
Krzyczał…

Kiedy żył. Kiedy jeszcze oddychał.

Jest tu jeszcze.

Otwarte na oścież drzwi.
Opuszczone pracownie,
rzeźby, popiersia… Dłuta walające się wokół.

Drzwi otwarte.
Zatrzaśnięte
na wieczność…

Na podłodze okładki
gramofonowych płyt.

Patrzy się na mnie zalotnie Violetta Villas, odchylając głowę.
I odsłaniając w jakimś zmysłowym pragnieniu swoją smukłą szyję.

Czego ode mnie chcesz?
Powiedz.
Erotyzm wybija się
z każdej litery, każdego piksela…

Wiesz o mnie
wszystko
-- mówi do mnie.

Czy, aby na pewno?

Uśmiecham się do ciebie, nie widzisz? Albowiem uśmiechem miłość się zaczyna… Szepcze…

Ale to nie ta miłość. To miłość zupełnie inna. Do kogoś zupełnie innego.
Widzę, że nie czeka z odpowiedzią.
Rozpływa się w jakichś jarzeniach, szelestach…

W niebieskawym dymku z papierosa spoziera Hanka Ordonówna.
Posyła uśmiechy ze Sfinksa, ze sceny Qui Pro Quo.
Zdaje się, że mówi do mnie, szepcze:
nie bój się, już odchodzę na zawsze, już zaraz, bo kogo nasza miłość obchodzi?

To jakieś małe nic. Odejdę, tak po prostu, na pierwszy znak.
Na lekki ruch ramienia,
na nieśmiałe przechylenie głowy…

Jewgienijo, to ty? To znowu ty?

Skąd tu nagle ta zbłąkana dusza? Ta błądząca postać?
Nie. To tylko cień na ścianie.
Od mojej ręki, którą odgarniam z czoła kosmyk włosów (twoich?)
Albo od maleńkiego żagla piórka, w powietrzu, które wypadło z opuszczonego gniazda.

To nic. To już
zniknęło.
To tylko tak, na chwilę...

Aleksander Żabczyński, tak, to ten, co rzuca spojrzeniem spod kapelusza.
To ten, co przysiągł miłość.

Tak, to ten, to ten, co przysiągł, że.
To ten, co stwierdził, że:
Nie kochać w taką noc, to grzech.

Że można zamknąć serce
przed miłością. I uczynić najsilniejszą z twierdz.

Ale w taką noc, ktoś jednak,
jakby więzy rozciął.
I miłość sama wkrada się do serc.

Ech, miłośnik z tego Aleksandra.

Tola Mankiewiczówna, wśród jesiennych róż,
uśmiecha się wśród odrobiny szczęścia w miłości…

Eugeniusz Bodo
pozujący dumnie
ze swoim arlekinem.

Taki drań. Taki z niego zimny drań...

Słońce. Ogromne słońce nad akropolem. Nad Atenami. Nad resztkami kamiennego masywu
na wyobraźnię.

Paulos Raptis:
Akropolis Adieu.

I co ja mam z wami zrobić? Nikt was nie chce. Nie słucha.
Wszyscy, co was wielbili umarli. Zaprzepaścili się w potoku dziejów.

Zaciskam
powieki.
Otwieram.

Barwne światło przenika do wnętrza przez wysokie witraże. Sprawia wrażenie uduchowienia.
A powtarzające się we wnętrzu wertykalne linie i znaczna odległość do  sklepienia
kierują wzrok ku górze.
Jakby sala władysławowska, bądź bryła katedry w Amiens. Czy udziwniony konstrukt
Sagrada Familia.

I ten pogłos. Echonośne struktury dźwięku wkraczające przezroczystym wymiarem, niemalże świętym, do nieba…

A w dole. Cóż. Swoiste to katabasis eis antron.
Popękane, porysowane koła, obręcze.
Jakieś sprężyny, tekturowe wycinanki...

Zwoje zleżałej taśmy od szpulowych magnetofonów, perforowane wstęgi od komputerów.

W potłuczonych resztkach kineskopów połamane stosy drewnianych obudów od telewizorów.
I dalej jeszcze, i wciąż, i w nieskończoność to ów, ów… ów...

Od czegoś
jeszcze.
Od czegoś...

Ciągnące się znikąd donikąd
rozgałęzienia. Korzenie…
Żeliwne rury pradawnego krwiobiegu.

W absolutnym milczeniu trwa powolny przepływ wirującego kurzu.

Zamykam oczy.
Na skroniach
osiada powiew
nikłego tchnienia.

*

Otwieram.

Obejmuje
mnie ramionami…

Nicość.

*

Ktoś mi umarł, wiesz? Umarł i już. Umarł tak jak się umiera, umierając raz jeszcze.

Umarł…

A zresztą ty o tym wiesz, prawda? Wiesz o umieraniu wszystko.

Ty i matka. Oboje…

Jeśli opowiadacie o przeszłości to tak,
jakbyście nigdy nie mieli umrzeć.
I istnieli od zawsze w tym poza-świecie.

*

Wiesz, śnił mi się żebrak, który trzymał się balustrady, poręczy kładki.
Czy czegoś tam jeszcze. Stał, trzymając się usilnie poręczy
ze zbielałymi kostkami dłoni. Tak jakby relingu oceanicznego statku, podczas sztormowej nawały.

Trzymał się tak, podczas gdy inni patrzyli na niego ze wstrętem,
wytykając mu podarte spodnie, łachmany…
Marynarkę miał poplamioną, to fakt.
Wirowała wokół jego głowy natrętna pszczoła upojenia.

Śledził ją, zezował nań.
Odganiał ręką.
Raz jedną, to drugą.

I śpiewał. Nucił jakąś chwytliwą pieśń znaną tylko sobie.
Ale cały czas trzymając się poręczy, aby nie upaść,
nie stoczyć się w nicość z całym tym łoskotem zwalającego się w przepaść wszechświata..

I ta pszczoła. Brzęcząca pszczoła. Nie.

Milcząca i niewidzialna dla innych.
Będąca jak nicość. Jak nic.
Kołująca wokół jego głowy.

I te ściany. Ceglane ściany, ceglane mury kamienic…
Kuta, żeliwna brama wydająca jękliwy zgrzyt w uderzeniach wiatru.

Histeryczny pisk zawiasów w podmuchach,
w tchnieniach zimnej nocy,
w której niesie się popromienny pył
przenikającej wszystko śmierci. Umarłych przed wiekami.

Ich sponiewierane resztki
osiadają na ścieżce usianej igliwiem.

Na asfalcie drogi.
Na żwirze
parkowej alei....

Na betonowych płytach chodnika tego miasta,
do którego idę, podążam, do którego nieustannie powracam na jawie, we śnie.

Do którego
jadę wciąż
i jadę do nikogo…

Na marmurowej posadzce
opuszczonego pałacu
czyjeś kroki, świetliste kręgi.
Słońce spadające z wysoka. Jaskrawe bryły...

*

Czy ty mnie kochasz? Powiedz szczerze. Mów!
Albowiem twoje milczenie. To twoje milczenie zza grobu...

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-10)

***

https://www.youtube.com/watch?v=0W5K3U9l7MU


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

sam53

sam53, 11 października 2024

zwyczajny dzień - a mnie tęskno

do ciepłych nocy pod księżycem
do ust gorących w pocałunkach
i do Miłości która przyjdzie
wszak w wierszach nigdy się nie spóźnia

tęskno do twoich małych dłoni
do rozszeptanych słów w objęciach
gdy kochaj przytul weź mnie dotknij
zasianym w zmysłach ziarnem szczęścia

które namiętnym roztańczeniem
będziemy zbierać przez pół nocy
wierzyć się nie chce że to jesień
a ja tak tęsknię już od wiosny


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły


  10 - 30 - 100  

Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1