sam53, 20 lipca 2024
z lilią we włosach
a może wystarczyłby jej zapach
z twoim szeptem przy uchu
albo tylko z gorącym oddechem przed pocałunkiem
z uśmiechem przyniesionym na ustach
z radością bijącą z twarzy
z błyszczących nadzieją oczu podatnych na wejrzenie
czy łóżko rozpozna nas
umówionych na dotyk serc
czy odpowiemy nocy po imieniu
darując siebie wzajemnie w nieskończoność
Yaro, 19 lipca 2024
może masz sławę
jesteś kimś ważnym innym
może masz lekcje
ja zawsze wracam do domu
bo rodzice na mnie czekają
może ich zabraknąć
może nie być
świat poznawać lecz duchowy
miło mieć w sercu miejsce
zamiast wielkich pieniędzy mamony
zbudowany mam dom
z dobrych myśli
płyną cegły mych ust
słowa mają moc
nie sprzedaje się
za parę zgrabnych groszy
idę może drogą
otwórz drzwi kocham Cię bardzo
skarbie bo wszystko inne jest nie ważne
nie ma mądrego leku na śmierć
choroby są dla ciała
oszalały duch w środku nas
gna wyobraźnię dziecka od lat
obudź mnie w sobie
w środku nocy
myśli płyną z okazji urodzin
nie ma nas w oczach czytam
to właściwie jest takie, że życie
zaskakuje kochaj mnie
Melancthe, 18 lipca 2024
Znaczki pocztowe, a tuż obok
szabelka
Na stoliku leży jeszcze
Miejsce już wybrane tylko....
Kupmy szybko dwa rewolwery,
niech zawisną
zawisną
I jeszcze monety, tak cały gar srebrnych monet
Ale nie trzydzieści tylko tak może ze sto
A pod łóżkiem,
pod łóżkiem przegląd gazet i programów kinowych
I jeszcze te ściany,
Ściany zawalone portretami, błyskotkami, figurkami
Króla Midasa
sam53, 17 lipca 2024
bo cóż znaczy kilka słów napisanych dla niej z okazji
rocznicy święta
to takie normalne zrobić komuś przyjemność
kiedy czujesz pod słonecznym splotem łomotanie serca
wyjrzałem przez okno
raz drugi
furtką kołysał wiatr
jak przed laty gdy jako dziecko
odszedłem od migoczącej choinki
i wspinając się na palce chciałem dostrzec matkę
wtedy padał śnieg
violetta, 17 lipca 2024
ze świetlikiem tańczę pod błyszczącymi gwiazdami
a śpiew świerszczy niesie się delikatnie
kiedy nie mogę spać wyglądam z okna sypialni
i wypatruję spadających gwiazd
tak łatwo patrzeć w nocne niebo
łączące z tobą zachwytem
oddaję mojej poduszce trochę blasku
kojąco zapachnę zielem
włącz łagodną harfę
violetta, 16 lipca 2024
wyglądam i pachnę pięknie gdy padasz
rozkosznym nastrojowym deszczem
czuję duszę więc zapalam świecę
i zakładam legginsy bo życie tak lepsze
delikatnie w małym stawie z liliami
mienisz się na moich białych płatkach
Yaro, 15 lipca 2024
stalowe drzwi się otwierają
płynie krew wysycha Eufrat
że wschodu zło dźwięk metalu
zamiast wschodu słońca
budzą się gniewni strażnicy
człowieka zaślepienie
człowieka upadek
umiera ciało płonie duch
w wiecznym ogniu w ciepłym dniu
ogród kwitnie chcę tam być
wybaczam wszystko wszystkim
co złego to nie ja w pokucie trwam
proszę o pokój nie słucha nikt
mamona na oczach w moich słona woda
Yaro, 14 lipca 2024
w kwiaciarni zakupiłem zwykłe kwiaty
dla kobiety życia kochanki
dla serca matki wybranki
czułem ich zapach
zmieszany z zapachem sosny
smakiem lasu
z poziomkami w ustach
rozpływa się miłość
niesamowite wrażenie
jakby pogrzebał mnie świat
by stać się lepszą duszą
mgłą tajemnicy nad górami
kwiaty najlepsze najpiękniejsze
twoje imię długie włosy zmieszane i
moje śmierdzące papierosy
w przeplatance na nadgarstku
bransoletka w stylu reggae
kwiaty w wazonie zapach w salonie
prawdą jest że kocham Cię
kwiaty przekwitną miłość rozkwitnie
w oczach z radością
Yaro, 14 lipca 2024
płoną mury babilonu
weź życie w swoje dłonie
płynie płyta płynę pod prąd
obalimy złych rząd
niech odejdą stąd
patrząc trzeźwo na świat
pomimo własnych wad
nie bierz nie pij
żyj z całych sił
narkotykiem życie
wodą w strumyku
weź się w garść
dotknij palcem ziemi
narysuj znak bądź jak ptak
wolniej popłynie dzień
każdy ostatnim
ostatni pierwszym
usiądźmy przy stole
pachnie lasem dębowym
w twoich oczach zaiskrzyło
żarem wprost z ogniska
rozmowa krótko trwała
bo nas rozebrała
nalewka z czeremchy
trzeźwo myśleć patrzę na ciebie
widzę na tej podstawie świat
bez nienawiści bez wad
pocałunkami obsypuje cię
powiedziałaś że wszystko kwitnie
Arsis, 14 lipca 2024
To było, gdzieś tu. Tak daleko mi do ciebie. To było, gdzieś… Nie wiem. Nie pamiętam już.
Jakieś reminiscencje przechodzą przede mną (przeze mnie?)
Jakieś widma o zatartych kształtach. O konturach miękkich jak wata.
To płynie i znika. Przepływa w swojej potędze bez trudu.
To dla nich żaden mozół,
kiedy unoszą się tak nad kamienną posadzką,
bądź dębową klepką ułożoną w jodłę,
po której stąpali za życia matka i ojciec.
A więc unoszą się w tym
pokoju pustym.
W tym przedpokoju
z drewnianym wieszakiem.
I wiszącą na nim papierową torbą, i szpicrutą po ojcu. Zakurzoną pozostałością dawnego
życia.
Lecą daleko,
ku największym ostępom samotności.
I będą tak
lecieć,
dopóki czas
będzie trwać u zarania.
I będą trwać w tych swoich halucynogennych majakach.
W tych przepływach na strunach powietrza,
co czynią wiatr i deszcz w westchnieniach zmierzchu.
W tym szumie płynącym z gwiazd od tysiącleci trwam.
I ty też trwasz, choć o tym nie wiesz. Trwasz w ciągłych powtórzeniach.
W kaskadach wirującego kurzu,
w mżących smugach
zachodzącego słońca.
Lecisz na skrzydłach wysoko.
Jak ptak, co się wspina
ku niebu
w powolnym prologu pędu.
Jesteś tam. I żyjesz.
Albowiem żyjesz
w jakiejś iluminacji
przedsennych podszeptów.
Głosów idących z otchłani czasu.
*
Matka przychodzi do mnie, stając przede mną
w jakieś takiej pozie strudzonego podróżnika.
Przynosi coś. Wykłada. Przestawia…
I mówi coś do mnie (nie do mnie?)
A więc ktoś z pewnością jeszcze tutaj jest.
Kto?
Nie wiem. Nie widzę nikogo poza mną.
Nie rozróżniam jej słów.
Nie wyodrębniam ich
z piskliwego szumu tła.
Ze szmeru umykającego czasu. Umykającego dla mnie. Nie dla niej.
A więc nie byłem świadom tych słów.
Albowiem nie byłem.
Ponieważ wędrowaliśmy w milczeniu przez jakiś park, podczas pewnego popołudnia gorącego lata.
Wędrowaliśmy alejkami pociętymi cieniami gałęzi i z kleksami
słonecznych prześwitów.
Lecz była to tylko wyrafinowana iluzja snu,
bo tak naprawdę staliśmy wciąż na wprost
siebie.
W tej jarzącej się aureoli skończonego dla matki czasu.
Stała tak nieruchomo, mimo pędu
szalejących wokół wirów.
Uderzających o skały fal.
Skąd tutaj nagle morze? Ocean cały?
Nie wiem.
Albowiem to tylko wytwór
błądzącej wyobraźni.
I ten błękit skurczył się do małego punktu i rozdwoił,
by stać się błękitem jej oczu.
Albo wiszącego nade mną nieba.
W każdym razie,
kiedy stałem tak przed nią,
oparłem się nagle o pustkę.
Która objęła mnie
ramionami
chłodnej przestrzeni.
I wiedziałem, że stała się nicość,
kiedy wpadłem do jej wnętrza,
gdyż zamiast szyi mojej matki
objąłem smukłą szyję szklanej butelki.
Taką lśniącą
w słońcu.
Mieniącą się łzami.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-14)
***
https://www.youtube.com/watch?v=Fnl28YLElaI
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
26 listopada 2024
doskonałośćBelamonte/Senograsta
26 listopada 2024
Oczekiwanie na nowego GodotaMisiek
25 listopada 2024
AfrykankaTeresa Tomys
25 listopada 2024
2511wiesiek
25 listopada 2024
Bajkaabsynt
25 listopada 2024
0019absynt
25 listopada 2024
Pod skrzydłamiJaga
25 listopada 2024
Widzenie wielu poetówdoremi
25 listopada 2024
refleksjasam53
25 listopada 2024
AniołyBelamonte/Senograsta