15 july 2011

Dziesięć minut na wieczność


 ...opowiem
ci moją historię  miłosną. Długą, bo ma ponad trzydzieści lat.  
Opowiem
króciutko. Nie, nikt mnie nie zostawił. To ja zostałem sam. 
Ją zabrano mi
tam, skąd się nie powraca... 
 
Parę dni temu przyszła do mnie we śnie z
promiennym uśmiechem na twarzy. Taka żywa, jak wtedy, tamtej jesieni. Nawet
widziałem zielone kolczyki w jej uszach. Położyła mi rękę na czole i to był
najwspanialszy dotyk od trzydziestu lat. Słyszałem jej głos i chociaż nie
pamiętam, co mówiła, widziałem bijące od niej szczęście. To było
wtedy... 
Ale ty nie wiesz przecież o tym. No bo skąd miałbyś
wiedzieć. 
Nie wiesz nawet, jakie pretensje miałem do Boga.  
Bo nie
stwarza się po to, żeby zabijać, prawda? 
A przynajmniej ja tak
myślę. 
Dziesięć minut spóźnienia... To wtedy zawalił mi się
świat. 
 
Dwudziesty ósmy października 1978 roku. 
W dzień moich
imienin. Mieliśmy wtedy po szesnaście lat. 
Jaka była? Śliczna - jednym
słowem. Jej uroda była szczególna. Zawierała w sobie niezwykłe połączenie cech
słowiańskich i południowych. Zgrabna. Szczupła, lecz nie chuda. Miała piękne
brązowe oczy, które w świetle słońca mieniły się jak bursztyn. Włosy do ramion,
o kolorze świeżo wyłuskanego kasztana. Lśniące i miękkie. 
Chłopaki mi jej
zazdrościli, a ja czułem się niesłychanie dumny z tego, że jest moją
dziewczyną. 
 
Nasza znajomość zaczęła się na obozie sportowym w ostatnim
roku podstawówki. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem, wryło mnie w ziemię. To było
jak błyskawica. Jak grom z jasnego nieba, tak się to mówi, prawda? Ale
najważniejsze, że z nią stało się to samo. Od początku wiedzieliśmy oboje, że to
MY. Nie ja. Nie ona. Ale MY. Nie potrafię tego inaczej ująć. Po jakimś czasie
zrozumieli to także nasi Rodzice. Nawet byliśmy później wszyscy razem na
wakacjach. Wiesz, taki wspólny wyjazd na Mazury. Na następne mieliśmy już jechać
sami. Rodzice wyrazili zgodę. 
Tyle dobrego miało się stać... 
Dziesięć
minut spóźnienia odebrało mi wszystko. 
 
To było tak dawno temu. Ponad
trzydzieści lat. A mnie ciągle wydaje się, jak gdyby zdarzyło się wczoraj, lub
minionej jesieni zaledwie. 
Był październik... I wiesz, taki ciepły i złoty.
Ten dzień utkwił mi w pamięci ze wszystkimi szczegółami. Chodziłem wtedy do
trzeciej klasy, Isia do drugiej, choć nie w tym samym liceum. Pamiętam nawet, że
miałem matmę - dwie lekcje, dwie fizy, chemię i wuef. 
Ponieważ był to dzień
moich imienin, Isia chciała, żebyśmy spotkali się po szkole. Kończyła lekcje
zaledwie godzinę wcześniej. Mieliśmy pójść do Horteksu na lody... 
Ostatni
był wuef. Graliśmy mecz tego dnia. Przedłużono go niespodziewanie i ze szkoły
wyszedłem spóźniony o dziesięć minut. Spieszyłem się, biegłem, żeby nie musiała
martwić się o mnie. Gdy dotarłem do przystanku na którym byliśmy umówieni,
zauważyłem odjeżdżającą karetkę pogotowia. Ludzie rozchodzili się powoli,
słyszałem jak rozmawiają cicho. Nie spotkałem Isi.  
Tylko na sąsiednim
torowisku leżały rozsypane stokrotki... 
 
I każdego dwudziestego ósmego
października zanoszę je dla niej.  
Zapalam znicze... Moja żona to
rozumie. 
Bo jeżeli się kocha, to kocha na całe życie. 
 
Przyszła do
mnie we śnie z tym uśmiechem, jakby chcąc o sobie przypomnieć. A przecież nigdy
nie zapomniałem. Ale od tego czasu myślę, że chciałbym opowiedzieć o tym.
Właśnie na Walentynki. To byłaby moja kartka Walentynkowa dla niej. Tylko, że
nie umiem... 
 
- Napiszesz ją za mnie? - spytał cicho. - Znam twoje
wiersze. Potrafisz zrobić to lepiej.  
Mnie nadal brakuje słów, gdy o niej
myślę... 
Skinąłem głową w milczeniu. 
 
- Wiesz, że wyjeżdżam - dodał
jeszcze. - Nie będzie mnie na Walentynki. Dlatego powiedziałem ci dzisiaj. I
tutaj - rozejrzał się po małym, prawie pustym pubie, z oknami wychodzącymi na
niezbyt ruchliwą ulicę.  
- Stąd mam blisko... - wyjaśnił, podnosząc się i
sięgając po kurtkę. 
Narzucił ją i delikatnie wyłowił z kieszeni skromny
bukiecik stokrotek. 
A później pożegnał się lekkim, trochę przepraszającym
uśmiechem. 
Przez chwilę śledziłem jeszcze wzrokiem jego oddalającą się
postać. 
Potem wygrzebałem z kieszeni jakiś ogryzek ołówka i sięgnąłem po
serwetkę. Kelnerka podeszła, popatrzyła na wystygłą kawę i w milczeniu postawiła
na przeciwległym brzegu stolika spodeczek z rachunkiem. I jakby wyczuwając, że
nie należy mi przeszkadzać, oddaliła się cicho. Za oknem zapadał zmierzch.
Rozbłysły latarnie. Zgarnąłem notatki do kieszeni i podnosząc głowę, rozejrzałem
się dookoła. Pusty uprzednio pub zaludnił się nie wiadomo kiedy. Nagle dotarły
do mnie dźwięki muzyki, odgłosy rozmów i czyjś śmiech. Odliczyłem pieniądze i
wstałem od stolika. 
Wracając do domu pod październikowym, lekko zachmurzonym
niebem, zastanawiałem się, czy potrafię napisać tę historię tak, jak on mi ją
przekazał. 
 
Nie jest moim zamiarem stawanie do konkursu opowieścią o
cudzej tragedii. 
Dlatego też proszę, żebyście nie traktowali jej jako tekstu
prozatorskiego, wyszukując wszystkie zawarte w nim błędy.  
Chcąc dotrzymać
obietnicy danej mojemu przyjacielowi, starałem się na miarę moich możliwości
opowiedzieć ją jak najlepiej. 
 
Ta historia bowiem zdarzyła się naprawdę


number of comments: 17 | rating: 11 |  more 

Arwena,  

ta historia zapadła mi w serce, bardzo głęboko...

report |

Ania Ostrowska,  

Bardzo żałuję, że nie mogłam wysłuchać tej opowieści "na żywo" - przeczytanej ściszonym głosem, a ja gdzieś w kącie w sali, miałabym odwróconą twarz, żeby nie było widać jak się wzruszam. Bo nie wiedzieć czemu, jednak mnie to zawstydza. A może to zazdrość, że po trzydziestu latach wciąż można tak kochać?

report |

bosski_diabel,  

Arweno, podziękowania serdeczne. Aniu i dla Ciebie dodaję linka do wersji czytanej. http://www.youtube.com/watch?v=SY20AYqCeeo

report |

Ania Ostrowska,  

Kim Ty jesteś bosski? Czarodziejem spełniającym życzenia na zawołanie? Przepiękna interpretacja, dokładnie to mi się zamarzyło. Ogromnie dziękuję.

report |

issa,  

Nie dziękuję. Trafiasz idealnie w stereotypy. Miziasz. Bez pamięci. A to znaczy, że nie wierzysz w spełnienie tego, co mówi wiersz. A-topia. A-miejsce. Niewiara. Nie. Bierzesz na łatwiznę języka. Mechanicznie. Jezu, same rutyny, łapiące skutecznie według wzoru. Nie. Po prostu nie. Za łatwo. Dobrego.

report |

Istar,  

na niedźwiedzi ogon krótki!/ polejcie iss wódki/ toporkiem mierzy lasy/ nie bacząc na rarytasy/ ;)) przepraszam za zaśmiecanie

report |

issa,  

dam moją twarz. w odpowiedzi. jeśli się uda. rzecz jasna.

report |

Istar,  

twarz ledwo.reszta też.ledwo.

report |

Istar,  

ok.czekam.

report |

Jarosław Jabrzemski,  

Historia zna takie przypadki, a Konwicki nawet próbował opisać inaczej, co było kronikarskie i miłosne, ale w przeciwieństwie do małej apokalipsy pozostawiło wielkie rozczarowanie.

report |

Cyrulik Żuławski,  

Znam to opowiadanie, Bosski. I wciąż uważam je za najlepsze w interpretacji Sisseya. Ludzie potrzebują tego typu wzruszeń. I choć Issa uważa, że jest stereotypowe, to ja powiem: "i cóż z tego?". Utwór ma niesamowitą atmosferę i, co najważniejsze, konkretny sens. Gratuluję.

report |

sisey,  

Uaaa, czytam, klikam w link i buu - pliku audio brak. A tak chciałem się dowiedzieć, jak czyta sisey. :> Bossko się rozczarowałem. :!

report |

Szel,  

w koncu kto to czyta Boski czy Sisey? :P

report |

Szel,  

zaczytalam sie ..zasluchalam sie Tadziu...zamyslilam..nawet nie wiem czy jestes ciekaw mojego odbioru...

report |

Eva T.,  

Wzruszajacy tekst. Przeczytalam prawie cala Twoja proze i poezje...z ogromna przyjemnoscia :) Dziekuje i pozdrawiam :)

report |

Sabi,  

znam podobną historię, zginęła w wypadku dokładnie miesiąc od zaręczyn, także tęsknię za Nią...

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1