Belamonte/Senograsta, 9 september 2017
zjawisko pasmo jeszcze drzew
nieruchoma opaska na biodra lub taśma na czoło
na linii szeroko rozpięta, klarowna
wchłania ruchy
obserwuję to z nogą tkwiącą pod lodem
niebo odbija się w jeszcze wodzie
woda odbija się w niebie
nic nie tłumaczy zjawiania się tych trzech
ziemi nieba i wody
ziemia wyrosła pomiędzy nimi
a raczej to drzewa wyrosły pomiędzy nimi
nie sugerują ziemi,
drzewa sugerują ucztę dla umysłu
wstępują w oczy
potem już mocno nienasycony
tym pasmem spłowiałej zieleni
wydostaję się i idę na piwo
trzeba zachować to ciekawe przeżycie
nie zapomnieć tego spokoju
braku wynikania
braku miejsca dla siebie
nieokreśloności siebie na obrazie
chwili buntu protoplazmy
i za chwilę powrotu pomiędzy te drzewa
w to ich rozdzielanie klarowne
zanikanie punktów koncentracji
luki w karmie
gdyby nie faza bólu przez którą musi przejść
każdy organizm gdy się rodzi, umiera, zakochuje i budzi
to mógłbym utonąć już teraz, opaść na dno
a ten duch, mgiełka z dziecięcych rysunków
bo chyba tylko tak mógłby on wyglądać
osiadłby na tych drzewach, stał się treścią widoku
rozpuszczony
Belamonte/Senograsta, 8 september 2017
Jeszcze przed miesiącem miałem szansę powrotu do starego bezpiecznego siebie
porwała mnie ta klatka pod wpływem cudzego krzyku
i wygnaniec osiadł w ciaśniejszym M ciągle jeszcze jeden.. przyzwyczajenie,
egzystencjalna konieczność
..a ona gdy pełznie w powietrzu i wyrzuca hausty
gdy fale niewidocznego morza przenoszą ją poza siebie
porywają i choć ginie to się wynurza wciąż dalej od brzegu spojrzenia
przeniesiona nad sobą, rynsztokiem, obozem, poza siebie przez fale Erosa
które ciskają ją gdzieś w czeluście wulkanu
w nocy o skały i gwiazdy
nie czuje nigdy zniewolenia, znika jak żagiel na horyzoncie
opada w kwiecie westchnień na brzegu spojrzenia więźnia
w swój staro nowy ubiór siebie samej
Belamonte/Senograsta, 7 september 2017
Nie wiem gdzie zamieszkało słońce
w czyim brzuchu się odradza
podświetla łabędzia i drzewo będąc ich życiem
krzakiem gorejącym ciała
wszystko odbija jego lot
jest lotu chwilowym skamienieniem
wyrazem słowem życia
spotkaniami by przelać z ust w usta grzeszne
święte piękne złe czyny
tego anioła upadłego która błądząc
dochodzi do prawdy
stare struny rozpadające się w promienie
kształty uczuć w poezji rozpryśnięte
wędrują wzbogacone
drogi światła
element wnoszący zmartwychwstanie
wyraz do twarzy
ogólniki i powszechniki z ciał miliona i nienawiści miliona
z wylanych łez
osoby i wartości w społecznościach mrówek i ryb
pomiędzy listowiem w perspektywie okna
moje oczekiwanie
okno - znaczący rekwizyt życia
Ona tu nie przyjdzie
nie wypełni mnie światłami
grzęźnie w pyle zagrzebana matka
odbita we wszystkim, daleko odrzuca mnie
pewnie szuka okazji by się zapomnieć
choć przekonuje o swej cnocie
Prawie nigdy do końca się nie zapomina
Tylko już czasem gdy nikt nie czuje jej bólu
Wszystko ją atakuje
podłogi, suszarki do włosów, dzieci, motocykliści
Jej własne nogi, lęki, piwo
niosą ją pod samochód,
by mogła zmarnować kolejną szansę,
a potem płakać i chcieć współczucia
Tylko śmierć może ją uspokoić
nie szanuje się
nasze podobne piekła zaprzyjaźniają się
bariera moja czy jej
Rozkosz tej słabości zawstydza ją,
tego nie może zabraknąć
i twarz ukrywa,
takiej twarzy się nie pokazuje
Wtedy się oddala, spełnia kieliszki
nie spełniając obowiązków miłości
lekceważąc wszystko
wesoła dziwną wesołością
życia swego szukając
już całkiem bez dokumentów
ale z oczami wciąż nieobecnymi
bez życia.
Belamonte/Senograsta, 6 september 2017
może kiedyś została mi przekazana tajemnica
wyszeptana i zdradzona liściom komuś czemuś
przez łzy przez siostrzyczkę
gdy o bramy bólu łamałem kości
szeleściło złoto w blasku ogniska
płynęło ciało przyszłości przyjaźni
łez i szczęścia
odparowanych śmierci duszy
obojętności i dumy
odpychających rąk i spojrzeń
uwolniona łabędzica
przyjaźń bez miejsca na Ziemi
miłość i zawód mojego taty
nie chcę pieniędzy, nie chcę od was niczego
nigdy nie złapie już nikogo za rękę
o pewnych rzeczach nie trzeba było śnić
tylko je robić
czekałem na start
pamięć ćwiczyłem od dzieciństwa
by sobie przypomnieć
słodki ciała jęk, syren nocnych zew
ogromu ból, wiosnę kolebki myśli
na Ziemi
pomiędzy liśćmi morzem fontanną i oczami
rozpięta tajemnica
odprężenia
pokochania się
przylgnięcia mchu
zamykania oczu
wygładzania twarzy
rysowania własnych kraterów na księżycu
linii papilarnych snów
życia
Belamonte/Senograsta, 5 september 2017
padając całuję liście
budząc się i zapominając oddycham
rozpaczając zbliżam się do ogniska
zbierając grzyby wącham wiatr
jestem na piętrze imiesłowu
rzadko schodzę na ziemię
podróżując teraz kimś trochę obcym
określam powszechną regułę
wznoszę się do nieba
obserwuję migoczące fale
i wpadam rozpędzonym pociągiem w przepaść
spadając zasypiam
zasypiając budzę się
albo śnię
niszczę wszystkie materialne dowody
jestem kimś innym pracując na poczcie
załatwiając w pośpiechu fizjologiczne potrzeby
nie znajdując u ludzi pomocy
piszę pisząc
umieram umierając
żyję żyjąc
albo nie
wziąłem swój przydział bólu
staruszkowi i dziecku nikt nie pomaga
dobrze czy źle, nie wiem
chwile są wyrwane z ciągłości
coś się dzieje od dłuższego czasu
wyjściem jest
radujący
ratujący śmiech
Belamonte/Senograsta, 4 september 2017
serce przebite strzałą
runa młodości
piasek w klepsydrze
runa starości
grudniowy wiatr pociągi i waląca dykta u sąsiada
runa świadomości życia i nocy
żeby słyszeć wiatr trzeba żyć
żeby czuć jak rozrywa ciała szalonych Chrystusów
trzeba mocy
żeby stał się ciszą
trzeba bezsenności
życie to sen
przebudzenie to kontrapunkty dźwięków w ciszy
nie żadna muzyka
a walenie dykty
rzężenie konających
życie to dobra śmierć z modlitwy
dobra śmierć to jedna z wielu dobrych rzeczy życia
to nie wyrwany ze snu
przez ciszę która jest włócznią pioruna
tutaj czeka wulkan a za wulkanem cisza czyha na sen
a sen to porządek zmysłowy słodka metafora
cisza statku w przestworzach anielskiej łodzi
do której się wchodzi gdy Ziemia się skruszy a ty masz bilet
i wchodzisz na dach żeglującego wieżowca z basenami
kortami i dupami które gdy masz trochę kasy
nawet sobie możesz złapać za dupy
ale ty tę łódź zostawiłeś
z tą swoją kasą szukając starych kamienic z dziwkami
do których nie masz już telefonów
tak zostawić wznoszący się pałac
schodzić z kolorów latającego wzgórza
w tą szarą niższość
powrócić w niepewność kołyski śmierci
pomiędzy mury rozkruszające się
pod wpływem wylewu ze źródła ciemności
gwiezdnej nocy
musiał by jakiś powód po temu
chciałeś własnej woli zasługi ceny
bycia zauważonym przez parę oczu
zarejestrowanym w kosmicznej świadomości
jednego stworzenia które ci się odda
ale potem w tym śnie znów szukasz latawca
i nie możesz znaleźć
nie ma powrotu do tych dup
a są zaułki bieg szpary w murach
z których wylewa się woda światło i mrok
słychać odgłosy konających
dobrej i złej śmierci
zbliża się moment rozdzielenia Ziemi
nadchodzi Marianna
w ostatniej chwili stajesz się kałużą
ręką rybą oknem ziemią sobą
w odbiciu i rozgałęzieniu
wody światło i mrok
to runa końca
szum wiatru stuk dykty szum wiatru stuk dykty
ssss puk uuuu puk puk sssszuuuu puk
Belamonte/Senograsta, 18 august 2017
Ośmiornica
Dzień jest ośmiornicą, pasieką wiatrów
Mam w sobie wroga z wijącymi się mackami,
któremu przy odrobinie szczęścia
może uda się jakoś wykręcić
Ten dzień wyciąga po mnie palące łapska co minutę
A więc lawiruję, a korytarzem co nie ma wyjścia
biegnie młodość
roześmiana bryła głosów chłopców i dziewcząt
otwarła drzwi i wypadła na słońce...
jak zwykle senna ściana
przyparła mnie do muru
coś mnie pochwyciło i wciąga do ściany,
gdy biegłem za tatą ciemnym korytarzem...
czekam na prześwietlenie głowy,
które jak zwykle niczego nie wykaże,
nie może wykazać
A moja młodość błąka się wciąż w tym korytarzu,
gdy czekam tu przygłuchy
na lekarza
Zagubiona polana
biją dzwony, dzisiaj wszystko ma znaczenie
wzywają do radosnego poznania Boga
co się z tobą dzieje?
dlaczego nie pomagasz ludziom?
wstań, na raz!
ja się nie żalę, bo kocham życie, ale...
może wszystko jest radosnym misterium
może właśnie kapłan odprawia mszę, gdy ja się zamyśliłem...
wiem jak wielkie to bluźnierstwo
stary przyjaciel podaje rękę
na polanie księżycowej byłem i nie
na polanie ze snu -
milczącej, żyjącej, oddychającej, mówiącej inaczej
zagubionej i odnalezionej ponownie
cisza, księżyc śle promienie
to ja
sam słuchałem mszy
potok przeciął jej ciało
rozbił na tysiąc kawałków promienie księżyca
z lasu wyszedł wilk
czekałem na niego
ma mi coś ważnego do powiedzenia
to ja
tak mówi do mnie wszystko
krety wychylają łebki z ziemi
ptaki milczą
świat nieobojętny
zagubiona polana
przez wszystkich zbrukana
leży pokonana -
To śmietnisko
-
- Pomóż mi doktorze.
- Zresztą nie. - To ja powinienem pomóc Tobie.
Przystań
przystań na rogu
w niewyjaśnionym zamiarze
przy ich milczącym współudziale
bezwolne
powiew unoszący rzeczy
w pytającej, chłodnej ciszy
czy ktoś za tym stoi?
zapytać to zniszczyć magię
ku przystani przepaści
Łabędzie
wielkie białe ptaki na horyzoncie nadziei!
zstąpcie spłyńcie na moje powieki
niech zamkną się podwoje szaleństwa
na wieki
swoimi litościwymi dłońmi
przybijcie mnie do krzyża cierpienia
ciosem w kark przerwijcie, z błyskiem litości w oku
agonie nic nie rozumiejącego
szyją wygiętą w uroczy łuk
białością skrzydlatych ramion
bezwzględnością swych ruchów
bezlitością dzioba
wężowym sykiem nagiej szyi
spojrzeniem podkrążonych oczu -
nic do mnie nie mówicie i nic do mnie nie mówiłyście?
Gospody płaczu
świty szaleństwa
gospody płaczu, opatrznościowi dziadowie i dziewczęta
ptaki, które znają twoje myśli o poranku
i płaczą z tobą aleje
w ciebie biegną labirynty, wschody i zachody słońc
gdzieś na stronie zgubiłem magiczny klucz do mojego życia
wiosna, która błądzi z tobą po strychu
i odkurza bruzdy obrazów
szukamy, na pewno widzieliśmy coś
co umknęło naszej uwadze
a było dowodem na istnienie Boga
pociągi lipca gnają przyprószone kwieciem akacji
żyją
nigdy się nie zestarzeją
wszyscy bliscy już w nich są
i z dziś i z wczoraj i z jutra
i ze snu i z jawy
Maczuga
to będzie moja wirująca maczuga
sto świec wbitych w gniazdo os
zasklepia otwory, dopala się
do góry nogami płonąc i po bokach
ruch ognia w kierunku centrum, dymu do góry
stearyna kapie i czego nie porwie otchłań
będzie uchwytem
Do śniącego
Bolesne przebudzenia ze snów bardziej pięknych i realnych niż życie
Spójrz wbity w poduszki. Oto słońce,
a ty jesteś martwy, milczysz
śpisz i śnisz piękny sen o lecie
pogrążony w nim całym sercem
Martwisz się, że cień gór na jeziorze
stoki, mały pełny ryneczek, karczma
rzeka, śluza, wędki, butelka wina
dziewczyny w krótkich sukienkach
ciała, które jestem gotowy zaczepiać
ciała gotowość na życie
zostaną stłamszone po przebudzeniu
Usłysz, to wiosna woła mnie
słyszę ptaki co śpiewają dla sztuki
by torturować nienarodzonych aniołów
Chcę wieść życie anielskie
Anioły są pierwsze, dopiero zawiedzione
zamieniają się w demony
Rycerze świtu
To życie to krwawy korpus bojowy
legendarnej armii
Owieczki niewinne wiedzie na zatracenie
spokojna rzeczka wśród palm płynąca
szamotanina z własnym cieniem, wspomnieniem
i duszność i zamknięcie
To ułuda myśl o niej na palu, o jej rumieńcach
to mgła opadająca z pola widzenia
odsłaniająca baterie, poranione działa, perspektywy
kości przejechanych pijaków, szkła, rozbite samochody
i jej uśmiech drogi
O jak grzeje mnie myśl o niej, jej obraz
wypełnia mą pustkę od dni paru
Kruki kołują nad równiną
podróżnicy podpalają lonty
Rycerze świtu obudzili się w oddali
pozakrywali oczy na czerń nocy
na łachmany na ulicach
na opuszczone zgwałcone armaty
na pustych chłopców i głuche dziewczęta
na zaciskająca się obręcze na skroniach
na zgniłe odpadki sensu i kukurydzy
odwrócili oczy i pędzą
rozpatrzeni w muzykę ze swych głów
zanurzeni w głuchoniemość
Trud rozpoznania rysów rzeczywistości już ich nie dotyczy
Orfeusz w piekle
Gdy nie mogę się ruszyć, to wspomnienie poprzednich wiosen
utwierdza w niemocy
Już kończy się maj
bunt świtu po nocy
rozdeptane robaki
dzień przetacza się srogi po zaułkach miasta
przez głowy pijaków
od rana do nocy
Zanurzam się w jej ciepło
to niezbędna dawka
to nowy narkotyk, może to nie narkotyk
Ona się nie dowie, nikt się nie dowie
Kurwa, chciałbym ją dotykać, pieścić
Z myśli o trupach i potykającej się aktywności
do łagodnej rzeki, spokojnej czy burzliwej
nieważne, ważne że niezakłóconej
Zawód poety
Poeta w bezsensie pichci sens,
swoją rozpacz podaje na półmisku.
Potem płacą mu za to, czuje się normalny,
jakby to było wytwarzanie jakichś nakrętek,
części maszyn. I tym to jest, ale...
I potem pan doktor od poezji
wkrada się do łask bezdusznego urządzenia
tego świata, ze skłócenia z którym
narodziła się jego twórczość.
Jego rozpacz już nie jest rozpaczą,
jest już poezją i teraz wystawia ją na sprzedaż,
jak towar, chucha na nią, by się podobała,
była jak najbardziej głęboka i piękna.
Ale to jest już martwe. Taki poeta zdradził ludzi,
zdradził siebie, swoje cierpienie.
Nie jest grzechem czuć się lepszym,
grzechem jest tego nie mówić ludziom.
W węźle
co chwilę spryskiwanie się wodą lub jej unikanie
raj utracony w bieli, spokój, pustka
oczyszczanie z bieli
zapadnia
podpieranie ścian
życie to głód życia
muszla wypełniona oceanem
zrywam w kółko obręcze
co na skroniach zakłada wiatr
przez most dążę
i siedzę w jaskini
wyciągnięte ręce modlitwy
to przedłużenie wycia wilka i konwulsji plazmy
okręgami studni przygnieciony wzrok
pijawki myśli na ciele
sprawdzanie stanu bielizny, pościeli
to pewnie nerwy się poplątały i zgubiły wątek
cięciwy gotowe wystrzelić w noc
w węźle duszy
nocy i płomienia, wrzasku i cienia, rzeki i lata, matki i kata
wina i przeciągu, gniewu i pociągu
kości i wiatru
w uścisku, w przeplocie, w locie
w przejściu
wasze ścieżki i moje skrzyżowały się
pośrodku tej figury tkwię ja
nad pustym brzuchem gitary
wyrzucającym dźwięk przy szarpaniu owych strun
aż pudło rezonansowe gitary serca przemówi -
życie jest przedłużonym umieraniem
Dojrzałość
Nigdy nie będę miał wieku
Jestem wieczny
Nigdy już nie będę stary, nie poznam życia
Wieczny szczeniak
Ale także ponure myśli, w wieku tym na ogół nie spotykane,
roją mi się już w głowie
Myśli o śmierci, stracie ojca, wojnie,
błyskawicach rakiet przecinających niebo
wiecznej monotonnej równinie bez końca
rzeczywistości co jest jak smród, od którego trzeba uciekać,
gdy rozrzednie opar snów
Niepewności Boga
Jestem więc stary
Ale jestem też dzieckiem
Dziękuję Ci Losie za ten nieokreślony wiek
Za nieśmiertelność
Mogę przemawiać do wszystkich
Bo naprawdę ja już się nie zmienię !
Niewidoczny brak... Pamiętnik Mordercy Życiorys... w ogniu rodzi się moja...
śmiech Mefistofelesa...
Niewidoczny brak wód
Piękne są ptaki o wschodzie księżyca. Wieczne są barwy naszych snów. Miły jest spokojny dzień i zakorzenienie. Brak zbędnych słów, tylko te najpotrzebniejsze: ” Kocham cię, pomóc ci?’’ itd. Także sztuka. Ale wszystko na spokojnie. Uciekłem wnet stamtąd. Ale przecież chyba nie miałem racji.
Potem szukałem odpoczynku. Długo, starannie układałem się do snu. Pisałem pamiętniki z podróży. Wynajęli mnie aniołowie bym nosił ludziom łzy. Wnet to porzuciłem.
Potem byłem adeptem sztuki. Spijałem łzy i krew z ciała Chrystusa. Biegałem za nim po polach. Ale Bóg okazał się być gnijącym kawałem mięsa. Tylko jego ryk przez wieki jeszcze po jego śmierci biegł za mną po łąkach, tych pełnych beztroski łąkach z dzieciństwa.
Ale teraz śmiech, teraz nic. Rzeczywistości na zawsze cię porzucam, nie chce cię już znać. Zresztą ja nie wiem , co to jest rzeczywistość. Będę chwytał sny.
Blokada (drzazga)
To ma być wesołe, że jakiś facet mówi do mnie jak do kretyna?
Wszystko tkwi we mnie? Wszystko tkwi na zewnątrz?
Gdzie jest drzazga. No we mnie. Gdzieżby. Ale dlaczego tkwi.
Dlaczego jej nie wyjmuję. Skąd się wzięła. Ze mnie, czy z poza mnie.
Tak i tak.
Nie to naprawdę nic nie pomaga.
Powinienem wyśpiewać wszystkie swoje potrzeby, o których milczę.
Witaj maszyno szczera
moja młodzieńcza depresjo
ludzie i pająki
wspólnie sobie ustalali obyczaje, powtarzali się wciąż, bo byli niechętni
pracy zapamiętywania, bo to jest blokada
Prośby (bramy bólu)
"proście, a będzie wam dane
szukajcie, a znajdziecie"
zdanie rozkazujące (palec wskazujący)
zdanie pytające (palec wskazujący złączony w kółko z kciukiem)
Dotrzeć do czegoś -
(wiele typów złóżonych rąk ku górze wyciągniętych
jak szczypce chrząszczy, grzebień koguta,
dwa jajka w podstawkach, piersi może)
zdanie życzeniowe
wyrażające pragnienie
jest piękniejsze
od wszystkich
innych zdań
Co tam rozkazy, pytania
oznajmiania, drwiny, groźby
Gdy człowiek składa ręce do modlitwy słyszę najczulszą muzykę, najodleglejsze wołanie
wyłaniają się z nocy kierunkowskazy na tysiące dni
szlaki, którymi trzeba iść
Prośba, Prośba tym piękniejsza im bardziej skierowana w pustkę
Dajcie mi jeszcze płakać
Pozwólcie mi płakać
Otwórzcie mi bramy
bym znów mógł płakać
Matko weź mnie znów na ręce, gdy jeszcze nic nie wiedziałem
Ukarz mi swą twarz
Niech będzie jedną z tych twarzy zobaczoną w chwili szczęścia
Niech to wspomnienie nie będzie się nadawało do zbrukania
Prośby, Prośby, Prośby
Idzie żebrak po prośbie i nie prosi, on o nic nie prosi
Ten człowiek niczego nie chce
Nie pragnie, no może tylko naszej śmierci, zemsty
A Ty moja miła, czy potrafisz naprawdę prosić
i wyrażać życzenia
Czy masz pragnienia
Czy przypadkiem nie posiadłaś mądrości?
Szkoda by było
Nie trzeba chcieć śmierci, trzeba chcieć cierpieć
trzeba chcieć żyć
Przewodnik (Wspólnota)
Wystarczy niebo ! – mojej wyobraźni,
noce i pamięć minionych dni,
w wieżowcu na Manhatanie, w samotności obcych wzgórz –
niebo.. i ta panuje –
wyrzeźbiająca pod zamknięta powieką :
rzeki góry nadzieje rozkosze zmartwychpowstania – cudze, moje własne,
takie same.. złudzenia, nie złudzenia..
Będą więc dziewczyny, oddechy pod wodą, pod wiśnią,
te same próby samobójstwa – co wczoraj? – pamięć podpowie
Sprawdzić czy oddychanie nie jest także tam możliwe..
Materac, stare ważki, koryto, spływ,
Ojciec czekający na odbiór przesyłki z wieczności –
Andrzeja ozłoconego przez odblask słońca w łuskach złotych ryb..
Chmury - one są moją pamięcią –
na równi z życiem pod niebem ceniąc życie pod powiekami.
Co jest tą aleją pełną drzew wysmukłych, którą widzę, gdy w maju słyszę gołębie –
pamięcią czy tęsknotą ?
A gdy jest rześki poranek, a ja widzę,
jak zjeżdżałem z mamą chrzestną i ojcem na rowerach,
ze zbocza góry w stronę rzeki i lasu –
to wspomnienie czy sen na jawie ?
A czym jest to wczoraj, sen, jawa, dzisiaj ? –
ojcem, matką, bańką powietrza,
iskrą światła odbitą w drobinie ze sreberka mlecznej czekolady,
zapodzianą w zakamarkach starego dywanu,
widzianego przez dziecko o poranku,
leżące na fotelu głową w dół.
Alkoholik życia (humoreska)
Jestem alkoholikiem życia, jedzenie mi szkodzi, życie mi szkodzi, muszę przestać jeść.
Wczoraj, kiedy jadłem obiad po pierwszym nasyceniu głodu, kiedy nie zdążyłem jeszcze za wiele zjeść, odczułem, że pokarm zaczyna zalegać w żołądku. Wtedy nie wycofałem się, ale zjadłem jeszcze jedną kromkę chleba z masłem i śledziami.
Myślę, że gdybym odszedł przy pierwszym sygnale napełnienia i gdybym nie dopijał przy tym herbaty to nie poczułbym przeciążenia.
A tak poczułem. Mogłem już zjeść tą kromkę, ale nie wypijać herbaty.
A może dałoby się jadać jako tako i nie odczuwać przeciążenia:
- gdybym nie smarował chleba tak obficie masłem, albo nawet w ogóle.
Wyeliminować masło.
Tylko suchy chleb do obiadu.
Jutro sam chleb, ser żółty, kiełbasa, ogórek.
Żagiel
coś plami mnie co kwadrans, to było wczoraj, przebudzenie
i ciągnący się ślad, a więc nie udało się zapomnieć
gdy rozwinięta w przeszłość płachta żagla zagarnia mnie ku przyszłości,
a znaczenia zabójstw i wojen i zachwytu nad deszczem co szepce
są szkieletem, osnową, wiecznością, światem Form
więc czy jesteśmy tylko maszynami,
i w którym momencie, jeśli to się w ogóle dzieje,
wybieramy?
podziemna sceneria cmentarzy
przeniesione natręctwa
pluszowe misie braku prawa do szczęścia
braku pewności, naturalności wyboru, zdrowia
macka lęku przed dotykiem czegoś do czegoś
macka wyrzutu
ale to tylko samce i samice,
numery, oczekiwanie na cios, grad -
to lęk przed Prawdą o sobie
Przeszłość jest bez dróg powrotu
zamknięta zgrana karta
Niepewność Boga - cdn. Dojrzałości
- myśli o Niepewności Boga
naznaczonej pięknym dramatem balsamu wiary
co może jest po trosze zwycięstwem, kłamstwem
gestem rozpaczy przed upadkiem w przepaść, ocaleniem godności
starzejącego się człowieka, który chce uwierzyć
- więc zaczyna wierzyć (subiektywny wytwór cierpiącego egoisty)
ale może tym sposobem odkrywa coś
co go łączy z innymi, co jest wspólne
a czego wiara jest tylko różnym (subiektywnym) symbolem
- w duszę jabłoni, sen, w reinkarnację
odrodzenie się w drzewie
powrót do niego każdej słonecznej jesieni – gdzie, kiedy –
toczy się mała rzeczka w kotlinie
po której falach płynąłeś do taty, pachniało siano
a na wzgórzu pośród drzew mieszkał rogaty, kozi bożek
Butwiejący rozkwit
Powoli dojrzewają czarne owoce – ciężkie, soczyste, kwaśne.
Rodzą się ze mnie, rodzą się we mnie, karmią się mną.
Chciałbym by zwiędły, ale ich korzenie sięgnęły dna.
Wahanie i niepewność to ich pożywienie.
Nie wierzę w przeznaczenie, ale są rzeczy które muszą się stać.
powoli płynie czarny smar
po rzece mojego smutku
wir skamieniały, rzeźba strachu
woda wraca do swego źródła
pamiętam lata szczęścia
– Zjedz ten owoc, niech płynie w twej krwi!
– Po prostu bądź mnie pełna.
– Nieważne co to przyniesie ci;
możesz posiwieć, cierpieć, bać się.
– Gdybym na świecie był tylko ja i ty, nazwałabyś to szczęściem
Nie ma nikogo, są tylko sny, melodie
świetliste przebudzenia
i piękne złe ogrody
Padniesz zemdlona, słodki wstręt
Chcę cię skrzywdzić; czy nie rozumiesz, że
kocham cię bardziej, gdy dusisz się? –
bo wtedy jakoś bardziej jesteś
czarne owoce są wieczne
nigdy nie spadają z serca
gdy wzejdzie ich godzina nie obronisz się
gdy przejdzie będziesz bliższy śmierci
a one będą w tobie tkwić, pokryje je kurz i pleśń
a jeśli jeszcze będziesz czuł, napełnisz się ich aromatem
by śnić kolorowe sny
Czarne owoce smakują mi, lubię je
Nie mogę ich wyrwać, gdyż straciłbym siebie,
okaleczył wszystkie warstwy duszy.
Ale kiedyś już nie będę w stanie
porażki przekształcić w zwycięstwo
i wtedy kurz i pleśń i wstrętny gad, co oblazł mnie,
ukażą mi swoje prawdziwe oblicze
Piękne jest życie! Spodziewam się wiele!
Jeszcze trzeba stworzyć świat,
w którym mogłyby żyć duchy.
Belamonte/Senograsta, 17 august 2017
kompozycja barw i żyć w rozrodzie i zgodnym współżyciu
opona cegła czerwień żółć
czy przebudziłem tę całość, czy sam jestem bukietem róż w gąszczu
pleni się bagno duszy na słońcu pod powierzchnią skóry
pałeczki przejęte bieg planet czułość tęczy łza deszczu mruk koci wulkanu
czy zdjęcie tego bukietu ruszy w podróż międzygiezdną i międzyludzką
tyle jest popchnięć, tyle bólu spojrzeń rozkazów w uśmiechach
czy dzięki nim stary strach na wróble człowiek martwy samochód ruszą na plac zabaw
na halę drzwi w sanatorium
gdzie wchodzą i wychodzą ja oni wciąż
ruch biurokracji anielskiej
rozdwojeń roztrojeń przepoczwórzeń
przygotowany grunt pod bunt
czemu się tak nie komponujemy najpierw sami - a przez oczy kochane
by potem być oddanym na pastwę wszy i pustkowi i wilków
odroczenie dane przez matkę naturę przez co powstaje
łagodny świat podobania się i miłości
sztuka dopowiedzeń z zewnątrz
na innych, trening przed bukietem różą lotosem na bagnie
który w lustrze nagle ogląda siebie i.. otoczenie
z otoczenia wyrwany jak ze snu przed lustrem anioł śmierci
piękna kobieta poprawiająca kapelusz pełen piór wyrwanych ptakom
zachodni bo na zewnątrz, wschodni bo do środka lecz -
to potraktowanie siebie jako istoty z zewnątrz przez odbicie się
nie jest wniknięciem jeszcze, ale to początek - inne zmysły może odsyłają bardziej do środka
słuch, dotyk, ale pod zamkniętą powieką kwitną też tylko marzenia, obrazy..
może lepiej niech w sobie śpi bukiet
niech msza dla samochodów w Łęczycy trwa na kosmodromie placu
- samochód stworzony jest na podobieństwo człowieka, taki opuszczony, bez ruchu -
uczucia budząc i.. przeczucia, oczekiwania, nadzieje we mnie, w nas, w was
to świat piękna, wzór, stary i nowy garnitur, poza, zamrożona sztuka podobania się
wniknąć w swe nadzieje uczucia oczekiwania
śledząc swój ruch w lustrze, swoje udręki, swoje kopulujące, mordujące, modlące
przeklinające, opiekujące się, czekające ciało
plus sztuka dopowiedzeń z wewnątrz
na siebie
człowiek takim bukietem przydrożnych kwiatów
popychanym i sam siebie popychającym
w wielkiej sali niczym sauna rozsiewająca zapach sosny na stulecia
czekając na swoją kolej obserwując wchodzących i wychodzących
tych samych, różnych, zasypiam - u siebie - i już się nie miotam
następuje wniebowstąpienie samochodów
święty gestem ręki podnosi kosmodrom do lotu
mam antenki na głowie
odbieram rozmowy aniołów
zdjęcia ożywają rozchodzą kobieta śmierć się rozbiera
jako matka kochanka siostra oblubienica jest z tobą
ten świat to moja śmierć i moje życie
ale każdy bukiet musi się rozpaść, ale też każdy wzrost i uwiąd się ucieleśnia
ale każdy jest też przedtem i potem jako zapowiedź, zjawa, wyliczenie
dusze tłumów tego świata ukryte w ciągłości
zbiór piór bukietów ról kochanka wielu król łaski zdrój
sen wielu i przebudzenie, rozproszenie będzie nowym zasiewem, rozdaniem
anioł przewodnik dla wchodzących i wychodzących
mateczka burza przed którą uciekamy na rowerach do domu
a gołąb na przejściu dla pieszych już przed tą burzą nie ucieknie
powita jej dotyk, osobę - ucieleśnienie
każdy z nas będzie takim samotnym gołębiem na przejściu
albo pomagasz albo jedziesz dalej nie robisz zdjęć
ale co ja robię teraz
jego elektryczność (atomy duszy) odejdzie z burzą
wielkie uczucia i małe - gesty rany ramy - mniej niż ludzi - starczy i dla braci mniejszych
anioł życia złącza śmierci rozłącza - który bardziej leczy, który bardziej kocha
wiosna powraca na przekór radości złych, dziecko ginie na przekór smutkowi dobrych
któż to wie ile dziecko wzięło od rodziców, a ile się w nim ucieleśniło od aniołów
można być wcieleniem uczuć, miłości, cierpienia, jakiejś idei, prawdy, proporcji
i chociaż życie jest takie proste na swej powierzchni,
w swej głębi wnika w nieskończoność świata bez dopowiedzeń
Belamonte/Senograsta, 16 august 2017
1. Zegar
koło czasu, złapany w czas odcinek Boga
zahipnotyzowana sama sobą kobra
usłyszysz tykanie lub kapanie wody
zaobserwujesz zmiany a raczej odchodzenie i przychodzenie słońca
twój cień to coś co świadczy że przeszkadzasz jak noc
okrążający punkt w którym gnijesz już jak spękana pękająca wciąż
ziemia, błotem pokrywająca twoje stopy, czyniąca cię znakiem
tego usychania, uciekania wód
i płynięcia wód, krążenia, wzrastania
w penisie wskazówki
wokół ciebie przestrzeń spotkania z samym sobą
ze śmiercią
2. Las
przestrzeń spotkania z samym sobą
otchłań puszysta uciekająca do twojego wnętrza na końcu alei
skąd podąża sobowtór
sam wzrok sam akt samo widzenie
możliwość rozmnożenia człowieczego chleba
3. i spotkania Początku tunelu
przy przypadkowym ześlizgnięciu się oka
w chorobie w upadku w beztrosce przekąski na trawie
cała filozofia tunelów to prosta wychodząca poza karuzelę
na wylot na przestrzał na złość
w serce Boga albo w koniec udręki
dwie linie na których zawieszasz wzrok uciekający stąd
dla dzięcioła hołd, dla błękitu, dla wyzwolenia zmysłów
subtelne tchórzostwo i rozkosz zdrady
drzewa tak miały odwiecznie zostać naszymi przewodnikami
w zaświaty
do niebieskiego człowieka o niewyraźnych z daleka rysach twarzy
karalucha myszki lwa
4. można inaczej zwariować
obserwując skrzyżowanie, to najbardziej przydomowe odmierzanie ruchów
źródło transu codzienności, tęczową dziurę dnia
to też zegar ale dziwny
w centrum zatrzymanie jednego z ramion
mój krzyż nie idzie dokądś, tak samo jak koło
mówi to samo, zaśnij
ale zderza rzeczy, obsesyjnie łączy
konieczność bycia razem, zdania się na kierowników, dowódców, sędziów
- wprowadźcie koło w centrum, dodajcie jedno ramię -
wszy, pchły a nie układy planetarne
5. Róża tajemna, muszla, gwiazda
źródło wybijające, przepuszczające, piękne gdy już wciągnie
ten zmysł zachodni - wzrok
lustro, duch, gładź przyzywająca oko, widzisz i słyszysz w sobie
woda, ziemia, ogień, powietrze, eter - nie
wiatr dla ucha i skóry, dźwięk dla ucha, ok, ale
oko tylko widzi, słuch słyszy, skóra czuje
każdy to król samodzielny, coś odbijającego bo ma
odłamek lustra pierwszych wód
Muszla, która przepuści przez siebie cały ocean i nic się nie stanie?
Mamże jeszcze oczy? Czy jestem już tylko okiem i niczym więcej?
zmysły wschodzą i zachodzą
centra w gąszczu, tunele, zasłony, źródła projekcji
różoukrzyżowanie budujące ciało
6. Gąszcz
przestrzeń lasu, gąszcz myśli, świadomość zwierzęca, śpiące krzyż i koło
prosta rozkosz ucieczki
przestrzeń zorganizowana w koło, w krzyż - wtargnięcie boskie
przeszywające ten gąszcz anielskie trele ptaków
śmierć nad ranem
Belamonte/Senograsta, 15 august 2017
..we śnie posłyszałem jak piękna góra wołała letni wiatr -
..chcę byś we mnie wszedł, ale nie zmienię swych przepaści w kołyski
gwałtowne zmiany pogody i zamaskowane kryjówki os to ja
pragnę Cię przytulić i zniszczyć, wynieść i poniżyć
brak wśród mych strumieni i na łagodnych zboczach
ostrzeżeń dla wędrowców,,KONIEC DROGI"
Sama nie znam siebie Sama się w sobie gubię
Ale mam twarz dla Ciebie
..pragnę byś weszła w moje doliny
dla Ciebie się otwieram
znoszę zapory, boję się siebie i nas
ale niechaj zakwita
czas tajemnic i lęków
..jestem na pasie startowym w nowe dni i łzy, śmiech rzek
i wołanie mew i w kosmitów żabi skrzek
..a wszędzie wokół ołtarze i ginący składają kości swe i mięso
na rzecz silnych przeciw nicości dla nicości
ofiara mająca ciągle miejsce i czas
dziecko w kołysce, przepaść, smok i panna
owca i wilk, państwo i obywatel
Ofiary wokół na niemych ołtarzach
Ofiary, a nie ma Bogów
Każda śmierć i ból ofiaruje się życiu, złu i sile innych
ofiary niedobrowolne i dobrowolne
Ktoś za nas daje się zabić komuś nadludzko dobremu,
bo dzięki temu to my podli, zabijający, przy czystości Boga,
co nas stworzył, bo wolni, stajemy się odrodzeni -
jedząc Go i płacząc nad Nim, chłostając i płacząc nad Nim
stajemy się nowymi ludźmi, a więc zjadamy Go -
a On dał się nam zjeść jak bramin tygrysowi
Ale większość ofiar ma sens złożenia na ołtarzu wbrew sobie
Ale ta dziewczyna wie jednak, a składa się na ołtarzu,
gotowość na śmierć
w obliczu nadludzkiej potęgi tego co wabi w swoje ramiona
można tylko pokornie całować ręce kata
przedstawiciela wyższych instancji
..rzeki stają, krew stoi od momentu gdy stanął czas
nerwy zaś napięte wreszczie zwiotczały od momentu gdy stanął czas
i stałem się skorym do zwierzeń człowiekiem
łagodnym z dala od raju
który gdyby się zjawił zabiłby mnie swym mlekiem
grzechu niepokalanego rodzaju
Ale zwykłe zajączki i pieski uciekają jak szalone przed myśliwym
biedne szare ofiary na szalonych ołtarzach bez Bogów
ofiary codziennego obrzędu szaleństwa ku sytości silnych
ku trwaniu ulic, ku podtrzymaniu głów
napompowaniu żył, pożeraniu miejsc
dla zachwaszczania pól
zmartwychwstawania
Przecież życie by zginęło gdybyśmy zaczęli wspólnie żywić się
tylko dobrem, nie mówiąc już o tym, że nie ruszyło by się wtedy nic
Zło i cierpienie są jak smar w maszynce świata
Albo jak produkty uboczne matabolizmu życiowego
Ale niech przyjdzie ten ziemski raj i zobaczymy
Zobaczymy kim się stanę
Jaką ofiarą katem Bogiem ołtarzem szaleństwem
Czy przypadkiem nie pomnoży się dobro w sercu świata
po pożarciu konsumpcji komunii
tego ciała
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek