absynt

absynt, 26 march 2025

Autoportret temperą

W moim świe­cie, od za­wsze za­mi­no­wa­nym, każdy krok jest
ru­let­ką. Po­wsta­je obraz w od­cie­niach sza­ro­ści. Ni­szo­wy pi­sarz
w po­dar­tej ko­szu­li. W tle sło­necz­na tafla oce­anu i błę­kit nieba.
Od­kła­dam pa­le­tę, wy­cie­ram pędz­le.

Osia­da na ustach, czuję cierp­ki smak te­qu­ili. Muza, bo­le­sne tchnie­nie,
drza­zga w oczach. Obej­mu­ję w po­sia­da­nie cały do­ro­bek wspól­nych
nocy, ob­cych boż­ków, któ­rych ka­za­ła czcić, opi­sy­wać stany sku­pie­nia.

W pło­ną­cej po­ście­li chłód lodu, lep­kość me­du­zy. Wy­pa­la­my się po­wo­li
i me­to­dycz­nie, nie­ko­cha­ne dzie­ci. Ka­le­czy­my, prze­kli­na­my, za bar­dzo
pra­gnie­my. Znaw­cy sztu­ki ostrze­ga­ją: pewne słowa to kicz. Nie­mod­nie
uśmie­chem od­po­wia­dać na uśmiech, pła­kać, gdy zabo­li.

Na smu­kłej szyi za­gad­ka, amu­let, który przed ni­czym nie chro­ni,
tylko za­bi­ja ja­sność wi­dze­nia, roz­dra­pu­je po­zszy­wa­ne ego.
Wy­rzu­ty.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

absynt

absynt, 26 march 2025

Płoną w ciszy

Wy­chy­lam się, jak tylko mogę, ale okno jest zbyt małe na test.
Życie, nie­wiel­ka garść ziemi. Rzu­co­na bli­ską dło­nią, zo­sta­wia
na ścia­nie lep­kie nitki, słowa zbyt łatwe, nieme. Nie pa­mię­tam,
co wtedy mó­wi­ła, wiem, kim był on, od za­wsze obec­ny w jej
snach.

Za­pach tor­fo­wisk, ka­nio­ny za­nu­rzo­ne w chmu­rach, pa­mięć skał,
mchów, bo­sych stóp na ra­mio­nach. Moje od­bi­cie w brud­nej szy­bie,
oczy, zga­szo­ny pło­mień w od­pry­sku farby. Sier­pień nie różni się
ni­czym od stycz­nia. Uple­cio­ny cze­ka­niem war­kocz ni­cze­go nie
od­grze­je.

Okryj się kocem, pa­mię­cią zdar­tą wraz z cia­łem. Od­mierz dział­kę
mor­fi­ny i zatop ar­chi­pe­lag wysp Sa­lo­mo­na. Tylko grzbiet ryby
nigdy się nie złusz­cza. Po­czą­tek uczuć na próż­no wy­pa­tru­je
sło­mia­nych po­szyć, strze­li­stych da­chów, za­gród. Wierz mi.
Za­pło­ną. Dzi­siaj po­piół roz­py­li się sam.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

absynt

absynt, 22 march 2025

Dwa światy

Zmy­wal­ne ścia­ny, roz­py­lo­ne w po­wie­trzu dro­bin­ki pytań,
trzask ognia. Jest coś ta­kie­go w drzwiach, co przy­ku­wa uwagę.
Bez wzglę­du, z któ­rej stro­ny pa­trzysz. Głu­szą od­gło­sy,
od­dy­cha­ją za nas, fil­tru­ją ciszę, a z cza­sem kne­blu­ją usta.

Co­dzien­ność, przy­pa­lo­ne mleko, w ku­chen­nej ciszy lepki dotyk,
pod spód­ni­cą dło­nie, ob­ra­zy ja­do­wi­cie wy­raź­ne. Spra­gnio­ne
ję­zy­ka pół­ku­le ognia bez cie­nia wsty­du cze­ka­ją na cud. Uryw­ki
roz­mów, mi­gaw­ki z życia po życiu, spazm.

Gdy na pod­da­szu umie­ra motyl, a w piw­ni­cy po­ra­sta­ją kar­to­fle,
sie­dzisz naga. Nade mną wiel­ki ptak skrzy­dła­mi za­sła­nia słoń­ce,
pły­nie­my. Fa­lo­wa­nie, przy­pły­wy i od­pły­wy, uwią­za­ne łódki ude­rza­ją
o sie­bie, płoną stosy bursz­ty­nu. Na brzeg wy­peł­za chma­ra śli­ma­ków.
Ktoś się do­bi­ja.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

absynt

absynt, 21 march 2025

Zapomniana ulica

Od­na­la­złem ob­ra­zy snu za­kro­pio­ne­go desz­czem. Pod­miej­ska
knaj­pa, wy­mow­ny gest pełen czy­stej, ka­wiar­nia­ne fusy
i roz­dep­ta­ny zamek z pia­sku, prze­ro­śnię­te wspo­mnie­nie.
Ła­twość ob­ra­ża­nia.

Po­wsta­ło już tyle słów, za­ce­ro­wa­no wy­my­sły Boga. Wszyst­ko,
co ko­cha­łem. Śmia­łaś się. To jedno pa­mię­tam. Uśmiech, który
po­wi­nien zabić, po­bu­dzał. Nie po­ma­gasz, gdy ślep­niesz.
Choć raz do­trzy­maj obiet­ni­cy.

Budzi się brzyd­ki, wy­plu­ty świt. Wraz z nocą spły­wa smak
po­raż­ki, sło­necz­ny brzeg nie jest al­ko­ho­lem. Zbie­go­wie z ulicy
dziw­nych trosk li­czą­cy każdy kamyk, zia­ren­ko pia­sku. Wokół
spa­lo­ne li­ście. Wy­cie­ram ta­bli­cę, by sfor­ma­to­wać
rze­czy­wi­stość.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

absynt

absynt, 21 march 2025

sen nie sen

głod­ne usta wy­peł­ni do syta smut­ny gry­mas za­wi­śnie na
ścia­nie tyl­nym wej­ściem świe­tla­na przy­szłość zmie­cie
z pod­ło­gi ostat­nie co łaska dom ro­dzin­ny płacz matki
za­gu­bio­ne spoj­rze­nie

i za­strzyk ad­re­na­li­ny spa­da­my drob­ne ra­mio­na obej­mą
za­peł­nio­ne snami skrzy­nie strach i dzie­cin­ne prze­py­chan­ki
droga się koń­czy po­wro­ty na­zna­czo­ne nie­po­ro­zu­mie­niem
cisza za­pach bi­go­su i radio Ma­ry­ja smak po­ko­ry

ile to lat za­bie­ga­my o dzie­ło stwo­rze­nia zwy­czaj­na za­mia­na
wszy­te w ma­te­rac za­klę­cia od­mie­nią serca wy­dłu­ba­ne z drzew
po­mknie­my na grzbie­cie be­stii po­zwo­li­my od­pa­ro­wać lękom
na szyi cień uśmie­chu i za­to­pio­ny w słoń­cu od­dech

otu­lo­na w po­ran­ne pia­nie ko­gu­ta odpychasz zdziwieniem
wy­cią­gnię­te ra­mio­na mo­dli­twa od­wra­ca uwagę nie wszyst­kie
usta po­tra­fią kła­mać ję­zy­kiem zna­czą drogę do nieba
prze­dzie­ram się przez słowa ople­cio­ne pa­ję­czy­ną zna­czeń

wracają odpływające światy magii cisza gęst­nie­je wszyst­ko
czego nie mia­łem znik­nę­ło za­sy­piam z ma­rze­niem
by się nie obu­dzić


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

absynt

absynt, 20 march 2025

Wytrych do nieba

Zbyt wiele nie­wy­da­nej resz­ty, zwy­czaj­nych ge­stów, iro­nii w uśmie­chu,
nie­do­sta­tek uwagi. Roz­mo­wa o ni­czym, za­le­pia­nie pla­strem dziu­ry
w nie­bie, stra­sze­nie od­pa­da­ją­cym tyn­kiem. Opro­wa­dza­nie po zoo.
Nie liczę kro­ków, do zejścia lawiny już blisko. Jestem – to najważniejsze.

Zie­lo­ne sukno i złota whi­sky, szpo­nia­ste palce roz­ry­wa­ją prze­strzeń,
wy­pcha­ne ptaki, ko­jo­ty. Potrzebne do życia rekwizyty umarły. Poker,
czas bez­na­mięt­nej pust­ki wy­peł­nio­ny sze­le­stem kart, do­stoj­nym
mil­cze­niem, gra o prze­trwa­nie, miej­sce w szyku, roz­sy­pa­ny pia­sek.

Kolor wy­gry­wa, ka­re­ta traci wia­ry­god­ność. W kłęby dymu wwier­ca się
chci­wość, głod­na mo­dlisz­ka zrobi wszyst­ko, by za­spo­ko­ić żądzę.
W dro­dze do sy­pial­ni roz­rzu­co­ne że­to­ny wabią stra­ceń­ców. Gra­wi­ta­cja,
za­pach świe­żej krwi. Gdy sen nie na­dej­dzie, otwo­rzy się pie­kło. Py­ta­nie
o sens roz­sa­dzi zmy­sły. Za­graj­my.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

absynt

absynt, 20 march 2025

Koncert wydumany

Po­myśl, jak za­grasz to, o co pro­szą za­pa­lo­ne zni­cze,
toc­ca­tę i fugę d-moll Jana Se­ba­stia­na Bacha. Nie
obo­wią­zu­je ba­ro­ko­wy strój. Od wie­ków to samo,
za­du­ma­ny, za­pło­nie wpa­trzo­ny w świe­cę.

Nie bój się zgrze­szyć, wy­pro­stuj ra­mio­na i graj.
Ka­mien­ne mury roz­sy­pią się w proch, bo idą dusze
umar­łe w bólu, krzy­czy dziad i nie­win­ne dziec­ko,
to nie deszcz, a ty wy­rzu­casz gar­ścia­mi mo­ty­le,

pod­ci­nasz żyły, by dło­nie za­nu­rzyć w głogu, do­paść
jutrz­ni, ude­rzyć w bębny, wy­ta­rzać się w tra­wie
i po­li­czyć ob­ło­ki, ze­rwać, za­chły­snąć cza­sem,
któ­re­go nie ma. Za­graj mi ciszę.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

absynt

absynt, 19 march 2025

Czterdzieści sekund

Kiedy już przyj­dzie umie­rać i po­skła­dać w szu­fla­dzie ra­chun­ki,
raz jesz­cze do­tknę je­dwab­nych maj­tek scho­wa­nych przed świa­tem
pra­gnień. Ko­smy­ka wło­sów znad szyi, gdzie głod­ne usta za­to­pi­ły
za­klę­cia, pło­mień wy­znań roz­nie­cił po­żo­gę i go­rą­cą lawą wy­try­snął
na uda.

Prze­czy­tam kart­kę wci­śnię­tą w bie­li­znę, po­dzię­ko­wa­nie za nie­speł­nie­nie,
za wiecz­ne zma­ga­nia, łzy o świ­cie z za­pa­chem morza. Za bycie sobą.
Kiedy już wy­znam nie swoje winy i te, które do­kład­nie pa­mię­tam,
wsta­nę jesz­cze raz w go­rą­cym tyglu i po­pro­szę: Tu i teraz weź mnie.
Uko­łysz w ra­mio­nach. Tańcz­my.

Zbyt wiele się stało. Pa­mięć nie wy­bie­ra, choć za­ma­zu­je, fil­tru­jąc.
Jesz­cze jest we mnie siła, pier­wot­na spraw­czość wszyst­kie­go, co pięk­ne,
dzi­kość i żądza. Nie zro­zu­miesz, ale wtedy, gdy li­za­łem śro­dek wszech­świa­ta,
roz­wie­ra­jąc pół­ku­le ziemi, wiel­ki palec u nogi stał się dla mnie po­cząt­kiem
i celem, to było moje czter­dzie­ści se­kund do nieba.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

absynt

absynt, 18 march 2025

Tsunami

Od­li­czam chwi­le, które nie mają wspól­ne­go mia­now­ni­ka.
To w końcu nie próba ognia okre­śla naszą wy­trzy­ma­łość
na ból, a czas. Prze­mi­ja­nie ni­we­czy wszyst­ko, co ważne.
Trud­no uło­żyć przy­szłość w ko­ry­cie rzeki bez nazwy.
Imie­nia.

Wiecz­ne py­ta­nia, dro­go­wska­zy. Nauki mę­dr­ców. Je­stem,
bo muszę. W ni­co­ści roz­to­pio­na na­dzie­ja na pięk­ny sen,
wschód słoń­ca i ciem­no­ści nocy. Kie­dyś szczę­ście było
w nas, dzi­siaj wy­pa­ro­wa­ła wiara w czło­wie­ka, zo­sta­ło zło.

Fil­tru­ję wia­do­mo­ści, nie czy­tam gazet. Spo­sób na sie­bie
nie ist­nie­je. Do­kła­dam do ognia i chło­nę cie­pło ko­min­ka.
Tak jest le­piej. Cisza to luk­sus. Pry­wat­ność za­ni­ka. Słowa,
co­dzien­na ma­stur­ba­cja to głos roz­sąd­ku, ostat­nia fala.


number of comments: 0 | rating: 3 | detail

absynt

absynt, 17 march 2025

Skradzione marzenie

Cień dłu­gie­go ko­ry­ta­rza, brud­ny ściek, od­pły­wa­my.
Włą­czo­ny sto­per od­mie­rza dawkę na­dziei. Za­trzask
ro­ze­rwa­nej sukni, pod­wią­za­na poń­czo­cha przy­trzy­mu­je
nad­gar­stek. Nie masz wol­nej ręki. Ob­rącz­ka nic już nie
zna­czy.

Re­wo­lu­cję za­czy­na­my peł­za­niem. W mo­krej po­ście­li
zgu­bio­ny sens, piesz­czo­ta, jak piła tar­czo­wa, wy­zwa­la
z nie­po­trzeb­ne­go wsty­du. Twoje ma­rze­nie, za­wi­snąć na
czub­ku świa­ta, re­ali­zu­ję w nad­mia­rze.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail


10 - 30 - 100  




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1