Poetry

absynt
PROFILE About me Poetry (14) Photography (13)


absynt

absynt, 25 january 2025

Nieobecni milczą

Być Bogiem to wylizać świat. Wciąż i wciąż lubimy to samo.
Pustkowie, tuż za miastem zapomniany poligon, resztki umazanych
smarem filtrów, ślady gąsienic. Miałem cię tam – jako drugi.
Rzygałaś. Dlaczego się zgodziłaś?

Dotykam pościeli, puchowej poduszki, którą kładłaś pod siebie,
otwieram szkatułkę ze złotem. Zawsze spokojnie
zdejmowałaś tony łańcuszków, diamenty w oprawie zła.
Skąd ta poetycka zaduma nad ich kolejnością?

Na pogrzebie matki
powiedziałaś: – Nie grzeszy tylko ten, kto już umarł.
Wyszłaś i zatrzasnęły się drzwi. Polisa na życie. Niewiara.
Seks. Wyrwane trzewia i zlana potem lalka. Ostatni raz.

Zamykam się na miłość, uczucia, mam to gdzieś, a jednak
wciąć jesteś wiedźmą, której pożądam. Matką mojego strachu.
Uwiera nas czas, jak przyciasne buty – a nieomylność?
To cecha tych co zdradzili.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

absynt

absynt, 25 january 2025

Mia­łem kie­dyś po­czu­cie pięk­na

Na­ra­sta­nie en­tro­pii, czy wol­ność rzu­co­na na prze­targ. 
Ko­lej­ny roz­dział nie­wy­da­nej po­wie­ści. Stare fo­to­gra­fie, 
pa­miąt­ki z tam­tych lat – ko­smyk wło­sów, ko­ron­ki, róża 
i ry­su­nek psa. Wrzu­co­ne do ognia pła­czą.

Py­ta­nie o gra­ni­ce – wy­uz­da­nie to lu­kro­wa­ny grzech,
cie­ka­wość to skaza. Ta­tu­aż duszy. Mści­wość, jak brzy­twa 
od­ci­na prze­zna­cze­nie. Obo­jęt­ność parzy, a roz­dra­pa­na 
jał­muż­na spły­wa wprost do ust.

Ma­leń­ka plam­ka w oku, zmik­so­wa­na pa­le­ta barw.
Wraca zwy­czaj­ność. Klak­so­ny aut, mi­go­ta­nie świa­teł, 
lu­bież­na chci­wość. W kie­lisz­ku pło­nie śli­wo­wi­ca. 
Na­iw­ność znowu jest w cenie.

Są i oni.
Fa­ce­ci – nie­sa­mo­wi­ta od­mia­na po­je­dyn­czej ko­mór­ki.
Kleks w Ta­bli­cy Men­de­le­je­wa. Cho­dzą na si­łow­nię, w głowach
idio­tycz­ne nauki o mę­sko­ści, rozszarpane stru­ny, któ­rych nigdy
nie po­win­ni­ do­ty­kać.

Są i one.
Roz­ka­pry­szo­ne dziew­czy­ny – sie­dzą same, pijąc Mar­ga­ri­tę
wy­mie­nia­ją się wra­że­nia­mi. Pla­ty­no­wa blon­dyn­ka po­ły­ka mi­kro­fon,
łzawe tango po­ry­wa z miejsc. Ma­ło­mia­stecz­ko­wa pięk­ność
za­chwy­ca.

Uni­kam za­tru­tych emo­cji.
Za­ma­wiam to samo, wy­pi­jam przy barze i zni­kam. Ode­spać
nie­speł­nio­ne ma­rze­nia. Sma­ko­wi­ta pięk­ność po­cze­ka.
I znowu boso na spotkanie – dnia.


number of comments: 8 | rating: 4 | detail

absynt

absynt, 22 january 2025

Ohyda

Oral, anal, wyciśnięta tęcza. Modlitwa o jeszcze.
Ile trzeba czasu, by zapomnieć. Cudzy oddech,
tabletka w kolorze blue, erekcja rozsadzająca pęcherz.
Czym pachną te hotelowe łóżka?

Inspiracja, hejt, mroczne wyuzdanie, moja wiara.
Umieranie ma smak i zapach. Oczy kobiet są takie ostre.
Materia nie istnieje. Ciało to trampolina, dotknij gwiazd.
Nauczę cię latać.

Po omacku, trzymając się ścian, wnikamy głębiej.
Lepkie słowa zastępuje wyćwiczony język.
Wieczyste wyznania, zapętlenie strun, koka, to jak?
Będziesz miła, czy mam odejść?

Nie było tu nas i zobacz – umierają róże.


number of comments: 6 | rating: 3 | detail

absynt

absynt, 19 january 2025

Ruda, z oczami pełnymi łez

Zaproszenie do lodziarni brzmi wulgarnie, czekam.
Będzie dziwnie. Te zabawy stają się męczące – od rana
telefony, z połową spałem, innych nie znam. nie jestem
dumny z mojej historii. Nieśmiertelnik wśród umarłych,

wciąż czekam, aż Ruda się ogarnie, rozbierze, by ubrać.
Rozumiem – makijaż, satynowe majtki, dobór kolczyków,
dużo ważniejsze to niż ja, ale zawsze, gdy się mnie pomija
dostaję napadów szału.

Zabawa w w niewidzialność. Śmieszne gesty, by ukryć –
siebie, jego, ją, a może to tylko ono – weszło i wyszło,
seks w kiblu, – „Szampan dla męża?” Co jeszcze
można dodać, by zejść?

Szept o czwartej nad ranem. Cisza. Wyrwane ramiona.
Zasypana studnia. Z nagością ci do twarzy, szkolna mina,
niepewność, zamglenie w oczach. Trzask migawki, studio
na trzydziestym pietrze, i ja, potwornie spragniony życia,

twój cień i oprawca. Przy tobie wszystko jest łatwe.
Spadające liście okrywają wilgoć, maleje poczucie winy,
a przecież masz męża, ja żonę. Zbyt wiele tu zakamarków,
wytrychów, zagubionych dusz.

I wciąż te puste dialogi –
„Jak mnie wyssiesz, to nic już nie zostanie”. A może...


number of comments: 4 | rating: 4 | detail

absynt

absynt, 15 january 2025

Wciąż i wciąż

Porwana sukienka, nagość obleczona w cień,
rozsypane korale. Rozgarniam pustkę, tarzam się
w śniegu, oddycham.

Mroźne powietrze iskrzy milionami gwiazd.

Nawroty, półobroty, skok. Są obrazy, fotografie
naszej wyobraźni, odciski spoconego ciała, pogryzione
poduszki. Czas miniony, obecny, przyszły, morze niewiadomych.

I my – spragnieni.

Kto pierwszy wyprze się pokus, snu o sąsiadce,
biczowania godności. Lojalność, wierność – pełna
taca frazesów, wydmuszek – wykastrowane słowa.

Mamy tylko tyle ile nam dano.

Whisky pobudza wyobraźnię, i gasi ego.
W fotelu, na wprost kominka, lubię śnić.
Uwielbiam burze. Śnieżne zawieje, obrazy
na szkle, wycie wiatru. Krystaliczną noc.

Inność – to spojrzenie, dotyk, oddech.

Aura – wymyślony przez filozofów obraz człowieka,
cień, odbicie w lustrze. Odrzucona kołdra,
iskrzenie ud – skąd ja to znam?

Rozwalcowane, śnieżnobiałe połacie pól,
szarość. Pierwsza nostalgia, skaleczony czas.
Dnieje.

Mroźne powietrze i my – spragnieni.


number of comments: 4 | rating: 6 | detail

absynt

absynt, 15 january 2025

Zatamować przeciekający czas

Drogę utorowałem kamieniami. Kopniakiem otworzyłem drzwi.
Krzyk i szarość tłumu. Szorstkość materii. Zimne myśli
wczepione w skałę. Obudziła się wiosna. Wszechobecna wiara
w sukces. Oczekiwanie na pęknięcie, odłamek, który odpadnie
i na chwilę zabije czas.

Droga na skróty. Przypadkowa miłość. Na wytartych ustach
smak tanizny usprawiedliwiał kaca. Nie stać nas było na seks.
Szarpaliśmy ciszę. Rozdygotane żądze. Lato nie przyszło.
Tylko zimna jesień. Urodziłaś. Wysypałem marzenia.

Ogień nie parzył już dłoni, nie osmalał powiek. Wpatrywałem się
w popiół, chcąc odczytać przyszłość. Płacz dziecka nie pozwalał
zapomnieć, gdzie jestem. I kim tak naprawdę się stałem.


number of comments: 2 | rating: 5 | detail

absynt

absynt, 2 january 2025

dla kogo

po całym dniu wpa­dam do sie­bie
by zmie­nić skórę
nie mam czasu

wy­zna­nie w obcym ję­zy­ku
od­prysk lu­stra ze śla­da­mi szmin­ki
po­ra­nio­ne ko­la­na to droga na skró­ty
w ciem­no­ści po nie­zna­nych scho­dach

idę się ogo­lić wyż­sze po­zio­my mają
swoje wy­ma­ga­nia
któ­rych nie można speł­nić czoł­ga­niem

za­py­ta­łaś czego ocze­ku­ję

prze­bu­dze­nia w ra­mio­nach ko­chan­ki
nie­mod­nej czu­ło­ści
w sple­cio­nych dło­niach spo­co­nych ciał
za­plą­ta­nych w sie­bie

a nawet nie wiem jak pach­niesz

za­my­kam nie­prze­czy­ta­ną książ­kę
wy­ry­wam ostat­nie stro­ny by nie znać za­koń­cze­nia
po­dob­no tak le­piej


number of comments: 0 | rating: 3 | detail

absynt

absynt, 30 december 2024

Sosna

rośnie wszędzie tam, gdzie nikt nie zapuszcza korzeni,

chciałem
godność obedrzeć ze skóry, rozwiesić w słońcu cienie,
zmienić słowa w scenariusz, muzykę, w trzy minuty
bezdechu.

Nie wiem z kim walczysz. Przy tablicy zasmucona mina
rozgrzeszała wszystko. Dzisiaj, nie wystarczy się wydąć,
zadrapać świat. Nie ociepli wizerunku zmiana barw,
odcienie wyłuskają ziarno, chropowatość materii.

Sajgon,
twarz starej kobiety dotykającej tatuażu, pokaleczone palce,
uśmiech w bezzębnych ustach, słowa, które nigdy nie padły
i strzał w oczy – ciemna baba na posłaniu z jaśminu,
strzępy rozrzucone w gnoju – kac.

Nie modlę się już, gdy wieje wiatr zatykam uszy.
Próbuję oddychać liczeniem fal, wiatrem od morza,
zapachem wędzonej ryby, ale rachunki trzeba spłacić.
Czterdziesty równoleżnik i krew rozdeptanej żaby.

Strach przed ciemnym korytarzem, zasłanianie lustra,
zaburzony oddech. Chciałem godność obedrzeć ze skóry,
rozwiesić w słońcu cienie. Tej nocy piłem do rana, tam,
gdzie nikt nie zapuszcza korzeni – wyrwane słowa.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

absynt

absynt, 30 december 2024

Fatamorgana

Spa­cer po plaży, sa­mot­ność z wy­bo­ru, krzyk mew i za­pach
wczo­raj­szej przy­go­dy. Po­czuj świe­żość po­ran­ka i po­zwól
słoń­cu roz­pa­lić oczy. Je­steś tylko złu­dze­niem, fa­ta­mor­ga­ną,
uwią­za­nym na nitce ko­lo­ro­wym la­taw­cem. Sło­wa­mi, które
nigdy nie padły. Mar­nym poetą.

Ry­bac­kie ło­dzie, gwar zdy­sza­nych po­sta­ci, ar­ma­da du­chów
ru­sza­ją­ca na pod­bój świa­ta. Ktoś prze­kli­na, ko­bie­ca dłoń
po­da­je ka­nap­kę, sły­chać płacz dziec­ka. Wcze­pio­ne w spód­ni­cę
nic nie ro­zu­mie. Ze świ­tem od­pły­wa cząst­ka ro­dzin­ne­go domu,
ręce, któ­rych nie za­stą­pi de­li­kat­ność pach­ną­ca mle­kiem.

Oce­anu nie na­ma­lu­je mgli­ste wspo­mnie­nie, w któ­rym wiatr
roz­wie­wa włosy, a panna młoda, sa­mot­na, wciąż czeka. I ta
chata na kli­fie. Puste ob­ra­zy od­sta­wio­ne do kąta. W ciszy jest
coś wy­mier­ne­go. Za­pę­tle­nia. Ra­chu­nek wek­to­ro­wy. Czas nie
gra roli, tylko świa­tło wciąż ucie­ka.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

absynt

absynt, 13 december 2024

pianista

pod opuszkami palców
rozchylona róża
struktura z innego świata
zabawka w rękach pianisty

poranna wilgoć i oddech antylopy
koniec gonitwy
partytura na cztery ręce
pass

dotykam pereł satynowej sukni

czarne pończochy
jak wyrzut sumienia
na smyczy pustych dialogów
po stokroć nie

nie zagram już siebie


number of comments: 0 | rating: 4 | detail


10 - 30 - 100  




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1