11 czerwca 2014
11 czerwca 2014, środa ( w trakcie kolacji )
Ślicznie się uśmiechasz. Nie ma to jak walnąć frazes. Ale ona naprawdę ślicznie się uśmiecha. Ma dołki jak się uśmiecha. Wykopuję te dołki, a potem sam w nie wpadam. Jej uśmiech powoduje, że najgorsza ulica przedmieścia robi się na jasną dupę świątobliwą. Mury bieleją. Cyganie nie kradną, tylko grają tkliwe, ckliwe numery na akordeonach i gitarach, które nagle znikąd pojawiają się w ich dłoniach. Uwielbiam powodować jej uśmiech. Uwielbiam prowokować jej uśmiech. Zawsze palnę coś głupiego, a ona tak się cieszy. Chyba mam tę łatwość w rozśmieszaniu tylko jej. A jednak. Ten uśmiech tak wiele dla mnie znaczy. To jest na zasadzie jakieś symbiozy chyba. Bez tego uśmiechu byłbym jak ten Cygan bez akordeonu. Chociaż czasami myślę, że może to i lepiej.
Zapach jej rąk. Nie wiadomo dokładnie o co chodziło. Czy to krem. Czy skóra. Swoiste geny. Delikatnie. Nie była pięknością numer jeden. A jednak. Roztaczała czar. I te jej dłonie. Jak dyrygentka obłędu. Smukłe, subtelne, zwiewne. Można było oszaleć dla nich. Później wiedziałem, że to tylko dłonie. Że gdzieś jeszcze kiedyś zdarzą się takie dłonie. Z fioletową siateczką żyłek. I z palcem serdecznym lekko odstającym od reszty palców, gdy pisała na maszynie. I z liniami papilarnymi zwijającymi się w tajne, tajemne mikroprzestrzenie, do których kluczem był jej dotyk. Przestrzenie, o których wiedzieliśmy tylko my dwoje. Zapach jej rąk zaklejał wszystkie niedoskonałości fizycznego świata.
15 grudnia 2025
wiesiek
15 grudnia 2025
Jaga
14 grudnia 2025
sam53
14 grudnia 2025
wiesiek
14 grudnia 2025
violetta
14 grudnia 2025
jeśli tylko
13 grudnia 2025
sam53
13 grudnia 2025
Yaro
13 grudnia 2025
wiesiek
13 grudnia 2025
Yaro