27 august 2011

Prawdziwa historia Kaina i Abla, czyli rzecz o mistyfikacji

Całe szczęście, że świadomość jest cechą wrodzoną
i jako taka podlega dziedziczeniu.
 
Prawdziwa historia Kaina i Abla,
czyli rzecz o mistyfikacji
 
I Ewa porodziła Adamowi synów - Kaina i Abla.
- Który jest który? - zapytał Adam, przyglądając się noworodkom.
- Nie wiem - odparła Ewa szczerze. - Niech sami sobie ustalą, kiedy dorosną.
I dorośli.
 
Nawet nie kłócili się specjalnie przy tym ustalaniu. Właściwie było im wszystko jedno. Jasne, wtedy nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka, choć, jak się okazało, nie miało to i tak większego znaczenia. Obowiązkami dzielili się sprawiedliwie. Kain uprawiał pole i ogród, a Abel hodował owce. W ten sposób zawsze mieli chleb, mięso, jarzyny i nawet owoce na deser.
 
Nadeszła pora corocznego złożenia ofiary Bogu-Ojcu.
- Co zrobimy? - zatroskał się Abel. - Wiesz, że Stary nie znosi zielska. Będzie wściekły za snopka, którego masz mu zamiar ofiarować.
- On lubi być wściekły - stwierdził ponuro Kain. - Inaczej pozwoliłby nam składać zusammen do kupy.
- Divide et impera - skonstatował Abel. - O to mu chodzi. Razem jesteśmy za dobrzy... A poza tym myślę, że nas nie odróżnia i to go wnerwia dodatkowo.
- No to co robimy? - spytał bezradnie Kain i spojrzał na Abla. - Tym razem nie pozwoli już nam wyłgać się nieurodzajem.
- Cóż, złożymy ofiarę, a potem się zobaczy - uspokoił go Abel.
I złożyli.
 
Bóg-Ojciec przyjął jagnię, a na widok zboża parsknął lekceważąco i zniknął. Abel dostał pochwałę, a Kain opieprz.
 
I tak działo się co roku. Bóg-Ojciec zaczynał być coraz bardziej wkurzony, a Kain dostał nerwicy.
- Nic go nie zadowala - żalił się Ablowi. - Wymyślam już bógwieco, a jemu ciągle mało.  Ani jarzyn, ani owoców, ani chleba nie chce żreć. I co ja mam robić? Wyhodowałem takiego pięknego melona, podałem mu z likierem, a on splunął i poszedł.
- Jeszcze ma uraz po tych jabłkach - stwierdził Abel w zamyśleniu. - Nie ma co, nasi starzy nieźle nam się przysłużyli.
- Widzisz jakieś wyjście? - spytał żałośnie Kain i pochylił się nad grządką z kwiatami, troskliwie wyrywając jakiś chwast.
- Musi być - powiedział powoli Abel. - Inaczej nas skasuje, a przynajmniej ciebie, i co ja wtedy zrobię.
 
Nadeszła pora corocznego złożenia ofiary Bogu-Ojcu.
Abel znowu dostał pochwałę, a Kain opieprz. Tym razem ziemia aż się trzęsła od gromów.
- Nie ma rady - powiedział Abel do Kaina. - Chyba będę musiał cię zabić, wtedy to się skończy. Na niby, oczywiście. Stary mnie lubi, więc jakoś ujdzie mi na sucho.
- To nie jest wyjście - odparł Kain. - Będzie tak wściekły, że pozbawiłeś go tej przyjemności, że ciebie też skasuje. Zrobimy inaczej...
I zrobili.
 
- Gdzie jest twój brat?! - zagrzmiał gniewnie Bóg-Ojciec, patrząc na Kaina z odrazą.
- Nie jestem stróżem brata mego! - odparł zuchwale Kain, chociaż wiele go to kosztowało.
Bóg poleciał na obchód i znalazł Abla leżącego w malowniczej kałuży krwi.
- Wynocha!!! - wrzasnął na Kaina. - Zejdź mi z oczu, ty draniu!... Nie, nie skasuję cię - dodał ponuro po chwili namysłu. - To byłoby zbyt proste. Będziesz żył dożywotnio. A żeby nie upiekło ci się przed czasem, nikt nie będzie miał prawa tego uczynić. To twoja kara!
I Bóg-Ojciec obłożył Kaina anatemą, po czym zniknął rozwścieczony.
 
- Już poszedł - powiedział cicho Kain.
- Chwała Bogu… - westchnął z ulgą Abel, podnosząc się z kałuży krwi. - A teraz, braciszku, w nogi i jak długo tylko nie zobaczy nas razem, to nic nam nie grozi.
 
I tak Kain i Abel spakowali manatki, pożegnali Rodziców, i wywędrowali w szeroki świat. Dobrze im się wiodło. Po pewnym czasie ożenili się, a właściwie, ponieważ byli ostrożni i przewidujący, pojęli za żonę tę samą niewiastę i żyli z nią na przemian. Raz tylko groziła im wsypa, gdy Bóg-Ojciec, zjawiając się na inspekcji, zobaczył stado dorodnych owiec.
- Nie miałem wyjścia - tłumaczył się Kain (a może to był Abel?). - Moja żona uwielbia mięso, a wiesz, Panie, co znaczy kłócić się z niewiastą...
Bóg wprawdzie nie wiedział, ale jako że miał boską wyobraźnię i trochę doświadczeń z Ewą, pokiwał tylko głową w nagłym zrozumieniu. I tak im się upiekło.
 
Do czasu, oczywiście. Bo kiedy po najdłuższym życiu zjawili się u bram Nieba, podając obaj za Kaina, Bóg zdębiał i omal nie odesłał ich ponownie na ziemię.
 
To, że i tym razem uszło im na sucho, zawdzięczali wyłącznie ówczesnej biurokracji, która, jak zawsze i wszędzie, szwankowała i szwankuje nadal. Bóg zajął się usprawnianiem centralnej kartoteki, paru Aniołom dostało się po skrzydłach, a na Kaina w dwóch osobach machnął wreszcie ręką.
Sprawa przyschła ostatecznie.
 
A ja, skąd wiem, że tak było naprawdę? To proste.
Musimy być dziećmi i Kaina, i Abla, ponieważ do dzisiejszego dnia dzielimy się na tych, co jedzą wyłącznie befsztyki i tych, co wolą szpinak. A także, według wszelkich reguł  dziedziczenia na takich, co spożywają i jedno, i drugie.


number of comments: 6 | rating: 6 |  more 

Wieśniak M,  

Pan miłościwie przyjmujący barana/zamienił Kaina na mały cud w Kana/ zżedła mu jednak poniewczasie mina/ gdy miast wskazać czyja/ wszystkim..... dolał wina

report |

Miladora,  

Przyjmując barana, wpuścił Kaina w kanał i do dziś go trzyma, choć nie jego wina. Mógł przyjąć ten snopek i nie być kłopotem. ;)))

report |

Miladora,  

Oni nigdzie nie zwieją, An droga. :))) Sieją, hodują barany i rozmnażają się do dzisiaj. ;) Buźki. ;)

report |

q,  

invita Minerva !

report |

Miladora,  

Prawdziwy lis z Ciebie, Robercie. ;))))) Witaj u mnie - miło mi i buziaka dostajesz za ten gościnny występ. ;)

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1