21 february 2017
Glasgow smile cz.III.
III.
W prehistorii, Florianzoiku, gdy miałem takie luksusy jak prąd, ciepła woda, w czasach zacierających się przez kliniczną depresję, gorączkę i burzę moimi snami rządziły filmy. Byłem Panem Kineskopem, człowiekiem na siłę chcącym zanurkować w płytkiej, szklanej kałuży.
Umysł powoli wrastał w taflę ekranu. Teraz też właściwie zdarza mi się śnić na jawie.
Kaszlę. Opuchnięte myśli łączą się z majakami, zaciera się granica pomiędzy tym co rzeczywiste, a wytworami gorączki. W życiu nie miałem takiego stanu- kładę się do łóżka i przeziębienie natychmiast zmienia się w zapalenie oskrzeli, a może nawet i płuc. Dowlokłem się do chaty prawie zdrowy, a tu masz- w ciągu godziny, półtorej (nie wiem, jak długo leżę, zegar stanął na dobre) jestem jakby pełen smoły i żużlu, piekielnej masy bitumicznej.
Próbuję usiąść, gramolę się, grzebię, co tylko pobudza nową falę kaszlu. Mimo wszystko muszę zajarać. Nie ma zmiłuj, nałóg nie sługa.
Wyciągam paczkę najgorszych zapałek świata. Żółte główki kruszą się od byle dotknięcia. Co dziesiąta, dwunasta ,,działa", jestem nią w stanie zapalić papierosa.
Czuję się jak dziad rzężący na łożu śmierci, anemiczny gruźlik w ostatnim stadium choroby.
Jak wspominałem sny często występują przeciw mnie, stają się wyrodne, złośliwe jak narośl na karku biednej A.
Nie sposób nad nimi panować. Każdy jest innym programem telewizyjnym. Gotowanie na ekranie, reality shows, filmy sensacyjne. Walczę z Doktorem No, przemawiam z trybuny sejmowej, biorę udział w wyścigach NASCAR, walkach bokserskich, zabijam byki na corridach.
Gdy śpię w głowie włącza się dekoder Cyfrowego Polsatu. Wypluwa dziesiątki niepowiązanych ze sobą obrazów, zachowuje się jak szaleniec mający gonitwę myśli, skacze z tematu na temat.
Prawie zawsze szukam upragnionego zdechu, zaglądam w kąty, zakamarki wsi, miast w których nigdy nie byłem i nie będę, kluczę bocznymi uliczkami, tułam się po spelunkach, gdzie podłe życie wre. Piję z Charlesami Bukowskimi, stawiam kolejki Wieniediktom Jerofiejewom, kursuję na trasie Warszawa- Pietuszki. Wiecznie brak mi jednej fazy, piątej klepki, jestem ciamajdowatą, półdurną owcą zabłąkaną w melinie wilków.
Okradają mnie stare garuchy z wytatuowanymi na przedramionach gołymi pannicami, biją wulgarne niedorostki. Szarpię się, szamoczę z wyimaginowanymi wrogami, usiłuję dać w pysk hersztom band.
-Nie śpij, bo cię ukradną- mówi z uśmiechem Natalia.
Ogłupiały rozglądam się. Znów jestem w jej mieszkanku w S...-wie.
Dziadowski loft, w zasadzie bardziej podchodzi to pod squat. Klitka w dawnej Fabryce im. Hipolita Tomaszewskiego przerobiona na kawalerkę. Ceglany, ochlapany wapnem sufit, brudne ściany z których odpadają liszaje farby. Zimno jak w psiarni, pięciożebrowy kaloryferek pod oknem nie wyrabia, prądożerna farelka również. Chłód cuchnie chemikaliami, które wsiąkły głęboko w mury. Rakotwórcza lodówka pełna wszystkich pierwiastków, budynek niczym tablica Mendelejewa. Nie wiem, co tu produkowano, ale musiało być szalenie toksyczne. Może w piwnicach mieścił się tajny skład kacapskich głowic jądrowych?
Podłoga jak zwykle zasłana jest wiórami, ścinkami, kawałkami odłupanej kory. Moja była dziewczyna dłubie przy najnowszej rzeźbie. Jest nią czarny... konfesjonał. Mebel jak z horroru z wielgachnym, jeszcze nie polakierowanym łbem kozła. Dzieło pseudosztuki jest oczywiście komicznie nieudane, upadły anioł wygląda jak zaspany cieć, nieudolny bandziorek z gangu Olsena, głupiec z nylonową pończochą na mordzie. Właściwie to chyba samica, szataniczka. Na rogach kwietny ma wianek, w pysku badylek. Każda łodyżka jest miniaturowym kutasikiem.
Androkrotki- tak je nazwałem. W zamyśle Natalii chujkowe kwiaty miały symbolizować męską, brutalną siłę. Symbolizują kicz, budzą uśmiech politowania.
-Wyspowiadaj mnie.
-Co?
-Zgrzeszyłam myślą, mowa, uczynkiem i zaniedbaniem. Robiłam rzeczy, o jakich się księdzu nie śniło. Ustami, językiem, innymi częściami ciała. Zhańbiłam się potwornie. Dźwigam brzemię niewyobrażalnych win. Teraz klękam i proszę cię ojcze o rozgrzeszenie. Forgive me father, for I have sinned. Łap- Natalka z szelmowskim uśmieszkiem rzuca mi ręcznik. Wytrzeszczam oczy ze zdumienia.
-Aaa...- wreszcie odgaduję, o co jej biega. Przewieszam go przez szyję. Ma udawać stułę.
Pakuję się do środka fikuśnej skrzyni, będę robić za satanistycznego spowiednika.
-Opowiedz wszystko, moje drogie dziecko. Bóg słucha.- zniżam i niejako zwężam głos, by przypominał mowę stetryczałego zgreda.
Natalia streszcza ze szczegółami naszą ostatnią noc.
-Oj, córko! Tylko jedna rzecz może zmazać przewiny twe!- rozbawiony na maksa wstaję i garbiąc się zsuwam dół piżamy. Lodzik robiony przez kratkę konfesjonału- takie rzeczy zdarzają się jedynie w porypanych w pornolach. I w moim życiu.
Na dobrą sprawę to Natalia mogłaby mi podać członka. Czasami podejrzewałem, że posiada niewidzialnego ptaka. Z wyglądu była typową chłopczycą, ostrzyżoną na jeża, nieszczupłą samicą alfa. Równie dobrze mogłaby skrywać w zanadrzu małego fiutka, być hermafrodytą.
Związałem się z nią z braku laku, właściwie tylko z nudów. Nie podniecała mnie ani trochę, w łóżku wyobrażałem sobie, że jest tą młodziutką Mulateczką z ,,American Worms 3".
Rzeźbiarstwo, a raczej nieudolne babranie się w drewnie nie przynosiło prawie żadnych zysków, z każdym kolejnym przywiezionym od rodziców ze wsi klocem Natalia liczyła, obiecywała, że się odkuje, z nieba spłynie niewyobrażalny talent i zmieni ją w Wicicę Stwoszkę, twórczynię arcydzieł. Przypominała w tym hazardzistkę, która już- już ma wygrać grube miliony, zgarnąć całą pulę. Jeszcze tylko ostatnia partyjka, jedno, jedniutkie okrążenie ruletki i świat stanie otworem. W twórczym zaślepieniu nie widziała, jak koszmarne barachło wychodzi spod jej rąk.
Pół biedy, gdyby na przykład szydełkowała, albo lepiła wazoniki z gliny, spaliłoby się wydzierganą popelinę, wyrzuciło sklejucha do zsypu i po problemie. Ale ona wszystko musiała robić z pełnym zaangażowaniem, cholernie wielkim rozmachem. Spadała więc z wysokiego konia, co wcale jej nie załamywało. Wręcz przeciwnie, niepowodzenia motywowały do bardziej wytężonej i bardziej psu na budę zdatnej pracy. Nałogowcy tak mają, myślą ,,nie wyszło dziś to wyjdzie jutro, los się musi odmienić, skoro od tylu lat gram kiedyś wreszcie się obłowię i opadną wam szczęki, niedowiarki".
Jakiekolwiek wchodzenie w spory z osobą w szponach uzależnienia, prośby , groźby uważałem i uważam za bezsensowne.
A niech se ciosa, struga, dłubie kolejną czarcią mordę. Zresztą- straciłem wówczas robotę i jako utrzymanek zwyczajnie miałem guzik do gadania.
... nikotynowy głód zrywa taśmę, rozmazuje to wspomnienie. Korpulentna Natalia cofa się w głąb pamięci.
Konfesjonał podobno po kilku latach kurzenia się, zagracania ciasnej kawalerko- pracowni sprzedał się za niemałą kasę. Nabył go jakiś teatr offowy, polski Le Grand Guignol z Piły, czy Stargardu Szczecińskiego.
Ktoś mi mówił. Z Natalią nie mam kontaktu odkąd zerwaliśmy. Nie lubię odgrzewać starych znajomości, zazwyczaj okazują się nieświeże, dawni przyjaciele zdążyli się zepsuć, ich tłuszcz zjełczał. Społeczna nekrofila mnie brzydzi.
23 november 2024
0012.
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.