6 march 2017
Urning cz.III. OST.
Dziś Święto Niepodległości. Tłum śpiewa nowy hymn. Padają górnolotne słowa jak nadzieja, ojczyzna. Orzeł Biały leci nad odradzającą się Polską. Nie ma prądu, msza jest celebrowana przy świecach. Młody pastor wygłasza płomienne kazanie. Zagrzewa lud do walki o lepsze jutro, odbudowy kraju, do nie szczędzenia sił. Styl komuszego agitatora, nie zdziwię się jeśli zaraz napomknie coś o klasie robotniczej, proletariuszach.
Zapada zmierzch, okaleczona twarz Judasza zaczyna szarzeć. Na pochmurnym obliczu zdrajcy maluje się zniechęcenie i pogarda. Ma dość zdewociałych, bogoojczyźnianych wyjców. Pewnie wolałby zejść z okna, schlać się wodą przemienioną w wino, przehulać parę srebrników z jawnogrzesznicami. Rozmodlona Beata jest prawie w ekstazie, wygląda jakby miała ze trzydzieści orgazmów jednocześnie. Zamknęła powieki, dała się porwać pompatycznej pieśni o odkupicielu świata. Uśmiecham się w duchu.
Nagle dostrzegam znajomą czuprynę. Burza loków z wżerami zakoli stanowi niejako znak rozpoznawczy dawnego kumpla. W pierwszym rzędzie stoi Rycho! Quasi-afro kiwa się w rytm melodii. Patriotyczny kicz- woda na młyn dla ześwirowanego cudaka.
Kim jest teraz? Ciągle dzielnym egzekutorem ,,podziemia", czy zmienił barwy, walczy pod innym sztandarem?
Nie mam noża ani jakiejkolwiek innej broni. Gołe ręce. Wsadziłbym neoiskariocie kosę pod żebro. Wściekły zostawiam roznamiętnioną psalmami, bigociejącą Beatę, wybiegam ze świątyni. Bezsilność to niszczące uczucie.
Gaszę się w fontannie. Niegdyś tryskała przejrzystą wodą. Najczystsze źródełko w okolicy. Dziś sika cieniutkim strumykiem para- ścieków koloru ecru.
Nie zważam na to, gramolę się do środka i pochylam. Nad rozgrzaną głową przetaczają się ideologie, filozofie, nieskończenie wiele rodzajów problemów. Za przyczynę wszelkiego zła od lat uważam niezaradność. Obecnie dochodzi coraz silniejszy lęk przed dzieckiem, jego kalectwem. Może nawet i ścierpiałbym, że jest cudze, zajął się wychowaniem? Tak wielu przykrości i upokorzeń zaznałem w życiu, że zniósłbym i to. Byleby tylko maluch przyszedł na świat taki jak trzeba.
Chyba ułożę i zmówię litanię czy cuś w tym stylu do jednookiego Judasza. W intencji nagłej śmierci łóżeczkowej, jeśli szczyl urodziłby się na cokolwiek chory.
VI. Moc truchleje.
-Jak jeździsz?- odpycham deskorolkarza i gwałtownie odsuwam wózek. Mega Chicco Mcfly, kosztujący cholerne pięć tysięcy złotych rolls- royce wśród wózków niebezpiecznie się przechyla.
Chłopak usiłuje złapać równowagę, macha rękami, po czym wywija orła i ląduje twarzą i barkiem na chodniku. Ciche chrupnięcie.
Dopadam łobuza, podnoszę za kaptur. Przerażoną twarz wykrzywia grymas bólu.
-Won!- cedzę zimno. W. O. N.- jakbym wymawiał skrót nazwy tajnej organizacji zrzeszającej seryjnych zabójców.
Zaraz nadbiega Beata i niczym mamusia skejta, który nieostrożnie wyskoczył zza winkla i omal nie spowodował prawdziwego nieszczęścia, i zaczyna pytać czy jest cały. nie jest.. Trzymając się za ramię, widząc, że chcę mu sprzedać kopa na rozpęd, chłopak zmywa się.
Znów słyszę jaki to ze mnie bad boy.Nie ma sensu tłumaczyć, że chroniłem dziecko, tamten stworzył dla niego realne zagrożenie, może uraz oduczy go szarżowania, że jakby Pio wypadł...
Dziewczyna ciągle ma mi za złe, że nie chce odwiedzić Ryśka. Jestem nieprzejednany, twierdzę że mam swoje powody o których wolałbym milczeć.
Ona ciągle jeździ, jak nie do szpitala to do kościoła. Zamówiła mszę gregoriańską za zdrowie kudłacza. Nic mu nie będzie, pocierpi miesiąc- dwa i o ile nie wda się zakażenie przeniosą go na oddział psychiatryczny.
Żeby chcieć się tak załatwić... Kto by pomyślał, że bujnowłosemu czubkowi odbije do tego stopnia, że zacznie zgrywać Ryszarda Siwca (imiennik!) albo Jana Palacha?
Szczęście w nieszczęściu, ze to tylko ręka. Nieduży procent oparzonego ciała. Nie życzę mu śmierci.
Beata wykupiła nawet anons w prasie, oficjalne podziękowanie dla gościa od kurtki. Spotkała się z nim i prawie ze łzami w oczach zapewniała, ze wszyscy koledzy, znajomi, rodzina, a nawet sam Rycho są mu wdzięczni za dokonanie bohaterskiego czynu.
Wyobrażam sobie tę scenę: łatwopalny Rysio wykrzykujący propaństwowe hasła, że trzeba skończyć z sowiecko- norweską okupacją, że on- szlachcic bezherbowy, w sto pierwszym pokoleniu potomek Sobieskiego, ustanowił się prezydentem na uchodźstwie, duchowej emigracji.
Pokiełbasiło się wszystko biedakowi, Saracen z Grekiem najechali Armalnowice od zachodu, marionetkowy rząd przegłosował wprowadzenie szariatu na obszarze całego kraju. Tego prawemu i sprawiedliwemu bojownikowi było za wiele, nie mógł ścierpieć widoku ojczyzny w kajdanach. Na tabliczce z płyty pilśniowej wymalował na pomarańczowo ,,Ne damy pogrześć mowy", powiesił ją sobie na szyi, po czym oblał się w metrze litrem bezołowiowej. Znaczy zdążył wylać tylko parę kropli. Ledwie buchnęły płomienie wspomniany bohater mimo woli stłumił je kurtką.
Pius przestaje płakać. Uspokajam go, robię śmieszne miny.
-Ti ti ti, synećku- pokazuję zwinięty w trąbkę język. Malec patrzy zaciekawiony czerwonymi oczkami. Dziwna mutacja, pomimo wiśniowych tęczówek nie jest albinosem, ma czarne (nie kręcone!) włoski.
Może przesadziłem z czarnowidztwem, Beata wcale mnie nie zdradziła? Że też, choroba, nie mam odwagi zapytać...Zamiast odpowiedzi dostałbym w pysk. Drażliwa się zrobiła, fiksuje na punkcie wiary.
Przysiągłbym, że wczoraj na spacerze widziałem Malwinkę. Szła, choć może bardziej wlokła się przygaszona i samotna. Zapomniana aktorka kina niemego, wypalona gwiazda. Zmarszczka na zmarszce, do tego syfilis wypisany na twarzy.
Nowa wersja bajki: królewna zmieniona w ropuchę, dziwka na ziarnku grochu, ości Małej Syrenki, która pragnęła na krótką chwilę stać się człowiekiem, ale została pożarta przez rekina, lub zatruła się zbłądziwszy w odmęty wzburzonej rzeki bez nazwy. Śpiewaczka z nienapisanej erotycznej opery Rycha, sopranistka każdego dnia wykonująca arię prostytutki.
A może tylko mi się zdawało, to wcale nie była ona? Mało to żulic w mieście? Niemal na każdej ulicy melina.
Jednooki Judaszu, patronie takich Malwinek, steranych życiem i zniszczonych nałogami mieszkanek czarnych dziur, gruzowisk, lisich nor, opiekunie met na których można dostać bimber, spirytus niewiadomej proweniencji, papierosy z przemytu, a i czasem w mordę, ty, co okazałeś się być mocniejszy od Świętego Piotra- strzeż chorób mojego miasta. Niech nie zdrowieje.
-No cisio, cichutko...- głaskam po główce Piusa. Ma imię po całej zgrai papieży. Rzecz jasna to był pomysł Beaty.
VII. Laksatywność.
No i koniec z nim. Wstrząs. Co się dziwić- przybytek w którym leżał nawet w ogólnych zarysach nie przypominał szpitala. Zaadaptowany na lecznicę dla ludzi i zwierząt supermarket. Byle jak wyodrębnione oddziały- psychiatria w mięsnym, ortopeda przyjmujący pomiędzy regałami z napisem ,,Promocja- Draże śląskie -30 ". Tekturowe przegrody, zero prywatności. W kotłowni- gabinet weterynaryjny, gdzie damulki, stare panny przynosiły wychuchane pieski i kotki.
Z opowiadań Beaty wiem, że Rysiek leżał na urządzonym na zapleczu OIOM-ie. Według mnie w tak spartańskich warunkach trudno myśleć o antyseptyce, może nawet zwłoki leżą na półkach pośród mrożonek, a operacje przeprowadzają sprzątaczki i salowe między myciem toalet a podłóg. Albo kucharki. Odpady poszpitalne na kolację, wycięte nerki, płuca i krtanie w sosie pieczarkowym, z kartofelkami. Narzędzia pewnie sterylizują w wodzie po pierogach.
-Powinniśmy gdzieś wyjechać. Zaraz po pogrzebie. Ty grosze zarabiasz, ja grosze zarabiam, ale czy cały czas mamy tkwić w tym zatrutym gnoju? Wybierzmy oszczędności, wyrwijmy się na parę dni. Gdzie jest czyściej, stoją całe domy, rosną drzewa, a wychudzeni ludzie nie umierają masowo na raka tarczycy. Może nie zatruto całej Polski, są takie miejsca, wystarczy poszukać, zrobić rozeznanie- mówię dziewczynie przed snem. Zniżam głos, znów jestem misiowatym, przemiłym Florciem.
A ta mi o ślubie, że pękniętą ścianę źle zacementowałem i może się zawalić, Piuskowi przydałyby się zabawki, ona wydarła prawie wszystkie ubrania, a pastor ogłosił zbiórkę pieniędzy na rekonstrukcję witraży i nie można tak nic nie dać.
Odwracam się plecami. Tylko cicho. Tylko nie wyjść z siebie.
Pogrzeb wielowyznaniowy, w nieokreślonym obrządku. Powojenna, synkretyczna religia łączy w sobie elementy wielu wierzeń. Udekorowaną palemkami trumnę niosą przerośnięci ministranci. Na przedzie konduktu, dumny niczym paw, kroczy rabin. Beata (osoba świecka, w dodatku ,,żyjąca w grzechu- niegdyś nie do pomyślenia) niesie pozłacaną monstrancję z cienkim herbatnikiem w środku. Ja dźwigam figurę czteropyskiego Światowida. Nie jest lekka, choć to tylko gips. Boguś i Jowita taszczą głośniki. Żyd zawodzi do mikrofonu gruzińskobrzmiącą mantrę, a każdy stara się ją powtórzyć najlepiej jak umie.
Bombardowania nie ominęły nawet cmentarza. Leje, pośród których piętrzą się hałdy pokruszonego granitu i lastryko. Przychodzi mi głupia myśl, że Niemcy zabili naszych zmarłych, pozbawili ich doczesnych szczątków.
Większość nagrobków w ruinie. Trzeba uważnie patrzeć pod nogi, by nie wylądować w dole na stercie pełnej drzazg i kości.
Głupią miałeś śmierć i jeszcze głupszy pogrzeb. Występ komediantów, teatru ulicznego, performance, a nie uroczystości żałobne- żegnam się z byłym kolegą stawiając gliniany łeb na jego mogile.
Rabin intonuje dawną pieśń w jidysz. Pomagam usypywać mandalę z barwionego piasku. Wychodzi pół- swastyka, pół- godło NRD. Od paru miesięcy chodził za mną motyw tęczy. Teraz wiem- to nie była zapowiedź tragicznego końca Ryśka, lecz symbol lęgnącego sie wszędzie homo- i transseksualizmu. Coraz częściej śni mi się, że jestem jednym z ,,tamtych"- okupujących szczątki Hotelu Rzplita ,,brudnokrzyżowców", jak ich nazywam.
Zakładają podobno zrzeszenie, coś na kształt związku zawodowego poprzebieranych ciot. Wielu z nich należy do odradzającej się masonerii.
Rozwiera sie wielka cipa Ejndżi, Malwinki i jej podobnych, pękają klatki piersiowe zboczeńców, męskich prostytutek, cichodajek i stręczycieli. Tęcza z każdej z nich. Kopuła światła nad skażonym miastem.
Matka zmarłego bierze mikrofon, zaczyna czytać fragmenty operetki,,Wieczór chuci". Więc jednak zaczął pisać te durnotę...
Gdy Pius będzie pełnoletni przyjdę tu z nim. Nie wyjawię prawdy. Odwiedzi grób ojca nie wiedząc o tym.
Czy też będzie gejem? Bycie hetero powoli przechodzi do lamusa,
Ministrant- grubasek przynosi gar z zupą. Radek rozdaje plastikowe sztućce i talerzyki. Stypa nad świeżo pochowanym Rysiem.
Przewraca mi się w żołądku.
VIII. Owoc żywota.
...żesz kuuwa, nawet ciebie musieli zmarnować!- zwracam się w myślach do słonia. Tak, słonia, niebieskiego i w dodatku w mitrze i komży.
Freenesh, jedno z bóstw nowego kultu. Judasz był passe, nie pasował do newest age'owskiej mitologii, więc zmienili go, zastąpili karykaturą zwierzęcia.
Planuję wyrwać się stąd. Chyłkiem, po angielsku. Wybrać wszystkie pieniądze z banku (banki, Urząd Skarbowy i komornicy to jedyne, co pozostało w miarę nienaruszone, artefakty dawnego świata działające aż nadto sprawnie) i wymknąć się. Beacie, Armalnowicom, normalności.
Pewnego dnia zrobię to. Lotnisko w Z...-cach wznawia pracę. Pierwsze loty- do Wielkiej Brytanii i na Madagaskar.
Choćbym miał się sto razy przesiadać- ucieknę najdalej jak się da. Wezmę taksówkę i za ciężką forsę każę się wieźć do Payashadavyos, czy innej mikromieściny Kolumbii Portugalskiej. W lokalnym barze, łamanym hiszpańskim zamówię tequilę.
Otoczony gromiącymi spojrzeniami śniadych bandziorów, z których każdy najchętniej poderżnąłby gardło gringo, wypiję duszkiem całą butelkę. Zataczając się ukradnę stojący przed wejściem motocykl jednego z nich.
Przybysz znikąd jadący szutrową drogą tuż nad przepaścią. Cezdomny zagubiony w obcej rzeczywistości, uciekinier z teatru. Widz, któremu znudziła się komedia, parodia sekty, społeczeństwa, parodia miasta.
W supermarkecie przychodzą na świat dzieci o wiśniowych oczach. Bez źrenic. Bez pestek.
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.
19 november 2024
Metaphysics Of ShrineSatish Verma