4 june 2017
Herostratyda (4. część)
Ankę W. wyzywano od czarownic i wariatek, bowiem mieszkała w plastikowej chatce na dwóch kurzych nóżkach. Nie byłą to, oczywiście, psia buda, lecz pełnowymiarowy dom – samoróbka, na który szalona nieco artystka uzyskała swego czasu wszelkie możliwe zezwolenia.
Niecodzienny i niepraktyczny materiał, z jakiego zbudowała swoje cztery kąty, stał się przedmiotem drwin, ale i posądzeń o nienajlepszy stan psychiczny jego właścicielki. Bo kto przy zdrowych zmysłach chce żyć w wielkiej chacie Baby Jagi połączonej z przerośniętym domkiem dla Barbie?
Nie pomagały tłumaczenia, że ludzie sztuki miewają szalone pomysły, ich myśli biegną w chmurach, innymi ścieżkami, niż zwykłych, przyziemnych szaraczków.
Postawiła dom z plastiku, znaczy – jest durna i koniec – zawyrokowała gawiedź.
Nie było w tym cienia prawdy, zdrowa jak koń Wiśniewska twardo stąpała po ziemi. Czasami.
Chatka – ot, po prostu kaprys, tak sobie, dla jaj – a co, nie wolno?
Nie bądźmy sztywniaccy, każdy ma prawo od czasu do czasu zrobić coś mało logicznego.
Nosimy w sobie takie chatki.
,,Gołębiara pieprzona, rok w rok wygrywa” – sarkała kołtuneria nie mogąc znieść, że artystka rodem z samej Warszawy śmie odnosić jakiekolwiek sukcesy, ba – deklasować ich, z dziada – pradziada mieszkających między Nic Górnym, a Brakowicami.
Jakby siedziała cicho – jeszcze pół biedy, w końcu ichniego chleba nie źre.
Ale w takim układzie? Zgroza, to jak plunięcie w twarz autochtonom!
I nie chodziło nawet o durny dyplom, parę złotych i tandetny puchar z żółtego plastiku, jakie każdorocznie otrzymywała pani Wiśniewska.
Jej triumfowanie na lokalnych wystawach, wszelkich konkursach gołębich piękności zdawało się być czystą bezczelnością, drwiną z zajmujących się hodowlą ptactwa rasowego tubylców.
Dzień przed zlotem ptaszolubów w Pyrzlewie, bracia Kurylukowie postanowili raz na zawsze utrzeć nosa aroganckiej mieszczuczce. Niech popamięta, że jeśli wleciała między wrony, musi krakać jak i one, gruchać półgębkiem, by nie ściągnąć na siebie kłopotów.
Zakradły się, ledwie odrosłe od ziemi szczyle, około dwudziestej. Zbierało się na deszcz, od północy i południa szły dwie chmury szarugonośne, było ciemno jak w nocy.
I buchnęło, zatrzepotały czarne skrzydła wywrotków smoleńskich, wzbił się w powietrze puch.
Gówniarze z kanistrami oczywiście uciekli. Może nawet nie zauważyli, jak od szybkopalnego gołębnika zajął się dom performerki.
Pani Ania wybiegła dosłownie w ostatniej chwili.
Zniszczenie postępowało błyskawicznie, patrząc na tempo, w jakim płomienie obejmowały chatę można by odnieść wrażenie, iż cały budynek był zrobiony z imitującego plastik styropianu.
Kłęby gryzącego dymu spowiły podwórze uniemożliwiając jakąkolwiek akcję ratunkową.
I zgorzały tipplery angielskie, kariery, kurki maltańskie, straciły życie brodawczaki podkarpackie.
Spłonął nawet jeden loczek, ulubiony gołąb Wiśniewskiej.
Kupa uwalanego tłuszczem żużlu- tyle zostało z biednego Maksiulka.
Podobnie jak w przypadku tragedii Pawła, na miejsce zaraz zleciała się cała wieś. Z tą różnica, że nikt nie żałował artystki, uśmiechano się sardonicznie
Widząc jej dramat.
,,Ma, czego chciała. Trzeba było dać innym wygrać, nie pchać się na podium na chama, nie startować co roku. Ale nie – wielka paniusia musiała pokazać, ze stoi ponad plebsem, że co to nie ona. No i los nie rychliwy, ale sprawiedliwy, Pan Bóg podpala, człowiek tylko wachę nosi” – mówiły pozbawione empatii spojrzenia wioskowych.
Chacina wiedźmy pod wpływem temperatury zmieniła się w wielkiego gluta, stopiony plastik po wystygnięciu zaczął przypominać olbrzymią, niebieską purchawkę.
Spłonęły rękopisy sztuk teatralnych, konspekty nienapisanych powieści, obrazy surrealistyczne. I, oczywiście – kilka klatek ptaków.
Załamana artystka przez chwilę wyglądała jak osoba tknięta obłędem, chodziła wokół miejsca tragedii szepcząc zaklęcia – modlitwy w sobie tylko znanym języku, co jeszcze bardziej ucieszyło gawiedź. Ostateczny i kompletny upadek wyniosłej wiedźmy – jakie to piękne! Sprawiedliwości stało się za dość!
Potem zaś, była budowniczka mydelniczki (sic!) na kurzych nóżkach zaczęła… wygrzebywać truchełka gołębi z pogorzeliska. W grobowym milczeniu, jedno po drugim. Układała w rzędzie.
Trwało to do późnego wieczora. Nie dała się odpędzić, ani przesłuchać. Na prośby o odejście i pytania strażaków, policjantów odburkiwała jedynie ,,Nic się nie stało, to tylko performance”. I tak w kółko.
Około godziny dwudziestej pierwszej pojawił się wójt. Zaproponował pogorzelicy tymczasowe zakwaterowanie w domu pomocy społecznej. Odmówiła.
Z czasem gapie się rozeszli, policja poczekała ze sporządzeniem protokołu do czasu minięcia szoku i nieszczęśnicy.
Ale Anna nie miała traumy. Przygotowywała występ.
Rano nie było ani jej, ani zwłok.
Wojewódzka wystawa gołębi pocztowych rozpoczęła się o dziesiątej.
Jakież było zdziwienie prowadzącego i organizatorów, gdy, pomimo wydarzenia, jakie miało miejsce poprzedniego wieczoru, pani Wiśniewska zjawiła się, jak zadeklarowała. W dodatku jako jedna z pierwszych uczestników.
Zapanowała nielicha konsternacja, jednak, po naradach, pozwolono jej wziąć udział.
Nikt nie chciał szarpać się z – jak mniemano- wariatką, robić skandalu większego, niż już był.
Omijano jak zadżumioną. Postoi, pójdzie sobie i po sprawie.
Po co rozgłos, to chora osoba. Trzeba spuścić zasłonę milczenia, zeszła biedaczka z rozumu.
Niech już będzie, jak przyszła, może to ukoi jej ból.
Tylko kamerować jej nie wolno. Ma dość niepotrzebnej uwagi.
Wiec rozłożyła na straganie . (przezornie przesuniętym w najciemniejszy kąt hali wystawienniczej) spieczone trupki gołębi. I stałą tak, w cuchnącej spalenizną koszuli nocnej, z potarganymi włosami i obłędem w oczach. Idealnie odgrywała swoją rolę.
Po jakimś czasie zaczęli się schodzić oglądacze.
Żebyście widzieli przerażone miny dzieciaków, młodzieży wczesnoszkolnej, która to, obejrzawszy wszystkich niemal wystawców, natyka się nagle na ciutkę przerażającą panią o aparycji wiedźmy i owa czarownica z piekła rodem, sabaciara, prezentuje im kompletnie spalone gołębie!
A jak o nich opowiadała! Jakby wciąż były żywe!
- To Dixie z gatunku wywrotek smoleński. Chyba zaraz zniesie jajo. Diksiula kochana, patrzcie! – mówiąc to podtykała przerażonym szkrabom pod nosy coś, co jeszcze dobę wcześniej było gołębiem.
- Pogłaskaj, śmiało, nie dziobnie- zachęcała biorąc rączkę kilkulatka i pocierając nią o ptakokształtne ścierwo.
Nie pomagały ciężkie bury od rodziców, próby siłowego usunięcia ,,wariatki”.
Performance trwał w najlepsze.
,,Chcieliście czuba – to go macie, buraki! Wywołaliście z lasu! Nie dam się zastraszyć, zgnoić!” – myślała pani Ania strasząc kolejne dziecko.
Wyproszono ją w końcu, po czterech godzinach pokazu.
Absmaczysko jednak pozostało, każdy z małych gołębiarzy zapamiętał na długo horror, jakiego był uczestnikiem.
Grzyb mieszkalny nie został odbudowany, z czasem porósł trawą i mchem. Stoi na swoim miejscu do dziś, niby pomnik ślepej, bezsensownej nienawiści.
Pani Wiśniewska wróciła do stolicy, podobno żyje w konkubinacie z nowym facetem, mają córeczkę.
Bracia Kurylukowie, jak nie trudno się domyślić, rozbestwieni bezkarnością, brakiem reakcji ze strony poszkodowanej, zaczęli dokonywać kolejnych, coraz cięższych przestępstw.
Dziś obaj odbywają długie wyroki więzienia, starszy za pobicie i gwałt, młodszy za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym będąc w stanie nietrzeźwości.
Obecnie we wsi mało kto hoduje gołębie. Ludzie boją się startować w konkursach, by nie podzielić losu ,,czarownicy z miasta”.
Przestroga? A gdzie tam! Udławili się własnym jadem, ciemnogrodczycy. Kłębowisko węży, w którym nie ma szans przeżycia nikt choćby minimalnie inny od szarej, zwartej masy. Mierzwy.
Gołąbek, symbol pokoju jest trawiony w trzewiach anakondy. Smutne to, ale i piękne. Czarna gorączka wisi w powietrzu.
Wdech, wydech. Znowu wdech. Nasiąknij ją, byle szybko. Inhaluj, obrastaj łuskami. Wij się, inaczej nie można.
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.
19 november 2024
Metaphysics Of ShrineSatish Verma