2 november 2016
Posiadłość
-Coś strasznego... Sala balowa... zniknęła...
Kredowobiała twarz pani von Braniszewskiej. Półotwarte usta, sińce pod oczami.
-Henryku drogi, zróbże coś. Na miłość boską, przecież ten dom jakiś zły duch opętał! Dorobek tylu pokoleń obraca się w niwecz! Idzie na zatracenie!
Oderwij się od lektury! Chodź, no spójrz tylko! Tu, gdzie przedwczoraj była sala nie ma nawet drzwi! Jest góra cuchnącego błota! Nasz pałac znika, dobra się rozmydlają, zmieniają w szlam! Czy ty tego nie widzisz? Straciłeś wzrok, powonienie? Ach, Boże mój, co za fetor!
Rano była jeszcze brama, a teraz... wyjrzyj przez okno! Zostały tylko lwy. I to jakie! Czaszki zamiast głów! Czaszki z grzywami!
- Ojciec Kelkin przyjdzie pod wieczór. Zna się na egzorcyzmach.
-Kelkin, Kelkin, stary, suspendowany pierdziel. Dzieciorób. W każdej dawnej parafii ma trójkę, albo i piątkę przychówku. A do tego zbereźnik.
Tu trzeba papieża! Ojca Świętego z kropidłem i cały zastęp biskupów! Prałatów! Wodę święconą lać, Belzebuba wypędzać! Nasz dom znika! O- moje broszki! Perły! Zobacz, czym teraz są! Gnój, za przeproszeniem, nawóz koński! O-bor nik! Za co, Jezu Przenajświętszy, za czyje grzechy? Co toczy, jakiż diabeł mści się na naszym rodzie?
Jak świat światem nie było w nim zdrajcy, zaprzańca, ni mezaliansu... ciotka Efemerydia nawet do zakonu poszła... Duchowna osoba w rodzinie... a tu taka kara boska...Ściany robią się brunatne, tapety butwieją... Wczoraj Klementyna otworzyła szafę... a tam same robaki... ani jednej sukni! Wszystko zgniło!
Biblioteka... Henryku, biblioteki już nie ma. Rękopisy Kopernikusa, Heglewicza, dzieła Chopinhauera... wszystko zetlałe, przeżarte przez grzyby! Kijanki pływają w wazach, czernieją twarze na portretach. Kryształy to zjełczałe mięso, nie można się przejrzeć w lustrze. Boże, gdzież my się podziejemy, gdy cały pałac się rozpadnie? Na żebry? Nawet tobołka braknie...
O- książka, co ją czytałeś. Weźże do rąk! Kruszy się, rozlatuje, stęchła i zawilgła... Na rany Chrystusa, twój surdut! Cały w larwach!
Huba, Henryku! Na brodzie rośnie ci dorodna huba!
Bezustanne migreny... Sole trzeźwiące! Klemen...
-Nie ma soli, jaśnie pani. Proszę spojrzeć- prusaki w słoju.
-A do tego słownictwo mi się zmienia. Na chłopskie. Chamieję po prostu w tych warunkach.
***
-Niech będzie pochwalony.
-Na wieki wieków. Amen.
Zgarbiony staruszek w połatanej sutannie. Burza siwych włosów, sumiaste wąsiska.
I chodzi, zagląda w każdy kąt marniejącej posiadłości, opukuje drzwi, podłogi, nasłuchuje, co w ścianach piszczy. Kuśtyka na piętro, na poddasze, zagląda pod kanapy. Mamrocze do siebie ,,to prawda... wątpiłem, ale to prawda..."
Wreszcie wybucha śmiechem, odsłania trzy czarne pniaki. Rechocze jak opętany. Von Braniszewscy patrzą na siebie ze zdziwieniem.
-No tak, wszystko jasne. Idąc do was wiedziałem już, co się święci, ale wolałem się upewnić.
-Co? Czart? Moce piekielne?
-Sarna, jaśnie państwo, to tylko sarna.
-Z bykaś spadł?
-Bynajmniej. Wyjdźmy na taras. Pani Pelagio droga, dziad pani, Emeryk von Rosenrot, popełnił katastrofalną omyłkę.
Dusza człowiek on był, jak wszystkim wiadomo. Ale roztargniony ponad miarę. Jak wieść niesie, gdy pałac cały był już gotów, postawion jak należy, pachnący nowością i czekający na przyszłych lokatorów, omylił się on straszliwie, pobłądził w drodze do przyszłej siedziby i z całą familiją, miast do niego, wprowadził się do truchła sarny, co to ją ustrzelił razu pewnego. Wziął ją za budynek po prostu. Zamieszkał w lesie w sarniej padlinie i myślał, biedak, że to jego dom... Autosugestia zaczęła żyć własnym życiem, rozlała się na paniną babkę, matkę i jej braci... W truchle siedzieliście przeszło czterdzieści lat, urządzali bale, rauty, podczas gdy pałac właściwy chłopstwo do cna rozszabrowało. Kamień na kamieniu ponoć się nie ostał, całymi furmankami wywozili... Historyja ta jest tak nieprawdopodobna, że nie chciałem w nią wierzyć, sam ogarnięty ćmą...
Jednak niezbadane są wyroki boskie. Ani omyłki ludzkie. Krętymi drogami wiedzie nas przyszłość. Czasami na manowce.
Ale każdy błąd ma swój kres. Gadają, że obtaczali złodzieje nocami ścierwo w soli, podlewali formaliną, abyście żyli w błędzie. Nie wyprowadzali was z gęstwiny nieprawdy, by móc rabować jeszcze śmielej... Jednak- jak widać- skończyło się. Zniknął pałac, to i wieśniacy przestali dbać o utrzymanie mumii. I gnije, czeźnie. To, co braliście za krokwie... To żebra, to tylko żebra.
-Co nam teraz czynić? Gdzież pójść? Może Teodozja nas, biedaków przyjmie?
-Na siostrę pańską, Henryku nie liczyłbym. Podobno już od siedemnastu pokoleń de Sztrausenbergowie, w których się wżeniła, mieszkają w świni. Oczywiście nieświadomi tego. Wszystko przez protoplastę rodu, Zefiryna de Sztrausenberg, który tak spił się podczas kolacji u księcia Lipskiego, że wlazł do pyska pieczonego prosięcia, które leżało na stole. Rano, skacowan, myślał, iż obudził się w domu własnym. A że był to człowiek nad wyraz zapalczywy- nikt nie śmiał wyprowadzać go z błędu. A może to tylko bajania?
Cóż, na mnie już pora, mam jeszcze starego Sieńskiego wyspowiadać i olejami namaścić, choć nie mam uprawnień. Powiadają, że policzone są jego ni na tym łez padole. Wypadł, biedaczyna, z dzioba własnego domu.
Już- już miał się chwycić skrzydła, ale ręka mu się omskła i runął pomiędzy konary... Tak, wielmożni państwo, nieszczęścia chodzą po ludziach... Herszeńskim cały dwór bocian ze stawu wyciągnął i pożarł. A tak ostrzegaliśmy gremialnie, nawet ja raz z ambony, jeszcze przed suspensą mówiłem, że dopust boży, by dwór polskiego szlachcica tak rechotał! Że trzeba uciszyć!
Do zobaczenia. Będę się za was modlił. Z Bogiem.
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek