Poezja

Pavlokox
PROFIL O autorze Poezja (80)


Pavlokox

Pavlokox, 12 lutego 2019

Matka i automobil

Krzepice, 1899 r.
 
To wszystko w XIX wieku się zdarzyło
I blizny po dzień dzisiejszy mi przyprawiło.
Ojciec powierzył mi wielką odpowiedzialność.
Jego oczekiwaniom nie stało się zadość.
 
Ojciec zwykł prowadzić interes transportowy.
Dzień w dzień wozić ludzi furmanką był gotowy.
Na całej długości wsi biegła trasa wozu.
Z kościoła – na targ – do najdalszego obozu.
O trzeciej rano wstawałem szykować konie.
Potem z ojcem wyprowadzałem je na błonie.
 
Któregoś dnia, ojciec poważnie zachorował.
Nie wstał rano oraz z gorączką leżał.
Poprosił mnie, bym usiadł za sterem furmanki
I samodzielnie woził dziadów oraz babki.
Ucieszyłem się, że zostałem wyróżniony.
Wyjechałem dorożką w trasę zachwycony.
Kiedy odebrałem już pierwszych pasażerów,
Odkryłem, że nie mam jednego z akcesoriów.
Zapomniałem koniowi opaskę założyć,
Która pole wzroku mogła mu ograniczyć.
Choć nasze konie były zazwyczaj spokojne,
Bez opasek mogły okazać się dość bojne.
Lecz nie mogłem już do gospodarstwa zawrócić,
Bo musiałbym pasażerom drogi ukrócić.
 
Stanąłem na targu. Automobil się zjawił.
Głośno terkocząc zza zakrętu się wychylił.
Na ich widok ojcu zawsze powieka drżała.
Bał się, by technologia koni nie wyparła.
Patrząc na automobil, baby się żegnały.
Za to dzieci w pojazd kamieniami rzucały.
Psy szczekały, a automobil jechał dalej.
Farosz jebnął swojemu młotkiem najzagorzalej.
Starałem się odwrócić uwagę mych koni.
Karmiąc sianem zasłaniałem im oczy dłońmi.
Lecz gdy pojazd się zbliżył, konie rżeć zaczęły
Oraz wlekąc furmankę przed siebie wybiegły.
Roztrzaskały w drobny mak kramiki targowe.
Głośno krzyczeć zaczęły baby przerażone.
Wierzchowce w popłochu przechodniów tratowały.
W końcu usłyszałem cztery głośne wystrzały
I spłoszone konie martwe poupadały.
 
Sprawa znalazła swój finał w sądzie ludowym.
Zasłabłem przestraszony wyrokiem surowym.
Okrutnej sprawiedliwości nie żałowano.
Na tuzin razów grubym pejczem mnie skazano.
Nie mniej niż ja, przeraziła się moja matka,
Gotowa zawsze chronić swojego gagatka.
Ojciec za to uznał, że przyda mi się lanie,
Bo przeze mnie wynikło to całe zdarzenie.
Zapomniałem też od każdego wziąć zapłatę
I naraziłem działalność ojca na stratę.
Wbrew jego woli, do miasta jechać mieliśmy.
Orzeczenie od lekarza zdobyć chcieliśmy,
Ażebym mógł z kary chłosty zwolniony zostać.
Żadnych środków od ojca nie mogliśmy dostać.
 
Pomoc udzielił automobilu właściciel,
Imieniem Ulrich – pruskich orderów nosiciel.
Zawiózł mnie z matką pod sam gabinet lekarski.
Wszedłem samemu. Od ręki dostałem świstki.
Z daleka słyszałem intensywne sapanie.
Gdy wróciłem, Ulrich leżał na mojej mamie.
„Schneller*, Ulrich!” – jęczała matka z nogą w górze.
„Ja, ja!” – dyszał Ulrich. Obok leżały róże.
Potem matka kwadrans w gabinecie spędziła.
Do automobilu ledwo żywa wróciła.
„In Zukunft, wird man nur Automobile fahren.“** –
Rzekł Ulrich. „Ja, ja…“ – nic nie rozumiejąc, odparłem.
W domu schowaliśmy orzeczenie przed ojcem.
On w międzyczasie zjadł pół chleba ze smalcem.
Pierwszy jadał on, potem matka, ja na końcu.
Ojciec powiedział: „Dziś nic nie dostaniesz, Dzwońcu.”
 
Nazajutrz, zawitał do nas sołtys z obstawą.
Wezwano mnie na karę stanowczą postawą.
Nikt z nich nie baczył, że byłem jeszcze matołem.
Udaliśmy się wszyscy na plac przed kościołem.
Na sygnał wystąpiłem z szeregu na środek.
Szedłem ze zwieszoną głową niczym wyrodek.
Zapomniałem zdjąć powyżej pasa odzienie.
Ktoś podbiegł i zrobił to za mnie na skinienie.
Ręce zawiązano mi postronkiem za słupem.
Wtedy matka wyszła na środek z orzeczeniem.
Sołtys potargał świstek i rzucił go z wiatrem.
Zaczęło się spięcie między matką a ojcem.
Rodziciel starał się trzymać ją nieruchomo.
„Będziesz patrzeć na każdy cios! Jak leci mięso!”
Usłyszałem świst i poczułem ból straszliwy.
Moment później rozległ się mój ryk przeraźliwy.
Pejcz ciął moje ciało żywcem. Matka krzyczała.
Siłą woli, z uścisku ojca się wyrwała.
Podbiegła do mnie i zasłoniła mnie ciałem.
„Zamiast mojego syna, ukażcie mnie laniem!”
Sołtys zdjął okulary. Rzekł by odpuściła,
Lecz matka wciąż kurczowo mnie obejmowała.
Sołtys skinął głową. Usłyszałem głośny trzask
I do mego ucha rozległ się matczyny wrzask.
Matka pozostałe dla mnie razy przyjęła.
Potem nieprzytomna na plac się osunęła.
Miała krew z tyłu sukni i moją krew z przodu.
Ulrich, obserwując z ukrycia, doznał wzwodu.
 
W domu, ojciec odgrażał się nam obu pasem.
W końcu jebnął matce gorącym pogrzebaczem.
Niecały rok później zrodziło się rodzeństwo.
Ojciec, myśląc że to jego, tulił maleństwo…
 
* Z niem. – „Szybciej”
** Z niem. – „W przyszłości będzie się jeździć tylko automobilami”


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 7 lipca 2015

Porachunki za wschodnią granicą

Na zawsze zapamiętam poprzednie wakacje.
I nie tylko ze względu na częste libacje.
Jak to zwykle dałem się podpuścić kolegom
Tak, że później musiałem zeznawać przed sędzia.
 
Moi rodzice zechcieli jechać nad morze.
Wszystko lepsze niż to ponure Zaporoże
Aby potanić wyjazd nie zabrali auta.
Nie stać nas było, by podróżować jak szlachta.
Przykazali mi bym pilnował gospodarstwa
I sprzątał, by nie zastała ich pyłu warstwa.
Lecz to, co zastali przerosło ich koszmary,
A mi pozostawiło na długi czas szramy.
 
Na początku kumple wbili mi do chałupy:
Jurij, Wasyl, Ołeksandr i inne udupy.
Rozsiedli jak u siebie z lwowskimi piwami.
W swym braku kultury byli oni mistrzami.
Sam im nie mówiłem o wyjeździe rodziców.
Ojciec obawiał się właśnie takich wybryków.
Acz szybko rozchodziły się takie wieści,
Podobnie jak też, co której pannie się zmieści.
 
W każdym razie znosić ich obecność musiałem.
Jeszcze nawet od jednego z nich oberwałem!
Coraz to bardziej mi się to nie podobało.
Nie wiem dlaczego tak się ich nie wychowało.
Pół nocy pilnowałem tych Zagłobów świńskich,
Którzy pijatyką przebijali mińskich.
 
Kiedy w końcu zbierać się do wyjścia zaczęli
O aucie mych rodziców sobie przypomnieli.
Nim spostrzegłem z kredensu wyszarpli kluczyki,
A mnie chwyciły adrenaliny zastrzyki.
Wcisnęli mi je i podwózki zażądali.
Nie mam prawa jazdy! Do reszty ogłupiali!
Ostatecznie dali mi jednak ultimatum:
Albo ja prowadzę, albo oni. To fatum!
Poszedłem, więc do garażu odpalić ładę.
Ostatnio wyciągano ją na parafiadę.
Pozbędę się tych gnojków. Nikt nie zauważy.
Byleby nie spotkać milicji albo straży.
Zapakowało się trzech na tylnie siedzenie.
Dojechać tak szczęśliwie - pobożne życzenie.
Dwóch usiadło z przodu, a jeden w bagażniku.
Zaraz będą wołać, że chce się komuś siku.
Przekręciłem kluczyk. Stary silnik zarzęził.
A długie sekundy minęły nim się rozpędził.
Wyjechałem z garażu terkoczącym gratem
Ciepłe powietrze wiało. Tak to było latem.
Ludzki bagaż kiwał się na tylnej kanapie.
Słychać było jak Jurij w bagażniku sapie.
 
Przejechaliśmy pół wsi, gdy zjawił się rower:
Kierowca bez odblasków ubrany w pulower.
Wnet przewrócił się na bok gdy go wyprzedzałem.
Cudem jego głowy kołem nie sprasowałem.
Odbiłem w drugą stronę - prosto w płot sołtysa.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Wszyscy, a nawet Jurij z auta wysiedliśmy.
Co my wszyscy najlepszego narobiliśmy!
Nagle moi kompani zaczęli uciekać.
Do przybycia straży czas zacząłem odliczać.
Z chaty wylazł sołtys w piżamie i szlafmycy.
Starej biednej ładzie parowało z chłodnicy.
Wykrzykiwać przekleństwa zaczął sołtys stary.
Któremu często kumple robili kawały.
Niespodziewanie szybko przybyła milicja,
A po niej straż - skorumpowana koalicja.
Zamknięto mnie w areszcie. Ładę sholowano,
A ze względu na jej zły stan zezłomowano.
 
Rowerzysta zdrowy, acz zeznawał przeciw mnie.
Koledzy również z zarzutów oczyścili się.
Rodzice mimo wszystko nie przerwali wczasów,
Co nie znaczy, że nie uniknąłem od nich pasów.
Do ich powrotu musiałem zostać w areszcie.
Nie wpłacili kaucji, gdy wrócili nareszcie.
Posiedziałem jeszcze tydzień w więzieniu tamtym.
Byłem więc z rodzicami w konflikcie zażartym.
Prosto pod sąd trafiłem, gdy mnie uwolniono.
A stamtąd z wysoką grzywną mnie odprawiono.
Przez długi czas odbywałem prace społeczne,
Zasilając kijowskie pieniądze stołeczne.
Tak oto skarano mnie za warchołów picie.
Budzony w nocy wystawiałem rzyć na bicie!
Z dna kamieniołomu widziałem kumpli twarze.
Którzy czasem patrzyli z góry jak się smażę.
Czy takich wartości uczyła ich bandera?
Picia, chamstwa nauczyli się od lidera?
Za ich czyny płaci uczciwy obywatel.
I to taki jak ja nieszczęsny młody bajtel.
 
Nowego samochodu już nie kupiliśmy.
Dodatkowe zamki w drzwiach zamontowaliśmy.
W szkole jednak ciągle byłem prześladowany.
Acz w końcu jednak zacząłem być szanowany.
Gdy Ołeksandr mnie zaczepił złamałem mu szczękę,
I mimo że znów musiałem znieść lania mękę.
Oni nigdy więcej mnie już nie zaczepili.
A dwanaście lat później na wojnie zginęli.


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 19 kwietnia 2020

Przebudzenie wiosny

Zdarzyło się to w marcu, dwudziestego roku.
Ojciec wrócił z Włoch, nie szusował lecz na stoku.
Łapał fuchy i na budowach zapierdalał.
Tym sposobem każdy z nas koniec z końcem wiązał.
Wraz z ojcem powrócił do nas koronawirus.
Zaprzeczyć temu nie mógł nawet Kaczor-świrus.
Na szczęście lecz dla mnie, dla ojca oraz mamy,
Mieliśmy tylko bardzo łagodne objawy.
Wszyscy zostaliśmy objęci kwarantanną.
Babcię w bloku obok zostawiliśmy samą.
 
W domu atmosfera była bardzo napięta.
Ojca rozwścieczyła porzucona skarpeta.
Zagroził, że załatwi mi koronoskopię,
A następnie złośliwie stanął mi na stopie.
 
Babcia obchodziła urodziny niedługo.
Ojciec kazał mi zadzwonić – tak będzie miło.
Telefonu jednak do niej nie wykonałem,
A przy każdym myciu rąk, rękawy chlapałem.
Ojciec wkurwił się i na komputer dał szlaban.
Co tu począć? Nie można nawet wyjść na stragan!
 
Sfrustrowany, w końcu kwarantannę złamałem.
Poszedłem do babci i w twarz jej nachuchałem!
Pomogłem jej trzymać pralkę przy wirowaniu.
Głęboko odetchnąłem wszędzie w jej mieszkaniu…
Babcia już od lat na Alzheimera cierpiała.
O mojej wizycie nie będzie pamiętała,
Lecz wracając, na klatce policję spotkałem.
Trzydzieści tysięcy kary od psów dostałem.
Spytali, czy nie boję się roznieść wirusa.
Rozpłakałem się, mówiąc, że boję się ojca.
Jednak zignorował to krawężników oddział.
Nim policjanci wyszli, ojciec pas już zdejmował…
 
Dwa tygodnie później babcia źle się poczuła
I w przeciągu kilku dni ducha wyzionęła.
Nie mogło jej pomóc pleców oklepywanie.
Jak się domyślacie, dostałem znowu lanie…
 
Z racji, że dawno lat osiemnaście skończyłem,
Odpowiedzialności karnej nie uniknąłem.
Jak to w Polsce, dostałem dwa lata zawiasów,
Za to, że mą babcię przeniosłem do zaświatów.
Jaki będzie morał tej aktualnej wieści?
Nie wychodź z domu, bo Cię polski rząd popieści!


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 12 kwietnia 2016

W szatni


Już po raz kolejny musiałem szkołę zmienić.
Pewien chłopak zbyt wysoko musiał się cenić.
Ku przypomnieniu: był wyższy i mi dokuczał.
Gdy tylko miał okazję, zawsze na mnie fukał.
Najpierw skończyło się to piwnicy pożarem,
Oparzoną ręką i ciężkim dla mnie laniem.
Później przeze mnie nogi na kuligu złamał.
Mój ojciec bardzo się po tym wszystkim postarał,
Bym trafił do dobrej szkoły bez takich ciuli,
Najlepiej imienia jakiejś czerwonej szui.
 
Tak znalazłem się w szkole z oddziałem specjalnym
Dzieciom z lekkim upośledzeniem przeznaczonym.
Poznałem całkiem fajne osoby w mej klasie.
Do dziś piję z niektórymi z nich wódkę w lesie.
Spotkał mnie lecz jeden incydent nieprzyjemny
I znowu z wyższym chłopakiem był on związany.
Tym razem to on był niesłusznie mą ofiarą.
Skończyło się to dla mnie czymś gorszym niż siarą.
Chłopak ten był dość mocno niedorozwinięty
I przechodził z klasy do klasy jak zaklęty.
Zadbała o to jego nawiedzona matka.
By przekonać dyrekcję, starczyła jej gadka.
Chodził z nami też na wychowanie fizyczne.
W szatni nękały go gromady chłopców liczne.
 
Mimo że wyższy, nie był ani trochę silny.
Tym razem Półgłówek obchodził urodziny.
Że czternaście lat kończy, się dowiedzieliśmy.
W tamtym dniu ćwiczenia na siłowni mieliśmy.
Jeden z moich kumpli wziął skakankę gumową
I oznajmił nam przyjmując minę dość srogą:
„Z racji czternastu lat – niech ma czternaście batów.
Chcę w was widzieć zaraz bezwzględnych katów!”
I wtedy wszyscy rzucili się na Półgłówka;
Na ziemię spadła jego zerwana koszulka.
Dwóch go przytrzymywało, a każdy z chłopaków
Uderzał go skakanką, lub też którymś z pasów.
Półgłówek krzyczał i pluł w każdą stronę.
Na plecach zjawiły mu się pręgi ogromne.
„A ty czemu go nie lejesz?! Weź bądź facetem!”
Rzekł do mnie taki jeden chodzący z kastetem.
To okrutne. Nie chciałem wcale bić Półgłówka.
Po jego plecach spływała pierwsza krwi strużka.
Dostrzegłem, że Półgłówek posikał się w spodnie.
Już raz się tak zdarzyło, podczas gry w „dwa ognie”.
Pod wpływem grupy przylałem mu cztery razy.
Z bólu i płaczu łapały go już wręcz spazmy
I w tym momencie drzwi do szatni się otwarły;
Krzyki wściekłej nauczycielki się rozdarły.
Na pierwszym planie stałem ze skakanką w ręce.
Na drugim trzymano Półgłówka zawzięcie.
Puściłem z rąk skakankę; wszyscy się cofnęli.
Przybiegł wnet dyrektor. Wszyscy na nas ryczeli.
Półgłówkiem natychmiast się zaopiekowano.
Nasz nieludzki wybryk na milicję zgłoszono.
 
Mimo, że tej akcji nie zainicjowałem,
To przeciw mnie toczyło się postępowanie.
Zostałem objęty kuratorskim nadzorem.
Dalsza nauka toczyła się innym torem,
Zostałem na rok w prawach ucznia zawieszony.
Proces w sądzie miał też zostać przeprowadzony.
Matka Półgłówka wnet przeniosła go gdzieś indziej.
Ja, w wizji poprawczaka, spadałem jak w windzie.
Rodzice chcieli bym czuł to, co czuł Półgłówek
I w tym celu zakupili komplet skakanek.
W domu zostałem rozebrany do połowy;
Moje plecy przybrały kolor granatowy.
Na raty spłacaliśmy zadośćuczynienie
Za to, że sprawiliśmy słabszemu cierpienie.
Napisano też o nas w lokalnej gazecie.
Później usłyszano o nas na całym świecie.
Do miasta przyjechała kronika filmowa,
A taka była sędziego mowa końcowa,
Że uniknę kary, gdy przeproszę publicznie
Oraz pokaże na swych plecach pręgi liczne.
Przez to, że znikały, kilka ich dorobiłem;
Dzierżąc znów w rękach skakankę, sam się nią biłem.
W końcu żal za grzechy publicznie ogłosiłem;
Na dowód plecy do kamery wystawiłem.
Kopię tej taśmy na pamiątkę otrzymałem,
A fotografię w antyramę oprawiłem.
Stałem się więc rozpoznawalnym nastolatkiem.
Byłem przyznającym się do błędów gagatkiem.
Gdy kiedyś będę na skakance znowu skakał,
Będę pamiętał jak Półgłówek bardzo płakał.
Jak mogłem w ogóle ulec presji tej grupy?
Bałem się, że nie będą mnie już lubić dupy;
Że przestanę być przez kolegów doceniany.
Na co mi to było? Zostałem w końcu zlany.
Wszystko było po staremu, z dziewczynami też;
Tylko plecy piekły, jakby leżał na nich jeż.
Jaki więc będzie morał opowieści tejże?
Nie rób drugiemu co tobie niemiło, ejże!


liczba komentarzy: 1 | punkty: 0 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 28 sierpnia 2020

Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru...

Miałem siedem lat. Zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca bliznę mi zostawiła.
Za każdym razem, gdy łapała mnie choroba,
Zmuszano mnie bym korzystał z inhalatora.
Matka robiła weń roztwór soli bocheńskiej -
Mieszanki wiecznie wrzącej i dosyć drażniącej.
Przyniosła mi go do łóżka z własnej tępoty
I wróciła do kuchni, aby tłuc kotlety.
Jakież było zdziwienie, gdy krzyk usłyszała,
Kiedy woda na moje udo się wylała.
Ojciec przebudził się wtem ze snu pijackiego
I zaczął powoli zwlekać się z łóżka swego.
"Bóg nas ukarał" - załkała zmartwiona mama.
Coraz bardziej czerwona stawała się rana.
Trzeba było wnet zanieść mnie na pogotowie.
Ojciec wziął mnie na barana - raną po głowie!
Lecz w końcu sami dotarli sanitariusze.
Nie całkiem były trzeźwe ich ciała i dusze.
Ku memu narastającemu przerażeniu,
Jodyną polali ranę po oparzeniu.
Ból był silniejszy niż po laniu którymkolwiek.
Przez pół nocy nie mogłem później zmrużyć powiek.
"To wszystko twoja wina!!!" - słyszałem zza ściany,
Gdy ojciec matką o ścianę rzucał pijany.
Czym prędzej przybiegłem do dużego pokoju.
Gdy zdjął mi piżamę, krzykła: "Zostaw go gnoju!"
Nie zwykłem być na tak ciężkie lanie gotowym.
Dostrzegłem krew na papierze toaletowym.
Gdy leżałem gotowy do lania na stole,
Mój ojciec zgasił matce cygaro na czole.
Będąc dorosły poznałem ukrytą prawdę:
Ojciec uszkodził inhalatora podstawę.
Było to później główną przyczyną rozwodu,
A także napisanego przeze mnie pozwu.
W końcu mogliśmy zacząć żyć bez tego potwora,
Jednak z mojej matki też wyszła niezła zmora...


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 9 stycznia 2020

Komórka z kamerą

 
Wydarzyło się to już czternaście lat temu
I przysłużyło dość zachowaniu mojemu.
Co prawda, było ono wzorowe w dzienniku,
Jednakże nauczono mnie czegoś więcej o życiu.
 
W mej klasie, był pewien chłopak upośledzony.
Nie było w szkole dnia, gdy nie był on dręczony.
Raz, że go biję, zacząłem w szatni udawać.
Wredny kolega zaczął komórką nagrywać.
Że choć raz, ja będę miał przejebane, liczył.
Nie był to pierwszy raz, kiedy on mi źle życzył.
Czułem strach, jak okazało się, żem nagrany.
Na filmie widać było jak macham rękami,
Lecz akompaniowany debila krzykami.
Wyrwałem komórkę. Usunąć próbowałem.
Skończyło się tak, że wpierdol w szatni dostałem.
 
Później złośliwy kolega krążył po szkole.
Wychowawczyni ukazał moją niedolę.
Mój kumpel polecił mi schować się do kibla,
Na wieść, że do szkoły przyszła matka debila.
Tak też uczyniłem, lecz w końcu wyszedłem
Oraz na widok tej matki się rozpłakałem,
Jednakże ona z uśmiechem mnie przytuliła
I rzekła, iż wie, że to nie jest moja wina.
Wychowawczyni też wątów do mnie nie miała.
Na zebraniu jednak przestrzegała rodziców,
By dzieci nie nagrywały swoich wybryków.
 
Matka wróciła z zebrania ostro wkurwiona.
Że o wszystkim wiedziała, nosiła znamiona.
Zakazała mi komputer na całe ferie.
Musiałem też zjeść znienawidzoną mizerię.
O tym, co się stało, truła mi tygodniami.
Bałem się, że może to trwać nawet latami.
 
W połowie ferii, gdy ojca nie było w domu,
Matka weszła z pasem do mojego pokoju.
„Kładź się na łóżku i zdejmij spodnie. Majtki też!” –
Powiedziała, a przeze mnie przebiegł strachu dreszcz.
Gdy poczułem na pośladkach chłodne powietrze,
Ledwo stłumiłem wzmagającą się erekcję.
Z plaskaniem zaczęły spadać pasy piekące.
Nie myślałem, że będzie to podniecające.
Krzyczała, że przy mnie jest zawsze kupę smrodu.
Lała tyłek, a ja tarłem wackiem do przodu.
Plama na moim łóżku się pojawiła.
Zafundowaną rżniętkę matka zakończyła.
 
Dostałem wpierdol w szkole, w domu i psychiczny
Za to, że miał miejsce postęp technologiczny.
Sam marzyłem, aby kręcić krótkie filmiki.
Stosunek matki do technologii był dziki.
„Nie będzie komórki z kamerą.” – powiedziała.
Dziś ze smartfonem w ręku sama popierdala…


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 11 listopada 2019

Niedziela handlowa

Znów miesiąc na niedzielę handlową czekałem.
Podczas zakupów rodziców, sam zostawałem.
Wróciłem z mszy, a rodzice w korkach stanęli.
Wtedy już pewne zaufanie do mnie mieli.
Zamknąłem się przed naszym psem w dużym pokoju.
Otarłem powierzchnię magnetowidu z kurzu.
W szufladzie ojca starą kasetę znalazłem.
Niemal od miesiąca to wszystko planowałem.
Starą taśmę do magnetowidu wsunąłem,
Z nadzieją, że głowicy jeszcze nie zatarłem.
Ekran czołówkę starego filmu ukazał.
„Angelika i sułtan” – taki tytuł wskazał.
Poczułem intensywniejsze bicie w mym sercu.
Przewinąłem film do kluczowego momentu.
Piękna Angelika była już przywiązana.
Moja ręka w stronę spodni powędrowała.
Zgodnie z rozkazem tytułowego sułtana,
Angelika została z sukni rozebrana.
Potem zaczęto ją chłostać biczem po plecach.
Ręka zaczęła rytmicznie przyspieszać w majtkach.
Zignorowałem szczekanie psa w korytarzu,
Skupiając się na Angeliki biczowaniu.
Doszedłem, gdy Angelika w łóżku leżała
Oraz z otwartymi ranami stękała.
„Tak się powinno postępować z kobietami!” –
Rzekł ojciec, a ja zasłoniłem się rękami…
„Wkrótce powtórka!” – oznajmił sułtan w berecie.
Tak bardzo chciałbym żyć w tamtym świecie…


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 19 stycznia 2020

Ojczymie

Ojczymie,
Dlaczego znów lękam się ujrzeć oblicze Twe?
Ojczymie,
Dlaczego wyrzuciłeś wszystkie zabawki me?
Ojczymie,
Dlaczego na prośbę o pieniądze mówisz nie?
Ojczymie,
Dlaczego zawsze się liczy tylko zdanie Twe?
Ojczymie,
Dlaczego przekazujesz jedynie wieści złe?
Ojczymie,
Dlaczego Twój nastrój zjeżdża w dół jak po szynie?
Ojczymie,
Dlaczego mieszkanie jest znów w cygara dymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przegrałeś wypłatę w kasynie?
Ojczymie,
Dlaczego przy Twoim łóżku ma być naczynie?
Ojczymie,
Dlaczego popijasz wódkę przy dobrym winie?
Ojczymie,
Dlaczego znów wypowiadasz słowa niepłynnie?
Ojczymie,
Dlaczego znów leżysz na zdjęciu w biuletynie?
Ojczymie,
Dlaczego po awanturze siedzisz bezczynnie?
Ojczymie,
Dlaczego Twój upór jest stały jak w bursztynie?
Ojczymie,
Dlaczego w pracy boją się Cię doradczynie?
Ojczymie,
Dlaczego zabiłeś małego kotka w rynnie?
Ojczymie,
Dlaczego chciałeś zmusić mnie do pracy w młynie?
Ojczymie,
Dlaczego kazałeś mi czytać o Bezprymie?
Ojczymie,
Dlaczego nie chcesz zakupić auta w benzynie?
Ojczymie,
Dlaczego podglądałeś mnie kiedyś w latrynie?
Ojczymie,
Dlaczego w piwnicy wiecznie trzymasz te skrzynie?
Ojczymie,
Dlaczego ślady stóp na plaży masz olbrzymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przekręcasz słowa w polskim hymnie?
Ojczymie,
Dlaczegoś zjadł na Halloween gotowe dynie?
Ojczymie,
Dlaczego pojawiasz się nawet tutaj w rymie?
Ojczymie,
Dlaczego musimy żyć przy Twoim reżymie?


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 16 stycznia 2019

Dziadek mróz

W dzieciństwie nieomalże otarłem się o śmierć.
Stało się to dokładnie, kiedy miałem lat sześć.
Był wtedy styczeń. Zapanował siarczysty mróz.
Leżący na chodnikach śnieg zamienił się w gruz.
W domu trwał remont. Wymieniono drzwi wejściowe.
Matka uparła się na antywłamaniowe.
Rodzice pojechali przeglądać tapety.
Za to mnie zostawili samego niestety.
Gdy obejrzałem już kreskówki dozwolone,
Usłyszałem jakieś hałasy niespokojne.
Mimo mrozu, wyszedłem w piżamie na zewnątrz.
Zamierzałem od razu wrócić, by nie zziębnąć,
Lecz drzwi przede mną się zatrzasnęły
I na lodowatym dworze mnie uwięziły.
Nie mogłem otworzyć. Chciałem pójść do sąsiadów.
Poślizgnąłem się na wjeździe dla samochodów.
Uderzyłem się oraz przytomność straciłem.
W piżamce na podwórku, prawie że zamarzłem.
 
Kilka dni później obudziłem się w szpitalu.
Czułem się trochę jak po firmowym balu.
Było mi niedobrze i czułem się zaspany.
Wraz ze złamaną ręką unieruchomiony.
Temperatura mego ciała znacznie spadła.
Szansa na dalsze życie była całkiem marna.
Miałem dwadzieścia stopni, gdy mnie znaleziono.
Jak najszybciej do szpitala mnie przewieziono.
Lekarze powoli mój organizm ogrzewali.
Rodzice o me życie śmiertelnie się bali.
W śpiączkę farmakologiczną mnie wprowadzono
I w odpowiednim momencie mnie wybudzono,
A potem już szybko mogłem wrócić do domu.
Rodzice nie rzekli o tym cudzie nikomu.
Zamknęli mnie w pokoju i modlić się poszli.
Po kwadransie do najbliższej parafii doszli.
Tam, na przemian, leżeli krzyżem przed ołtarzem,
Dziękując Bogu, że obdarowałem nas darem.
 
Usłyszałem przekręcający się w drzwiach zamek
I metaliczne odgłosy następnych klamek.
Ojciec zajrzał do mnie i na dół mnie poprosił.
Wiadomo, że nie po to, bym trawnik skosił.
Wszedłem do pokoju. Przed rodzicami klękłem.
Wiedziałem, co mnie może czekać i zmiękłem.
Rodzice rzekli, że na stres ich naraziłem,
A na przeprosiny jeszcze się nie siliłem.
Ojciec rzekł, że skoro lubię na mrozie bywać,
Mam w tej chwili się ruszyć i zacząć ubierać.
Ojciec wszedł do przedpokoju, by drzwi otworzyć
I zapiął mi smycz, nim zdążyłem buty włożyć!
Ojciec pociągnął mnie. Wypadłem na bosaka.
Nie myślałem, że czeka mnie aż taka draka.
„No i co tu, kurwa, chciałeś robić gówniarzu?!
Zapierdalaj teraz jak twój ojciec na stażu!”
Krzyknęła matka i łopatę mi wcisnęła.
Odśnieżałem podjazd, a rodzina patrzyła.
Dość szybko w dłoniach i stopach poczułem kłucie,
A potem już całkowicie straciłem czucie.
Musiałem więc stawiać kroki na krawędziach stóp,
Tak jakby podjazd był wyłożony warstwą kup.
Przewróciłem się i rodzice mnie chwycili.
Wlokąc mnie po schodach, do kuchni mnie wciągnęli.
Rzucili mnie na zol. Nogi na krzesło dali
I pogrzebaczem po podeszwach stóp mnie lali.
Matka trzymała mnie i dusiła me wrzaski.
Z ulicy słychać było pewnie same trzaski.
 
Kiedy rodzice już czucie mi przywrócili,
Postawić mnie na równe nogi się silili.
Nie mogłem utrzymać się na pobitych stopach.
Mogłem zacząć iść dopiero, gdy byłem w butach.
Wgramoliłem się do komórki pod schodami.
Bywało, że trzymano mnie tam tygodniami!
Wisiał tam ogromny zegar kuchenny,
Bym zawsze widział, które godziny minęły.
Lecz teraz, że jadę do dziadków oznajmiono.
Gdy ojciec rozgrzał samochód, mnie przewieziono.
Nim wysiadłem pod domem dziadków, przepięto smycz.
Dziadek otworzył drzwi i rzekł, bym szykował rzyć…


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Pavlokox

Pavlokox, 14 sierpnia 2022

Fala

W czasach liceum zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca wstydu mi narobiła.
Liceum słynęło z wyjazdów zagranicznych,
Ku uciesze uczniów - dosyć częstych i licznych.
Co zimę celem były włoskie Dolomity -
Ulubione miejsce szkolnej, narciarskiej świty,
A mój poziom narciarski był wystarczający,
By czas w kurorcie spędzić w sposób śpiewający.

Na obiad zjadłem hot-dogi i ser pleśniowy.
Do wyjazdu byłem już od dawna gotowy
I pojawiłem się na zbiórce punktualnie.
Ekscytowałem się tym obozem totalnie.
Z toalety przed wyjściem nie skorzystałem.
Za wszelką cenę nie spóźnić się zamierzałem.

Pierwszy przystanek był przed granicą z Czechami.
Znany fast-food zapraszał złotymi łukami.
Nie mogłem se odmówić pikantnych skrzydełek,
Tak jak w KFC, gdy jest wtorkowy kubełek.
Pół godziny później już dalej ruszyliśmy
I dziurawe czeskie drogi przemierzaliśmy.
Z racji, że nie najadłem się zbytnio tym "maczkiem",
Zjadłem też od mamy kromki na zimno z karczkiem.
Przepysznym, chłodnym jogurtem się uraczyłem
I proteinowym batonikiem zagryzłem.
Spożyłem też po kryjomu smakową wódkę,
By łatwiej zasnąć po wtuleniu się w poduszkę.

Tuż przed granicą z Austrią był następny postój
I z autokaru wydobył się młodzieży rój.
Skryłem dwusetkę, by nikt nie znalazł przypadkiem.
Niektórzy też kupili alkohol ukradkiem.

Kwadrans później wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Coś sprawiło, że zacząłem odczuwać trwogę...
Zdawało mi się, że zakręciło mnie w brzuchu.
Dyskomfort minął, jednak zmartwiłem się w duchu.
Ułożyłem się wygodnie, pasek odpiąłem.
Pół godziny później, z bólu aż się wygiąłem!
Przez kolejny kwadrans ból brzucha nie doskwierał,
Aż wtem poczułem, że kolejna fala wzbiera!
Wkrótce bólowi towarzyszyło też parcie,
Któremu mogłem sprostać przez lekkie rozwarcie.
Dobrze, że choć miejsce tuż przy mnie było puste.
Mogłem se darować te wszystkie dania tłuste!
Czułem jak przybliżają się kolejne fale.
Okropnie było czuć sytuacji powagę.
Bez toalety nie było szans przestać cierpieć.
Robiłem wszystko, by tylko o tym nie myśleć:
Wyobrażałem sobie jakąś śmieszną scenkę,
Puściłem se "Nie ma fal" - Podsiadły piosenkę.
Czułem lecz jak nadciąga brunatne tsunami.
Jak nie tyłem, wszystko wyleci mi ustami:
Ryk niedrożnego układu pokarmowego,
Fast-foodem, jogurtem i wódką zapchanego!
Nie mogłem się schylić, by zawiązać sznurówkę.
Kolega obok robił dziewczynie palcówkę...

Męczyłem się jeszcze kolejne dwie godziny.
Nie da się ukryć, że sam sobie byłem winny.
W końcu dało się usłyszeć dźwięk retardera.
Pojazd zjechał na postój po skręceniu stera.
Przed wyjściem z autokaru utknąłem w kolejce.
Ludzie szybko zajmowali przed kiblem miejsce.
Przerwa miała trwać piętnaście minut zaledwie.
Brakowało miejsc, by się załatwić gdzieniegdzie.
Ogromny parking był w całości oświetlony.
Nie mogłem się wydostać niezauważony.
Było ciemne miejsce, gdzie mógłbym się wypróżnić,
Jednak mogło się ono czymś innym wyróżnić:
Stała tam grupa imigrantów śniadej cery.
Zimny pot i ciarki odczuły moje plery.
Zdejmowali tablice w jakimś mercedesie.
Poczekam, by usiąść na normalnym sedesie...
"Mach das schneller! Wir müssen noch die Bombe legen."*
Po tych słowach zawinąłem się stamtąd biegiem...

Wróciłem zrezygnowany do autokaru,
Który oczekiwać dłużej nie miał zamiaru.
Czułem, że ból i parcie jakby ustąpiło,
Jednak później wróciło ze zdwojoną siłą.
Nie byłem w stanie już dalej wypuszczać gazów.
Laska obok przeżywała serię orgazmów,
A ja cierpiałem w ciszy, zaciskając zęby.
Że też przyszło mi do głowy wcinać otręby!
Ręka kolesia skakała jak ogon kobrze,
A mi przez to było jeszcze bardziej niedobrze.
Postój miał być dopiero za cztery godziny.
Do tego czasu mogę być z bólu już siny.
Poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać.
Zawartość kiszki zaczęła się wydobywać...
Wartki strumień kału zdawał się nie mieć końca.
Rosnący poziom w majtach sięgał jaj i bolca!
Miałem dziwne wrażenie ulgi i rozpaczy.
Smród zaraz dotrze do wszystkich obgadywaczy!
"Bez obaw. Jakoś wyjdę z tego." - pomyślałem.
Ból oraz parcie minęły. Znieruchomiałem.
Zacząłem przyzwyczajać się do sytuacji,
Nieświadomy czekającej mnie masakracji.
"Ej, też to czujecie? Tak jakby ktoś się zesrał..." -
Zamarłem słysząc te słowa, a ktoś się chichrał.
Coraz więcej osób to zdanie podzielało
I w poszukiwaniu źródła się rozglądało.
"Kurwa, przecież tutaj normalnie jebie gównem!"
Wstał nauczyciel, oburzony tym słownictwem.
Szedł między rzędami, pytając, co się stało.
Ktoś zawtórował: "Cielę oknem wyleciało!"
"Pytam poważnie, czy ktoś chciałby się zatrzymać?" -
Rzekł wychowawca, lecz nie chciałem się przyznawać.
Przez chwilę belfer się jeszcze rozglądał,
Aż w końcu moje blade spojrzenie napotkał.
Przez chwilę obserwowaliśmy się w milczeniu,
Aż facetka odeszła ku swemu siedzeniu.
Drugi z kierowców wstał uchylić lufcik w dachu,
By pozbyć się choć trochę brzydkiego zapachu.
Grupa licealistów już boki zrywała,
A mnie sytuacja kompletnie dołowała.
Kręcili też story na Insta i Tik-Toku:
"W busie doszło do kałowego incydentu."

Przez następne godziny, że śpię udawałem,
Nie dowierzając, że się po prostu zesrałem.
Dawały się już we znaki świąd i pieczenie.
Zabrudzone były i jeansy i siedzenie.

Stanęliśmy gdzieś w okolicach Klagenfurtu.
Przed opadami chronił łuk w postaci gurtu.
Bardzo chciałem móc studiować architekturę.
Za zafajdanie fotela dostanę burę.
Nie przyszło mi na myśl, że mogłem zrobić sztuczkę
I podłożyć pod siebie nieszczęsną poduszkę.
Nie zostałaby może wyrządzona szkoda.
Wstałem z siedzenia jako ostatnia osoba.
Ruszyłem gorączkowo szukać toalety,
Dzierżąc z sobą kłopotliwy balast niestety.
Gacie kleiły się wewnątrz niemiłosiernie.
Musiałem przemieszczać się nadzwyczaj ostrożnie.
Cudem był dostępny prysznic za pięć euro,
Jednak zajęty przez TIR-owca rubasznego,
Który zakupił sztuczną pochwę w automacie,
Podczas gdy szukałem, gdzie mogę uprać gacie.
Poszedłem więc do kibla dla niepełnosprawnych -
Szansa, aby ukrócić doświadczeń fekalnych.
Wparowałem do środka, drzwi zaryglowałem
I ostrożnie od pasa w dół się rozebrałem.
Zawartość majtek wylewała się bokami.
Ściekała już nawet zgiętymi kolanami.
Co mogłem, wylałem do muszli klozetowej.
Omal nie straciłem weń karty kredytowej!
Ubrudzone gacie do kosza wyrzuciłem
Oraz by dokończyć dzieła się wysiliłem.
Następnie, moczyłem srajtaśmę i chusteczki,
By przemywać pupę, udka oraz łydeczki.
Nie wystarczyło rolki na pełne umycie,
Nie mówiąc o podłodze - ciężkie jest to życie...
Puk! Puk!
Obawiałem się, że ktoś mnie wyśledzi!
"Alo? Alo?!" - ktoś pytał jak w znanej komedii.
Przez krótką chwilę z zamkiem się jeszcze szarpałem,
Aż wraz z pomocą barku siłą drzwi otwarłem.
"Nur für Behinderte! Raus!!! Schneller!!!"** - krzyczał Austriak.
Mężczyzna z wąsikiem darł się jak jakiś maniak.
Zostawiłem pomieszczenie w tragicznym stanie.
Sam wymierzyłbym sobie za to ciężkie lanie,
A w autokarze wszyscy już na mnie czekali.
Wbiegłem do środka i wnet żeśmy odjechali.

Świąd i pieczenie narastały, a smród zelżał.
Nasz autokar pomału do celu dojeżdżał.
Wjechaliśmy do Włoch, widać było jak świta.
Podziwiałem alpejskie wzgórza. Dolce vita!

Autokar zatrzymał się przy samym hotelu.
Ponownie jako ostatni wstałem z fotelu.
Dotarła wiadomość budząca wielką trwogę:
Pokoje będą dopiero później gotowe!
Mamy się wnet przebrać i iść prosto na narty!
Nie mogłem w to uwierzyć. To są jakieś żarty!
Z bagażnika torby i sprzęt wyciągnęliśmy
I na parkingu przebierać się zaczęliśmy.
Za największą zaspę pobiegłem ze spodniami.
Czy powinienem również okryć się getrami?
W końcu włożyłem je, by spodni nie ubrudzić.
Zimny wiatr nie zdołał mych odparzeń złagodzić.

Na górze wychowawca zarządził rozgrzewkę,
A sam po kryjomu degustował nalewkę.
W końcu udało mi się odłączyć od grupy.
Szukałem miejsca, by pozbyć się resztek kupy.
Zjechałem do lasu i wszedłem między drzewa.
Tuż nade mną krzyczała adriatycka mewa.
Zdjąłem buty, spodnie, getry i walcząc z zimnem
Wyszorowałem krocze topniejącym śniegiem.
Skończyć się to miało pęcherza zapaleniem...
Później obsrane getry w śniegu zakopałem.

Po ośmiu godzinach, będąc wolnym od kupy,
Mogłem w końcu dołączyć do narciarskiej grupy.
Część nie wiedziała, co stało się w autokarze.
Czy za milczenie winienem zapłacić gażę?
Podjechał do mnie nauczyciel na snowboardzie
W stroju zwierzaka - tak jak to teraz jest w modzie.
Powiedział, że jeśli mam problemy ze zdrowiem,
Powinienem zgłosić to przed samym wyjazdem.
A jeśli źle się czuję - wyraźnie zaznaczyć.
"Dziwne - osiemnastolatkowi to tłumaczyć?
Młody człowieku, czy ja mam cię uczyć życia?
Za półtora roku masz wyjechać na studia!
Idź teraz, pomóż kierowcy wyczyścić fotel." -
Rzekł nauczyciel i zjechaliśmy pod hotel.
Co właściwie mam mu powiedzieć, nie wiedziałem,
Zatem do sklepu z alkoholem się udałem.
W ramach przeprosin, wręczyłem mu "Primitivo" -
"Z nazwy adekwatne do sytuacji wino!" -
Rzekł kierowca z wąsem po fotela umyciu.
Najadłem się wstydu najbardziej w swoim życiu...

Parę dni później ból przy sikaniu poczułem.
Długo na zapalenie pęcherza cierpiałem.

W drodze powrotnej zatrzymała nas policja.
Czyżby obowiązywała bus prohibicja?
Gestapowcy przez chwilę z belframi gadali.
Ci coś zapłacili i żeśmy odjechali.
Czyżby to w Austrii korupcję praktykowano?
Nie! To za obsrany kibel nas skasowano!
Później znowu ból brzucha zacząłem odczuwać,
Jednak udało mi się do Polski wytrzymać.
Jaki więc będzie morał tej strasznej historii?
Nie żryj na noc w podróży, bo w brzuchu zaboli!

P.S.
To, że się zesrałem w gacie - to nie jest racja.
Była to specjalna, fekalna operacja.


* Z niem.: "Rób to szybciej! Musimy jeszcze podłożyć bombę!"
** Z niem.: "Tylko dla niepełnosprawnych! Wynocha!!! Szybciej!!!"


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły


  10 - 30 - 100  



Pozostałe wiersze: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1