Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek")

Zawczasu dziś przyszła po mnie matka do szkoły.
Nauczyciel zza katedry spojrzał zdziwiony.
Prędko jednak matka powód przedstawiła:
Moja siostra, Rozalka, dość się zaziębiła.
Trzeba było w domu pomóc, dzieckiem się zająć,
A jeśli jej się pogorszy – znachorkę nająć.
Zazwyczaj w szkole to ja cięgi dostawałem.
Dzisiaj mnie to ominie, nawet gdy kłamałem.
Nauczyciel wypisał kwitek i poszliśmy.
Dotychczas w chorobie jeno się modliliśmy,
Acz teraz było gorzej - musieliśmy działać.
Dobrze, że zaczęliśmy pieniądze odkładać.
Gdy przyszliśmy do domu Rozalka leżała;
Ojciec stał przy niej z dziadkiem, a babka płakała.
Mimo grubego przykrycia cała się trzęsła,
Tak, że aż poruszały się od łóżka przęsła.
„Nie pomogły ziółka i nie pomógł rumianek.
Jak nie przyjdzie znachorka, nie ujrzy jej ranek.”
Rzekła zapłakanym głosem siedząca babka.
Sam poczułem łzy w oczach oraz moja matka.
Pobiegłem więc do chaty starej kobiety.
Słomiane drzwi, dziwne symbole, obraz piety.
Na bujanym fotelu kobieta w łachmanach.
Podniosła się do mnie, opierając na grabiach.
„Czego ci trzeba, młody człowieku?” chrypnęła.
Poczułem odór zgnilizny, gdy odetchnęła.
„Siostra ma chora, leży w domu zaziębiona.
Przyjdź do nas!” zapłakałem. „Bo umrze nam łona!”
Znachorka oznajmiła, że przyjdzie przed zmierzchem.
Podałem jej adres i już do domu biegłem.
Jasne słońce chyliło się ku zachodowi –
Widok ten znany każdemu apostołowi,
Do którego modliła się moja rodzina,
Odkąd to Rozalka zaczęła być sina.
 
Przed zmrokiem kobieta zastukała kołatką.
Ojciec prędko otworzył drzwi przed starą swatką.
Będąc jeszcze w płaszczu spytała, gdzie jest dziecię.
Rzekliśmy, że w izbie, gdzie babka zawsze plecie.
Znachorka weszła czyniąc niedbały znak krzyża.
Na biurku czekała gotowa monet ryza.
Kobieta podeszła do łóżeczka Rozalki;
Dotknęła wpierw jej, a później także jej lalki.
Osłuchała, powąchała i werdykt dała:
„Franca jest w niej wielka, a łona zimna cała!
Dziewczynkę trzeba rozgrzać, im prędzej tym lepiej!
W piecu najszybciej dziecięciu zrobi się cieplej.
Nie ma na co czekać! Czy jest dziś rozpalone?”
Przesłyszałem się? Jej zdania były złożone…
Jednakże ojciec z dziadem do piwnicy zeszli,
A stamtąd do kuchni stosik drewna wnieśli.
Babka przyniosła dużą, hebanową deskę.
Matka zdjęła znad pieca wczorajszą przepierkę.
Czy oni chcieli Rozalkę włożyć do pieca?!
Przeto ona zapali się tam niczym świeca!
Czekałem w niepokoju na rozwój wydarzeń.
W końcu spytałem: „A co w przypadku łoparzeń?!”
„Na krótko ją wsuniemy. Nic się jej nie stanie!
Acz wyjdzie z niej niedyspozycja, młody panie!”
Rzekła znachorka, a matka po córkę poszła,
Która to jeszcze nawet trzech stóp nie urosła.
Zdjęła jej fartuszek, wyjęła spod pierzyny
I przyniosła ją na desce. Czy to są kpiny?!
„Piec już rozpalony – pierwszy raz tej jesieni.
Boże, niech on choróbstwo w Rozalce wypleni!”
Wzniosła intencję babka. Drzwiczki uchylono,
A deskę z Rozalką na widłach położono.
Ojciec począł wsuwać konstrukcję w środek pieca.
Przez podmuch, aż podwinęła się wszystkim kieca.
Dziecko ocknęło się: „Co robicie, matulu?”
„Śpij grzecznie, nie zamykamy cię przecież w ulu.”
Rzekła babka. „Jeszcze chwila i będziesz zdrowa,
Lecz wpierw musi wyjść z ciebie przeklęta choroba.”
„Przeto wy mnie spalicie, matulu! Matulu!!!”
„Przestańcie!!!” Doskoczyłem szybko. „Won smarkulu!!!”
Na nic mi to było. W łeb jeno oberwałem.
Trzymałem się za czoło i w kącie płakałem.
Wtenczas deskę wsunięto do środka. Zamknięto.
Wszyscy domownicy klęknęli niczym w święto.
Przy drugiej zdrowaśce rozległ się płacz i stukanie,
Które przy czwartej przeszły w wycie i walenie.
„Już właśnie wychodzi schorzenie i demony.
Spokojnie! Jak co, to z pomocą przyjdą gromy”.
Dziadek chwycił pogrzebacz i w drzwiczki zastukał.
„Zaraz Cię wyciągniemy! Nikt cię nie łoszukał!”
Ryk i walenie ucichło. Poczułem zapach –
Ostry, kwaśny – Rozalka była w opałach!
„Można łotworzyć. Szybko córkę wyciągnijcie,
A później razem ze mną jej zdrowie wypijcie!”
Ojciec otworzył, a w głębi pieca leżał trup.
Poczułem się jakby rodziców zabił mi wróg.
Patrzyłem w szoku jak ojciec wyciąga deskę,
A na niej pomarszczoną, brunatną Rozalkę.
„Ło mój Boże!!! Co się stało???!!!” Matka krzyknęła,
Na to znachorka zastanawiać się zaczęła.
„Wielkie nieba! Za szybko wylazła choroba!
Dziewczę poczerniało. Nie miało w sobie Boga…”
Dębowa deska była zwęglona od spodu.
Ojciec podtrzymywał ją, ale jeno z przodu.
Wtem pękła i nieboszczka trzasła o podłogę.
Matka wzniosła ją, zrywając z niej skórę,
Która zwisała z niej tak jak jakiemuś zwierzu.
Do czasu pogrzebu skryliśmy ją w spichlerzu.
 
Znachorka za chęci wzięła pół ryzy monet.
Więcej nie przyszedł do niej nikt z mężczyzn i kobiet.
W nędzy i gnoju zmarła niedoszła doktorka.
Z mych bliskich na jej pogrzeb przyszła jeno ciotka.
 
Nigdy nie zapomnę widoku mej siostrzyczki,
Histerii rodziny, wyjęcia jej przez drzwiczki,
Swojego płaczu, niewywietrzonego smrodu
I nieudanych prób na pogrzeb jej ubioru.
Gorąca jej skóry odrywanej od deski.
I tej całej tragedii, strasznej rodzinnej klęski.
Co noc śni mi się czerwień jej bez włosów głowy,
Włożenie do trumienki lalki i podkowy,
Bo lubiła obserwować biegnące konie.
Wiedziała, że to koniec, gdy jej ciało spłonie?
Dosyć tego wspominania, trzeba żyć dalej.
Do szkoły chodzić i przyjmować wciry śmielej!


number of comments: 1 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 may 2016

Polityczny diss - na Marka G.

Od dość dawna już piszę niecodzienne wiersze.
W gimnazjum miałem okazję napisać pierwsze.
Niedawno, zdecydowałem je publikować,
Aby więcej osób mogło je aprobować.
 
Jest tutaj twórca, którego wena rozpiera:
Pan Marek Gajowniczek – tak on się nazywa.
Należy on do lepszego sortu Polaków;
Należy do pierwszej kategorii rodaków.
Cechuje go jednak wielka zaściankowość;
Spiskowe teorie uwielbia ten jegomość.
Pan Marek też o ważnej rzeczy zapomina:
Im dalej od Brukseli – tym bliżej Putina.
 
Swymi wierszami chciałby Pan spalić opozycję,
Jak Romuald Rajs „Bury” spalił wioski liczne.
Bardzo boi się Pan imigrantów
I możliwych przez nich gwałtów,
A czy jest bezpieczniej w starej kamienicy
W jakiejś polskiej nieciekawej dzielnicy?
Nie wiem skąd Pan swe poglądy wlecze,
Acz to, co Pan pisze, to jakieś średniowiecze!
Wierzy Pan w piekło dla „kochających inaczej”?
Proszę więc poczytać encyklopedię raczej.
Czemuż tak bardzo przeszkadzają Panu brody?
Żyję (jeszcze) w wolnym kraju – trochę swobody!
Skąd ta awersja? Czy farosz smyrał nią Pana?
Tego akurat nie naprawi „dobra zmiana”.
A może czuje się Pan zdradzony o świcie?
Czas najwyższy przerwać słów z „wPotylicę” picie
Oraz wszelkich frond i republik oglądanie
I kujawskich rozgłośni radiowych słuchanie.
Propaganda i manipulacja z nich kwitnie,
Czego owocem są Pana wiersze liczne.
Napisał Pan cztery tysiące tych wierszyków.
Sprawdzał Pan wytrzymałość klawiatury styków?
 
Powiedzmy, że jeden wiersz bierze pół godziny.
Policzmy jak wiele stracił nasz autor silny:
Dwa tysiące godzin zarabiania pieniędzy.
Mógł zarobić w tym czasie ze dwadzieścia tysięcy,
Na przykład na nowego-starego passata
Lub jakiegoś innego burackiego grata.
 
Tyle się zebrało… te wszystkie wiersze marne…
Pan chyba naprawdę wierzy w tą „dobrą zmianę”…
Proszę się nie przejmować – to tylko opinia.
Tak rząd nazywa wyroki. To krótka chwila –
Przed Trybunałem Stanu jeszcze kiedyś staną
Grzecznie, równo, w pasiakach – za złą „dobrą zmianą”.
„Jest Prezydent, Sejm i Rząd
A jeszcze nad nimi ktoś sprawuje sąd”
Na tym to właśnie polega – trójpodział władzy.
Bez niego kraj zamieniłby się w kawał sadzy.
 
Pewnie ma Pan mnie teraz za niewdzięczną szuję.
Powiem Panu więcej: z KOD-em sympatyzuję!
I nie wyrażam zgody na łamanie prawa.
Za te wiersze nie należą się Panu brawa.
Oczywiście może je Pan sobie wciąż pisać,
Acz mnie mogą one, co najwyżej, rozśmieszać!
Śmieszą mnie także te wszystkie bzdury o Bolku,
A Pan tak siedzi i pisze godzinami przy stołku.
Polska inteligencja – to z nią protestuję
I wierzę, że Polskę przed kaczorem ratuję.
Nie otrzymuję żadnego wynagrodzenia.
Kosztuje mnie za to pociąg albo benzyna,
Której (mam nadzieję) nie będę musiał użyć
W innym celu niż podróż autem – trudno wróżyć.
„Targowicą” była skarga na Konstytucję,
A my ją bronimy, wzbudzając rezolucje.
 
PiSać dalej nie mam już czasu ani weny.
Jutro na marszu mój krok nie może być chwiejny.
Ulubiony wiersz weź Pan sobie w ramkę opraw
I prawdziwą polską cebulą srogo dopraw.


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 september 2015

Młody

Raz latem zawitał cyrk na osiedle moje.
Ciekawi byli wszyscy chłopcy i dziewoje.
Dostałem całe pięć złotych od rodziców
I stanąłem w kolejce wśród innych kibiców.
Towarzyszyli mi także koledzy z klasy.
Obce nam były takie jak cyrk rarytasy.
Lata osiemdziesiąte nie rozpieszczały nas,
Ale kiedyś w końcu musiał przyjść rozrywki czas.
Było bardzo upalnie, a kolejka długa.
Mogłaby choć na moment przyjść jakaś szaruga.
 
Nudy minęły jednak nieoczekiwanie,
Kiedy pewien chłopiec zaczął patrzeć się na mnie.
Spojrzałem w bok i poczułem szturchnięcie na brzuchu.
Wyleciałem z kolejki i upadłem w ruchu.
Tym kto mnie popchnął okazał się ten synalek!
W jego wieku to ja miałem dom dla lalek!
Spojrzałem pytająco i wtem się zaczęło.
Dziesięciolatka – na oko mocno pogięło.
Zaczął na mnie krzyczeć i wyzywać wulgarnie.
Gdybym sam się tak odzywał skończyłbym marnie.
Moi kumple tak jak ja stanęli jak wryci,
A Młodego wspierali debile niemyci.
Wyraźnie bawiło ich jego zachowanie.
Przyklaskiwali mu na każde zawołanie.
Nie wiedziałem właściwie jak się mam zachować.
Czy powinienem na to jakoś reagować?
Rozsądek radził mi zachować święty spokój.
Acz jak to zrobić gdy wyzywają cię wokół?
Normalnie zlekceważyłbym tego gówniarza,
Jednakże urosła we mnie gorączka biała.
W szkole podstawowej bardzo mi dokuczano.
Teraz właśnie to wszystko mi się przypomniało.
Moi oprawcy wstąpili w tego bandytę.
Gdzie w ogóle podziali się jego rodzice?
Moja duma czuła się jakby wychłostana.
Urosła nagle we mnie wściekłość niesłychana.
Sfrustrowany w końcu trzasnąłem małolata!
Nie należała mi się za to piwa krata…
Ja miałem lat szesnaście – on około dziesięć.
Nie wytrzymałem nerwowo ni w pięć ni w dziewięć…
Młody poleciał na słup i upadł na ziemię.
Usłyszałem wręcz oklaski, będąc wciąż w tremie.
Myślałem, że ten gówniarz zacznie mnie okładać,
Lecz wyglądał tak jakby nie zamierzał wstawać.
Głęboka cisza zapadła teraz w kolejce.
Skrzypiało tylko łączenie przy jakiejś sklejce.
Jakaś kobieta oraz mężczyzna podeszli,
Dziesięciolatka obrócili i podnieśli.
Oddychał, ale był niestety nieprzytomny.
Duże obrażenia sprawił mój cios niezłomny.
 
Przyjechała milicja i sanitariusze.
Trafiłem do radiowozu, a on na nosze.
Czekałem kilka godzin. Nikt mnie nie przesłuchał.
Miałem stawić się nazajutrz. Świat mnie oszukał!
Gdy wróciłem, rodzice o wszystkim wiedzieli.
Nie zapomnę pewnie nigdy o tej niedzieli.
Po krótkiej rozmowie i próbach wyjaśniania
Ojciec przeszedł do konkretów – ciężkiego lania.
Na pół złożył swój skórzany pasek wojskowy. 
Pięć minut później mój tyłek był kolorowy.
Było to moje pierwsze i ostatnie lanie,
Po którym to czekało mnie jeszcze kazanie.
Na drugi dzień stawiłem się na posterunku,
Gdzie znano już efekty mego porachunku.
Młody już zdrów, lecz przeżył w nocy operację:
Musiano przeprowadzić mu krwiaka kasację.
W sali sądowej poznałem jego rodziców.
Spodziewałem się jakichś to alkoholików
I ogólnie osoby lekkich obyczajów
Niestroniący od przekleństw i innych zwyczajów.
Tymczasem: ojciec to biznesmen elegancki;
Matka w drogiej sukni w kolor ekstrawagancki.
Nieprzyjemne były te bogate osoby.
Bronili swego syna na wszystkie sposoby.
Przynieśli świadectwo z zachowaniem wzorowym,
Odpowiednio zapewne przez nich opłaconym.
Uznano mnie winnym i grzywną ukarano.
Na pięć lat kuratora mi też przydzielono.
Indywidualny tok nauczania miałem
I rozstać się z kolegami w szkole musiałem.
Sześć tysięcy złotych dałem za operację,
By Młody kontynuował ekstrawagacje.
 
Kilka lat później sterroryzował osiedle.
Gdy go złapano otrzymał zarzutów wiele.
Trafił do więzienia, gdy ja kończyłem studia.
Objęty amnestią, gdy Polska była wolna.
Po takim czasie nie poznałbym go na żywo,
Ale spotkać go i tak nie byłoby miło.
Urósł ten młodociany gangster niesłychanie
I strach jakby znów zaczął patrzeć się na mnie…


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 february 2018

Wyższy X: Globus

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Niestety, przepisy BHP zaniechałem
I ponownie do wypadku doprowadziłem.
Wózek widłowy spadł na mojego kompana
I czekała mnie znowu sytuacji zmiana.
 
Póki co jednakże do szkoły powróciłem
Ochoczo nowy semestr realizowałem.
Pojawił się nowy belfer od geografii
I momentalnie zgotował nam rządy mafii.
Profesor pochodził ze Związku Radzieckiego.
Lecz kimże był Radziecki i dorobek jego?
Trzeba było poznać kontynenty i państwa
Obowiązkowo dla szkolnego społeczeństwa.
Każdy miał wypożyczyć zabytkowy globus.
Nauczyć się i przynieść. Tak kazał szajbus.
Każdy uczeń musiał uklęknąć przed globusem
I właściwe miejsca wskazywać szybkim ruchem.
Tym którzy się nauczyli dawał lemoniadę,
A tym którzy niezbyt, fundował kijem lanie.
Zadając pytania różne triki stosował:
Trzeba było wskazać Alpy, kiedy jodłował,
Związek Radziecki, kiedy wódki se polewał,
Niemcy lub Polskę z przyszłości, kiedy hajlował,
Natomiast Tajlandię, kiedy się masturbował.
Czyżby nasz pan profesor był obieżyświatem?
Może uciekał w podróż przed kobiety brakiem?
Takoż przynajmniej starsze roczniki mówiły.
Że globus jest bardzo cenny, głosy chodziły.
Krok po kroku więc do domu globus taszczyłem.
Los jednak sprawił, że go w końcu upuściłem.
Przecznicę od domu Wyższy zza winkla wyrósł.
Nie chciał, bym globus w całości do domu doniósł.
Podstawił mi nogę. Poleciałem jak długi.
Dostrzegłem, że z globusa zrobił się wnet drugi.
Naprawdę jednak, rozbił się na dwie połowy.
Wymiar uszkodzeń był bardzo nietuzinkowy.
Spomiędzy półkul sterczała lampa i kable.
Pomyślałem o Wyższym. Niech on idzie w diable!
W domu obkleiłem globus taśmą klejącą
I sprawdziłem trzy razy żarówkę świecącą.
 
Minął tydzień i przyszedł czas na mą odpowiedź.
Profesor ujrzał szkody nim zacząłem spowiedź.
Miałem nadzieję sytuację uratować
I spróbowałem wtyczkę z gniazdkiem skontaktować,
Lecz globus nie zaświecił się. Ciemny dym buchnął.
Belfer zaskrzeczał i kilka razy chuchnął.
Następnie zaczął gryźć swoje przydługie palce
Wrzeszczał, że w tym wszystkim palce maczały malce.
Potem opuścił klasę ciężko oddychając
I trafił do szpitala podejrzenia mając.
Dyrekcja zarzuciła mi zniszczenie mienia.
Miałem też zarzut uszczerbków spowodowania.
 
Wieczorem byłem w pracy dość rozkojarzony.
Muszą powstać kolejne tej historii tomy.
Pomagałem dziewczynie obok prasowalni.
Poganiali mnie czym prędzej majstrzy nachalni.
Nieopatrznie wcisnąłem przycisk „Start” za wcześnie
I skończyło się to dla dziewczyny boleśnie.
Maszyna, wraz z płótnem, wciągnęła jejże rękę.
Za plecami usłyszałem głośną udrękę.
Prasowalnia dziewczynie rękę połykała
Oraz na przemian miażdżyła i gotowała.
Wybiegłem przerażony, wciskając przycisk „Stop”.
Odruchowo wziąłem do ręki ścierkę i mop.
Już uwolniona stała z postrzępioną ręką.
Mimo bąbli z pary, minę miała zawziętą.
 
Otrzymałem wiadomość w najbliższe święto.
Że na jakichś czas od pracy mnie odsunięto.


number of comments: 4 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 february 2018

Awaria dźwigu

W moim gimnazjum często dokuczano innym
I to zazwyczaj dzieciom kompletnie niewinnym.
Czułem się bezsilny wobec tego zjawiska
Zawsze, gdy dręczyła mnie któraś morda świńska.
W którymś momencie postanowiłem zadziałać
Oraz jednego z moich oprawców ukarać.
Zbliżał się wkrótce sprawdzian z języka polskiego.
Postanowiłem, że ukradnę zeszyt jego.
Kumpla Mateusza do tego namówiłem,
Albowiem sam po prostu zbytnio się wahałem.
Mateuszowi całkiem się pomysł spodobał.
Jego tamten oprawca też czasem maglował.
Gdzie ukryć ten zeszyt się zastanawialiśmy.
Przeszło cały tydzień nad tym główkowaliśmy.
Po zdobyciu zeszytu do bloku poszliśmy.
Oraz wspólny nikczemny plan wykonaliśmy.
Wpierw, na jednym z pięter przywołaliśmy windę
Spotkałem w tym czasie sąsiadkę – starą pindę.
Następnie sprowadziliśmy dźwig piętro niżej.
Mateusz przysunął się do drzwi jak najbliżej.
Zaczepił wcześniej smyczą zamek blokujący
I otworzył drzwi. Ukazał się szyb ziejący.
Następnie, na dach windy zeszyt rzuciliśmy
Że ktoś go kiedyś znajdzie się obawialiśmy.
Mateusz postanowił zabrać go z powrotem.
I pozostawić go po prostu gdzieś pod płotem.
Nie mógł sięgnąć, więc na dach windy zeskoczył.
Przez krótką chwilę jeszcze się ze mną podroczył,
A później niespodziewanie winda ruszyła.
Z Mateuszem na dachu wte wewte jeździła.
Pobiegłem piętro niżej i windę wezwałem.
Następnie u góry do szybu się schyliłem.
Zacząłem na piętro wyciągać Mateusza
I wtem zorientowałem się, że winda rusza!
Spróbowałem wepchnąć kumpla na dach z powrotem
Nie zrobiłem tego wystarczającym tempem.
Konstrukcja windy zatrzymała się na rękach,
Zawahała się i zostawiła je w strzępach.
Mateusz jechał do góry okaleczony.
A ja pozostałem na piętrze przerażony.
Fala jego wrzasków gdzieś z góry docierała.
Obok mnie para jego rąk we krwi leżała.
Na jednej wciąż tykał komunijny zegarek.
Jak teraz będzie głaskany jego owczarek?
Ogarnąłem się i po pomoc zadzwoniłem.
Po chwili na głośny szloch się również zebrałem.
Pół godziny później ujrzałem światła w szybie.
Oznaczało to, że pomoc już szybko idzie.
Wyciągano Mateusza na innym piętrze.
Nadal jednak u góry ziało szybu wnętrze.
Jakiś nieszczęsny człowiek spadł na windę z góry
I ciężkie lania miały zastać nasze skóry.
Winda znów ruszyła. Teraz przecięła nogi.
Kadłubkiem zatem został mój Mateusz drogi!
 
Przez miesiąc kartka z „awarią dźwigu” widniała.
A na mnie poważna konsekwencja czekała.
Sądzono mnie. Kradzież i kalectwo dwóch osób.
Czy, by uniknąć kary, istniał jakiś sposób?
Moi rodzice byli całkiem załamani.
Co dzień skórzanym pasem po tyłku mnie lali.
Mateusz był jednakże w gorszej sytuacji,
Odkąd to doświadczył poczwórnej amputacji.
Czy nasza przyjaźń wytrzyma kolejne lata?
Pomimo wszystko, byłaby to duża strata.
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy.
Niedobrze, jeśli kradniesz, a to kumpel beczy.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 march 2018

Kulig

W dawnych czasach, gdy zimy były śnieżne jeszcze,
A w drodze do szkoły miotały nami dreszcze,
Miałem z kolegami różnorakie pomysły.
Jazda kuligiem rozpalała moje zmysły.
Było to chyba moje największe marzenie,
Aż w końcu przyszła szansa na jego spełnienie.
W mej okolicy zakończono remont torów.
Oczyszczono trasę z dziur, a także i z drągów.
Napadało naprawdę bardzo dużo śniegu.
Większość kierowców ruszała z drugiego biegu.
Tory pokryła równomierna warstwa puchu.
Na myśl o kuligu już cieszyłem się w duchu.
Planowałem za pomocą sznura od sanek,
Zahaczyć tramwaj, gdy obsługuje przystanek,
A następnie wsiąść na sanki wraz z kumplem Sławkiem
Oraz zacząć jechać za tramwajem ukradkiem.
 
Po lekcjach szybko pobiegliśmy po me sanki,
A potem rozważaliśmy różne przystanki.
W końcu przyszliśmy na pewien blisko zajezdni.
Był też blisko kościoła, wsiadali tam wierni.
Poczekaliśmy aż przyjedzie pierwszy tramwaj.
Wysiadły zakonnice oraz jakiś mazgaj.
Szybko sanki za tramwajem zaczepiliśmy
I zanim pojazd ruszył na nich usiedliśmy.
Maszyna zaczęła się powoli rozpędzać,
A my w radości i frajdzie rękoma wierzgać.
Chwilę później do zajezdni się zbliżyliśmy.
Jeszcze przez jeden moment głośno się śmialiśmy,
Aż nagle tramwaj do zajezdni zaczął skręcać.
Nasze sanki zaczęły się wtedy przechylać.
Ściągało nas prosto na tor naprzeciwległy.
Rzuciłem okiem tam, skąd tory na wprost biegły
I ujrzałem tramwaj pędzący z naprzeciwka!
Moja reakcja musiała być bardzo szybka.
Puściłem Sławka i na ziemię zeskoczyłem.
Parę sekund później straszliwą rzecz ujrzałem.
Tramwaj z głośnym piskiem roztrzaskał sanki stare.
Dotarło do mnie wtedy, że poniosę karę.
Sławek leżał nieruchomo w pobliżu torów.
Usłyszałem krzyki zmartwionych pasażerów.
Podbiegłem do Sławka na równi z tramwajarzem.
Cudem chłopak nie odniósł poważnych obrażeń.
Był jednak ogólnie dość mocno potłuczony
I całym tym wypadkiem bardzo wystraszony.
Wnet zjawiła się milicja oraz ambulans.
Ciekawe, czy w gazecie będzie o nas niuans.
Niechętnie podałem milicji swe namiar.
Wiedziałem, że czekają mnie solidne szmary.
Milicjant odwiózł mnie swoim radiowozem.
Ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem.
Rozmowa mnie czekała – acz z pasem i kablem.
Taka odbywała się jednostronnym tonem.
Ojciec kazał mi ściągnąć spodnie oraz majtki.
Zamiast tego wolałem, jak grał ze mną w statki.
Położyłem się na fotelu i wypiąłem.
Ojciec zaczął mnie lać pasem wodą zwilżonym.
Wpierw pośladki niezmiernie piekły i szczypały.
Później, nim zasnąłem, przyjemnie pulsowały.
 
Nazajutrz, obolały, zeznania składałem.
Z mym kumplem Sławkiem w szpitalu się spotkałem.
Zwierzyłem mu się z bicia jakie otrzymałem,
Że po tym wszystkim cielesnych uciech szukałem.
Czekała nas za katastrofę jeszcze grzywna,
Choć wszystkiemu winna źle ustawiona szyna!”
Dlatego tramwaj skręcił nagle na zajezdnię.
Czekało nas w tej sprawie długie dochodzenie.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Uważaj co robisz, żebyś się nie zaorał.


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2019

Mumia

W gimnazjum wybrałem się na wycieczkę szkolną.
Miałem klasę niestety bardzo nieudolną.
Trzy doby spędzone w hoteliku nad morzem
Były niekończącym się opierdolem.
Wychowawcy do późnej nocy pilnowali,
Abyśmy alkoholu nie degustowali.
Jeden nasz kumpel był sam zakwaterowany.
Pobyt ze swoją dziewczyną miał zakazany.
Szkoła nie chciała bowiem płacić alimentów.
Prawdę mówiąc, to rola prawnych opiekunów.
 
Każdy pokój spędzał wieczór przed telewizją.
Nikt nie chciał się zetknąć z nauczycielką-pizdą.
Przyznaję, że byliśmy wtedy bardzo durni.
Po nocnym seansie filmu na temat mumii,
Nastraszyć kolegę się zdecydowaliśmy.
Najwyższego z nas srajtaśmą owinęliśmy.
Chłop założył też na głowę worek foliowy.
Każdy z nas, by wyjść na korytarz, był gotowy.
Czym prędzej wszystkie żarówki wykręciliśmy.
Z mumią na czele korytarzem ruszyliśmy.
Pod pokoju kumpla drzwiami się znaleźliśmy.
Bacząc, by nie zaskrzypiały, je otwarliśmy.
Kumpel siedział z dziewczyną między kolanami.
Dziwka intensywnie pracowała ustami.
Słyszałem, że była z pochodzenia krzyżówką
Pijaczyny z Ukrainy z jakąś Żydówką.
Szlaufiara czym prędzej od kumpla odskoczyła,
A z kolei jego twarz się zarumieniła.
Nagle przebrana mumia dusić się zaczęła –
Plastikowy worek ze srajtaśmą wciągnęła.
Próbowaliśmy wyciągnąć go z jego gardła.
Przeszkadzała nam przy tym wszechobecność sadła.
Dziewczyna jak najszybciej do nas doskoczyła
Oraz wciągnięty worek wysysać zaczęła.
Ostatecznie pomogło dwóch nauczycieli,
Którzy to nasze krzyki z dołu usłyszeli.
Powiedzieli nam, że za ten wybryk konsekwencje,
Zamierzają wziąć wyłącznie we własne ręce.
Zapowiedział nam także surowy wuefista,
Że za to zdarzenie czeka nas rekonkwista.
 
Rano cała grupa na plażę się udała.
Tam właśnie nasza kara wykonać się miała.
W tym celu kazano na brzuchach się położyć
I wszystkim kolejno kąpielówki zdejmować.
Geograf wziął do ręki szkło powiększające,
Aby skupiać na tyłkach promienie słoneczne.
Cały ten proceder był bolesny koszmarnie.
Gdybym miał taką możliwość, wybrałbym lanie.
„Widzę, że ktoś w twoim domu ma ciężką rękę…” –
Rzekł geograf, gdy zobaczył niejedną pręgę.
 
Tak więc z wycieczki z pamiątkami wróciliśmy.
Wypalone kutasy na tyłkach mieliśmy.
Jaki tej opowieści zatem morał będzie?
Z plastikowym workiem trzeba uważać wszędzie.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 december 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż islamska zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.

Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się, że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem, ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia - na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszelkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy myślałem, że wreszcie nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Nie był to jednak koniec moich wschodnich przygód.
Miałem dopiero doświadczyć tutejszych wygód…
Na jednej z ostatnich imprez znów się upiłem
I z miejscowym studentem mocno pobiłem
Nie umiałem powiedzieć czegoś po angielsku,
A on mnie wyśmiał, klepiąc ręką po pysku.
Szarpając z nim, wybiłem szybę na portierni.
Wtedy na policję zadzwonili odźwierni.
Znowu wylądowałem na komisariacie.
Usłyszałem wyrok. Puściły mi zwieracze.
Skazano mnie znowu na sześć uderzeń kijem!
Zmierzając do celi krzyczałem i się wiłem.
Miałem dostać chłostę w ciągu trzech następnych dni.
Kiedy dokładnie oberwę nie rzeczono mi.
Głową w mur tłukłem przeklinając swą głupotę,
A patrzyły na mnie w celi osoby żółte.
Strażnicy dawali mi ryż i brudną wodę.
W trzeci dzień wywołano z celi mą osobę.
W kolejce do chłosty stało mężczyzn dwudziestu.
Wyrok był prawomocny. Nikt nie wniósł protestu.
Tym razem w mej sprawie nikt nie interweniował.
Patrzyłem jak kolejno każdy z mężczyzn bolał.
Po godzinie trzasków i jęków przyszedł mój czas.
Nie byłem ostatni – za mną czekał ludzi las.
Jak mogłem doprowadzić do powrotu tutaj?!
Jeżeli jesteś wrażliwy, dalej nie czytaj…
Przykuto mnie znowu do specjalnych stojaków.
Do pracy przygotowało się dwoje katów.
Nadzorca zawołał „Ji!”, co znaczyło „Jeden!”.
I pomyśleć, że sądziłem ten kraj za eden…
W pierwszej chwili poczułem samo uderzenie.
Po sekundzie ból rozlał się po całym ciele.
Był tak silny, jakby pośladki podpalono.
Wciąż narastał, gdy drugi raz mnie uderzono.
W tym momencie puściły mi wszystkie zwieracze.
Nie miałem tchu, żeby krzyczeć po każdym bacie.
Czułem, że mógłbym wspiąć się po pionowej ścianie,
Gdyby wtedy mogło ominąć mnie to lanie.
Nadzorca wypluł „Sy!”, co znaczyło „Cztery!”
Drugi kat wziął kij i przejął tym samym stery.
Ponoć „cztery” brzmiało jak „śmierć” w języku chińskim.
Czułem się zarzynany jak gatunek świński.
Jedynie we włosach nie czułem wtedy bólu.
Wrzeszczałem rozpaczliwie jak zamknięty w ulu.
Nie spostrzegłem, gdy chłosta dobiegła końca.
Zabrano mnie z promieni gorącego słońca.
Trafiłem do jakiejś brudnej sali medycznej.
Pozostawiałem za sobą krople krwi liczne.
W lustrze obejrzałem zmasakrowaną pupę.
Krew zmieszana z gównem przypominała zupę.
Lekarz oczyścił ją szczotką z mięsnych kawałków
I polał ją spirytusem wśród moich wrzasków.
Potem posmarował ją jakąś żółtą maścią.
Omdlały chwiałem się stojąc jak nad przepaścią.
Później leżałem kilka godzin w dużej sali
Z innymi więźniami, którzy często stękali.
Wieczorem wypuścili mnie z tyłkiem w bandażach
Oraz dokumentami o grzywnach i marżach.
Miałem ochotę podrzeć te wszystkie papiery,
Ale za to groziły ekstra razy cztery.
Dotarłem obolały do akademika.
Czy prowadzona tutaj chłosty polityka,
Gwarantuje porządek oraz nowoczesność?
Zapewne tak też jest oraz zasadom wierność.
Inni studenci stali się dość przestraszeni.
Wracali do domów mą historią spłoszeni.
Ja także wróciłem, choć nie wiem jakim cudem.
Siedziałem na przemian raz jednym raz drugim udem.
Nie mogłem normalnie wysiedzieć w samolocie.
Rany mi pękały, zostawiłem plam krocie.
Męczarnią też były wizyty w toalecie.
A zwłaszcza po solidnym i tłustym kotlecie.
Starałem się nie jeść, by rzadko robić kupę,
Ale musiałem czasem zjeść chociażby zupę.
Pokrwawioną deskę wtedy pozostawiałem.
Cudem zakażenia wszelkiego uniknąłem.
Nigdy więcej już na wschód nie podróżowałem.
A na studiach celująco finiszowałem.
Blizny mojej pupy nigdy nie opuściły.
U każdej partnerki zapytania budziły.
Wszystko to przestało być jednakże zabawne,
A sprawy stały się jeszcze bardziej koszmarne.
Pewien student z akademika wypadł pijany,
A jego kumpel niesłusznie był oskarżany.
Niewinny otrzymał razów dwadzieścia cztery
I wykrwawił się na środku więziennej sfery.
Program wymian do Singapuru zakończono.
I przez długie lata w ONZ się sądzono.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Nie śmieć i się nie bij, jeżeli nie chcesz cierpieć.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 december 2019

Mój ojciec: Dzień Dziecka

Na Dzień Dziecka wziął mnie na ściankę wspinaczkową.
Liczyłem, że nie skończy się to awanturą.
Pomimo, że przyjechaliśmy samochodem,
Mój ojciec nie zastanawiał się nad browarem.
Zanim zdążyłem się przebrać w szatni dziecięcej,
Pił drugiego komesa z browaru Książęce
I wpatrywał się w moje spodenki obcisłe.
Jedynie strach pomógł mi przejść trasy trudniejsze.
 
„A może pan też spróbuje nim wyjdziecie?” –
Zaproponował instruktor dość sympatycznie.
Mój ojciec, który był już po trzecim komesie,
Kręcił teatralnie głową. Czekałem w stresie.
W końcu zgodził się i zasady lekceważąc,
Z wszystkich bloczków korzystał naraz, się wspinając.
Nagle, pod wpływem swego ciężaru wielkiego,
Ojciec spadł w konsekwencji bloczka urwanego.
Podpity facet zerwał się jak oparzany
I oznajmił, że natychmiast do dom wracamy.
Niemal znów upadł, gdy obrócił się na pięcie.
Przeklął i wtem szarpnął mnie boleśnie za rękę.
 
Na parkingu chciał do bagażnika mnie wepchnąć.
Przez tunel zdołałem na tylnej kanapie siąść.
Liczyłem, że najebus choć rusza ostrożnie.
Kiedy jednak z piskiem opon wyrwał gwałtownie,
Do bagażnika z powrotem przez tunel wpadłem
I tak do samego blokowiska jechałem.
 
W mieszkaniu ojciec rozrabiał w pijackiej werwie.
„Ściągaj łachy i schowej siura, bo łoberwie!!!” –
Za drzwiami mego pokoju czekał już z pasem.
Nie przypuszczał, że matka zajebie mu gazem…
Poczułem tąpnięcie, gdy gruchnął o podłogę.
Matka wyniosła z mieszkania już pierwszą torbę.
Pomagałem jej wynosić pozostałe rzeczy.
Tej ucieczce przed potworem nikt nie zaprzeczy.
Zamiast starać się odpocząć od miejskiej hicy,
Na urlop jeździliśmy do innej dzielnicy,
Lecz teraz szansa na nowe życie powstała.
Stałem w sieni, gdy nagle matka oniemiała.
Mój ojciec oblał ją brudną wodą z butelki.
Dostrzegłem, że w ręce trzyma jakieś dwie świeczki.
Nim poczułem zapach benzyny, ogień buchnął.
Gwałtowny podmuch na korytarzu mną huknął.
Ryk matki zagłuszał histeryczny śmiech ojca.
Nie dość, że płonie, to dawno nie miała bolca.
Sąsiedzi, w międzyczasie, już pomoc wezwali.
Było pewne, że całe mieszkanie się spali.
Z płomieni wybiegł nasz pies, lecz cały i zdrowy.
Nikt nie był opieki pełnić na nim gotowy.
 
W drodze do domu dziecka me oczy łzawiły,
Bowiem mój laptok i wszystkie gry się spaliły…
Nasz pies trafił do najbiedniejszego schroniska.
Taki był mój najbardziej pamiętny Dzień Dziecka…


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2018

Łoj! Babina wpadła do ogniska!

Byli sobie dziad i baba.
Pewnego dnia rozpalili ognisko,
Rozpalilililili ognisko…
Łoj! Babina wpadła do ogniska!
„Łoj! Płomienie liżą me ciało!
Łoj! Żar wrzyna się w me stare kości!
Łoj! Swąd mego palonego ciała czuć już u sąsiadów!
Łoj! Jak to boli!
Łoj! Łooj!! Łoooj!!!”
Dziad złapał się za głowę
I pobiegł po wodę.
Nie zdążył…
Zwęglona babina leży w łogniu i jęczy:
„Łoj, jo zła była w życiu…”


number of comments: 1 | rating: 2 | detail


10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1