M.W. Bonk, 19 july 2010
To nie prawda co mówią gdy cię nie ma
Nawet anioły nie są wieczne
Gdy odchodzisz nic się nie zmienia
Gdy odchodzisz zostają słowa wdzięczne
Bo z tego co wiem to w niebie włada przestrzeń
Obojętna nawet na ciała niebieskie
Tam cisza i spokój w pierwszym rzędzie
Już za tobą to co sielskie
Uczono mnie jak mam żyć
Wiecznie pytano dokąd chcę iść
Tu gdzie jestem nie mam wątpliwości
Zostają po nas gołe kości.
M.W. Bonk, 29 september 2011
Nie panuję nad tym, poddaję się
Przerosła mnie sytuacja – jedyne wyjście, ewakuacja
Zostawiam otwarte drzwi i wychodzę jak gdyby nigdy nic
Za błazeńskim uśmiechem z sąsiedniego podwórka kryje się
śmieć
Nie będę go sprzątał – i tak dobiegnie końca
Dobiegnie przed zachodem słońca.
I już bez słów odnoszę się do sytuacji
Chcesz, to zadaj mi ból i tak już mnie nie trafi
Za kotarą wielkiej obojętności kryje się świeca gorejąca
zachłannością
Bierz jeśli chcesz, nieobarczony bezkarnością
Jakbyś pytał, nie ma potrzeby
Jestem zaraz pod powierzchnią gleby.
M.W. Bonk, 27 july 2010
Gdzieś na szczycie ziemi, u
podnóża nieba
Tłoczą się nasze myśli jak dym z
kominów
Nieczystość zabrudza błękit,
szara mgła niespełnienia
I jak zamknięty w klatce ptak,
bezszelestnie
Zbieram się na płacz
Zamknięci w przestrzeni bez słów,
krajobraz bez widoków
To nieurodzajna ziemia naszych
gestów
Gdzie każdy człowiek to swój
własny pług
Marzenia to bezcen w sejfie,
życia szyfr
Czekam na cud
Gdzieś pomiędzy ziemią a niebem, z
tłumu snów
Wyłoni się ten, co przyjdzie na
świat
Wznieci nadzieję, uśmierzy czas
I jak zamknięty w klatce ptak,
uwolni się,
Poczuję wiatr.
M.W. Bonk, 26 july 2010
Już od godziny albo i dwóch
Zbiera się na mocz
I jak pędzący pług
Wybiegnę i ukarzę swój krocz
U podstawy gęstej mgły
Wylewa się złoty strumień
W dobrobycie toną muchy
Aż w końcu runę
Wkomponowany w zieleni gryzę piach
Zaskoczony trawą w zębach
Krzyczę niah bleh ciah fuu niah
Zrazu przypomniała mi się kolęda
Której słów nie pamiętam
O jutrzence na kolanach modlitwa
Oooo godzina przeklęta
Kieliszek za kieliszkiem to gonitwa
Opustoszała przeźroczysta butla z tlenem
Runąłem w zieleń
Tu, pod gołym niebem
Jak upolowany jeleń.
M.W. Bonk, 4 november 2011
Już mnie nie piecze, gdy się cieszę
Zapominam, że gdzieś w tle było źle
Jak po przebytej chorobie, wyszedłem ze snu
Z tej pościeli w grobie
Za kotarą wspomnień gdzie konferansjer zawsze jest pijany
Przyodziewam kostium, kładę make-up, staję się rozpoznawany
Jeszcze chwila i wyjdę na scenę
Cień nareszcie oderwie się od ściany
Przygotujcie gromkie oklaski
Jeśli nie, cóż, obejdzie się bez łaski
Nazajutrz będzie głośniej od bomb
Wieści rozchodzą się szybciej niż tanie buty
Już widzę jak mnie krzyżują bez możliwości pokuty
Krzyczą i skandują jaki z niego głąb
Szydzony, oskarżony, uznany za winnego bóg wie czego
A niewiarygodnie mi lekko i nie żywię urazy
Nie ma tego dobrego bez pomocy złego
Niech napawają się smakiem odrazy
To prawda co mówią -
Życie maluje przedziwne obrazy
Czasem pragniesz wyskoczyć z płótna i trochę się rozmazać
Bo bez wiatru nie ma ekstazy
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
27 may 2024
No ComplaintsSatish Verma
26 may 2024
Between Whips And TetherSatish Verma
25 may 2024
Travesty Of TruthSatish Verma
24 may 2024
The Saga Of BreakupSatish Verma
23 may 2024
The Saga Of BreakupSatish Verma
22 may 2024
Na końcu świataJaga
22 may 2024
Playing ChessSatish Verma
21 may 2024
The TrialSatish Verma
20 may 2024
Za ciepło się ubrałaJaga
20 may 2024
Leaves Are Changing ColorsSatish Verma