Poetry

M.W. Bonk
PROFILE About me Friends (1) Poetry (15) Prose (2)


M.W. Bonk

M.W. Bonk, 25 august 2012

Para

Jesteśmy parą tańczącą na tafli gorącej kawy
Rozgrzani do czarności zahartowani białym chłodem
Przepełnieni tą urokliwą goryczą czasem mieszamy ją szczyptą słodyczy
Wmieszani w wir szukamy równowagi
Poimy się nią wzajemnie – łyk po łyku
Przepełnieni ciepłem już  w  drodze do przełyku
Lecz krótka jest ta droga od zachwytu do skowytu
Tak łatwo oparzyć się z niecierpliwości
Uleganie emocjom powoduje wewnętrzne obrażenia
Nie śpiesz się!  Poczekaj aż fusy usną na dnie filiżanki
Ciemność łagodnie je kołysze mrucząc kołysanki
Aż z mlecznej poświaty nie wynurzy się przynęta
Ta cisza, ten spokój – to największa zachęta
Nie wzburzeni falami powoli kończymy nasz taniec
Rozmywamy się i nikniemy  
Jak kamienie rzucone na szaniec.


number of comments: 4 | rating: 8 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 9 december 2015

Tacy sami sobie

Nie lubię gdy trawi mnie tłum
Połknięty zawinięty zwój
Podpisany w piwnicy zamknięty w słój 
Jedna suma wszystkich sum

W korytarzu myśli sen mi się przyśnił
Białe światło czy czarna dziura
I tak skończysz jako konfitura
I boli głowa od natłoku myśli

Myślę słowo więc jestem
Słowem mówię w mej głowie
Więcej widzę w milczeniu niż w mowie
Każdy głupiec to powie
Nie słowem a gestem 

Mówią że byłem i jestem to i będę
A ja patrzę i widzę i nie chcę
Jak przecinek w zdaniu o szturmie na twierdzę
Choćbym myślał i mówił i chciał to i tak nie zdobędę

Sam sobie samemu wchodzę w ten system
Tysiące takich samych sobie roi się w głowach
W jednym rzędzie różnych istnień
Sami sobie w okowach westchnień


number of comments: 2 | rating: 5 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 27 august 2010

monologodlitwa




 
Ojcze drogi
Oto ja, Twój syn ubogi
Podziel się majątkiem, nie bądź sknera
Przecież wiesz, każdy zaczyna od zera
Tyś na początku sam jak palec we wszechświecie
Teraz jam samotnie jak kostka w klozecie
Jeśliś dobrym ojcem to obdarzysz mnie krociami
Jeśli nie, to zobaczysz jak kolejny Twój syn się marnotrawi
Nie, to nie groźba stary pierniku
Nie mniej jednak ostrzegam,
Mam już głowę w piekarniku.


number of comments: 2 | rating: 9 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 26 july 2010

Gorzkie Żale




 
Postrzępione nerwy
W pośpiechu kołacze serce
Spacer na krawędzi to już nie to
 
Jasne błyski w szarą noc
Boski gniew
Płacz, nie krew
 
Na rogu ulicy śmierć
Dziecko w szacie łotra
Bezkarny grzech
 
Uwięziony w jeden gest
Opluwany przez zgiełk
Z nocą we dnie
 
Łata na sklepieniu kolana
Zakamuflowana twarz anioła
Bezimienny w kolejce po chleb
 
Zatarte poczucie godności
Wstyd wyryty w podświadomości
Ugodzona niewinność
 
Poślubiony swemu cieniowi
Z głową na poduszce
Pusty dom
 
Wąż sączący jad
Owoc narodzinami zła
Ojciec i matka wyzbyci z praw


number of comments: 2 | rating: 8 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 23 july 2010

ZARAZO




Oniemiałem z wrażenia i ocipiałem z zachwytu
Oto dorodny wielokształtny meteoryt zaczyna cumować do Ziemi
Oto długo zapowiadany koniec ery dobrobytu
Ostanie się jedna jedyna osoba na tym padole a będzie nią
pewna nauczycielka chemii
 
Zanim jednak padnie imię z prędkością światła rzucanego
przez świeczkę
Zbliżę się do okna by powitać szopa pracza udającego że robi
wiosenne porządki
Zezowatymi ślepiami uśpię zwierza który przypuszczalnie ma
cieczkę
Zasada głosi by w takich chwilach najlepiej podlewać grządki
 
Ale co zrobić gdy woda obróciła się w popiół z którego
rzekomo powstać miała
A krety usiłujące nie spać pod powierzchnią wychylają
stroskane łby jak peryskopy
Albo po wichurze i gradzie meteorów moja zasłużona konewka
się roztrzaskała
Ah oh i tym podobne zawsze zwykły przynosić na pęczki
kłopoty
 
Razu pewnego kiedy słońce było żółte a nie rozpalone jak
paczka fajek
Roznosiłem ulotki o nieuniknionej katastrofie wywróżonej
przez uczonych
Rozbawieni wszyscy święci i ladacznice spod kolumbryny
odrzuciwszy już okres bajek
Rozwalili mój rower błyskawiczny oraz obdarzyli zdrowym
tytoniowym śmiechem
 
Astronomom wierzono gdy złorzeczyli i koniec wieścili jak
triumf w pokera
Alfonsom zawierzano nawet jeśli z majtek wystawał nie
pasujący do układanki element
Ale dlaczego moje wyśnione proroctwa wzięła w garść cholera
Anty życiowa prawda na kwadrans przed Armagedonem sprzedawana
jako zbędny suplement
 
Za wszystkich którzy nie wierzyli w ulotki rozpowszechnione dzięki
sieci kiosków ruch
Za niedowiarków rzucających błotem i plujących kwasem na
zasady
Zanim nastąpił wybuch
Zrobiłem sporą kupę lecz bez przesady.


number of comments: 2 | rating: 11 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 14 february 2015

spóźniony na świat

To ja, to ja
Zaspałem na świat
Moje opóźnione przyjście
Zostawiło mi tylko jedno wyjście
 
Od dzieciństwa wychowany w nienawiści nauczono mnie liczyć tylko korzyści
Bez trosk i skrupułów przedzieram się przez rzesze tłumów
Przez okno patrzę jak inni ludzie toną w tego świata brudzie
 
Od małego byłem nieznośnie spokojny
Jednak w szkole nabawiłem się poważnych obrażeń głowy
Teraz mówią o mnie w mieście, że „chyba musiał wrócić z wojny”
Jeśli masz z tym problem to zapraszam do zabawy, jestem gotowy!
W mojej męskiej torebce na przybory niezbędne trzymam gaz pieprzowy
 
To ja, to ja
Zaspałem na świat
Mój pierwszy grzech to ociąganie
Ale ja tak bardzo kocham spanie
 
By nadrobić owe dni stracone w matki łonie
Żyj ę w dwóch miejscach jednocześnie
W jednym woda zamarza, w drugim ogień płonie
Oh, gdybym tylko zbudził się wcześniej!
 
Każdego dnia tuż przed południem wznawiam systemy życiowe
Zaspokajam potrzeby i przenoszę się w życie cyfrowe
Chroniony tajemnicą haseł jestem silniejszy niż w realnym czasie
Za pomocą siły perswazji jestem w stanie uciec się do każdej fantazji
Zamknijcie wszystkie okna i schowajcie się po kątach
Krzyż w prawym górnym rogu pokoju wszędzie przypomina o nieuchronnych końcach
 
Oto ja, to ja
Spóźniony na świat
Może gdyby nie zmieniony znak zodiaku
Miałbym ograniczony dostęp do obydwu światów
 
Teraz świat goni do przodu, a ja z nim na piątym biegu
Łokciami zataczam coraz szersze kręgi
Zrobię wszystko byle z dala od nędzy
 
To ja, to ja
Zgubiłem dzień, dwa lub pięć
Zrobię wszystko by nadrobić ten czas
Zrobię wszystko by oszukać śmierć.


number of comments: 2 | rating: 4 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 14 april 2015

Zmarazm

Słońce budzi kolejny dzień
Mała czarna i gorzka parzy podniebienie
Szósta rano a ja już wszystko wiem
Na dole róże a na górze sklepienie
Chmura myśli pędzi przez głowę
Jak ławica ryb na rafy koralowe
 
Powietrze pachnie świeżo skoszoną
Idealnie pod błękitem zieloną
I byłoby pięknie
I było cudownie by
Gdyby nie uczucie że coś zaraz pęknie
 Co okrada z resztek sił                             
Co nie pozwala w pełni być
 
Wylewa się ze mnie
Wylewa się gęste
Wylewa codziennie
LEEE-NIIIIS-TWOOOOOO


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 25 march 2015

B.

O mdłości przyprawiała ta biel antyseptyczna
Powietrze zaczęło tracić wartości odżywcze
Płomień żarówki dogasa w korytarzu
Już cię nie spotkam
Chyba że odwiedzisz mnie na cmentarzu

O młodości
gdybym tylko mogła spróbować raz jeszcze
Ten przenikliwy ból
Jak walka na otwartym polu z siarczystym deszczem
Chryzantemy nie zakwitną tej wiosny w ogrodzie
Ale wiem
że zostawisz je na moim grobie

Już się nie boję
Bo chociaż to nie tylko zły sen
To przecież są światy inne niż ten


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 16 march 2015

ballada o rolandzie

Jestem samotnym rewolwerowcem
Polejcie mi whiskey
Świat moim grobowcem
To mój sen, który się ziścił
 
Jestem samotnym rewolwerowcem
Kroczę po jałowej ziemi
Z koltem pod czarnym prochowcem
Gdzie już nic się nigdy nie zmieni
 
Daj się nieść fali
Nie masz nic do stracenia
A świat niech się wali
To niczego nie zmienia
 
W mojej wieży samotności
Samotnie stojącej po środku światów
Nie ma miejsca dla żadnych gości
Jestem sam w tej pętli czasów
 
Zepsucie szerzy się jak choroba
Fałsz leje się strumieniami
Nie tędy wiedzie droga
Ja idę poboczami
 
Daj się nieść fali
Nie masz nic do stracenia
A świat niech się wali
To niczego nie zmienia


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

M.W. Bonk

M.W. Bonk, 11 november 2015

Szklana Winda

Dni coraz krótsze bledną o wschodzie
I mnie jakby mniej
Ginę i roztapiam się w przestrzeń
Jak cień rzucony w pochmurny dzień

Spod porzuconych liści wynurza się opowieść
Skrywana dotychczas bezszelestnie w mojej głowie
O tym, co było i już nie będzie
O tych, co byli lecz czas połknął ich we śnie 

Błądzę w oparach gęstej mgły
W labiryncie bez drzwi
Nie ma dokąd iść
Melancholia łapie za pysk

Za chwilę spadnie deszcz
Osierocić mnie z łez

I tylko pół litra czeka na mnie w domu
Szepcze do ucha, że warto
Że w ciszy, po kryjomu
Zjechać szklaną windą na samo dno


number of comments: 1 | rating: 4 | detail


10 - 30 - 100  




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1