24 października 2015
Agnest
ROZDZIAŁ I
Piękna pogoda, rześka, słoneczna, taka w sam raz dla młodzieży. Można zerwać się ze szkoły, pójść na wagary, upić w lesie, grzeszyć na rozgrzanym runie. Czuję wiatr we włosach. A może w miejscu gdzie być powinny? Drżąca jak osika pedałuję na rowerze. Centrum miasta, południe, wymijam stłoczonych ludzi. Patrzę na nich nieufnie, są bardzo odważni. Właśnie ta ich odwaga tak mnie onieśmiela, zazdroszczę im tych uśmiechów, beztroskich, zdrowych, witalnych ciał. W żołądku czuję wzburzenie. - Cholera jasna. Klnę z rozpaczy po cichu, muszę szeptem, bo jeszcze by mnie zdeptali za wymyślne wulgaryzmy.
W koszyku wiozę książkę. Nową, pachnącą świeżym papierem, z wyraźnym, niezatartym drukiem, w twardej, lakierowanej oprawie. Oh, jaka jestem dumna z tej kosztownej zdobyczy, eksponuję ją, głaszczę niczym dziecko, które dostało nową zabawkę. Czuję ekscytację, otóż posiądę tą jedną jedyną, której mieć nie mogłam. Już kiedyś to czułam, wysysałam z chwili poszczególne segmenty słodyczy. Siedział tuż obok, był nie za wysoki, przeciętnej urody, cały urok tkwił w spojrzeniu – magnetycznym, żywotnym, a za razem obcym i nie zbadanym niczym wszechświat. Do pyzatych kieliszków polewaliśmy słodkie, drogie wino. Dawniej byłam rozpoznawalną osobą, bardzo towarzyską, szanowaną, znaną z czarnego humoru, pełną gracji, wdzięku i o dziwo czaru, którego nigdy nie dostrzegałam. Mimo, że był dopiero debiutantem, a ja koleżanką z większym doświadczeniem zachowywał pewność siebie. Gdybyście go posłuchali...oh, gdybyście mogli wejść w nasz świat... ubrana byłam w obcisłą, wieczorową suknie o kolorze szmaragdu, włosy czarne, pofalowane sięgały za łokcie, lekka opalenizna barwy oliwkowej, usta pomalowane hollywoodzką szminką...wyglądałam jak prawdziwa diwa. Ba! Byłam prawdziwa! Taka piękna, urocza...szkoda, że dopiero teraz to dostrzegam, kiedy moje siwe skronie współgrają z gęstą siatkę zmarszczek. Czasem nawet lubię dogorywać, mieć poczucie, że gdzieś oni wszyscy czekają, że jeszcze spotkam moich przyjaciół, ale uczucie te szybko ulatuje, ponieważ w mig pojmuję, iż jeszcze wielu rzeczy nie zrealizowałam. Wtedy dopada mnie chandra. Świadomość uciekającego czasu przytłacza. Wiem, że nie zdążę, choćbym chciała – śmierć i po mnie przyjdzie.
Jadę spokojnie przed siebie, dawnej pokonałabym tą odległość o wiele szybciej. Kiedyś wszystko chciałam toczyć z prędkością światła, taki był mój styl nowoczesnej kobiety. Dziś cieszę się z wolniejszych obrotów, mam czas wspominać, patrzeć, słuchać, czuć i myśleć. Wiatr przywiał znajomy zapach. Na czym to skończyłam? Siedzieliśmy i piliśmy wino. Tak? Pragnęłam go zdobyć, dołączyć do sporego grona kochanków, wstawić w gablocie spinkę z jego krawatu, a samotnymi wieczorami podziwiać sukcesy. On o dziwo mi odmówił, nie chciał oddać spinki, nie pozwalał nawet na całusa. Oh! Jaka byłam wściekła, usta nabiegły krwią, ręce wpadły w delirkę i nawet to nie zadziałało. Pierwszy raz ktoś tak mnie potraktował, ba pierwszy raz nie dostałam tego, czego pragnęłam, a stara prawda głosi, że rzeczy zakazane, są najbardziej pożądane. Pablo, wiedział doskonale, co robi. Rozpoczął romantyczna grę, pozbawioną namiętności. Ja natomiast z chęcią dołączyłam do zabawy, kokietowałam na jego oczach resztę męskiej bohemy i wiedziałam, że piekło go pod stopami, chciał podbiec i zabrać mnie z ich ramion, ale wtedy przegrałby z kretesem. Patrzył więc wściekle, z pożądaniem i przeklinał pod nosem wieczór, kiedy to rzucił mi wyzwanie.
C.D.N.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga