15 april 2013

Tusz

Żółć grzałki opanowała baldachim,czasami rozerwana biel w pogoni za sąsiadem staje jej na drodze przynosząc upragniony chłód.
Maraton trwa,znad widnokręgu jakby z ukrycia ciemne pomruki poczynają ukazywać swą moc. Dawno skamielina podłoża nie
napiła się do syta.Wszędobylski pył opanował okolice, noc zawisa spławikiem i ani drgnie czeka na branie,
czeka na wybawienie.
Świadomość rychlego nadejścia ratunkowego koła budzi w mieszkańcach domu rodzaj uciechy,tylko te iskrzące niebo
przeraża czasem. Trwa pospieszne chowanie kolorowej pościeli,wszelkie przedmioty prawie lżejsze od powietrza
znajdują nowe lokum, tak by nie odlecić z nadejściem nawałnicy.
Na tarasie jeszcze wilgotnym pełnym przebarwień posuchy ćmi się w dłoniach o smukłych palcach papieros, ostatnie stadium
tytoniowego rulonu wzbija się w górę dając zwierzynie nadrzewnej znaki do czmychnięcia czym prędzej w bezpieczne miejsce.
Wychudła, symetryczna twarz, wystające kości policzkowe ,czarne oczy , brną gdzieś w zamyśleniu czekając na kolejne
wydarzenia,bez zbędnych emocji, bez niepotrzebnego krzątania, tylko myśli i twarz.
A może by tak...
Idea stworzyła się sama, wyjść na burzę , poczuć jej moc, przesiąknąć rzeką kropli, podziwiać iskry, wsłuchać się
w uderzenia gromowładnego Posejdona.
Ostatnie szerokie ziewnięcie, rozpostarcie ramion naciągające ciało do swych pierwotnych rozmiarów,już powolne kroki w dół
po schodach. Krótka kręta ścieżka,bramka, drób, ogrodzenie, łąka , rzeczka...
Karem kładzie się na miękkim podłożu , wyciąga ręce po cukrową watę. Takie małe szczęście, znów jest dzieckiem, znów
czuje beztroskość, wszystko zaczyna wirować . Nadchodzi odczucie unoszenia, odbiegania od skrępowań, małymi skokami
przemierza kontynenty pary, stąd jest dopiero widok.
Lśniąca wstęga wije się mozolnie, skrzydla gęsi okiełznały wiatr, -też sprobóje- pomyślał, jednak grawitacja bierze
górę, znów leżąc na plecach oddaje się uniesieniu.
Pierwsze krople, preludium rozbija się pod naporem twardego gruntu,kaskada smyczków przeradza się w szum,wiatr
napina żagle łopianu,słońce schowane za ciemną kurtyną przestało wypalać życie,życie dopiero nadchodzi.
Grzmot wybudza go na chwilę, oznajmia moc w której objęcia się udał, za póżno by wstać i uciec, za wcześnie
by poczuć się bezpiecznie.
Strachu nie ma , strach przeobraża się , tworzy metamorfozę,dreszcz, chłód i gorąco na przemian, zaczyna sprawiać mu to radość. Gdyby można go było usłyszeć to krzyczał wraz z piorunami, oczy zmieniły wyraz,dzikośc nabrzmiała wewnątrz i tryska wrzaskiem.
Po chwili zastyga, wszystko miesza się , mix myśli pod sztandarem podziwu skłania go do płaczu , nikt nie widzi łez spływająca woda z nieba miesza się z jego słonością, upada pod naporem dreszczy,przestaje oddychać,przestaj istnieć. Już wiedział że to koniec,wiedział choć tyle jeszcze mógł,zza koszuli resztką sił wyciąga zwiędŁe kartki zapisane nocnym mozołem. Patrzy jak żywioł rozmywa niezastygnięty tusz, a w raz z nim rozmywa się on sam.


number of comments: 1 | rating: 2 |  more 

ladamarek,  

lubię czas, gdy muszę zejśc na ziemię :) myślę, że dziennik mój wyjaśnia choć część, więc im więcej tym lepiej. Dziękuję

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1