13 april 2013
Warszawa
Jeśli masz wiarę, to już sukcesz,jeżeli posiadasz determinację to prawie wygrywasz,a gdy przyświeca ci celjuż nic cię nie pokona.
Wraz z nadejściem nocy wychodzi z psychiki wiecznie uśpiony upiór, przesuwające się w dłoniach paciorki różańca stukają rytmicznie odmierzając czas, słyszysz odległe nieszczelności kranu, słyszę spacerujące myśli ludzi zza ściany.
Odwieczne pytanie- dlaczego ja ?- wstawiony na jedną noc jak niedopasowany mebel odczuwam zwolna lęk, jego moc, która piętrzy się z każdą sekundą, o śnie nie ma mowy.
Masz ochotę na wymianę kilku zdań z kimkolwiek, krępacja zwycięża, myślisz,osadzone zwoje silnika na wyprężonej szyjipracują pełną mocą. Kotłuje się dobro ze złem śmiejąc twardymi barkami, chichocząc przedstawieniem jakie towarzyszy przetrwaniu,lub schyłkowi. Postura zła, czysta biel o rysach rzeżb Michała Anioła bez wielkiej krępacji zagląda w głąb, wykrochmalone sienistym zapachem dzieciństwa pościel podaje dłoń, którą tak trudno uchwycić.
Wyrok wydany, ile czasu należy spędzić w czyściu wnętrza, ile jeszcze , nikt nie zna odpowiedzi, wszyscy chcą wierzyć, że jak najdłużej, że posąg oddali się i rozerwiesz pęta .
Nie chcąc wytrącić nikogo z otępienia i złudzeń wchodzę do toalety, zapalam światło, w odbiciu nie widzę niczego nadzwyczajnego, pospolita twarz, lekko zrezygnowane oczy. Wbijam zęby w wargi, pierwsza strużka słodkiej czerwieni spływa po brodzie,odkręcam wodę,nabieram w dłonie i opłukuje twarz. Moczę włosy,
zaciśniętą dłonią sprawdzam cebulki , myślami pocieszam się jak moge, choć w pełni wiem, że to nie jest jeszcze ten moment.
Nie powinienem zgodzić się na nocleg, jestem tu gdzie na śniadanie śmierć konsumuje czyjś los,gdzie na podwieczorek
z trudem przeciśnięty kęs może być ostatnim, gdzie zakłamane uśmiechy podaje się przechodniom,by umocnić siebie i innych,by...
Zaczynam czuć wirowanie w żołądku, szybkim ruchem padam na kolana, wymiotuje własnymi płynami, chce ściszyć trwającą grozę , nie potrafię ,kolejny elelktryczny impuls i opadam z sił.
Wciskam przycisk, wirująca woda połyka zgliszcza,zostaje cisza.
Oparty o zlew coraz baczniej wnikam w żrenice, niebyt osącza na chwilę , przyklejona koszula do spoconych pleców zaczyna chłodzić ciało, kolejne obmycie twarzy, zostawiam w ręczniku swój całun i powracam na łóżko.
Siedzieć nie podobna, chodzić tym bardziej, co na to współlokatorzy? Ściągam klapki i cichym marszem udaje się na korytarz,
-Potrzebuje Pan czegoś- słyszę miły głos.
-Nie, dziękuje- odpieram grzeczny atak, chcialem się przejść, tylko dokąd- wypełnia mnie myśl,sięgam ręką do kieszeni,
koniuszkami palców wyczuwam paczkę,dostaje wstrętu , miażdżę jej zawartośc w garści, wyrzucam do kosza.
Po chwili wciągam nozdrzami obsypaną okruszkami dłoń,cieszę się zapachem,który jest stęchły ,obżydliwy.Kucam po ścianą z nadzieją, że nikt nie podejdzie,nikt się nie spyta, mężczyzna nie placze,jedynie wyje, jedynie czuje kąsające ostrza,gówno prawda,rycze,tak łagodnie wbity w miejsce jakie posłało - życie,ale łzy płyną
po sercu stabilizując rozdygotany rytm, sprawiają ulgę, głęboki wdech,chwilowa utrata równowagi, za pomocą dłoni nie udaje mi się upaść.
Wstaje,rękawem wycieram mokry nos, znów wpadam w zadumę...
Zza rogu słyszę stukot lekarskich butów,uciekam, zmarżliny stóp plasają mnie z oddziału,uciekam jakby szedł kondukt żałobny, lub pluton egzekucyjny , jakbym chciał oszukać słodkie ramiona śmierći.
Głowa wisi samoistnie, wracam, ale juz inny obojetny, pełen sińców wrażliwości,najedzony wściekłością.
Po drodze mijam księdza ,rzucam mu wzrok prawie pogardliwy mam wrażenie,że kuli sie przed moją bezczelnością, przez chwilę ma ochote zapytać gdzie jest jego Bóg, ale na teologiczne wywody nie mam wcale sił.
Nawet nie zorientowałem się ,gdy na dworze pierwsze skrzypce poczęły grać skrzydlate maluchy, jakie to śliczna codzienne i śliczne,zobaczyłem jakie jest życie pełne spraw które widzimy , a nie dostrzegamy. jak zdobywamy zbędne rzeczy by po kilku latach zacząć sie ich pozbywać. Jak mozolnie mrówczymy się wdziękiem nieobecności, ja chcę być obecny, świadomy nawet jeśli miałby być to skrawek mego życia.Zaczynam się uśmiechać dziękując drobnym aniołom za ich symfonię.
15 november 2024
In Your Own TempleSatish Verma
14 november 2024
0005.
14 november 2024
0004.
14 november 2024
....wiesiek
13 november 2024
Słońce w wielkim mieścieJaga
13 november 2024
0003.
13 november 2024
1311wiesiek
12 november 2024
0002.
12 november 2024
1211wiesiek
11 november 2024
1111wiesiek