Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek")

Zawczasu dziś przyszła po mnie matka do szkoły.
Nauczyciel zza katedry spojrzał zdziwiony.
Prędko jednak matka powód przedstawiła:
Moja siostra, Rozalka, dość się zaziębiła.
Trzeba było w domu pomóc, dzieckiem się zająć,
A jeśli jej się pogorszy – znachorkę nająć.
Zazwyczaj w szkole to ja cięgi dostawałem.
Dzisiaj mnie to ominie, nawet gdy kłamałem.
Nauczyciel wypisał kwitek i poszliśmy.
Dotychczas w chorobie jeno się modliliśmy,
Acz teraz było gorzej - musieliśmy działać.
Dobrze, że zaczęliśmy pieniądze odkładać.
Gdy przyszliśmy do domu Rozalka leżała;
Ojciec stał przy niej z dziadkiem, a babka płakała.
Mimo grubego przykrycia cała się trzęsła,
Tak, że aż poruszały się od łóżka przęsła.
„Nie pomogły ziółka i nie pomógł rumianek.
Jak nie przyjdzie znachorka, nie ujrzy jej ranek.”
Rzekła zapłakanym głosem siedząca babka.
Sam poczułem łzy w oczach oraz moja matka.
Pobiegłem więc do chaty starej kobiety.
Słomiane drzwi, dziwne symbole, obraz piety.
Na bujanym fotelu kobieta w łachmanach.
Podniosła się do mnie, opierając na grabiach.
„Czego ci trzeba, młody człowieku?” chrypnęła.
Poczułem odór zgnilizny, gdy odetchnęła.
„Siostra ma chora, leży w domu zaziębiona.
Przyjdź do nas!” zapłakałem. „Bo umrze nam łona!”
Znachorka oznajmiła, że przyjdzie przed zmierzchem.
Podałem jej adres i już do domu biegłem.
Jasne słońce chyliło się ku zachodowi –
Widok ten znany każdemu apostołowi,
Do którego modliła się moja rodzina,
Odkąd to Rozalka zaczęła być sina.
 
Przed zmrokiem kobieta zastukała kołatką.
Ojciec prędko otworzył drzwi przed starą swatką.
Będąc jeszcze w płaszczu spytała, gdzie jest dziecię.
Rzekliśmy, że w izbie, gdzie babka zawsze plecie.
Znachorka weszła czyniąc niedbały znak krzyża.
Na biurku czekała gotowa monet ryza.
Kobieta podeszła do łóżeczka Rozalki;
Dotknęła wpierw jej, a później także jej lalki.
Osłuchała, powąchała i werdykt dała:
„Franca jest w niej wielka, a łona zimna cała!
Dziewczynkę trzeba rozgrzać, im prędzej tym lepiej!
W piecu najszybciej dziecięciu zrobi się cieplej.
Nie ma na co czekać! Czy jest dziś rozpalone?”
Przesłyszałem się? Jej zdania były złożone…
Jednakże ojciec z dziadem do piwnicy zeszli,
A stamtąd do kuchni stosik drewna wnieśli.
Babka przyniosła dużą, hebanową deskę.
Matka zdjęła znad pieca wczorajszą przepierkę.
Czy oni chcieli Rozalkę włożyć do pieca?!
Przeto ona zapali się tam niczym świeca!
Czekałem w niepokoju na rozwój wydarzeń.
W końcu spytałem: „A co w przypadku łoparzeń?!”
„Na krótko ją wsuniemy. Nic się jej nie stanie!
Acz wyjdzie z niej niedyspozycja, młody panie!”
Rzekła znachorka, a matka po córkę poszła,
Która to jeszcze nawet trzech stóp nie urosła.
Zdjęła jej fartuszek, wyjęła spod pierzyny
I przyniosła ją na desce. Czy to są kpiny?!
„Piec już rozpalony – pierwszy raz tej jesieni.
Boże, niech on choróbstwo w Rozalce wypleni!”
Wzniosła intencję babka. Drzwiczki uchylono,
A deskę z Rozalką na widłach położono.
Ojciec począł wsuwać konstrukcję w środek pieca.
Przez podmuch, aż podwinęła się wszystkim kieca.
Dziecko ocknęło się: „Co robicie, matulu?”
„Śpij grzecznie, nie zamykamy cię przecież w ulu.”
Rzekła babka. „Jeszcze chwila i będziesz zdrowa,
Lecz wpierw musi wyjść z ciebie przeklęta choroba.”
„Przeto wy mnie spalicie, matulu! Matulu!!!”
„Przestańcie!!!” Doskoczyłem szybko. „Won smarkulu!!!”
Na nic mi to było. W łeb jeno oberwałem.
Trzymałem się za czoło i w kącie płakałem.
Wtenczas deskę wsunięto do środka. Zamknięto.
Wszyscy domownicy klęknęli niczym w święto.
Przy drugiej zdrowaśce rozległ się płacz i stukanie,
Które przy czwartej przeszły w wycie i walenie.
„Już właśnie wychodzi schorzenie i demony.
Spokojnie! Jak co, to z pomocą przyjdą gromy”.
Dziadek chwycił pogrzebacz i w drzwiczki zastukał.
„Zaraz Cię wyciągniemy! Nikt cię nie łoszukał!”
Ryk i walenie ucichło. Poczułem zapach –
Ostry, kwaśny – Rozalka była w opałach!
„Można łotworzyć. Szybko córkę wyciągnijcie,
A później razem ze mną jej zdrowie wypijcie!”
Ojciec otworzył, a w głębi pieca leżał trup.
Poczułem się jakby rodziców zabił mi wróg.
Patrzyłem w szoku jak ojciec wyciąga deskę,
A na niej pomarszczoną, brunatną Rozalkę.
„Ło mój Boże!!! Co się stało???!!!” Matka krzyknęła,
Na to znachorka zastanawiać się zaczęła.
„Wielkie nieba! Za szybko wylazła choroba!
Dziewczę poczerniało. Nie miało w sobie Boga…”
Dębowa deska była zwęglona od spodu.
Ojciec podtrzymywał ją, ale jeno z przodu.
Wtem pękła i nieboszczka trzasła o podłogę.
Matka wzniosła ją, zrywając z niej skórę,
Która zwisała z niej tak jak jakiemuś zwierzu.
Do czasu pogrzebu skryliśmy ją w spichlerzu.
 
Znachorka za chęci wzięła pół ryzy monet.
Więcej nie przyszedł do niej nikt z mężczyzn i kobiet.
W nędzy i gnoju zmarła niedoszła doktorka.
Z mych bliskich na jej pogrzeb przyszła jeno ciotka.
 
Nigdy nie zapomnę widoku mej siostrzyczki,
Histerii rodziny, wyjęcia jej przez drzwiczki,
Swojego płaczu, niewywietrzonego smrodu
I nieudanych prób na pogrzeb jej ubioru.
Gorąca jej skóry odrywanej od deski.
I tej całej tragedii, strasznej rodzinnej klęski.
Co noc śni mi się czerwień jej bez włosów głowy,
Włożenie do trumienki lalki i podkowy,
Bo lubiła obserwować biegnące konie.
Wiedziała, że to koniec, gdy jej ciało spłonie?
Dosyć tego wspominania, trzeba żyć dalej.
Do szkoły chodzić i przyjmować wciry śmielej!


number of comments: 1 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 may 2016

Polityczny diss - na Marka G.

Od dość dawna już piszę niecodzienne wiersze.
W gimnazjum miałem okazję napisać pierwsze.
Niedawno, zdecydowałem je publikować,
Aby więcej osób mogło je aprobować.
 
Jest tutaj twórca, którego wena rozpiera:
Pan Marek Gajowniczek – tak on się nazywa.
Należy on do lepszego sortu Polaków;
Należy do pierwszej kategorii rodaków.
Cechuje go jednak wielka zaściankowość;
Spiskowe teorie uwielbia ten jegomość.
Pan Marek też o ważnej rzeczy zapomina:
Im dalej od Brukseli – tym bliżej Putina.
 
Swymi wierszami chciałby Pan spalić opozycję,
Jak Romuald Rajs „Bury” spalił wioski liczne.
Bardzo boi się Pan imigrantów
I możliwych przez nich gwałtów,
A czy jest bezpieczniej w starej kamienicy
W jakiejś polskiej nieciekawej dzielnicy?
Nie wiem skąd Pan swe poglądy wlecze,
Acz to, co Pan pisze, to jakieś średniowiecze!
Wierzy Pan w piekło dla „kochających inaczej”?
Proszę więc poczytać encyklopedię raczej.
Czemuż tak bardzo przeszkadzają Panu brody?
Żyję (jeszcze) w wolnym kraju – trochę swobody!
Skąd ta awersja? Czy farosz smyrał nią Pana?
Tego akurat nie naprawi „dobra zmiana”.
A może czuje się Pan zdradzony o świcie?
Czas najwyższy przerwać słów z „wPotylicę” picie
Oraz wszelkich frond i republik oglądanie
I kujawskich rozgłośni radiowych słuchanie.
Propaganda i manipulacja z nich kwitnie,
Czego owocem są Pana wiersze liczne.
Napisał Pan cztery tysiące tych wierszyków.
Sprawdzał Pan wytrzymałość klawiatury styków?
 
Powiedzmy, że jeden wiersz bierze pół godziny.
Policzmy jak wiele stracił nasz autor silny:
Dwa tysiące godzin zarabiania pieniędzy.
Mógł zarobić w tym czasie ze dwadzieścia tysięcy,
Na przykład na nowego-starego passata
Lub jakiegoś innego burackiego grata.
 
Tyle się zebrało… te wszystkie wiersze marne…
Pan chyba naprawdę wierzy w tą „dobrą zmianę”…
Proszę się nie przejmować – to tylko opinia.
Tak rząd nazywa wyroki. To krótka chwila –
Przed Trybunałem Stanu jeszcze kiedyś staną
Grzecznie, równo, w pasiakach – za złą „dobrą zmianą”.
„Jest Prezydent, Sejm i Rząd
A jeszcze nad nimi ktoś sprawuje sąd”
Na tym to właśnie polega – trójpodział władzy.
Bez niego kraj zamieniłby się w kawał sadzy.
 
Pewnie ma Pan mnie teraz za niewdzięczną szuję.
Powiem Panu więcej: z KOD-em sympatyzuję!
I nie wyrażam zgody na łamanie prawa.
Za te wiersze nie należą się Panu brawa.
Oczywiście może je Pan sobie wciąż pisać,
Acz mnie mogą one, co najwyżej, rozśmieszać!
Śmieszą mnie także te wszystkie bzdury o Bolku,
A Pan tak siedzi i pisze godzinami przy stołku.
Polska inteligencja – to z nią protestuję
I wierzę, że Polskę przed kaczorem ratuję.
Nie otrzymuję żadnego wynagrodzenia.
Kosztuje mnie za to pociąg albo benzyna,
Której (mam nadzieję) nie będę musiał użyć
W innym celu niż podróż autem – trudno wróżyć.
„Targowicą” była skarga na Konstytucję,
A my ją bronimy, wzbudzając rezolucje.
 
PiSać dalej nie mam już czasu ani weny.
Jutro na marszu mój krok nie może być chwiejny.
Ulubiony wiersz weź Pan sobie w ramkę opraw
I prawdziwą polską cebulą srogo dopraw.


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 september 2015

Młody

Raz latem zawitał cyrk na osiedle moje.
Ciekawi byli wszyscy chłopcy i dziewoje.
Dostałem całe pięć złotych od rodziców
I stanąłem w kolejce wśród innych kibiców.
Towarzyszyli mi także koledzy z klasy.
Obce nam były takie jak cyrk rarytasy.
Lata osiemdziesiąte nie rozpieszczały nas,
Ale kiedyś w końcu musiał przyjść rozrywki czas.
Było bardzo upalnie, a kolejka długa.
Mogłaby choć na moment przyjść jakaś szaruga.
 
Nudy minęły jednak nieoczekiwanie,
Kiedy pewien chłopiec zaczął patrzeć się na mnie.
Spojrzałem w bok i poczułem szturchnięcie na brzuchu.
Wyleciałem z kolejki i upadłem w ruchu.
Tym kto mnie popchnął okazał się ten synalek!
W jego wieku to ja miałem dom dla lalek!
Spojrzałem pytająco i wtem się zaczęło.
Dziesięciolatka – na oko mocno pogięło.
Zaczął na mnie krzyczeć i wyzywać wulgarnie.
Gdybym sam się tak odzywał skończyłbym marnie.
Moi kumple tak jak ja stanęli jak wryci,
A Młodego wspierali debile niemyci.
Wyraźnie bawiło ich jego zachowanie.
Przyklaskiwali mu na każde zawołanie.
Nie wiedziałem właściwie jak się mam zachować.
Czy powinienem na to jakoś reagować?
Rozsądek radził mi zachować święty spokój.
Acz jak to zrobić gdy wyzywają cię wokół?
Normalnie zlekceważyłbym tego gówniarza,
Jednakże urosła we mnie gorączka biała.
W szkole podstawowej bardzo mi dokuczano.
Teraz właśnie to wszystko mi się przypomniało.
Moi oprawcy wstąpili w tego bandytę.
Gdzie w ogóle podziali się jego rodzice?
Moja duma czuła się jakby wychłostana.
Urosła nagle we mnie wściekłość niesłychana.
Sfrustrowany w końcu trzasnąłem małolata!
Nie należała mi się za to piwa krata…
Ja miałem lat szesnaście – on około dziesięć.
Nie wytrzymałem nerwowo ni w pięć ni w dziewięć…
Młody poleciał na słup i upadł na ziemię.
Usłyszałem wręcz oklaski, będąc wciąż w tremie.
Myślałem, że ten gówniarz zacznie mnie okładać,
Lecz wyglądał tak jakby nie zamierzał wstawać.
Głęboka cisza zapadła teraz w kolejce.
Skrzypiało tylko łączenie przy jakiejś sklejce.
Jakaś kobieta oraz mężczyzna podeszli,
Dziesięciolatka obrócili i podnieśli.
Oddychał, ale był niestety nieprzytomny.
Duże obrażenia sprawił mój cios niezłomny.
 
Przyjechała milicja i sanitariusze.
Trafiłem do radiowozu, a on na nosze.
Czekałem kilka godzin. Nikt mnie nie przesłuchał.
Miałem stawić się nazajutrz. Świat mnie oszukał!
Gdy wróciłem, rodzice o wszystkim wiedzieli.
Nie zapomnę pewnie nigdy o tej niedzieli.
Po krótkiej rozmowie i próbach wyjaśniania
Ojciec przeszedł do konkretów – ciężkiego lania.
Na pół złożył swój skórzany pasek wojskowy. 
Pięć minut później mój tyłek był kolorowy.
Było to moje pierwsze i ostatnie lanie,
Po którym to czekało mnie jeszcze kazanie.
Na drugi dzień stawiłem się na posterunku,
Gdzie znano już efekty mego porachunku.
Młody już zdrów, lecz przeżył w nocy operację:
Musiano przeprowadzić mu krwiaka kasację.
W sali sądowej poznałem jego rodziców.
Spodziewałem się jakichś to alkoholików
I ogólnie osoby lekkich obyczajów
Niestroniący od przekleństw i innych zwyczajów.
Tymczasem: ojciec to biznesmen elegancki;
Matka w drogiej sukni w kolor ekstrawagancki.
Nieprzyjemne były te bogate osoby.
Bronili swego syna na wszystkie sposoby.
Przynieśli świadectwo z zachowaniem wzorowym,
Odpowiednio zapewne przez nich opłaconym.
Uznano mnie winnym i grzywną ukarano.
Na pięć lat kuratora mi też przydzielono.
Indywidualny tok nauczania miałem
I rozstać się z kolegami w szkole musiałem.
Sześć tysięcy złotych dałem za operację,
By Młody kontynuował ekstrawagacje.
 
Kilka lat później sterroryzował osiedle.
Gdy go złapano otrzymał zarzutów wiele.
Trafił do więzienia, gdy ja kończyłem studia.
Objęty amnestią, gdy Polska była wolna.
Po takim czasie nie poznałbym go na żywo,
Ale spotkać go i tak nie byłoby miło.
Urósł ten młodociany gangster niesłychanie
I strach jakby znów zaczął patrzeć się na mnie…


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 february 2018

Wyższy X: Globus

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Niestety, przepisy BHP zaniechałem
I ponownie do wypadku doprowadziłem.
Wózek widłowy spadł na mojego kompana
I czekała mnie znowu sytuacji zmiana.
 
Póki co jednakże do szkoły powróciłem
Ochoczo nowy semestr realizowałem.
Pojawił się nowy belfer od geografii
I momentalnie zgotował nam rządy mafii.
Profesor pochodził ze Związku Radzieckiego.
Lecz kimże był Radziecki i dorobek jego?
Trzeba było poznać kontynenty i państwa
Obowiązkowo dla szkolnego społeczeństwa.
Każdy miał wypożyczyć zabytkowy globus.
Nauczyć się i przynieść. Tak kazał szajbus.
Każdy uczeń musiał uklęknąć przed globusem
I właściwe miejsca wskazywać szybkim ruchem.
Tym którzy się nauczyli dawał lemoniadę,
A tym którzy niezbyt, fundował kijem lanie.
Zadając pytania różne triki stosował:
Trzeba było wskazać Alpy, kiedy jodłował,
Związek Radziecki, kiedy wódki se polewał,
Niemcy lub Polskę z przyszłości, kiedy hajlował,
Natomiast Tajlandię, kiedy się masturbował.
Czyżby nasz pan profesor był obieżyświatem?
Może uciekał w podróż przed kobiety brakiem?
Takoż przynajmniej starsze roczniki mówiły.
Że globus jest bardzo cenny, głosy chodziły.
Krok po kroku więc do domu globus taszczyłem.
Los jednak sprawił, że go w końcu upuściłem.
Przecznicę od domu Wyższy zza winkla wyrósł.
Nie chciał, bym globus w całości do domu doniósł.
Podstawił mi nogę. Poleciałem jak długi.
Dostrzegłem, że z globusa zrobił się wnet drugi.
Naprawdę jednak, rozbił się na dwie połowy.
Wymiar uszkodzeń był bardzo nietuzinkowy.
Spomiędzy półkul sterczała lampa i kable.
Pomyślałem o Wyższym. Niech on idzie w diable!
W domu obkleiłem globus taśmą klejącą
I sprawdziłem trzy razy żarówkę świecącą.
 
Minął tydzień i przyszedł czas na mą odpowiedź.
Profesor ujrzał szkody nim zacząłem spowiedź.
Miałem nadzieję sytuację uratować
I spróbowałem wtyczkę z gniazdkiem skontaktować,
Lecz globus nie zaświecił się. Ciemny dym buchnął.
Belfer zaskrzeczał i kilka razy chuchnął.
Następnie zaczął gryźć swoje przydługie palce
Wrzeszczał, że w tym wszystkim palce maczały malce.
Potem opuścił klasę ciężko oddychając
I trafił do szpitala podejrzenia mając.
Dyrekcja zarzuciła mi zniszczenie mienia.
Miałem też zarzut uszczerbków spowodowania.
 
Wieczorem byłem w pracy dość rozkojarzony.
Muszą powstać kolejne tej historii tomy.
Pomagałem dziewczynie obok prasowalni.
Poganiali mnie czym prędzej majstrzy nachalni.
Nieopatrznie wcisnąłem przycisk „Start” za wcześnie
I skończyło się to dla dziewczyny boleśnie.
Maszyna, wraz z płótnem, wciągnęła jejże rękę.
Za plecami usłyszałem głośną udrękę.
Prasowalnia dziewczynie rękę połykała
Oraz na przemian miażdżyła i gotowała.
Wybiegłem przerażony, wciskając przycisk „Stop”.
Odruchowo wziąłem do ręki ścierkę i mop.
Już uwolniona stała z postrzępioną ręką.
Mimo bąbli z pary, minę miała zawziętą.
 
Otrzymałem wiadomość w najbliższe święto.
Że na jakichś czas od pracy mnie odsunięto.


number of comments: 4 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 february 2018

Awaria dźwigu

W moim gimnazjum często dokuczano innym
I to zazwyczaj dzieciom kompletnie niewinnym.
Czułem się bezsilny wobec tego zjawiska
Zawsze, gdy dręczyła mnie któraś morda świńska.
W którymś momencie postanowiłem zadziałać
Oraz jednego z moich oprawców ukarać.
Zbliżał się wkrótce sprawdzian z języka polskiego.
Postanowiłem, że ukradnę zeszyt jego.
Kumpla Mateusza do tego namówiłem,
Albowiem sam po prostu zbytnio się wahałem.
Mateuszowi całkiem się pomysł spodobał.
Jego tamten oprawca też czasem maglował.
Gdzie ukryć ten zeszyt się zastanawialiśmy.
Przeszło cały tydzień nad tym główkowaliśmy.
Po zdobyciu zeszytu do bloku poszliśmy.
Oraz wspólny nikczemny plan wykonaliśmy.
Wpierw, na jednym z pięter przywołaliśmy windę
Spotkałem w tym czasie sąsiadkę – starą pindę.
Następnie sprowadziliśmy dźwig piętro niżej.
Mateusz przysunął się do drzwi jak najbliżej.
Zaczepił wcześniej smyczą zamek blokujący
I otworzył drzwi. Ukazał się szyb ziejący.
Następnie, na dach windy zeszyt rzuciliśmy
Że ktoś go kiedyś znajdzie się obawialiśmy.
Mateusz postanowił zabrać go z powrotem.
I pozostawić go po prostu gdzieś pod płotem.
Nie mógł sięgnąć, więc na dach windy zeskoczył.
Przez krótką chwilę jeszcze się ze mną podroczył,
A później niespodziewanie winda ruszyła.
Z Mateuszem na dachu wte wewte jeździła.
Pobiegłem piętro niżej i windę wezwałem.
Następnie u góry do szybu się schyliłem.
Zacząłem na piętro wyciągać Mateusza
I wtem zorientowałem się, że winda rusza!
Spróbowałem wepchnąć kumpla na dach z powrotem
Nie zrobiłem tego wystarczającym tempem.
Konstrukcja windy zatrzymała się na rękach,
Zawahała się i zostawiła je w strzępach.
Mateusz jechał do góry okaleczony.
A ja pozostałem na piętrze przerażony.
Fala jego wrzasków gdzieś z góry docierała.
Obok mnie para jego rąk we krwi leżała.
Na jednej wciąż tykał komunijny zegarek.
Jak teraz będzie głaskany jego owczarek?
Ogarnąłem się i po pomoc zadzwoniłem.
Po chwili na głośny szloch się również zebrałem.
Pół godziny później ujrzałem światła w szybie.
Oznaczało to, że pomoc już szybko idzie.
Wyciągano Mateusza na innym piętrze.
Nadal jednak u góry ziało szybu wnętrze.
Jakiś nieszczęsny człowiek spadł na windę z góry
I ciężkie lania miały zastać nasze skóry.
Winda znów ruszyła. Teraz przecięła nogi.
Kadłubkiem zatem został mój Mateusz drogi!
 
Przez miesiąc kartka z „awarią dźwigu” widniała.
A na mnie poważna konsekwencja czekała.
Sądzono mnie. Kradzież i kalectwo dwóch osób.
Czy, by uniknąć kary, istniał jakiś sposób?
Moi rodzice byli całkiem załamani.
Co dzień skórzanym pasem po tyłku mnie lali.
Mateusz był jednakże w gorszej sytuacji,
Odkąd to doświadczył poczwórnej amputacji.
Czy nasza przyjaźń wytrzyma kolejne lata?
Pomimo wszystko, byłaby to duża strata.
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy.
Niedobrze, jeśli kradniesz, a to kumpel beczy.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 march 2018

Kulig

W dawnych czasach, gdy zimy były śnieżne jeszcze,
A w drodze do szkoły miotały nami dreszcze,
Miałem z kolegami różnorakie pomysły.
Jazda kuligiem rozpalała moje zmysły.
Było to chyba moje największe marzenie,
Aż w końcu przyszła szansa na jego spełnienie.
W mej okolicy zakończono remont torów.
Oczyszczono trasę z dziur, a także i z drągów.
Napadało naprawdę bardzo dużo śniegu.
Większość kierowców ruszała z drugiego biegu.
Tory pokryła równomierna warstwa puchu.
Na myśl o kuligu już cieszyłem się w duchu.
Planowałem za pomocą sznura od sanek,
Zahaczyć tramwaj, gdy obsługuje przystanek,
A następnie wsiąść na sanki wraz z kumplem Sławkiem
Oraz zacząć jechać za tramwajem ukradkiem.
 
Po lekcjach szybko pobiegliśmy po me sanki,
A potem rozważaliśmy różne przystanki.
W końcu przyszliśmy na pewien blisko zajezdni.
Był też blisko kościoła, wsiadali tam wierni.
Poczekaliśmy aż przyjedzie pierwszy tramwaj.
Wysiadły zakonnice oraz jakiś mazgaj.
Szybko sanki za tramwajem zaczepiliśmy
I zanim pojazd ruszył na nich usiedliśmy.
Maszyna zaczęła się powoli rozpędzać,
A my w radości i frajdzie rękoma wierzgać.
Chwilę później do zajezdni się zbliżyliśmy.
Jeszcze przez jeden moment głośno się śmialiśmy,
Aż nagle tramwaj do zajezdni zaczął skręcać.
Nasze sanki zaczęły się wtedy przechylać.
Ściągało nas prosto na tor naprzeciwległy.
Rzuciłem okiem tam, skąd tory na wprost biegły
I ujrzałem tramwaj pędzący z naprzeciwka!
Moja reakcja musiała być bardzo szybka.
Puściłem Sławka i na ziemię zeskoczyłem.
Parę sekund później straszliwą rzecz ujrzałem.
Tramwaj z głośnym piskiem roztrzaskał sanki stare.
Dotarło do mnie wtedy, że poniosę karę.
Sławek leżał nieruchomo w pobliżu torów.
Usłyszałem krzyki zmartwionych pasażerów.
Podbiegłem do Sławka na równi z tramwajarzem.
Cudem chłopak nie odniósł poważnych obrażeń.
Był jednak ogólnie dość mocno potłuczony
I całym tym wypadkiem bardzo wystraszony.
Wnet zjawiła się milicja oraz ambulans.
Ciekawe, czy w gazecie będzie o nas niuans.
Niechętnie podałem milicji swe namiar.
Wiedziałem, że czekają mnie solidne szmary.
Milicjant odwiózł mnie swoim radiowozem.
Ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem.
Rozmowa mnie czekała – acz z pasem i kablem.
Taka odbywała się jednostronnym tonem.
Ojciec kazał mi ściągnąć spodnie oraz majtki.
Zamiast tego wolałem, jak grał ze mną w statki.
Położyłem się na fotelu i wypiąłem.
Ojciec zaczął mnie lać pasem wodą zwilżonym.
Wpierw pośladki niezmiernie piekły i szczypały.
Później, nim zasnąłem, przyjemnie pulsowały.
 
Nazajutrz, obolały, zeznania składałem.
Z mym kumplem Sławkiem w szpitalu się spotkałem.
Zwierzyłem mu się z bicia jakie otrzymałem,
Że po tym wszystkim cielesnych uciech szukałem.
Czekała nas za katastrofę jeszcze grzywna,
Choć wszystkiemu winna źle ustawiona szyna!”
Dlatego tramwaj skręcił nagle na zajezdnię.
Czekało nas w tej sprawie długie dochodzenie.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Uważaj co robisz, żebyś się nie zaorał.


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2019

Mumia

W gimnazjum wybrałem się na wycieczkę szkolną.
Miałem klasę niestety bardzo nieudolną.
Trzy doby spędzone w hoteliku nad morzem
Były niekończącym się opierdolem.
Wychowawcy do późnej nocy pilnowali,
Abyśmy alkoholu nie degustowali.
Jeden nasz kumpel był sam zakwaterowany.
Pobyt ze swoją dziewczyną miał zakazany.
Szkoła nie chciała bowiem płacić alimentów.
Prawdę mówiąc, to rola prawnych opiekunów.
 
Każdy pokój spędzał wieczór przed telewizją.
Nikt nie chciał się zetknąć z nauczycielką-pizdą.
Przyznaję, że byliśmy wtedy bardzo durni.
Po nocnym seansie filmu na temat mumii,
Nastraszyć kolegę się zdecydowaliśmy.
Najwyższego z nas srajtaśmą owinęliśmy.
Chłop założył też na głowę worek foliowy.
Każdy z nas, by wyjść na korytarz, był gotowy.
Czym prędzej wszystkie żarówki wykręciliśmy.
Z mumią na czele korytarzem ruszyliśmy.
Pod pokoju kumpla drzwiami się znaleźliśmy.
Bacząc, by nie zaskrzypiały, je otwarliśmy.
Kumpel siedział z dziewczyną między kolanami.
Dziwka intensywnie pracowała ustami.
Słyszałem, że była z pochodzenia krzyżówką
Pijaczyny z Ukrainy z jakąś Żydówką.
Szlaufiara czym prędzej od kumpla odskoczyła,
A z kolei jego twarz się zarumieniła.
Nagle przebrana mumia dusić się zaczęła –
Plastikowy worek ze srajtaśmą wciągnęła.
Próbowaliśmy wyciągnąć go z jego gardła.
Przeszkadzała nam przy tym wszechobecność sadła.
Dziewczyna jak najszybciej do nas doskoczyła
Oraz wciągnięty worek wysysać zaczęła.
Ostatecznie pomogło dwóch nauczycieli,
Którzy to nasze krzyki z dołu usłyszeli.
Powiedzieli nam, że za ten wybryk konsekwencje,
Zamierzają wziąć wyłącznie we własne ręce.
Zapowiedział nam także surowy wuefista,
Że za to zdarzenie czeka nas rekonkwista.
 
Rano cała grupa na plażę się udała.
Tam właśnie nasza kara wykonać się miała.
W tym celu kazano na brzuchach się położyć
I wszystkim kolejno kąpielówki zdejmować.
Geograf wziął do ręki szkło powiększające,
Aby skupiać na tyłkach promienie słoneczne.
Cały ten proceder był bolesny koszmarnie.
Gdybym miał taką możliwość, wybrałbym lanie.
„Widzę, że ktoś w twoim domu ma ciężką rękę…” –
Rzekł geograf, gdy zobaczył niejedną pręgę.
 
Tak więc z wycieczki z pamiątkami wróciliśmy.
Wypalone kutasy na tyłkach mieliśmy.
Jaki tej opowieści zatem morał będzie?
Z plastikowym workiem trzeba uważać wszędzie.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 december 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż islamska zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.

Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się, że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem, ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia - na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszelkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy myślałem, że wreszcie nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Nie był to jednak koniec moich wschodnich przygód.
Miałem dopiero doświadczyć tutejszych wygód…
Na jednej z ostatnich imprez znów się upiłem
I z miejscowym studentem mocno pobiłem
Nie umiałem powiedzieć czegoś po angielsku,
A on mnie wyśmiał, klepiąc ręką po pysku.
Szarpając z nim, wybiłem szybę na portierni.
Wtedy na policję zadzwonili odźwierni.
Znowu wylądowałem na komisariacie.
Usłyszałem wyrok. Puściły mi zwieracze.
Skazano mnie znowu na sześć uderzeń kijem!
Zmierzając do celi krzyczałem i się wiłem.
Miałem dostać chłostę w ciągu trzech następnych dni.
Kiedy dokładnie oberwę nie rzeczono mi.
Głową w mur tłukłem przeklinając swą głupotę,
A patrzyły na mnie w celi osoby żółte.
Strażnicy dawali mi ryż i brudną wodę.
W trzeci dzień wywołano z celi mą osobę.
W kolejce do chłosty stało mężczyzn dwudziestu.
Wyrok był prawomocny. Nikt nie wniósł protestu.
Tym razem w mej sprawie nikt nie interweniował.
Patrzyłem jak kolejno każdy z mężczyzn bolał.
Po godzinie trzasków i jęków przyszedł mój czas.
Nie byłem ostatni – za mną czekał ludzi las.
Jak mogłem doprowadzić do powrotu tutaj?!
Jeżeli jesteś wrażliwy, dalej nie czytaj…
Przykuto mnie znowu do specjalnych stojaków.
Do pracy przygotowało się dwoje katów.
Nadzorca zawołał „Ji!”, co znaczyło „Jeden!”.
I pomyśleć, że sądziłem ten kraj za eden…
W pierwszej chwili poczułem samo uderzenie.
Po sekundzie ból rozlał się po całym ciele.
Był tak silny, jakby pośladki podpalono.
Wciąż narastał, gdy drugi raz mnie uderzono.
W tym momencie puściły mi wszystkie zwieracze.
Nie miałem tchu, żeby krzyczeć po każdym bacie.
Czułem, że mógłbym wspiąć się po pionowej ścianie,
Gdyby wtedy mogło ominąć mnie to lanie.
Nadzorca wypluł „Sy!”, co znaczyło „Cztery!”
Drugi kat wziął kij i przejął tym samym stery.
Ponoć „cztery” brzmiało jak „śmierć” w języku chińskim.
Czułem się zarzynany jak gatunek świński.
Jedynie we włosach nie czułem wtedy bólu.
Wrzeszczałem rozpaczliwie jak zamknięty w ulu.
Nie spostrzegłem, gdy chłosta dobiegła końca.
Zabrano mnie z promieni gorącego słońca.
Trafiłem do jakiejś brudnej sali medycznej.
Pozostawiałem za sobą krople krwi liczne.
W lustrze obejrzałem zmasakrowaną pupę.
Krew zmieszana z gównem przypominała zupę.
Lekarz oczyścił ją szczotką z mięsnych kawałków
I polał ją spirytusem wśród moich wrzasków.
Potem posmarował ją jakąś żółtą maścią.
Omdlały chwiałem się stojąc jak nad przepaścią.
Później leżałem kilka godzin w dużej sali
Z innymi więźniami, którzy często stękali.
Wieczorem wypuścili mnie z tyłkiem w bandażach
Oraz dokumentami o grzywnach i marżach.
Miałem ochotę podrzeć te wszystkie papiery,
Ale za to groziły ekstra razy cztery.
Dotarłem obolały do akademika.
Czy prowadzona tutaj chłosty polityka,
Gwarantuje porządek oraz nowoczesność?
Zapewne tak też jest oraz zasadom wierność.
Inni studenci stali się dość przestraszeni.
Wracali do domów mą historią spłoszeni.
Ja także wróciłem, choć nie wiem jakim cudem.
Siedziałem na przemian raz jednym raz drugim udem.
Nie mogłem normalnie wysiedzieć w samolocie.
Rany mi pękały, zostawiłem plam krocie.
Męczarnią też były wizyty w toalecie.
A zwłaszcza po solidnym i tłustym kotlecie.
Starałem się nie jeść, by rzadko robić kupę,
Ale musiałem czasem zjeść chociażby zupę.
Pokrwawioną deskę wtedy pozostawiałem.
Cudem zakażenia wszelkiego uniknąłem.
Nigdy więcej już na wschód nie podróżowałem.
A na studiach celująco finiszowałem.
Blizny mojej pupy nigdy nie opuściły.
U każdej partnerki zapytania budziły.
Wszystko to przestało być jednakże zabawne,
A sprawy stały się jeszcze bardziej koszmarne.
Pewien student z akademika wypadł pijany,
A jego kumpel niesłusznie był oskarżany.
Niewinny otrzymał razów dwadzieścia cztery
I wykrwawił się na środku więziennej sfery.
Program wymian do Singapuru zakończono.
I przez długie lata w ONZ się sądzono.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Nie śmieć i się nie bij, jeżeli nie chcesz cierpieć.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 december 2019

Mój ojciec: Dzień Dziecka

Na Dzień Dziecka wziął mnie na ściankę wspinaczkową.
Liczyłem, że nie skończy się to awanturą.
Pomimo, że przyjechaliśmy samochodem,
Mój ojciec nie zastanawiał się nad browarem.
Zanim zdążyłem się przebrać w szatni dziecięcej,
Pił drugiego komesa z browaru Książęce
I wpatrywał się w moje spodenki obcisłe.
Jedynie strach pomógł mi przejść trasy trudniejsze.
 
„A może pan też spróbuje nim wyjdziecie?” –
Zaproponował instruktor dość sympatycznie.
Mój ojciec, który był już po trzecim komesie,
Kręcił teatralnie głową. Czekałem w stresie.
W końcu zgodził się i zasady lekceważąc,
Z wszystkich bloczków korzystał naraz, się wspinając.
Nagle, pod wpływem swego ciężaru wielkiego,
Ojciec spadł w konsekwencji bloczka urwanego.
Podpity facet zerwał się jak oparzany
I oznajmił, że natychmiast do dom wracamy.
Niemal znów upadł, gdy obrócił się na pięcie.
Przeklął i wtem szarpnął mnie boleśnie za rękę.
 
Na parkingu chciał do bagażnika mnie wepchnąć.
Przez tunel zdołałem na tylnej kanapie siąść.
Liczyłem, że najebus choć rusza ostrożnie.
Kiedy jednak z piskiem opon wyrwał gwałtownie,
Do bagażnika z powrotem przez tunel wpadłem
I tak do samego blokowiska jechałem.
 
W mieszkaniu ojciec rozrabiał w pijackiej werwie.
„Ściągaj łachy i schowej siura, bo łoberwie!!!” –
Za drzwiami mego pokoju czekał już z pasem.
Nie przypuszczał, że matka zajebie mu gazem…
Poczułem tąpnięcie, gdy gruchnął o podłogę.
Matka wyniosła z mieszkania już pierwszą torbę.
Pomagałem jej wynosić pozostałe rzeczy.
Tej ucieczce przed potworem nikt nie zaprzeczy.
Zamiast starać się odpocząć od miejskiej hicy,
Na urlop jeździliśmy do innej dzielnicy,
Lecz teraz szansa na nowe życie powstała.
Stałem w sieni, gdy nagle matka oniemiała.
Mój ojciec oblał ją brudną wodą z butelki.
Dostrzegłem, że w ręce trzyma jakieś dwie świeczki.
Nim poczułem zapach benzyny, ogień buchnął.
Gwałtowny podmuch na korytarzu mną huknął.
Ryk matki zagłuszał histeryczny śmiech ojca.
Nie dość, że płonie, to dawno nie miała bolca.
Sąsiedzi, w międzyczasie, już pomoc wezwali.
Było pewne, że całe mieszkanie się spali.
Z płomieni wybiegł nasz pies, lecz cały i zdrowy.
Nikt nie był opieki pełnić na nim gotowy.
 
W drodze do domu dziecka me oczy łzawiły,
Bowiem mój laptok i wszystkie gry się spaliły…
Nasz pies trafił do najbiedniejszego schroniska.
Taki był mój najbardziej pamiętny Dzień Dziecka…


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2018

Łoj! Babina wpadła do ogniska!

Byli sobie dziad i baba.
Pewnego dnia rozpalili ognisko,
Rozpalilililili ognisko…
Łoj! Babina wpadła do ogniska!
„Łoj! Płomienie liżą me ciało!
Łoj! Żar wrzyna się w me stare kości!
Łoj! Swąd mego palonego ciała czuć już u sąsiadów!
Łoj! Jak to boli!
Łoj! Łooj!! Łoooj!!!”
Dziad złapał się za głowę
I pobiegł po wodę.
Nie zdążył…
Zwęglona babina leży w łogniu i jęczy:
„Łoj, jo zła była w życiu…”


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 august 2016

Deklaracja pracowitości

Panie inżynierze, me ciało daję w darze
Dla dobra budowy, poddaję je karze.
Pracy nie boję się ciężkiej
Dla dobra projektu, by wszystkim było lepiej.
Mą duszę Bogu i prezesowi oddaję,
Każdą cegiełkę majstrowi podaję.
Mieszam tynku, wnoszę belki,
Tylko nie tknij mej Anielki.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 26 may 2018

Prawicowiec

Kiedy poszedłem do drugiej klasy technikum
Zmian dokonało nauczycielskie prezydium.
Nowy kolega miał się w mej klasie pojawić,
Który nie zdał, gdyż zamiast uczyć, zwykł się bawić.
Nieznane nam były całkiem jego wybryki.
Wiedzieliśmy tylko, że nie zdał z matematyki.
Przywitał się z nami uściskiem dłoni mocnym.
Nazywał się Sebastian i był prawicowcem.
Powtarzał to bardzo często na każdym kroku.
Powiedział też, że bardzo nie lubi lewaków.
 
Dwa razy w tygodniu na lekcji geografii
Opowiadał o międzynarodowej mafii.
Nie było takiego tematu na lekcji WOS-u,
By Prawicowiec nie zabrał podczas niej głosu.
Niemal zamieniał się z księdzem w czasie lekcji religii,
A przysypiał zazwyczaj na lekcjach biologii.
Natomiast w poniedziałki na lekcjach historii,
Prawicowiec doznawał prawdziwej euforii.
Codziennie nosił tą samą bluzę z kotwicą,
Nawet gdy pogoda odznaczała się hicą.
Raz kiedyś przyszedł w niebieskiej bluzie z gwiazdkami,
Które tworzyły krąg z sierpami i młotami.
Nosił też koszulkę z zakazem skrętu w lewo
I skreśloną parą ubraną na tęczowo.
Fascynował się Wyklętymi Żołnierzami.
Wieczorem spamował naszą grupę postami.
Był zagorzałym fanem lokalnej drużyny
I wiernym chłopakiem atrakcyjnej dziewczyny.
 
Kiedyś zamiast do szkoły poszedł na wagary,
Dlatego ominęły go kolejne zmiany.
Nowy uczeń zaskoczył nas swoim wyglądem.
Albowiem, jak się okazało, był murzynem.
Nie wiedziałem jak Sebastian zareaguje.
Według niego imigranci to nędzne chuje.
 
Na drugi dzień, kiedy przyszedł, stanął jak wryty.
Zignorował murzyna i siadł jakby skryty.
Podczas przerwy jednak zaczął go zagadywać.
Zapytał, jak tu trafił i czy chce pracować.
Murzyn odparł, że przyjechał tu z takiej racji,
Że jego ojciec znalazł pracę w korporacji,
A specjalizował się on w informatyce.
„Dlaczego nie wspiera gospodarki w Afryce?” -
Prawicowiec wnikliwie o to dopytywał.
Murzyn rzekł, że dotąd we Francji pomieszkiwał.
Sebastian spytał jeszcze, czy jest chrześcijaninem
I czy regularnie żyje chlebem i winem.
Murzyn odpowiedział, że każdy z nas w coś wierzy,
Na co Prawicowiec przenikliwie go zmierzył.
 
Wydawało się, że nic złego się nie zdarzy,
Lecz nie obyło się bez przykrych komentarzy.
Prawicowiec w różny sposób niechęć wyrażał.
Na przykład przy nim bananami się zajadał.
Postanowił zwracać się do niego per „Bambo”.
Robił w klasie prawdziwe rasistowskie szambo.
Czasami też dźwięki rodem z buszu wydawał,
Ale murzyn to wszystko dzielnie wytrzymywał.
Prawicowca ignorował bardzo cierpliwie
Oraz nie poskarżył się nikomu właściwie.
 
Tydzień później Sebastian nie przyszedł do szkoły.
Pobiły go na placu miejscowe matoły.
Były to pewnie kibicowskie porachunki,
Które regularnie prowadziły do bójki.
Zdarzyło się to jednak na terenie szkoły
W miejscu, które miały obejmować kamery.
Nie ustalono lecz, kto pobicia dokonał,
Gdyż obraz z kamery szybko się nadpisywał.
Zdarzenie trafiło na rodziców zebranie.
Ojciec murzyna chciał pomóc niespodziewanie!
Jako informatyk często dane ratował.
Odzyskał film z pobiciem i na płytkę nagrał.
Policja bardzo szybko więc sprawców ujęła,
A postać Prawicowca do szkoły wróciła.
Jego rodzice dyrekcji podziękowali,
Jednakże murzynowi ręki nie podali...
 
Mógłbym napisać długi morał tego wiersza.
Postanowiłem jednak, że będę się streszczał.
Trzeba walczyć z nacjonalizmem i rasizmem,
Chyba że chcemy mieć do czynienia z nazizmem.
Wtedy nie będzie ani białych ani czarnych,
A jedynie popiół i zgliszcza ludzi marnych.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,
I czytam o chłostach, przechodzę w stan euforii.
Rozmyślam o tym bólu i czuję się jak ptak,
Który na pewno, przenigdy nie czuł się jak flak.
Jestem radosny, ale spragniony tych batów
Oraz okrutnych, silnych i bezwzględnych katów.
Ten ból jest tak piękny, że mógłbym wyć i śpiewać
Jednocześnie; podczas chłosty rozkoszować się
Ze śmiechu i radości przepełniającej mnie.
Ale jeśli się to niestety nie spełni, nie.
To niemożliwe. Wiem! Mój ojczym dziś pijany!
Poproszę go i zostanę ubiczowany!
Poszedłem. Zgodził się. Wyszliśmy na podwórze.
Do bata przywiązałem trzy pazury kurze.
On przywiązał mnie do drzewa – na dobrą chłostę.
Wraz z pomocą noża zerwał ze mnie koszulę.
I pierwszy bat. Zobaczyłem Stefana Hulę,
W skoku w Zakopanem. A jego narta to bat,
Którym biczował mnie mój ojczym-kat.
Rozkosz trwała długo – dobre kilka minut.
I kiedy wbił się kolejny pazura kikut,
Usłyszałem samochód. Nie! To moja mama!!
Gdy przed nią stanęła kolorów mej krwi gamma,
Okrzyk z jej ust się wyrwał. Pobiegła zadzwonić
Na policję, aby mnie przed „katem” uchronić.
To koniec. Łezki w mych oczach się pojawiły.
Tak bardzo ci dziękuję, mój ojczymie miły!
Przyjechała policja. Kaftan nałożony.
W ciągu sekund ojczym został odprowadzony.
Matka wbiegła, kata z liścia uderzyła.
Następnie me schłostane plery przytuliła.
Matki uścisk jest piękny, ale baty lepsze.
„Zaraz jedziemy do szpitala.” – matka szepcze.
Surowica już podana, rany zaszyte.
Czy moje plecy będą jeszcze trochę bite?
Leżę bardzo smutny w łóżku i postanawiam:
Znajdę człowieka, który chłostą będzie mawiał:
Chłosta boli, chłosta parzy,
Chłosta wielce nas obdarzy!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 june 2015

Peron

Poszedłem pobawić się z kolegami na torach.
Prócz pociągów było tam dużo węgla w worach.
Za biedy, kradli tam węgiel moi rodzice.
Teraz czekałoby mnie za to ciężkie bicie.
Ciekawiły nas bardzo te wszystkie wagony.
Czy mogłyby je unieść ogromne balony?
 
Dziś zaczęliśmy wspinać się na wagon z węglem.
Dokonaliśmy tego razem jednym cięgiem.
Na górze pokłóciliśmy się kto był pierwszy.
Romek oczywiście, jak zwykle chciał być lepszy.
Pobiliśmy się i zrzuciłem go do siana.
Gdy wstawał, jego postać na stogu się zachwiała.
Sturlał się z niego prosto pod wagon masywny
I o pomoc zawołał nasz kolega silny.
Zeskoczyłem szybko, by udzielić pomocy -
- Byłem rozsądny w przeciwieństwie do hołoty,
Lecz gdy tylko w stogu siana wylądowałem,
Zgrzyt stali i przeraźliwy krzyk usłyszałem.
Odwracając się odkryłem, że pociąg ruszył.
Niewiele się przesunął – mało węgla zużył,
Acz wystarczająco by przeciąć łydkę Romka.
Zerwaliśmy się wszyscy do naszego ziomka.
Kumple, nie bacząc, odciągnęli go od torów.
Wtedy na kikut zleciał jeden z węgielnych worów.
Zaczęli wlec dalej po żwirze kuternogę,
Który wrzaskami rozrywał struny głosowe.
Podnieśliśmy go, ruszyliśmy ku osiedlu.
Momentalnie pojawiło się gapiów wielu.
Musieliśmy się spieszyć. Każdy krok był żwawy.
Przypadło mi trzymać Romka za kikut krwawy.
Pobrudziłem sobie koszulę i galoty.
Zupełnie jak rzeźnik pozbawiający cnoty.
Właściwie to, gdzie go zanieść nie wiedzieliśmy.
Na osiedle kuternogę zaciągnęliśmy.
Wezwano pomoc, przybiegli sanitariusze
I załadowali szybko Romka na nosze.
 
Nie mogłem zasnąć po tych wszystkich wydarzeniach.
Nazajutrz zawitali mężczyźni w mundurach.
Zadali różne pytania, przesłuchali mnie.
Do zepchnięcia Romka w siano nie przyznałem się,
Aczkolwiek „przyjaciele” o tym powiedzieli
I przez to odpowiedzialności uniknęli.
Szybko wyszła na jaw cała ukryta prawda,
A mnie spotkała za to nieprzyjemna frajda.
Takiego lania jeszcze w życiu nie dostałem,
A kuternodze haracz zapłacić musiałem.
 
Jaki morał będzie z tej krótkiej opowieści?
Bez pośpiechu, w wagonie każdy się zmieści…


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Oko za oko. Barszcz za barszcz

Co rok w połowie wakacji jeździłem na wieś.
Tam mogłem odpocząć, tam mogłem dobrze pojeść.
Lecz różne rzeczy działy się na tym zaścianku,
Gdzie długie języki miały baby na ganku.
 
Raz wybrałem się z kolegami na łąkę,
Po drodze zagryzając sobie chleba kromkę.
Nad rzeką, Tomek zaczął się bardzo wymądrzać.
Zawsze myślał, że może nami rozporządzać.
Teraz gadał coś o jakimś parzącym barszczu.
Wskazał rośliny w oddali – kilka chwil marszu.
Ruszyliśmy w tamtą stronę, sam nie wiem po co.
Nudziliśmy się i było bardzo gorąco.
Kilka kroków za Tomkiem kombinowaliśmy.
Zrobić sobie z niego żart potrzebowaliśmy.
Rośliny były aż dwa razy od nas wyższe.
Pogrupowały się one w gromady liczne.
Tomek wziął suwmiarkę. Począł łodygi mierzyć.
Po tym co uczyniliśmy przestał nam wierzyć.
Wzięliśmy go od tyłu i w gąszcz wepchnęliśmy.
Przygwoździliśmy widłami i się śmialiśmy.
Tomek krzyczał i płakał. Trwało to minutę.
Zsunęły mu się spodnie odsłaniając dupę.
Nim uciekł przytrzymaliśmy go chwilę jeszcze.
Gdy wiał widać było jak miotały nim dreszcze.
Poleciał do domu, usiedliśmy przy piwie.
„Po tych wrażeniach włosy zrobią mu się siwe!”
Razem z Zenkiem i Jędrkiem sobie żartowałem.
Z nimi też po południu do wsi wracałem.
 
Po drodze wzięło nas na wyrzuty sumienia.
Powinniśmy przeprosić za swe przewinienia.
Jeszcze pijani trafiliśmy pod dom Tomka.
Wtem wyszedł jego ojciec z kawałkiem postronka.
Wyglądał na gniewnego i zatroskanego.
Zza domu wyszli też postawni bracia jego.
Zamiast uciekać spytałem czy jest kolega.
„Nie ma Tomka. Żony też – po znachorach biega.
I nim zdołaliśmy te fakty pokojarzyć
Silne uściski mężczyzn zaczęły nas parzyć.
Zabrali nas chyżo pod ścianę za stodołą.
„Czy wiecie jak naszego Tomka rany bolą?!
Już wam pokażemy. Kto z was jest teraz hardy?!”
Rzekł jeden brat nie opuszczając przy tym gardy.
„No który?!” Koledzy wypchnęli mnie z szeregu.
Dostałem pięścią w twarz. Przewróciłem się w biegu.
 
Po Zenka i Jędrka bracia ruszyli później.
Gdy ocknąłem się, w pasie miałem jakoś luźniej.
Byłem związany w kółku razem z kolegami.
Każdy był bez spodni i świecił półdupkami.
Napisano: „Oprawcy będą ofiarami”
Stało się: zbliżano się do nas z rzemieniami.
Patrzyli na nas znajomi i rodzina.
A więc barszcz był prawdą. To wszystko nasza wina.
Wojskowe pasy zaczęły chlastać pośladki,
Czemu towarzyszyły nasze głośne wrzaski.
 
Kilka minut trwał ten bolesny lincz ludowy.
Później czekał nas miesięczny areszt domowy.
Nie zgłoszono milicji naszego wybryku,
Acz Tomek nie obył się bez skóry przeszczepu.
Pokryły go liczne blizny po oparzeniach.
My też nie zapomnimy o tychże wrażeniach.
 
Więc czymże jest zatem ta przeklęta roślina,
Która tak bardzo wiele bólu nam sprawiła?
Podjęliśmy studia biologiczno-chemiczne,
By w przyszłości likwidować te rośliny liczne.
Czy coś z tego nam wyjdzie? Jeszcze nie wiadomo,
Acz solidnie nas w tamten wieczór oćwiczono.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Wszyscy jesteśmy Chrystusami

Gimnazjum. Nowa szkoła i etap w mym życiu.
Uczyłem się, a siostra oddała się szyciu.
Matka była krawcową, a ojciec kościelnym –
Musiałem przez to kłaniać się przed wielebnym.
Rodzina moja była biedna i wierząca.
Rodziców nie stać było na drugiego brzdąca.
I tak było ciężko: z Zachodu przyszedł kryzys,
Liczba wiernych spadała, w krawcowni był wyzysk.
Jedyną pociechą były moje talenty –
W kwestii arytmetyki byłem nieugięty.
 
Po pierwszym wrześniowym chłodzie zachorowałem.
Prawie dwa bite tygodnie w łóżku leżałem.
Po powrocie zaskoczono mnie wnet klasówką.
Pierwszy raz, gdy musiałem pogodzić się z dwójką.
Stary profesor nie zważył na chorobę.
Nie znałem materiału. Wzbudziło to trwogę.
Mój ojciec stwierdził, że się bardzo opuściłem:
„Muszę zareagować. Nigdy cię nie biłem,
Ale jeszcze raz przyniesiesz ze szkoły dwóję,
A tuzin ciężkich pasów spocznie na twej skórze.”
Przejąłem się tą groźbą i do pracy wziąłem,
A tydzień później na poprawę się udałem.
Rozwiązałem bez problemu wszystkie zadania
I dzięki temu nie musiałem bać się lania.
 
W poniedziałek profesor odczytał wyniki.
Nie wiem jakie przy sprawdzaniu stosował triki.
Ku mojemu zdziwieniu dwóję otrzymałem!
Początkowo myślałem, że się przesłyszałem,
Ale belfer pozwolił do kajetu zajrzeć,
Co tylko potwierdziło, że zaczął się starzeć.
Jestem Kowalski, a klasowy leń – Kwiatkowski.
Same pały ma ten uczeń specjalnej troski.
Tym razem ja nie zdałem, a on dostał piątkę!
Pobiegłem zgłosić belfrowi ową pomyłkę.
Stary profesor nazwał mnie bezczelnym łgarzem.
Rzekł też, iż nie będzie gadał z takim gówniarzem.
Ponadto już poszedł do rodziców moich list.
Przysięgam, że usłyszałem w głowie pasa świst,
Gdy rzekł, że nada telegram o zachowaniu,
Co z pewnością posłuży memu sprawowaniu.
Tradycją był list, gdy uczeń dostał dwie dwóje,
Acz piątkę miałem mieć ja, a nie jakieś chuje!
To też mu powiedziałem… Wyrzucił mnie z klasy.
Zasmucony wracałem. Czekają mnie pasy.
Wyminąłem w klatce pana pocztowego.
List i telegram już otrzymali od niego.
Gdy wkroczyłem, już czekali w salonie na mnie.
Przed biciem urządzą mi z pewnością kazanie.
Rozpłakałem się już przy ich mowie końcowej.
Ostrzegli mnie, że jak chcę to może być gorzej.
Ojciec nie uległ, wręcz podwoił liczbę pasów:
„Wstyd! Nie myślałem, że dożyję takich czasów!
Płacz nic nie zmieni. Acz jutro dostaniesz lanie.
Dziś już wyczerpałeś limit na wydzieranie.”
 
Poszedłem spać po kolacji. Zasnąłem cudem
Z myślą, że nazajutrz będę mierzył się z bólem.
Nad ranem dziwne trzaski i stęki słyszałem.
Noc minęła bardzo szybko. Niechętnie wstałem.
Natknąłem się na ojca, gdy byłem w łazience.
Ujrzałem na jego plecach pręgę na prędze!
Co się w nocy stało?! Co to miało oznaczać?!
Wziął mnie do pokoju, by o tym porozmawiać.
„Zawiodłeś mnie, acz straszliwy żal też wzbudziłeś,
Kiedy w strachu przed karą tak bardzo płakałeś.
Też w nocy płakałem i wziąłem twój grzech na siebie.
Razem z karą… Wszyscy chcemy kiedyś być w Niebie.”
Więc stąd te nocne trzaski – ojciec się pasował!
 
Pisząc dziś ten wiersz, wiem że na mózg zachorował.
Fanatyzmy ogarnęły go całkowicie.
Jak można samemu sobie fundować bicie?!
Dobrze, że teraz w normalnej rodzinie żyję,
Co nie znaczy, że czasem pasa nie użyję…


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2018

Wychodek

Gdańsk-Brzeźno, 1975 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat trzynaście,
Natomiast mój przyjaciel Tomek miał czternaście.
Rodzice wysłali nas razem na kolonie.
Mieliśmy ten sam pokój w dużym pawilonie.
W połowie wyjazdu przyjechał turnus dziewczyn.
Specjalnie więc pozbywaliśmy się pajęczyn.
 
Po wspólnym plażowaniu Tomek stał się dziwny.
Wydawał się być zupełnie rozkojarzony,
A raz w środku nocy, kiedy się obudziłem,
Rytmiczne stuki i sapanie usłyszałem.
W blasku księżyca ruszała się jego kołdra,
Zupełnie jakby tuż pod nią skakała kobra.
Drażniło mnie to, ale musiałem wytrzymać.
Niewdzięcznie byłoby z mojej strony narzekać,
Skoro rodzice ten wyjazd ufundowali.
Gorsze sytuacje z pewnością wytrzymali.
 
Parę dni później odbyło się grillowanie.
Miała być dyskoteka i wspólne śpiewanie.
Krótko po obiedzie gdzieś zgubiłem Tomka.
Nie mogąc go znaleźć poszedłem do wychodka.
Były tam cztery ustępy ze wspólnym szambem.
Przepuściłem w kolejce parę dziewczyn przodem.
Dziewczyny wychodziły z wychodków zmieszane.
Wydawały się być czymś zaniepokojone.
Jedna powiedziała, że coś jest pod deskami.
A to coś miało później śnić mi się latami.
Poprosiły mnie bym sprawdził, czy coś jest w środku.
Niechętnie wszedłem i zamknąłem się w wychodku.
Z początku przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem,
A potem całkiem normalnie się wysikałem.
Wtedy właśnie usłyszałem jak coś się rusza.
Przestraszyła się wtedy bardzo moja dusza.
Czym prędzej nawiedzony kibel opuściłem
I, że musiał wleźć tam dzik, wszystkim oznajmiłem.
Dziewczyny poleciały po starszych chłopaków.
Po chwili zjawiła się gromada pędraków.
Dwóch z nich, w rękawicach, zaczęło ściągać deski.
Ukazał się jakiś chłopak w stroju niebieskim!
Krótką chwilę chłopaki się z nim szamotali,
Aż w końcu siłą go znad szamba wyciągnęli.
Intruzem okazał się być mój kumpel Tomek!
By podglądać, uczynił se z wychodka domek.
Dziewczyny z piskiem rozbiegły się przestraszone.
Oczy Tomka wydawały się zaskoczone.
Umazany gównami, z siusiakiem na wierzchu,
Trząsł się zapłakany w świetle wczesnego zmierzchu.
Część chłopaków na ziemi boki zrywało,
A kilku innych z obrzydzeniem się patrzyło.
Po chwili przybiegł do nas kierownik obozu
I nakazał Tomkowi umycie się w morzu.
Pan wychowawca przez chwilę nad czymś główkował.
Poszedł oraz do rodziców telefonował.
Gdy Tomek wrócił, rzeczy miał już spakowane.
Jego bezsilne oczy zwróciły się do mnie:
„Co ja mam zrobić?! Pomóż! Pójdę do wariatów!”
 
I poszedł, nie uniknął też elektrowstrząsów.
Psychiatrzy zalecili chemiczną kastrację.
Obserwowano nieustanną masturbację.
Mój kontakt z Tomaszem naturalnie się urwał.
Nikt z tym chłopakiem stosunków nie utrzymywał.
Czasem na osiedlu widzieć się go zdarzyło,
Acz zawsze, któreś z rodziców towarzyszyło.
W krótkim czasie stał się zarośnięty i gruby.
Nadal interesowały go tylko dupy.
W końcu doszło do gwałtu brutalnego
I Tomek trafił do zakładu zamkniętego.
 
Nie raz byłem jeszcze uczestnikiem kolonii.
Ciekawy zatem będzie finał tej historii.
To, czy czyn Tomka był naprawdę obrzydliwy,
Zdaje się być jedynie kwestią perspektywy…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 august 2021

Morskie Oko

Historia ta wydarzyła się przed tygodniem,
Kiedy byłem z rodzicami nad Morskim Okiem.
Na dzień przed podróżą, ojciec jazdy odmówił.
Krzycząc pijany, matkę o nierząd pomówił.

Wyjechaliśmy o dziewiątej przed południem,
W sam raz, by dojechać o dziewiątej wieczorem.
Mama mówiła o wspinaczce w Smoczej Jamce,
Ojciec strzelił piwko w korku na Zakopiance.

Ojciec parkingu nie umiał zarezerwować,
Zatem w ciemno autem zaczęliśmy drałować.
Policja zawracała na Łysej Polanie,
Tak więc na dziko odbyło się parkowanie.

Godzinę później do granic parku doszliśmy
Oraz w długiej kolejce się ustawiliśmy.
Nie kupiliśmy też wejściówek w Internecie,
A to bardzo popularne miejsce na świecie.

Gdy zerkałem, jakże daleko droga wiedzie,
Ojciec straszył, że autobus po mnie przejedzie.
Potem wypił piwo, a godziny mijały.
Kolejne fasiągi z grubasami jechały.
Była szesnasta. Fiakrzy trzaskali batami.
Konie, ledwo zipiąc, stukały kopytami.
Gdy jeden padł, ojciec chciał złożyć reklamację,
Choć i tak nie zdążylibyśmy na kolację.
Nie przypuszczał jeszcze, jak będzie zszokowany,
Gdy ujrzy, że passat został odholowany…
Matka zakryła podkładem podbite oko.
Taka to była wycieczka nad Morskie Oko…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Bieszczadzki barszcz

Dawno temu w małej sieni,
Piękny barszcz się światłem mieni.
Chociaż rośl ta jest niewielka,
Swoim parzem chłosta wszelka.
Przyszedł za wschodniej granicy,
Męczy on plecy dziewicy.
Dziadek radził by go wyciąć.
Ojciec proponował przyciąć.
Babka chciała go posolić.
Farosz prosił by się modlić.
Ciotka za to nie wiedziała,
Że barszcz to poważna sprawa.
Wzięła rękoma wyrwała.
Potem z bólu ocipiała.
Pęcherze i oparzenia.
Ten barszcz wszystkich w górach wpienia.
Nie wiadomo, co z nim zrobić:
Czy go spalić, czy zamrozić?
Stryj począł go pasem łoić.
Liście i łodygę kroić.
Słońce, upał - barszcz paruje.
Na ratunek biegną wuje.
Biedny stryj przestał oddychać.
Przed barszczem trzeba uciekać!
Matka dała go więc krowie.
Efekt: mleko anyżowe.
Zwierzę też się poparzyło
I już długo nie pożyło.
Wymion nie dało się goić,
A krowy tym samym doić.
Synek poszczuł barszcza psem.
Źle potem było z psim nosem.
Biedna córcia w barszcz se wbiegła,
A wieść o tym się rozległa.
Mieszkańcy gór nie wiedzieli,
Jaki los barszcza podzieli.
Czy po straż pożarną dzwonić?
Po co jednak złoto trwonić.
W góry przybył więc uczony
I rzekł choć był zagoniony:
"Wy nie wiecie, ale ja wiem
Jak obcować trzeba z barszczem."
I założył okulary;
W kombinezon wdział się cały.
"Gdy tylko zacznie padać deszcz
Barszczem wstrząśnie ogromny dreszcz.
Wtedy on nie będzie parzył,
Więc go solą będę darzył."
Babka na to się zdziwiła.
Sama się tak już siliła.
Uczony zrobił inaczej,
Bo tak trzeba było raczej.
Ściął kozikiem baldachimy,
By później w ogniu zginęły.
W pustą łodygę wsypał sól.
Górale myślą: "Taki chuj!"
"Wszystko. Dobranoc. Dziękuję.
Teraz sól barszcza otruje."
Wkrótce rośli już nie było,
A wszystkim się dobrze żyło.
Nikt jednak się nie spodziewał,
Że barszcz się rozmnażać umiał.
Wiatr, włosy, sierść psa, owady -
Z barszcza zrodzą się gromady!
Bo ta inwazyjna rośl
To w Bieszczadach od dawna gość!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 july 2018

Góral

W gimnazjum zabrano nas w Tatry na wycieczkę.
Świetny pomysł, by ograniczyć w głowach sieczkę.
Sam już wcześniej bywałem z rodzicami w Tatrach.
Nudziło mnie chodzenie tylko po dolinach.
Wolałem rozmyślać o koleżance śliskiej.
Na drugi dzień zabrano nas do Kościeliskiej.
Wychowawca stanął w kolejce po bilety.
Kumple schowali w swoich plecakach kastety.
Nagle usłyszałem straszliwe konia rżenie.
Momentalnie poczułem zaniepokojenie.
Zwykłem być bardzo wrażliwy na krzywdę zwierząt.
Trudno było żyć, o bestialstwie ludzi wiedząc.
Podążałem przez parkingi za odgłosami,
Które wypełniały się jakimiś świstami.
Dostrzegłem dwóch górali. Jeden fajkę palił,
A drugi z nich stał na środku i konia walił!
Biedne zwierzę cyrkowym biczem obrywało.
Najprawdopodobniej za nic mu się dostawało.
Dostrzegłem na brązowym zadzie pręgi krwiste.
Powinienem był wtem zadzwonić na policję,
Lecz wziąłem sprawy w swoje ręce rozwścieczony.
Popchnąłem górala, który był zaskoczony.
Przewrócił się na ziemię, odebrałem mu bat
I zdzieliłem go nim prosto w zarośniętą twarz.
Góral zaczął wrzeszczeć i złapał się za czoło.
W naszą stronę kilku górali się rzuciło.
Wtem dostrzegłem, że góral bardzo mocno krwawi.
Trzymał się za oko, a krew między palcami
Skapywała obficie na parkingowy żwir.
„Moje oko! Nie mam oka!” – wydzierał się zbir.
Pożałowałem mego czynu zuchwałego.
Szybki przyjazd pogotowia ratunkowego
Tej sytuacji polepszyć nie był już w stanie.
Mogłem być pewien, że czeka mnie ciężkie lanie.
Oko częściowo wypłynęło z oczodołu.
Potwierdziłem swą winę w ramach protokołu.
Policja zabezpieczyła pejcz i stadninę.
Próbowałem jakoś odwrócić swoją winę.
Tłumaczyłem, że góral nad koniem się znęcał.
Komendant lecz rzekł, bym policji nie wyręczał.
Z wycieczki mą osobę oddelegowano.
Doniesienie do prokuratury złożono.
Na rozprawę przybyła pisowska hołota.
Górala uznano za dobrego człowieka.
Liczyło się, że codziennie w kościele bywał,
Ale już nie, że nad zwierzętami się znęcał.
Ponoć raz kobyłkę nad Morskim Okiem zatłukł,
A ojciec za odwagę na kwaśne jabłko mnie stłukł.
Sąd odkrył moją opozycyjną działalność.
Wysłuchałem wyroku, odczuwając marność.
Dopadł mnie kurator. Musiałem płacić rentę
W wysokości pięciuset złotych miesięcznie.
Nie mogła mi pomóc nawet mej matki miłość.
Takie oto mamy prawo i sprawiedliwość…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 february 2019

Matka i automobil

Krzepice, 1899 r.
 
To wszystko w XIX wieku się zdarzyło
I blizny po dzień dzisiejszy mi przyprawiło.
Ojciec powierzył mi wielką odpowiedzialność.
Jego oczekiwaniom nie stało się zadość.
 
Ojciec zwykł prowadzić interes transportowy.
Dzień w dzień wozić ludzi furmanką był gotowy.
Na całej długości wsi biegła trasa wozu.
Z kościoła – na targ – do najdalszego obozu.
O trzeciej rano wstawałem szykować konie.
Potem z ojcem wyprowadzałem je na błonie.
 
Któregoś dnia, ojciec poważnie zachorował.
Nie wstał rano oraz z gorączką leżał.
Poprosił mnie, bym usiadł za sterem furmanki
I samodzielnie woził dziadów oraz babki.
Ucieszyłem się, że zostałem wyróżniony.
Wyjechałem dorożką w trasę zachwycony.
Kiedy odebrałem już pierwszych pasażerów,
Odkryłem, że nie mam jednego z akcesoriów.
Zapomniałem koniowi opaskę założyć,
Która pole wzroku mogła mu ograniczyć.
Choć nasze konie były zazwyczaj spokojne,
Bez opasek mogły okazać się dość bojne.
Lecz nie mogłem już do gospodarstwa zawrócić,
Bo musiałbym pasażerom drogi ukrócić.
 
Stanąłem na targu. Automobil się zjawił.
Głośno terkocząc zza zakrętu się wychylił.
Na ich widok ojcu zawsze powieka drżała.
Bał się, by technologia koni nie wyparła.
Patrząc na automobil, baby się żegnały.
Za to dzieci w pojazd kamieniami rzucały.
Psy szczekały, a automobil jechał dalej.
Farosz jebnął swojemu młotkiem najzagorzalej.
Starałem się odwrócić uwagę mych koni.
Karmiąc sianem zasłaniałem im oczy dłońmi.
Lecz gdy pojazd się zbliżył, konie rżeć zaczęły
Oraz wlekąc furmankę przed siebie wybiegły.
Roztrzaskały w drobny mak kramiki targowe.
Głośno krzyczeć zaczęły baby przerażone.
Wierzchowce w popłochu przechodniów tratowały.
W końcu usłyszałem cztery głośne wystrzały
I spłoszone konie martwe poupadały.
 
Sprawa znalazła swój finał w sądzie ludowym.
Zasłabłem przestraszony wyrokiem surowym.
Okrutnej sprawiedliwości nie żałowano.
Na tuzin razów grubym pejczem mnie skazano.
Nie mniej niż ja, przeraziła się moja matka,
Gotowa zawsze chronić swojego gagatka.
Ojciec za to uznał, że przyda mi się lanie,
Bo przeze mnie wynikło to całe zdarzenie.
Zapomniałem też od każdego wziąć zapłatę
I naraziłem działalność ojca na stratę.
Wbrew jego woli, do miasta jechać mieliśmy.
Orzeczenie od lekarza zdobyć chcieliśmy,
Ażebym mógł z kary chłosty zwolniony zostać.
Żadnych środków od ojca nie mogliśmy dostać.
 
Pomoc udzielił automobilu właściciel,
Imieniem Ulrich – pruskich orderów nosiciel.
Zawiózł mnie z matką pod sam gabinet lekarski.
Wszedłem samemu. Od ręki dostałem świstki.
Z daleka słyszałem intensywne sapanie.
Gdy wróciłem, Ulrich leżał na mojej mamie.
„Schneller*, Ulrich!” – jęczała matka z nogą w górze.
„Ja, ja!” – dyszał Ulrich. Obok leżały róże.
Potem matka kwadrans w gabinecie spędziła.
Do automobilu ledwo żywa wróciła.
„In Zukunft, wird man nur Automobile fahren.“** –
Rzekł Ulrich. „Ja, ja…“ – nic nie rozumiejąc, odparłem.
W domu schowaliśmy orzeczenie przed ojcem.
On w międzyczasie zjadł pół chleba ze smalcem.
Pierwszy jadał on, potem matka, ja na końcu.
Ojciec powiedział: „Dziś nic nie dostaniesz, Dzwońcu.”
 
Nazajutrz, zawitał do nas sołtys z obstawą.
Wezwano mnie na karę stanowczą postawą.
Nikt z nich nie baczył, że byłem jeszcze matołem.
Udaliśmy się wszyscy na plac przed kościołem.
Na sygnał wystąpiłem z szeregu na środek.
Szedłem ze zwieszoną głową niczym wyrodek.
Zapomniałem zdjąć powyżej pasa odzienie.
Ktoś podbiegł i zrobił to za mnie na skinienie.
Ręce zawiązano mi postronkiem za słupem.
Wtedy matka wyszła na środek z orzeczeniem.
Sołtys potargał świstek i rzucił go z wiatrem.
Zaczęło się spięcie między matką a ojcem.
Rodziciel starał się trzymać ją nieruchomo.
„Będziesz patrzeć na każdy cios! Jak leci mięso!”
Usłyszałem świst i poczułem ból straszliwy.
Moment później rozległ się mój ryk przeraźliwy.
Pejcz ciął moje ciało żywcem. Matka krzyczała.
Siłą woli, z uścisku ojca się wyrwała.
Podbiegła do mnie i zasłoniła mnie ciałem.
„Zamiast mojego syna, ukażcie mnie laniem!”
Sołtys zdjął okulary. Rzekł by odpuściła,
Lecz matka wciąż kurczowo mnie obejmowała.
Sołtys skinął głową. Usłyszałem głośny trzask
I do mego ucha rozległ się matczyny wrzask.
Matka pozostałe dla mnie razy przyjęła.
Potem nieprzytomna na plac się osunęła.
Miała krew z tyłu sukni i moją krew z przodu.
Ulrich, obserwując z ukrycia, doznał wzwodu.
 
W domu, ojciec odgrażał się nam obu pasem.
W końcu jebnął matce gorącym pogrzebaczem.
Niecały rok później zrodziło się rodzeństwo.
Ojciec, myśląc że to jego, tulił maleństwo…
 
* Z niem. – „Szybciej”
** Z niem. – „W przyszłości będzie się jeździć tylko automobilami”


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 january 2019

Akumulator

Oto i jest kolejna historia z zimą w tle.
Poznacie znów osoby i zachowania złe.
 
W mojej rodzinie było kilka samochodów.
Mój ojciec zwykł mieć zamiłowanie do dieslów.
Dwadzieścia lat skończył nasz stary passat B5.
Na jego tle dochodziło do różnych spięć.
Matka liczyła na zakup czegoś nowego
Lub realizację remontu domowego.
Ojciec stwierdził, że pojeździ jeszcze tę zimę,
A za nowym „gnojem” rozejrzy się za chwilę.
Mrozy nadeszły jednak szybko niespodziewanie.
Fiaskiem zakończyło się auta odpalanie.
Pomogłem więc ojcu wyjąć akumulator.
Wzięliśmy prostownik i jakiś regulator
Oraz zaczęliśmy go w łazience ładować.
Podczas podłączania zwykł iskry wywoływać.
Bałem się być z akumulatorem w łazience,
Choć ojciec rzekł, iż ładowanie jest bezpieczne.
 
Zbliżał się Sylwester. Kupiono ognie sztuczne.
Nie mogłem dłużej czekać na zabawy huczne.
Zabroniono mi je dawać młodszemu bratu,
Lecz dałem i nie obyło się bez dramatu.
W trakcie, kiedy rodzice byli na zakupach,
Skończyłem wartę przy gotujących się zupach
Oraz wyciągnąłem zimne ognie z szuflady.
Na mojego brata nie padł wtedy strach blady.
Zaczął mnie błagać, żebym dał mu zimne ognie.
Uległem, prosząc by uważał na swe dłonie.
Po całym mieszkaniu ganiać się zaczęliśmy.
W którymś momencie w łazience się zamknęliśmy.
Zimny ogień w ręku brata ciągle się palił.
Do akumulatora przy gniazdku się zbliżył.
Wtedy właśnie urządzenie eksplodowało.
Mojego brata elektrolitem oblało.
Kilka bezpieczników natychmiast wyleciało.
W całym naszym mieszkaniu prądu brakowało.
Przydałby się nam zapasowy generator.
W łazience świecił płonący akumulator.
Brat zaczął głośno płakać i się do mnie łasić.
Nie wiedziałem, czy mam pomóc bratu, czy gasić.
Elektrolit musiał go w twarz boleśnie parzyć.
Taki wypadek nie miał prawa się zdarzyć.
Powinienem brata zimną wodą opłukać,
Lecz dym sprawił, że zaczęliśmy się podduszać.
Jak najszybciej z łazienki się wydostaliśmy
Oraz przez przedpokój do kuchni pobiegliśmy.
Kazałem bratu płukać twarz i oczy w zlewie.
Wtedy dostrzegłem, że brat załatwił się pod siebie.
Zaczynali się do nas sąsiedzi dobijać.
Nim jeden zaczął drzwi wejściowe wyłamywać,
Otwarłem je i mieszkanie opuściliśmy.
Natychmiast pogotowie i straż wezwaliśmy.
Nasi rodzice również szybko się zjawili,
Bowiem o niedzieli bez handlu zapomnieli.
Brat miał spuchnięte oczy i liczne pęcherze.
Chciałem już zapomnieć o tej całej aferze.
Poparzonego brata wzięto do szpitala.
Straż pożarna nasze mieszkanie przewietrzała.
Wcześniej, szczątki akumulatora wynieśli.
Na kilka godzin do sąsiadów mnie przenieśli.
 
Akumulator wybuchł przez zapłon wodoru.
Ciężko jest się pozbyć spalenizny odoru.
Wieczorem rodzice ze szpitala wrócili
I od przemiłej sąsiadki mnie odebrali.
Gdy rzuciła im się w oczy łazienka stara,
Ojciec powiedział, że czeka mnie sroga kara.
Matka spytała ojca, czy jest przekonany.
Ojciec milczeniem potwierdził, że będę lany.
Wiedziałem już na co się szykować.
Zacząłem mej uległości bardzo żałować.
Ojciec kazał mi położyć się na fotelu
I zerwał ze mnie majtki jak kurwie w burdelu.
Następnie związał mi ręce i nogi sznurem.
Do ust dał kijek, bym łatwiej mierzył się z bólem.
Przypiął mnie do fotela pasem transportowym
Tak trywialnie, że prawie oddychać nie mogłem!
Następnie wyjął z szafy rzemień z supełkami,
Które miały spotkać się z mymi pośladkami.
Ojciec wziął zamach i siarczyście mnie uderzył.
Piekący ból z tyłu mego ciała mnie przeszył.
Łzy gwałtownie do mych oczu się cisnęły.
Za każdym razem pośladki bardziej paliły.
Ojciec zadał mi pięć serii po dziesięć razów.
Wypuściłem w trakcie sporo śmierdzących gazów.
Cały czas drewniany kij mocno zagryzałem.
Z końcem drugiej serii na fotel się zeszczałem.
Równocześnie wyłem, krztusząc się własną śliną
Oraz rozważając nad swoją wielką winą.
Matka na to uwagi zbytniej nie zwracała.
Gdy ojciec mnie lał, krzyżówkę rozwiązywała.
Rozpaczliwie próbowałem się jakoś wyrwać,
Jednak pas dawał radę skutecznie mnie trzymać.
Przy piątej serii już milczałem patrząc w ścianę.
Nie czułem już pośladków, które były lane.
 
Gdy było po wszystkim, ojciec odłożył rzemień.
By poprawić resztki włosów, sięgnął po grzebień,
A potem zluzował pas i zdjął ze mnie sznury.
Podduszony miałem twarz w kolorze purpury.
Krztusząc się wyplułem drewniany kijek z mych ust.
Upadł na leżącą na fotelu stertę chust.
Stanąłem niepewnie na silnie drżących nogach.
Poczułem strużki krwi na pośladkach i udach.
Ojciec kazał mi się skłonić i podziękować.
Braku rozsądności powinienem żałować.
Matka podała mi zimny okład z rumianku.
Leżałem na brzuchu, tylko z górą we wdzianku.
 
Zanim ojciec niemalże zatłukł mnie w amoku,
Było jasne, że brat stracił wzrok w jednym oku.
Przez tydzień nie byłem w stanie chodzić normalnie.
Z trudnością przychodziło mi też załatwianie.
Zamiast siadać na desce, musiałem przykucać,
A potem tyłek ostrożnie wodą wypłukać.
Miast siadać w wannie, nauczyłem się brać prysznic.
To lanie miało mi się jeszcze nie raz przyśnić.
Zazwyczaj musiałem potem zmieniać piżamę,
Bowiem w śnie było przyjemne niespodziewanie.
Fotel w salonie starannie umyć musiałem,
Gdy byłem bity, obficie się nań zeszczałem.
Ojciec postanowił w końcu sprzedać passata.
Zszedł segment niżej i kupił tipo (fiata).
Kiedy tylko robiło się zimniej na dworze,
Przypominałem sobie o akumulatorze…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 january 2019

Dziadek mróz

W dzieciństwie nieomalże otarłem się o śmierć.
Stało się to dokładnie, kiedy miałem lat sześć.
Był wtedy styczeń. Zapanował siarczysty mróz.
Leżący na chodnikach śnieg zamienił się w gruz.
W domu trwał remont. Wymieniono drzwi wejściowe.
Matka uparła się na antywłamaniowe.
Rodzice pojechali przeglądać tapety.
Za to mnie zostawili samego niestety.
Gdy obejrzałem już kreskówki dozwolone,
Usłyszałem jakieś hałasy niespokojne.
Mimo mrozu, wyszedłem w piżamie na zewnątrz.
Zamierzałem od razu wrócić, by nie zziębnąć,
Lecz drzwi przede mną się zatrzasnęły
I na lodowatym dworze mnie uwięziły.
Nie mogłem otworzyć. Chciałem pójść do sąsiadów.
Poślizgnąłem się na wjeździe dla samochodów.
Uderzyłem się oraz przytomność straciłem.
W piżamce na podwórku, prawie że zamarzłem.
 
Kilka dni później obudziłem się w szpitalu.
Czułem się trochę jak po firmowym balu.
Było mi niedobrze i czułem się zaspany.
Wraz ze złamaną ręką unieruchomiony.
Temperatura mego ciała znacznie spadła.
Szansa na dalsze życie była całkiem marna.
Miałem dwadzieścia stopni, gdy mnie znaleziono.
Jak najszybciej do szpitala mnie przewieziono.
Lekarze powoli mój organizm ogrzewali.
Rodzice o me życie śmiertelnie się bali.
W śpiączkę farmakologiczną mnie wprowadzono
I w odpowiednim momencie mnie wybudzono,
A potem już szybko mogłem wrócić do domu.
Rodzice nie rzekli o tym cudzie nikomu.
Zamknęli mnie w pokoju i modlić się poszli.
Po kwadransie do najbliższej parafii doszli.
Tam, na przemian, leżeli krzyżem przed ołtarzem,
Dziękując Bogu, że obdarowałem nas darem.
 
Usłyszałem przekręcający się w drzwiach zamek
I metaliczne odgłosy następnych klamek.
Ojciec zajrzał do mnie i na dół mnie poprosił.
Wiadomo, że nie po to, bym trawnik skosił.
Wszedłem do pokoju. Przed rodzicami klękłem.
Wiedziałem, co mnie może czekać i zmiękłem.
Rodzice rzekli, że na stres ich naraziłem,
A na przeprosiny jeszcze się nie siliłem.
Ojciec rzekł, że skoro lubię na mrozie bywać,
Mam w tej chwili się ruszyć i zacząć ubierać.
Ojciec wszedł do przedpokoju, by drzwi otworzyć
I zapiął mi smycz, nim zdążyłem buty włożyć!
Ojciec pociągnął mnie. Wypadłem na bosaka.
Nie myślałem, że czeka mnie aż taka draka.
„No i co tu, kurwa, chciałeś robić gówniarzu?!
Zapierdalaj teraz jak twój ojciec na stażu!”
Krzyknęła matka i łopatę mi wcisnęła.
Odśnieżałem podjazd, a rodzina patrzyła.
Dość szybko w dłoniach i stopach poczułem kłucie,
A potem już całkowicie straciłem czucie.
Musiałem więc stawiać kroki na krawędziach stóp,
Tak jakby podjazd był wyłożony warstwą kup.
Przewróciłem się i rodzice mnie chwycili.
Wlokąc mnie po schodach, do kuchni mnie wciągnęli.
Rzucili mnie na zol. Nogi na krzesło dali
I pogrzebaczem po podeszwach stóp mnie lali.
Matka trzymała mnie i dusiła me wrzaski.
Z ulicy słychać było pewnie same trzaski.
 
Kiedy rodzice już czucie mi przywrócili,
Postawić mnie na równe nogi się silili.
Nie mogłem utrzymać się na pobitych stopach.
Mogłem zacząć iść dopiero, gdy byłem w butach.
Wgramoliłem się do komórki pod schodami.
Bywało, że trzymano mnie tam tygodniami!
Wisiał tam ogromny zegar kuchenny,
Bym zawsze widział, które godziny minęły.
Lecz teraz, że jadę do dziadków oznajmiono.
Gdy ojciec rozgrzał samochód, mnie przewieziono.
Nim wysiadłem pod domem dziadków, przepięto smycz.
Dziadek otworzył drzwi i rzekł, bym szykował rzyć…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 december 2018

Ojczym na materacu

Dwa lata minęły od śmierci ojca mego.
Matka znalazła se szaleńca nowego.
Magister inżynier i kierownik projektu.
Zamartwiony wizjami nowego obiektu.
Był to mężczyzna chorobliwie małostkowy,
Nerwicowo i depresyjnie zaburzony.
Matka była chyba jego pierwszą kobietą.
W pracy był męczącym i despotycznym estetą.
Gruby malkontent, praktykujący katolik;
Jak się okazało: pedofil i alkoholik.
 
Na wakacjach byliśmy w Krynicy Morskiej –
Miejscowości na obrzeżach tylko swojskiej.
Nie chciał z nami pojechać do Zakopanego.
Rzucał „kurwami” w geście zdania przeciwnego.
Od początku różne problemy się zdarzały.
Już pierwszego dnia zagubiłem się na plaży,
Lecz ojczyma łatwo było zlokalizować.
Na materacu jak wieloryb zwykł wyglądać.
Robił wszystko wolno i w każdym widział winę.
Dmuchanie materaca zajęło godzinę.
Pragnąłem przejażdżki do Rosji wodolotem,
Ale musiałem zadowolić się Fromborkiem.
Lubiłem też kręgle i chodzić na strzelnicę,
Ale to kąpiel w falach łagodziła hicę.
 
Nie umiałem jeszcze w morzu zbyt dobrze pływać
Tak jak matka, więc ojczym musiał mnie pilnować.
Płynąłem na materacu. On po dnie brodził.
W stronę mielizny coraz to bardziej mnie zwodził.
Zatoka Gdańska kryła licznych statków wraki.
Niespodziewanie ojczym nadepnął na taki.
Rozległ się wrzask i ojczym złapał się za stopę.
Tymczasem ja odpłynąłem na dalszą wodę.
Potem fala materac ze mną wywróciła.
„Wiedziałam, że tak będzie…” – matka się zmartwiła.
Ojczym wziął mnie na materac z powrotem wrzucił
Oraz powolnym tempem w stronę plaży zawrócił.
Matka przejęła się, że głowę zamoczyłem.
Jak najszybciej więc, ręcznikiem ją osuszyłem.
Ranny ojczym, z miną przemoczonego kota,
Oznajmił wobec, że nadepnął na U-Boota.
Matka poszła po czepek, a ja z nim zostałem.
Nie chcecie wiedzieć, co było za parawanem…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 august 2018

François Ravaillac

Nie zapomnę nigdy egzekucji ojca mojego -
Królobójcy, człowieka bardzo pobożnego.
Kiedy nadszedł czas na wykonanie wyroku,
Pojechaliśmy na jeden z placów po zmroku. 
Myślałem, że ojciec trafi pod gilotynę.
Zgotowano mu jednak tortury wymyślne. 
Próbowano wydusić nazwiska wspólników.
Prawicę włożono do rozgrzanych węgielków.
Za to lewicę za grzeszną z góry uznano
I pod żadnym pozorem jej nie dotykano.
Dłoń, którą mnie tłukł i lał do kości spalono.
Następnie skórę ojca szczypcami szarpano.
Zdarto ją z jego rąk, nóg i klatki piersiowej. 
Przygotowano roztwór cieczy rozpalonej.
Mieszanka siarki i wosku zalała rany.
Modląc się oraz krzycząc ojciec był przytomny.
Następny w kolejce był olej i żywica.
Na końcu ciekły ołów wlano mu do pępka.
Po pół godzinie przyprowadzono rumaki.
Przytroczono je do kończyn ojca przez haki.
Wystrzelono z armaty i konie pobiegły.
Grube liny błyskawicznie się naprężyły.
Ojciec został rozpruty na kilka partycji.
Wtem tłum rzucił się na szczątki celem konsumpcji.
Próbowano częstować polskiego magnata,
Jednak nie chciał wiedzieć, jak smakuje mój tata...


Co poradzić bez ojca nie dano mi rady.
Takie już w dawnych czasach były Żabojady.
Fransła Ravalła
Stracony na Placu de Gewła.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 august 2018

Brunatne szambo zalało syreny

Szambo brunatne wybiło razem z racami
I wyjącymi po południu syrenami.
Pośród ostatnich Powstańców stanął szereg zer.
To jak zwykle Młodzież Wszechpolska i ONR.
Do bycia Polakami prawo uzurpują.
Historii jednak kompletnie nie rozumieją.
To ich ideologia hackenkreuz nosiła.
To ich ideologia Warszawę spaliła.
Historia kołem się toczy – mówi przysłowie.
W chłopcach z falangą traumę widzą staruszkowie.
„Bóg! Honor! Ojczyzna!” – skanduje ta obora.
„A gdzie w tym wszystkim jest człowiek?” – pytała Kora.
„Raz sierpem i raz młotem czerwoną hołotę”.
Nietrudno coś zawłaszczyć i obrzucić błotem.
Maszerujący przez Polskę nacjonaliści.
Niespełnieni kibole i akwareliści.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 march 2019

Głupi wiek

Okres gimnazjum był naprawdę głupim wiekiem.
Czasem trzeba popłakać nad rozlanym mlekiem.
 
W mej klasie założyły się dwa takie dzwońce,
Kto z nich dłużej wytrzyma, patrząc wprost na słońce!
Ten, kto chciał udowodnić, że ma więcej w kroku,
Musiał się liczyć z bolesną utratą wzroku.
Poparzona siatkówka oraz nerw wzrokowy.
Tragedia z jaką musiał zmierzyć się człek młody.
 
Za to innym razem, podczas szkolnej wycieczki,
Napotkaliśmy po drodze wybieg pasterski.
Podpuszczono mnie, bym nasikał na pastucha,
Lecz całkiem nie opłacała mi się ta fucha.
Poleciały iskry, gdy drut napotkał siusiu.
Ku memu zdziwieniu, poczułem ból w dyndusiu.
 
Generalnie nie ma jednak niczego gorszego,
Niż otarcie się o śmierć kolegi własnego.
Ojciec tegoż kamrata pędził w domu bimber,
Który posiadał bardzo wysoki kaliber.
Pewnego razu kumpel pozbierał nas licznie
Z zamiarem nauki, jak pić ekonomicznie.
Nalał bimbru do miednicy, pokazu celem.
Następnie zdjął galoty. Zajechało serem.
Chłopię rozsiadło się w miednicy rozkraczone
I dłońmi trzymało pośladki rozchylone.
Bimber pluskał żwawo. Chłop brał głębokie wdechy,
Chcąc by zassały samogon jego bebechy.
Wstał jednak dość szybko, tłumacząc nam, że piecze
Tak jak, kiedy łyka się procentowe ciecze.
Następni usiąść w miednicy już nie chcieliśmy.
Po naszym koledze trochę się brzydziliśmy.
Bimber wylano i poczęliśmy się szlajać.
Byliśmy głośno. Zaczęto się na nas hajać.
Rzucił butelką kolega, który pił dupą,
Po czym zachwiał się i uderzył w chodnik głową.
Nieprzytomnego odebrało pogotowie.
Tylko czekać, aż któryś z rodziców się dowie.
 
Zawsze, gdy rodzice wracali z wywiadówki,
Nerwowo podrygiwały moje półdupki.
Mówiono, że w mym domu używa się pasa.
Był to na mnie straszak, jak na matkę kiełbasa.
Ojciec rzekł, że za to, że w tym uczestniczyłem,
Na srogie lanie pasem sobie zasłużyłem.
Stwierdziłem, że na bank tanio skóry nie sprzedam
Oraz z ojcem dyskutować o tym zacząłem.
Ojciec na to rzekł, że skoro tak stawiam sprawę,
Przed laniem czeka mnie też bojowe zadanie.
Podał mi kilka pasków oraz wojskowy nóż
I kazał mi starannie pokroić pasy wzdłuż.
Splotłem je jak warkocz, zawiązałem supełki
I zgodnie z rozkazem wetknąłem w nie igiełki.
Zdążyłem jeszcze otrzymać niedługą burę,
Nim wygłodniały pejcz szarpał łapczywie skórę.
„Jak ty go lejesz! W ogóle nie widać śladów!” –
Krzyknęła głośno matka, wypatrując smagów.
 
Po wszystkim ojciec dał mi szmatę do podłogi.
Mogłem otrzeć łzy z twarzy i z krwi tyłek błogi.
Gdy w następstwie tej chłosty leżałem w bolączce,
Kumpel, który pił dupą, cały czas był w śpiączce,
Lecz odzyskał przytomność po kilku tygodniach.
Z niedowładem zwracał uwagę przy przechodniach.
Myślę, że lepiej jest mieć mięsień porażony,
Niż przez własnoręczny pejcz tyłek rozkwaszony.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2019

Nie powiedziałem więcej nikomu

Nigdy już nie zapomnę tamtego przeżycia.
W pokoju mieściła się maszyna do szycia.
Był też telewizor, łóżko i biblioteka.
Na podłodze leżała parafii makieta.
Wszyscy bierzmowańcy ten pokój odwiedzali
I szczegóły uroczystości omawiali.
Ja byłem, jak to zwykle, ostatni w kolejce.
Trzecie imię wymyśliłem sobie w kafejce.
Miny różne mieli wychodzący z pokoju,
Zwłaszcza ministranci, zaprawieni już w boju.
Nadszedł mój czas. Otwarły się drzwi mahoniowe.
Powitały mnie od księdza proboszcza dłonie.
Usiadłem na łóżku. Ksiądz usiadł tuż obok mnie.
Zapytał, jakie wybrałem dla siebie imię.
Oznajmił, że by bierzmowanie było ważne,
Muszę wykonać jeszcze zadanie specjalne.
Potem zapytał, jak często się masturbuję
Oraz na jakie rzeczy wtedy patrzeć lubię.
Potem powiedział, że Pan Bóg nie wszystko widzi.
Następnie pokazał mi zdjęcia gołych dzieci.
Ksiądz rozpiął rozporek i za rękę mnie chwycił.
Nie mogłem uwierzyć, że on się tak nie wstydził.
Wyrwałem rękę, a on złapał mnie za krocze.
Dalszy ciąg zdarzeń pamiętam jak przez przeźrocze.
Rozsypane cukierki, przewrócony stolik…
Proboszcz leżący jak zapity alkoholik.
Uciekłem z tamtego pomieszczenia w popłochu,
Po tym jak przypierdoliłem klesze-pieściochu…
 
Ile tylko sił w nogach biegłem w stronę domu.
Nie powinienem był mówić o tym nikomu.
Rodzicom mijało popołudnie jak zawsze.
Matka sprzątała. Ojciec miał sprawy ciekawsze.
Gdy powoli wyszedł z salonu z piwem w ręku,
Opowiedziałem, co się stało, pełen lęku.
Najpierw ojciec w milczeniu się we mnie wpatrywał,
A następnie, czy jestem pijany, zapytał.
Zaprzeczyłem, potwierdzając swoją relację.
Ojciec rzekł, iż nie dostanę nic na kolację,
Po czym zaciągnął mnie do pokoju mojego
I kazał pomodlić się do Ducha Świętego.
Uklęknąłem pod portretem Anioła Stróża.
Na zewnątrz oraz w domu nadciągała burza.
Usłyszałem odgłosy rozpinanej klamry.
Wiedziałem, że ten wieczór będzie dla mnie marny.
Ojciec wrócił do pokoju, dzierżąc w dłoni pas.
Nie był to lecz dla mnie ni pierwszy ni drugi raz.
Ojciec ogłosił karę, bo kłamstwem zgrzeszyłem.
Zdjąłem majtki i na łóżku się ułożyłem.
Do pokoju weszła matka i siostra młodsza
Jej również nie omijała kara najsroższa.
 
Rzemień lądował na gołym tyłku i udach.
W myślach pomodliłem się do Anioła Stróża.
Gdy było po wszystkim, sam na łóżku zostałem.
Pokryte pręgami pośladki masowałem.
O tym co wydarzało się w tamtym pokoju,
Nie powiedziałem już nigdy więcej nikomu…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 february 2021

Geneza

Wydarzyło się to, gdy byłem małym chłopcem.
Choroba chciała sprowadzić mnie na manowce.
Dostałem duszącego kaszlu i gorączki.
Nie czułem też smaku i zapachu golonki.
Bolały mnie plecy i złapały mnie dreszcze,
A było to w latach dziewięćdziesiątych jeszcze...
Matka urwała się, by wziąć mnie do lekarza,
Lecz prawa jazdy niestety nie posiadała.
Ojciec zwykle o tej porze był już pijany.
Było jasne, że o pomoc dziadka spytamy.

Niczym na wezwanie z Ubera aplikacji,
Podjechał hondą accord IV-tej generacji.
Miała dwa litry i aż dziewięćdziesiąt koni!
Plus przedni napęd, co przed poślizgiem nie chroni.
Nad ranem bardzo dużo śniegu napadało.
Podjazd w górę spod bloku mocno zasypało.
Matka otwarła drzwi i z hondy wyskoczyła,
Po czym stanęła za autem i pchać zaczęła.
Ważąca przeszło tonę honda ani drgnęła.
Drobna matka uparcie na nią napierała.
Gaz do dechy nacisnął dziadek po bajpasach
I wtem matka poślizgnęła się na obcasach.
Rozpaczliwie próbowała chwytać bagażnik,
Lecz pojazd przewrócił ją jak wielki drapieżnik.
Matka za tylną szybą pojazdu zniknęła,
A potem honda o cały metr się stoczyła.
Widząc to, zacząłem krzyczeć i robić siku.
Płakałem oraz wierciłem się w foteliku.
Darłem się i ryczałem zupełnie nieskrycie,
A matka w tym czasie walczyła o swe życie...
Pomimo, że modliłem się przed Panem Boziem,
Honda zsunęła się, gniotąc matkę podwoziem...
Dziadek nie mógł skupić się przy moim wrzasku.
Szarpał biegi, a matka była wciąż w potrzasku.
Śnieg spod kół zaczął na jakiegoś kundla sypać.
Wściekłe zwierzę najpierw zaczęło na nas szczekać,
A następnie szarpało przygniecioną matkę,
Po czym znudzone nasikało na nogawkę.

Pod blok przyjechała karetka, straż i pały.
Służby wolno matkę spod hondy wyciągały.
Matka była, jak na co dzień, poobijana.
Była też przez rurę wydechu oparzona.
Ojciec nie zszedł, tylko z balkonu obserwował.
Dostrzegłem jak przez chwilę głową w mur uderzał.
Potem wziął lornetkę i zaczął obserwować,
Później zaczął w tę i z powrotem spacerować.
Na moment wychylił się tak, jakby zamierzał skoczyć,
Lecz spuścił głowę i zdołał do środka wkroczyć.

Dziadek cały czas czynnie udzielał pomocy.
Zaproszono go do policyjnej karocy.
Policja prawo jazdy zatrzymać mu chciała.
Wyjął z kieszeni pięć dych. Mandat wypisała.
Mój dziadek częstokroć korupcję praktykował,
Odkąd w Auschwitz jako Oberkapo pracował.
Na Zachodzie nigdy tego nie robił,
A jak był w USA nigdy babci nie zdradził.

Matkę zabrano na dział chirurgii twarzowej,
By zagoić ranę od rury wydechowej.
Ojciec do szpitala nie zajrzał ani razu.
W dzień powrotu matki jak zwykle dodał gazu.
Dlaczego robi to po tym wszystkim, spytała
I odpowiedź następującą otrzymała:
"Chciałem zaproponować ci rejs parostatkiem,
A ty mnie próbujesz szantażować wypadkiem!"
Po czym przypierdolił jej tak, że drzwi rozbiła.
Leżała wśród szkła na podłodze i krwawiła.

Zanim oboje rozwieść się postanowili,
Jeszcze dziwne zapalenie płuc przechodzili.
Matkę przez miesiąc męczył stan podgorączkowy.
Ojciec rzucał się o rosół niedosolony.
Raz nacherlał do puszki z piwem i zamroził,
A po rozwodzie dużo po świecie się woził.
Nie był to człowiek o umysłowych wyżynach.
Po latach handlował na jakimś targu w Chinach...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 28 august 2020

Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru...

Miałem siedem lat. Zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca bliznę mi zostawiła.
Za każdym razem, gdy łapała mnie choroba,
Zmuszano mnie bym korzystał z inhalatora.
Matka robiła weń roztwór soli bocheńskiej -
Mieszanki wiecznie wrzącej i dosyć drażniącej.
Przyniosła mi go do łóżka z własnej tępoty
I wróciła do kuchni, aby tłuc kotlety.
Jakież było zdziwienie, gdy krzyk usłyszała,
Kiedy woda na moje udo się wylała.
Ojciec przebudził się wtem ze snu pijackiego
I zaczął powoli zwlekać się z łóżka swego.
"Bóg nas ukarał" - załkała zmartwiona mama.
Coraz bardziej czerwona stawała się rana.
Trzeba było wnet zanieść mnie na pogotowie.
Ojciec wziął mnie na barana - raną po głowie!
Lecz w końcu sami dotarli sanitariusze.
Nie całkiem były trzeźwe ich ciała i dusze.
Ku memu narastającemu przerażeniu,
Jodyną polali ranę po oparzeniu.
Ból był silniejszy niż po laniu którymkolwiek.
Przez pół nocy nie mogłem później zmrużyć powiek.
"To wszystko twoja wina!!!" - słyszałem zza ściany,
Gdy ojciec matką o ścianę rzucał pijany.
Czym prędzej przybiegłem do dużego pokoju.
Gdy zdjął mi piżamę, krzykła: "Zostaw go gnoju!"
Nie zwykłem być na tak ciężkie lanie gotowym.
Dostrzegłem krew na papierze toaletowym.
Gdy leżałem gotowy do lania na stole,
Mój ojciec zgasił matce cygaro na czole.
Będąc dorosły poznałem ukrytą prawdę:
Ojciec uszkodził inhalatora podstawę.
Było to później główną przyczyną rozwodu,
A także napisanego przeze mnie pozwu.
W końcu mogliśmy zacząć żyć bez tego potwora,
Jednak z mojej matki też wyszła niezła zmora...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail


10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1