Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 16 august 2020

Muszę wam coś o sobie powiedzieć...

Zdarzyło się to, kiedy miałem lat szesnaście,
A mój starszy brat miał natomiast dziewiętnaście.
Podczas gdy ja kolejną dziewczynę już miałem,
Mojego brata nigdy z żadną nie widziałem.
Nasi rodzice, którzy na PiS głosowali,
Coraz bardziej się moim bratem przejmowali.

Pewnej niedzieli brat rzekł, że chce porozmawiać.
Myślałem, że chce nam o czymś poopowiadać.
Od powrotu z mszy, ojciec pił już trzecie piwo.
Trzymał się twardo na swoich nogach o dziwo.
Po obiedzie ojciec TVP Info włączył,
A brat poprosił, bym do rodziców dołączył.
"Muszę wam teraz coś na swój temat powiedzieć..."
"Chyba nie będziesz w klasie maturalnej siedzieć?!" -
Zaśmiał się ojciec, ale mój brat był poważny.
Nie chodziło o szkołę - był odpowiedzialny.
"Znalazłeś w końcu dziewczynę?" - ojciec zapytał.
"Nie, tato jestem gejem" - mój brat krótko odparł.
Ojcowski kufel z piwem upadł wprost na dywan.
Książęce wsiąkło pieniąc się. Przemówił tyran:
"Więc to wszystko prawda, co mówią w Wiadomościach.
Ta ideologia miesza młodzieży w głowach!
Od kogo miałbyś dostać tę przypadłość w spadku?
Już prędzej wolałbym, żebyś zginął w wypadku."
W oczach mojego brata łzy się pojawiły.
"Zawsze tato czułem, że chłopak jest mi miły..."
"Dość już! Zawrzyj mordę!" - ryknął nasz ojciec basem.
"Mówiłem, że za rzadko obrywałeś pasem."
Wpadł w szał. Wyciągnął z szuflady stare świerszczyki.
Otworzył jeden na jakiejś wypiętej rzyci
I zaczął trzymać mojemu bratu przed twarzą.
Gdy nie spotkało się to z reakcją właściwą,
Ojciec wziął matkę i spódnicę jej podwinął.
Mój brat natychmiast ojca od matki odepchnął.
Po chwili upadł na ziemię w twarz uderzony
Przez ojca, który wyszedł z domu obrażony.

Ojciec małą inteligencją się odznaczał.
Z wiekiem umysł jeszcze bardziej mu się pogarszał.
Matka zachciała mieć toaletkę w pokoju.
Ojciec wstawił więc kibel i włączył do pionu...

Nie wiedziałem, co powinienem o tym sądzić.
Media zewsząd zdawały się o gejach trąbić.
Wieczorem, gdy ojca nadal nie było w domu,
Zajrzałem do brata, nie mówiąc nic nikomu.
On sam za to cicho pod kołdrą popłakiwał,
Jednak przed rozmową ze mną się nie wymigał.
Brat opowiedział mi o swojej przypadłości,
O złym pierwszym razie, innej formie miłości,
O strachu przed przemocą na środku ulicy
I przed byciem zwyzywanym w szkolnej świetlicy,
O całej nienawiści sączącej się z mediów
I wygłaszanej podczas narodowych spędów.
Powiedział, że ma już kogoś sercu bliskiego.
Poznał go przez aplikację czasu swego.
A ja zwierzyłem mu się z problemów z dziewczyną.
Wciąż lękałem się być między szyną a szyną.
Z jednej strony chciałem pierwszy raz mieć za sobą,
Jednakże penetracje ze stulejką bolą.
Nie chciałem też próbować seksu oralnego,
Bo było to dla mnie coś wręcz obrzydliwego.
Anal wydawał się być w porządku na filmach.
Przy stulejce musiał jednak zostać w marzeniach.
Lubiłem też oglądać sceny z chłostą w filmach.
Miałem fap-folder ze zdjęciami tyłków w bliznach.

Braterska gawiedź zanikła, gdy ojciec wrócił.
Jego pijacki ton naszą dyskusję skrócił.
"Żeby to w porządnym i katolickim domu,
Gdy rząd daje jałmużnę potrzebującemu..." -
Mamrotał ojciec i wlazł do pokoju brata,
Ujrzał nas obu w łóżku i zmienił się w kata.
Pas był ojcowską bronią w rodzinnych relacjach.
Kołdra była dobrą tarczą w tych sytuacjach.
Gruby rzemień smagał nas skrytych pod pierzyną.
W takich momentach byliśmy jedną drużyną.
Zasnąłem, gdy w końcu uspokoił się tata.
Za plamę na łóżku przeprosiłem też brata.

Nazajutrz nasz ojciec do proboszcza wydzwaniał.
W sprawie terapii konwertującej rozmawiał.
My zaś wyruszyliśmy normalnie do szkoły.
Wtem zaczęły za nami iść jakieś matoły.
"Ej, pedały!" - usłyszeliśmy za plecami.
Chodnik został nam zagrodzony osiłkami.
Ktoś kopnął mnie w dupę. Przewróciłem się na żwir.
Dostrzegłem, że mego brata tłucze jakiś zbir!
Ktoś zadał mi mocny cios - z całej siły w krocze!
Bolało tak, że widziałem jak przez przeźrocze.
Ujrzałem jeszcze, jak bratu spodnie ściągali.
Potem kopli mnie w twarz i dalej butowali.
"Raz w dupę to przecież nie pedał!" - usłyszałem.
Potem brat zaczął krzyczeć. Przytomność straciłem...

Ocknąłem się w szpitalu, w bandaże odziany.
Niemal bym zapomniał, że wcześniej byłem sprany.
Wtem dotarło do mnie, że nie mam wszystkich zębów.
Nie czułem też krocza. Chciałem wyrwać się z więzów!
Z korytarza krzyczenie ojca usłyszałem.
Kiedy dotarło do mnie, co wrzeszczy - zamarłem.
Darł się: "Zabili mnie syna, prowokatorzy!!!
Czy są jacyś spoza kasty prokuratorzy?"
Ból przeszył całe moje ciało, aż po skronie.
Gdybym sięgnął, przycisnąłbym do twarzy dłonie.
Chciałbym sam zginąć, lecz czułem mocno, że żyję.
Były to najstraszniejsze mego życia chwile.
Wkrótce potem wyszło na jaw, co się wydarzyło,
Że kilku troglodytów tak nas załatwiło.
Po rozmowie z moim bratem, ojciec poszedł chlać.
O tym, co się dowiedział, sąsiadowi dał znać.
Usłyszał jego syn - cwaniaczek osiedlowy.
Już cały Białystok był ubić nas gotowy.
Bratu dwie butelki do odbytu wepchano,
Za to mi jednym kopnięciem jądra strzaskano.
Nie obdarzę już moich rodziców wnukami.
Będę kupował hormony razem z transami.
"Tu leży pedał." - ktoś grób brata zdewastował.
Ojciec myślał nad zmianą frontu, gdy szorował.
Kraj winien być strefą wolną od nienawiści,
Tak jak rodzina. Może kiedyś to się ziści...


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 9 january 2020

Komórka z kamerą

 
Wydarzyło się to już czternaście lat temu
I przysłużyło dość zachowaniu mojemu.
Co prawda, było ono wzorowe w dzienniku,
Jednakże nauczono mnie czegoś więcej o życiu.
 
W mej klasie, był pewien chłopak upośledzony.
Nie było w szkole dnia, gdy nie był on dręczony.
Raz, że go biję, zacząłem w szatni udawać.
Wredny kolega zaczął komórką nagrywać.
Że choć raz, ja będę miał przejebane, liczył.
Nie był to pierwszy raz, kiedy on mi źle życzył.
Czułem strach, jak okazało się, żem nagrany.
Na filmie widać było jak macham rękami,
Lecz akompaniowany debila krzykami.
Wyrwałem komórkę. Usunąć próbowałem.
Skończyło się tak, że wpierdol w szatni dostałem.
 
Później złośliwy kolega krążył po szkole.
Wychowawczyni ukazał moją niedolę.
Mój kumpel polecił mi schować się do kibla,
Na wieść, że do szkoły przyszła matka debila.
Tak też uczyniłem, lecz w końcu wyszedłem
Oraz na widok tej matki się rozpłakałem,
Jednakże ona z uśmiechem mnie przytuliła
I rzekła, iż wie, że to nie jest moja wina.
Wychowawczyni też wątów do mnie nie miała.
Na zebraniu jednak przestrzegała rodziców,
By dzieci nie nagrywały swoich wybryków.
 
Matka wróciła z zebrania ostro wkurwiona.
Że o wszystkim wiedziała, nosiła znamiona.
Zakazała mi komputer na całe ferie.
Musiałem też zjeść znienawidzoną mizerię.
O tym, co się stało, truła mi tygodniami.
Bałem się, że może to trwać nawet latami.
 
W połowie ferii, gdy ojca nie było w domu,
Matka weszła z pasem do mojego pokoju.
„Kładź się na łóżku i zdejmij spodnie. Majtki też!” –
Powiedziała, a przeze mnie przebiegł strachu dreszcz.
Gdy poczułem na pośladkach chłodne powietrze,
Ledwo stłumiłem wzmagającą się erekcję.
Z plaskaniem zaczęły spadać pasy piekące.
Nie myślałem, że będzie to podniecające.
Krzyczała, że przy mnie jest zawsze kupę smrodu.
Lała tyłek, a ja tarłem wackiem do przodu.
Plama na moim łóżku się pojawiła.
Zafundowaną rżniętkę matka zakończyła.
 
Dostałem wpierdol w szkole, w domu i psychiczny
Za to, że miał miejsce postęp technologiczny.
Sam marzyłem, aby kręcić krótkie filmiki.
Stosunek matki do technologii był dziki.
„Nie będzie komórki z kamerą.” – powiedziała.
Dziś ze smartfonem w ręku sama popierdala…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 january 2020

Maleńki stosik

Historia ta wydarzyła się na wakacjach.
Nie myślałem o potencjalnych komplikacjach.
Zamiast jak inni – w złodziejów oraz policję,
Wolałem bawić się z kuzynem w inkwizycję.
Razem, na wsi, ciemne szaty ubieraliśmy
Oraz różne przyrządy konstruowaliśmy.
 
Pewnego razu rodzice poszli do wujka.
Zaprosiłem kuzyna i jednego chujka.
W szaty poprzebierani dokazywaliśmy
I nad tym co zmajstrować kombinowaliśmy.
Naszą uwagę zwrócił słup na środku placu.
Ojciec zwykł opierać się o niego na kacu.
Postanowiliśmy przystroić ten oto słup.
Gałęzi i chrustu zebraliśmy kilka kup.
Miał on stos do palenia czarownic udawać.
Czegoś jednak zaczęło nam w stosie brakować.
Udałem się do domu po moją siostrzyczkę –
Niespełna dziewięcioletnią, małą dziewczynkę.
Zgodziła się do słupa na chwilę przywiązać.
Mój kuzyn wszystko na YouTubie zwykł streamować.
Poszedł z kumplem na chwilę po lustrzankę starą,
A ja zostałem sam z siostrzyczką przywiązaną.
Nieopodal paliło się małe ognisko,
By usmażyć kiełbaski, a potem zjeść wszystko.
Trwało kolejne suche i upalne lato.
„Ciężko coś wyhodować” – narzekał mój tato.
Nagle, że burza się zbiera zauważyłem.
Powiał silny wiatr i bardzo się przestraszyłem.
Zaczął podrywać chrust z płonącego ogniska
Do stosu z siostrzyczką niebezpiecznego bliska.
Czym prędzej, by z pędów ją uwolnić ruszyłem,
Lecz rozwiązać sznurków za nic nie potrafiłem.
Zebrany przez nas chrust zaczynał się zajmować.
Przez gęsty dym siostra zaczęła pokasływać.
„Rozwiąż mnie! Rozwiąż mię!!!” – tak, krztusząc się, krzyczała
I tym samym coraz bardziej mnie rozpraszała.
Gdy, że nie dam rady rozsupłać, już wiedziałem,
Jak najszybciej szukać sekatora pobiegłem.
Przeszkadzał mi dość znacznie strój inkwizytora.
Zrzuciłem sutannę i inne akcesoria.
Krzyk mojej siostry stał się znacznie donośniejszy.
Marzyłem o końcu wrażeń na dzień dzisiejszy.
Gdy w końcu wróciłem do stosu z sekatorem,
Przez dym i płomienie podejść nie potrafiłem.
Później zjawił się kuzyn z wężem ogrodowym
I zaczął stosik gasić z wzrokiem przerażonym.
Więzy mojej siostry same się przepaliły
Oraz poparzoną dziewczynkę uwolniły.
W nadpalonej sukience odbiegła od stosu.
Jęczała przez ból pieczonych udek i torsu.
Kuzyn skierował na nią strumień wody z węża.
Ciekawe, czy z bliznami znajdzie sobie męża.
iPhone na statywie wszystko dalej streamował.
Mój kuzyn cały czas zimną wodę kierował.
„Co tu się wydarzyło?! Ja wam nie ufałem!!!
Że tak się skończą wasze zabawy wiedziałem!” –
Zaczął krzyczeć ojciec. Matka wybuchła płaczem.
Z jej ust czuć było jeszcze wędzonym sandaczem.
Moja biedna siostrzyczka cały czas jęczała.
Na zdjęcie sukienki wrzaskiem reagowała.
Dziesięć minut później karetka się zjawiła,
A straż pożarna resztki stosu dogasiła.
Medycy stosowali wodę utlenioną.
Wiedziałem, że tak postępować już nie wolno!
Nim coś rzekłem, ojciec zabrał mnie do łazienki.
Dał mi czterdzieści razów kablem od suszarki.
Potem wyszedł i objął matkę zapłakaną.
Karetka zabrała ich córkę oparzoną.
 
Siostra doznała poparzeń połowy ciała.
Trzy miesiące okropne rany zagajała.
Mój kuzyn ukarany jak ja nie został.
Nikt w domu tego chłopaka nigdy nie chłostał.
Jego starzy nie czuli odpowiedzialności
I potem ojciec pobił się z wujkiem na pięści.
Patostream zyskał na popularności w sieci,
Choć YouTube oznaczył go jako „nie dla dzieci”.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 november 2019

Niedziela handlowa

Znów miesiąc na niedzielę handlową czekałem.
Podczas zakupów rodziców, sam zostawałem.
Wróciłem z mszy, a rodzice w korkach stanęli.
Wtedy już pewne zaufanie do mnie mieli.
Zamknąłem się przed naszym psem w dużym pokoju.
Otarłem powierzchnię magnetowidu z kurzu.
W szufladzie ojca starą kasetę znalazłem.
Niemal od miesiąca to wszystko planowałem.
Starą taśmę do magnetowidu wsunąłem,
Z nadzieją, że głowicy jeszcze nie zatarłem.
Ekran czołówkę starego filmu ukazał.
„Angelika i sułtan” – taki tytuł wskazał.
Poczułem intensywniejsze bicie w mym sercu.
Przewinąłem film do kluczowego momentu.
Piękna Angelika była już przywiązana.
Moja ręka w stronę spodni powędrowała.
Zgodnie z rozkazem tytułowego sułtana,
Angelika została z sukni rozebrana.
Potem zaczęto ją chłostać biczem po plecach.
Ręka zaczęła rytmicznie przyspieszać w majtkach.
Zignorowałem szczekanie psa w korytarzu,
Skupiając się na Angeliki biczowaniu.
Doszedłem, gdy Angelika w łóżku leżała
Oraz z otwartymi ranami stękała.
„Tak się powinno postępować z kobietami!” –
Rzekł ojciec, a ja zasłoniłem się rękami…
„Wkrótce powtórka!” – oznajmił sułtan w berecie.
Tak bardzo chciałbym żyć w tamtym świecie…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 october 2019

Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Minął tydzień, odkąd ojciec murzynkę zabił.
Wpierw zatłukł ją biczem, a następnie podpalił.
Dziewczyna przez kilka dni w męczarniach konała.
Słyszałem jej wycie, gdy bandaże zmieniała.
Z ciekawości, przychodziłem na to popatrzeć.
Po tym wszystkim zwykła pod siebie się załatwiać.
W jej ciele, bez skóry, zalęgło się robactwo.
Była to adekwatna kara za partactwo.
Tak powiedział ojciec, który nie miał pojęcia,
Iż skłamałem mu, celem murzynki ujęcia.
Przed zgonem, zdołał jeszcze wylać na nią wrzątek,
Na oczach przerażonych, czarnych niewiniątek.
Po tym jak stwierdził zgon, skrył jej zwłoki w spichlerzu.
Wcześniej, ku przestrodze, przykuł je przy pręgierzu.
Czułem pokusę, by wychłostać kogoś jeszcze,
Lecz niestety baty były w użyciu wszystkie.
 
Nocą wymknąłem się z pokoiku mojego.
Nie pragnąłem dotąd jeszcze bardziej niczego,
Niż ucałunku niezrealizowanego.
Wkradłem się do spichlerza, gdzie leżały zwłoki.
Oprócz nich, leżały tam jeszcze jakieś tłoki.
Powoli, do zwęglonego ciała podszedłem.
Na spękanych wargach ucałunek złożyłem.
Myślicie, że dokonałem marzenia swego,
Całując ją po ustach? Nic bardziej mylnego…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 september 2019

Księżniczka plantacji

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat piętnaście,
Wtedy mój ojciec przejął bawełny plantację.
Następnym krokiem był zakup pracowników,
O zdrowych zębach, mających wachlarz talentów.
W trakcie, kiedy przechadzałem się przez plantację,
Mój ojciec pół dnia w mieście ustalał transakcję.
Po tygodniu przybyli nowi pracownicy.
Przywieziono ich na bryczce prosto z ulicy.
Po dokładnym sprawdzeniu stanu liczebnego,
Ojciec zabrał ich do baraku słomianego.
Zanim przeprowadził szkolenie skrupulatne,
Zabrał ze sobą kajet oraz Pismo Święte.
 
Nazajutrz rozpoczęto pracę na plantacji.
Pod wieczór usłyszałem okrzyki i trzaski.
Mój ojciec związał na placu jedną murzynkę
I chłostał ją biczem zmieniając plecy w szynkę.
Potem ogłosił, że tak postępować trzeba,
Gdy murzyn swe dzienne obowiązki zaniedba.
Ojciec miał zwyczaj karać tak głównie kobiety,
Także na gołe pośladki - nie tylko w plecy.
 
Dzień później, do baraku murzynów zajrzałem.
Tak wielkiego smrodu jeszcze nie odczuwałem.
Zdziwiło mnie, że jeszcze żyli w tej duchocie,
Poupychani na pryczach w nędznej ciasnocie.
Leżała tam murzynka, którą mój ojciec zlał.
Inny murzyn bandaże jej zmienić próbował.
Z ciekawości, swą pomoc zaoferowałem
I jednym ruchem stare bandaże zerwałem.
Murzynka z bólu zawyła, rany otwarły.
Strużki krwi po jej czarnych bokach skapywały.
Nazajutrz do pracy miała być już gotowa.
Nie wiem, czy opłacała nam się ta hodowla.
 
Zaprzyjaźniłem się z murzynką w moim wieku.
Co noc po ich pracy byliśmy na spacerku.
Mój ojciec na tą znajomość oko przymykał.
Rzekł, bym się nie zaraził, jak będę korzystał.
Zacząłem czuć popęd do czarnej koleżanki.
Ucałować ją chciałem w falbanach firanki,
Lecz nie pozwoliła mi na to z takiej racji,
Że ma już chłopaka na sąsiedniej plantacji.
Rozpacz i nienawiść jednocześnie poczułem.
Znów szansę na pierwszy pocałunek straciłem.
 
Nazajutrz do gabinetu ojca poszedłem,
I że dziewczyna knuje ucieczkę skłamałem.
Razem z ojcem poszedłem na apel wieczorny.
Rzekł, iż jeden z pracowników jest dość niesforny.
Ma niedoszła miłość na środek wystąpiła.
Najpierw zdziwiona, wszystkiego się domyśliła.
Ojciec rzekł wszem i wobec, że za plan ucieczki,
Czeka najliczniejszy wymiar skórzanej sieczki.
Wtedy dziewczyna zaczęła nam dosłownie wiać.
"Goń czarną kurwę!" - krzyczał ojciec. "Trzeba ją zlać!"
Zatrzymałem dziewczynę w bawełnianych pnączach.
Nie dostrzegłem przeprosin w załzawionych oczach.
Prosto pod pręgierz murzynkę przyprowadziłem,
Z pomocą ojca związałem i rozebrałem.
Jej ciało miało odcień węglowego miału
Lub jak kto woli - po czerwonym winie kału.
Mój ojciec podał mi bicz długi na siedem metrów,
Z rękojeścią ukręconą z dwóch zwykłych swetrów.
Dostrzegłem drzazgi i haczyki na końcówce.
Mogłem się szykować na zakrwawioną ucztę.
Z początku nie umiałem w plecy wycelować.
Końcówka bicza na dupie zwykła lądować
Lub też zawijała się w krocze ją trafiając,
O czym murzynka dawała znać, głośno wyjąc.
"Mocniej synu. Te małpy mają twardszą skórę.
Nie rób mi wstydu, chyba że chcesz dostać burę."
Rzekł ojciec, a mnie zaczęła łapać zadyszka.
Wciągnęło mnie bicie. Nie czeka mnie jej myszka.
Szło mi to jednak coraz to bardziej sromotnie.
"Nie widać żadnych śladów. Musisz walić mocniej.
Dobra, daj to, bo widzę, że jesteś zmęczony."
Wziął bicz i dokończył z koszuli obnażony.
Kiedy zadał sto pięćdziesiąte uderzenie,
Murzyni zlecieli się niczym na skinienie.
"A czy ja powiedziałem, że to już po wszystkim?!"
Ojciec odgonił ich, trzaskając ruchem szybkim,
Po czym przyniósł miednicę bimbrem zalaną
Oraz chlusnął na murzynkę ubiczowaną.
Nie bacząc na jej ryk, podpalił ją z cygara.
Wtedy już na serio opadła mi kopara.
 
Jaki zatem będzie tej opowieści morał?
Należy zlać murzyna jak nie będzie słuchał.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później

Dziesięć lat minęło, odkąd się wychłostałem.
Jako gimbus skakanką się ubiczowałem.
U szkolnej higienistki wszystko się wydało,
Gdy kilka osób me sine plecy ujrzało.
Do końca gimnazjum z dala się gdzieś zaszyłem;
Liceum i studia w innym mieście kończyłem.
Po obronie zacząłem pracę w korporacji.
Dni mijały na przyznawaniu innym racji.
 
Zbliżał się coroczny wyjazd integracyjny,
Podobno zawsze zakrapiany i prawilny.
Zacząłem robić porządki przed pakowaniem.
Nie przypuszczałem, że zakończy się to laniem.
Znalazłem głównie sporo różnych starych ciuchów,
Pamiętających ludzi, którzy są wśród duchów.
Była też skakanka, która tak namieszała.
Wstąpiła we mnie nagle żądza niesłychana.
Czym prędzej zrzuciłem z siebie odzienie górne.
Postanowiłem użyć elementy wtórne.
Drżącymi rękoma spinacze wyginałem
I naokoło rzemienia je owijałem.
Głośno świszczały, gdy brałem zamach ilekroć.
Ból był silniejszy, szybko poczułem krwi wilgoć.
Po uprzednim pejczyka w wodzie wypłukaniu,
Schowałem go w szafie do następnego razu.
Zacząłem myśleć, czy błędu nie popełniłem.
Lada dzień na wyjazd z pracy się wybierałem.
Tym razem nikt nie zmusi mnie, by się rozbierać,
A kobiet i tak nie było mi dane wyrywać.
Opatrzyłem plecy, skończyłem pakowanie.
 
Na drugi dzień rano byłem już w autokarze,
Gdzie popijawa od razu się rozpoczęła
I do imprezy w hotelu towarzyszyła.
Wiksa w pięciogwiazdkowym SPA była dość gruba.
Popijałem whisky, patrząc na kobiet uda.
Nagle zagadała do mnie jakaś dziewczyna.
Wydawała mi się być całkiem atrakcyjna.
Najpierw przez krótką chwilę razem tańczyliśmy,
A następnie bardzo długo rozmawialiśmy.
Ona również wypiła sporo alkoholu.
Spytała, czy możemy sprawdzić coś w pokoju…
Szedłem z nią korytarzem podekscytowany.
Czy nadszedł właśnie moment tak oczekiwany?
Kiedy tylko przekroczyliśmy pokoju próg,
Rzuciła się na mnie, wpychając język do ust.
Poczułem ból, gdy rękę za kark mi włożyła
I w ten sposób, o stanie pleców przypomniała…
Przez nie, nie mogłem się przecież przy niej rozebrać.
Musiałem natychmiast tej gry wstępnej zaprzestać!
„Czy coś złego się stało?” – dziewczyna spytała,
A ja na to, że nie całkiem mnie przekonała…
Wtedy spojrzała na mnie srodze zaskoczona,
Odwróciła się oraz wyszła obrażona.
Usiadłem w łóżku i całkiem się załamałem.
Znów okazję na pierwszy raz zaprzepaściłem.
Przejrzałem Tindera i wróciłem na bankiet.
Nie miałem jednak ochoty wchodzić na parkiet.
Usiadłem przy stole i zacząłem pić whisky.
Wciąż będą mi dane tylko ręczne wytryski,
Wypiłem kolejnych mililitrów czterdzieści
I dalszy ciąg znam tylko z licznych opowieści…
 
Ponoć najpierw głęboko zasnąłem na stole,
A potem zeń spadłem, rozrywając koszulę.
Ludzie natychmiast podbiegli do mnie z pomocą
I zaniemówili, gdy przyjrzeli się plecom.
„O kurwa, co on ma z plecami?! Ja pierdolę…
Wyglądają, choby przeżył w Stanach niewolę.”
„Ja go znam! Do gimnazjum z tym zjebem chodziłem…
Też nie mogłem uwierzyć, jak to zobaczyłem.
Ten gość nakurwiał się jakimś batem po plecach,
A potem jeszcze opisał to w jakichś wierszach…”
„Co ty dupisz?! Musi być nieźle pierdolnięty.
Jak można bić się samemu?! Co to za smęty?!”
„Niezłe sado-maso. Może są na to leki?”
„Spod tych plastrów wychodzą mu jakieś zacieki!”
„Co by na to jego dziewczyna powiedziała?
Moja by się z takim nigdy nie zadawała.”
„Jaka dziewczyna?! Która by z takim być chciała?!
Przy pierwszej okazji po dupie by dostała!”
„Co powinniśmy z nim zrobić? Jak wy myślicie?”
„Chuj, niech leży. Może odechce mu się bicie.”
 
I tak leżałem niemal do samego rana.
Z sali wyniosła mnie sprzątaczek nowa zmiana.
Jeden z menadżerów ujawnił się jako gej,
A ja zyskałem marny przydomek: Christian Grey.
W drodze powrotnej, na A-Czwórkowym postoju,
Podeszła dziewczyna, z którą byłem w pokoju.
Zapatrzyłem się nad jej pełnymi ustami,
Gdy rzekła: „Więc co zrobiłeś z tymi plecami?”


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii

Wydarzyło się to, kiedy byłem w gimnazjum.
Będąc sam w domu, wykorzystałem okazjum.
Nie wiedzieć czemu, gdym popęd zaczął odczuwać,
Bicie również zaczęło mnie interesować.
Rodzice nigdy nie ukarali mnie laniem.
Bardzo często myślałem o tym przed spaniem.
Raz, kiedy rodzice pojechali na działkę,
Poszedłem do Decathlonu kupić skakankę.
Skórzany model ponad stówę mnie kosztował.
Nikt nie wiedział do jakiego celu się przydał.
 
Przed swojej własnej skóry hardym wychłostaniem,
Przeglądałem zdjęcia dziewcząt na Instagramie.
Następnie w dużym pokoju zdjąłem odzienie.
Wyobraziłem se, iż działam na skinienie.
Wziąłem w dłoń rękojeść skakanki zakupionej
Oraz zabrałem się do chłosty wymarzonej.
Po krótkim wahaniu smagnąłem się lejcami.
Poczułem piekący ból między łopatkami.
Nieco odważniej, uderzyłem się raz drugi.
W sam kręgosłup trafił skórzany rzemień długi.
Mimo bólu, coraz to mocniej się chlastałem.
Mówiąc do siebie, uderzenia odliczałem.
Niczym w transie mijały kamienie milowe:
Dziesięć, dwadzieścia… Prawie smagnąłem się w głowę!
Nogi zaczęły mi drżeć, niemal się zachwiałem,
Jednak wciąż, idąc w zaparte, plecy chłostałem.
Licząc razy, słyszałem nie swój głos, lecz kata.
Myślałem, co umocować do końca bata.
Że jestem niewolnikiem, se wyobrażałem
Oraz że swoją dzienną pracę zaniedbałem.
 
Ostatni tuzin aplikowałem w pośladki.
Nie przypuszczałem do jakiej to dojdzie wpadki.
Wyjęczałem „Sto!” Bat rzuciłem na podłogę.
Obejrzałem się w lustrze i poczułem trwogę.
Nie myślałem, że plecy będą w tak złym stanie.
Rozległe obrażenia sprawiło to lanie:
W całości sine, spuchnięte do krwi miejscami.
Nie mógłbym się przebrać przed WF-u lekcjami.
Szczęście, że miałem jeszcze ważne zwolnienie.
Zagoić mi się musiało kostki skręcenie.
Co robiłem później, tego Wam nie opiszę.
Ja i tak w Waszych oczach już od dawna wiszę.
Wychłostane plecy paliły ogniem żywym.
Marzyłem lecz wciąż, by dostać batem prawdziwym.
 
Na drugi dzień pod bluzką i swetrem je skryłem
I żwawym krokiem do mojej szkoły ruszyłem.
Plecom jeszcze daleko było, by wydobrzeć
I nie mogłem się o konstrukcję krzesła oprzeć.
Po historii wszyscy na WF się udali.
Inni niećwiczący wraz ze mną się ostali.
Gdy przejrzałem już koleżanek Instagramy,
Przyszła wiadomość: do higienistki iść mamy!
Zmartwiłem się, zwłaszcza gdy sobie przypomniałem,
Że po dziś dzień na badania się nie udałem.
Liczyłem, że każą nam ściągnąć tylko spodnie
Przed ważeniem, a nie również odzienie górne.
 
Zapadał na mnie coraz to większy strach blady.
Jak wytłumaczyć przyczyny pleców makabry?
Pomimo, że byłem jeszcze ciągle ubrany,
Przywarłem jak najbliżej plecami do ściany.
Rozpaczliwie myślałem nad jakąś wymówką.
Czy tłumaczyć się rozwolnieniem, czy wysypką?
Koledzy w samych batkach wchodzili na wagę.
Okropnym było czuć sytuacji powagę.
„Czy mogę zostać w koszulce? Chłodno tu.” – rzekłem.
„Trzeba się hartować, chłopcze.” – wtedy uległem.
Zdjąłem koszulkę, na wagę wbiegłem czym prędzej.
Odwróciłem się tyłem. Skończyło się nędzniej.
„Gdzie ci się tak śpieszy? Do przerwy jest daleko.”
Ktoś z kumpli rzucił: „Boisz się ważyć, kaleko?”
Wtedy, po ukończeniu ważenia usługi,
Schodząc potknąłem się, wyłożyłem jak długi.
W stronę każdego plecami się wypinałem.
Usłyszałem komentarze, jakich się bałem.
„Jezu Chryste! Co tobie się stało z plecami?!”
„O kurwa…” – wyrwało się między chłopakami.
Łamiącym głosem rzekłem, iż mam łóżko twarde.
Nie wiedziałem, czy wzbudzam podziw, czy pogardę.
 
W ten sam dzień do domu zawitała policja.
Traumę sprawiła mi mych działań ekshibicja.
Nie chciano mi uwierzyć w samobiczowanie.
Twierdzono, że chciałbym ukryć przemoc w rodzinie.
Znalazłem się na obserwacji psychiatrycznej.
Trafiłem do poradni seksuologicznej
I tam dowiedziałem się, czy jestem normalny.
Z listy chorób ten fetysz został wypisany,
A przynajmniej w niektórych europejskich krajach.
Myślałem później o tych liberalnych rajach.
Całe szczęście lecz, że nie mieszkałem w Norwegii.
Rodzice od razu byliby oskarżeni.
Wśród fiordów siedzieliby w celi razem z Breivikiem.
Następny bat zakupię gotówką – nie BLIK-iem.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Pamiętaj, byś swój fetysz przezorniej ukrywał…


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 july 2019

Ga-Pa

Tym razem we wrześniu nie poszedłem do szkoły.
Cieszyły się z tego niemal wszystkie matoły.
Jednakże wolność została nam odebrana.
Tragedia to była wprost nie do opisania.
Źli żołnierze w obcym języku zwykli mówić.
Za małym był, by cokolwiek z tego rozumić.
 
W moim domu nowe osoby się zjawiły.
Wszystkie w piwnicy lub na strychu zamieszkały.
Zabroniono mi o tym komukolwiek mówić.
Głucha cisza nawet, gdy ktoś miał się pierdolić.
Rodzice stali się jacyś bardziej nerwowi.
Karali mnie tak, by być pewnym, że zaboli.
Cieszyłem się, że w domu brakło alkoholu.
W końcu mogłem mieć w domu ciut więcej spokoju.
Niejeden raz z byle powodu oberwałem,
Aż w końcu za nocny powrót kablem dostałem.
Poszedłem spać bez kolacji i obolały.
Wszystkie osoby w domu bardzo mnie wkurwiały.
 
Ze snu wyrwało mnie walenie do drzwi głośne.
Towarzyszyły temu okrzyki donośne.
Nagle grupa żołnierzy do nas wparowała
Oraz każde piętro dokładnie przeszukała.
Niektórzy byli naprawdę bardzo przystojni.
W płaszczach, z bronią wydawali się tak dostojni.
Wszystkich naszych gości do salonu zabrano.
Rodzice mieli miny jakby się coś stało.
"Wer ist für diese Situation verantwortlich?"
Wskazałem, że ojciec współdziałał z nimi ongiś.
"Heraus!!! Tod für alle! Prügelstrafe auch für ihn."
Doszukano się najpewniej jakichś przewinień.
Wszystkich oprócz mnie i ojca wyprowadzono.
Potem zdarto z niego spodnie i położono.
Dawniej ojciec często lanie kablem mi sprawiał.
Teraz sam głośno krzycząc szpicrutą obrywał.
Jak go sprali również wyprowadzony został.
Jeden żołnierz wraz ze mną w salonie się ostał.
Z kuchni czuć było zapach wczorajszego żuru.
Patrzyłem przez okno. Wszyscy stali wzdłuż muru.
Każdy, kto się tam znalazł został zastrzelony.
Ceglany mur stał się nieco bardziej czerwony.
Zmartwiłem się. Czekałem na rozwój wydarzeń.
Czy mnie to czeka? Nie zrealizuję marzeń?
Zabrano mnie i dano zaległą kolację.
Dali mi spać i jeść w zamian za informacje.
Czasem mi też nacisnąć na spust pozwalano.
Po wojnie do nowej rodziny mnie oddano.
Moi przybrani bracia Helmut oraz Uwe
Pomogli mi ogarnąć niemiecką maturę.
 
Po dziś dzień zamieszkuję w Garmisch-Partenkirchen.
Do Polski i Polaków daleko mi jest hen.
Czy powinienem był kraj i rodzinę zdradzić?
Raczej nie, ale trzeba sobie jakoś radzić.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 july 2019

Hulejnoga

Co rok jeździłem latem do Krynicy Morskiej.
Uwielbiałem klimat tej miejscowości swojskiej.
Nazwę „Relaks” miał mój ulubiony ośrodek.
Mógłbym tam normalnie wykopać sobie dołek.
W tym roku wziąłem hulejnogę elektryczną.
Jak zwykle poznałem gromadę bajtli liczną.
Wszyscy hulejnogi mi bardzo zazdrościli.
Gdy jeździłem wokół placu – za mną gonili.
Co tydzień odbywał się festyn rodzinny.
Były gry, zabawy oraz ogródek piwny.
Maj rodzice nie chcieli jednak brać udziału.
Przychodziły do nich informacje z oddziału.
Wobec tego bawiłem się grillem znudzony.
Z ogniem byłem już od dawna zaprzyjaźniony.
Jakaś baba zabrała mi jednak pogrzebacz.
„Bo się poparzysz!” rzekła, gdy chciałem go wyrwać.
Głupia cipa nie wie, że na wsi w piecu palę.
Na ognisku upiekłbym wursztów całą halę.
 
Wróciłem więc na plac, by jeździć hulejnogą.
Na miejscu spotkałem kolegę z miną błogą.
Powiedział mi, że mógłbym szybciej na niej jeździć.
Na początku nie chciałem wcale mu uwierzyć.
Zabrał hulejnogę i pobiegł do pokoju.
Wbiegłem za nim po schodach. Nie ufałem gnoju.
Na górze był jego starszy brat – programista.
Wszędzie z laptokiem siedział ten antymarksista.
Ponoć zarabiał dwieście tysięcy miesięcznie.
Nie wiedzieć czemu z rodzicami bywał wiecznie.
Grubas, od laptoka oczu nie odrywając,
Podłączył doń hulejnogę i ją hakując,
Zniósł z niej limit dwudziestu pięciu kilometrów.
Linijki kodu mignęły zza jego swetru.
Wnet straciłem gwarancję i ubezpieczenie,
Ale nie to było najgorszym wydarzeniem.
Miałem przeto moją siostrzyczkę przypilnować.
Zmartwiony na plac zabaw zacząłem drałować.
W krótkiej sukieneczce na zjeżdżalni siadała.
Sęk w tym, że ta zjeżdżalnia w pełnym słońcu stała.
Dało się we znaki globalne ocieplenie.
Kto zaprzeczy – ten w mordę dostanie ode mnie.
Dziewczynka, podczas gdy z urządzenia zjeżdżała,
Równocześnie rozpaczliwie głośno krzyczała.
Trzymając się za pupę, wpadła mi w ramiona.
Metalowa zjeżdżalnia była rozpalona.
Czy na pewno nikt nie patrzy, się upewniłem
I sukienkę siostrzyczki w górę podwinąłem.
Skóra z tyłka i ud zaczęła już odchodzić.
Szkoda, że nie mogliśmy w zimnej wodzie brodzić.
Wziąłem ją na ręce, do pokoju zaniosłem.
Matka wściekła się. Nazwała mnie głupim osłem.
Ojciec zapowiedział pozew i karę dla mnie,
Lecz tym razem nie planował sprawić mi lanie…
 
Wieczorem, gdy skończył czytać Gazetę Polską,
Wszystkie rzeczy z dużego stolika uprzątnął.
Wziął świeczkę i wstawił do kubka na kuchence.
Matka razem z siostrą trzymały mnie za ręce,
A ja, nagi od pasa w dół, ległem na stole.
„Za pińcet plus kupiliśmy ci hulejnogę,
A ty szwestrą nie umisz się zaopiekować?”
Ojciec wziął kubek, aby woskiem mnie polewać.
Poczułem parzący ból ud oraz pośladków.
Darłem się, aż do drzwi pukała para dziadków.
A czy oni mieli do tej kary obiekcje?
Nie wiem, ale u ojca dostrzegłem erekcję…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 21 march 2021

Adrian

Kiedy byłem w ostatniej klasie podstawówki,
Popełniłem błąd i zaznałem jego skutki.
W szkole był chłopak niepełnosprawny psychicznie.
Innymi słowy, nie zawsze myślał logicznie.
Miał na imię Adrian i chciał zostać prezydentem,
Lecz perspektywy miał w rzeczywistości smętne.

Matka nie zgadzała się na szkołę specjalną,
Co też sprawiało mu rzeczywistość koszmarną.
Wielu innych uczniów się na nim wyżywało.
Mi zachowywać się tak nigdy nie przystało,
Acz jeden feralny raz zażartować chciałem
I na korytarzu plecak mu odebrałem.
Adrian czym prędzej chwycił plecak, by go wyrwać.
Wtedy tkanina tornistra zaczęła pękać.
Materiał rozerwał się ciut powyżej zamka.
W tamtym momencie zapadła nade mną klamka.
Lecz zniszczenia plecaka na celu nie miałem.
Za wszelką cenę, jak w "Dark", cofnąć czas pragnąłem.
Nawet jeśli, przyszłość była już określona.
Z wnętrzności tornistra ziała dziura ogromna.
Przez tą sytuację zapadł na mnie strach blady.
Jak mam wytłumaczyć przyczyny tej szkarady?
Rzekłem Adrianowi, by nie mówił nikomu
I koledze, co obserwował po kryjomu.

Nazajutrz już o wpół do ósmej byłem w szkole.
Już zapomniałem o plecaku i matole.
Stanąłem przy płocie razem z moim kolegą
I dłuższą chwilę rozprawialiśmy nad Tibią.
Wtem spostrzegłem Adriana oraz matkę jego.
Dopadło mnie wspomnienie czynu haniebnego.
Adrian targał na plecach swój stary tornister,
A mi spodnie zmieniły się w pełen kanister.
"Co ty kurwa wczoraj zrobiłeś Adrianowi?" -
Wykrzyknęła matka ku mojemu strachowi
I rozerwanym plecakiem zaczęła machać.
Nie pozostało mi nic, tylko się rozpłakać.

Dalej płakałem, kiedy poszliśmy na lekcje.
Matka Adriana przyszła, by zgłosić obiekcje.
Zaklinałem się, że nic złego nie zrobiłem
I w geście desperacji krzesło przewróciłem!
Wydawało się, że wszyscy mi uwierzyli,
Lecz już na przerwie szkolne kamery sprawdzili.
Monitoring korytarza zarejestrował
Moment, gdy materiał plecaka się rozerwał.
Potem jeszcze kumpel pogrążył moją hańbę,
Tłumacząc się, że przecież tylko mówi prawdę.

Nader szybko nadszedł dzień zebrań z rodzicami.
Szkolny parking zapełnił się samochodami.
Moi wybrali się wspólnie i sam zostałem,
A w czasie ich absencji się masturbowałem.
Cóż mi zostało innego, a czasu krocie.
Serce zabiło znów mocniej przy ich powrocie.
Zapytałem taty, gdzie mama się podziała.
On na to odparł, że po plecak pojechała...
Nie wiedząc, co począć, wróciłem przed komputer.
Nagle spostrzegłem, że ojciec wyłączył router.
Wpadł do pokoju i odpiął z listwy peceta.
W tym momencie poszła się jebać w grze rozgrywka.
Moja postać w Tibii na serwerze została.
Przez najbliższą godzinę wpierdol dostawała.
Ojciec rzekł: "Na ciebie jest tylko jeden sposób.
Poczekamy jeszcze tylko na matki powrót."
Kazał pójść do szafy i wybrać pas pod lanie.
Mogłem wziąć dowolny - wszystkie były te same.

Położyłem się poprzez kanapy oparcie
I w jej materiał z ekoskóry wbiłem kłykcie.
Zsunąłem do kolan spodenki oraz majtki,
Aby odsłonić przed ojcem gołe pośladki.
Położył poduszkę, bym mógł bardziej się wypiąć.
Chwilę jeszcze myślał, czy by mnie czymś nie przypiąć.
Nie myślał o innych wychowania sposobach.
Gdy byłem ready, położyłem pas na biodrach.
A dostać miałem dokładnie trzydzieści razów.
Oto cena plecaka w jednym z Leader Price'ów.
Była to podróbka z szyldem "Toni Hilfinger".
Konserwatywny dom pochwaliłby Ratzinger.

Modliłem się wtem słowami:
"Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Polsce jedyny, prawdziwy.
Proszę, by już nie pił tata.
Więcej nie dotknę siusiaka."

Głośne plaśnięcia słychać było w całym domu.
Sąsiedzi nigdy nie powiedzieli nikomu.
Bywało, że ojciec sięgał po dyscyplinę.
Uderzenia były ciche, a pręgi sine.
Ponadto, znacznie głębiej wrzynała się w skórę.
Trudno było wtedy walczyć z potwornym bólem.
Ojca nie wzruszało, że jego syna boli,
A matka cicho nuciła "Codzienność" Goyi.
Potem zapytała, czy może też spróbować
I drugą dziesiątkę zaczęła aplikować.
Tandetny plecak sprowadził mnie na manowce,
A razy pasem po tyłku były stanowcze.
Zacisnąłem zęby i nie krzyczeć się starałem.
Aby łatwiej znieść ból, nóżkami też skręcałem.
Jednak pieczenie było coraz bardziej intensywne.
Wbrew woli, zacząłem wydawać jęki liczne,
Które stopniowo przeszły w ciągły krzyk oraz płacz.
Czułem, jakby do tyłka dobrał mi się żarłacz.
Trzaski i krzyki zmieniły się w żwawy dialog.
Lanie i szlabany tworzyły kar katalog.
Każde smagnięcie zostawiało palący ślad.
Gdyby ktoś mnie później wymasował, byłbym rad.
Spuchnięte pośladki paliły ogniem żywym.
"Następnym razem dostaniesz biczem prawdziwym." -
Rzekł ojciec, skąd miałby go wziąć nie wyjawiając
I udał się w stronę drzwi, spodnie poprawiając.
"Następnym razem wejdź do szafy powąchać pas.
Poczujesz smród bólu, to odechce ci się w czas".
Nim wyszedł z pokoju, jeszcze kopnął mnie w dupę
Oraz rzekł, że nie stać ich było na aborcję.
Z widoczną erekcją udał się do sypialni,
Gdzie czekała już matka - byli kuriozalni.

Po dłuższej chwili, odkąd skończyło się lanie,
Czułem ciepło oraz przyjemne pulsowanie.
Zamknąłem się w łazience, by obejrzeć ślady.
Sine pręgi miały charakter ciastowaty.
Przez tydzień mieniły się kolorami zorzy.
Nie ma chuja we wsi, jak mój tatuś batoży.

Szkoda, że nikt z tych, co w szatni tłukli Adriana,
Nie dostał, tak jak ja, na gołą skórę lania.
Musiałem dać mu plecak przy kolegów masie,
A także pocałować go przy całej klasie!
Tak kazała pedagog, choć trwała pandemia.
Ze wstydu marzyłem, by zapaść się w podziemia!
Później, w szatni Adrian obrywał rutynowo.
Wzięto mu rzeczy i kopano wyczynowo.
Mimo, że moja szczęka została złamana,
Postanowiłem stanąć w obronie Adriana.
Poleciłbym więc lanie każdemu rodzicowi,
Bo najlepiej uczy to, co po prostu boli.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 1 may 2018

Achtung!

W szkole cieszyłem się zachowaniem wzorowym.
Byłem dzieckiem naprawdę bardzo ułożonym.
Lubiłem, jednakże bawić się petardami,
Choć podobno groziło to w nocy sikami. 
Pewnego dnia odbył się odpust parafialny,
Połączony z pogańskim paleniem marzanny.
Nasz farosz był po prostu bardzo liberalny
Oraz rozgrzeszał nawet stosunek analny.
Najprawdopodobniej sam takowy uprawiał
Oraz sobie samemu się z tego spowiadał.
Głównym moim celem było kupno achtungów, 
Zazwyczaj sprzedawanych przez jakichś cyganów. 
Michal, który wyglądał na nieco starszego, 
Zakupił za dychę achtunga czerwonego.
Planowaliśmy schować go do mąki w paczce
Oraz zdetonowac na polu w starej taczce.
W drodze do sklepu spotkaliśmy jednak Stasia -
- Chłopaka z porażeniem. Dręczyła go klasa.
Stasiowi można bylo niemal wszystko kazać, 
A on w ogóle nie zamierzał protestować. 
Michał polecił mu iść z nami na pole, 
A także zajadać po drodze z paczki mąkę.
Sam natomiast pobiegł do domu do piwnicy
I pomimo narastającej szybko hicy, 
Wrócił czym prędzej wraz z pudełkiem tekturowym,
Jak się okazało, gwoździami wypełnionym.
Michał włożył achtunga do tego pudełka. 
Następnie, obiecując Stasiowi cukierka, 
Kazał stać obok, by zobaczyć, co się stanie
Zacząłem przeczuwać, że dostaniemy lanie. 
Podpaliliśmy lont. Daleko uciekliśmy.
Żadnego huku jednak nie usłyszeliśmy. 
Staś stał wciąż obok paczki z achtungiem posłusznie
Oraz bąki puszczał ochoczo i radośnie. 
Nie satysfakcjonował nas ten rozwój wydarzeń.
Nic jednak nie miało się obejść bez oparzeń. 
Michał podniósł paczkę i gdy chciał lont wygrzebać,
Stała się rzecz straszna i zacząłem uciekać.
Achtung eksplodował, rozrywając pudełko
Gwoździe podziurawiły Michała jak sitko.
Chłopak przewrócił się nieprzytomny na ziemię, 
Po tym jak przemieścił się cztery kroki chwiejnie. 
Gwoździe wbiły się w policzki i gałki oczne
Wiele z nich wstrzeliło się też w klatkę i krocze. 
Jedna z jego dłoni zwisała poszarpana.
Jego krzyk poraził mnie niczym dobra zmiana.
 
Michał wylądował w szpitalu w ciężkim stanie,
A ja byłem już pewien, że czeka mnie lanie. 
Michał przeszedł bardzo poważną operację.
Niemal dojechał na ostatnią w życiu stację. 
Chłop reanimowany w operacji toku,
Prawdopodobnie nie miał już odzyskać wzroku.
Gwoździe wyciągano przez godzin kilkanaście. 
Lekarz usunął też jądra, mówiąc: "No właśnie!"
Staś nie odniósł obrażeń, tylko się wystraszył. 
Gdy ucieklem, niedoszłego oprawcę gasił.
 
We wszystkich kierunkach trzęsły się moje portki.
Ojciec przyniósł z piwnicy plastikowe worki.
W końcu wyciągnął stary kabel od żelazka.
Rzucił mnie na podłogę, tam gdzie była płaska.
Potem zaczął tłuc mnie kablem po całym ciele. 
Krwiaków i blizn pozostało mi bardzo wiele.
Dostawałem na oślep po głowie i nerkach. 
Wybił ze mnie myśli o wszelkich fajerwerkach.
Kiedy rozebrałem się przed WF-em w szatni,
Zyskałem szacunek pośród chłopięcej matni.
Zwany byłem jak z "Kamieni na szaniec" Rudy,
Natomiast Michał zyskał pseudonim Strzałowy.
Nigdy już jednak nie ujrzał ze szkoły chłopców, 
A aspirowali do miana narodowców.
Liberalny farosz za nimi nie przepadał
I do jednego z nich złośliwie się przystawiał.
Każdego po kolei do zakrystii zaciągał.
Robił to z czego tylko sobie się spowiadał. 
Michał pozniej też jego ofiarą został. 
Wniebowzięty farosz sam siebiego chłostał
Podejrzałem farosza przez okna plebanii,
Otoczonego zmartwionymi gosposiami.
Po nagu zmywały krew ze ścian i podłogi.
Przedziwne, że nie wyrosły mu jeszcze rogi.
 
Historię tą możnaby ciągnąć w nieskończoność, 
Lecz w końcu straciłbym ze zmysłami znajomość. 
Fajerwerki są wynalazkiem bardzo niebezpiecznym
Ale nie, jak w przypadku farosza - odwiecznym.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 january 2020

Ojczymie

Ojczymie,
Dlaczego znów lękam się ujrzeć oblicze Twe?
Ojczymie,
Dlaczego wyrzuciłeś wszystkie zabawki me?
Ojczymie,
Dlaczego na prośbę o pieniądze mówisz nie?
Ojczymie,
Dlaczego zawsze się liczy tylko zdanie Twe?
Ojczymie,
Dlaczego przekazujesz jedynie wieści złe?
Ojczymie,
Dlaczego Twój nastrój zjeżdża w dół jak po szynie?
Ojczymie,
Dlaczego mieszkanie jest znów w cygara dymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przegrałeś wypłatę w kasynie?
Ojczymie,
Dlaczego przy Twoim łóżku ma być naczynie?
Ojczymie,
Dlaczego popijasz wódkę przy dobrym winie?
Ojczymie,
Dlaczego znów wypowiadasz słowa niepłynnie?
Ojczymie,
Dlaczego znów leżysz na zdjęciu w biuletynie?
Ojczymie,
Dlaczego po awanturze siedzisz bezczynnie?
Ojczymie,
Dlaczego Twój upór jest stały jak w bursztynie?
Ojczymie,
Dlaczego w pracy boją się Cię doradczynie?
Ojczymie,
Dlaczego zabiłeś małego kotka w rynnie?
Ojczymie,
Dlaczego chciałeś zmusić mnie do pracy w młynie?
Ojczymie,
Dlaczego kazałeś mi czytać o Bezprymie?
Ojczymie,
Dlaczego nie chcesz zakupić auta w benzynie?
Ojczymie,
Dlaczego podglądałeś mnie kiedyś w latrynie?
Ojczymie,
Dlaczego w piwnicy wiecznie trzymasz te skrzynie?
Ojczymie,
Dlaczego ślady stóp na plaży masz olbrzymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przekręcasz słowa w polskim hymnie?
Ojczymie,
Dlaczegoś zjadł na Halloween gotowe dynie?
Ojczymie,
Dlaczego pojawiasz się nawet tutaj w rymie?
Ojczymie,
Dlaczego musimy żyć przy Twoim reżymie?


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2016

Grzałka

Starość nie radość – tak mówi przysłowie.
Niestety większość z nas o tym kiedyś się dowie.
Mając dziesięć lat, przy babci asystowałem.
Jak wygląda umieranie się przekonałem.
Babcia miała dziewięćdziesiąt lat ukończone
Oraz wszystkie kończyny sparaliżowane.
Na co dzień pielęgniarka się nią zajmowała,
Acz absencją rodzinę zmobilizowała.
 
Spędziłem kilka godzin w domu staroświeckim
Zbudowanym dawno temu w stylu niemieckim.
Był ze mną ojciec; za to matka była w pracy.
Babcia coś ględziła o pieniądzach na tacy.
W końcu zażyczyła, by podać jej herbatę.
Zwykle nie musiałbym prosić o pomoc tatę,
Ale okazało się, że czajnik nie działa.
„Pilnuj cały czas by woda nie kipiała”
Rzekł ojciec i starą, prostą grzałkę mi wręczył;
Wyszedł po czajnik, by nikt się później nie męczył.
Nalałem wody do babcinego garnuszka,
Wsadziłem grzałkę i włączyłem obok łóżka.
Nic się nie działo, wtem do drzwi ktoś zadzwonił.
Na korytarzu ojciec z pasem dziecko gonił.
Poruszyła mnie ta scena, alkohol wyczułem
Oraz natychmiast w obronie dziecka stanąłem.
Przez kilka minut uspokajałem pijaka.
Nie myślałem, że dopiero czeka mnie draka.
Przypomniałem sobie wtem o nieszczęsnej grzałce.
Ze strachu zdrętwiały mi nagle wszystkie palce.
Czym prędzej popędziłem do babci mieszkania.
Zza drzwi usłyszałem rozpaczliwe wołania.
Gryzący dym uderzył mnie w oczy i w gardło.
Podmuch spowodował, że mleko z okna spadło.
Na babcinym łóżku kołdra się zapaliła,
A biedna staruszka charczała i się wiła.
Postanowiłem zacząć tłumić ogień kocem.
Nie dało się w ogóle wygrać z tym gorącem.
Wtem, grzałka gdzieś na podłodze eksplodowała.
Rozgrzana spirala na babci lądowała.
W panice, z krzykiem wybiegłem z tego pokoju,
A na klatce upadłem na jakimś wyboju.
Wtedy na szczęście wrócił mój ojciec z czajnikiem.
Gdy wyczuł pożar, rzucił z zakupem koszykiem
I popędził ratować nieszczęsną babinę.
Szybko dostrzeżono moją poważną winę.
Ojciec wyniósł starą kobietę pod pachy,
A mi zapowiedział, że czekają mnie pasy.
Prosto do ambulansu ją zapakowano
I z piskiem opon na sygnale odjechano.
 
Gdy mieszkanie już przewietrzyła straż pożarna,
A babcia w szpitalu była operowana,
Nawiedził mnie własny ojciec z kablem od grzałki.
Cała okolica słyszała moje wrzaski.
Kazał mi sobie przemyśleć odpowiedzialność.
Bez kolacji zasnąłem odczuwając marność.
Śniła mi się babcia w czarnej masce i stroju,
Tnąca ognistym mieczem wielkie kupy gnoju.
Dobre wieści przyszły ze szpitala już rano.
Jeszcze z wielu urodzin babci się cieszono.
Musiała jednak leżeć w specjalnym gorsecie.
Dałem jej później „Gwiezdne Wojny” na kasecie.
Tak mi się po prostu z tym filmem skojarzyła.
O dziwo też bardzo chętnie go obejrzała.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Bądź ostrożny, bo Cię prąd lub ogień popieści. 


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 october 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż cała ta zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.
 
Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
 
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia. Na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszystkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
 
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
 
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
 
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
 
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
 
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
 
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy wreszcie myślałem, że nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
 
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Na ostatniej imprezie dziewczynę poznałem,
Która po dziś dzień dla żartów straszy mnie laniem…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 july 2015

Awantura o Basię

Rzecz się działa w Warszawie w czasach komunizmu.
Oprócz doktryn marksizmu oraz leninizmu
Wpajano nam zasady bezpieczeństwa pracy.
Przy zajezdni mieszkał mój kolega Ignacy.
Gdy tam łaziłem uważałem na tramwaje,
Most i trakcję. Wszystko było tam stare.
 
Raz do Ignacego wybrałem się wraz z Basią –
- Moją pięcioletnią kuzyneczką malusią.
By się nie nudziła poznałem ją z Ignacym.
On to lubił się zabawiać z każdym dzieciakiem…
Zgodził się nas odprowadzić, gdy wracaliśmy.
Po drodze różne bareizmy czytaliśmy:
„Strzeż się pociągu i trakcji” – pierdoły różne.
Nie istniały osoby tym napisom dłużne.
Gdy przechodziliśmy przez mostek nad torami
Basieńka zapatrzyła się nad tramwajami.
Widząc, że jest w tyle poczęliśmy ją wołać.
Nie było czasu – miałem podłogi szorować.
I gdy Basieńka prawie nas już dobiegała,
Z suchym trzaskiem, deska pod nią się załamała.
Pod most zapadło się dziecko na naszych oczach
W miejscu gdzie mogła wylądować na przewodach.
Błysnęło, huknęło
I dziecka nie było…
Przeraziłem się strasznie. W gacie narobiłem.
Ile sił w nogach uciekać stamtąd zacząłem.
W panice i histerii biegłem wprost do domu.
Co ja mam zrobić?! Co powiedzieć oraz komu?!
Nigdy już nie ujrzę mojej kuzynki małej,
Leżącej pewnie pod mostkiem i usmażonej.
Co zrobił Ignacy? Tego pewien nie jestem.
Mógł rażony zginąć bohaterskim gestem.
 
Gdy byłem już w domu nie mogłem nic wydyszeć:
Że Basia, że trakcja, prąd… Zacząłem krzyczeć.
Nie próbował mnie uspokoić nikt z rodziny.
Wszyscy wybiegli w stronę torów ile siły.
Zostałem sam z sumieniem i pustym mieszkaniem.
Czy powinienem zostać ukarany laniem?
Pilnowaliśmy ją, Ignacy wręcz za bardzo…
Dzięki trawie pod mostkiem, nie było tam twardo -
- Gdyby nie trakcja, dziecku nic by się nie stało,
A tak to najpewniej na tej trawie skwierczało.
 
Pół godziny później usłyszałem śmiech ludzi.
To niemożliwe. Czy mój umysł już się łudzi?
Gdy wyszedłem przed dom, Basieńkę ujrzałem!
Całą i zdrową! Jestem w niebie? Już umarłem?
Może jeszcze na mostku dostałem zawału,
Albo zatłukli mnie na śmierć w ataku szału?
Ignacy jedną dłonią trzymał ją za rękę,
A w drugiej trzymał czarną, osmaloną deskę.
Wszystko to było prawdą i się wyjaśniło:
Przewody dotknęły jedynie deskę przegniłą,
Basia spadła obok – prosto na miękką trawkę,
Na chwilkę poszła płakać na najbliższą ławkę.
 
Wyjątkowo nie będzie w tej historii lania,
Ani żadnych innych cielesnych form karania.
Szczęśliwie skończyła się ta historia cała.
Gdy naprawiano mostek, Basia smacznie spała.
Przez jakiś czas do Ignacego nie chodziłem.
Wrócić w tamto miejsce jakoś nie potrafiłem.
Najważniejsze, że Basieńka się nie upiekła,
Bo Ignacemu mina by z pewnością zmiękła…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 july 2015

Porachunki za wschodnią granicą

Na zawsze zapamiętam poprzednie wakacje.
I nie tylko ze względu na częste libacje.
Jak to zwykle dałem się podpuścić kolegom
Tak, że później musiałem zeznawać przed sędzia.
 
Moi rodzice zechcieli jechać nad morze.
Wszystko lepsze niż to ponure Zaporoże
Aby potanić wyjazd nie zabrali auta.
Nie stać nas było, by podróżować jak szlachta.
Przykazali mi bym pilnował gospodarstwa
I sprzątał, by nie zastała ich pyłu warstwa.
Lecz to, co zastali przerosło ich koszmary,
A mi pozostawiło na długi czas szramy.
 
Na początku kumple wbili mi do chałupy:
Jurij, Wasyl, Ołeksandr i inne udupy.
Rozsiedli jak u siebie z lwowskimi piwami.
W swym braku kultury byli oni mistrzami.
Sam im nie mówiłem o wyjeździe rodziców.
Ojciec obawiał się właśnie takich wybryków.
Acz szybko rozchodziły się takie wieści,
Podobnie jak też, co której pannie się zmieści.
 
W każdym razie znosić ich obecność musiałem.
Jeszcze nawet od jednego z nich oberwałem!
Coraz to bardziej mi się to nie podobało.
Nie wiem dlaczego tak się ich nie wychowało.
Pół nocy pilnowałem tych Zagłobów świńskich,
Którzy pijatyką przebijali mińskich.
 
Kiedy w końcu zbierać się do wyjścia zaczęli
O aucie mych rodziców sobie przypomnieli.
Nim spostrzegłem z kredensu wyszarpli kluczyki,
A mnie chwyciły adrenaliny zastrzyki.
Wcisnęli mi je i podwózki zażądali.
Nie mam prawa jazdy! Do reszty ogłupiali!
Ostatecznie dali mi jednak ultimatum:
Albo ja prowadzę, albo oni. To fatum!
Poszedłem, więc do garażu odpalić ładę.
Ostatnio wyciągano ją na parafiadę.
Pozbędę się tych gnojków. Nikt nie zauważy.
Byleby nie spotkać milicji albo straży.
Zapakowało się trzech na tylnie siedzenie.
Dojechać tak szczęśliwie - pobożne życzenie.
Dwóch usiadło z przodu, a jeden w bagażniku.
Zaraz będą wołać, że chce się komuś siku.
Przekręciłem kluczyk. Stary silnik zarzęził.
A długie sekundy minęły nim się rozpędził.
Wyjechałem z garażu terkoczącym gratem
Ciepłe powietrze wiało. Tak to było latem.
Ludzki bagaż kiwał się na tylnej kanapie.
Słychać było jak Jurij w bagażniku sapie.
 
Przejechaliśmy pół wsi, gdy zjawił się rower:
Kierowca bez odblasków ubrany w pulower.
Wnet przewrócił się na bok gdy go wyprzedzałem.
Cudem jego głowy kołem nie sprasowałem.
Odbiłem w drugą stronę - prosto w płot sołtysa.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Wszyscy, a nawet Jurij z auta wysiedliśmy.
Co my wszyscy najlepszego narobiliśmy!
Nagle moi kompani zaczęli uciekać.
Do przybycia straży czas zacząłem odliczać.
Z chaty wylazł sołtys w piżamie i szlafmycy.
Starej biednej ładzie parowało z chłodnicy.
Wykrzykiwać przekleństwa zaczął sołtys stary.
Któremu często kumple robili kawały.
Niespodziewanie szybko przybyła milicja,
A po niej straż - skorumpowana koalicja.
Zamknięto mnie w areszcie. Ładę sholowano,
A ze względu na jej zły stan zezłomowano.
 
Rowerzysta zdrowy, acz zeznawał przeciw mnie.
Koledzy również z zarzutów oczyścili się.
Rodzice mimo wszystko nie przerwali wczasów,
Co nie znaczy, że nie uniknąłem od nich pasów.
Do ich powrotu musiałem zostać w areszcie.
Nie wpłacili kaucji, gdy wrócili nareszcie.
Posiedziałem jeszcze tydzień w więzieniu tamtym.
Byłem więc z rodzicami w konflikcie zażartym.
Prosto pod sąd trafiłem, gdy mnie uwolniono.
A stamtąd z wysoką grzywną mnie odprawiono.
Przez długi czas odbywałem prace społeczne,
Zasilając kijowskie pieniądze stołeczne.
Tak oto skarano mnie za warchołów picie.
Budzony w nocy wystawiałem rzyć na bicie!
Z dna kamieniołomu widziałem kumpli twarze.
Którzy czasem patrzyli z góry jak się smażę.
Czy takich wartości uczyła ich bandera?
Picia, chamstwa nauczyli się od lidera?
Za ich czyny płaci uczciwy obywatel.
I to taki jak ja nieszczęsny młody bajtel.
 
Nowego samochodu już nie kupiliśmy.
Dodatkowe zamki w drzwiach zamontowaliśmy.
W szkole jednak ciągle byłem prześladowany.
Acz w końcu jednak zacząłem być szanowany.
Gdy Ołeksandr mnie zaczepił złamałem mu szczękę,
I mimo że znów musiałem znieść lania mękę.
Oni nigdy więcej mnie już nie zaczepili.
A dwanaście lat później na wojnie zginęli.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 27 june 2015

Chluśniem bo uśniem

Miałem w młodości okazję posiadać rodzeństwo.
Starszy brat pomagał naprawić każde ustrojstwo.
Znałem też dość dobrze kilku jego znajomych.
Pracowali już – pełnili funkcje przewoźnych.
Poznałem ich na wiejskiej parafiadzie.
Do końca życia zapamiętam to spotkanie.
 
Antek, kumpel brata, obchodził urodziny
I pomimo tego, że dzień był dosyć zimny
Zaprosił nas do lasu obchodzić swe święto.
W miejscu gdzie ostatnio jelenia zarżnięto
Rozsiedlimy się i wyjęli różne fanty –
- Browar nie browar, szlugi nie szlugi i blanty!
Gorzołka miała jednak największy kaliber.
Dziadek Antka pędził najlepszy we wsi bimber.
Poza winem nie piłem jeszcze alkoholu.
Dziesięc lat temu siedziałem jeszcze w przedszkolu!
Z grzeczności wypiłem zdrowie solenizanta.
Na pół z moim bratem zapaliłem też blanta.
Późno się zrobiło, poczułem się zmęczony.
Przestałem być na ich pogawędkach skupiony.
Zamykały mi się oczy. Chciało mi się spać.
„Chluśniem bo uśniem! Nie śpij! Do gardła czas coś wlać!”
Zaczęli mi polewać coraz więcej wódki.
Nie przypuszczałem jakie będą tego skutki.
Po krótkim śnie nagle znalazłem się w pokoju.
Czułem się jakbym wyczyścił stodołę z gnoju.
Nigdy jeszcze tak strasznie nie chciało mi się pić.
Głowa bolała jakbym miał przestać zaraz żyć.
Uświadomiłem sobie, co się ze mną stało,
Choć żadne zdarzenie mi się nie przypomniało.
Co na to wszystko powiedzą moi rodzice?!
Oby tylko nie czekało mnie za to bicie…
Bałem się wstać z łóżka, ale kiedyś musiałem.
Bardzo powolnym krokiem do drzwi się zbliżałem.
Nacisnąłem na klamkę, coś na niej wisiało.
Właśnie to, czego się bałem, się potwierdziło.
Po drugiej stronie klamki wisiał pas skórzany,
Którym bardzo dawno temu mój brat był lany.
Zawołano mnie wnet do dużego pokoju.
Teraz przez najbliższe dni nie zaznam spokoju…
Kiedy wszedłem ogarnęło mnie przerażenie.
Coś takiego widziałem chyba kiedyś w kinie…
Na środku stał taboret, wokół akcesoria.
Nie czekała mnie jednak radosna euforia.
Największe zdziwienie wzbudziła jednak flaszka.
Nie przypuszczałem, że powstanie z tego fraszka.
Rozebrano mnie do naga i położono,
A następnie, boleśnie tyłek oćwiczono.
W tym czasie matka siłą wlewała mi wódkę.
Prawie że bym obrzygał tą przyszłą rozwódkę.
 
Po dzień dzisiejszy alkoholu już nie tknąłem,
Acz to nie ja największą karę otrzymałem.
Mój brat za kradzież bimbru został wychłostany
W czasie gdy ja głęboko spałem najebany.
Na zdrowie wyszła nam ta lekcja zaściankowa.
Nie zastała nas choroba alkoholowa.
Dzieci nasze wiedzą co zawiśnie na klamce,
Jeśli zakrapiane będą ich nocne harce…


number of comments: 5 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 april 2018

Liczniki

Wydarzyło się to w latach dziewięćdziesiątych
Po tym jak uświadczyłem urodzin dziesiątych.
W prezencie licznik rowerowy otrzymałem.
Mogłem więc sprawdzać z jaką prędkością jeździłem.
Wybrałem się zatem do pobliskiego parku.
Rzecz jasna, wziąłem rower stojący na ganku.
Rodzice szli wolno, a ja naprzód gnałem.
Kilka chwil później wypadek spowodowałem.
Do parku wchodziło się szerokim tunelem.
Jadąc z górki, prosto w niego się rozpędziłem.
Licznik wskazywał aż dwadzieścia na godzinę,
Lecz w mojej nieuwadze łatwiej znaleźć winę.
Nagle, tuż przede mną, ujrzałem matkę z dzieckiem,
Które biegło wprost na mnie ze swym małym pieskiem.
W ostatniej chwili odbiłem kierownicą w bok,
Odbiłem się od ściany i upadłem w rynsztok.
Natychmiast przybiegła do mnie zmartwiona mama.
Płakałem na widok rozbitego kolana.
Rower leżał obok ze zrzuconym łańcuchem.
Dzieciak z pieskiem patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem.
Ojciec podniósł rower i wyprostował koło.
Parę elementów licznika się zgubiło.
Matka oznajmiła, że wraca po apteczkę.
Wraz z ojcem odwiedziłem pobliską knajpeczkę.
Ojciec zamówił setkę wódki i dwa piwa.
Wypił je czym prędzej, zanim matka wróciła.
Wiem, że bardzo nie lubił takich sytuacji.
Kiedy się zdarzały – poddawał się libacji.
Mama po powrocie kolano odkaziła
Oraz by wrócić do domu, nas zachęciła.
Ojciec na tyłach wolno powłóczył nogami.
Zazwyczaj kończyło się to awanturami.
W domu, gdy mama kolano opatrywała,
Wtem postać ojca do łazienki wparowała.
Odepchnął matkę, która do wanny upadła
I zdjął z siebie pas, upuszczając nieco sadła.
Zerwał ze mnie majtki, przez taboret przerzucił.
Jedną ręką mnie lał, a drugą matkę dusił.
W końcu wyrwała się, a ojciec zaczął krzyczeć:
„Czy wy każdo wycieczka musicie zniweczyć?
Jak mosz na mnie sapać, to sap, ino nie w doma.”
Po czym sam wyszedł i wsiadł do starego opla.
Po drodze rozbił telewizor panasonic.
Kineskop pękł, a telewizja to mój konik.
Pijak odjechał i potrącił dwójkę dzieci.
Przyjechał policjant, gdy wyrzucałem śmieci.
Po rozjechaniu bajtli rozbił się o drzewo.
Potem auto od razu w płomieniach stanęło.
Prędkościomierz zatrzymał się na stu czterdziestu.
Ojca znaleziono w kawałkach kilkunastu.
Co powinno się z tej lektury zapamiętać?
Patrz na drogę – nie licznik – jeśli chcesz zapieprzać.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula")

Pierwszy chłodny poranek. Tak zaczął się wrzesień
I jedyna w swoim rodzaju polska jesień.
Razem z rodzicami wyjechałem za chlebem.
Moja nowa miejska szkoła miała być niebem.
Nowy program. Nowi koledzy. Szklane domy.
Ostatnie drobne wydałem na książek tomy.
 
Poszedłem. Pierwsze lekcje minęły spokojnie.
Obdarowano nas wręcz łakociami hojnie.
Po długiej przerwie zajęcia z arytmetyki:
Potęgi, pierwiastki! A na twarzy wypieki.
Po mękach psychicznych - wychowanie fizyczne.
Wcześniej w szatniach zebrały się gromady liczne.
Wtedy bowiem strącił mnie z miejsca wyższy chłopak.
Upadłem, trzymając się swych rzeczy na opak.
Gromki śmiech wnet zabolał mnie w uszy i w głowę.
To w pełni starczyło bym przestał lubić szkołę.
Musiałem się przebierać na zimnej posadzce.
"Zbyt łatwa" powiedział wyższy o mojej matce.
 
Bałem się powiedzieć o tym wszystkim rodzicom.
A wychowawcom? Nie ufałem ich obliczom.
Poznałem jednak sąsiada imieniem Franek.
Usiadłem z nim na placu w niedzielny poranek.
Rzekłem mu, co się dzieje, bo był z mojej klasy.
Oczytany - jego rodzice byli z prasy.
Jak poskromić napastnika się głowiliśmy.
Dorośle i po męsku postanowiliśmy:
Zarzucę rękawicę memu rywalowi.
Werdykt kto jest wyższy zostawimy ogniowi.
Będzie zwycięzcą, kto dłużej utrzyma w nim dłoń!
Wtedy też pogodzimy się i złożymy broń.
 
Na drugi dzień z uśmiechem do szkoły ruszyłem.
Z odwagą pod salę gimnastyczną przybyłem.
On już tam był. Wysoki brunet na mym miejscu.
"Wyzywam cię!" rzekłem, stojąc zadziornie w przejściu.
Na to zdziwiony popatrzył z politowaniem,
Ale wyzwanie przyjął z podekscytowaniem.
 
Trzeba teraz pojedynek zorganizować:
Miejsce, ogień, a także siebie przygotować.
Wybraliśmy więc piwnicę jednego z bloków.
Czas nam będzie mierzył jeden z klasowych ćwoków.
Weźmiemy spróchniałe drewno, stare gazety;
Przyda się krzesiwo oraz inne tandety.
Ćwok obiecał przynieść czasomierz z sekundnikiem.
Spotkamy się po szkole w piątek przed piknikiem.
 
Zbliżał się powoli piątek, a we mnie rósł strach.
Czyżbym wpadł w pułapkę, sam sobie stawiając szach?
Co powiem rodzicom na oparzoną rękę?
I jak w ogóle zniosę tę piekielną mękę?
Przetrwałem te dni do piątku w rosnącym stresie.
Ogień będzie gorący, jak w płonącym lesie.
 
W piątek po zajęciach spotkaliśmy się na placu.
Franek, ja, wyższy i ćwok. Byłem jak na kacu.
Poszliśmy do piwnicy, która już czekała
Gotowa od wczoraj. Kto pierwszy krzyknie: "Ała!"?
Uklękliśmy przy stosie, podwinąłem rękaw.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Franek podłożył ogień. Zaczęło się dymić.
Bałem się strasznie. Wiedziałem, że będę kwilić.
Nie mogę przegrać z wyższym. Wtedy nikim będę
I do końca szkoły gorszą zajmować grzędę.
Wtem Franek odkrył, że ćwok przyniósł zły czasomierz.
"Nie ma sekundnika! Co Ty na to powiesz?!
Mają sobie minutami przypalać ręce?!
Biegnij po inny! Już! Obracaj się na pięcie!"
Kazał ćwokowi Franek i mieliśmy chwilę.
W tym czasie płomień nagle urósł w swojej sile.
Postanowiliśmy szybko rozstrzygnąć zakład.
Czy wieść o pożarze wyczerpie w prasie nakład?
Pospiesznie, „na trzy”, wsadziliśmy w ogień ręce.
Ja w środek, on nisko. Myślałem, że zajęczę,
Ale ból był nie do zniesienia i wrzasnąłem.
Po dwóch sekundach zaledwie dłoń wyciągnąłem.
Wyższy uczynił to tuż po mnie ze spokojem.
Nie wiem co się stało. Jak przegrałem z tym gnojem?!
Którego ręka nie zaznała żadnej rany,
A na mej pojawiły się czerwone plamy.
Dym rozniósł się wszędzie. Zaczęliśmy się dusić
I nim ćwok z czasomierzem nowym zdołał wrócić
Ogień dosięgnął stogu siana. Uciekliśmy więc.
Przed siebie przez plac zaczęliśmy szybko biec.
Ćwok z dala dostrzegł dym i wrzeszczał że się pali.
 
Spotkaliśmy go dopiero w sądzie na sali.
Dziesięć tysięcy złotych za piwnicy remont.
I pomyśleć, że planowałem jechać w Piemont!
Winni: ja i Franek, a zapłacą rodzice.
A my im zwrócimy - czeka nas w domach bicie.
Solidne, regularne. Słyszałem krzyk Franka.
Mnie też nie oszczędzili - przebrała się miarka.
Niemniej jednak polubiłem miejsce w szatni me.
Bowiem chłód posadzki dostatecznie koił mnie…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Anielski barszcz

Pojechałem w Bieszczady do stryja Władka.
Tam, na wsi, biegała dzieci spora gromadka.
Wśród nich była też moja kuzynka Anielka:
Jeszcze nie czteroletnia, z warkoczem, maleńka.

Raz, w piękny dzień, dzieci zechciały wyjść na łąkę.
"Idź z nimi." kazał mi stryj, krojąc chleba kromkę.
"Pilnuj Anielki! Uważaj, bo tam rośnie barszcz!"
Jak to możliwe, żeby zupa rosła? To żart?
Barszcz przeto rośnie w garku jak wrze, nie w polu.
Odziałem się - czekały inne dzieci w holu.
Anielka przywitała się. Wyszliśmy z domu.

"Władku mój? Komuś powierzył łopiekę? Komu?
Tępak twój bratanek! Ło jednym jeno myśli!"
Rzekła do Władka ciotka, gdy ogórki kiśli.
"Sama głupiaś! Mądry chłopak, zdrów jak każdy."
Stryjek był wyraźnie innego zdania zawżdy.

Po godzinie dzieci już hasały po łące.
Chwila zadumy, radość Anielki, zające.
Nagle spostrzegłem biegnącego do nas Zbyszka.
To mój przyjaciel. Znam go od małego pyrtka.
"Wiesiek! [tak mam na imię] Chodź chyżo nad rzekę!
Dziołchy się kąpią, będziemy mieli uciechę!"
"Nie mogę! Muszę na dzieci, Anielkę baczyć."
"Na chwilę jeno! Nie chcesz na ciała popaczyć?"
"Nie chcę, lecz pragnę. Anielko, wrócę za kwadrans!"
Nie przypuszczałem jak wielki zajdzie mezalians.

Patrzymy prosto z krzaków na gołe niewiasty.
We wchłanianiu ich kształtów nie wadzą nam chwasty.
Nasycyli my się i wracamy do dzieci.
Mijaliśmy w drodze sporo wysokich kwieci.
Wtem, Zbyszek ujrzał Anielkę i począł ryczeć:
"Anielka, zostaw!!!" nie mogąc przestać dyszeć.
Udawała, że tańczy z ogromną rośliną.
"Łod soków w ciele tego barszcza ludzie giną!"
Zamarłem słysząc słowa, które krzyczał Zbyszek,
A Anielka przykładała do oczu listek.
Zbyszek odciągnął dziecko zdziwione i rzecze:
"Szybko do wody! Bo słońce skórę jej spiecze!"
Dopędziła mię obława. Czeka mię kara!
Przybiegliśmy nad rzekę, a tam Rusów zgraja:
"Nie pribliżajtesk izwraszczentsam! Biegi dermo!"
Nic nie rozumiem. Barszcz? Słońce? Jestem ofermą!
Nie było wyjścia, jak biec z powrotem do domu.
A może wcale nic się nie stanie nikomu?

Biegliśmy więc szybciej niż średniowieczni gońce,
Nieszczęśliwie dla Anielki - prosto pod słońce.
"Wiesiu! Wiesiu! Łoczy swędzą. Ni mogę paczyć!"
Zaczęła jęczeć Anielka i trwogą raczyć.
Będąc w połowie drogi poczęła też stękać,
A my ze Zbyszkiem coraz to bardziej się lękać.
Spojrzałem na Anielkę, czerwone rączęta.
Czerwona buzia i biedne chude nóżęta.
Na nas, spóźnionych, już czekali w końcu pola.
Anielka z płaczem rozpędziła się w ramiona.
"Anielkę poparzył barszcz! Trzeba do szpitala!"
Wykrzyknął Zbyszek. Ciotka pobielała cała.
"Moje dziecko! Moja Anielka! Do znachorki!"
Rykła ciotka. Pobiegli wszyscy do doktorki.
Został mój stryj. Spojrzał na mnie. Pogładził wąsy.
"Nie pójdziesz dziś wieczorem na ubaw na pląsy.
Idź i czekaj na piętrze w moim gabinecie.
Wraz z pasem. Co się łodwlecze to nie uciecze."
 
Czekałem w stresie. Stryjek wrócił po godzinie.
Jest źle – wnioskowałem łatwo po jego minie
I odgłosie jego ciężkich kroków na schodach.
Nie pójdę na bigiel. Mogę marzyć o lodach!
Rzeźbione na zamówienie drzwi otwarły się.
Jak wyglądał cały ten gabinet właściwie?
Biblioteka, biurko i maszyna licząca.
Fotel, fajki, cygara – fanty nie dla brzdąca.
Zgodnie z rozkazem ze spodni się rozebrałem;
Kładąc się przez fotel o podłogę oparłem.
Stryj bez słowa, pociągając nosem, pas chwycił
By następni smagać mnie nim po gołej rzyci.
Ciężko było znieść bez krzyku lanie piekące,
Acz przeze mnie jego córka była w gorączce.

Tymczasem u znachorki Anielka leżała.
Przy ciotce i innych babach naga kwiczała.
Najpierw stara kobieta napluła na rany.
Później patrzyła, czekając na jakieś zmiany.
"Barszcz zła rośl być. Rany pokrzywami przecierać.
Potem płukać. Równo kwaśne mleko rozdzielać."
I sama poczęła tak robić, a dziecko wyć.
"To konieczne, jeśli dziewczynka ma dalej żyć!"
Patrząc, można było stwierdzić, że dziecko żyło,
Ale jej oczu, jak były, tak ich nie było.
A wyła coraz ciszej i ciszej Anielka.
Po godzinie w bąbel jej napuchła twarz wielka.
"Teraz wystarczy przekłuć. Pod tym nowa skóra."
Rzekła pewnie znachorka, choć była to bzdura.
Przekłuła bąbel, wycisnęła krew, osocze.
Nie było nowej skóry. Kości i warkocze.
Jeno tyle zostało z główki mej kuzynki,
A mi wcale nie więcej ze zbitej dupinki.
 
Mimo zakazu wymknąłem się na imprezę,
Licząc przy tym na mego wujostwa niewiedzę.
Ku mojemu zdziwieniu żałobę ogłoszono,
A także wielkie, czarne płótna wywieszono.
I pomyśleć, że żałoba ogarnęła wieś
Przez ten jeden przerośnięty, niebezpieczny kwieć.
Za kościółkiem, na wzniesieniu umieszczono grób,
Zapis się tam znalazł, specjalny dla małych dusz:
"Tu leży Anielka i jej pluszowy miś.
A barszcz Sosnowskiego, jak rósł - tak rośnie do dziś..."


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 september 2017

Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik")

Sto trzydzieści lat temu żył na emigracji
Pewien stary rybak o imieniu Ignacy.
Był uchodźcą z Polski, której to już nie było
I przez to mężczyźnie siwych włosów przybyło.
Mimo swej starości pracował wciąż fizycznie
I by mieć, co jeść, odkładał grosze nieliczne.
W końcu jego łódź odmówiła posłuszeństwa
Deski przegniły, a rybak miał dość pieroństwa.
Przez znajomości w portach otrzymał ofertę,
Która miała mu dostarczyć banknotów stertę.
Stary jebaka miewał tam liczne kochanki,
Po których zostały głównie w dzienniku wzmianki. 
Acz oferta pracy była na wagę złota.
Jako latarnik - praca dla starego chłopa.

Ignacy szybko w urzędzie się zameldował,
A u medyka pracy zdrowego udawał.
Potem przeszedł szkolenie ze świateł obsługi.
Cieszył się, że w końcu pospłaca wszystkie długi.
Na koniec przekazano mu klucz do latarni.
Uzgodniono dostawy z miasta i masarni.
Tydzień później Ignacy już w latarni służył, 
Acz czas spędzany tam okrutnie mu się dłużył.
W dodatku zbliżały się urodziny starca,
Które miały nadejść dziewiętnastego marca.
Tegoż dnia do latarni zapukał listonosz.
Stary zboczeniec czym prędzej zrzucił biustonosz
Oraz odebrał przesyłki od pocztowego.
W jednej z nich była butelka i coś płaskiego.
"Pan Tadeusz" brzmiała na flaszce etykieta.
Oprócz tego w przesyłce była też tapeta
Oraz książka z kurtyzanami na okładce.
Ignacy od razu pomyślał o swej matce.
Musiały to być prezenty z któregoś z portów.
Ignacy je lubił w opozycji do tortów.

Po obiedzie stary dziad rozpoczął libację
Chociaż nikogo nie zaprosił na kolację.
Leżał sobie nagi w rozrzuconych łachmanach.
Przeglądał przy tym książeczkę o kurtyzanach.
W końcu sen zmógł krótkiego stażem latarnika.
Obudził się w południe, gdy ktoś do drzwi pukał.
Nie reagował, więc ludzie drzwi wyważyli
I prosto z mostu latarnika oskarżyli:
"Zapomniałeś zapalić światła ostatniej nocy!
A my robiliśmy wszystko, co w naszej mocy!
Luksusowy liniowiec rozbił się o skały!
Odszkodowania będą milion kosztowały!
Pójdziesz w chuj ze służby!
Jesteś wszystkim dłużny"
Na to Ignacy pijany bełkotał: "O Boże!
Aqua mala ty kurwo! Stary człowiek może!
Walczyłem w dwóch powstaniach! Czy mi nie wierzycie?!"
Urzędnik na to rzekł: "Zobaczysz jeszcze życie".
Wzięli dziada za siwe kłaki wytargali,
A potem na rynku do kości wychłostali.
Truchło pijaka wyrzucili gdzieś na plaży
To koniec tej historii. Nic już się nie zdarzy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Słowo o antysemityzmie

Warszawa, 1879 r.
 
Siedzę w celi na lodowatej posadzce,
Wcześniej hasałem wokół w niesfornej gromadce.
Jędrzej, guru grupy, pokazał nam piękny dom.
Aż szkoda, na myśl jakby w niego uderzył grom.
„Bogactwo, majątek – tutaj mieszkają Żydy.”
Powiedział Jędrzej. „Powybijajmy im szyby!
Janek, [tak mnie wołano] rzuć pierwszy, bier kamień!”
Podał mi dość spory głaz i poklepał w ramię.
Nie bacząc, w okno na pierwszym piętrze rzuciłem.
Trzask się rozległ, szkło rozprysło - w środek trafiłem.
Wtem zaś moi kompani poczęli uciekać;
Ja też, lecz stopa z kamienia musiała zjechać.
Upadłem, kolano rozbiłem. Spojrzałem w tył.
Mężczyzna stał w drzwiach i z nienawiści wył:
„Wy bandity! Wy chuliganaw!” – tak on ryczał!
„Swołocz! Ja budu wam! Milicja! Będziesz kwiczał!”
Zląkłem się bardzo. Dopędziła mnie obława.
Tu nie ma żadnych Żydów! Rusy dotkła sprawa!
Chciałem się ruszyć, ale kolano bolało.
A przyjaciele? Żadne z nich nie poczekało.
Z okien patrzyli inni mieszkańcy. Facet podszedł,
A razem z nim strach do mnie jeszcze większy przyszedł.
Alexander Kotzebue był mężczyzną w drzwiach.
Wiele mniej przeraziłby mnie giełdy duży krach.
To brat namiestnika Warszawy! Słynny malarz!
Co ja miałem począć?! Z czego zapłacić haracz?!
Wtem pochwycili mnie dwaj rośli mundurowi.
Nim do dorożki zabrali, ręce mi skuli.
 
Sąd, godzina trzecia. Ostatnią ma rozprawa.
Zbiegła się dosyć spora część miasta Warszawa.
Ponoć ten sędzia lubił na chłostę skazywać.
Nie chciałem się jednak mundurowym wyrywać.
Sędzia zapytał: „Dlaczego rzuciłeś w szybę?
Przy domu artysty miałeś taką potrzebę?”
„To nie ja chciałem! To Jędrzej! Łon mi tak kazał!”
„A skoczyłbyś do Wisły jakby ci nakazał?”
„Łon powiedział, że tak trzeba, bo tam som Żydy.”
„Szto ty skazał?! Łoj, nie prędko łopuścisz dyby…
Jam też Żyd, i szto? Rzucisz mi w głowę kamieniem?!
Albo uderzysz mnie tera jakim rzemieniem?!”
Zamarłem. „To aż tak pan sędzia jest bogaty?!”
„Molczats!!! Porki mu trza!!! Dwa mendle na trzy knuty!
A noc prześpisz w więzieniu - kat jest na urlopie.”
Na myśl aż zaswędziała mnie skóra na dupie,
Nogi ugięły. Dostanę prawdziwym batem!
Przeraziłem się. Wiem jak to jest dostać pasem.
To już jest źle. A co dopiero długim biczem!
Stanę więc przed palącego bólu obliczem.
Jak wielkie odniosę rany? Czy się zagoją?
Mam czekać noc spokojnie aż mi skórę złoją?
„A za szybę kopa rubli – pokwitowanie.”
Biada mi! Od ojca jeszcze bardziej dostanę!
 
Sędzia uderzył młotkiem i koniec rozprawy.
Zawieźli mnie więc do innej części Warszawy.
Zabrali do szarego budynku i tak siedzę.
Ciemno tu. Czeka mnie kara. Co to będzie?!
Wtem przez kraty w oknach ujrzałem jakieś cienie.
Ciekawskie postacie – to byli „przyjaciele”!
„A bodaj pieron was! Jeno tyle umicie?!”
Krzyknąłem. „Siedź cicho tera! Czekaj na bicie!”
Łzami się zalałem: „Jędrzej ja cię zabiję!
Wy ubljudak! Ło ja żem biedny… Co to będzie?!”
Ponoć był zwyczaj, że baty w soli maczano,
Zatem błahostką będzie rozbite kolano!
 
Może to dziwne, ale istniała ustawa,
Która dawać więźniom witaminy kazała.
Nie miałem jednak ani trochę apetytu.
Na moich plecach pozostanie blizn bez liku.
Naczelnik odczytał mi chłosty regulamin.
Słuchałem, zajadając się paczką witamin.
Jak trza się zachowywać w poszczególnych fazach?
Skazanemu wolno krzyczeć tylko po razach.
Nie mogę się także odzywać nieproszony.
Z ubrań ponad pas zostanę ogołocony.
Muszę stosować się do rozkazów strażników,
Mundurowych, namiestników i naczelników!
Biurokracja! Ile jeszcze mam się nasłuchać?!
W więzieniu nawet miski nie mogę wypłukać.
Chcę to mieć za sobą. Cały dzień jutrzejszy.
Wyspałbym się, gdyby tylko loch był cieplejszy.
Musiałem się jeszcze do batów przygotować –
- Starannie całe plecy oliwą wysmarować.
 
Cóż żech zapamiętał z tej strasznej nocy w celi?
Odór! Z miejsca, gdzie starzy więźniowie siedzieli.
Jeden z nich wziął zapytał za co mnie wsadzono.
Rzekłem, iż coś stłukłem i źle mnie osądzono.
Przyznałem, że czekają mnie baty i grzywna.
Przeraził się współwięzień: „To nie twoja wina!
Cóż za łokrutne rządy ten kraj łokupują!
Kalectwem chłopca każą! Na śmierć ubiczują!
Pięćdziesiąt minie lat jak siedzę w tej niedoli!
Nie chcę stąd wychodzić! By patrzeć jak cię boli!”
Czy ten nieszczęsny człowiek miał na myśli Żydów?
O wiele bardziej obchodził mnie los moich pleców.
Nie pomogły mi wcale te słowa „otuchy”.
Baty będą ciężkie, nie okazałem skruchy!
„Jak ni bydziesz móg wyczymieć, krzycz wniebogłosy!”
Rzekł więzień, którego raz zbito koło szosy.
„Później żech polegiwoł przez miesionc na brzuchu.
Zrobiły mi się łodleżyny łod bezruchu.
Z tyłu rany, z przodu rany… pożal się Boże!
Widziołech swe bijące serce – jak w horrorze!
Dostałech końskim batem – doszło zakażenie!
Wim, że jesteś hardy. Wyczymiesz ciosów wiele;
Wy wsiegda budziecie imieć śledy na ciele…
Przekonamy się, na którego kata trafisz.
Nie żeby, któryś z nas tu chciał cię jakoś straszyć,
Acz niektórzy mięśnie łod kości łodbijają;
Najcięższe baty do chłostania wybierają.
Nie wiem co gorsze: cyrkowy bicz bardzo długi,
Czy też pejcz z hakami. Krew i tak leci w strugi.
A może złoją cię jeno pasem zwyczajnym.
Tyś bajtel, a łzy ciekną najbardziej łodważnym.
Lepiej w dupę niż w plecy – nie łodbiją nerek,
Co spowodowałoby komplikacji szereg.”
Potem zdjął koszulę by swe blizny okazać.
Na ich widok zemdlałem, chobym zaczął spadać.
 
Przyszli po mnie już o godzinie szóstej rano.
Próbowałem uciec. W kąt celi mnie zagnano.
Z jednej strony chciałem tą chłostę mieć za sobą.
Z drugiej nie chciałem czuć jak plecy strasznie bolą.
W końcu wyprowadzili mnie w ciasnych kajdankach.
Po tej chłoście nie będę mógł jeździć na sankach!
Na furmance zawieźli mnie znowu do centrum.
Podczas jazdy mój strach osiągnął apogeum.
Powoli zbliżałem się do miejsca mej kaźni.
Przybędą z delegacją jacyś ludzie ważni!
 
Gdy stanęliśmy zgromadzenie już czekało.
Dostrzegłem krew. Przede mną już kogoś chłostano!
„Skończyli go batożyć i łodepchnęli.
Padł zara, ale litości żodnej nie mieli.”
Opowiadał wokół ludziom jakiś stary dziad.
„Za moment ukarany zostanie kolejny gad!”
O rety! Dostrzegłem w tłumie moich rodziców!
Rozmawiali spokojnie wśród innych kibiców.
 
„Nieletni Jan Ziemba. Wyrok w imieniu cara:
Szestsdiesjat rubljej platić oraz chłosty kara.
Trzydzieści razów. Każde dziesięć - innym knutem!”
I rzucili mnie na ziemię, przydepli butem!
Jednak zaraz podciągli mnie i skuli w dyby.
Chciałbym, żeby to wszystko działo się na niby…
Nie czekałaby na mnie teraz kara sroga,
Jak ja, głupiec, dałem się podpuścić! Na Boga!
Szarpnąłem się. „Puśćcie mnie! Chcę wrócić do domu!”
Milicjant rzekł: „Żel szto ty? Chcesz się skarżyć? Komu?”
„Puśćcie mnie! Tak przecież nie można! Ja nie chciałem!”
Tłum chichotał, a ja ile sił się rzucałem.
„Jeszcze gówniarza nawet kat batem nie bije,
A łon już niczym węgorz pod nożem się wije!”
Darłem się dalej: „Wypuśćcie mnie!!! No kurwa mać!!!”
Oburzył się tłum wokół. „Więcej batów mu dać!”
„Ja umoliaju was!!!” – rozpaczliwie krzyczałem.
Przeczekano histerię - po niej jeno drżałem.
„Możet byc nie kricziets?” – zapytał mundurowy.
„Ja bojuś…” jękłem, czując żelazne okowy.
Bez nadziei i bez sensu nimi szarpałem
I tak, co jakiś czas sobie pobrzękiwałem.
Czy istniała szansa, że któraś z oków pęknie?
A ja uwolnię się i do domu ucieknę?
A gdybym tak poprosił o zmianę typu kary?
Od chłosty wolę dłuższe więzienia koszmary.
Zaprzyjaźniłbym się bardziej z tymi więźniami,
A tu muszę mierzyć się z ciężkimi razami.
„Teraz?! Nie ma mowy! Był czas, by się odwołać.
Wasza bieda, szto wy nie znali. Możesz wołać.
I tak bym się nie zgodził. Z więzienia można wyjść.
Ból spamiętasz” rzekł sędzia, a ja zacząłem wyć.
W tłumie zjawił się filozof miejscowy.
Osądy wydawał ten demagog sejmowy.
„Czy istnieje sens katować tego młodzieńca?
Czy sąd nie wymyśli innego przedsięwzięcia?
Jaki jest koszt tego całego zgromadzenia?
Tych narzędzi, katów, więzienia opłacenia?
Lepiej uczyć niż karać. Lepiej dać niż lać!”
„Zamilcz socjalisto! Won! Tu nie jest twoja brać!”
Przynajmniej jeden człowiek stanął w mej obronie.
Oddam głos na niego kiedyś i łzy uronię.
 
Po kwadransie próśb i gróźb w końcu opadłem z sił.
Teraz nadszedł moment, w którym kat będzie mnie bił…
Cud! Poluzowały się kajdany na rękach.
Wyszarpłem je z dybów i stanąłbym na piętach,
Ale wtem mój czujny ojciec wyskoczył z tłumu;
Wepchnął mnie w dyby nie zadając sobie trudu.
Nowy, cięższy łańcuch pośpiesznie przyniesiono.
Krzycząc po rosyjsku w twarz mnie nim uderzono!
Straciłem przednie zęby, krew się wnet polała.
Stojąca obok zakonnica oniemiała.
Młody kleryk w czarnej sukni błogosławił mnie.
Będąc w dybach nie byłem w stanie przeżegnać się.
Wtem głos zabrał ksiądz prymas Ledóchowski –
- Arcybiskup przychylny Prusom. Zdrajca Polski.
„To zaszczyt być biczowanym jak Jezus Chrystus.
Zgromadzeni tu tylko posłuchamy świstów.
Trzydzieści batów tylko raz starca zabiło,
A takiemu jak ty jeszcze nie zaszkodziło.
O co tyle krzyku?! Musi być jakaś pokuta!
I grzywna w rublach – to bardzo dobra waluta.
Przyjmij wszystkie baty w imię Ojca i Syna
I Ducha Świętego. Niech twarda będzie lina!”
Po tych słowach odprawił jeszcze nabożeństwo.
Bardzo religijne było to polskie księstwo.
Ojciec i matka pozostali nieugięci.
Inni gapie wydawali się wniebowzięci.
Miałem łzy z piachem na wykończonej twarzy.
Stary dziad krzyczał: „Chłosta wielce cię obdarzy!”
Niech zaczną mnie już lać. Niech skończy się ten chaos!
W takim tempie wyrośnie mi już prędzej zarost.
Czekałem z niepokojem na ciosów początek.
Wiedziałem, że to najgorszy w mym życiu piątek.
Nie myślałem, że czeka mnie kara straszliwa,
Choć rozbite okno to w pełni moja wina.
W tłumie stali ludzie posępni lub weseli.
Mundurowi ze stołem batów przybieżeli.
Myślałem nad tym, czy bardzo będzie bolało
I jak wiele bliskich osób mnie oszukało.
„Ja proszu… liekko” szepnąłem, gdy kat był obok.
Rzekł: „Z całej siły! To mój zawód. Ja nie borok!”
Owiał mnie chłód, gdy on rozerwał mi koszulę.
Namiestnik patrzył z uwagą na mą niedolę:
„Ten młody człowiek w pełni zasłużył na karę.
Niech każdy raz zostawi mu na zawsze szramę!
Podgatowić knuty! Graf wsłuch każdogo bita!”
Liczyłem, że mnie ułaskawi, a tu lipa.
 
Kat wziął pierwszy knut. „Adin!” Rozpoczął. Świst, trzask, krzyk.
Myślałem, że to kat z mocy, ale to mój ryk.
„Dwa!” Świst, trzask, krzyk. Poczułem ciepło krwi na plecach.
„Tri!” Ból przypomniał mi o biczowanych Grekach.
„Citirie!” „Nie wytrzymiem!!!” „To początek!
Piec!” Spojrzałem z błaganiem na świątek.
„Łojcze! Łojcze! Dlaczego mnie nie uratujesz?!”
„A po co?! Jak na łopinię rodziny plujesz!
A nie łoszczędzać tutaj go! Lać i po tyłku!
Ażeby ryczał tak jak krowa na Powiślu!”
Nic już teraz nie zdoła mych łez zatamować;
Ani krwi z ran pleców, które kat raczył orać.
Łzy zaczęły mi płynąć teraz szybciej niż krew
Z ran, których nie zdoła nigdy zamknąć żaden szew!
„Nie rób mi wstydu! Przyjmij baty jak mężczyzna!” –
Rzekł ojciec, gdy cień rzucała jego tężyzna.
„To dla twojego dobra!” – powiedziała matka.
Chyba zdawała mi się ta ich gadka-szmatka.
Nie przeszkadzało im, że tłucze się ich syna
Za głupią szybę, i że to nie jego wina.
Sam zgubiłem rachubę już przy pierwszych razach.
Prawie straciłem przytomność w kolejnych fazach.
Medyk cucił mnie octem, gdy spuszczałem głowę.
Nie miał prawa jednak leczyć bólu chorobę.
Ból był tak silny, że aż graniczył z rozkoszą,
A koniec pejcza rozrywał skórę ochoczo.
Wiedziałem, że każdy bat będzie bolał strasznie,
Ale nie myślałem, że skończę aż tak marnie.
Brakło mi tchu, żeby krzyczeć, plecy płonęły,
A włosy kata fruwały jak te Jagiełły.
Krew tryskała na tłum najbliższy widowisku,
Acz nie przeszkadzało to stojącym w tym ścisku.
 
Podczas gdy ja cierpiałem męki za swe winy,
Stary dziad stał przede mną, strojąc dziwne miny.
Tamten stary dziwak wyśmiewał moje męki,
Choć sam pewnie nie przeżyłby takiej udręki.
Chłoście wtórowała też orkiestra z bębnami,
Choć zagłuszałem ją, wyjąc między ciosami.
„A niech się wydziera wniebogłosy kanalia!!!”
Usłyszałem i wnet popuściłem fekalia.
 
„Szesc! Siem! Wosiem! Diewiec! Diesjec!” Zamiast trzasku – plask.
Teraz przyszło, by kat wymienił na inny bat.
Spośród przygotowanych wziął wielki i ciężki.
I gdy zmiażdżone miały zostać moje plecki
Rozległ się pełen wściekłości ryk: „Zostawta go!
To nie łon jest wart! Bierzcie chuligana tego!
Chciał podpalić mój dom! Gangster i antysemita!”
Zobaczyłem przed sobą brata namiestnika.
Trzymał za szmaty mojego guru Jędrzeja.
Czyżby teraz jego oczekiwała haja?
„Atpuscicje jego i dac miedikom. Ruchy!
I szto drugije adna dwuspalnaja knuty!”
„Błagam!!! Wszystko jeno nie chłosta!!!” – wrzeszczał Jędrzej.
„Nakazać jego! Ticho byc, bo będzie gniewniej!”
Namiestnik wydał rozkaz i uwolniono mnie.
Trafiłem do medyków. Ci opatrzyli mnie.
Ostatnie, co pamiętam, to ryk Jędrzeja: „Nie!!!”
Dostał on podwójne baty.
Takie to czasy…
Po jego obu stronach stanęły pręgierze
Dla innych skazańców niedostatecznych w wierze.
Zapadł mi w pamięć tenże obrazek biblijny,
Gdy współczuł mu słaby, a wyśmiewał go silny.
Ponoć po którymś razie kat biczować przerwał,
Spojrzał memu guru w twarz i kontynuował.
Ale po pięćdziesiątym rzekł: „Nie warto bić w mięso”
Skończono, gdy Jędrzej miał łzy i krew pod rzęsą.
Antysemickich wybryków z nim już nie było.
Gro tych jak Jędrzej kwiaty od spodu wąchało.
 
Ocknąłem się w lecznicy, w bandaże odziany.
Prawie bym zapomniał, że wcześniej byłem lany.
Z rana i wieczorami zmiany opatrunków
Bezże jakichkolwiek sanitarnych warunków.
Na nikim nie robiły wrażenia me piski,
Gdy medyk przemywał mi rany szkocką whisky.
Ze skórą wyrywano zaschnięte bandaże.
Później czyszczono je niby w gorącej parze
I zakładano mi je na plecy ponownie.
Przyklejano je taśmą niezwykle starannie,
Jakby obawiano się, że same odpadną.
Lekarz myślał, że mięśnie od kości odejdą.
Prawie widziałem widok własnej mogiły.
Tak się nie stało, acz rany wolno goiły.
Dotarło do mnie, że mój czyn nie był chwalebny.
Spowiedzi mej wysłuchał w lecznicy wielebny.
Powiedział mi, że Jędrzej zmarł w męczarniach tracąc krew.
„Jesteś współodpowiedzialny też za jego grzech”
Widzieć jego obrażeń nie było mi dane.
Ponoć jego plecy były tak rozszarpane,
Że widać było kości jego kręgosłupa
W miejscu, gdzie powinna zaczynać się już dupa.
Nawet jakby przeżył, nie działałyby mu nerki,
Bo zahaczył o nie pejcz długi i wielki.
Wykończyłoby go z pewnością zakażenie.
Do końca życia mógłby robić chłop pod siebie.
 
Pogrzeb mnie ominął. Wróciłem po miesiącu.
Spociłem się w lipcowym, upalnym gorącu.
I tak dostałem w domu jeszcze jedno lanie,
Bo ojciec musiał spłacić pokwitowanie.
Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.
Zmianie uległy do bicia przyzwyczajenia.
Myślałem, że się po tej chłoście nie pozbieram!
Ale wystarczy, że z rana plecy nacieram.
Nowe szkło sam musiałem malarzowi wstawić,
A on pochwalił, lecz rzekł, że mam się poprawić:
„Nie wybijaj więcej bezmyślnie żadnej szyby!
Nim rzucisz głaz sprawdź, czy faktycznie w środku Żydy…”
 
Gdy przeżyłem tą chłostę miałem lat trzynaście.
A świętej pamięci Jędrzej miał siedemnaście.
Być może nie wierzycie w całą tą historię,
Dlatego podam Wam na dowód alegorię.
Malarz, któremu zbiłem tę nieszczęsną szybę,
Na płótnie zwykł oddawać historie prawdziwe.
Jego obraz z biczowaniem Pana Jezusa
Symbolizuje jak wyglądała ma chłosta.
Są moi oprawcy jako faryzeusze,
Sędzia jako Piłat i inne marne dusze.
Ojciec przedstawiony jest jako Piotr apostoł,
Który się mnie wyrzekł nie przejmując się chłostą.
Broniący mnie filozof to Szymon z Cyreny,
A wokoło niego elektorat mu wierny.
Strażnicy tutejsi to postawni Rzymianie,
Codziennie sprawiający nieszczęśnikom lanie.
Orkiestrę natomiast ujął tu w formie chóru
Który zawodzi, aby zwiększyć czucie bólu.
Pozostali więźniowie wiszą w tle na krzyżach.
No i jeszcze tłum – ludzie o groźnych spojrzeniach.
Jako demon jest tutaj śmiejący się dziwak,
A Jędrzej jako Judasz rozbił sobie biwak.
Matka Boska ukazana w formie karcącej,
A całe to malowidło w oczy mydlącej.
Ukazują je odpłatnie moi wnukowie.
Jeden z nich, za flaszkę, historię to opowie.
Istniała też fotografia mych rannych pleców,
Ale nie wytrwała do dwudziestego wieku.
 
Do dziś, będąc codziennie nad Jędrzeja grobem,
Myślę nad zasłyszanym od malarza słowem.
Czy złym człowiekiem jest żyjący w Warszawie Żyd,
Że bratu namiestnika przeszkadza jego byt?
Czy mam znów szukać na mieście domu pięknego
I na żwirowisku głazu odpowiedniego?
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy:
Najpierw rzucasz kamień, a potem bolą plecy…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 october 2017

Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Znalazłem pracę w straży ochrony kolei.
Nie mogłem już więcej strzelać bramek z wolei,
Bowiem pracowałem w weekendy oraz w nocy.
Pewnego razu układałem stertę kocy
I ujrzałem z okien stróżówki chuligana.
Natychmiast pobiegłem w kierunku tego pana,
Który malował se napisy na wagonie.
Wysoki mężczyzna posiadał wielkie dłonie,
Jednakże z zaskoczenia go obezwładniłem
I natychmiast ręce mu w kajdanki zakułem.
Po chwili przybiegli do mnie inni strażnicy.
Jeden z nich przyniósł ze sobą wodę w miednicy,
Rozkuł chuligana i kazał mu zmyć napis,
A mi pilnować, czy na pewno zmywa rękopis.
Z racji, że nie ufałem zbyt jegomościowi.
Przywiązałem nogę do wagonu draniowi.
Kilka minut później zrobiłem się dość senny.
Wróciłem do stróżówki wziąć czajnik kuchenny
I zaparzyć sobie bardzo mocną herbatę.
Dawniej musiałem zawsze prosić o to tatę.
Usiadłem na zydlu przeczekać aż wystygnie,
Bo gdy spróbowałem, myślałem że mnie wzdrygnie.
Zignorowałem narastającą erekcję.
Zacząłem rozmyślać, czy odrobiłem lekcje.
Myśli nieczyste były jednakże silniejsze
I spędziłem więc w łazience chwile zacniejsze.
 
Po wszystkim usłyszałem zgrzyt metalowych kół
I ze zgrozą odkryłem, że pociąg wyruszył.
Rzuciłem się przerażony do drzwi łazienki
I niechcący urwałem większość starej klamki.
Na zewnątrz słychać było wołanie o pomoc.
Zamkniętego w kiblu ogarnęła mnie niemoc.
W końcu wykopałem z zawiasów drzwi nieszczęsne.
Uwzięły się na mnie za te czyny cielesne!
Wybiegłem na tory zajezdni towarowej
Za karę nie dostanę już waty cukrowej.
Nie było już wagonów ani chuligana.
Szybko ogarnęła mnie trwoga niesłychana.
Zacząłem biec wzdłuż torów na następną stację.
Gdyby inni strażnicy zrobili libację,
Mógłbym to ich obciążyć odpowiedzialnością,
Ale dziś jednak obnosili się trzeźwością.
Biegłem w stronę dworca, ile tylko sił w nogach
I w końcu, prócz świateł, ujrzałem krew na torach.
Im bliżej peronu, tym więcej jej tam było.
Kilka karetek, gdzieś w okolicy już wyło.
Gdy dobiegłem na stację, drania wyciągano.
Początkowo, ledwo do niego dosięgano.
Leżał we krwi między peronem a wagonem.
Zacząłem myśleć nad jego koszmarnym bólem.
Mężczyźnie na miejscu amputowano nogę.
Widok ten wprawił szybko wszystkich gapiów w trwogę.
Nad ranem wyciągnięto okaleczonego,
W dalszym ciągu jednak bardzo zakrwawionego.
Z rąk i pleców zdartą miał skórę całkowicie,
Jakby to spotkało go w średniowieczu bicie.
Wpatrzony w to, nie zauważyłem strażnika,
Który chwycił mnie i wsadził do bagażnika.
Wyleciałem z pracy. Po me rzeczy wrócono
I natychmiast na milicję mnie skierowano.
Musiałem odkupić drzwi i wyczyścić kibel.
Spodziewałem się, że skażą mnie na pohybel.
Na szczęście kurator stanął w mojej obronie.
Dzięki niemu łzy jeszcze kiedyś uronię.
Żebym tylko nie skończył jak jacyś żebracy.
Zaczęto dla mnie szukać jeszcze jednej pracy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 2 january 2018

Błędy młodości

Każdy z nas popełnił w młodości jakieś błędy:
Zranił bliskiego; zamiast tu, poszedł tamtędy.
Ja z kolei, gdy przechodziłem przez czas buntu,
Wpadłem w złe towarzystwo, aż poniżej gruntu.
Była to młodzież bardzo chamska i zadziorna.
Czy winić za to rodziców? To kwestia sporna.
Niemniej jednak w czasie kilkunastu miesięcy
Byłem świadkiem rozbojów – każdy był prosięcy.
Tylko raz mój udział był poniekąd aktywny.
Poniosłem za to karę – usłyszałem: „Winny!”.
Nie zależy mi, by moje imię wybielić.
Postanowiłem się tą nauczką podzielić.
 
Raz banda, wrzuciła petardę do kaplicy,
Po czym usiadła na ławce z flaszką Soplicy.
Wtem podeszła do nas kobieta z chorą córką.
Spytała, czy możemy pomóc jej ze zbiórką.
Herszt splunął na bruk. Zaczął córkę parodiować:
„A może by tak w cyrku dziecko wypróbować?”
Jak nam nie wstyd, spytała nieszczęsna kobieta.
„A może pani przydałaby się mineta?”
Guru naszej bandy nie dawał za wygraną.
Biedaczka wyglądała na zrezygnowaną.
„Kiedyś była młodzież…” – rzuciła na odchodne,
Chowając worek dany na monety drobne.
Wstyd mi jest niezwykle, kiedy o tym wspominam,
A dziś jeszcze bardziej, gdy tę kobietę mijam.
Chwyciłem butelkę. Rzuciłem ją przed siebie.
Pamiętam tenże widok. Flaszka się kolebie
Oraz z impetem tłucze się na główce dziecka
I plami się czerwienią krwi jej matki kiecka.
Łatwo się domyślić – zwialiśmy, gdzie pieprz rośnie.
Akcja ta nie skończy się dla mnie radośnie.
 
Jeszcze tego dnia, do drzwi pan sołtys zapukał.
Gdyby nie znachor, całkowicie by nas spłukał.
Na szczęście mężczyzna uratował dziewczynkę,
A groziło jej zamienienie się w roślinkę.
Uznano jednak, że czyn, nie ujdzie mi płazem.
Wyprowadzono mnie w kajdankach, raz za razem.
Na drugi dzień w remizie, odbył się mój proces.
Wiedziałem, że poniosę karę za ten eksces,
Nie przypuszczałem, że będzie ona tak ciężka,
Acz krzywda, jaką zadałem, mogła być wielka.
Nie powiedziano mi, jaką otrzymam karę.
Miałem przyjść na rynek i przeprosić ofiarę.
 
Tak też uczyniłem na drugi dzień publicznie.
Moje przeprosiny zostały wnet przyjęte.
Myślałem, że to już koniec upokorzenia.
Wtem dostrzegłem porozumiewawcze skinienia.
Nagle zaszła mnie od tyłu para strażników.
W ułamek sekundy, z pomocą kilku ruchów,
Moje ręce unieruchomione zostały.
Stalowe kajdanki moim wysiłkom sprostały.
Szybko łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu.
Poczułem również miękkie rozluźnienie w kroczu.
Przyprowadzono mnie do drewnianego słupa.
Nie miała w całości wyjść z tego moja pupa,
Albo plecy, bowiem ściągnięto mi koszulę.
Nikt mi nie pomógł, choć widziano jak się kulę.
„Początkowo planowaliśmy ci wlać pasem,
Acz skoro jesteś już rosły i mówisz basem,
Lepiej będzie, jak oberwiesz skórzanym batem.
Sześćdziesiąt i po krzyku. Stolarz będzie katem.
Poleje się, co prawda, z ciebie krew, co nie lada,
Lecz dziecku mogła się stać znacznie większa krzywda.”
Osiłek wziął pejcz, nim zdążyłem się odezwać.
Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć oraz wierzgać.
Nikt jednak nie zważał na moje przerażenie.
Stolarz popisowo zaczął batem trzaskanie,
Aż w końcu z wielką siłą w plecy mi wymierzył.
Ból był niewiarygodny, jak tylko uderzył.
Szybko brakło mi tchu i cierpiałem w milczeniu.
Można było się przysłuchać tylko kwiczeniu.
Głośny świst towarzyszył każdemu ciosowi.
Nie ma opcji, by sprostać takiemu bólowi.
Mięśnie mych rąk i nóg w spazmach podrygiwały
W czasie, gdy sznury skórę pleców przecinały.
Matka chorej córki patrzyła z satysfakcją.
Sama córka zaskoczyła jednak swą akcją:
Choć na początku patrzyła z zaciekawieniem,
W końcu z płaczem nie wahała się przed bronieniem.
Bardziej jednak liczył się tłum wiwatujący
I nie zamierzał przestawać kat chłostający.
Moi rodzice to wszystko aprobowali
I ucięli pogawędkę z dygnitarzami.
Pobłogosławił mnie ksiądz z grupą ministrantów.
Pijany tłum zaintonował któryś z szantów.
Czułem się jak niewolnik na białych okręcie,
Który nawalił pracując przy jakimś sprzęcie.
W końcu, gdy już prawie że straciłem przytomność,
Chemik ocucił mnie octem. Przywrócił godność.
Przez mgłę ujrzałem sprzątaczkę z gotowym mopem.
Musiałem zabrudzić kostkę silnym krwotokiem.
Baba ścierała na bruku krew rozmazaną.
W przypływie fantazji ujrzałem ją chłostaną.
Było już dawno po wszystkim, byłem już w domu.
Czy to na pewno koniec? Czy coś wiszę komu?
Położono mnie na ganku na prześcieradle.
Związano nogi i ręce, choby dziwadle
I przemywano starannie rany nalewką.
Darłem się głośno, choć naturę miałem krewką.
Zamiast sześćdziesiąt, dostałem ze sto dwadzieścia,
Bo nieomal doprowadziłem do nieszczęścia.
Przez miesiąc cierpiałem i leżałem na brzuchu.
Zrobiły mi się odleżyny od bezruchu.
Pod siebie na prześcieradło się załatwiałem.
Że aż tak źle to się skończy nie przypuszczałem.
Brat i ojciec trzymali mnie przy jego zmianie.
Cały mój organizm odczuł to ciężkie lanie.
Każdy ruch wiązał się z przeszywającym bólem.
Mogłem nie słuchać kumpli. Byłem nędznym tchórzem.
Kompani ani razu mnie nie odwiedzili.
W końcu i tak wszyscy do więzienia trafili.
Ciężka chłosta ocaliła mnie przed więzieniem.
Dzięki chłoście po czasie na ludzi wyszedłem.
Do końca życia zostały mi blizny grube,
A próbując je zliczyć straciłbym rachubę.
 
Nowy Rok – nowy zwyczaj: łamię czwartą ścianę.
Zwracam się do Was i liczę na lepszą zmianę:
Podzielcie się w komentarzach swymi błędami.
Nie muszą wcale być krwawymi historiami.
Wiem dobrze: napiszecie, że błędem była lektura
Tego wiersza słabego, niczym jak tektura…


number of comments: 6 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 october 2017

Wyższy IX: Niższy

 Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Zrobiłem kurs na jazdę wózkiem widłowym.
Pierwszy w domu jeździłem pojazdem kołowym.
Trafiłem do działu z niższym chłopakiem.
Jak dobrze, że nie okazał się on łajdakiem.
Wiele tygodni razem przepracowaliśmy.
Raz nawet wspólnie w kanciapie się skitraliśmy.
On nie musiał nawet specjalnie przy mnie klękać,
Gdy skafander roboczy pomagał domykać.
Raz Olaf musiał sięgnąć po coś z wyższej półki.
Nie mógł jednak tego zrobić przez wzrost malutki.
Wpadłem na pomysł, aby podnieść go na wózku.
Nie odniosło to lecz zamierzonego skutku.
Inny wózek podnieść wózkiem postanowiłem
I na tamtym wózku kolegę posadziłem.
Wtem usłyszałem, że majster wraca z fajrantu.
Pogoniłem Olafa, by nie stracił grantu.
Wtedy gość zleciał z kilku metrów wysokości
Oraz boleśnie obił sobie kilka kości.
Prawie już podleciałem, ażeby go podnieść,
Gdy wtem w dolnym wózku wysiadła hydraulika.
Huknęło tak, że kurz poleciał ze świetlika.
Górny wózek spadł z widłami wprost na Olafa.
Nie mogłem uwierzyć. To już dziewiąta gafa!
Ciężki pojazd z łatwością zmiażdżył jego nogi.
W całym magazynie rozlegał się krzyk błogi.
Majster zawołał resztę. Pojazd przeniesiono,
A mnie natychmiast z magazynu przepędzono.
Kurator i rodzice załamali ręce.
Kategorycznie mieli mnie już dość zawzięcie.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2021

W Polsce jedyny prawdziwy

Zdarzyło się to piętnaście lat przed pandemią.
Bardziej niż nadwagą martwiłem się anemią.
Na osiedlu miała miejsce gra, jak co roku.
Brały w niej udział szkoły z okazji roztopów.
Dopiero, co opuściły nas deszczu strugi,
Nadeszła wieść, że umiera Jan Paweł Drugi.
Nieważne, czy ktoś stary, czy jeszcze nieborak,
Ciężko uwierzyć, że odchodzi papież Polak.

Niemniej jednak, turniej szkół został dokończony,
A wynik roztopów z radością ogłoszony.
Moja podstawówka, jak zwykle, przejebała,
Bo pewna kujonka na kompach się nie znała.
Myśleliśmy, że papieżowi się poprawi.
Na plac św. Piotra przybyli ciekawi.
Lecz z biegiem czasu wieści były coraz gorsze.
Ojciec płakał, a ja grałem w "Need for Speed: Porsche".
Wieczorem w Jedynce puszczono Jamesa Bonda.
Matka sprzątając wiła się jak anakonda.

Przed dziesiątą Sean Connery zniknął z ekranu.
Nadszedł komunikat, co do papieża stanu.
Jan Paweł Drugi oddał się Pana opiece.
Ojciec zgasił światło oraz zapalił świece.
Odmówiliśmy różaniec oraz koronkę.
Z nudów patrzyłem na wielkanocną święconkę.
Potem ogłoszono żałobę narodową.
W następstwie odwołano dyskotekę szkolną.
Usłyszałem, jak ojciec wziął z lodówki wódkę.
Zabrakło godziny policyjnej w majówkę...
Ojciec słyszał moje narzekanie w pokoju
Oraz nie zamierzał zostawić mnie w spokoju.
Przyszedł i zaczął od szkolnych rzeczy kontroli.
Akurat miałem na biurku zeszyt kolegi.
Na marginesie znajdował się wiersz o treści:
"Jan Paweł Drugi
Zajebał mi szlugi"
I rysunek Matki Teresy "z katapulty".
"Czyżbyście praktykowali szatańskie kulty?!
Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?!
Będziesz mi tu szkalował papieża Polaka?!
Myślisz, że można obrażać Ojca Świętego?!
Żebyś nie posmakował pasa skórzanego!"
Ojciec chwycił mnie i rzucił o meblościankę,
By następnie siąść przy pianinie i grać "Barkę".
Później padł na kolana i modląc się słowami:
"Wierzę w Ciebie Boże żywy.
W Polsce jedyny prawdziwy..."
Zapłakał gorzkimi oraz rzewnymi łzami.

W domu zapanowały większe obostrzenia.
Codziennie czekał mnie test z biografii papieża.
Wychodzić z domu mogłem tylko do kościoła.
Co tydzień przekładał otwarcie komputera.
Powrót do normalności oznajmił w wakacje.
Benedykt zaszczepił nam wiarę w swoje racje.
Nadeszły lecz kolejne fale psychozy.
Przed ojcem nie uchronił nas Baranek Boży.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 august 2022

Fala

W czasach liceum zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca wstydu mi narobiła.
Liceum słynęło z wyjazdów zagranicznych,
Ku uciesze uczniów - dosyć częstych i licznych.
Co zimę celem były włoskie Dolomity -
Ulubione miejsce szkolnej, narciarskiej świty,
A mój poziom narciarski był wystarczający,
By czas w kurorcie spędzić w sposób śpiewający.

Na obiad zjadłem hot-dogi i ser pleśniowy.
Do wyjazdu byłem już od dawna gotowy
I pojawiłem się na zbiórce punktualnie.
Ekscytowałem się tym obozem totalnie.
Z toalety przed wyjściem nie skorzystałem.
Za wszelką cenę nie spóźnić się zamierzałem.

Pierwszy przystanek był przed granicą z Czechami.
Znany fast-food zapraszał złotymi łukami.
Nie mogłem se odmówić pikantnych skrzydełek,
Tak jak w KFC, gdy jest wtorkowy kubełek.
Pół godziny później już dalej ruszyliśmy
I dziurawe czeskie drogi przemierzaliśmy.
Z racji, że nie najadłem się zbytnio tym "maczkiem",
Zjadłem też od mamy kromki na zimno z karczkiem.
Przepysznym, chłodnym jogurtem się uraczyłem
I proteinowym batonikiem zagryzłem.
Spożyłem też po kryjomu smakową wódkę,
By łatwiej zasnąć po wtuleniu się w poduszkę.

Tuż przed granicą z Austrią był następny postój
I z autokaru wydobył się młodzieży rój.
Skryłem dwusetkę, by nikt nie znalazł przypadkiem.
Niektórzy też kupili alkohol ukradkiem.

Kwadrans później wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Coś sprawiło, że zacząłem odczuwać trwogę...
Zdawało mi się, że zakręciło mnie w brzuchu.
Dyskomfort minął, jednak zmartwiłem się w duchu.
Ułożyłem się wygodnie, pasek odpiąłem.
Pół godziny później, z bólu aż się wygiąłem!
Przez kolejny kwadrans ból brzucha nie doskwierał,
Aż wtem poczułem, że kolejna fala wzbiera!
Wkrótce bólowi towarzyszyło też parcie,
Któremu mogłem sprostać przez lekkie rozwarcie.
Dobrze, że choć miejsce tuż przy mnie było puste.
Mogłem se darować te wszystkie dania tłuste!
Czułem jak przybliżają się kolejne fale.
Okropnie było czuć sytuacji powagę.
Bez toalety nie było szans przestać cierpieć.
Robiłem wszystko, by tylko o tym nie myśleć:
Wyobrażałem sobie jakąś śmieszną scenkę,
Puściłem se "Nie ma fal" - Podsiadły piosenkę.
Czułem lecz jak nadciąga brunatne tsunami.
Jak nie tyłem, wszystko wyleci mi ustami:
Ryk niedrożnego układu pokarmowego,
Fast-foodem, jogurtem i wódką zapchanego!
Nie mogłem się schylić, by zawiązać sznurówkę.
Kolega obok robił dziewczynie palcówkę...

Męczyłem się jeszcze kolejne dwie godziny.
Nie da się ukryć, że sam sobie byłem winny.
W końcu dało się usłyszeć dźwięk retardera.
Pojazd zjechał na postój po skręceniu stera.
Przed wyjściem z autokaru utknąłem w kolejce.
Ludzie szybko zajmowali przed kiblem miejsce.
Przerwa miała trwać piętnaście minut zaledwie.
Brakowało miejsc, by się załatwić gdzieniegdzie.
Ogromny parking był w całości oświetlony.
Nie mogłem się wydostać niezauważony.
Było ciemne miejsce, gdzie mógłbym się wypróżnić,
Jednak mogło się ono czymś innym wyróżnić:
Stała tam grupa imigrantów śniadej cery.
Zimny pot i ciarki odczuły moje plery.
Zdejmowali tablice w jakimś mercedesie.
Poczekam, by usiąść na normalnym sedesie...
"Mach das schneller! Wir müssen noch die Bombe legen."*
Po tych słowach zawinąłem się stamtąd biegiem...

Wróciłem zrezygnowany do autokaru,
Który oczekiwać dłużej nie miał zamiaru.
Czułem, że ból i parcie jakby ustąpiło,
Jednak później wróciło ze zdwojoną siłą.
Nie byłem w stanie już dalej wypuszczać gazów.
Laska obok przeżywała serię orgazmów,
A ja cierpiałem w ciszy, zaciskając zęby.
Że też przyszło mi do głowy wcinać otręby!
Ręka kolesia skakała jak ogon kobrze,
A mi przez to było jeszcze bardziej niedobrze.
Postój miał być dopiero za cztery godziny.
Do tego czasu mogę być z bólu już siny.
Poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać.
Zawartość kiszki zaczęła się wydobywać...
Wartki strumień kału zdawał się nie mieć końca.
Rosnący poziom w majtach sięgał jaj i bolca!
Miałem dziwne wrażenie ulgi i rozpaczy.
Smród zaraz dotrze do wszystkich obgadywaczy!
"Bez obaw. Jakoś wyjdę z tego." - pomyślałem.
Ból oraz parcie minęły. Znieruchomiałem.
Zacząłem przyzwyczajać się do sytuacji,
Nieświadomy czekającej mnie masakracji.
"Ej, też to czujecie? Tak jakby ktoś się zesrał..." -
Zamarłem słysząc te słowa, a ktoś się chichrał.
Coraz więcej osób to zdanie podzielało
I w poszukiwaniu źródła się rozglądało.
"Kurwa, przecież tutaj normalnie jebie gównem!"
Wstał nauczyciel, oburzony tym słownictwem.
Szedł między rzędami, pytając, co się stało.
Ktoś zawtórował: "Cielę oknem wyleciało!"
"Pytam poważnie, czy ktoś chciałby się zatrzymać?" -
Rzekł wychowawca, lecz nie chciałem się przyznawać.
Przez chwilę belfer się jeszcze rozglądał,
Aż w końcu moje blade spojrzenie napotkał.
Przez chwilę obserwowaliśmy się w milczeniu,
Aż facetka odeszła ku swemu siedzeniu.
Drugi z kierowców wstał uchylić lufcik w dachu,
By pozbyć się choć trochę brzydkiego zapachu.
Grupa licealistów już boki zrywała,
A mnie sytuacja kompletnie dołowała.
Kręcili też story na Insta i Tik-Toku:
"W busie doszło do kałowego incydentu."

Przez następne godziny, że śpię udawałem,
Nie dowierzając, że się po prostu zesrałem.
Dawały się już we znaki świąd i pieczenie.
Zabrudzone były i jeansy i siedzenie.

Stanęliśmy gdzieś w okolicach Klagenfurtu.
Przed opadami chronił łuk w postaci gurtu.
Bardzo chciałem móc studiować architekturę.
Za zafajdanie fotela dostanę burę.
Nie przyszło mi na myśl, że mogłem zrobić sztuczkę
I podłożyć pod siebie nieszczęsną poduszkę.
Nie zostałaby może wyrządzona szkoda.
Wstałem z siedzenia jako ostatnia osoba.
Ruszyłem gorączkowo szukać toalety,
Dzierżąc z sobą kłopotliwy balast niestety.
Gacie kleiły się wewnątrz niemiłosiernie.
Musiałem przemieszczać się nadzwyczaj ostrożnie.
Cudem był dostępny prysznic za pięć euro,
Jednak zajęty przez TIR-owca rubasznego,
Który zakupił sztuczną pochwę w automacie,
Podczas gdy szukałem, gdzie mogę uprać gacie.
Poszedłem więc do kibla dla niepełnosprawnych -
Szansa, aby ukrócić doświadczeń fekalnych.
Wparowałem do środka, drzwi zaryglowałem
I ostrożnie od pasa w dół się rozebrałem.
Zawartość majtek wylewała się bokami.
Ściekała już nawet zgiętymi kolanami.
Co mogłem, wylałem do muszli klozetowej.
Omal nie straciłem weń karty kredytowej!
Ubrudzone gacie do kosza wyrzuciłem
Oraz by dokończyć dzieła się wysiliłem.
Następnie, moczyłem srajtaśmę i chusteczki,
By przemywać pupę, udka oraz łydeczki.
Nie wystarczyło rolki na pełne umycie,
Nie mówiąc o podłodze - ciężkie jest to życie...
Puk! Puk!
Obawiałem się, że ktoś mnie wyśledzi!
"Alo? Alo?!" - ktoś pytał jak w znanej komedii.
Przez krótką chwilę z zamkiem się jeszcze szarpałem,
Aż wraz z pomocą barku siłą drzwi otwarłem.
"Nur für Behinderte! Raus!!! Schneller!!!"** - krzyczał Austriak.
Mężczyzna z wąsikiem darł się jak jakiś maniak.
Zostawiłem pomieszczenie w tragicznym stanie.
Sam wymierzyłbym sobie za to ciężkie lanie,
A w autokarze wszyscy już na mnie czekali.
Wbiegłem do środka i wnet żeśmy odjechali.

Świąd i pieczenie narastały, a smród zelżał.
Nasz autokar pomału do celu dojeżdżał.
Wjechaliśmy do Włoch, widać było jak świta.
Podziwiałem alpejskie wzgórza. Dolce vita!

Autokar zatrzymał się przy samym hotelu.
Ponownie jako ostatni wstałem z fotelu.
Dotarła wiadomość budząca wielką trwogę:
Pokoje będą dopiero później gotowe!
Mamy się wnet przebrać i iść prosto na narty!
Nie mogłem w to uwierzyć. To są jakieś żarty!
Z bagażnika torby i sprzęt wyciągnęliśmy
I na parkingu przebierać się zaczęliśmy.
Za największą zaspę pobiegłem ze spodniami.
Czy powinienem również okryć się getrami?
W końcu włożyłem je, by spodni nie ubrudzić.
Zimny wiatr nie zdołał mych odparzeń złagodzić.

Na górze wychowawca zarządził rozgrzewkę,
A sam po kryjomu degustował nalewkę.
W końcu udało mi się odłączyć od grupy.
Szukałem miejsca, by pozbyć się resztek kupy.
Zjechałem do lasu i wszedłem między drzewa.
Tuż nade mną krzyczała adriatycka mewa.
Zdjąłem buty, spodnie, getry i walcząc z zimnem
Wyszorowałem krocze topniejącym śniegiem.
Skończyć się to miało pęcherza zapaleniem...
Później obsrane getry w śniegu zakopałem.

Po ośmiu godzinach, będąc wolnym od kupy,
Mogłem w końcu dołączyć do narciarskiej grupy.
Część nie wiedziała, co stało się w autokarze.
Czy za milczenie winienem zapłacić gażę?
Podjechał do mnie nauczyciel na snowboardzie
W stroju zwierzaka - tak jak to teraz jest w modzie.
Powiedział, że jeśli mam problemy ze zdrowiem,
Powinienem zgłosić to przed samym wyjazdem.
A jeśli źle się czuję - wyraźnie zaznaczyć.
"Dziwne - osiemnastolatkowi to tłumaczyć?
Młody człowieku, czy ja mam cię uczyć życia?
Za półtora roku masz wyjechać na studia!
Idź teraz, pomóż kierowcy wyczyścić fotel." -
Rzekł nauczyciel i zjechaliśmy pod hotel.
Co właściwie mam mu powiedzieć, nie wiedziałem,
Zatem do sklepu z alkoholem się udałem.
W ramach przeprosin, wręczyłem mu "Primitivo" -
"Z nazwy adekwatne do sytuacji wino!" -
Rzekł kierowca z wąsem po fotela umyciu.
Najadłem się wstydu najbardziej w swoim życiu...

Parę dni później ból przy sikaniu poczułem.
Długo na zapalenie pęcherza cierpiałem.

W drodze powrotnej zatrzymała nas policja.
Czyżby obowiązywała bus prohibicja?
Gestapowcy przez chwilę z belframi gadali.
Ci coś zapłacili i żeśmy odjechali.
Czyżby to w Austrii korupcję praktykowano?
Nie! To za obsrany kibel nas skasowano!
Później znowu ból brzucha zacząłem odczuwać,
Jednak udało mi się do Polski wytrzymać.
Jaki więc będzie morał tej strasznej historii?
Nie żryj na noc w podróży, bo w brzuchu zaboli!

P.S.
To, że się zesrałem w gacie - to nie jest racja.
Była to specjalna, fekalna operacja.


* Z niem.: "Rób to szybciej! Musimy jeszcze podłożyć bombę!"
** Z niem.: "Tylko dla niepełnosprawnych! Wynocha!!! Szybciej!!!"


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 january 2016

Chłopiec z zapalniczką

Razu pewnego, w mdłym, przemysłowym Londynie,
Chodził sobie biedny chłopiec o smutnej minie.
Nie miał pieniędzy, nie miał domu i rodziców;
Częstokroć popychany przez arystokratów.
Jedyne co miał to zapalniczka stalowa,
Która jeśli pełna ogrzać była gotowa.
Chłopiec napełniał ją w zakładzie przemysłowym,
Gdzie nadmiar ropy naftowej nie był czymś nowym.
Robotnicy rzucali mu resztki śniadania.
Nad rzeką, przy kanale, miał kącik do spania.
Tak traktowano dzieci w brytyjskim królestwie.
Były częstym tematem w ówczesnym hejterstwie.
 
To ja byłem tym biednym, zmarzniętym chłopakiem,
Rozglądającym się w rynsztoku za przysmakiem.
Pochodziłem ze wsi, byłem zwykłą miernotą.
W rzeczywistości nie byłem wcale sierotą.
Moja matka mieszkała z córką pod Londynem,
A ja do jego centrum żebrać przychodziłem.
Co tydzień, w sobotę, z gotówką się stawiałem.
Jeśli było jej mało – lanie dostawałem.
Musieliśmy kupować leki dla mej siostry,
Która od dawna chorowała na suchoty.
 
Zbliżał się już jarmark bożonarodzeniowy.
Przyszła zima oraz zaczynały się mrozy.
Nadszedł czas, bym przeniósł leżankę znad kanału.
Porywano stamtąd biedaków do odstrzału.
Rozglądałem się na centrum za ciepłym miejscem.
Pewien chłopak, żebrzący przed kościoła wejściem,
Powiedział mi o choince na placu głównym.
Myślałem wtedy, że będę mu za to dłużnym.
Pod ogromnym drzewkiem sypiało wiele dzieci,
Pośród podrzucanych im przez ludzi łakoci.
Udałem się zatem pod choinkę wieczorem
Oraz zostałem tam przyjęty ze spokojem.
Bez problemu znalazło się tam dla mnie miejsce.
Na noc zasłoniliśmy gałęziami wejście.
Cieplej niż na zewnątrz placu było tu znacznie,
Ale przez ten mróz było i tak zimno strasznie.
Próbowałem się ogrzać zapalniczką moją.
Przed zaśnięciem była ostatnią dobrą wolą.
Mróz zaniknął, a moje myśli odpłynęły.
W moim śnie, dzieci w Londynie bogate były
I to one rządziły Anglią Wiktoriańską.
Obudził mnie wnet gorąc jak w noc świętojańską.
Wokół szalały płomienie. Wyczołgałem się.
Dwaj żandarmi w mundurach aresztowali mnie.
 
Nikt nie został ranny w pożarze tej choinki,
Który został wznieciony z mojej zapalniczki.
Stopiona, rano w sądzie, stanowiła dowód.

Acz jaki, by wzniecać pożar, mogłem mieć powód?!
Przysnąłem nieszczęśliwie z zapalniczką w ręce,
Acz sędzia upierał się przy karze zawzięcie.
Ostatecznie złagodził grzywnę do stu funtów,
Nie tolerując przy tym żadnych moich buntów.
 
Po rozprawie odwieźli mnie prosto do domu.
Bardzo silny wiatr zwiastował nadejście sztormu.
Matka potłukła garnek na widok żandarmów,
Towarzyszących mi, oraz dokumentów,
Które w ciągu trzech dni płatność nakazywały.
Pieniądze ledwo na leki siostry starczały,
A teraz już na pewno miało ich zabraknąć.
Moja siostra tak bardzo musiała żyć pragnąć,
A tymczasem śmierć dopada ją w swe objęcia.
Od dawna nie chodzi do szkoły na zajęcia.
Matka zaczęła płakać i błagać o litość.
Siostrze nie mogła jednak pomóc matki miłość.
To mnie, a nie siostrę, uznano za winnego…
Starszy żandarm zaproponował coś innego.
 „Można obniżyć do pięćdziesięciu – acz batów.
Czy mam złożyć wniosek i zwołać kogoś z katów?”
Przerażała mnie wizja tej decyzji męskiej,
A także proponowanej mi chłosty ciężkiej.
Mogłem ratować siostrę, albo swoją skórę.
Była też opcja odbierająca mi dumę:
Zapłacić grzywnę oraz ukraść legi mogłem,
Ale takiego ryzyka jeszcze nie zmogłem.
Niepowodzenie oznaczało śmierć nas obu
I dar dla matki w postaci dziecięcych grobów.
Czując przeogromny żal oraz wielką troskę,
Zgodziłem się więc zamienić grzywnę na chłostę…
Żandarm rzekł, iż przyjadą po mnie w ciągu trzech dni.
Otrzymam chłostę dyskretnie w więziennej celi.
 
W gorączce przeczekałem te trzy dni nieszczęsne.
W obliczu srogiej kary wydawały się wieczne.
W końcu, o świcie, podjechał po mnie dyliżans.
Jak długi czeka mnie po chłoście rekonesans?
Czy w ogóle przeżyję tę krwawą nauczkę?
Przynajmniej uratuję mojej matki córkę.
Przeszło godzinę trwała podróż do więzienia.
Nasłuchałem się innych więźniów przeklinania.
Głównie czekali tam na śmierć za kradzieże.
Czy będą przez ściany słyszeć moje cierpienie?
 
Czekałem długo na kata i dokumenty.
Każdy z żandarmów wydawał się nieugięty.
W końcu przywitał mnie kat o płaszczu z kapturem
I zabrał do sali, gdzie uraczy mnie bólem.
Polecono mi zdjąć kurtkę oraz koszulę.
Spytano, czy na pewno karę akceptuję.
Nie miałem wyboru - siostrzyczkę ratowałem.
Ani chwili się nad tym nie zastanawiałem.
Zostałem wysoko za ręce podwieszony,
A w tym czasie kat poszedł po pejcz rozmierzwiony.
Składał się z dziewięciu rzemieni z supełkami.
Typowy na statkach między marynarzami.
 
Poczekaliśmy z karą do równej godziny,
Aż w końcu rozpoczął bicie kat bardzo silny.
Od pierwszego razu darłem się wniebogłosy.
Czułem jak mą skórę tnie każdy supeł ostry.
Prócz bólu, czułem krew ściekającą po plecach,
A bat walił i walił, jakby nie miał przestać.
Myślałem, że nigdy nie skończy się ta męka.
Straciłem przytomność, skończyła się udręka.
Jak przez mgłę pamiętam jak leżałem na brzuchu.
Plecy płonęły, a ja modliłem się w duchu.
 
Przeszło tydzień spędziłem w szpitalu więziennym,
Nim w końcu mogłem zacząć chodzić krokiem chwiejnym.
Po święcie Trzech Króli do domu powróciłem.
Objąć siostrę oraz matkę się wysiliłem.
Po latach stwierdzam, że rodzina wyszła z klasą:
Z bliznami na plecach, acz w kieszeni z kasą.
Siostrzyczka przestała chorować na suchoty,
A w szkole przestano nas widzieć za miernoty.
Pomału wypełzliśmy z doła społecznego
I przenieśliśmy się do miasta stołecznego.
Razem zawsze czekamy na wypłaty przyjście,
A blizny przypominają: zawsze jest wyjście.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 july 2015

Kamienna twarz wielebnego

W dzieciństwie byłem świadkiem egzekucji krwawej,
Która była efektem sprawy dość poważnej.
Zaczęło się to od nowego wielebnego,
Który zaczął urzędować w Imię Świętego.
 
W międzyczasie wydarzyła się rzecz straszliwa.
Długo nie wiadomo czyja to była wina.
Wracałem ja z siostrą do wsi nocnym pociągiem.
Uchylone okno darzyło nas przeciągiem.
Moja siostra rączkę za okno wystawiała
I też co jakiś czas się do mnie przytulała.
Nagle rozległ się głośny wrzask na cały przedział.
Nikt z podróżujących się tego nie spodziewał.
Z ręki mej siostry małej sterczał kikut krwawy,
A co najgorsze nie wyglądał na urwany.
Oględziny wykazały staranne cięcie,
Zatem dziecko nie urwało ręki na pręcie.
 
Nie mogłem pozbierać się po tychże widokach.
Zacząłem szukać pomocy w kościelnych progach.
Nowy wielebny obdarzył mnie swą rozmową,
A także spowiedzią przed swoją mądrą głową.
Farosz zachowywał się jednak dziwnie,
Chociaż początkowo myślałem że niewinnie.
Gdy tylko była okazja mnie obejmował.
Jak raz w upale prawie do naga się rozebrał,
Uciekłem prosto do domu w popłochu.
Ojciec nie uwierzył w to, co stało się w lochu
I zlał mnie pasem za ten antyklerykalizm.
Cechował go bowiem szczery fundamentalizm.
 
Za tydzień wieś obiegła kolejna tragedia.
Współcześnie na pewno zjawiłyby się media.
Znowu dzieci straciły we śnie swe kończyny.
Tym razem był to chłopiec i dwie dziewczyny.
Szaleniec grasuje więc w naszej okolicy!
Jakiś wariat poluje na rączki dziewicy!
 
Wtedy z pomocą przyszli moi przyjaciele,
Którym zawdzięcza się w tej sprawie bardzo wiele.
Od początku wielebnego podejrzewali
I wnikliwie cały kościół obserwowali.
Którejś nocy, po kilku piwach na odwagę,
Urządzili w końcu prawdziwą maskaradę.
Przebrali się za zakonnice i wtargnęli.
Po kolei do każdej salki zaglądnęli.
Znaleźli klechę na najniższej kondygnacji.
Nie poprzestał farosz na zwyczajnej libacji.
Znalazły się kończyny. To co z nimi broił
Nie nadaje się do opisania – dochodził.
 
Nie minął kwadrans, a zbudziła się wieś cała.
Z widłami i pochodniami już się zbliżała.
Czas wypędzić tego proroka fałszywego,
Który to udaje człowieka pobożnego.
Krótka obława zakończyła się sukcesem.
Ku przestrodze historia odbiła się echem.
 
Najpierw wielebnego publicznie rozebrano,
A potem ciężko i dotkliwie wychłostano.
Gdy leżał we krwi, egzekucja już czekała.
Metoda kary śmierci była bardzo śmiała.
Wzięto pień brzozy i końcówkę zaostrzono,
A skazanego wielebnego rozkraczono.
Wlec go zaczęły najsilniejsze we wsi konie.
Świt rozpoczął widok, jak jego ciało płonie.
Nabity na pal konał w mękach długo dosyć.
Wiejski lincz zazwyczaj nie dawał ludziom pożyć.
 
Trup klechy ku przestrodze zawisł przed kościołem.
Mój ojciec już nigdy nie nazwał mnie matołem.
„Przepraszam cię synu za lanie niepotrzebne.
Teraz ci już ufam. Ze wstydu chyba zwiędnę.”
Rzekł ojciec, po czym chwycił pas i zdjął koszulę.
Następnie sam siebie chlaszcząc raczył się bólem.
Nie chciałem wcale tak! Nie mogłem go powstrzymać!
Lał się nim szybciej niż mogłem go przytrzymywać.
Farosz poniósł jednak konsekwencje największe.
Za takie zbrodnie czekały kary najcięższe.
Jego następca godnie nauczał chrześcijaństwa
Oraz powstrzymywał się nawet od pijaństwa.
 
Tak oto właśnie radzono sobie w czasach pradawnych.
Teraz znajdzie się zawsze grupa ludzi „ważnych”,
Którzy to uchronią przed sądem winowajcę
I nie będzie on musiał nawet siedzieć w klatce.
Czy należy zatem do starych metod powrócić?
Niekoniecznie – wystarczy tych „ważnych” nawrócić.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail


  10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1