Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 16 march 2023

Cudownych rodziców mam...

Wydarzyło się to pod koniec podstawówki.
Nie myślałem, jak wielkie będą tego skutki.
Wróciłem ze szkoły i zupę odgrzewałem.
Powrotu do domu ojca nasłuchiwałem.
Gdy przyszedł, spytał, czy wiem, co mam do odgrzania.
Odparłem, że wiem i wróciłem do grania,
Lecz okazało się, że garki pomyliłem.
Zupa wykipiała. Kuchnię zapaskudziłem.
Ojciec wściekł się i komputer wyłączył z listwy.
Dostałem również szlaban - miałem czwórkę z histy.
Było to preludium tego, co miało się stać.
Musiałem niedługo test ósmoklasisty zdać.

Kiedy szedłem w niedzielę z ojcem do kościoła,
Wspomniał coś o ograniczaniu komputera.
Myślałem o tym później przez całą mszę...
Dobrze, że on z treści kazania nie pytał mnie.
Miałem uzasadniony powód bać się taty,
Zwłaszcza, gdy wlał za dużo rumu do herbaty.
Był plan, by namówić ojca, by dał się zaszyć,
Jednak nie chciał o tym nawet słowa usłyszeć.
Zatykał wtem uszy i śpiewał głośno „Barkę”,
By następnie otworzyć se kolejną Warkę.
Powiedziałem mu, że ma zrezygnować z piwa.
On na to odparł, że ja za to z komputera.
Zazwyczaj jeszcze przed południem był dziabnięty,
A wieczorami wyglądał jak z krzyża zdjęty.
W rzeczywistości był po prostu pierdolnięty.

Miałem z przedmiotów wyłącznie piątki i szóstki.
Jak w kiblu tak i w szkole, brzydziłem się "dwójki".
Wieczorem, gdy rozegrałem w FIFĘ dwa mecze,
Rodzice skończyli oglądać jakieś skecze
I poprosili mnie, bym przyszedł do pokoju.
Przed poniedziałkiem byłem już w kiepskim nastroju.
Rodzice ściszyli wydarzenia na świecie.
Zapytałem wprost: "Dlaczego mnie stresujecie?"
"Wkrótce czeka cię egzamin ósmoklasisty.
Musimy wprowadzić następujące przepisy:
Z komputera będziesz mógł korzystać w weekendy.
Wyjątkiem nie będą nawet kolegów spędy.
Co niedzielę będziesz go do piwnicy znosić."
Idiotyzm! Ktoś może go z niej przecież zakosić!
"Maksymalny czas grania to godzina dziennie".
Słysząc to, czułem się coraz to bardziej chwiejnie.
"Zakaz ma miejsce również w ferie i w wakacje".
Hańba! Zaraz wyłożę im te wszystkie racje!
"Będziesz uczęszczać na zajęcia dodatkowe,
Zapisaliśmy cię też już na językowe.
Wprowadzane przez nas od dzisiaj obostrzenia
Mają wygładzić twoją krzywą nauczania
I więcej odpowiedzialności ci zaszczepić."
Póki co zdołały mnie jedynie rozwścieczyć!
Powiedzieli, że muszę kilka lat wytrzymać,
Do momentu, aż zacznę się sam utrzymywać.
Ojciec rzekł, bym otarł buzię i się uśmiechnął,
A póki jest weekend, z komputera korzystał.

Byłem tą sytuacją bardzo zatrwożony.
Nie byłem przecież od kompa uzależniony.
Czemu mogą grać w tygodniu ode mnie gorsi?
Moi rodzice są do zakazów najskorsi!
Powiedziałem im, że ten zakaz jest bez sensu.
Wtedy ojciec wstał i przyparł mnie do kredensu,
Mówiąc, że mogę sobie toć rodziców zmienić
I że ich starania powinienem docenić,
Bo inni rodzice mają w dupie swe dzieci,
A im bardzo zależy na mojej przyszłości!
Wyrwałem mu się po tych teatralnych słowach
I uciekłem z domu, biegnąc w dół po schodach.
Liczyłem, że rodzice spuszczą nieco z tonu.
"Zapomniałeś czegoś!" - usłyszałem z balkonu.
Dosłownie chwilę później rozległ się straszny huk,
Który w pierwszym momencie niemal zwalił mnie z nóg.
Mym oczom ukazał się strzaskany komputer,
Monitor, klawiatura, mysz i nawet router!
Poczułem ogromną, narastającą pustkę.
Musiałem udać się w wiekopomną tułaczkę...

Kilka minut później dotarłem do przystanku,
Bez pieniędzy, dokumentów i w lekkim wdzianku.
Ogarniała mnie furia, byłem jak na haju.
Wskoczyłem do pierwszego lepszego tramwaju.
Miałem zamiar nim dojechać do końca linii.
Nie odbierałem, gdy rodzice do mnie dzwonili.
Nagle zapytała mnie jakaś starsza pani,
Czy byłbym taki miły, pomóc jej z siatkami.
Dlaczego wszyscy ludzie mną poniewierają
I ciągle najgorsze rzeczy mnie spotykają?!
"Nie. Po prostu nie! - krótko staruszce odparłem,
Czym pospolite oburzenie wywołałem.
Zaczęła się gadka o współczesnej młodzieży,
Co w komputerach siedzi i w Boga nie wierzy.
"Proszę przygotować bilety do kontroli."
O nie! Brakowało jeszcze tych urzędoli!
Do następnego przystanku było daleko.
Będę musiał zaznajomić się z kartoteką!
Rzekłem do kanarów, że nic przy sobie nie mam.
"W takim razie na policję sobie poczekam".
To ostatecznie przelało szalę goryczy.
Za chwilę, bardzo zdziwić się miał motorniczy,
Ponieważ hamulec awaryjny chwyciłem
I jego rączkę z całej siły pociągnąłem.
Tramwaj niemal natychmiast zatrzymał się w miejscu.
Nienawiść do świata i ludzi czułem w sercu.
Ci, którzy stali, w większości poupadali.
Niektórzy na końcu wagonu lądowali.
Dwaj kanarzy, kiedy tylko się pozbierali,
Ruszyli na mnie i schwytać mnie próbowali,
Lecz chwyciłem babciną siatkę z zakupami
I wymachiwałem nią tuż przed ich nosami.
W końcu plastikowa torba się rozerwała.
Zawartość na wózku z dzieckiem wylądowała.
Słychać było płacz. Rzuciłem się do ucieczki.
Jeden z kanarów próbował blokować drzwiczki.
Myślałem, że z faceta twardy jest zawodnik,
Lecz wypchnąłem go łatwo i upadł na chodnik.

Sprintem, ile tylko sił miałem w nogach, biegłem.
Pół godziny później na osiedle dotarłem.
Kontrolę nad swoim życiem straciłem całkiem.
Gdyby to wszystko snem okazało się rankiem.
Mój komputer wraz z danymi zniszczony został.
Nie mam już nic, tylko telefon mi się ostał.
Wszystkim kontaktom wysłałem brzydką wiadomość.
"Wszystko okej?" - odpisał niejeden jegomość.

Postanowiłem poprosić o pomoc kumpla.
Przydałaby mi się zapewne jakaś dziupla.
Zgodził się wyjść ze mną na spacer i pogadać.
O problemach w domu zwykłem mu opowiadać.
Powiedziałem mu, że ojca chętnie zabiłbym,
Nawet jeśli do końca życia już siedziałbym.
Powiedział, że jestem za młody na kryminał,
I że sam ze swoim starym nieraz się ciulał.

Nagle, zaczęła za nami iść jakaś grupa.
Szybko spięły się moje ramiona i dupa.
Przyspieszyliśmy kroku, z drogi zboczyliśmy.
Oddech bandy osiłków na plecach czuliśmy.
Wtem, czyjaś pięść wylądowała na mej twarzy,
Nie myślałem, że jeszcze takie coś się zdarzy!
Ze strachu posikałem się centralnie w gacie.
"Kasa, smartfony! Oddawać wszystko co macie!"
Kolega, gotowy do butowania, leżał.
Skulił się jak zarodek i głowę ochraniał.
W końcu oddał ciemnym typom jakieś drobniaki.
Liczyłem, że trafią oni szybko do paki.
Ojciec mówił mi, że łatwo takich namierzyć.
Oddałem grzecznie wszystko, chcąc ojcu zawierzyć.
Dostałem jeszcze raz w mordę, na pożegnanie
I wnet cała banda uciekła, gdzie pieprz rośnie.

Z podkulonym ogonem do domu wróciłem.
Szczątki kompa bliżej śmietnika przesunąłem.
"Syn marnotrawny!" - ojciec spytał, co się stało.
Rzekłem, iż kilku chuliganów mnie napadło.
Matka powiedziała, że mam za to nauczkę,
A ojciec od razu zadzwonił na policję.
Mundurowi najchętniej by nie przyjeżdżali.
W końcu jednak przyjąć zgłoszenie się zgodzili.

Młody, blond-włosy krawężnik do nas zawitał,
O konieczności prawdziwych zeznań przeczytał.
Zaskakujące, że ten człowiek umiał czytać!
Z przebiegu zdarzeń chciał mnie dokładnie przepytać.
O akcji w tramwaju, rzecz jasna, nie wspomniałem.
Do tego, że nas pobili, się nie przyznałem.
Było to dla mnie bardzo upokarzające -
Jako ofiara napadu – zawstydzające,
Lecz ojciec siniec na moim podbródku dostrzegł
Oraz natychmiast w tej kwestii przed szereg wybiegł:
"Czy ty kurwa nie rozumisz, co policjant rzekł?"
Moje oczy wnet się zaszkliły, a on się wściekł.
Wyszło jednak, że jutro zeznania skończymy
Na komendzie, jak się wszyscy uspokoimy.
Że był rozbój w tramwaju, młody sierżant wspomniał.
Przez krótką chwilę dziwnie mi się przypatrywał...
Rzekł, że tata kupi nowy smartfon, jak wskażę,
A ojciec odparł, że to się jeszcze okaże.
Spytał, czy pies się nie zlał, bo czuć zapach moczu,
Lecz dopiero co był na dworze, na uboczu.

Gdy aspirant opuścił nasze skromne progi,
Przemówić w przedpokoju miał mój tatuś drogi:
Nowy smartfon dostanę, jak sam zaoszczędzę.
Z komputera mogę skorzystać w bibliotece.
Bym mógł sprawdzać czas, dał mi prababci zegarek
I zszedł do sklepu, by móc uzupełnić barek.
Szlaban na wychodzenie z domu otrzymałem.
O telewizji również zapomnieć musiałem.
Matka nie wahała się przyznać ojcu racji,
A potem kazali mi iść spać bez kolacji.

Kompletnie zdruzgotany w mym łóżku leżałem.
Tak łatwo jednak poddać się nie zamierzałem.
Lampka komputera pod biurkiem nie błyskała.
Ręka odruchowo po smartfon sięgnąć chciała.
Nie mogłem sprawdzić Facebooka i wiadomości.
Nie miałem materiałów do onanizacji.
Na zawsze wszystkie zdjęcia i dane straciłem.
Kopię zapasową co chwilę odkładałem.
Gdyby nie ojciec, to wszystko by się nie stało.
Przez takich jak ojciec wiele dzieci się bało.
Każdy, któremu widzi się codzienne picie,
Powinien ponieść ciężką karę za swe życie...

Koło północy, kiedy rodzice już spali,
Wymknąłem się z pokoju do kuchnio-jadalni.
Westchnąłem i nastawiłem wodę w czajniku.
Butelek piwa na szafkach było bez liku.
W mieszkaniu unosił się także zapach rumu.
Zamknąłem drzwi, co by nie słychać było szumu.
Czajnik doszedł, jak ja sam ze sobą w pokoju
I wziąłem go, by zemścić się na starym gnoju…
Od wielu miesięcy o tej chwili marzyłem.
Z bulgoczącym wrzątkiem do salonu wkroczyłem
I ostrożnie, by nie oparzyć śpiącego psa,
Wylałem wodę z czajnika na głowę ojca...
Sekundę później zbudził się i oczy otwarł
Oraz gwałtowanie jak oparzony się zerwał.
Potem wydał z siebie przeraźliwy ryk bólu.
Nasz kundel zaczął głośno szczekać jak w bidulu.
Matka z sąsiedniego pokoju wparowała.
Czajnik, mnie i wyjącego ojca zastała.
Twarz ojca wyrażała potworne cierpienie,
Dezorientację i ogromne przerażenie.
Natychmiast ojca do łazienki zaciągnęła
I lodowatą wodę na głowę puściła,
A ojciec niczym zdarta płyta się wydzierał,
Robiąc przerwy na oddech, co szybszy się stawał.
„I po coś to zrobił, debilu?!” - zapytała.
Trzymiąc psa za obrożę, ojca polewała.
Zacząłem głośno krzyczeć, że on zniszczył mi życie
I musiało kary zaznać jego oblicze.
"A na mnie co?! Wylejesz kwas jak muzułmanie?!" -
Spytała, a ojciec wciąż szamotał się w wannie.
Z pewnością dużo ulgi dał mu zimny strumień.
Nie było jednak szans, że będzie tylko rumień.
Potem zaczął krzyczeć, że wszystkiego się zrzeka
Oraz, że za to, co zrobiłem, mi wybacza.
Powiedział też, że tatuś i tak nie miał włosów
I o śmierci słyszał od licznych w głowie głosów.
Świadom konsekwencji wezwałem pogotowie,
Mówiąc, że mój tata oparzył sobie głowę.
"Czy doszło tutaj do czynu zabronionego?"
Może i tak. Na pewno do sprawiedliwego...

Ojciec zakrztusił się i brało go na torsje,
A ja myślałem, czy gotować nową porcję...
Lepszym pomysłem byłaby dla mnie ucieczka,
Jednak ubiegła mnie na sygnale karetka.
Sąsiedzi, zaalarmowani wrzaskami,
Nie po raz pierwszy wezwali policję sami.
"Opowiedz panom, co zrobiłeś!" - powiedziała matka.
"O Boże!" - za głowę chwyciła się sąsiadka.
Widać było jednak, że trochę się nie dziwi.
Czubek głowy ojca był jak obrane kiwi.
Skóra stamtąd schodziła całymi płatami,
Choć ratownicy ją przez cały czas schładzali.
Już nie tylko jego nos ostał się czerwony.
Oddział oparzeniówki został uprzedzony.
Jego oczy również zostały poparzone.
Rozbiegły się na boki jak niedokręcone.
Wtem, ojciec stracił oddech, łapiąc się ze serce,
A defibrylator czekał na dole w karetce.
Reanimacja trwała prawie pół godziny,
Zanim ojciec skonał na skraju wykładziny...

"Osiągnąłeś swój cel. Jesteś zadowolony?"
Prawdę mówiąc, byłem po prostu przerażony…
Każdy widział, że sytuacja jest zażarta.
"Czy była tu zakładana Niebieska Karta?"
"Mój mąż od lat pił i robił nam awantury,
Lecz syn jest od komputera uzależniony!
Już drugi rok nie może skończyć podstawówki!"
"To nieprawda! Ze wszystkiego mam same szóstki!"
"To nie pierwszy raz, gdy ma taki atak złości!
Już raz podkładał ojcu do talerza ości!"
"To on mnie do takiego stanu doprowadził!
Wieczorem komputer mi przez balkon wywalił!"
Krzyczeć, że ojciec mnie bił i gwałcił zacząłem,
Lecz nawet sam w te puste słowa nie wierzyłem.
Kopałem, biłem i gryzłem funkcjonariuszy.
Nie trafiłem, jak w tramwaju, na słabeuszy.
Nikt z policjantów nie zamierzał się pierdolić
I pałą udało im się mnie obezwładnić.
Zanim na miejsce przyjechał prokurator,
Straszyli, że wsadzą mi w rzyć paralizator.
Na ręce założono mi ciasne kajdanki.
Gdzieś u góry dudniły Young Leosi "Szklanki".
W zamkniętym pokoju szczekało nasze psisko.
Sąsiedzi obserwowali to widowisko.
"A chłopak zawsze na klatce "dzień dobry" mówił."
"Co tam się stało, że ten ojciec tak zawodził?"

Władować mnie na dołek, zwarci i gotowi,
Bez zapiętych pasów wieźli mnie mundurowi.
Na komendzie umieszczono mnie w izolatce.
Usłyszałem, jak policjant rzekł koleżance,
że nie mieli jeszcze takiego popierdola.
Przez pijaństwo ojca czekała mnie niewola.
Ciekaw jestem, jak oni by funkcjonowali,
Gdyby w sytuacji jak ja, się znajdowali.
W rzeczywistości było mi już wszystko jedno.
Nazywając mnie „pojebem” trafili w sedno.

Zapadł mi w pamięć ten trzynasty posterunek.
Widziałem, jak komendant wlewał w siebie trunek.
Poczucie winy odrzucałem początkowo.
Wmawiałem se, że zgarnęli mnie omyłkowo.
Nad ranem w celi na głośny szloch się zebrałem.
Straszny ból i śmierć mojemu tacie zadałem.
Zabiłem go, a on tylko chciał dla mnie dobrze
I nie pogram też już nigdy na komputerze.
Dyżurny stracił cierpliwość i walnął w kraty,
Krzycząc, że sam nie umiałby odjebać taty.
Aż do rana śnił mi się ściągnięty z głowy skalp.
Mogłem między bajki włożyć plan zwiedzania Alp.

Szybko z rozbojem w tramwaju mnie powiązano.
Na kamerach wszystko się wyraźnie nagrało.
Z racji, że piętnasty rok życia ukończyłem,
Jako dorosła osoba sądzony byłem.
Musiałem dalej żyć z naznaczonym jestestwem:
Zabójstwo ojca ze szczególnym okrucieństwem,
Czynna napaść na funkcjonariuszy publicznych,
Spowodowanie uszczerbków na zdrowiu licznych.
Kanar, którego wypchnąłem, stłukł sobie głowę.
Niemowlę w wózku było ciężko poparzone,
Bo wpadły tam słoiki z gorącym rosołem.
Pięćdziesiąt tysięcy szkody w związku z rozbojem.
Prócz zbitej głowy i przegrzanej dziecka dupy,
Niektórzy mieli przetrącone kręgosłupy.

Śledztwo w sprawie napadu na mnie umorzono
I wyłącznie na moich czynach się skupiono.
Czemu wszędzie pisałem, że chcę ojca zabić?
Liczyłem, że mogę pomoc do domu zwabić.
Powiedziałem, że wszedłem do pokoju taty,
Bowiem chciałem mu dolać wody do herbaty.
Jednak niestety nasz pies szturchnął moją rękę
I niechcący zadałem mu tę straszną mękę,
Lecz śledczy w żadne z moich słów nie uwierzyli
I wszystkie okoliczności dobrze sprawdzili.
Zanim mój ojciec spotkał się z koszmarnym bólem,
Na półce, zamiast kubka, była szklanka z rumem.
Po czasie pokazano mi z pogrzebu zdjęcia.
Z estetycznych względów trumna była zamknięta...
Furii w tramwaju wytłumaczyć nie umiałem.
Ze wszystkich argumentów się powystrzelałem.
Psycholog uznał wszystko za przejaw drastyczny
Syndromu odstawienia. Byłem poczytalny.
Wykluczono również, że działałem w afekcie
Oraz że byłem członkiem w jakiejś nowej sekcie.
Dwadzieścia dwa lata wolności pozbawienia.
Sędzia Marian Wesołowski życzył powodzenia...

Wchodząc do celi, od razu się przyznawałem:
Stary zniszczył komputer, więc go zajebałem.
Bardzo szybko doszło do próby przecwelenia,
Celem mojej skromnej osoby zastraszenia.
Bardzo szybko jednak odwróciły się role.
W nocy wstałem i zacząłem gotować wodę...
Inni osadzeni dość dobrze mnie poznali…
Dzięki temu uniknąłem kolejnej fali.
Na wniosek więźniów z celi usunięto czajnik.
I taki oto był przetrwania w pierdlu tajnik.
Matka na początku często mnie odwiedzała.
Później z wieloletnim kolegą się związała.

Wyszedłem z więzienia tuż przed moją czterdziestką,
Przed drugą specjalną wojskową operacją.
Po ciężkiej obronie przesmyka suwalskiego,
Trafiłem rychło do obozu jenieckiego.
Ruscy próbowali wcielić mnie do swej armii.
Bardzo szybko jednak wypuścili mnie sami.
Rekrutów wodą z czajnika potraktowałem,
Gdy jeden egzemplarz z podstawką znalazłem...
Łypałem po nich oczami jak Morawiecki.
Zaskoczyłem postawą sam Związek Radziecki.
Moje osiedle zostało z ziemią zrównane,
Zatem i tak straciłbym komputer i dane...


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 august 2022

Fala

W czasach liceum zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca wstydu mi narobiła.
Liceum słynęło z wyjazdów zagranicznych,
Ku uciesze uczniów - dosyć częstych i licznych.
Co zimę celem były włoskie Dolomity -
Ulubione miejsce szkolnej, narciarskiej świty,
A mój poziom narciarski był wystarczający,
By czas w kurorcie spędzić w sposób śpiewający.

Na obiad zjadłem hot-dogi i ser pleśniowy.
Do wyjazdu byłem już od dawna gotowy
I pojawiłem się na zbiórce punktualnie.
Ekscytowałem się tym obozem totalnie.
Z toalety przed wyjściem nie skorzystałem.
Za wszelką cenę nie spóźnić się zamierzałem.

Pierwszy przystanek był przed granicą z Czechami.
Znany fast-food zapraszał złotymi łukami.
Nie mogłem se odmówić pikantnych skrzydełek,
Tak jak w KFC, gdy jest wtorkowy kubełek.
Pół godziny później już dalej ruszyliśmy
I dziurawe czeskie drogi przemierzaliśmy.
Z racji, że nie najadłem się zbytnio tym "maczkiem",
Zjadłem też od mamy kromki na zimno z karczkiem.
Przepysznym, chłodnym jogurtem się uraczyłem
I proteinowym batonikiem zagryzłem.
Spożyłem też po kryjomu smakową wódkę,
By łatwiej zasnąć po wtuleniu się w poduszkę.

Tuż przed granicą z Austrią był następny postój
I z autokaru wydobył się młodzieży rój.
Skryłem dwusetkę, by nikt nie znalazł przypadkiem.
Niektórzy też kupili alkohol ukradkiem.

Kwadrans później wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Coś sprawiło, że zacząłem odczuwać trwogę...
Zdawało mi się, że zakręciło mnie w brzuchu.
Dyskomfort minął, jednak zmartwiłem się w duchu.
Ułożyłem się wygodnie, pasek odpiąłem.
Pół godziny później, z bólu aż się wygiąłem!
Przez kolejny kwadrans ból brzucha nie doskwierał,
Aż wtem poczułem, że kolejna fala wzbiera!
Wkrótce bólowi towarzyszyło też parcie,
Któremu mogłem sprostać przez lekkie rozwarcie.
Dobrze, że choć miejsce tuż przy mnie było puste.
Mogłem se darować te wszystkie dania tłuste!
Czułem jak przybliżają się kolejne fale.
Okropnie było czuć sytuacji powagę.
Bez toalety nie było szans przestać cierpieć.
Robiłem wszystko, by tylko o tym nie myśleć:
Wyobrażałem sobie jakąś śmieszną scenkę,
Puściłem se "Nie ma fal" - Podsiadły piosenkę.
Czułem lecz jak nadciąga brunatne tsunami.
Jak nie tyłem, wszystko wyleci mi ustami:
Ryk niedrożnego układu pokarmowego,
Fast-foodem, jogurtem i wódką zapchanego!
Nie mogłem się schylić, by zawiązać sznurówkę.
Kolega obok robił dziewczynie palcówkę...

Męczyłem się jeszcze kolejne dwie godziny.
Nie da się ukryć, że sam sobie byłem winny.
W końcu dało się usłyszeć dźwięk retardera.
Pojazd zjechał na postój po skręceniu stera.
Przed wyjściem z autokaru utknąłem w kolejce.
Ludzie szybko zajmowali przed kiblem miejsce.
Przerwa miała trwać piętnaście minut zaledwie.
Brakowało miejsc, by się załatwić gdzieniegdzie.
Ogromny parking był w całości oświetlony.
Nie mogłem się wydostać niezauważony.
Było ciemne miejsce, gdzie mógłbym się wypróżnić,
Jednak mogło się ono czymś innym wyróżnić:
Stała tam grupa imigrantów śniadej cery.
Zimny pot i ciarki odczuły moje plery.
Zdejmowali tablice w jakimś mercedesie.
Poczekam, by usiąść na normalnym sedesie...
"Mach das schneller! Wir müssen noch die Bombe legen."*
Po tych słowach zawinąłem się stamtąd biegiem...

Wróciłem zrezygnowany do autokaru,
Który oczekiwać dłużej nie miał zamiaru.
Czułem, że ból i parcie jakby ustąpiło,
Jednak później wróciło ze zdwojoną siłą.
Nie byłem w stanie już dalej wypuszczać gazów.
Laska obok przeżywała serię orgazmów,
A ja cierpiałem w ciszy, zaciskając zęby.
Że też przyszło mi do głowy wcinać otręby!
Ręka kolesia skakała jak ogon kobrze,
A mi przez to było jeszcze bardziej niedobrze.
Postój miał być dopiero za cztery godziny.
Do tego czasu mogę być z bólu już siny.
Poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać.
Zawartość kiszki zaczęła się wydobywać...
Wartki strumień kału zdawał się nie mieć końca.
Rosnący poziom w majtach sięgał jaj i bolca!
Miałem dziwne wrażenie ulgi i rozpaczy.
Smród zaraz dotrze do wszystkich obgadywaczy!
"Bez obaw. Jakoś wyjdę z tego." - pomyślałem.
Ból oraz parcie minęły. Znieruchomiałem.
Zacząłem przyzwyczajać się do sytuacji,
Nieświadomy czekającej mnie masakracji.
"Ej, też to czujecie? Tak jakby ktoś się zesrał..." -
Zamarłem słysząc te słowa, a ktoś się chichrał.
Coraz więcej osób to zdanie podzielało
I w poszukiwaniu źródła się rozglądało.
"Kurwa, przecież tutaj normalnie jebie gównem!"
Wstał nauczyciel, oburzony tym słownictwem.
Szedł między rzędami, pytając, co się stało.
Ktoś zawtórował: "Cielę oknem wyleciało!"
"Pytam poważnie, czy ktoś chciałby się zatrzymać?" -
Rzekł wychowawca, lecz nie chciałem się przyznawać.
Przez chwilę belfer się jeszcze rozglądał,
Aż w końcu moje blade spojrzenie napotkał.
Przez chwilę obserwowaliśmy się w milczeniu,
Aż facetka odeszła ku swemu siedzeniu.
Drugi z kierowców wstał uchylić lufcik w dachu,
By pozbyć się choć trochę brzydkiego zapachu.
Grupa licealistów już boki zrywała,
A mnie sytuacja kompletnie dołowała.
Kręcili też story na Insta i Tik-Toku:
"W busie doszło do kałowego incydentu."

Przez następne godziny, że śpię udawałem,
Nie dowierzając, że się po prostu zesrałem.
Dawały się już we znaki świąd i pieczenie.
Zabrudzone były i jeansy i siedzenie.

Stanęliśmy gdzieś w okolicach Klagenfurtu.
Przed opadami chronił łuk w postaci gurtu.
Bardzo chciałem móc studiować architekturę.
Za zafajdanie fotela dostanę burę.
Nie przyszło mi na myśl, że mogłem zrobić sztuczkę
I podłożyć pod siebie nieszczęsną poduszkę.
Nie zostałaby może wyrządzona szkoda.
Wstałem z siedzenia jako ostatnia osoba.
Ruszyłem gorączkowo szukać toalety,
Dzierżąc z sobą kłopotliwy balast niestety.
Gacie kleiły się wewnątrz niemiłosiernie.
Musiałem przemieszczać się nadzwyczaj ostrożnie.
Cudem był dostępny prysznic za pięć euro,
Jednak zajęty przez TIR-owca rubasznego,
Który zakupił sztuczną pochwę w automacie,
Podczas gdy szukałem, gdzie mogę uprać gacie.
Poszedłem więc do kibla dla niepełnosprawnych -
Szansa, aby ukrócić doświadczeń fekalnych.
Wparowałem do środka, drzwi zaryglowałem
I ostrożnie od pasa w dół się rozebrałem.
Zawartość majtek wylewała się bokami.
Ściekała już nawet zgiętymi kolanami.
Co mogłem, wylałem do muszli klozetowej.
Omal nie straciłem weń karty kredytowej!
Ubrudzone gacie do kosza wyrzuciłem
Oraz by dokończyć dzieła się wysiliłem.
Następnie, moczyłem srajtaśmę i chusteczki,
By przemywać pupę, udka oraz łydeczki.
Nie wystarczyło rolki na pełne umycie,
Nie mówiąc o podłodze - ciężkie jest to życie...
Puk! Puk!
Obawiałem się, że ktoś mnie wyśledzi!
"Alo? Alo?!" - ktoś pytał jak w znanej komedii.
Przez krótką chwilę z zamkiem się jeszcze szarpałem,
Aż wraz z pomocą barku siłą drzwi otwarłem.
"Nur für Behinderte! Raus!!! Schneller!!!"** - krzyczał Austriak.
Mężczyzna z wąsikiem darł się jak jakiś maniak.
Zostawiłem pomieszczenie w tragicznym stanie.
Sam wymierzyłbym sobie za to ciężkie lanie,
A w autokarze wszyscy już na mnie czekali.
Wbiegłem do środka i wnet żeśmy odjechali.

Świąd i pieczenie narastały, a smród zelżał.
Nasz autokar pomału do celu dojeżdżał.
Wjechaliśmy do Włoch, widać było jak świta.
Podziwiałem alpejskie wzgórza. Dolce vita!

Autokar zatrzymał się przy samym hotelu.
Ponownie jako ostatni wstałem z fotelu.
Dotarła wiadomość budząca wielką trwogę:
Pokoje będą dopiero później gotowe!
Mamy się wnet przebrać i iść prosto na narty!
Nie mogłem w to uwierzyć. To są jakieś żarty!
Z bagażnika torby i sprzęt wyciągnęliśmy
I na parkingu przebierać się zaczęliśmy.
Za największą zaspę pobiegłem ze spodniami.
Czy powinienem również okryć się getrami?
W końcu włożyłem je, by spodni nie ubrudzić.
Zimny wiatr nie zdołał mych odparzeń złagodzić.

Na górze wychowawca zarządził rozgrzewkę,
A sam po kryjomu degustował nalewkę.
W końcu udało mi się odłączyć od grupy.
Szukałem miejsca, by pozbyć się resztek kupy.
Zjechałem do lasu i wszedłem między drzewa.
Tuż nade mną krzyczała adriatycka mewa.
Zdjąłem buty, spodnie, getry i walcząc z zimnem
Wyszorowałem krocze topniejącym śniegiem.
Skończyć się to miało pęcherza zapaleniem...
Później obsrane getry w śniegu zakopałem.

Po ośmiu godzinach, będąc wolnym od kupy,
Mogłem w końcu dołączyć do narciarskiej grupy.
Część nie wiedziała, co stało się w autokarze.
Czy za milczenie winienem zapłacić gażę?
Podjechał do mnie nauczyciel na snowboardzie
W stroju zwierzaka - tak jak to teraz jest w modzie.
Powiedział, że jeśli mam problemy ze zdrowiem,
Powinienem zgłosić to przed samym wyjazdem.
A jeśli źle się czuję - wyraźnie zaznaczyć.
"Dziwne - osiemnastolatkowi to tłumaczyć?
Młody człowieku, czy ja mam cię uczyć życia?
Za półtora roku masz wyjechać na studia!
Idź teraz, pomóż kierowcy wyczyścić fotel." -
Rzekł nauczyciel i zjechaliśmy pod hotel.
Co właściwie mam mu powiedzieć, nie wiedziałem,
Zatem do sklepu z alkoholem się udałem.
W ramach przeprosin, wręczyłem mu "Primitivo" -
"Z nazwy adekwatne do sytuacji wino!" -
Rzekł kierowca z wąsem po fotela umyciu.
Najadłem się wstydu najbardziej w swoim życiu...

Parę dni później ból przy sikaniu poczułem.
Długo na zapalenie pęcherza cierpiałem.

W drodze powrotnej zatrzymała nas policja.
Czyżby obowiązywała bus prohibicja?
Gestapowcy przez chwilę z belframi gadali.
Ci coś zapłacili i żeśmy odjechali.
Czyżby to w Austrii korupcję praktykowano?
Nie! To za obsrany kibel nas skasowano!
Później znowu ból brzucha zacząłem odczuwać,
Jednak udało mi się do Polski wytrzymać.
Jaki więc będzie morał tej strasznej historii?
Nie żryj na noc w podróży, bo w brzuchu zaboli!

P.S.
To, że się zesrałem w gacie - to nie jest racja.
Była to specjalna, fekalna operacja.


* Z niem.: "Rób to szybciej! Musimy jeszcze podłożyć bombę!"
** Z niem.: "Tylko dla niepełnosprawnych! Wynocha!!! Szybciej!!!"


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2022

25 batów za nic

Zdarzyło się to na wsi w dziewiętnastym wieku
W czasach, gdy można było pomarzyć o steku.
Wraz z bratem i ojcem krowy na polu pasłem.
Nie musiałem w zarazie - starczyło, że kasłem.
Zaraza miała jednak nadejść za lat dwieście
I rozejść się stopniowo w każdym polskim mieście.

Wracając do historii: dostrzegłem we wsi dym.
Niósł się znad stodoły sołtysa - obok stał młyn.
Przestraszeni, czym prędzej, wróciliśmy z pola,
A to, co zastaliśmy, to była niedola.
Ze środka wybiegły przerażone zwierzęta.
Rozgrywać się musiała tam prawdziwa męka.
Z wnętrza stodoły dotarł do nas krzyk kobiecy.
Płonąca belka spadła dziewczynie na plecy.
Kilkoro mężczyzn wywlokło ją ze stodoły.
Strzępki spalonej sukni na niej pozostały.
Półnagą córkę sołtysa mlekiem polano,
A potem ostrożnie rozebrać się starano.
Suknia razem ze skórą z jej pleców schodziła.
"Nie trogaj mnie!!! Nie dotykajta mnie!!!" - wrzeszczała.
Ogień oszpecił uczestniczkę nocnych schadzek.
Spalone były włosy i jeden pośladek.
"Kefiru!!! Przynieście tu zimnego kefiru!" -
Darła się jakaś baba wbrew wiejskiemu miru.
"Biegnijcie szybko do domu!" - ojciec powiedział.
"Weźcie dwie flaszki!" - póki słyszeliśmy dodał.
Pomyślałem, jak straszny wypadek się zdarzył.
Ktoś na pewno celowo stodołę podpalił!
Nie był to przypadek po wilgotnym okresie.
Brat wziął dwie flaszki i zawróciliśmy w stresie.
Na miejscu córkę sołtysa znów polewano.
Widać było, że nieco ulgi jej dawano.
Prowizoryczne nosze ktoś też skonstruował.
Potem wóz do znachora ją przetransportował.

Wieczorem, jak zwykle, piekłem w ogniu kartofle.
Nie miałem smaka na żadne inne farfocle.
Rodzice od lat mieli na pieńku z sołtysem.
Dbałem, by unikać spotkań z jego obliczem.
Lata temu chciał wykorzystać moją matkę,
Lecz na szczęście mój ojciec obił mu jadaczkę.
Sołtys był zdrajcą i miał ruskie pochodzenie.
Za pieniądze zaborcy działał na skinienie.

Minęło parę dni, nim w szkole usłyszałem:
W sprawie stodoły jestem głównym podejrzanym!
Wiejska świta szybko plotki rozpowiadała.
"Syn podpalacz" - matka na targu usłyszała.
Ponadto, ktoś zarżnął nam w nocy dwa prosiaki.
Ukatrupił też kota i przybił do szafki.

Sprawa znalazła swój finał w sądzie ziemiańskim,
W związku z moim domniemanym czynem łajdackim.
W końcu to mnie za podpalacza uznano,
Gdyż przy rozpalaniu ogniska mnie widziano!
Nie zdobyłem się na odpowiednią ripostę.
Sędzia Buczyński skazał mnie na ciężką chłostę.

Ze strachu, przez całą noc oka nie zmrużyłem.
Zostać ułaskawiony - na to nie liczyłem.
Wyobraziłem sobie baty chłostające.
I wydały mi się dziwnie ekscytujące...
W końcu zrobiło się ciemno po długim zmierzchu.
Zdjąłem majtki i leżałem z pupą na wierzchu...
Marzyłem o tym, jak mój tyłek będzie lany...
Po chwili, prześcieradło było już do zmiany...

Nadszedł dzień, w którym miano wymierzyć mi chłostę.
Zbudziły mnie rano promienie słońca ostre.
Gdy rodzice spostrzegli mój brak garderoby,
Rzekłem, iż spodenki zsunąłem dla ochłody.
Wtem, przyszli ci, co mieli je zdjąć w innym celu.
Sołtys i świta mocno złapali mnie w biegu.
Ktoś zdjął pasek i przez spodnie mnie nim uderzył!
Odliczą mi później ten raz, który wymierzył?
Siłą z rodzinnego domostwa mnie wyrwano.
Ojca przy tym pobito, a matkę zmacano.

Aby bardziej mnie i rodzinę upokorzyć,
Musiałem stawić się tak, jak Bóg zwykł mnie stworzyć.
Na miejscu czekało już spore zbiegowisko,
Choć po ulewie było mokro i ślisko.
Sołtys wziął długi, skórzany pejcz z Ameryki
I plac miały zaraz wypełnić moje krzyki.
Studnia służyła za prowizoryczny pręgierz.
Usłyszałem krótko: "Ze swych łachów się rozbierz".
Przy całym zgromadzeniu, na sołtysa skinienie,
Zacząłem zdejmować swoje skromne odzienie.
Kiedy zawahałem się, sołtys trzasnął batem!
Na ten dźwięk, erekcja rosła razem ze strachem.
W przyszłości nazwano to odruchem Pawłowa.
Dla mnie, taka reakcja była jeszcze nowa.
Posłusznie zdjąłem koszulę, spodnie i majtki.
W gospodzie obok ktoś podlewał sobie kwiatki.
Zasłaniając klejnoty, podszedłem do studni.
W tym czasie, pluli na mnie wieśniacy obłudni.
Większość z nich wierzyła w propagandę sołtysa,
Nawet, że na Syberii ujarzmił tygrysa!
Wierzyli też, że nie ma zaboru żadnego,
A jedynie opieka cara wspaniałego.

"Za piromaniju, stodoły podpalenie
I za cieła mojej doczery uszkodzenie,
W imię Boga piętnaście batów ci wymierzam.
Ból mojej doczery i tak tym nie uśmierzam.
I jeśli ty czustwujesz, że za bardzo piecze,
Znaj, szto Bóg lubic tjebja i ma w swej opiece"
Potem sołtys mnie związał, a ksiądz pobłogosławił,
Na wypadek, jakbym z batów kitę odwalił.
Sołtys stanął za mną i rękawy podwinął,
A następnie krzyknął "Adin!" i się zamachnął.
Poczułem na swoich plecach ból tak potworny,
Jakby ktoś położył na nich pręt rozżarzony.
Nie spisałem honoru rodziny na straty.
Miałem zamiar, by po męsku znieść wszystkie baty,
Jednak usta same rozwarły się do krzyku
I wypuściłem powietrze przy głuchym jęku.
Nogi drżały mi jakbym był parkinsonikiem.
Psy niemal wyszły z łańcuchów za moim krzykiem.
W końcu wyłem nie jak człowiek, lecz w agonii zwierzę.
Chwilę później oddałem mocz i kał bezwiednie.
Nie czułem, w które miejsca trafia dokładnie bat.
Głośne trzaski. Czysty ból, który zapewniał kat.
Ojciec trzymał zrozpaczoną matkę i szlochał
Przez cały czas, gdy sołtys publicznie mnie chłostał.
Matka podbiegła, by chronić mnie przed razami.
Po chwili leżała ze zdjętymi majtkami.
Ojciec wdał się w walkę i sam został schwytany,
A ja, niezmiennie, byłem okrutnie smagany.
Moi ciałem potężne konwulsje targały.
Nieopodal jakieś dziewczyny się chichrały.
Żywy ogień na plecach, chłodny wiatr poniżej.
Skupiłem wzrok na stojącej dziewczynie chciwiej.
Poczułem ogromną erekcję mimo bólu.
"Dawaj silnej! Widać, że podoba się chłopu!"

Tymczasem córka sołtysa w domu leżała.
Przy każdej zmianie bandaży bardzo cierpiała.
Znachor kazał dać zioła między nie a rany.
Dzięki temu, aż tak bardzo się nie sklejały,
Lecz nie trzeba było czekać na zakażenie
I stanu dziewczyny ogólne pogorszenie.
Kiedy dziewczyna zaczęła tracić świadomość,
Natychmiast informację przekazał jegomość:
"Przez pogarszający się stan poszkodowanej,
Sędzia ogłasza wobec osoby karanej:
Zwiększyć liczbę uderzeń do dwudziestu pięciu.
Starannie garbować skórę temu zwierzęciu!"

Ciężkie baty okazały się jeszcze cięższe.
Z łatwością cięły się przez ścięgna oraz mięśnie.
Gdy kat wymierzył osiemnaste uderzenie,
Ludzie zamilkli niczym na czyjeś skinienie.
Na plac wprowadzono półgłówka miejscowego.
Widziano go zapałkami zabawionego.
Dwóch chłopów szybko od słupa mnie odwiązało
I z pojmanym delikwentem procedowano.
Zanim na placu zaczęto kolejne lanie,
Zrozpaczeni rodzice wzięli mnie pod ramię.
Poczułem strugi krwi ściekające mi z pleców,
Coraz liczniejsze na skórze chłodnych pośladków.
Gdyby chłostę doprowadzono do końca,
Zostałbym tam do końca dnia w promieniach słońca.
Moje odchody ktoś zabrał w niejasnym celu.
Wkrótce koniec historii o wsi dręczycielu.

Nieświadomego półgłówka imieniem Tomasz,
Komendant pochwycił, jakkolwiek to nazywasz,
Przywiązał do kołowrotka studni postronkiem
Zdjął majtki i zaczął okładać długim kijkiem.
Przygłup jak karp wyjęty z miednicy się rzucał,
Przez co na zmianę w nerki i jądra obrywał.
Lecz jego lanie również zostało przerwane,
A świta postanowiła zwołać naradę.

By zmniejszyć gniew Boga zapanował post ścisły.
Uznano, że ogień wzniecił piorun kulisty.
Tak twierdziły starsze kobiety z okolicy,
Czego nie można wykluczyć przy letniej hicy.
W przyszłości pół wsi miało spłonąć w tej stodole.
Oznaczało to większą niż reżim niedolę.

Sołtys rzekł, iż nie ukaże już ludzi chłostą
I nie raz złamał tę obietnicę pochopną,
Ten człowiek nie zamierzał cofnąć się przed niczym,
Otoczony bierną grupką potakiwaczy.
Nie pozwalał na swobodne wsi opuszczenie,
Groził za to aresztem i domów spaleniem.
Lecz ktoś w końcu go otruł nim zima nastała.
Pokaźna część wsi go jednak opłakiwała.

Ostrożnie dotykałem popękanej skóry.
Niewiele brakło, a zostałyby z niej wióry.
Plecy były niczym mięso obite tłuczkiem
I po spotkaniu z naszym wbitym w szafkę mruczkiem.
Pejcz zostawił głębokie i błyszczące się bruzdy,
Czy wchodziłby lepiej w skórę, jakbym był tłusty?
Otrzymałem listowną poradę znachora:
Każda rana musi być dobrze odkażona.
Na stole stał domowy płyn dezynfekcyjny.
Szycie każdej rany oznaczało ból silny.
Ten człowiek miał manię, aby wszystko odkażać.
Rany dziewczyny nakazał wrzątkiem polewać.
Był to silny wstrząs dla układu nerwowego.
Prawie jak przy paleniu ciała żywego.

Po dziś dzień nie mam żadnego odszkodowania
Z tytułu nikomu niepotrzebnego lania.
Blizny na moich plecach nigdy nie zniknęły.
Później, gdy żyłem w mieście, pytania budziły.
Zaczął interesować mnie dość kodeks karny.
Co mógłbym zrobić, aby zostać znowu zlany?
Albo w jakim kierunku miałbym się wykształcić,
Co by móc samemu komuś plecy przekształcić?
Kiedyś dostałem kosza od córki sołtysa,
Lecz później połączyły nas blizny na plecach...


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 august 2021

Morskie Oko

Historia ta wydarzyła się przed tygodniem,
Kiedy byłem z rodzicami nad Morskim Okiem.
Na dzień przed podróżą, ojciec jazdy odmówił.
Krzycząc pijany, matkę o nierząd pomówił.

Wyjechaliśmy o dziewiątej przed południem,
W sam raz, by dojechać o dziewiątej wieczorem.
Mama mówiła o wspinaczce w Smoczej Jamce,
Ojciec strzelił piwko w korku na Zakopiance.

Ojciec parkingu nie umiał zarezerwować,
Zatem w ciemno autem zaczęliśmy drałować.
Policja zawracała na Łysej Polanie,
Tak więc na dziko odbyło się parkowanie.

Godzinę później do granic parku doszliśmy
Oraz w długiej kolejce się ustawiliśmy.
Nie kupiliśmy też wejściówek w Internecie,
A to bardzo popularne miejsce na świecie.

Gdy zerkałem, jakże daleko droga wiedzie,
Ojciec straszył, że autobus po mnie przejedzie.
Potem wypił piwo, a godziny mijały.
Kolejne fasiągi z grubasami jechały.
Była szesnasta. Fiakrzy trzaskali batami.
Konie, ledwo zipiąc, stukały kopytami.
Gdy jeden padł, ojciec chciał złożyć reklamację,
Choć i tak nie zdążylibyśmy na kolację.
Nie przypuszczał jeszcze, jak będzie zszokowany,
Gdy ujrzy, że passat został odholowany…
Matka zakryła podkładem podbite oko.
Taka to była wycieczka nad Morskie Oko…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2021

W Polsce jedyny prawdziwy

Zdarzyło się to piętnaście lat przed pandemią.
Bardziej niż nadwagą martwiłem się anemią.
Na osiedlu miała miejsce gra, jak co roku.
Brały w niej udział szkoły z okazji roztopów.
Dopiero, co opuściły nas deszczu strugi,
Nadeszła wieść, że umiera Jan Paweł Drugi.
Nieważne, czy ktoś stary, czy jeszcze nieborak,
Ciężko uwierzyć, że odchodzi papież Polak.

Niemniej jednak, turniej szkół został dokończony,
A wynik roztopów z radością ogłoszony.
Moja podstawówka, jak zwykle, przejebała,
Bo pewna kujonka na kompach się nie znała.
Myśleliśmy, że papieżowi się poprawi.
Na plac św. Piotra przybyli ciekawi.
Lecz z biegiem czasu wieści były coraz gorsze.
Ojciec płakał, a ja grałem w "Need for Speed: Porsche".
Wieczorem w Jedynce puszczono Jamesa Bonda.
Matka sprzątając wiła się jak anakonda.

Przed dziesiątą Sean Connery zniknął z ekranu.
Nadszedł komunikat, co do papieża stanu.
Jan Paweł Drugi oddał się Pana opiece.
Ojciec zgasił światło oraz zapalił świece.
Odmówiliśmy różaniec oraz koronkę.
Z nudów patrzyłem na wielkanocną święconkę.
Potem ogłoszono żałobę narodową.
W następstwie odwołano dyskotekę szkolną.
Usłyszałem, jak ojciec wziął z lodówki wódkę.
Zabrakło godziny policyjnej w majówkę...
Ojciec słyszał moje narzekanie w pokoju
Oraz nie zamierzał zostawić mnie w spokoju.
Przyszedł i zaczął od szkolnych rzeczy kontroli.
Akurat miałem na biurku zeszyt kolegi.
Na marginesie znajdował się wiersz o treści:
"Jan Paweł Drugi
Zajebał mi szlugi"
I rysunek Matki Teresy "z katapulty".
"Czyżbyście praktykowali szatańskie kulty?!
Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?!
Będziesz mi tu szkalował papieża Polaka?!
Myślisz, że można obrażać Ojca Świętego?!
Żebyś nie posmakował pasa skórzanego!"
Ojciec chwycił mnie i rzucił o meblościankę,
By następnie siąść przy pianinie i grać "Barkę".
Później padł na kolana i modląc się słowami:
"Wierzę w Ciebie Boże żywy.
W Polsce jedyny prawdziwy..."
Zapłakał gorzkimi oraz rzewnymi łzami.

W domu zapanowały większe obostrzenia.
Codziennie czekał mnie test z biografii papieża.
Wychodzić z domu mogłem tylko do kościoła.
Co tydzień przekładał otwarcie komputera.
Powrót do normalności oznajmił w wakacje.
Benedykt zaszczepił nam wiarę w swoje racje.
Nadeszły lecz kolejne fale psychozy.
Przed ojcem nie uchronił nas Baranek Boży.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 21 march 2021

Adrian

Kiedy byłem w ostatniej klasie podstawówki,
Popełniłem błąd i zaznałem jego skutki.
W szkole był chłopak niepełnosprawny psychicznie.
Innymi słowy, nie zawsze myślał logicznie.
Miał na imię Adrian i chciał zostać prezydentem,
Lecz perspektywy miał w rzeczywistości smętne.

Matka nie zgadzała się na szkołę specjalną,
Co też sprawiało mu rzeczywistość koszmarną.
Wielu innych uczniów się na nim wyżywało.
Mi zachowywać się tak nigdy nie przystało,
Acz jeden feralny raz zażartować chciałem
I na korytarzu plecak mu odebrałem.
Adrian czym prędzej chwycił plecak, by go wyrwać.
Wtedy tkanina tornistra zaczęła pękać.
Materiał rozerwał się ciut powyżej zamka.
W tamtym momencie zapadła nade mną klamka.
Lecz zniszczenia plecaka na celu nie miałem.
Za wszelką cenę, jak w "Dark", cofnąć czas pragnąłem.
Nawet jeśli, przyszłość była już określona.
Z wnętrzności tornistra ziała dziura ogromna.
Przez tą sytuację zapadł na mnie strach blady.
Jak mam wytłumaczyć przyczyny tej szkarady?
Rzekłem Adrianowi, by nie mówił nikomu
I koledze, co obserwował po kryjomu.

Nazajutrz już o wpół do ósmej byłem w szkole.
Już zapomniałem o plecaku i matole.
Stanąłem przy płocie razem z moim kolegą
I dłuższą chwilę rozprawialiśmy nad Tibią.
Wtem spostrzegłem Adriana oraz matkę jego.
Dopadło mnie wspomnienie czynu haniebnego.
Adrian targał na plecach swój stary tornister,
A mi spodnie zmieniły się w pełen kanister.
"Co ty kurwa wczoraj zrobiłeś Adrianowi?" -
Wykrzyknęła matka ku mojemu strachowi
I rozerwanym plecakiem zaczęła machać.
Nie pozostało mi nic, tylko się rozpłakać.

Dalej płakałem, kiedy poszliśmy na lekcje.
Matka Adriana przyszła, by zgłosić obiekcje.
Zaklinałem się, że nic złego nie zrobiłem
I w geście desperacji krzesło przewróciłem!
Wydawało się, że wszyscy mi uwierzyli,
Lecz już na przerwie szkolne kamery sprawdzili.
Monitoring korytarza zarejestrował
Moment, gdy materiał plecaka się rozerwał.
Potem jeszcze kumpel pogrążył moją hańbę,
Tłumacząc się, że przecież tylko mówi prawdę.

Nader szybko nadszedł dzień zebrań z rodzicami.
Szkolny parking zapełnił się samochodami.
Moi wybrali się wspólnie i sam zostałem,
A w czasie ich absencji się masturbowałem.
Cóż mi zostało innego, a czasu krocie.
Serce zabiło znów mocniej przy ich powrocie.
Zapytałem taty, gdzie mama się podziała.
On na to odparł, że po plecak pojechała...
Nie wiedząc, co począć, wróciłem przed komputer.
Nagle spostrzegłem, że ojciec wyłączył router.
Wpadł do pokoju i odpiął z listwy peceta.
W tym momencie poszła się jebać w grze rozgrywka.
Moja postać w Tibii na serwerze została.
Przez najbliższą godzinę wpierdol dostawała.
Ojciec rzekł: "Na ciebie jest tylko jeden sposób.
Poczekamy jeszcze tylko na matki powrót."
Kazał pójść do szafy i wybrać pas pod lanie.
Mogłem wziąć dowolny - wszystkie były te same.

Położyłem się poprzez kanapy oparcie
I w jej materiał z ekoskóry wbiłem kłykcie.
Zsunąłem do kolan spodenki oraz majtki,
Aby odsłonić przed ojcem gołe pośladki.
Położył poduszkę, bym mógł bardziej się wypiąć.
Chwilę jeszcze myślał, czy by mnie czymś nie przypiąć.
Nie myślał o innych wychowania sposobach.
Gdy byłem ready, położyłem pas na biodrach.
A dostać miałem dokładnie trzydzieści razów.
Oto cena plecaka w jednym z Leader Price'ów.
Była to podróbka z szyldem "Toni Hilfinger".
Konserwatywny dom pochwaliłby Ratzinger.

Modliłem się wtem słowami:
"Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Polsce jedyny, prawdziwy.
Proszę, by już nie pił tata.
Więcej nie dotknę siusiaka."

Głośne plaśnięcia słychać było w całym domu.
Sąsiedzi nigdy nie powiedzieli nikomu.
Bywało, że ojciec sięgał po dyscyplinę.
Uderzenia były ciche, a pręgi sine.
Ponadto, znacznie głębiej wrzynała się w skórę.
Trudno było wtedy walczyć z potwornym bólem.
Ojca nie wzruszało, że jego syna boli,
A matka cicho nuciła "Codzienność" Goyi.
Potem zapytała, czy może też spróbować
I drugą dziesiątkę zaczęła aplikować.
Tandetny plecak sprowadził mnie na manowce,
A razy pasem po tyłku były stanowcze.
Zacisnąłem zęby i nie krzyczeć się starałem.
Aby łatwiej znieść ból, nóżkami też skręcałem.
Jednak pieczenie było coraz bardziej intensywne.
Wbrew woli, zacząłem wydawać jęki liczne,
Które stopniowo przeszły w ciągły krzyk oraz płacz.
Czułem, jakby do tyłka dobrał mi się żarłacz.
Trzaski i krzyki zmieniły się w żwawy dialog.
Lanie i szlabany tworzyły kar katalog.
Każde smagnięcie zostawiało palący ślad.
Gdyby ktoś mnie później wymasował, byłbym rad.
Spuchnięte pośladki paliły ogniem żywym.
"Następnym razem dostaniesz biczem prawdziwym." -
Rzekł ojciec, skąd miałby go wziąć nie wyjawiając
I udał się w stronę drzwi, spodnie poprawiając.
"Następnym razem wejdź do szafy powąchać pas.
Poczujesz smród bólu, to odechce ci się w czas".
Nim wyszedł z pokoju, jeszcze kopnął mnie w dupę
Oraz rzekł, że nie stać ich było na aborcję.
Z widoczną erekcją udał się do sypialni,
Gdzie czekała już matka - byli kuriozalni.

Po dłuższej chwili, odkąd skończyło się lanie,
Czułem ciepło oraz przyjemne pulsowanie.
Zamknąłem się w łazience, by obejrzeć ślady.
Sine pręgi miały charakter ciastowaty.
Przez tydzień mieniły się kolorami zorzy.
Nie ma chuja we wsi, jak mój tatuś batoży.

Szkoda, że nikt z tych, co w szatni tłukli Adriana,
Nie dostał, tak jak ja, na gołą skórę lania.
Musiałem dać mu plecak przy kolegów masie,
A także pocałować go przy całej klasie!
Tak kazała pedagog, choć trwała pandemia.
Ze wstydu marzyłem, by zapaść się w podziemia!
Później, w szatni Adrian obrywał rutynowo.
Wzięto mu rzeczy i kopano wyczynowo.
Mimo, że moja szczęka została złamana,
Postanowiłem stanąć w obronie Adriana.
Poleciłbym więc lanie każdemu rodzicowi,
Bo najlepiej uczy to, co po prostu boli.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 february 2021

Geneza

Wydarzyło się to, gdy byłem małym chłopcem.
Choroba chciała sprowadzić mnie na manowce.
Dostałem duszącego kaszlu i gorączki.
Nie czułem też smaku i zapachu golonki.
Bolały mnie plecy i złapały mnie dreszcze,
A było to w latach dziewięćdziesiątych jeszcze...
Matka urwała się, by wziąć mnie do lekarza,
Lecz prawa jazdy niestety nie posiadała.
Ojciec zwykle o tej porze był już pijany.
Było jasne, że o pomoc dziadka spytamy.

Niczym na wezwanie z Ubera aplikacji,
Podjechał hondą accord IV-tej generacji.
Miała dwa litry i aż dziewięćdziesiąt koni!
Plus przedni napęd, co przed poślizgiem nie chroni.
Nad ranem bardzo dużo śniegu napadało.
Podjazd w górę spod bloku mocno zasypało.
Matka otwarła drzwi i z hondy wyskoczyła,
Po czym stanęła za autem i pchać zaczęła.
Ważąca przeszło tonę honda ani drgnęła.
Drobna matka uparcie na nią napierała.
Gaz do dechy nacisnął dziadek po bajpasach
I wtem matka poślizgnęła się na obcasach.
Rozpaczliwie próbowała chwytać bagażnik,
Lecz pojazd przewrócił ją jak wielki drapieżnik.
Matka za tylną szybą pojazdu zniknęła,
A potem honda o cały metr się stoczyła.
Widząc to, zacząłem krzyczeć i robić siku.
Płakałem oraz wierciłem się w foteliku.
Darłem się i ryczałem zupełnie nieskrycie,
A matka w tym czasie walczyła o swe życie...
Pomimo, że modliłem się przed Panem Boziem,
Honda zsunęła się, gniotąc matkę podwoziem...
Dziadek nie mógł skupić się przy moim wrzasku.
Szarpał biegi, a matka była wciąż w potrzasku.
Śnieg spod kół zaczął na jakiegoś kundla sypać.
Wściekłe zwierzę najpierw zaczęło na nas szczekać,
A następnie szarpało przygniecioną matkę,
Po czym znudzone nasikało na nogawkę.

Pod blok przyjechała karetka, straż i pały.
Służby wolno matkę spod hondy wyciągały.
Matka była, jak na co dzień, poobijana.
Była też przez rurę wydechu oparzona.
Ojciec nie zszedł, tylko z balkonu obserwował.
Dostrzegłem jak przez chwilę głową w mur uderzał.
Potem wziął lornetkę i zaczął obserwować,
Później zaczął w tę i z powrotem spacerować.
Na moment wychylił się tak, jakby zamierzał skoczyć,
Lecz spuścił głowę i zdołał do środka wkroczyć.

Dziadek cały czas czynnie udzielał pomocy.
Zaproszono go do policyjnej karocy.
Policja prawo jazdy zatrzymać mu chciała.
Wyjął z kieszeni pięć dych. Mandat wypisała.
Mój dziadek częstokroć korupcję praktykował,
Odkąd w Auschwitz jako Oberkapo pracował.
Na Zachodzie nigdy tego nie robił,
A jak był w USA nigdy babci nie zdradził.

Matkę zabrano na dział chirurgii twarzowej,
By zagoić ranę od rury wydechowej.
Ojciec do szpitala nie zajrzał ani razu.
W dzień powrotu matki jak zwykle dodał gazu.
Dlaczego robi to po tym wszystkim, spytała
I odpowiedź następującą otrzymała:
"Chciałem zaproponować ci rejs parostatkiem,
A ty mnie próbujesz szantażować wypadkiem!"
Po czym przypierdolił jej tak, że drzwi rozbiła.
Leżała wśród szkła na podłodze i krwawiła.

Zanim oboje rozwieść się postanowili,
Jeszcze dziwne zapalenie płuc przechodzili.
Matkę przez miesiąc męczył stan podgorączkowy.
Ojciec rzucał się o rosół niedosolony.
Raz nacherlał do puszki z piwem i zamroził,
A po rozwodzie dużo po świecie się woził.
Nie był to człowiek o umysłowych wyżynach.
Po latach handlował na jakimś targu w Chinach...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 28 august 2020

Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru...

Miałem siedem lat. Zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca bliznę mi zostawiła.
Za każdym razem, gdy łapała mnie choroba,
Zmuszano mnie bym korzystał z inhalatora.
Matka robiła weń roztwór soli bocheńskiej -
Mieszanki wiecznie wrzącej i dosyć drażniącej.
Przyniosła mi go do łóżka z własnej tępoty
I wróciła do kuchni, aby tłuc kotlety.
Jakież było zdziwienie, gdy krzyk usłyszała,
Kiedy woda na moje udo się wylała.
Ojciec przebudził się wtem ze snu pijackiego
I zaczął powoli zwlekać się z łóżka swego.
"Bóg nas ukarał" - załkała zmartwiona mama.
Coraz bardziej czerwona stawała się rana.
Trzeba było wnet zanieść mnie na pogotowie.
Ojciec wziął mnie na barana - raną po głowie!
Lecz w końcu sami dotarli sanitariusze.
Nie całkiem były trzeźwe ich ciała i dusze.
Ku memu narastającemu przerażeniu,
Jodyną polali ranę po oparzeniu.
Ból był silniejszy niż po laniu którymkolwiek.
Przez pół nocy nie mogłem później zmrużyć powiek.
"To wszystko twoja wina!!!" - słyszałem zza ściany,
Gdy ojciec matką o ścianę rzucał pijany.
Czym prędzej przybiegłem do dużego pokoju.
Gdy zdjął mi piżamę, krzykła: "Zostaw go gnoju!"
Nie zwykłem być na tak ciężkie lanie gotowym.
Dostrzegłem krew na papierze toaletowym.
Gdy leżałem gotowy do lania na stole,
Mój ojciec zgasił matce cygaro na czole.
Będąc dorosły poznałem ukrytą prawdę:
Ojciec uszkodził inhalatora podstawę.
Było to później główną przyczyną rozwodu,
A także napisanego przeze mnie pozwu.
W końcu mogliśmy zacząć żyć bez tego potwora,
Jednak z mojej matki też wyszła niezła zmora...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 august 2020

Muszę wam coś o sobie powiedzieć...

Zdarzyło się to, kiedy miałem lat szesnaście,
A mój starszy brat miał natomiast dziewiętnaście.
Podczas gdy ja kolejną dziewczynę już miałem,
Mojego brata nigdy z żadną nie widziałem.
Nasi rodzice, którzy na PiS głosowali,
Coraz bardziej się moim bratem przejmowali.

Pewnej niedzieli brat rzekł, że chce porozmawiać.
Myślałem, że chce nam o czymś poopowiadać.
Od powrotu z mszy, ojciec pił już trzecie piwo.
Trzymał się twardo na swoich nogach o dziwo.
Po obiedzie ojciec TVP Info włączył,
A brat poprosił, bym do rodziców dołączył.
"Muszę wam teraz coś na swój temat powiedzieć..."
"Chyba nie będziesz w klasie maturalnej siedzieć?!" -
Zaśmiał się ojciec, ale mój brat był poważny.
Nie chodziło o szkołę - był odpowiedzialny.
"Znalazłeś w końcu dziewczynę?" - ojciec zapytał.
"Nie, tato jestem gejem" - mój brat krótko odparł.
Ojcowski kufel z piwem upadł wprost na dywan.
Książęce wsiąkło pieniąc się. Przemówił tyran:
"Więc to wszystko prawda, co mówią w Wiadomościach.
Ta ideologia miesza młodzieży w głowach!
Od kogo miałbyś dostać tę przypadłość w spadku?
Już prędzej wolałbym, żebyś zginął w wypadku."
W oczach mojego brata łzy się pojawiły.
"Zawsze tato czułem, że chłopak jest mi miły..."
"Dość już! Zawrzyj mordę!" - ryknął nasz ojciec basem.
"Mówiłem, że za rzadko obrywałeś pasem."
Wpadł w szał. Wyciągnął z szuflady stare świerszczyki.
Otworzył jeden na jakiejś wypiętej rzyci
I zaczął trzymać mojemu bratu przed twarzą.
Gdy nie spotkało się to z reakcją właściwą,
Ojciec wziął matkę i spódnicę jej podwinął.
Mój brat natychmiast ojca od matki odepchnął.
Po chwili upadł na ziemię w twarz uderzony
Przez ojca, który wyszedł z domu obrażony.

Ojciec małą inteligencją się odznaczał.
Z wiekiem umysł jeszcze bardziej mu się pogarszał.
Matka zachciała mieć toaletkę w pokoju.
Ojciec wstawił więc kibel i włączył do pionu...

Nie wiedziałem, co powinienem o tym sądzić.
Media zewsząd zdawały się o gejach trąbić.
Wieczorem, gdy ojca nadal nie było w domu,
Zajrzałem do brata, nie mówiąc nic nikomu.
On sam za to cicho pod kołdrą popłakiwał,
Jednak przed rozmową ze mną się nie wymigał.
Brat opowiedział mi o swojej przypadłości,
O złym pierwszym razie, innej formie miłości,
O strachu przed przemocą na środku ulicy
I przed byciem zwyzywanym w szkolnej świetlicy,
O całej nienawiści sączącej się z mediów
I wygłaszanej podczas narodowych spędów.
Powiedział, że ma już kogoś sercu bliskiego.
Poznał go przez aplikację czasu swego.
A ja zwierzyłem mu się z problemów z dziewczyną.
Wciąż lękałem się być między szyną a szyną.
Z jednej strony chciałem pierwszy raz mieć za sobą,
Jednakże penetracje ze stulejką bolą.
Nie chciałem też próbować seksu oralnego,
Bo było to dla mnie coś wręcz obrzydliwego.
Anal wydawał się być w porządku na filmach.
Przy stulejce musiał jednak zostać w marzeniach.
Lubiłem też oglądać sceny z chłostą w filmach.
Miałem fap-folder ze zdjęciami tyłków w bliznach.

Braterska gawiedź zanikła, gdy ojciec wrócił.
Jego pijacki ton naszą dyskusję skrócił.
"Żeby to w porządnym i katolickim domu,
Gdy rząd daje jałmużnę potrzebującemu..." -
Mamrotał ojciec i wlazł do pokoju brata,
Ujrzał nas obu w łóżku i zmienił się w kata.
Pas był ojcowską bronią w rodzinnych relacjach.
Kołdra była dobrą tarczą w tych sytuacjach.
Gruby rzemień smagał nas skrytych pod pierzyną.
W takich momentach byliśmy jedną drużyną.
Zasnąłem, gdy w końcu uspokoił się tata.
Za plamę na łóżku przeprosiłem też brata.

Nazajutrz nasz ojciec do proboszcza wydzwaniał.
W sprawie terapii konwertującej rozmawiał.
My zaś wyruszyliśmy normalnie do szkoły.
Wtem zaczęły za nami iść jakieś matoły.
"Ej, pedały!" - usłyszeliśmy za plecami.
Chodnik został nam zagrodzony osiłkami.
Ktoś kopnął mnie w dupę. Przewróciłem się na żwir.
Dostrzegłem, że mego brata tłucze jakiś zbir!
Ktoś zadał mi mocny cios - z całej siły w krocze!
Bolało tak, że widziałem jak przez przeźrocze.
Ujrzałem jeszcze, jak bratu spodnie ściągali.
Potem kopli mnie w twarz i dalej butowali.
"Raz w dupę to przecież nie pedał!" - usłyszałem.
Potem brat zaczął krzyczeć. Przytomność straciłem...

Ocknąłem się w szpitalu, w bandaże odziany.
Niemal bym zapomniał, że wcześniej byłem sprany.
Wtem dotarło do mnie, że nie mam wszystkich zębów.
Nie czułem też krocza. Chciałem wyrwać się z więzów!
Z korytarza krzyczenie ojca usłyszałem.
Kiedy dotarło do mnie, co wrzeszczy - zamarłem.
Darł się: "Zabili mnie syna, prowokatorzy!!!
Czy są jacyś spoza kasty prokuratorzy?"
Ból przeszył całe moje ciało, aż po skronie.
Gdybym sięgnął, przycisnąłbym do twarzy dłonie.
Chciałbym sam zginąć, lecz czułem mocno, że żyję.
Były to najstraszniejsze mego życia chwile.
Wkrótce potem wyszło na jaw, co się wydarzyło,
Że kilku troglodytów tak nas załatwiło.
Po rozmowie z moim bratem, ojciec poszedł chlać.
O tym, co się dowiedział, sąsiadowi dał znać.
Usłyszał jego syn - cwaniaczek osiedlowy.
Już cały Białystok był ubić nas gotowy.
Bratu dwie butelki do odbytu wepchano,
Za to mi jednym kopnięciem jądra strzaskano.
Nie obdarzę już moich rodziców wnukami.
Będę kupował hormony razem z transami.
"Tu leży pedał." - ktoś grób brata zdewastował.
Ojciec myślał nad zmianą frontu, gdy szorował.
Kraj winien być strefą wolną od nienawiści,
Tak jak rodzina. Może kiedyś to się ziści...


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 april 2020

Przebudzenie wiosny

Zdarzyło się to w marcu, dwudziestego roku.
Ojciec wrócił z Włoch, nie szusował lecz na stoku.
Łapał fuchy i na budowach zapierdalał.
Tym sposobem każdy z nas koniec z końcem wiązał.
Wraz z ojcem powrócił do nas koronawirus.
Zaprzeczyć temu nie mógł nawet Kaczor-świrus.
Na szczęście lecz dla mnie, dla ojca oraz mamy,
Mieliśmy tylko bardzo łagodne objawy.
Wszyscy zostaliśmy objęci kwarantanną.
Babcię w bloku obok zostawiliśmy samą.
 
W domu atmosfera była bardzo napięta.
Ojca rozwścieczyła porzucona skarpeta.
Zagroził, że załatwi mi koronoskopię,
A następnie złośliwie stanął mi na stopie.
 
Babcia obchodziła urodziny niedługo.
Ojciec kazał mi zadzwonić – tak będzie miło.
Telefonu jednak do niej nie wykonałem,
A przy każdym myciu rąk, rękawy chlapałem.
Ojciec wkurwił się i na komputer dał szlaban.
Co tu począć? Nie można nawet wyjść na stragan!
 
Sfrustrowany, w końcu kwarantannę złamałem.
Poszedłem do babci i w twarz jej nachuchałem!
Pomogłem jej trzymać pralkę przy wirowaniu.
Głęboko odetchnąłem wszędzie w jej mieszkaniu…
Babcia już od lat na Alzheimera cierpiała.
O mojej wizycie nie będzie pamiętała,
Lecz wracając, na klatce policję spotkałem.
Trzydzieści tysięcy kary od psów dostałem.
Spytali, czy nie boję się roznieść wirusa.
Rozpłakałem się, mówiąc, że boję się ojca.
Jednak zignorował to krawężników oddział.
Nim policjanci wyszli, ojciec pas już zdejmował…
 
Dwa tygodnie później babcia źle się poczuła
I w przeciągu kilku dni ducha wyzionęła.
Nie mogło jej pomóc pleców oklepywanie.
Jak się domyślacie, dostałem znowu lanie…
 
Z racji, że dawno lat osiemnaście skończyłem,
Odpowiedzialności karnej nie uniknąłem.
Jak to w Polsce, dostałem dwa lata zawiasów,
Za to, że mą babcię przeniosłem do zaświatów.
Jaki będzie morał tej aktualnej wieści?
Nie wychodź z domu, bo Cię polski rząd popieści!


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 january 2020

Ojczymie

Ojczymie,
Dlaczego znów lękam się ujrzeć oblicze Twe?
Ojczymie,
Dlaczego wyrzuciłeś wszystkie zabawki me?
Ojczymie,
Dlaczego na prośbę o pieniądze mówisz nie?
Ojczymie,
Dlaczego zawsze się liczy tylko zdanie Twe?
Ojczymie,
Dlaczego przekazujesz jedynie wieści złe?
Ojczymie,
Dlaczego Twój nastrój zjeżdża w dół jak po szynie?
Ojczymie,
Dlaczego mieszkanie jest znów w cygara dymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przegrałeś wypłatę w kasynie?
Ojczymie,
Dlaczego przy Twoim łóżku ma być naczynie?
Ojczymie,
Dlaczego popijasz wódkę przy dobrym winie?
Ojczymie,
Dlaczego znów wypowiadasz słowa niepłynnie?
Ojczymie,
Dlaczego znów leżysz na zdjęciu w biuletynie?
Ojczymie,
Dlaczego po awanturze siedzisz bezczynnie?
Ojczymie,
Dlaczego Twój upór jest stały jak w bursztynie?
Ojczymie,
Dlaczego w pracy boją się Cię doradczynie?
Ojczymie,
Dlaczego zabiłeś małego kotka w rynnie?
Ojczymie,
Dlaczego chciałeś zmusić mnie do pracy w młynie?
Ojczymie,
Dlaczego kazałeś mi czytać o Bezprymie?
Ojczymie,
Dlaczego nie chcesz zakupić auta w benzynie?
Ojczymie,
Dlaczego podglądałeś mnie kiedyś w latrynie?
Ojczymie,
Dlaczego w piwnicy wiecznie trzymasz te skrzynie?
Ojczymie,
Dlaczego ślady stóp na plaży masz olbrzymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przekręcasz słowa w polskim hymnie?
Ojczymie,
Dlaczegoś zjadł na Halloween gotowe dynie?
Ojczymie,
Dlaczego pojawiasz się nawet tutaj w rymie?
Ojczymie,
Dlaczego musimy żyć przy Twoim reżymie?


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 9 january 2020

Komórka z kamerą

 
Wydarzyło się to już czternaście lat temu
I przysłużyło dość zachowaniu mojemu.
Co prawda, było ono wzorowe w dzienniku,
Jednakże nauczono mnie czegoś więcej o życiu.
 
W mej klasie, był pewien chłopak upośledzony.
Nie było w szkole dnia, gdy nie był on dręczony.
Raz, że go biję, zacząłem w szatni udawać.
Wredny kolega zaczął komórką nagrywać.
Że choć raz, ja będę miał przejebane, liczył.
Nie był to pierwszy raz, kiedy on mi źle życzył.
Czułem strach, jak okazało się, żem nagrany.
Na filmie widać było jak macham rękami,
Lecz akompaniowany debila krzykami.
Wyrwałem komórkę. Usunąć próbowałem.
Skończyło się tak, że wpierdol w szatni dostałem.
 
Później złośliwy kolega krążył po szkole.
Wychowawczyni ukazał moją niedolę.
Mój kumpel polecił mi schować się do kibla,
Na wieść, że do szkoły przyszła matka debila.
Tak też uczyniłem, lecz w końcu wyszedłem
Oraz na widok tej matki się rozpłakałem,
Jednakże ona z uśmiechem mnie przytuliła
I rzekła, iż wie, że to nie jest moja wina.
Wychowawczyni też wątów do mnie nie miała.
Na zebraniu jednak przestrzegała rodziców,
By dzieci nie nagrywały swoich wybryków.
 
Matka wróciła z zebrania ostro wkurwiona.
Że o wszystkim wiedziała, nosiła znamiona.
Zakazała mi komputer na całe ferie.
Musiałem też zjeść znienawidzoną mizerię.
O tym, co się stało, truła mi tygodniami.
Bałem się, że może to trwać nawet latami.
 
W połowie ferii, gdy ojca nie było w domu,
Matka weszła z pasem do mojego pokoju.
„Kładź się na łóżku i zdejmij spodnie. Majtki też!” –
Powiedziała, a przeze mnie przebiegł strachu dreszcz.
Gdy poczułem na pośladkach chłodne powietrze,
Ledwo stłumiłem wzmagającą się erekcję.
Z plaskaniem zaczęły spadać pasy piekące.
Nie myślałem, że będzie to podniecające.
Krzyczała, że przy mnie jest zawsze kupę smrodu.
Lała tyłek, a ja tarłem wackiem do przodu.
Plama na moim łóżku się pojawiła.
Zafundowaną rżniętkę matka zakończyła.
 
Dostałem wpierdol w szkole, w domu i psychiczny
Za to, że miał miejsce postęp technologiczny.
Sam marzyłem, aby kręcić krótkie filmiki.
Stosunek matki do technologii był dziki.
„Nie będzie komórki z kamerą.” – powiedziała.
Dziś ze smartfonem w ręku sama popierdala…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 january 2020

Maleńki stosik

Historia ta wydarzyła się na wakacjach.
Nie myślałem o potencjalnych komplikacjach.
Zamiast jak inni – w złodziejów oraz policję,
Wolałem bawić się z kuzynem w inkwizycję.
Razem, na wsi, ciemne szaty ubieraliśmy
Oraz różne przyrządy konstruowaliśmy.
 
Pewnego razu rodzice poszli do wujka.
Zaprosiłem kuzyna i jednego chujka.
W szaty poprzebierani dokazywaliśmy
I nad tym co zmajstrować kombinowaliśmy.
Naszą uwagę zwrócił słup na środku placu.
Ojciec zwykł opierać się o niego na kacu.
Postanowiliśmy przystroić ten oto słup.
Gałęzi i chrustu zebraliśmy kilka kup.
Miał on stos do palenia czarownic udawać.
Czegoś jednak zaczęło nam w stosie brakować.
Udałem się do domu po moją siostrzyczkę –
Niespełna dziewięcioletnią, małą dziewczynkę.
Zgodziła się do słupa na chwilę przywiązać.
Mój kuzyn wszystko na YouTubie zwykł streamować.
Poszedł z kumplem na chwilę po lustrzankę starą,
A ja zostałem sam z siostrzyczką przywiązaną.
Nieopodal paliło się małe ognisko,
By usmażyć kiełbaski, a potem zjeść wszystko.
Trwało kolejne suche i upalne lato.
„Ciężko coś wyhodować” – narzekał mój tato.
Nagle, że burza się zbiera zauważyłem.
Powiał silny wiatr i bardzo się przestraszyłem.
Zaczął podrywać chrust z płonącego ogniska
Do stosu z siostrzyczką niebezpiecznego bliska.
Czym prędzej, by z pędów ją uwolnić ruszyłem,
Lecz rozwiązać sznurków za nic nie potrafiłem.
Zebrany przez nas chrust zaczynał się zajmować.
Przez gęsty dym siostra zaczęła pokasływać.
„Rozwiąż mnie! Rozwiąż mię!!!” – tak, krztusząc się, krzyczała
I tym samym coraz bardziej mnie rozpraszała.
Gdy, że nie dam rady rozsupłać, już wiedziałem,
Jak najszybciej szukać sekatora pobiegłem.
Przeszkadzał mi dość znacznie strój inkwizytora.
Zrzuciłem sutannę i inne akcesoria.
Krzyk mojej siostry stał się znacznie donośniejszy.
Marzyłem o końcu wrażeń na dzień dzisiejszy.
Gdy w końcu wróciłem do stosu z sekatorem,
Przez dym i płomienie podejść nie potrafiłem.
Później zjawił się kuzyn z wężem ogrodowym
I zaczął stosik gasić z wzrokiem przerażonym.
Więzy mojej siostry same się przepaliły
Oraz poparzoną dziewczynkę uwolniły.
W nadpalonej sukience odbiegła od stosu.
Jęczała przez ból pieczonych udek i torsu.
Kuzyn skierował na nią strumień wody z węża.
Ciekawe, czy z bliznami znajdzie sobie męża.
iPhone na statywie wszystko dalej streamował.
Mój kuzyn cały czas zimną wodę kierował.
„Co tu się wydarzyło?! Ja wam nie ufałem!!!
Że tak się skończą wasze zabawy wiedziałem!” –
Zaczął krzyczeć ojciec. Matka wybuchła płaczem.
Z jej ust czuć było jeszcze wędzonym sandaczem.
Moja biedna siostrzyczka cały czas jęczała.
Na zdjęcie sukienki wrzaskiem reagowała.
Dziesięć minut później karetka się zjawiła,
A straż pożarna resztki stosu dogasiła.
Medycy stosowali wodę utlenioną.
Wiedziałem, że tak postępować już nie wolno!
Nim coś rzekłem, ojciec zabrał mnie do łazienki.
Dał mi czterdzieści razów kablem od suszarki.
Potem wyszedł i objął matkę zapłakaną.
Karetka zabrała ich córkę oparzoną.
 
Siostra doznała poparzeń połowy ciała.
Trzy miesiące okropne rany zagajała.
Mój kuzyn ukarany jak ja nie został.
Nikt w domu tego chłopaka nigdy nie chłostał.
Jego starzy nie czuli odpowiedzialności
I potem ojciec pobił się z wujkiem na pięści.
Patostream zyskał na popularności w sieci,
Choć YouTube oznaczył go jako „nie dla dzieci”.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2019

Mumia

W gimnazjum wybrałem się na wycieczkę szkolną.
Miałem klasę niestety bardzo nieudolną.
Trzy doby spędzone w hoteliku nad morzem
Były niekończącym się opierdolem.
Wychowawcy do późnej nocy pilnowali,
Abyśmy alkoholu nie degustowali.
Jeden nasz kumpel był sam zakwaterowany.
Pobyt ze swoją dziewczyną miał zakazany.
Szkoła nie chciała bowiem płacić alimentów.
Prawdę mówiąc, to rola prawnych opiekunów.
 
Każdy pokój spędzał wieczór przed telewizją.
Nikt nie chciał się zetknąć z nauczycielką-pizdą.
Przyznaję, że byliśmy wtedy bardzo durni.
Po nocnym seansie filmu na temat mumii,
Nastraszyć kolegę się zdecydowaliśmy.
Najwyższego z nas srajtaśmą owinęliśmy.
Chłop założył też na głowę worek foliowy.
Każdy z nas, by wyjść na korytarz, był gotowy.
Czym prędzej wszystkie żarówki wykręciliśmy.
Z mumią na czele korytarzem ruszyliśmy.
Pod pokoju kumpla drzwiami się znaleźliśmy.
Bacząc, by nie zaskrzypiały, je otwarliśmy.
Kumpel siedział z dziewczyną między kolanami.
Dziwka intensywnie pracowała ustami.
Słyszałem, że była z pochodzenia krzyżówką
Pijaczyny z Ukrainy z jakąś Żydówką.
Szlaufiara czym prędzej od kumpla odskoczyła,
A z kolei jego twarz się zarumieniła.
Nagle przebrana mumia dusić się zaczęła –
Plastikowy worek ze srajtaśmą wciągnęła.
Próbowaliśmy wyciągnąć go z jego gardła.
Przeszkadzała nam przy tym wszechobecność sadła.
Dziewczyna jak najszybciej do nas doskoczyła
Oraz wciągnięty worek wysysać zaczęła.
Ostatecznie pomogło dwóch nauczycieli,
Którzy to nasze krzyki z dołu usłyszeli.
Powiedzieli nam, że za ten wybryk konsekwencje,
Zamierzają wziąć wyłącznie we własne ręce.
Zapowiedział nam także surowy wuefista,
Że za to zdarzenie czeka nas rekonkwista.
 
Rano cała grupa na plażę się udała.
Tam właśnie nasza kara wykonać się miała.
W tym celu kazano na brzuchach się położyć
I wszystkim kolejno kąpielówki zdejmować.
Geograf wziął do ręki szkło powiększające,
Aby skupiać na tyłkach promienie słoneczne.
Cały ten proceder był bolesny koszmarnie.
Gdybym miał taką możliwość, wybrałbym lanie.
„Widzę, że ktoś w twoim domu ma ciężką rękę…” –
Rzekł geograf, gdy zobaczył niejedną pręgę.
 
Tak więc z wycieczki z pamiątkami wróciliśmy.
Wypalone kutasy na tyłkach mieliśmy.
Jaki tej opowieści zatem morał będzie?
Z plastikowym workiem trzeba uważać wszędzie.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 december 2019

Mój ojciec: Dzień Dziecka

Na Dzień Dziecka wziął mnie na ściankę wspinaczkową.
Liczyłem, że nie skończy się to awanturą.
Pomimo, że przyjechaliśmy samochodem,
Mój ojciec nie zastanawiał się nad browarem.
Zanim zdążyłem się przebrać w szatni dziecięcej,
Pił drugiego komesa z browaru Książęce
I wpatrywał się w moje spodenki obcisłe.
Jedynie strach pomógł mi przejść trasy trudniejsze.
 
„A może pan też spróbuje nim wyjdziecie?” –
Zaproponował instruktor dość sympatycznie.
Mój ojciec, który był już po trzecim komesie,
Kręcił teatralnie głową. Czekałem w stresie.
W końcu zgodził się i zasady lekceważąc,
Z wszystkich bloczków korzystał naraz, się wspinając.
Nagle, pod wpływem swego ciężaru wielkiego,
Ojciec spadł w konsekwencji bloczka urwanego.
Podpity facet zerwał się jak oparzany
I oznajmił, że natychmiast do dom wracamy.
Niemal znów upadł, gdy obrócił się na pięcie.
Przeklął i wtem szarpnął mnie boleśnie za rękę.
 
Na parkingu chciał do bagażnika mnie wepchnąć.
Przez tunel zdołałem na tylnej kanapie siąść.
Liczyłem, że najebus choć rusza ostrożnie.
Kiedy jednak z piskiem opon wyrwał gwałtownie,
Do bagażnika z powrotem przez tunel wpadłem
I tak do samego blokowiska jechałem.
 
W mieszkaniu ojciec rozrabiał w pijackiej werwie.
„Ściągaj łachy i schowej siura, bo łoberwie!!!” –
Za drzwiami mego pokoju czekał już z pasem.
Nie przypuszczał, że matka zajebie mu gazem…
Poczułem tąpnięcie, gdy gruchnął o podłogę.
Matka wyniosła z mieszkania już pierwszą torbę.
Pomagałem jej wynosić pozostałe rzeczy.
Tej ucieczce przed potworem nikt nie zaprzeczy.
Zamiast starać się odpocząć od miejskiej hicy,
Na urlop jeździliśmy do innej dzielnicy,
Lecz teraz szansa na nowe życie powstała.
Stałem w sieni, gdy nagle matka oniemiała.
Mój ojciec oblał ją brudną wodą z butelki.
Dostrzegłem, że w ręce trzyma jakieś dwie świeczki.
Nim poczułem zapach benzyny, ogień buchnął.
Gwałtowny podmuch na korytarzu mną huknął.
Ryk matki zagłuszał histeryczny śmiech ojca.
Nie dość, że płonie, to dawno nie miała bolca.
Sąsiedzi, w międzyczasie, już pomoc wezwali.
Było pewne, że całe mieszkanie się spali.
Z płomieni wybiegł nasz pies, lecz cały i zdrowy.
Nikt nie był opieki pełnić na nim gotowy.
 
W drodze do domu dziecka me oczy łzawiły,
Bowiem mój laptok i wszystkie gry się spaliły…
Nasz pies trafił do najbiedniejszego schroniska.
Taki był mój najbardziej pamiętny Dzień Dziecka…


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 november 2019

Niedziela handlowa

Znów miesiąc na niedzielę handlową czekałem.
Podczas zakupów rodziców, sam zostawałem.
Wróciłem z mszy, a rodzice w korkach stanęli.
Wtedy już pewne zaufanie do mnie mieli.
Zamknąłem się przed naszym psem w dużym pokoju.
Otarłem powierzchnię magnetowidu z kurzu.
W szufladzie ojca starą kasetę znalazłem.
Niemal od miesiąca to wszystko planowałem.
Starą taśmę do magnetowidu wsunąłem,
Z nadzieją, że głowicy jeszcze nie zatarłem.
Ekran czołówkę starego filmu ukazał.
„Angelika i sułtan” – taki tytuł wskazał.
Poczułem intensywniejsze bicie w mym sercu.
Przewinąłem film do kluczowego momentu.
Piękna Angelika była już przywiązana.
Moja ręka w stronę spodni powędrowała.
Zgodnie z rozkazem tytułowego sułtana,
Angelika została z sukni rozebrana.
Potem zaczęto ją chłostać biczem po plecach.
Ręka zaczęła rytmicznie przyspieszać w majtkach.
Zignorowałem szczekanie psa w korytarzu,
Skupiając się na Angeliki biczowaniu.
Doszedłem, gdy Angelika w łóżku leżała
Oraz z otwartymi ranami stękała.
„Tak się powinno postępować z kobietami!” –
Rzekł ojciec, a ja zasłoniłem się rękami…
„Wkrótce powtórka!” – oznajmił sułtan w berecie.
Tak bardzo chciałbym żyć w tamtym świecie…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 october 2019

Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Minął tydzień, odkąd ojciec murzynkę zabił.
Wpierw zatłukł ją biczem, a następnie podpalił.
Dziewczyna przez kilka dni w męczarniach konała.
Słyszałem jej wycie, gdy bandaże zmieniała.
Z ciekawości, przychodziłem na to popatrzeć.
Po tym wszystkim zwykła pod siebie się załatwiać.
W jej ciele, bez skóry, zalęgło się robactwo.
Była to adekwatna kara za partactwo.
Tak powiedział ojciec, który nie miał pojęcia,
Iż skłamałem mu, celem murzynki ujęcia.
Przed zgonem, zdołał jeszcze wylać na nią wrzątek,
Na oczach przerażonych, czarnych niewiniątek.
Po tym jak stwierdził zgon, skrył jej zwłoki w spichlerzu.
Wcześniej, ku przestrodze, przykuł je przy pręgierzu.
Czułem pokusę, by wychłostać kogoś jeszcze,
Lecz niestety baty były w użyciu wszystkie.
 
Nocą wymknąłem się z pokoiku mojego.
Nie pragnąłem dotąd jeszcze bardziej niczego,
Niż ucałunku niezrealizowanego.
Wkradłem się do spichlerza, gdzie leżały zwłoki.
Oprócz nich, leżały tam jeszcze jakieś tłoki.
Powoli, do zwęglonego ciała podszedłem.
Na spękanych wargach ucałunek złożyłem.
Myślicie, że dokonałem marzenia swego,
Całując ją po ustach? Nic bardziej mylnego…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 september 2019

Księżniczka plantacji

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat piętnaście,
Wtedy mój ojciec przejął bawełny plantację.
Następnym krokiem był zakup pracowników,
O zdrowych zębach, mających wachlarz talentów.
W trakcie, kiedy przechadzałem się przez plantację,
Mój ojciec pół dnia w mieście ustalał transakcję.
Po tygodniu przybyli nowi pracownicy.
Przywieziono ich na bryczce prosto z ulicy.
Po dokładnym sprawdzeniu stanu liczebnego,
Ojciec zabrał ich do baraku słomianego.
Zanim przeprowadził szkolenie skrupulatne,
Zabrał ze sobą kajet oraz Pismo Święte.
 
Nazajutrz rozpoczęto pracę na plantacji.
Pod wieczór usłyszałem okrzyki i trzaski.
Mój ojciec związał na placu jedną murzynkę
I chłostał ją biczem zmieniając plecy w szynkę.
Potem ogłosił, że tak postępować trzeba,
Gdy murzyn swe dzienne obowiązki zaniedba.
Ojciec miał zwyczaj karać tak głównie kobiety,
Także na gołe pośladki - nie tylko w plecy.
 
Dzień później, do baraku murzynów zajrzałem.
Tak wielkiego smrodu jeszcze nie odczuwałem.
Zdziwiło mnie, że jeszcze żyli w tej duchocie,
Poupychani na pryczach w nędznej ciasnocie.
Leżała tam murzynka, którą mój ojciec zlał.
Inny murzyn bandaże jej zmienić próbował.
Z ciekawości, swą pomoc zaoferowałem
I jednym ruchem stare bandaże zerwałem.
Murzynka z bólu zawyła, rany otwarły.
Strużki krwi po jej czarnych bokach skapywały.
Nazajutrz do pracy miała być już gotowa.
Nie wiem, czy opłacała nam się ta hodowla.
 
Zaprzyjaźniłem się z murzynką w moim wieku.
Co noc po ich pracy byliśmy na spacerku.
Mój ojciec na tą znajomość oko przymykał.
Rzekł, bym się nie zaraził, jak będę korzystał.
Zacząłem czuć popęd do czarnej koleżanki.
Ucałować ją chciałem w falbanach firanki,
Lecz nie pozwoliła mi na to z takiej racji,
Że ma już chłopaka na sąsiedniej plantacji.
Rozpacz i nienawiść jednocześnie poczułem.
Znów szansę na pierwszy pocałunek straciłem.
 
Nazajutrz do gabinetu ojca poszedłem,
I że dziewczyna knuje ucieczkę skłamałem.
Razem z ojcem poszedłem na apel wieczorny.
Rzekł, iż jeden z pracowników jest dość niesforny.
Ma niedoszła miłość na środek wystąpiła.
Najpierw zdziwiona, wszystkiego się domyśliła.
Ojciec rzekł wszem i wobec, że za plan ucieczki,
Czeka najliczniejszy wymiar skórzanej sieczki.
Wtedy dziewczyna zaczęła nam dosłownie wiać.
"Goń czarną kurwę!" - krzyczał ojciec. "Trzeba ją zlać!"
Zatrzymałem dziewczynę w bawełnianych pnączach.
Nie dostrzegłem przeprosin w załzawionych oczach.
Prosto pod pręgierz murzynkę przyprowadziłem,
Z pomocą ojca związałem i rozebrałem.
Jej ciało miało odcień węglowego miału
Lub jak kto woli - po czerwonym winie kału.
Mój ojciec podał mi bicz długi na siedem metrów,
Z rękojeścią ukręconą z dwóch zwykłych swetrów.
Dostrzegłem drzazgi i haczyki na końcówce.
Mogłem się szykować na zakrwawioną ucztę.
Z początku nie umiałem w plecy wycelować.
Końcówka bicza na dupie zwykła lądować
Lub też zawijała się w krocze ją trafiając,
O czym murzynka dawała znać, głośno wyjąc.
"Mocniej synu. Te małpy mają twardszą skórę.
Nie rób mi wstydu, chyba że chcesz dostać burę."
Rzekł ojciec, a mnie zaczęła łapać zadyszka.
Wciągnęło mnie bicie. Nie czeka mnie jej myszka.
Szło mi to jednak coraz to bardziej sromotnie.
"Nie widać żadnych śladów. Musisz walić mocniej.
Dobra, daj to, bo widzę, że jesteś zmęczony."
Wziął bicz i dokończył z koszuli obnażony.
Kiedy zadał sto pięćdziesiąte uderzenie,
Murzyni zlecieli się niczym na skinienie.
"A czy ja powiedziałem, że to już po wszystkim?!"
Ojciec odgonił ich, trzaskając ruchem szybkim,
Po czym przyniósł miednicę bimbrem zalaną
Oraz chlusnął na murzynkę ubiczowaną.
Nie bacząc na jej ryk, podpalił ją z cygara.
Wtedy już na serio opadła mi kopara.
 
Jaki zatem będzie tej opowieści morał?
Należy zlać murzyna jak nie będzie słuchał.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później

Dziesięć lat minęło, odkąd się wychłostałem.
Jako gimbus skakanką się ubiczowałem.
U szkolnej higienistki wszystko się wydało,
Gdy kilka osób me sine plecy ujrzało.
Do końca gimnazjum z dala się gdzieś zaszyłem;
Liceum i studia w innym mieście kończyłem.
Po obronie zacząłem pracę w korporacji.
Dni mijały na przyznawaniu innym racji.
 
Zbliżał się coroczny wyjazd integracyjny,
Podobno zawsze zakrapiany i prawilny.
Zacząłem robić porządki przed pakowaniem.
Nie przypuszczałem, że zakończy się to laniem.
Znalazłem głównie sporo różnych starych ciuchów,
Pamiętających ludzi, którzy są wśród duchów.
Była też skakanka, która tak namieszała.
Wstąpiła we mnie nagle żądza niesłychana.
Czym prędzej zrzuciłem z siebie odzienie górne.
Postanowiłem użyć elementy wtórne.
Drżącymi rękoma spinacze wyginałem
I naokoło rzemienia je owijałem.
Głośno świszczały, gdy brałem zamach ilekroć.
Ból był silniejszy, szybko poczułem krwi wilgoć.
Po uprzednim pejczyka w wodzie wypłukaniu,
Schowałem go w szafie do następnego razu.
Zacząłem myśleć, czy błędu nie popełniłem.
Lada dzień na wyjazd z pracy się wybierałem.
Tym razem nikt nie zmusi mnie, by się rozbierać,
A kobiet i tak nie było mi dane wyrywać.
Opatrzyłem plecy, skończyłem pakowanie.
 
Na drugi dzień rano byłem już w autokarze,
Gdzie popijawa od razu się rozpoczęła
I do imprezy w hotelu towarzyszyła.
Wiksa w pięciogwiazdkowym SPA była dość gruba.
Popijałem whisky, patrząc na kobiet uda.
Nagle zagadała do mnie jakaś dziewczyna.
Wydawała mi się być całkiem atrakcyjna.
Najpierw przez krótką chwilę razem tańczyliśmy,
A następnie bardzo długo rozmawialiśmy.
Ona również wypiła sporo alkoholu.
Spytała, czy możemy sprawdzić coś w pokoju…
Szedłem z nią korytarzem podekscytowany.
Czy nadszedł właśnie moment tak oczekiwany?
Kiedy tylko przekroczyliśmy pokoju próg,
Rzuciła się na mnie, wpychając język do ust.
Poczułem ból, gdy rękę za kark mi włożyła
I w ten sposób, o stanie pleców przypomniała…
Przez nie, nie mogłem się przecież przy niej rozebrać.
Musiałem natychmiast tej gry wstępnej zaprzestać!
„Czy coś złego się stało?” – dziewczyna spytała,
A ja na to, że nie całkiem mnie przekonała…
Wtedy spojrzała na mnie srodze zaskoczona,
Odwróciła się oraz wyszła obrażona.
Usiadłem w łóżku i całkiem się załamałem.
Znów okazję na pierwszy raz zaprzepaściłem.
Przejrzałem Tindera i wróciłem na bankiet.
Nie miałem jednak ochoty wchodzić na parkiet.
Usiadłem przy stole i zacząłem pić whisky.
Wciąż będą mi dane tylko ręczne wytryski,
Wypiłem kolejnych mililitrów czterdzieści
I dalszy ciąg znam tylko z licznych opowieści…
 
Ponoć najpierw głęboko zasnąłem na stole,
A potem zeń spadłem, rozrywając koszulę.
Ludzie natychmiast podbiegli do mnie z pomocą
I zaniemówili, gdy przyjrzeli się plecom.
„O kurwa, co on ma z plecami?! Ja pierdolę…
Wyglądają, choby przeżył w Stanach niewolę.”
„Ja go znam! Do gimnazjum z tym zjebem chodziłem…
Też nie mogłem uwierzyć, jak to zobaczyłem.
Ten gość nakurwiał się jakimś batem po plecach,
A potem jeszcze opisał to w jakichś wierszach…”
„Co ty dupisz?! Musi być nieźle pierdolnięty.
Jak można bić się samemu?! Co to za smęty?!”
„Niezłe sado-maso. Może są na to leki?”
„Spod tych plastrów wychodzą mu jakieś zacieki!”
„Co by na to jego dziewczyna powiedziała?
Moja by się z takim nigdy nie zadawała.”
„Jaka dziewczyna?! Która by z takim być chciała?!
Przy pierwszej okazji po dupie by dostała!”
„Co powinniśmy z nim zrobić? Jak wy myślicie?”
„Chuj, niech leży. Może odechce mu się bicie.”
 
I tak leżałem niemal do samego rana.
Z sali wyniosła mnie sprzątaczek nowa zmiana.
Jeden z menadżerów ujawnił się jako gej,
A ja zyskałem marny przydomek: Christian Grey.
W drodze powrotnej, na A-Czwórkowym postoju,
Podeszła dziewczyna, z którą byłem w pokoju.
Zapatrzyłem się nad jej pełnymi ustami,
Gdy rzekła: „Więc co zrobiłeś z tymi plecami?”


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii

Wydarzyło się to, kiedy byłem w gimnazjum.
Będąc sam w domu, wykorzystałem okazjum.
Nie wiedzieć czemu, gdym popęd zaczął odczuwać,
Bicie również zaczęło mnie interesować.
Rodzice nigdy nie ukarali mnie laniem.
Bardzo często myślałem o tym przed spaniem.
Raz, kiedy rodzice pojechali na działkę,
Poszedłem do Decathlonu kupić skakankę.
Skórzany model ponad stówę mnie kosztował.
Nikt nie wiedział do jakiego celu się przydał.
 
Przed swojej własnej skóry hardym wychłostaniem,
Przeglądałem zdjęcia dziewcząt na Instagramie.
Następnie w dużym pokoju zdjąłem odzienie.
Wyobraziłem se, iż działam na skinienie.
Wziąłem w dłoń rękojeść skakanki zakupionej
Oraz zabrałem się do chłosty wymarzonej.
Po krótkim wahaniu smagnąłem się lejcami.
Poczułem piekący ból między łopatkami.
Nieco odważniej, uderzyłem się raz drugi.
W sam kręgosłup trafił skórzany rzemień długi.
Mimo bólu, coraz to mocniej się chlastałem.
Mówiąc do siebie, uderzenia odliczałem.
Niczym w transie mijały kamienie milowe:
Dziesięć, dwadzieścia… Prawie smagnąłem się w głowę!
Nogi zaczęły mi drżeć, niemal się zachwiałem,
Jednak wciąż, idąc w zaparte, plecy chłostałem.
Licząc razy, słyszałem nie swój głos, lecz kata.
Myślałem, co umocować do końca bata.
Że jestem niewolnikiem, se wyobrażałem
Oraz że swoją dzienną pracę zaniedbałem.
 
Ostatni tuzin aplikowałem w pośladki.
Nie przypuszczałem do jakiej to dojdzie wpadki.
Wyjęczałem „Sto!” Bat rzuciłem na podłogę.
Obejrzałem się w lustrze i poczułem trwogę.
Nie myślałem, że plecy będą w tak złym stanie.
Rozległe obrażenia sprawiło to lanie:
W całości sine, spuchnięte do krwi miejscami.
Nie mógłbym się przebrać przed WF-u lekcjami.
Szczęście, że miałem jeszcze ważne zwolnienie.
Zagoić mi się musiało kostki skręcenie.
Co robiłem później, tego Wam nie opiszę.
Ja i tak w Waszych oczach już od dawna wiszę.
Wychłostane plecy paliły ogniem żywym.
Marzyłem lecz wciąż, by dostać batem prawdziwym.
 
Na drugi dzień pod bluzką i swetrem je skryłem
I żwawym krokiem do mojej szkoły ruszyłem.
Plecom jeszcze daleko było, by wydobrzeć
I nie mogłem się o konstrukcję krzesła oprzeć.
Po historii wszyscy na WF się udali.
Inni niećwiczący wraz ze mną się ostali.
Gdy przejrzałem już koleżanek Instagramy,
Przyszła wiadomość: do higienistki iść mamy!
Zmartwiłem się, zwłaszcza gdy sobie przypomniałem,
Że po dziś dzień na badania się nie udałem.
Liczyłem, że każą nam ściągnąć tylko spodnie
Przed ważeniem, a nie również odzienie górne.
 
Zapadał na mnie coraz to większy strach blady.
Jak wytłumaczyć przyczyny pleców makabry?
Pomimo, że byłem jeszcze ciągle ubrany,
Przywarłem jak najbliżej plecami do ściany.
Rozpaczliwie myślałem nad jakąś wymówką.
Czy tłumaczyć się rozwolnieniem, czy wysypką?
Koledzy w samych batkach wchodzili na wagę.
Okropnym było czuć sytuacji powagę.
„Czy mogę zostać w koszulce? Chłodno tu.” – rzekłem.
„Trzeba się hartować, chłopcze.” – wtedy uległem.
Zdjąłem koszulkę, na wagę wbiegłem czym prędzej.
Odwróciłem się tyłem. Skończyło się nędzniej.
„Gdzie ci się tak śpieszy? Do przerwy jest daleko.”
Ktoś z kumpli rzucił: „Boisz się ważyć, kaleko?”
Wtedy, po ukończeniu ważenia usługi,
Schodząc potknąłem się, wyłożyłem jak długi.
W stronę każdego plecami się wypinałem.
Usłyszałem komentarze, jakich się bałem.
„Jezu Chryste! Co tobie się stało z plecami?!”
„O kurwa…” – wyrwało się między chłopakami.
Łamiącym głosem rzekłem, iż mam łóżko twarde.
Nie wiedziałem, czy wzbudzam podziw, czy pogardę.
 
W ten sam dzień do domu zawitała policja.
Traumę sprawiła mi mych działań ekshibicja.
Nie chciano mi uwierzyć w samobiczowanie.
Twierdzono, że chciałbym ukryć przemoc w rodzinie.
Znalazłem się na obserwacji psychiatrycznej.
Trafiłem do poradni seksuologicznej
I tam dowiedziałem się, czy jestem normalny.
Z listy chorób ten fetysz został wypisany,
A przynajmniej w niektórych europejskich krajach.
Myślałem później o tych liberalnych rajach.
Całe szczęście lecz, że nie mieszkałem w Norwegii.
Rodzice od razu byliby oskarżeni.
Wśród fiordów siedzieliby w celi razem z Breivikiem.
Następny bat zakupię gotówką – nie BLIK-iem.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Pamiętaj, byś swój fetysz przezorniej ukrywał…


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 july 2019

Ga-Pa

Tym razem we wrześniu nie poszedłem do szkoły.
Cieszyły się z tego niemal wszystkie matoły.
Jednakże wolność została nam odebrana.
Tragedia to była wprost nie do opisania.
Źli żołnierze w obcym języku zwykli mówić.
Za małym był, by cokolwiek z tego rozumić.
 
W moim domu nowe osoby się zjawiły.
Wszystkie w piwnicy lub na strychu zamieszkały.
Zabroniono mi o tym komukolwiek mówić.
Głucha cisza nawet, gdy ktoś miał się pierdolić.
Rodzice stali się jacyś bardziej nerwowi.
Karali mnie tak, by być pewnym, że zaboli.
Cieszyłem się, że w domu brakło alkoholu.
W końcu mogłem mieć w domu ciut więcej spokoju.
Niejeden raz z byle powodu oberwałem,
Aż w końcu za nocny powrót kablem dostałem.
Poszedłem spać bez kolacji i obolały.
Wszystkie osoby w domu bardzo mnie wkurwiały.
 
Ze snu wyrwało mnie walenie do drzwi głośne.
Towarzyszyły temu okrzyki donośne.
Nagle grupa żołnierzy do nas wparowała
Oraz każde piętro dokładnie przeszukała.
Niektórzy byli naprawdę bardzo przystojni.
W płaszczach, z bronią wydawali się tak dostojni.
Wszystkich naszych gości do salonu zabrano.
Rodzice mieli miny jakby się coś stało.
"Wer ist für diese Situation verantwortlich?"
Wskazałem, że ojciec współdziałał z nimi ongiś.
"Heraus!!! Tod für alle! Prügelstrafe auch für ihn."
Doszukano się najpewniej jakichś przewinień.
Wszystkich oprócz mnie i ojca wyprowadzono.
Potem zdarto z niego spodnie i położono.
Dawniej ojciec często lanie kablem mi sprawiał.
Teraz sam głośno krzycząc szpicrutą obrywał.
Jak go sprali również wyprowadzony został.
Jeden żołnierz wraz ze mną w salonie się ostał.
Z kuchni czuć było zapach wczorajszego żuru.
Patrzyłem przez okno. Wszyscy stali wzdłuż muru.
Każdy, kto się tam znalazł został zastrzelony.
Ceglany mur stał się nieco bardziej czerwony.
Zmartwiłem się. Czekałem na rozwój wydarzeń.
Czy mnie to czeka? Nie zrealizuję marzeń?
Zabrano mnie i dano zaległą kolację.
Dali mi spać i jeść w zamian za informacje.
Czasem mi też nacisnąć na spust pozwalano.
Po wojnie do nowej rodziny mnie oddano.
Moi przybrani bracia Helmut oraz Uwe
Pomogli mi ogarnąć niemiecką maturę.
 
Po dziś dzień zamieszkuję w Garmisch-Partenkirchen.
Do Polski i Polaków daleko mi jest hen.
Czy powinienem był kraj i rodzinę zdradzić?
Raczej nie, ale trzeba sobie jakoś radzić.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 july 2019

Hulejnoga

Co rok jeździłem latem do Krynicy Morskiej.
Uwielbiałem klimat tej miejscowości swojskiej.
Nazwę „Relaks” miał mój ulubiony ośrodek.
Mógłbym tam normalnie wykopać sobie dołek.
W tym roku wziąłem hulejnogę elektryczną.
Jak zwykle poznałem gromadę bajtli liczną.
Wszyscy hulejnogi mi bardzo zazdrościli.
Gdy jeździłem wokół placu – za mną gonili.
Co tydzień odbywał się festyn rodzinny.
Były gry, zabawy oraz ogródek piwny.
Maj rodzice nie chcieli jednak brać udziału.
Przychodziły do nich informacje z oddziału.
Wobec tego bawiłem się grillem znudzony.
Z ogniem byłem już od dawna zaprzyjaźniony.
Jakaś baba zabrała mi jednak pogrzebacz.
„Bo się poparzysz!” rzekła, gdy chciałem go wyrwać.
Głupia cipa nie wie, że na wsi w piecu palę.
Na ognisku upiekłbym wursztów całą halę.
 
Wróciłem więc na plac, by jeździć hulejnogą.
Na miejscu spotkałem kolegę z miną błogą.
Powiedział mi, że mógłbym szybciej na niej jeździć.
Na początku nie chciałem wcale mu uwierzyć.
Zabrał hulejnogę i pobiegł do pokoju.
Wbiegłem za nim po schodach. Nie ufałem gnoju.
Na górze był jego starszy brat – programista.
Wszędzie z laptokiem siedział ten antymarksista.
Ponoć zarabiał dwieście tysięcy miesięcznie.
Nie wiedzieć czemu z rodzicami bywał wiecznie.
Grubas, od laptoka oczu nie odrywając,
Podłączył doń hulejnogę i ją hakując,
Zniósł z niej limit dwudziestu pięciu kilometrów.
Linijki kodu mignęły zza jego swetru.
Wnet straciłem gwarancję i ubezpieczenie,
Ale nie to było najgorszym wydarzeniem.
Miałem przeto moją siostrzyczkę przypilnować.
Zmartwiony na plac zabaw zacząłem drałować.
W krótkiej sukieneczce na zjeżdżalni siadała.
Sęk w tym, że ta zjeżdżalnia w pełnym słońcu stała.
Dało się we znaki globalne ocieplenie.
Kto zaprzeczy – ten w mordę dostanie ode mnie.
Dziewczynka, podczas gdy z urządzenia zjeżdżała,
Równocześnie rozpaczliwie głośno krzyczała.
Trzymając się za pupę, wpadła mi w ramiona.
Metalowa zjeżdżalnia była rozpalona.
Czy na pewno nikt nie patrzy, się upewniłem
I sukienkę siostrzyczki w górę podwinąłem.
Skóra z tyłka i ud zaczęła już odchodzić.
Szkoda, że nie mogliśmy w zimnej wodzie brodzić.
Wziąłem ją na ręce, do pokoju zaniosłem.
Matka wściekła się. Nazwała mnie głupim osłem.
Ojciec zapowiedział pozew i karę dla mnie,
Lecz tym razem nie planował sprawić mi lanie…
 
Wieczorem, gdy skończył czytać Gazetę Polską,
Wszystkie rzeczy z dużego stolika uprzątnął.
Wziął świeczkę i wstawił do kubka na kuchence.
Matka razem z siostrą trzymały mnie za ręce,
A ja, nagi od pasa w dół, ległem na stole.
„Za pińcet plus kupiliśmy ci hulejnogę,
A ty szwestrą nie umisz się zaopiekować?”
Ojciec wziął kubek, aby woskiem mnie polewać.
Poczułem parzący ból ud oraz pośladków.
Darłem się, aż do drzwi pukała para dziadków.
A czy oni mieli do tej kary obiekcje?
Nie wiem, ale u ojca dostrzegłem erekcję…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2019

Nie powiedziałem więcej nikomu

Nigdy już nie zapomnę tamtego przeżycia.
W pokoju mieściła się maszyna do szycia.
Był też telewizor, łóżko i biblioteka.
Na podłodze leżała parafii makieta.
Wszyscy bierzmowańcy ten pokój odwiedzali
I szczegóły uroczystości omawiali.
Ja byłem, jak to zwykle, ostatni w kolejce.
Trzecie imię wymyśliłem sobie w kafejce.
Miny różne mieli wychodzący z pokoju,
Zwłaszcza ministranci, zaprawieni już w boju.
Nadszedł mój czas. Otwarły się drzwi mahoniowe.
Powitały mnie od księdza proboszcza dłonie.
Usiadłem na łóżku. Ksiądz usiadł tuż obok mnie.
Zapytał, jakie wybrałem dla siebie imię.
Oznajmił, że by bierzmowanie było ważne,
Muszę wykonać jeszcze zadanie specjalne.
Potem zapytał, jak często się masturbuję
Oraz na jakie rzeczy wtedy patrzeć lubię.
Potem powiedział, że Pan Bóg nie wszystko widzi.
Następnie pokazał mi zdjęcia gołych dzieci.
Ksiądz rozpiął rozporek i za rękę mnie chwycił.
Nie mogłem uwierzyć, że on się tak nie wstydził.
Wyrwałem rękę, a on złapał mnie za krocze.
Dalszy ciąg zdarzeń pamiętam jak przez przeźrocze.
Rozsypane cukierki, przewrócony stolik…
Proboszcz leżący jak zapity alkoholik.
Uciekłem z tamtego pomieszczenia w popłochu,
Po tym jak przypierdoliłem klesze-pieściochu…
 
Ile tylko sił w nogach biegłem w stronę domu.
Nie powinienem był mówić o tym nikomu.
Rodzicom mijało popołudnie jak zawsze.
Matka sprzątała. Ojciec miał sprawy ciekawsze.
Gdy powoli wyszedł z salonu z piwem w ręku,
Opowiedziałem, co się stało, pełen lęku.
Najpierw ojciec w milczeniu się we mnie wpatrywał,
A następnie, czy jestem pijany, zapytał.
Zaprzeczyłem, potwierdzając swoją relację.
Ojciec rzekł, iż nie dostanę nic na kolację,
Po czym zaciągnął mnie do pokoju mojego
I kazał pomodlić się do Ducha Świętego.
Uklęknąłem pod portretem Anioła Stróża.
Na zewnątrz oraz w domu nadciągała burza.
Usłyszałem odgłosy rozpinanej klamry.
Wiedziałem, że ten wieczór będzie dla mnie marny.
Ojciec wrócił do pokoju, dzierżąc w dłoni pas.
Nie był to lecz dla mnie ni pierwszy ni drugi raz.
Ojciec ogłosił karę, bo kłamstwem zgrzeszyłem.
Zdjąłem majtki i na łóżku się ułożyłem.
Do pokoju weszła matka i siostra młodsza
Jej również nie omijała kara najsroższa.
 
Rzemień lądował na gołym tyłku i udach.
W myślach pomodliłem się do Anioła Stróża.
Gdy było po wszystkim, sam na łóżku zostałem.
Pokryte pręgami pośladki masowałem.
O tym co wydarzało się w tamtym pokoju,
Nie powiedziałem już nigdy więcej nikomu…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 march 2019

Głupi wiek

Okres gimnazjum był naprawdę głupim wiekiem.
Czasem trzeba popłakać nad rozlanym mlekiem.
 
W mej klasie założyły się dwa takie dzwońce,
Kto z nich dłużej wytrzyma, patrząc wprost na słońce!
Ten, kto chciał udowodnić, że ma więcej w kroku,
Musiał się liczyć z bolesną utratą wzroku.
Poparzona siatkówka oraz nerw wzrokowy.
Tragedia z jaką musiał zmierzyć się człek młody.
 
Za to innym razem, podczas szkolnej wycieczki,
Napotkaliśmy po drodze wybieg pasterski.
Podpuszczono mnie, bym nasikał na pastucha,
Lecz całkiem nie opłacała mi się ta fucha.
Poleciały iskry, gdy drut napotkał siusiu.
Ku memu zdziwieniu, poczułem ból w dyndusiu.
 
Generalnie nie ma jednak niczego gorszego,
Niż otarcie się o śmierć kolegi własnego.
Ojciec tegoż kamrata pędził w domu bimber,
Który posiadał bardzo wysoki kaliber.
Pewnego razu kumpel pozbierał nas licznie
Z zamiarem nauki, jak pić ekonomicznie.
Nalał bimbru do miednicy, pokazu celem.
Następnie zdjął galoty. Zajechało serem.
Chłopię rozsiadło się w miednicy rozkraczone
I dłońmi trzymało pośladki rozchylone.
Bimber pluskał żwawo. Chłop brał głębokie wdechy,
Chcąc by zassały samogon jego bebechy.
Wstał jednak dość szybko, tłumacząc nam, że piecze
Tak jak, kiedy łyka się procentowe ciecze.
Następni usiąść w miednicy już nie chcieliśmy.
Po naszym koledze trochę się brzydziliśmy.
Bimber wylano i poczęliśmy się szlajać.
Byliśmy głośno. Zaczęto się na nas hajać.
Rzucił butelką kolega, który pił dupą,
Po czym zachwiał się i uderzył w chodnik głową.
Nieprzytomnego odebrało pogotowie.
Tylko czekać, aż któryś z rodziców się dowie.
 
Zawsze, gdy rodzice wracali z wywiadówki,
Nerwowo podrygiwały moje półdupki.
Mówiono, że w mym domu używa się pasa.
Był to na mnie straszak, jak na matkę kiełbasa.
Ojciec rzekł, że za to, że w tym uczestniczyłem,
Na srogie lanie pasem sobie zasłużyłem.
Stwierdziłem, że na bank tanio skóry nie sprzedam
Oraz z ojcem dyskutować o tym zacząłem.
Ojciec na to rzekł, że skoro tak stawiam sprawę,
Przed laniem czeka mnie też bojowe zadanie.
Podał mi kilka pasków oraz wojskowy nóż
I kazał mi starannie pokroić pasy wzdłuż.
Splotłem je jak warkocz, zawiązałem supełki
I zgodnie z rozkazem wetknąłem w nie igiełki.
Zdążyłem jeszcze otrzymać niedługą burę,
Nim wygłodniały pejcz szarpał łapczywie skórę.
„Jak ty go lejesz! W ogóle nie widać śladów!” –
Krzyknęła głośno matka, wypatrując smagów.
 
Po wszystkim ojciec dał mi szmatę do podłogi.
Mogłem otrzeć łzy z twarzy i z krwi tyłek błogi.
Gdy w następstwie tej chłosty leżałem w bolączce,
Kumpel, który pił dupą, cały czas był w śpiączce,
Lecz odzyskał przytomność po kilku tygodniach.
Z niedowładem zwracał uwagę przy przechodniach.
Myślę, że lepiej jest mieć mięsień porażony,
Niż przez własnoręczny pejcz tyłek rozkwaszony.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 february 2019

Matka i automobil

Krzepice, 1899 r.
 
To wszystko w XIX wieku się zdarzyło
I blizny po dzień dzisiejszy mi przyprawiło.
Ojciec powierzył mi wielką odpowiedzialność.
Jego oczekiwaniom nie stało się zadość.
 
Ojciec zwykł prowadzić interes transportowy.
Dzień w dzień wozić ludzi furmanką był gotowy.
Na całej długości wsi biegła trasa wozu.
Z kościoła – na targ – do najdalszego obozu.
O trzeciej rano wstawałem szykować konie.
Potem z ojcem wyprowadzałem je na błonie.
 
Któregoś dnia, ojciec poważnie zachorował.
Nie wstał rano oraz z gorączką leżał.
Poprosił mnie, bym usiadł za sterem furmanki
I samodzielnie woził dziadów oraz babki.
Ucieszyłem się, że zostałem wyróżniony.
Wyjechałem dorożką w trasę zachwycony.
Kiedy odebrałem już pierwszych pasażerów,
Odkryłem, że nie mam jednego z akcesoriów.
Zapomniałem koniowi opaskę założyć,
Która pole wzroku mogła mu ograniczyć.
Choć nasze konie były zazwyczaj spokojne,
Bez opasek mogły okazać się dość bojne.
Lecz nie mogłem już do gospodarstwa zawrócić,
Bo musiałbym pasażerom drogi ukrócić.
 
Stanąłem na targu. Automobil się zjawił.
Głośno terkocząc zza zakrętu się wychylił.
Na ich widok ojcu zawsze powieka drżała.
Bał się, by technologia koni nie wyparła.
Patrząc na automobil, baby się żegnały.
Za to dzieci w pojazd kamieniami rzucały.
Psy szczekały, a automobil jechał dalej.
Farosz jebnął swojemu młotkiem najzagorzalej.
Starałem się odwrócić uwagę mych koni.
Karmiąc sianem zasłaniałem im oczy dłońmi.
Lecz gdy pojazd się zbliżył, konie rżeć zaczęły
Oraz wlekąc furmankę przed siebie wybiegły.
Roztrzaskały w drobny mak kramiki targowe.
Głośno krzyczeć zaczęły baby przerażone.
Wierzchowce w popłochu przechodniów tratowały.
W końcu usłyszałem cztery głośne wystrzały
I spłoszone konie martwe poupadały.
 
Sprawa znalazła swój finał w sądzie ludowym.
Zasłabłem przestraszony wyrokiem surowym.
Okrutnej sprawiedliwości nie żałowano.
Na tuzin razów grubym pejczem mnie skazano.
Nie mniej niż ja, przeraziła się moja matka,
Gotowa zawsze chronić swojego gagatka.
Ojciec za to uznał, że przyda mi się lanie,
Bo przeze mnie wynikło to całe zdarzenie.
Zapomniałem też od każdego wziąć zapłatę
I naraziłem działalność ojca na stratę.
Wbrew jego woli, do miasta jechać mieliśmy.
Orzeczenie od lekarza zdobyć chcieliśmy,
Ażebym mógł z kary chłosty zwolniony zostać.
Żadnych środków od ojca nie mogliśmy dostać.
 
Pomoc udzielił automobilu właściciel,
Imieniem Ulrich – pruskich orderów nosiciel.
Zawiózł mnie z matką pod sam gabinet lekarski.
Wszedłem samemu. Od ręki dostałem świstki.
Z daleka słyszałem intensywne sapanie.
Gdy wróciłem, Ulrich leżał na mojej mamie.
„Schneller*, Ulrich!” – jęczała matka z nogą w górze.
„Ja, ja!” – dyszał Ulrich. Obok leżały róże.
Potem matka kwadrans w gabinecie spędziła.
Do automobilu ledwo żywa wróciła.
„In Zukunft, wird man nur Automobile fahren.“** –
Rzekł Ulrich. „Ja, ja…“ – nic nie rozumiejąc, odparłem.
W domu schowaliśmy orzeczenie przed ojcem.
On w międzyczasie zjadł pół chleba ze smalcem.
Pierwszy jadał on, potem matka, ja na końcu.
Ojciec powiedział: „Dziś nic nie dostaniesz, Dzwońcu.”
 
Nazajutrz, zawitał do nas sołtys z obstawą.
Wezwano mnie na karę stanowczą postawą.
Nikt z nich nie baczył, że byłem jeszcze matołem.
Udaliśmy się wszyscy na plac przed kościołem.
Na sygnał wystąpiłem z szeregu na środek.
Szedłem ze zwieszoną głową niczym wyrodek.
Zapomniałem zdjąć powyżej pasa odzienie.
Ktoś podbiegł i zrobił to za mnie na skinienie.
Ręce zawiązano mi postronkiem za słupem.
Wtedy matka wyszła na środek z orzeczeniem.
Sołtys potargał świstek i rzucił go z wiatrem.
Zaczęło się spięcie między matką a ojcem.
Rodziciel starał się trzymać ją nieruchomo.
„Będziesz patrzeć na każdy cios! Jak leci mięso!”
Usłyszałem świst i poczułem ból straszliwy.
Moment później rozległ się mój ryk przeraźliwy.
Pejcz ciął moje ciało żywcem. Matka krzyczała.
Siłą woli, z uścisku ojca się wyrwała.
Podbiegła do mnie i zasłoniła mnie ciałem.
„Zamiast mojego syna, ukażcie mnie laniem!”
Sołtys zdjął okulary. Rzekł by odpuściła,
Lecz matka wciąż kurczowo mnie obejmowała.
Sołtys skinął głową. Usłyszałem głośny trzask
I do mego ucha rozległ się matczyny wrzask.
Matka pozostałe dla mnie razy przyjęła.
Potem nieprzytomna na plac się osunęła.
Miała krew z tyłu sukni i moją krew z przodu.
Ulrich, obserwując z ukrycia, doznał wzwodu.
 
W domu, ojciec odgrażał się nam obu pasem.
W końcu jebnął matce gorącym pogrzebaczem.
Niecały rok później zrodziło się rodzeństwo.
Ojciec, myśląc że to jego, tulił maleństwo…
 
* Z niem. – „Szybciej”
** Z niem. – „W przyszłości będzie się jeździć tylko automobilami”


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 january 2019

Akumulator

Oto i jest kolejna historia z zimą w tle.
Poznacie znów osoby i zachowania złe.
 
W mojej rodzinie było kilka samochodów.
Mój ojciec zwykł mieć zamiłowanie do dieslów.
Dwadzieścia lat skończył nasz stary passat B5.
Na jego tle dochodziło do różnych spięć.
Matka liczyła na zakup czegoś nowego
Lub realizację remontu domowego.
Ojciec stwierdził, że pojeździ jeszcze tę zimę,
A za nowym „gnojem” rozejrzy się za chwilę.
Mrozy nadeszły jednak szybko niespodziewanie.
Fiaskiem zakończyło się auta odpalanie.
Pomogłem więc ojcu wyjąć akumulator.
Wzięliśmy prostownik i jakiś regulator
Oraz zaczęliśmy go w łazience ładować.
Podczas podłączania zwykł iskry wywoływać.
Bałem się być z akumulatorem w łazience,
Choć ojciec rzekł, iż ładowanie jest bezpieczne.
 
Zbliżał się Sylwester. Kupiono ognie sztuczne.
Nie mogłem dłużej czekać na zabawy huczne.
Zabroniono mi je dawać młodszemu bratu,
Lecz dałem i nie obyło się bez dramatu.
W trakcie, kiedy rodzice byli na zakupach,
Skończyłem wartę przy gotujących się zupach
Oraz wyciągnąłem zimne ognie z szuflady.
Na mojego brata nie padł wtedy strach blady.
Zaczął mnie błagać, żebym dał mu zimne ognie.
Uległem, prosząc by uważał na swe dłonie.
Po całym mieszkaniu ganiać się zaczęliśmy.
W którymś momencie w łazience się zamknęliśmy.
Zimny ogień w ręku brata ciągle się palił.
Do akumulatora przy gniazdku się zbliżył.
Wtedy właśnie urządzenie eksplodowało.
Mojego brata elektrolitem oblało.
Kilka bezpieczników natychmiast wyleciało.
W całym naszym mieszkaniu prądu brakowało.
Przydałby się nam zapasowy generator.
W łazience świecił płonący akumulator.
Brat zaczął głośno płakać i się do mnie łasić.
Nie wiedziałem, czy mam pomóc bratu, czy gasić.
Elektrolit musiał go w twarz boleśnie parzyć.
Taki wypadek nie miał prawa się zdarzyć.
Powinienem brata zimną wodą opłukać,
Lecz dym sprawił, że zaczęliśmy się podduszać.
Jak najszybciej z łazienki się wydostaliśmy
Oraz przez przedpokój do kuchni pobiegliśmy.
Kazałem bratu płukać twarz i oczy w zlewie.
Wtedy dostrzegłem, że brat załatwił się pod siebie.
Zaczynali się do nas sąsiedzi dobijać.
Nim jeden zaczął drzwi wejściowe wyłamywać,
Otwarłem je i mieszkanie opuściliśmy.
Natychmiast pogotowie i straż wezwaliśmy.
Nasi rodzice również szybko się zjawili,
Bowiem o niedzieli bez handlu zapomnieli.
Brat miał spuchnięte oczy i liczne pęcherze.
Chciałem już zapomnieć o tej całej aferze.
Poparzonego brata wzięto do szpitala.
Straż pożarna nasze mieszkanie przewietrzała.
Wcześniej, szczątki akumulatora wynieśli.
Na kilka godzin do sąsiadów mnie przenieśli.
 
Akumulator wybuchł przez zapłon wodoru.
Ciężko jest się pozbyć spalenizny odoru.
Wieczorem rodzice ze szpitala wrócili
I od przemiłej sąsiadki mnie odebrali.
Gdy rzuciła im się w oczy łazienka stara,
Ojciec powiedział, że czeka mnie sroga kara.
Matka spytała ojca, czy jest przekonany.
Ojciec milczeniem potwierdził, że będę lany.
Wiedziałem już na co się szykować.
Zacząłem mej uległości bardzo żałować.
Ojciec kazał mi położyć się na fotelu
I zerwał ze mnie majtki jak kurwie w burdelu.
Następnie związał mi ręce i nogi sznurem.
Do ust dał kijek, bym łatwiej mierzył się z bólem.
Przypiął mnie do fotela pasem transportowym
Tak trywialnie, że prawie oddychać nie mogłem!
Następnie wyjął z szafy rzemień z supełkami,
Które miały spotkać się z mymi pośladkami.
Ojciec wziął zamach i siarczyście mnie uderzył.
Piekący ból z tyłu mego ciała mnie przeszył.
Łzy gwałtownie do mych oczu się cisnęły.
Za każdym razem pośladki bardziej paliły.
Ojciec zadał mi pięć serii po dziesięć razów.
Wypuściłem w trakcie sporo śmierdzących gazów.
Cały czas drewniany kij mocno zagryzałem.
Z końcem drugiej serii na fotel się zeszczałem.
Równocześnie wyłem, krztusząc się własną śliną
Oraz rozważając nad swoją wielką winą.
Matka na to uwagi zbytniej nie zwracała.
Gdy ojciec mnie lał, krzyżówkę rozwiązywała.
Rozpaczliwie próbowałem się jakoś wyrwać,
Jednak pas dawał radę skutecznie mnie trzymać.
Przy piątej serii już milczałem patrząc w ścianę.
Nie czułem już pośladków, które były lane.
 
Gdy było po wszystkim, ojciec odłożył rzemień.
By poprawić resztki włosów, sięgnął po grzebień,
A potem zluzował pas i zdjął ze mnie sznury.
Podduszony miałem twarz w kolorze purpury.
Krztusząc się wyplułem drewniany kijek z mych ust.
Upadł na leżącą na fotelu stertę chust.
Stanąłem niepewnie na silnie drżących nogach.
Poczułem strużki krwi na pośladkach i udach.
Ojciec kazał mi się skłonić i podziękować.
Braku rozsądności powinienem żałować.
Matka podała mi zimny okład z rumianku.
Leżałem na brzuchu, tylko z górą we wdzianku.
 
Zanim ojciec niemalże zatłukł mnie w amoku,
Było jasne, że brat stracił wzrok w jednym oku.
Przez tydzień nie byłem w stanie chodzić normalnie.
Z trudnością przychodziło mi też załatwianie.
Zamiast siadać na desce, musiałem przykucać,
A potem tyłek ostrożnie wodą wypłukać.
Miast siadać w wannie, nauczyłem się brać prysznic.
To lanie miało mi się jeszcze nie raz przyśnić.
Zazwyczaj musiałem potem zmieniać piżamę,
Bowiem w śnie było przyjemne niespodziewanie.
Fotel w salonie starannie umyć musiałem,
Gdy byłem bity, obficie się nań zeszczałem.
Ojciec postanowił w końcu sprzedać passata.
Zszedł segment niżej i kupił tipo (fiata).
Kiedy tylko robiło się zimniej na dworze,
Przypominałem sobie o akumulatorze…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 january 2019

Dziadek mróz

W dzieciństwie nieomalże otarłem się o śmierć.
Stało się to dokładnie, kiedy miałem lat sześć.
Był wtedy styczeń. Zapanował siarczysty mróz.
Leżący na chodnikach śnieg zamienił się w gruz.
W domu trwał remont. Wymieniono drzwi wejściowe.
Matka uparła się na antywłamaniowe.
Rodzice pojechali przeglądać tapety.
Za to mnie zostawili samego niestety.
Gdy obejrzałem już kreskówki dozwolone,
Usłyszałem jakieś hałasy niespokojne.
Mimo mrozu, wyszedłem w piżamie na zewnątrz.
Zamierzałem od razu wrócić, by nie zziębnąć,
Lecz drzwi przede mną się zatrzasnęły
I na lodowatym dworze mnie uwięziły.
Nie mogłem otworzyć. Chciałem pójść do sąsiadów.
Poślizgnąłem się na wjeździe dla samochodów.
Uderzyłem się oraz przytomność straciłem.
W piżamce na podwórku, prawie że zamarzłem.
 
Kilka dni później obudziłem się w szpitalu.
Czułem się trochę jak po firmowym balu.
Było mi niedobrze i czułem się zaspany.
Wraz ze złamaną ręką unieruchomiony.
Temperatura mego ciała znacznie spadła.
Szansa na dalsze życie była całkiem marna.
Miałem dwadzieścia stopni, gdy mnie znaleziono.
Jak najszybciej do szpitala mnie przewieziono.
Lekarze powoli mój organizm ogrzewali.
Rodzice o me życie śmiertelnie się bali.
W śpiączkę farmakologiczną mnie wprowadzono
I w odpowiednim momencie mnie wybudzono,
A potem już szybko mogłem wrócić do domu.
Rodzice nie rzekli o tym cudzie nikomu.
Zamknęli mnie w pokoju i modlić się poszli.
Po kwadransie do najbliższej parafii doszli.
Tam, na przemian, leżeli krzyżem przed ołtarzem,
Dziękując Bogu, że obdarowałem nas darem.
 
Usłyszałem przekręcający się w drzwiach zamek
I metaliczne odgłosy następnych klamek.
Ojciec zajrzał do mnie i na dół mnie poprosił.
Wiadomo, że nie po to, bym trawnik skosił.
Wszedłem do pokoju. Przed rodzicami klękłem.
Wiedziałem, co mnie może czekać i zmiękłem.
Rodzice rzekli, że na stres ich naraziłem,
A na przeprosiny jeszcze się nie siliłem.
Ojciec rzekł, że skoro lubię na mrozie bywać,
Mam w tej chwili się ruszyć i zacząć ubierać.
Ojciec wszedł do przedpokoju, by drzwi otworzyć
I zapiął mi smycz, nim zdążyłem buty włożyć!
Ojciec pociągnął mnie. Wypadłem na bosaka.
Nie myślałem, że czeka mnie aż taka draka.
„No i co tu, kurwa, chciałeś robić gówniarzu?!
Zapierdalaj teraz jak twój ojciec na stażu!”
Krzyknęła matka i łopatę mi wcisnęła.
Odśnieżałem podjazd, a rodzina patrzyła.
Dość szybko w dłoniach i stopach poczułem kłucie,
A potem już całkowicie straciłem czucie.
Musiałem więc stawiać kroki na krawędziach stóp,
Tak jakby podjazd był wyłożony warstwą kup.
Przewróciłem się i rodzice mnie chwycili.
Wlokąc mnie po schodach, do kuchni mnie wciągnęli.
Rzucili mnie na zol. Nogi na krzesło dali
I pogrzebaczem po podeszwach stóp mnie lali.
Matka trzymała mnie i dusiła me wrzaski.
Z ulicy słychać było pewnie same trzaski.
 
Kiedy rodzice już czucie mi przywrócili,
Postawić mnie na równe nogi się silili.
Nie mogłem utrzymać się na pobitych stopach.
Mogłem zacząć iść dopiero, gdy byłem w butach.
Wgramoliłem się do komórki pod schodami.
Bywało, że trzymano mnie tam tygodniami!
Wisiał tam ogromny zegar kuchenny,
Bym zawsze widział, które godziny minęły.
Lecz teraz, że jadę do dziadków oznajmiono.
Gdy ojciec rozgrzał samochód, mnie przewieziono.
Nim wysiadłem pod domem dziadków, przepięto smycz.
Dziadek otworzył drzwi i rzekł, bym szykował rzyć…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2018

Łoj! Babina wpadła do ogniska!

Byli sobie dziad i baba.
Pewnego dnia rozpalili ognisko,
Rozpalilililili ognisko…
Łoj! Babina wpadła do ogniska!
„Łoj! Płomienie liżą me ciało!
Łoj! Żar wrzyna się w me stare kości!
Łoj! Swąd mego palonego ciała czuć już u sąsiadów!
Łoj! Jak to boli!
Łoj! Łooj!! Łoooj!!!”
Dziad złapał się za głowę
I pobiegł po wodę.
Nie zdążył…
Zwęglona babina leży w łogniu i jęczy:
„Łoj, jo zła była w życiu…”


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 17 december 2018

Plantacje

Gdy słońce zachodziło na naszej plantacji,
Oznaczało że zbliża się pora kolacji.
Odchodziliśmy od stanowisk. Stawaliśmy
I aż przyjdzie do nas Pan oczekiwaliśmy.
Przychodził zazwyczaj spóźniony i pijany,
Śmiertelnie poważny i wiecznie rozgniewany.
Nim wszyscy mogliśmy przystąpić do posiłku,
Sprawdzał owoce całodziennego wysiłku.
Jeśli postępy były niewystarczające,
Skazywał wybieranych losowo na chłostę.
Raz Pan przywiązał biedną murzynkę do słupa
I kazał mi ją lać, aż krwią spłynęła dupa.
W tym czasie pistolet do głowy mi przystawił
I patrzył jak korbacz ciało do ścięgien ranił.
Po festiwalu przemocy Biblię nam czytał.
Kiedy już wszystkich z treści kazania przepytał,
Każdy mógł otrzymać porcję wystygłej strawy
I wypocząć przed kolejnym dniem przeprawy.
O szóstej rano siadaliśmy do laptopów,
By wykonywać kolejne porcje projektów.
W tym czasie Pan negocjował nowe projekty
Lub rekrutował narybek do naszej sekty.
Dwustu trzydziestu było nas na pierwszym roku.
Z uczelni wracaliśmy, jak teraz, po zmroku.
Dziki kapitalizm porwał nas na plantację,
Gdzie w naszych bólach rodziły się inwestycje.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 december 2018

Działka

Siostra często umawiała się z facetami.
Od czasów liceum miało to trwać latami.
Rodzice mieli dość liberalne podejście,
Odkąd siostra ukończyła lat siedemnaście.
Mieliśmy małe mieszkanie, lecz blisko działkę.
Siostra postanowiła urządzić tam schadzkę.
 
Tydzień później na zebraniu w domu działkowca,
Światło dzienne ujrzała sytuacja nocna.
Monitoring uwiecznił moją siostrę nagą,
W miłosnym uścisku o żywopłot opartą.
Działkowcy poświęcili temu temat szerszy.
Nasz ojciec spalił się ze wstydu po raz pierwszy.
Ciekawiście, kiedy spalił się po raz drugi?
Zaraz się dowiecie, ten wiersz nie będzie długi…
Po zebraniu ojciec poszedł do swojej córki.
Poprosił, by nie było tej akcji powtórki.
 
Raz chciałem z siostrą napić się w ruinach kina.
Musiałem wrócić do domu – zapomniałem wina.
Wszedłem do pokoju. Ojciec, z ręką w spodenkach,
Przeglądał nagrania uwiecznione na działkach.
Wideo miał od ciecia za pół litra wódki.
Odniosło to poważne dla rodziny skutki…


number of comments: 1 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 december 2018

Ojczym na materacu

Dwa lata minęły od śmierci ojca mego.
Matka znalazła se szaleńca nowego.
Magister inżynier i kierownik projektu.
Zamartwiony wizjami nowego obiektu.
Był to mężczyzna chorobliwie małostkowy,
Nerwicowo i depresyjnie zaburzony.
Matka była chyba jego pierwszą kobietą.
W pracy był męczącym i despotycznym estetą.
Gruby malkontent, praktykujący katolik;
Jak się okazało: pedofil i alkoholik.
 
Na wakacjach byliśmy w Krynicy Morskiej –
Miejscowości na obrzeżach tylko swojskiej.
Nie chciał z nami pojechać do Zakopanego.
Rzucał „kurwami” w geście zdania przeciwnego.
Od początku różne problemy się zdarzały.
Już pierwszego dnia zagubiłem się na plaży,
Lecz ojczyma łatwo było zlokalizować.
Na materacu jak wieloryb zwykł wyglądać.
Robił wszystko wolno i w każdym widział winę.
Dmuchanie materaca zajęło godzinę.
Pragnąłem przejażdżki do Rosji wodolotem,
Ale musiałem zadowolić się Fromborkiem.
Lubiłem też kręgle i chodzić na strzelnicę,
Ale to kąpiel w falach łagodziła hicę.
 
Nie umiałem jeszcze w morzu zbyt dobrze pływać
Tak jak matka, więc ojczym musiał mnie pilnować.
Płynąłem na materacu. On po dnie brodził.
W stronę mielizny coraz to bardziej mnie zwodził.
Zatoka Gdańska kryła licznych statków wraki.
Niespodziewanie ojczym nadepnął na taki.
Rozległ się wrzask i ojczym złapał się za stopę.
Tymczasem ja odpłynąłem na dalszą wodę.
Potem fala materac ze mną wywróciła.
„Wiedziałam, że tak będzie…” – matka się zmartwiła.
Ojczym wziął mnie na materac z powrotem wrzucił
Oraz powolnym tempem w stronę plaży zawrócił.
Matka przejęła się, że głowę zamoczyłem.
Jak najszybciej więc, ręcznikiem ją osuszyłem.
Ranny ojczym, z miną przemoczonego kota,
Oznajmił wobec, że nadepnął na U-Boota.
Matka poszła po czepek, a ja z nim zostałem.
Nie chcecie wiedzieć, co było za parawanem…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 november 2018

Braciszek

Jaką powierzyć odpowiedzialność i komu?
Większość poważnych wypadków zdarza się w domu.
Moi rodzice musieli wyjść na imprezę,
A wcześniej mój ojciec śmiałą postawił tezę:
Jestem już odpowiedzialny wystarczająco,
By opiekę nad bratem pełnić śpiewająco.
Można było zaoszczędzić na starej niani.
Uśpię brata nim rodzice wrócą pijani.
Mama przykazała mi rosołu pilnować.
Niedzielny obiad nie mógł się przecież zmarnować.
 
Rodzice wyszli. Usiadłem przed komputerem.
Zamknąłem drzwi i bieliznę z siebie ściągnąłem.
Rozpocząłem swój godzinny seans rozkoszy.
Nagie kobiety obdarowały me oczy.
Kiedy skończyłem, poszedłem zajrzeć do brata.
Bawił się klockami, jak zostawił go tata.
Rosół na kuchence wrzał. Zdławiłem więc płomień.
Wróciłem przed monitor, by poczuć znów ogień,
Lecz wcześniej braciszek upomniał się o picie.
Mój późny powrót do kuchni zmienił mu życie.
Wszedłem do kuchni, by obmyć ręce plugawe,
Gdy spostrzegłem, że brat urządził se zabawę.
Sięgnął rękoma gotującego się garu.
 Nie mogłem zapobiec straszliwemu koszmaru.
Wrzący rosół wylał mu się na szyję i brzuch.
Od jego krzyku można było wręcz stracić słuch.
Zamarłem przerażony niczym słupek soli,
A braciszek poparzony krzyczał, że boli.
W końcu zaciągnąłem braciszka do łazienki.
Jego krzyk przeszedł stopniowo w płacz oraz jęki.
Zamierzałem schłodzić go woda na początek.
Przez nieuwagę z prysznica poleciał wrzątek.
Brat rozdarł się, a ja zerwałem mu ubranie
Wraz ze skórą. Wiedziałem, że czeka mnie lanie.
 Próbowałem odkazić rany spirytusem,
Lecz braciszek odskoczył z wrzaskiem jednym susem.
Zostawiłem płaczącego brata w łazience.
Zadzwoniłem do mamy zamiast po karetkę.
Wydusiłem, że brat w rosole się okąpał.
Najgorsze było, żech po cienkim lodzie stąpał.
Rodzice krzyczeli, żebym wezwał karetkę.
Byłem pewien, że dostanę od ojca rżniętkę.
 
Sanitariusze zastali mnie w przedpokoju.
 Mieszkanie wyglądało jak po ciężkim boju.
 Położono braciszka ostrożnie na noszach.
Odetchnąłem na chwilę przy sanitariuszach.
Potem zjawili się rodzice i policja.
 Ojciec olał, że za kółkiem jest prohibicja.
Mama pojechała z braciszkiem do szpitala.
Policja ojcu prawo jazdy odebrała.
Ojciec wiedział, gdzie szukać powodów mej winy.
Sprawdził historię w zależności od godziny.
Próbowałem go powstrzymać, lecz zdzielił mnie w twarz.
Trudna sytuację sprawił mu ojcowski staż.
Potem milczał przez pół godziny w przedpokoju.
Wiedziałem, lecz że nie zostawi mnie w spokoju.
W końcu poszedł do kuchni i grzebał w narzędziach.
Czy powinienem był już wtedy odczuwać strach?
Usłyszałem wielokrotne tłuczenie młotkiem.
Rozluźniłem zwieracze. Zapachniało smrodkiem.
Ojciec wyszedł trzymając deskę do krojenia,
Która w postaci gwoździ miała ozdobienia.
Zamiast uciekać, niemal stanąłem jak wryty.
Ojciec z deską podszedł i chwycił mnie za szmaty.
Potem błyskawicznie rzucił mnie na komodę.
Jednym ruchem zerwał ze mnie spodnie dresowe
I zaczął walić mój tyłek deską z gwoździami.
Darłem się jeszcze głośniej niż poparzony brat.
Mimo to nie ustawał w biciu mój ojciec-kat.
Oprócz uderzeń deski czułem kłucie gwoździ,
Gdy kaleczyły pośladki w bólu powodzi.
Nie zmniejszyło to furii, gdy ojciec przestał bić.
Podniósł mnie, a ja zacząłem się jak węgorz wić.
Wszedł ze mną do kuchni. Jak w makabrycznej scence
Chciał mnie posadzić na rozpalonej kuchence.
Niemalże udało mu się tego dokonać.
Jak po wylaniu barszczu musiała wyglądać.
Wyrwałem się i przez pokój krwią zachlapany
Zwiałem do łazienki i wskoczyłem do wanny.
Chciałem opłukać pośladki perforowane.
Zapaskudziłem krwią niemalże całą wannę.
Dostrzegłem ma kafelkach skórę mego brata.
Tymczasem w zamknięte drzwi deską walił tata.
 
Nie mogłem zapomnieć o ojcowskim kazaniu.
W nocy spuściłem się obficie śniąc o laniu.
Miesiąc goiły się pośladki zharatane
Deską z gwoździami, przez tatusia wcześniej lane.
Mój braciszek spędził w szpitalu trzy miesiące.
Póki ojciec nie zgnije w więzieniu nie spocznę.


number of comments: 2 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 23 august 2018

Święty Mikołaj

Mój ojciec…
 
Mój ojciec miał niezwykle stresującą pracę.
Zarabiał mało. Nie stać nas było na dacię.
Już dziesięć lat był asystentem projektanta.
Nie otrzymał nigdy jakiegokolwiek granta.
Zwykł pić alkohol oraz krzywdzić mnie i mamę.
Starczył zły dzień w pracy, by czekało mnie lanie.
Czasem jednak obiecywał swoją poprawę.
Mieliśmy na to nadzieje nikłe i marne.
 
Szóstego grudnia, chcąc niespodziankę wywołać,
W ubiór Mikołaja postanowił się przebrać.
Siedliśmy w pokoju. Spytał, czy byłem grzeczny.
Wyciągnął z worka na śmieci prezent dość liczny.
Dostałem piżamę, majtki oraz łakocie,
Komiksy oraz „Pszczółkę Maję” na kasecie.
Ucieszyłem się oraz zacząłem wygłupiać.
Począłem ojca-Mikołaja wypytywać:
Spytałem, dlaczego ma oczy jak mój tato
I bliznę na brwi, którą zrobił sobie w lato.
Mikołaj spojrzał na mnie bardzo zaskoczony.
Przez chwilę milczał. Potem westchnął przygnębiony.
Wyczułem wódkę zza doklejonego wąsa.
Nie musiał se przyczepiać czerwonego nosa…
Potem zaczął zdejmować swój strój Mikołaja.
Przeczuwałem, że kroi się poważna haja.
Z narastającą pasją zrzucał części stroju,
Gdy podeszła mama, zaprawiona już w boju.
Ojciec chwycił ją, podniósł i o tapczan cisnął.
Gorący mocz między nogami mi wytrysnął.
„Czy wy każdo zabawa musicie spierdolić?!
Nawet krisbaumu nie umicie dobrze stroić!”
W stronę choinki latały moje prezenty.
Taśma wysunęła się z rozbitej kasety.
Gdy do magnetowidu szczątki taśmy wpychał,
Mama wstała i szepnęła mu coś do ucha.
Ojciec poszedł z nią do kuchni już spokojniejszy.
Liczyłem na koniec wrażeń na dzień dzisiejszy,
Lecz z kuchni dobiegały dźwięki niespokojne.
Czerwone spodnie Mikołaja miał spuszczone.
Włochaty tyłek trząsł się w falbanach spódnicy.
Takie już potrzeby mieli alkoholicy…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 august 2018

François Ravaillac

Nie zapomnę nigdy egzekucji ojca mojego -
Królobójcy, człowieka bardzo pobożnego.
Kiedy nadszedł czas na wykonanie wyroku,
Pojechaliśmy na jeden z placów po zmroku. 
Myślałem, że ojciec trafi pod gilotynę.
Zgotowano mu jednak tortury wymyślne. 
Próbowano wydusić nazwiska wspólników.
Prawicę włożono do rozgrzanych węgielków.
Za to lewicę za grzeszną z góry uznano
I pod żadnym pozorem jej nie dotykano.
Dłoń, którą mnie tłukł i lał do kości spalono.
Następnie skórę ojca szczypcami szarpano.
Zdarto ją z jego rąk, nóg i klatki piersiowej. 
Przygotowano roztwór cieczy rozpalonej.
Mieszanka siarki i wosku zalała rany.
Modląc się oraz krzycząc ojciec był przytomny.
Następny w kolejce był olej i żywica.
Na końcu ciekły ołów wlano mu do pępka.
Po pół godzinie przyprowadzono rumaki.
Przytroczono je do kończyn ojca przez haki.
Wystrzelono z armaty i konie pobiegły.
Grube liny błyskawicznie się naprężyły.
Ojciec został rozpruty na kilka partycji.
Wtem tłum rzucił się na szczątki celem konsumpcji.
Próbowano częstować polskiego magnata,
Jednak nie chciał wiedzieć, jak smakuje mój tata...


Co poradzić bez ojca nie dano mi rady.
Takie już w dawnych czasach były Żabojady.
Fransła Ravalła
Stracony na Placu de Gewła.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 august 2018

Brunatne szambo zalało syreny

Szambo brunatne wybiło razem z racami
I wyjącymi po południu syrenami.
Pośród ostatnich Powstańców stanął szereg zer.
To jak zwykle Młodzież Wszechpolska i ONR.
Do bycia Polakami prawo uzurpują.
Historii jednak kompletnie nie rozumieją.
To ich ideologia hackenkreuz nosiła.
To ich ideologia Warszawę spaliła.
Historia kołem się toczy – mówi przysłowie.
W chłopcach z falangą traumę widzą staruszkowie.
„Bóg! Honor! Ojczyzna!” – skanduje ta obora.
„A gdzie w tym wszystkim jest człowiek?” – pytała Kora.
„Raz sierpem i raz młotem czerwoną hołotę”.
Nietrudno coś zawłaszczyć i obrzucić błotem.
Maszerujący przez Polskę nacjonaliści.
Niespełnieni kibole i akwareliści.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 july 2018

Góral

W gimnazjum zabrano nas w Tatry na wycieczkę.
Świetny pomysł, by ograniczyć w głowach sieczkę.
Sam już wcześniej bywałem z rodzicami w Tatrach.
Nudziło mnie chodzenie tylko po dolinach.
Wolałem rozmyślać o koleżance śliskiej.
Na drugi dzień zabrano nas do Kościeliskiej.
Wychowawca stanął w kolejce po bilety.
Kumple schowali w swoich plecakach kastety.
Nagle usłyszałem straszliwe konia rżenie.
Momentalnie poczułem zaniepokojenie.
Zwykłem być bardzo wrażliwy na krzywdę zwierząt.
Trudno było żyć, o bestialstwie ludzi wiedząc.
Podążałem przez parkingi za odgłosami,
Które wypełniały się jakimiś świstami.
Dostrzegłem dwóch górali. Jeden fajkę palił,
A drugi z nich stał na środku i konia walił!
Biedne zwierzę cyrkowym biczem obrywało.
Najprawdopodobniej za nic mu się dostawało.
Dostrzegłem na brązowym zadzie pręgi krwiste.
Powinienem był wtem zadzwonić na policję,
Lecz wziąłem sprawy w swoje ręce rozwścieczony.
Popchnąłem górala, który był zaskoczony.
Przewrócił się na ziemię, odebrałem mu bat
I zdzieliłem go nim prosto w zarośniętą twarz.
Góral zaczął wrzeszczeć i złapał się za czoło.
W naszą stronę kilku górali się rzuciło.
Wtem dostrzegłem, że góral bardzo mocno krwawi.
Trzymał się za oko, a krew między palcami
Skapywała obficie na parkingowy żwir.
„Moje oko! Nie mam oka!” – wydzierał się zbir.
Pożałowałem mego czynu zuchwałego.
Szybki przyjazd pogotowia ratunkowego
Tej sytuacji polepszyć nie był już w stanie.
Mogłem być pewien, że czeka mnie ciężkie lanie.
Oko częściowo wypłynęło z oczodołu.
Potwierdziłem swą winę w ramach protokołu.
Policja zabezpieczyła pejcz i stadninę.
Próbowałem jakoś odwrócić swoją winę.
Tłumaczyłem, że góral nad koniem się znęcał.
Komendant lecz rzekł, bym policji nie wyręczał.
Z wycieczki mą osobę oddelegowano.
Doniesienie do prokuratury złożono.
Na rozprawę przybyła pisowska hołota.
Górala uznano za dobrego człowieka.
Liczyło się, że codziennie w kościele bywał,
Ale już nie, że nad zwierzętami się znęcał.
Ponoć raz kobyłkę nad Morskim Okiem zatłukł,
A ojciec za odwagę na kwaśne jabłko mnie stłukł.
Sąd odkrył moją opozycyjną działalność.
Wysłuchałem wyroku, odczuwając marność.
Dopadł mnie kurator. Musiałem płacić rentę
W wysokości pięciuset złotych miesięcznie.
Nie mogła mi pomóc nawet mej matki miłość.
Takie oto mamy prawo i sprawiedliwość…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 june 2018

Uroczysty Dzień Komunii

Wiele dzieci Dzień Pierwszej Komunii stresuje.
Mnie martwi, jak mój ojciec alkohol kupuje.
Zjadłem na śniadanie cały słoik konfitur.
Ojciec powoli ubrał się w stary garnitur.
Obawiałem się, że on może coś odwalić,
Choć obiecał ostatnio, że chce się poprawić.
 
Lecz przed mszą popijał z piersiówki za filarem.
Martwiłem się, że skończy się to zaraz larmem.
Wybrane dzieci niosły do ołtarza fanty
I wtedy ojciec zaczął nucić morskie szanty.
Moim marzeniem było zapaść się pod ziemię,
A ojciec niewzruszony śmiał się sam do siebie.
Dzięki Bogu, przy Komunii się uspokoił,
Ale tuż po niej potknął się i wypierdolił.
Głęboka cisza zapadła wtedy w kościele.
Z pomocą przybiegł ksiądz oraz parafian wiele.
Szybko wznieśli ojca z łukiem brwiowym krwawiącym,
A on wyrwał się i odszedł krokiem chwiejącym.
Po chwili leżał przy kościelnej bramie w rowie.
Miałem nadzieję, że nikt tego nie rozpowie.
 
Nie stać nas było na lokalu wynajęcie,
Zatem w mieszkaniu urządziliśmy przyjęcie.
Wraz z matką, ojca do domu przytaszczyliśmy
I w sypialni, pod kocem, go położyliśmy.
Ojciec zdawał się być w coraz gorszym stanie.
Z duszą na ramieniu jedliśmy drugie danie.
Wydawało się, że już zaczął pochrapywać,
Gdy począł od ściany do ściany się odbijać.
W końcu wlazł do salonu i spojrzał na wszystkich.
Zaczął się drzeć, nie oszczędzając przekleństw licznych.
Wreszcie, gdy się zmęczył, rzekł: „No i chuj, no i cześć.”
Zrzucił obrus z zastawą. Nie było już co jeść.
 
Kiedy w końcu po tym przykrym dniu zasypiałem,
Że moje drzwi się otwierają usłyszałem.
„Komuniści jeszcze niedawno zabijali…
Kto to widział, żeby prezenty dostawali…” –
Wymamrotał ojciec i wlazł na moje łóżko.
Przygniótł mnie swym ciałem, widziałem tylko biurko.
Poczułem, jak zsuwa mi spodnie od piżamy
I wkłada mi coś siłą między pośladkami.
Jakby to było mało, pchał mnie wgłąb pościeli.
Odtąd spotykało mnie to każdej niedzieli.
Po wszystkim włożył dychę do skarbonki mojej.
Na drugi dzień tyłek bolał mnie tak, że ojej.
Pierwszy raz z ojcem do przyjemnych nie należał.
Krem nawilżający sytuacji nie zmieniał.
Odtąd wolałem więc spać w pokoju mamuni.
Taki oto był Uroczysty Dzień Komunii…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 26 may 2018

Prawicowiec

Kiedy poszedłem do drugiej klasy technikum
Zmian dokonało nauczycielskie prezydium.
Nowy kolega miał się w mej klasie pojawić,
Który nie zdał, gdyż zamiast uczyć, zwykł się bawić.
Nieznane nam były całkiem jego wybryki.
Wiedzieliśmy tylko, że nie zdał z matematyki.
Przywitał się z nami uściskiem dłoni mocnym.
Nazywał się Sebastian i był prawicowcem.
Powtarzał to bardzo często na każdym kroku.
Powiedział też, że bardzo nie lubi lewaków.
 
Dwa razy w tygodniu na lekcji geografii
Opowiadał o międzynarodowej mafii.
Nie było takiego tematu na lekcji WOS-u,
By Prawicowiec nie zabrał podczas niej głosu.
Niemal zamieniał się z księdzem w czasie lekcji religii,
A przysypiał zazwyczaj na lekcjach biologii.
Natomiast w poniedziałki na lekcjach historii,
Prawicowiec doznawał prawdziwej euforii.
Codziennie nosił tą samą bluzę z kotwicą,
Nawet gdy pogoda odznaczała się hicą.
Raz kiedyś przyszedł w niebieskiej bluzie z gwiazdkami,
Które tworzyły krąg z sierpami i młotami.
Nosił też koszulkę z zakazem skrętu w lewo
I skreśloną parą ubraną na tęczowo.
Fascynował się Wyklętymi Żołnierzami.
Wieczorem spamował naszą grupę postami.
Był zagorzałym fanem lokalnej drużyny
I wiernym chłopakiem atrakcyjnej dziewczyny.
 
Kiedyś zamiast do szkoły poszedł na wagary,
Dlatego ominęły go kolejne zmiany.
Nowy uczeń zaskoczył nas swoim wyglądem.
Albowiem, jak się okazało, był murzynem.
Nie wiedziałem jak Sebastian zareaguje.
Według niego imigranci to nędzne chuje.
 
Na drugi dzień, kiedy przyszedł, stanął jak wryty.
Zignorował murzyna i siadł jakby skryty.
Podczas przerwy jednak zaczął go zagadywać.
Zapytał, jak tu trafił i czy chce pracować.
Murzyn odparł, że przyjechał tu z takiej racji,
Że jego ojciec znalazł pracę w korporacji,
A specjalizował się on w informatyce.
„Dlaczego nie wspiera gospodarki w Afryce?” -
Prawicowiec wnikliwie o to dopytywał.
Murzyn rzekł, że dotąd we Francji pomieszkiwał.
Sebastian spytał jeszcze, czy jest chrześcijaninem
I czy regularnie żyje chlebem i winem.
Murzyn odpowiedział, że każdy z nas w coś wierzy,
Na co Prawicowiec przenikliwie go zmierzył.
 
Wydawało się, że nic złego się nie zdarzy,
Lecz nie obyło się bez przykrych komentarzy.
Prawicowiec w różny sposób niechęć wyrażał.
Na przykład przy nim bananami się zajadał.
Postanowił zwracać się do niego per „Bambo”.
Robił w klasie prawdziwe rasistowskie szambo.
Czasami też dźwięki rodem z buszu wydawał,
Ale murzyn to wszystko dzielnie wytrzymywał.
Prawicowca ignorował bardzo cierpliwie
Oraz nie poskarżył się nikomu właściwie.
 
Tydzień później Sebastian nie przyszedł do szkoły.
Pobiły go na placu miejscowe matoły.
Były to pewnie kibicowskie porachunki,
Które regularnie prowadziły do bójki.
Zdarzyło się to jednak na terenie szkoły
W miejscu, które miały obejmować kamery.
Nie ustalono lecz, kto pobicia dokonał,
Gdyż obraz z kamery szybko się nadpisywał.
Zdarzenie trafiło na rodziców zebranie.
Ojciec murzyna chciał pomóc niespodziewanie!
Jako informatyk często dane ratował.
Odzyskał film z pobiciem i na płytkę nagrał.
Policja bardzo szybko więc sprawców ujęła,
A postać Prawicowca do szkoły wróciła.
Jego rodzice dyrekcji podziękowali,
Jednakże murzynowi ręki nie podali...
 
Mógłbym napisać długi morał tego wiersza.
Postanowiłem jednak, że będę się streszczał.
Trzeba walczyć z nacjonalizmem i rasizmem,
Chyba że chcemy mieć do czynienia z nazizmem.
Wtedy nie będzie ani białych ani czarnych,
A jedynie popiół i zgliszcza ludzi marnych.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 1 may 2018

Achtung!

W szkole cieszyłem się zachowaniem wzorowym.
Byłem dzieckiem naprawdę bardzo ułożonym.
Lubiłem, jednakże bawić się petardami,
Choć podobno groziło to w nocy sikami. 
Pewnego dnia odbył się odpust parafialny,
Połączony z pogańskim paleniem marzanny.
Nasz farosz był po prostu bardzo liberalny
Oraz rozgrzeszał nawet stosunek analny.
Najprawdopodobniej sam takowy uprawiał
Oraz sobie samemu się z tego spowiadał.
Głównym moim celem było kupno achtungów, 
Zazwyczaj sprzedawanych przez jakichś cyganów. 
Michal, który wyglądał na nieco starszego, 
Zakupił za dychę achtunga czerwonego.
Planowaliśmy schować go do mąki w paczce
Oraz zdetonowac na polu w starej taczce.
W drodze do sklepu spotkaliśmy jednak Stasia -
- Chłopaka z porażeniem. Dręczyła go klasa.
Stasiowi można bylo niemal wszystko kazać, 
A on w ogóle nie zamierzał protestować. 
Michał polecił mu iść z nami na pole, 
A także zajadać po drodze z paczki mąkę.
Sam natomiast pobiegł do domu do piwnicy
I pomimo narastającej szybko hicy, 
Wrócił czym prędzej wraz z pudełkiem tekturowym,
Jak się okazało, gwoździami wypełnionym.
Michał włożył achtunga do tego pudełka. 
Następnie, obiecując Stasiowi cukierka, 
Kazał stać obok, by zobaczyć, co się stanie
Zacząłem przeczuwać, że dostaniemy lanie. 
Podpaliliśmy lont. Daleko uciekliśmy.
Żadnego huku jednak nie usłyszeliśmy. 
Staś stał wciąż obok paczki z achtungiem posłusznie
Oraz bąki puszczał ochoczo i radośnie. 
Nie satysfakcjonował nas ten rozwój wydarzeń.
Nic jednak nie miało się obejść bez oparzeń. 
Michał podniósł paczkę i gdy chciał lont wygrzebać,
Stała się rzecz straszna i zacząłem uciekać.
Achtung eksplodował, rozrywając pudełko
Gwoździe podziurawiły Michała jak sitko.
Chłopak przewrócił się nieprzytomny na ziemię, 
Po tym jak przemieścił się cztery kroki chwiejnie. 
Gwoździe wbiły się w policzki i gałki oczne
Wiele z nich wstrzeliło się też w klatkę i krocze. 
Jedna z jego dłoni zwisała poszarpana.
Jego krzyk poraził mnie niczym dobra zmiana.
 
Michał wylądował w szpitalu w ciężkim stanie,
A ja byłem już pewien, że czeka mnie lanie. 
Michał przeszedł bardzo poważną operację.
Niemal dojechał na ostatnią w życiu stację. 
Chłop reanimowany w operacji toku,
Prawdopodobnie nie miał już odzyskać wzroku.
Gwoździe wyciągano przez godzin kilkanaście. 
Lekarz usunął też jądra, mówiąc: "No właśnie!"
Staś nie odniósł obrażeń, tylko się wystraszył. 
Gdy ucieklem, niedoszłego oprawcę gasił.
 
We wszystkich kierunkach trzęsły się moje portki.
Ojciec przyniósł z piwnicy plastikowe worki.
W końcu wyciągnął stary kabel od żelazka.
Rzucił mnie na podłogę, tam gdzie była płaska.
Potem zaczął tłuc mnie kablem po całym ciele. 
Krwiaków i blizn pozostało mi bardzo wiele.
Dostawałem na oślep po głowie i nerkach. 
Wybił ze mnie myśli o wszelkich fajerwerkach.
Kiedy rozebrałem się przed WF-em w szatni,
Zyskałem szacunek pośród chłopięcej matni.
Zwany byłem jak z "Kamieni na szaniec" Rudy,
Natomiast Michał zyskał pseudonim Strzałowy.
Nigdy już jednak nie ujrzał ze szkoły chłopców, 
A aspirowali do miana narodowców.
Liberalny farosz za nimi nie przepadał
I do jednego z nich złośliwie się przystawiał.
Każdego po kolei do zakrystii zaciągał.
Robił to z czego tylko sobie się spowiadał. 
Michał pozniej też jego ofiarą został. 
Wniebowzięty farosz sam siebiego chłostał
Podejrzałem farosza przez okna plebanii,
Otoczonego zmartwionymi gosposiami.
Po nagu zmywały krew ze ścian i podłogi.
Przedziwne, że nie wyrosły mu jeszcze rogi.
 
Historię tą możnaby ciągnąć w nieskończoność, 
Lecz w końcu straciłbym ze zmysłami znajomość. 
Fajerwerki są wynalazkiem bardzo niebezpiecznym
Ale nie, jak w przypadku farosza - odwiecznym.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 april 2018

Liczniki

Wydarzyło się to w latach dziewięćdziesiątych
Po tym jak uświadczyłem urodzin dziesiątych.
W prezencie licznik rowerowy otrzymałem.
Mogłem więc sprawdzać z jaką prędkością jeździłem.
Wybrałem się zatem do pobliskiego parku.
Rzecz jasna, wziąłem rower stojący na ganku.
Rodzice szli wolno, a ja naprzód gnałem.
Kilka chwil później wypadek spowodowałem.
Do parku wchodziło się szerokim tunelem.
Jadąc z górki, prosto w niego się rozpędziłem.
Licznik wskazywał aż dwadzieścia na godzinę,
Lecz w mojej nieuwadze łatwiej znaleźć winę.
Nagle, tuż przede mną, ujrzałem matkę z dzieckiem,
Które biegło wprost na mnie ze swym małym pieskiem.
W ostatniej chwili odbiłem kierownicą w bok,
Odbiłem się od ściany i upadłem w rynsztok.
Natychmiast przybiegła do mnie zmartwiona mama.
Płakałem na widok rozbitego kolana.
Rower leżał obok ze zrzuconym łańcuchem.
Dzieciak z pieskiem patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem.
Ojciec podniósł rower i wyprostował koło.
Parę elementów licznika się zgubiło.
Matka oznajmiła, że wraca po apteczkę.
Wraz z ojcem odwiedziłem pobliską knajpeczkę.
Ojciec zamówił setkę wódki i dwa piwa.
Wypił je czym prędzej, zanim matka wróciła.
Wiem, że bardzo nie lubił takich sytuacji.
Kiedy się zdarzały – poddawał się libacji.
Mama po powrocie kolano odkaziła
Oraz by wrócić do domu, nas zachęciła.
Ojciec na tyłach wolno powłóczył nogami.
Zazwyczaj kończyło się to awanturami.
W domu, gdy mama kolano opatrywała,
Wtem postać ojca do łazienki wparowała.
Odepchnął matkę, która do wanny upadła
I zdjął z siebie pas, upuszczając nieco sadła.
Zerwał ze mnie majtki, przez taboret przerzucił.
Jedną ręką mnie lał, a drugą matkę dusił.
W końcu wyrwała się, a ojciec zaczął krzyczeć:
„Czy wy każdo wycieczka musicie zniweczyć?
Jak mosz na mnie sapać, to sap, ino nie w doma.”
Po czym sam wyszedł i wsiadł do starego opla.
Po drodze rozbił telewizor panasonic.
Kineskop pękł, a telewizja to mój konik.
Pijak odjechał i potrącił dwójkę dzieci.
Przyjechał policjant, gdy wyrzucałem śmieci.
Po rozjechaniu bajtli rozbił się o drzewo.
Potem auto od razu w płomieniach stanęło.
Prędkościomierz zatrzymał się na stu czterdziestu.
Ojca znaleziono w kawałkach kilkunastu.
Co powinno się z tej lektury zapamiętać?
Patrz na drogę – nie licznik – jeśli chcesz zapieprzać.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2018

Wychodek

Gdańsk-Brzeźno, 1975 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat trzynaście,
Natomiast mój przyjaciel Tomek miał czternaście.
Rodzice wysłali nas razem na kolonie.
Mieliśmy ten sam pokój w dużym pawilonie.
W połowie wyjazdu przyjechał turnus dziewczyn.
Specjalnie więc pozbywaliśmy się pajęczyn.
 
Po wspólnym plażowaniu Tomek stał się dziwny.
Wydawał się być zupełnie rozkojarzony,
A raz w środku nocy, kiedy się obudziłem,
Rytmiczne stuki i sapanie usłyszałem.
W blasku księżyca ruszała się jego kołdra,
Zupełnie jakby tuż pod nią skakała kobra.
Drażniło mnie to, ale musiałem wytrzymać.
Niewdzięcznie byłoby z mojej strony narzekać,
Skoro rodzice ten wyjazd ufundowali.
Gorsze sytuacje z pewnością wytrzymali.
 
Parę dni później odbyło się grillowanie.
Miała być dyskoteka i wspólne śpiewanie.
Krótko po obiedzie gdzieś zgubiłem Tomka.
Nie mogąc go znaleźć poszedłem do wychodka.
Były tam cztery ustępy ze wspólnym szambem.
Przepuściłem w kolejce parę dziewczyn przodem.
Dziewczyny wychodziły z wychodków zmieszane.
Wydawały się być czymś zaniepokojone.
Jedna powiedziała, że coś jest pod deskami.
A to coś miało później śnić mi się latami.
Poprosiły mnie bym sprawdził, czy coś jest w środku.
Niechętnie wszedłem i zamknąłem się w wychodku.
Z początku przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem,
A potem całkiem normalnie się wysikałem.
Wtedy właśnie usłyszałem jak coś się rusza.
Przestraszyła się wtedy bardzo moja dusza.
Czym prędzej nawiedzony kibel opuściłem
I, że musiał wleźć tam dzik, wszystkim oznajmiłem.
Dziewczyny poleciały po starszych chłopaków.
Po chwili zjawiła się gromada pędraków.
Dwóch z nich, w rękawicach, zaczęło ściągać deski.
Ukazał się jakiś chłopak w stroju niebieskim!
Krótką chwilę chłopaki się z nim szamotali,
Aż w końcu siłą go znad szamba wyciągnęli.
Intruzem okazał się być mój kumpel Tomek!
By podglądać, uczynił se z wychodka domek.
Dziewczyny z piskiem rozbiegły się przestraszone.
Oczy Tomka wydawały się zaskoczone.
Umazany gównami, z siusiakiem na wierzchu,
Trząsł się zapłakany w świetle wczesnego zmierzchu.
Część chłopaków na ziemi boki zrywało,
A kilku innych z obrzydzeniem się patrzyło.
Po chwili przybiegł do nas kierownik obozu
I nakazał Tomkowi umycie się w morzu.
Pan wychowawca przez chwilę nad czymś główkował.
Poszedł oraz do rodziców telefonował.
Gdy Tomek wrócił, rzeczy miał już spakowane.
Jego bezsilne oczy zwróciły się do mnie:
„Co ja mam zrobić?! Pomóż! Pójdę do wariatów!”
 
I poszedł, nie uniknął też elektrowstrząsów.
Psychiatrzy zalecili chemiczną kastrację.
Obserwowano nieustanną masturbację.
Mój kontakt z Tomaszem naturalnie się urwał.
Nikt z tym chłopakiem stosunków nie utrzymywał.
Czasem na osiedlu widzieć się go zdarzyło,
Acz zawsze, któreś z rodziców towarzyszyło.
W krótkim czasie stał się zarośnięty i gruby.
Nadal interesowały go tylko dupy.
W końcu doszło do gwałtu brutalnego
I Tomek trafił do zakładu zamkniętego.
 
Nie raz byłem jeszcze uczestnikiem kolonii.
Ciekawy zatem będzie finał tej historii.
To, czy czyn Tomka był naprawdę obrzydliwy,
Zdaje się być jedynie kwestią perspektywy…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 march 2018

Kulig

W dawnych czasach, gdy zimy były śnieżne jeszcze,
A w drodze do szkoły miotały nami dreszcze,
Miałem z kolegami różnorakie pomysły.
Jazda kuligiem rozpalała moje zmysły.
Było to chyba moje największe marzenie,
Aż w końcu przyszła szansa na jego spełnienie.
W mej okolicy zakończono remont torów.
Oczyszczono trasę z dziur, a także i z drągów.
Napadało naprawdę bardzo dużo śniegu.
Większość kierowców ruszała z drugiego biegu.
Tory pokryła równomierna warstwa puchu.
Na myśl o kuligu już cieszyłem się w duchu.
Planowałem za pomocą sznura od sanek,
Zahaczyć tramwaj, gdy obsługuje przystanek,
A następnie wsiąść na sanki wraz z kumplem Sławkiem
Oraz zacząć jechać za tramwajem ukradkiem.
 
Po lekcjach szybko pobiegliśmy po me sanki,
A potem rozważaliśmy różne przystanki.
W końcu przyszliśmy na pewien blisko zajezdni.
Był też blisko kościoła, wsiadali tam wierni.
Poczekaliśmy aż przyjedzie pierwszy tramwaj.
Wysiadły zakonnice oraz jakiś mazgaj.
Szybko sanki za tramwajem zaczepiliśmy
I zanim pojazd ruszył na nich usiedliśmy.
Maszyna zaczęła się powoli rozpędzać,
A my w radości i frajdzie rękoma wierzgać.
Chwilę później do zajezdni się zbliżyliśmy.
Jeszcze przez jeden moment głośno się śmialiśmy,
Aż nagle tramwaj do zajezdni zaczął skręcać.
Nasze sanki zaczęły się wtedy przechylać.
Ściągało nas prosto na tor naprzeciwległy.
Rzuciłem okiem tam, skąd tory na wprost biegły
I ujrzałem tramwaj pędzący z naprzeciwka!
Moja reakcja musiała być bardzo szybka.
Puściłem Sławka i na ziemię zeskoczyłem.
Parę sekund później straszliwą rzecz ujrzałem.
Tramwaj z głośnym piskiem roztrzaskał sanki stare.
Dotarło do mnie wtedy, że poniosę karę.
Sławek leżał nieruchomo w pobliżu torów.
Usłyszałem krzyki zmartwionych pasażerów.
Podbiegłem do Sławka na równi z tramwajarzem.
Cudem chłopak nie odniósł poważnych obrażeń.
Był jednak ogólnie dość mocno potłuczony
I całym tym wypadkiem bardzo wystraszony.
Wnet zjawiła się milicja oraz ambulans.
Ciekawe, czy w gazecie będzie o nas niuans.
Niechętnie podałem milicji swe namiar.
Wiedziałem, że czekają mnie solidne szmary.
Milicjant odwiózł mnie swoim radiowozem.
Ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem.
Rozmowa mnie czekała – acz z pasem i kablem.
Taka odbywała się jednostronnym tonem.
Ojciec kazał mi ściągnąć spodnie oraz majtki.
Zamiast tego wolałem, jak grał ze mną w statki.
Położyłem się na fotelu i wypiąłem.
Ojciec zaczął mnie lać pasem wodą zwilżonym.
Wpierw pośladki niezmiernie piekły i szczypały.
Później, nim zasnąłem, przyjemnie pulsowały.
 
Nazajutrz, obolały, zeznania składałem.
Z mym kumplem Sławkiem w szpitalu się spotkałem.
Zwierzyłem mu się z bicia jakie otrzymałem,
Że po tym wszystkim cielesnych uciech szukałem.
Czekała nas za katastrofę jeszcze grzywna,
Choć wszystkiemu winna źle ustawiona szyna!”
Dlatego tramwaj skręcił nagle na zajezdnię.
Czekało nas w tej sprawie długie dochodzenie.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Uważaj co robisz, żebyś się nie zaorał.


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 february 2018

Awaria dźwigu

W moim gimnazjum często dokuczano innym
I to zazwyczaj dzieciom kompletnie niewinnym.
Czułem się bezsilny wobec tego zjawiska
Zawsze, gdy dręczyła mnie któraś morda świńska.
W którymś momencie postanowiłem zadziałać
Oraz jednego z moich oprawców ukarać.
Zbliżał się wkrótce sprawdzian z języka polskiego.
Postanowiłem, że ukradnę zeszyt jego.
Kumpla Mateusza do tego namówiłem,
Albowiem sam po prostu zbytnio się wahałem.
Mateuszowi całkiem się pomysł spodobał.
Jego tamten oprawca też czasem maglował.
Gdzie ukryć ten zeszyt się zastanawialiśmy.
Przeszło cały tydzień nad tym główkowaliśmy.
Po zdobyciu zeszytu do bloku poszliśmy.
Oraz wspólny nikczemny plan wykonaliśmy.
Wpierw, na jednym z pięter przywołaliśmy windę
Spotkałem w tym czasie sąsiadkę – starą pindę.
Następnie sprowadziliśmy dźwig piętro niżej.
Mateusz przysunął się do drzwi jak najbliżej.
Zaczepił wcześniej smyczą zamek blokujący
I otworzył drzwi. Ukazał się szyb ziejący.
Następnie, na dach windy zeszyt rzuciliśmy
Że ktoś go kiedyś znajdzie się obawialiśmy.
Mateusz postanowił zabrać go z powrotem.
I pozostawić go po prostu gdzieś pod płotem.
Nie mógł sięgnąć, więc na dach windy zeskoczył.
Przez krótką chwilę jeszcze się ze mną podroczył,
A później niespodziewanie winda ruszyła.
Z Mateuszem na dachu wte wewte jeździła.
Pobiegłem piętro niżej i windę wezwałem.
Następnie u góry do szybu się schyliłem.
Zacząłem na piętro wyciągać Mateusza
I wtem zorientowałem się, że winda rusza!
Spróbowałem wepchnąć kumpla na dach z powrotem
Nie zrobiłem tego wystarczającym tempem.
Konstrukcja windy zatrzymała się na rękach,
Zawahała się i zostawiła je w strzępach.
Mateusz jechał do góry okaleczony.
A ja pozostałem na piętrze przerażony.
Fala jego wrzasków gdzieś z góry docierała.
Obok mnie para jego rąk we krwi leżała.
Na jednej wciąż tykał komunijny zegarek.
Jak teraz będzie głaskany jego owczarek?
Ogarnąłem się i po pomoc zadzwoniłem.
Po chwili na głośny szloch się również zebrałem.
Pół godziny później ujrzałem światła w szybie.
Oznaczało to, że pomoc już szybko idzie.
Wyciągano Mateusza na innym piętrze.
Nadal jednak u góry ziało szybu wnętrze.
Jakiś nieszczęsny człowiek spadł na windę z góry
I ciężkie lania miały zastać nasze skóry.
Winda znów ruszyła. Teraz przecięła nogi.
Kadłubkiem zatem został mój Mateusz drogi!
 
Przez miesiąc kartka z „awarią dźwigu” widniała.
A na mnie poważna konsekwencja czekała.
Sądzono mnie. Kradzież i kalectwo dwóch osób.
Czy, by uniknąć kary, istniał jakiś sposób?
Moi rodzice byli całkiem załamani.
Co dzień skórzanym pasem po tyłku mnie lali.
Mateusz był jednakże w gorszej sytuacji,
Odkąd to doświadczył poczwórnej amputacji.
Czy nasza przyjaźń wytrzyma kolejne lata?
Pomimo wszystko, byłaby to duża strata.
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy.
Niedobrze, jeśli kradniesz, a to kumpel beczy.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 february 2018

Wyższy X: Globus

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Niestety, przepisy BHP zaniechałem
I ponownie do wypadku doprowadziłem.
Wózek widłowy spadł na mojego kompana
I czekała mnie znowu sytuacji zmiana.
 
Póki co jednakże do szkoły powróciłem
Ochoczo nowy semestr realizowałem.
Pojawił się nowy belfer od geografii
I momentalnie zgotował nam rządy mafii.
Profesor pochodził ze Związku Radzieckiego.
Lecz kimże był Radziecki i dorobek jego?
Trzeba było poznać kontynenty i państwa
Obowiązkowo dla szkolnego społeczeństwa.
Każdy miał wypożyczyć zabytkowy globus.
Nauczyć się i przynieść. Tak kazał szajbus.
Każdy uczeń musiał uklęknąć przed globusem
I właściwe miejsca wskazywać szybkim ruchem.
Tym którzy się nauczyli dawał lemoniadę,
A tym którzy niezbyt, fundował kijem lanie.
Zadając pytania różne triki stosował:
Trzeba było wskazać Alpy, kiedy jodłował,
Związek Radziecki, kiedy wódki se polewał,
Niemcy lub Polskę z przyszłości, kiedy hajlował,
Natomiast Tajlandię, kiedy się masturbował.
Czyżby nasz pan profesor był obieżyświatem?
Może uciekał w podróż przed kobiety brakiem?
Takoż przynajmniej starsze roczniki mówiły.
Że globus jest bardzo cenny, głosy chodziły.
Krok po kroku więc do domu globus taszczyłem.
Los jednak sprawił, że go w końcu upuściłem.
Przecznicę od domu Wyższy zza winkla wyrósł.
Nie chciał, bym globus w całości do domu doniósł.
Podstawił mi nogę. Poleciałem jak długi.
Dostrzegłem, że z globusa zrobił się wnet drugi.
Naprawdę jednak, rozbił się na dwie połowy.
Wymiar uszkodzeń był bardzo nietuzinkowy.
Spomiędzy półkul sterczała lampa i kable.
Pomyślałem o Wyższym. Niech on idzie w diable!
W domu obkleiłem globus taśmą klejącą
I sprawdziłem trzy razy żarówkę świecącą.
 
Minął tydzień i przyszedł czas na mą odpowiedź.
Profesor ujrzał szkody nim zacząłem spowiedź.
Miałem nadzieję sytuację uratować
I spróbowałem wtyczkę z gniazdkiem skontaktować,
Lecz globus nie zaświecił się. Ciemny dym buchnął.
Belfer zaskrzeczał i kilka razy chuchnął.
Następnie zaczął gryźć swoje przydługie palce
Wrzeszczał, że w tym wszystkim palce maczały malce.
Potem opuścił klasę ciężko oddychając
I trafił do szpitala podejrzenia mając.
Dyrekcja zarzuciła mi zniszczenie mienia.
Miałem też zarzut uszczerbków spowodowania.
 
Wieczorem byłem w pracy dość rozkojarzony.
Muszą powstać kolejne tej historii tomy.
Pomagałem dziewczynie obok prasowalni.
Poganiali mnie czym prędzej majstrzy nachalni.
Nieopatrznie wcisnąłem przycisk „Start” za wcześnie
I skończyło się to dla dziewczyny boleśnie.
Maszyna, wraz z płótnem, wciągnęła jejże rękę.
Za plecami usłyszałem głośną udrękę.
Prasowalnia dziewczynie rękę połykała
Oraz na przemian miażdżyła i gotowała.
Wybiegłem przerażony, wciskając przycisk „Stop”.
Odruchowo wziąłem do ręki ścierkę i mop.
Już uwolniona stała z postrzępioną ręką.
Mimo bąbli z pary, minę miała zawziętą.
 
Otrzymałem wiadomość w najbliższe święto.
Że na jakichś czas od pracy mnie odsunięto.


number of comments: 4 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 2 january 2018

Błędy młodości

Każdy z nas popełnił w młodości jakieś błędy:
Zranił bliskiego; zamiast tu, poszedł tamtędy.
Ja z kolei, gdy przechodziłem przez czas buntu,
Wpadłem w złe towarzystwo, aż poniżej gruntu.
Była to młodzież bardzo chamska i zadziorna.
Czy winić za to rodziców? To kwestia sporna.
Niemniej jednak w czasie kilkunastu miesięcy
Byłem świadkiem rozbojów – każdy był prosięcy.
Tylko raz mój udział był poniekąd aktywny.
Poniosłem za to karę – usłyszałem: „Winny!”.
Nie zależy mi, by moje imię wybielić.
Postanowiłem się tą nauczką podzielić.
 
Raz banda, wrzuciła petardę do kaplicy,
Po czym usiadła na ławce z flaszką Soplicy.
Wtem podeszła do nas kobieta z chorą córką.
Spytała, czy możemy pomóc jej ze zbiórką.
Herszt splunął na bruk. Zaczął córkę parodiować:
„A może by tak w cyrku dziecko wypróbować?”
Jak nam nie wstyd, spytała nieszczęsna kobieta.
„A może pani przydałaby się mineta?”
Guru naszej bandy nie dawał za wygraną.
Biedaczka wyglądała na zrezygnowaną.
„Kiedyś była młodzież…” – rzuciła na odchodne,
Chowając worek dany na monety drobne.
Wstyd mi jest niezwykle, kiedy o tym wspominam,
A dziś jeszcze bardziej, gdy tę kobietę mijam.
Chwyciłem butelkę. Rzuciłem ją przed siebie.
Pamiętam tenże widok. Flaszka się kolebie
Oraz z impetem tłucze się na główce dziecka
I plami się czerwienią krwi jej matki kiecka.
Łatwo się domyślić – zwialiśmy, gdzie pieprz rośnie.
Akcja ta nie skończy się dla mnie radośnie.
 
Jeszcze tego dnia, do drzwi pan sołtys zapukał.
Gdyby nie znachor, całkowicie by nas spłukał.
Na szczęście mężczyzna uratował dziewczynkę,
A groziło jej zamienienie się w roślinkę.
Uznano jednak, że czyn, nie ujdzie mi płazem.
Wyprowadzono mnie w kajdankach, raz za razem.
Na drugi dzień w remizie, odbył się mój proces.
Wiedziałem, że poniosę karę za ten eksces,
Nie przypuszczałem, że będzie ona tak ciężka,
Acz krzywda, jaką zadałem, mogła być wielka.
Nie powiedziano mi, jaką otrzymam karę.
Miałem przyjść na rynek i przeprosić ofiarę.
 
Tak też uczyniłem na drugi dzień publicznie.
Moje przeprosiny zostały wnet przyjęte.
Myślałem, że to już koniec upokorzenia.
Wtem dostrzegłem porozumiewawcze skinienia.
Nagle zaszła mnie od tyłu para strażników.
W ułamek sekundy, z pomocą kilku ruchów,
Moje ręce unieruchomione zostały.
Stalowe kajdanki moim wysiłkom sprostały.
Szybko łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu.
Poczułem również miękkie rozluźnienie w kroczu.
Przyprowadzono mnie do drewnianego słupa.
Nie miała w całości wyjść z tego moja pupa,
Albo plecy, bowiem ściągnięto mi koszulę.
Nikt mi nie pomógł, choć widziano jak się kulę.
„Początkowo planowaliśmy ci wlać pasem,
Acz skoro jesteś już rosły i mówisz basem,
Lepiej będzie, jak oberwiesz skórzanym batem.
Sześćdziesiąt i po krzyku. Stolarz będzie katem.
Poleje się, co prawda, z ciebie krew, co nie lada,
Lecz dziecku mogła się stać znacznie większa krzywda.”
Osiłek wziął pejcz, nim zdążyłem się odezwać.
Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć oraz wierzgać.
Nikt jednak nie zważał na moje przerażenie.
Stolarz popisowo zaczął batem trzaskanie,
Aż w końcu z wielką siłą w plecy mi wymierzył.
Ból był niewiarygodny, jak tylko uderzył.
Szybko brakło mi tchu i cierpiałem w milczeniu.
Można było się przysłuchać tylko kwiczeniu.
Głośny świst towarzyszył każdemu ciosowi.
Nie ma opcji, by sprostać takiemu bólowi.
Mięśnie mych rąk i nóg w spazmach podrygiwały
W czasie, gdy sznury skórę pleców przecinały.
Matka chorej córki patrzyła z satysfakcją.
Sama córka zaskoczyła jednak swą akcją:
Choć na początku patrzyła z zaciekawieniem,
W końcu z płaczem nie wahała się przed bronieniem.
Bardziej jednak liczył się tłum wiwatujący
I nie zamierzał przestawać kat chłostający.
Moi rodzice to wszystko aprobowali
I ucięli pogawędkę z dygnitarzami.
Pobłogosławił mnie ksiądz z grupą ministrantów.
Pijany tłum zaintonował któryś z szantów.
Czułem się jak niewolnik na białych okręcie,
Który nawalił pracując przy jakimś sprzęcie.
W końcu, gdy już prawie że straciłem przytomność,
Chemik ocucił mnie octem. Przywrócił godność.
Przez mgłę ujrzałem sprzątaczkę z gotowym mopem.
Musiałem zabrudzić kostkę silnym krwotokiem.
Baba ścierała na bruku krew rozmazaną.
W przypływie fantazji ujrzałem ją chłostaną.
Było już dawno po wszystkim, byłem już w domu.
Czy to na pewno koniec? Czy coś wiszę komu?
Położono mnie na ganku na prześcieradle.
Związano nogi i ręce, choby dziwadle
I przemywano starannie rany nalewką.
Darłem się głośno, choć naturę miałem krewką.
Zamiast sześćdziesiąt, dostałem ze sto dwadzieścia,
Bo nieomal doprowadziłem do nieszczęścia.
Przez miesiąc cierpiałem i leżałem na brzuchu.
Zrobiły mi się odleżyny od bezruchu.
Pod siebie na prześcieradło się załatwiałem.
Że aż tak źle to się skończy nie przypuszczałem.
Brat i ojciec trzymali mnie przy jego zmianie.
Cały mój organizm odczuł to ciężkie lanie.
Każdy ruch wiązał się z przeszywającym bólem.
Mogłem nie słuchać kumpli. Byłem nędznym tchórzem.
Kompani ani razu mnie nie odwiedzili.
W końcu i tak wszyscy do więzienia trafili.
Ciężka chłosta ocaliła mnie przed więzieniem.
Dzięki chłoście po czasie na ludzi wyszedłem.
Do końca życia zostały mi blizny grube,
A próbując je zliczyć straciłbym rachubę.
 
Nowy Rok – nowy zwyczaj: łamię czwartą ścianę.
Zwracam się do Was i liczę na lepszą zmianę:
Podzielcie się w komentarzach swymi błędami.
Nie muszą wcale być krwawymi historiami.
Wiem dobrze: napiszecie, że błędem była lektura
Tego wiersza słabego, niczym jak tektura…


number of comments: 6 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 october 2017

Wyższy IX: Niższy

 Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Zrobiłem kurs na jazdę wózkiem widłowym.
Pierwszy w domu jeździłem pojazdem kołowym.
Trafiłem do działu z niższym chłopakiem.
Jak dobrze, że nie okazał się on łajdakiem.
Wiele tygodni razem przepracowaliśmy.
Raz nawet wspólnie w kanciapie się skitraliśmy.
On nie musiał nawet specjalnie przy mnie klękać,
Gdy skafander roboczy pomagał domykać.
Raz Olaf musiał sięgnąć po coś z wyższej półki.
Nie mógł jednak tego zrobić przez wzrost malutki.
Wpadłem na pomysł, aby podnieść go na wózku.
Nie odniosło to lecz zamierzonego skutku.
Inny wózek podnieść wózkiem postanowiłem
I na tamtym wózku kolegę posadziłem.
Wtem usłyszałem, że majster wraca z fajrantu.
Pogoniłem Olafa, by nie stracił grantu.
Wtedy gość zleciał z kilku metrów wysokości
Oraz boleśnie obił sobie kilka kości.
Prawie już podleciałem, ażeby go podnieść,
Gdy wtem w dolnym wózku wysiadła hydraulika.
Huknęło tak, że kurz poleciał ze świetlika.
Górny wózek spadł z widłami wprost na Olafa.
Nie mogłem uwierzyć. To już dziewiąta gafa!
Ciężki pojazd z łatwością zmiażdżył jego nogi.
W całym magazynie rozlegał się krzyk błogi.
Majster zawołał resztę. Pojazd przeniesiono,
A mnie natychmiast z magazynu przepędzono.
Kurator i rodzice załamali ręce.
Kategorycznie mieli mnie już dość zawzięcie.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 october 2017

Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Znalazłem pracę w straży ochrony kolei.
Nie mogłem już więcej strzelać bramek z wolei,
Bowiem pracowałem w weekendy oraz w nocy.
Pewnego razu układałem stertę kocy
I ujrzałem z okien stróżówki chuligana.
Natychmiast pobiegłem w kierunku tego pana,
Który malował se napisy na wagonie.
Wysoki mężczyzna posiadał wielkie dłonie,
Jednakże z zaskoczenia go obezwładniłem
I natychmiast ręce mu w kajdanki zakułem.
Po chwili przybiegli do mnie inni strażnicy.
Jeden z nich przyniósł ze sobą wodę w miednicy,
Rozkuł chuligana i kazał mu zmyć napis,
A mi pilnować, czy na pewno zmywa rękopis.
Z racji, że nie ufałem zbyt jegomościowi.
Przywiązałem nogę do wagonu draniowi.
Kilka minut później zrobiłem się dość senny.
Wróciłem do stróżówki wziąć czajnik kuchenny
I zaparzyć sobie bardzo mocną herbatę.
Dawniej musiałem zawsze prosić o to tatę.
Usiadłem na zydlu przeczekać aż wystygnie,
Bo gdy spróbowałem, myślałem że mnie wzdrygnie.
Zignorowałem narastającą erekcję.
Zacząłem rozmyślać, czy odrobiłem lekcje.
Myśli nieczyste były jednakże silniejsze
I spędziłem więc w łazience chwile zacniejsze.
 
Po wszystkim usłyszałem zgrzyt metalowych kół
I ze zgrozą odkryłem, że pociąg wyruszył.
Rzuciłem się przerażony do drzwi łazienki
I niechcący urwałem większość starej klamki.
Na zewnątrz słychać było wołanie o pomoc.
Zamkniętego w kiblu ogarnęła mnie niemoc.
W końcu wykopałem z zawiasów drzwi nieszczęsne.
Uwzięły się na mnie za te czyny cielesne!
Wybiegłem na tory zajezdni towarowej
Za karę nie dostanę już waty cukrowej.
Nie było już wagonów ani chuligana.
Szybko ogarnęła mnie trwoga niesłychana.
Zacząłem biec wzdłuż torów na następną stację.
Gdyby inni strażnicy zrobili libację,
Mógłbym to ich obciążyć odpowiedzialnością,
Ale dziś jednak obnosili się trzeźwością.
Biegłem w stronę dworca, ile tylko sił w nogach
I w końcu, prócz świateł, ujrzałem krew na torach.
Im bliżej peronu, tym więcej jej tam było.
Kilka karetek, gdzieś w okolicy już wyło.
Gdy dobiegłem na stację, drania wyciągano.
Początkowo, ledwo do niego dosięgano.
Leżał we krwi między peronem a wagonem.
Zacząłem myśleć nad jego koszmarnym bólem.
Mężczyźnie na miejscu amputowano nogę.
Widok ten wprawił szybko wszystkich gapiów w trwogę.
Nad ranem wyciągnięto okaleczonego,
W dalszym ciągu jednak bardzo zakrwawionego.
Z rąk i pleców zdartą miał skórę całkowicie,
Jakby to spotkało go w średniowieczu bicie.
Wpatrzony w to, nie zauważyłem strażnika,
Który chwycił mnie i wsadził do bagażnika.
Wyleciałem z pracy. Po me rzeczy wrócono
I natychmiast na milicję mnie skierowano.
Musiałem odkupić drzwi i wyczyścić kibel.
Spodziewałem się, że skażą mnie na pohybel.
Na szczęście kurator stanął w mojej obronie.
Dzięki niemu łzy jeszcze kiedyś uronię.
Żebym tylko nie skończył jak jacyś żebracy.
Zaczęto dla mnie szukać jeszcze jednej pracy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 september 2017

Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik")

Sto trzydzieści lat temu żył na emigracji
Pewien stary rybak o imieniu Ignacy.
Był uchodźcą z Polski, której to już nie było
I przez to mężczyźnie siwych włosów przybyło.
Mimo swej starości pracował wciąż fizycznie
I by mieć, co jeść, odkładał grosze nieliczne.
W końcu jego łódź odmówiła posłuszeństwa
Deski przegniły, a rybak miał dość pieroństwa.
Przez znajomości w portach otrzymał ofertę,
Która miała mu dostarczyć banknotów stertę.
Stary jebaka miewał tam liczne kochanki,
Po których zostały głównie w dzienniku wzmianki. 
Acz oferta pracy była na wagę złota.
Jako latarnik - praca dla starego chłopa.

Ignacy szybko w urzędzie się zameldował,
A u medyka pracy zdrowego udawał.
Potem przeszedł szkolenie ze świateł obsługi.
Cieszył się, że w końcu pospłaca wszystkie długi.
Na koniec przekazano mu klucz do latarni.
Uzgodniono dostawy z miasta i masarni.
Tydzień później Ignacy już w latarni służył, 
Acz czas spędzany tam okrutnie mu się dłużył.
W dodatku zbliżały się urodziny starca,
Które miały nadejść dziewiętnastego marca.
Tegoż dnia do latarni zapukał listonosz.
Stary zboczeniec czym prędzej zrzucił biustonosz
Oraz odebrał przesyłki od pocztowego.
W jednej z nich była butelka i coś płaskiego.
"Pan Tadeusz" brzmiała na flaszce etykieta.
Oprócz tego w przesyłce była też tapeta
Oraz książka z kurtyzanami na okładce.
Ignacy od razu pomyślał o swej matce.
Musiały to być prezenty z któregoś z portów.
Ignacy je lubił w opozycji do tortów.

Po obiedzie stary dziad rozpoczął libację
Chociaż nikogo nie zaprosił na kolację.
Leżał sobie nagi w rozrzuconych łachmanach.
Przeglądał przy tym książeczkę o kurtyzanach.
W końcu sen zmógł krótkiego stażem latarnika.
Obudził się w południe, gdy ktoś do drzwi pukał.
Nie reagował, więc ludzie drzwi wyważyli
I prosto z mostu latarnika oskarżyli:
"Zapomniałeś zapalić światła ostatniej nocy!
A my robiliśmy wszystko, co w naszej mocy!
Luksusowy liniowiec rozbił się o skały!
Odszkodowania będą milion kosztowały!
Pójdziesz w chuj ze służby!
Jesteś wszystkim dłużny"
Na to Ignacy pijany bełkotał: "O Boże!
Aqua mala ty kurwo! Stary człowiek może!
Walczyłem w dwóch powstaniach! Czy mi nie wierzycie?!"
Urzędnik na to rzekł: "Zobaczysz jeszcze życie".
Wzięli dziada za siwe kłaki wytargali,
A potem na rynku do kości wychłostali.
Truchło pijaka wyrzucili gdzieś na plaży
To koniec tej historii. Nic już się nie zdarzy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 23 august 2017

Chłost Anna

W kościele, za filarem, siedział pewien chłopak
Cichy, grzeczny, ale zawsze śpiewał na opak.
Zamiast śpiewać tak: Hosanna na wysokości!
On sobie śpiewał tak: Chłost Anna w gotowości!
W końcu farosz, zakładając przy tym sutannę
Stwierdził, że pokaże chłopakowi tę Annę…
Gdy tylko pozwolili mu na to rolnicy,
Ksiądz zebrał na polu kilka pęków pszenicy.
Poobcinał też z wierzby kilka długich witek.
Łobuz wszedł do zakrystii obejrzeć przybytek
I wtedy farosz za kark żartownisia złapał
Oraz z Anną w ręce po plecach mu naklapał.
Ksiądz za kratkami spędził resztę swej posługi
Morał z tej historii nie będzie zatem długi.
Jeśli w Kościele Polskim miewasz własne zdanie,
Pomimo konsekwencji, spotka Ciebie lanie…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 august 2017

Wyższy VII: Biwak Zapałowicza

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
 
Szkoła zaplanowała wyjazd na majówkę.
Każda para rodziców musiała dać stówkę.
Moi warunkowo puścić mnie się zgodzili.
Dawno obowiązków małżeńskich nie pełnili.
Zapowiedzieli mi szereg potencjalnych kar.
Pod szkołę podjechał rdzewiejący autokar.
Zacząłem się wspinać po bardzo stromych schodach.
Nagle wylądowałem kolegom na głowach.
To Wyższy wypchnął mnie ze środka autokaru.
Jego ojciec musiał być kierowcą pojazdu,
Skoro zjawił się w środku wcześniej niż ktokolwiek.
Ten wyjazd od dawna spędzał mi sen z powiek.
Bałem się fest, że Wyższy będzie się wyżywał,
A on już od początku mi się przypatrywał.
Przypomniały mi się słowa: „Tylko nie szalej!”
Wrzuciłem plecak i usiadłem jak najdalej.
 
Autokar odjechał w stronę miasta Dobczyce.
Było tam wielkie jezioro i bujne życie.
Na miejscu mieliśmy stworzyć obóz harcerski,
Aby przestał nam się udzielać klimat miejski.
Po przyjeździe dano nam przeróżne zadania.
Niektóre dotyczyły namiotów stawiania,
A inne na przykład ogniska pilnowania.
To właśnie zadanie rywal Wyższy otrzymał.
Grzałem kiełbaski. Franek namiot rozstawiał.
Po modlitwie wszyscy wokół ognia zasiedli
I konsumować smażone mięso zaczęli.
Wyższy jak w śnie strącił mi do ognia kiełbaskę
Oraz straszył mnie zakładając dzika maskę.
Następnie ukradł i zjadł moją porcję.
Na nim powinno się przeprowadzić aborcję!
 
Późnym wieczorem rozdano wszystkim śpiwory.
Wyższy pilnował ognia, by nie przyszły zmory.
W namiocie nie umiałem zasnąć z pustym brzuchem.
W dodatku Franek głośno sapał mi nad uchem.
Postanowiłem wymknąć się cicho z namiotu.
Pobiegłem chyżo w stronę ogniska wzdłuż płotu.
Znajdowały się tam kiełbaski dodatkowe,
Które czekały już na śniadanie gotowe.
Był tam też Wyższy, ale spał zamiast pilnować.
Oby się nie ocknął i nie zaczął maglować.
Był po szyję w śpiworze. Wieczór był dość chłodny,
A ja przez to stałem się jeszcze bardziej głodny.
Nieopatrznie rozlałem na kocu podpałkę.
Rzuciłem go w bok i przeniosłem się na trawkę.
Siedziałem trzecią kiełbaską się zajadając,
Gdy wtem Wyższy zbudził się oczy przecierając.
Ujrzał mnie i zakładając maskę potwora
Ruszył wprost na mnie nie wychodząc ze śpiwora.
„Wypierdalaj stąd!” krzyknął i w twarz mnie uderzył.
Ciekawe czy drużynowy już nas namierzył.
Zaczęliśmy się szarpać, wtem go odepchnąłem.
Wyższy zatoczył się, przez chwilę ochłonąłem,
Ale nagle wywrócił się wprost do ogniska.
Sytuacja ta była do tragedii bliska.
Tandetny śpiwór natychmiast zajął się ogniem,
A Wyższy przypominał leżącą pochodnię.
Szamotał się i wrzeszczał powstać usiłując,
Lecz przez to, coraz bardziej ogniem się zajmując.
Przeturlał się na trawę i dalej się palił.
To by się nie działo, gdyby mi nie przywalił.
W panice, z krzykiem, uciekać stamtąd zacząłem,
A wtedy już na pewno wszystkich obudziłem.
Zaczęto zbiegać się z niemal wszystkich namiotów.
Drużynowy nie przeszedł nawet kilku kroków,
Nim nie rozpoczął szukać jakiegoś koca.
Nie wiedział, że z podpałki mokra jest kapoca.
Rzucił ją na Wyższego. Płomienie buchnęły
Oraz ręce drużynowego poparzyły.
Zapanował chaos. Ktoś przybiegł z wiadrem wody.
Przypominało to jakieś krwawe zawody.
Paląca się podpałka nie dała się zgasić.
Jakże mogłem to wszystko tak bardzo skiełbasić?!
Silikonowy śpiwór palił się jak napalm.
Jakaś dziewczyna zaczęła głośno śpiewać psalm.
Ojciec Wyższego wziął gaśnicę z autokaru
I wtedy pianą udało się pozbyć żaru.
Pod spaloną kapocą leżał czarny kokon.
Wyższego pokrywał przetopiony silikon.
Maska dzika z gumy stopiła się na twarzy.
Nigdy nie myślałem, że takie coś się zdarzy.
Wodą wprost z jeziora ponownie go podlano
I odkleić gumę ostrożnie się starano.
Wyższy wrzeszczał jednak potwornie zachrypnięty.
Przez młodzież został wezwany niejeden święty.
Po pół godzinie dojechał do nas ambulans,
Ale równie dobrze mógłby to być dyliżans,
Albowiem zabrał Wyższego i utknął w błocie,
A na następny Wyższy musiał czekać krocie.
Do szpitala zabrano też drużynowego
I mieliśmy jeszcze większy problem bez niego.
Po prostu nie miał kto prowadzić autokaru.
Ojciec Wyższego siedział przecież z nim w szpitalu.
Pomóc zgodzili się jednak rodzice Franka,
Którzy to jako jedyni mieli dwa autka.
Zaczęto nas zwozić z obozu do Krakowa.
Wiedziałem, że czeka mnie tam poważna sprawa.
 
Zaczęto podejrzewać u mnie piromanię.
No i oczywiście dostałem ciężkie lanie.
Trudno to, lecz porównać do krzywdy Wyższego,
Który straci pewnie opinię twarzowego.
Oparzenia objęły osiemdziesiąt procent,
Tak jak to wyliczył starannie jakiś docent.
Nie było nawet skąd mu zrobić przeszczep skóry,
Aby chociaż na twarzy zlikwidować wióry.
Wyższy w szpitalu leżał całe wakacje,
A sędzia przyznał prokuratorowi rację.
Zostałem w szkole, acz dostałem kuratora.
Musiałem także uczęszczać do psychologa.
Wyższy do końca życia miał rentę dostawać,
Na którą samodzielnie musiałem zarabiać.
Możliwe zatem, że opuszczę edukację,
Ale czy wtedy ktokolwiek przyzna mi rację?


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 august 2017

Ojczym

Sny me znikają.
Drzwi otwierają.
Ojczym stoi w drzwiach.
W ręku trzyma pas.
Ściąga wpierw kołdrę.
Następnie spodnie.
Uderza mnie raz.
Rozlega się wrzask.
Pas spada długi.
To już jest drugi.
Pas spada trzeci.
Mą skórę pleci.
Pas spada czwarty.
To nie są żarty.
Pas spada piąty.
Nie chcę tej chłosty.
Pas spada szósty.
Trzymam się chusty.
Pas spada siódmy.
Ten ból jest trudny.
Pas spada ósmy.
Ojczym okrutny.
Pas już dziewiąty.
Musiał mieć wąty.
Pas już dziesiąty.
Trafia gdzieś w kąty.
Pas jedenasty.
Ostatnie chlasty.
Pasek dwunasty.
Trza użyć pasty.
Pasek trzynasty.
Wyrywa chwasty.
Pas już ostatni.
Wraca do szatni.
Naciągam spodnie.
Następnie kołdrę.
Tyłek zawodzi.
Ojczym wychodzi.
Drzwi zamykają.
Sny powracają.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 june 2017

Średniowiecze. Epizod II

Ohma wraz z rodziną już szła na owy rynek.
Niestety nie słyszeli tych dziada nowinek.
Gdy przyszli na rynek, nie wyglądał jak zawsze.
 
(chłosta biczowanie ciekawe co ciekawsze)
 
Wszędzie tam roiło się aż od zakonników.
 
(i biczowników biczowników biczowników)
 
Poustawiane też były różniste sprzęty.
A nieopodal każdego z nich stał kat krępy.
W oknie ratusza stał brat Zewediach – wielebny.
Ludzie oczekiwali na czyn wręcz chwalebny.
„Tutajta będziemy wołać alfabetycznie!” –
Zawołał brat Zewediach zupełnie logicznie.
Jednakże najpierw cały rynek ogarnięto.
Lud zbiegł z całego sioła jakby było święto.
Wzrok Ohmy przykuwały stanowiska katów.
Dziad wołał: „W Pręgierzankach nie szczędzono batów.”
 
 
„Abramowski!!!” – rozległo się wokół na rynku.
„Niech bólem zapłaci za grzech złego uczynku!” –
Rzekł wielebny i chwycono chłopa na środku.
„Pięćdziesiąt!  Niech ryczy jak krowa na postronku!”
I ryczał bowiem, a rodzina Ohmy bała.
Matka płakała a babina była biała.
Po karze odepchnięto chłopa, opatrzono.
„Ohmo! Ja nie chcę by i mnie tak oćwiczono!”
I na szczęście nie każdego wywoływano,
Ale i tak sporo Chłoszczowian ukarano.
 
 
„Konopniccy!!!" – zawołał wielebny o zmroku.
Kaci w oczekiwaniu stanęli w rozkroku.
Nikt się nie zgłaszał więc sprawdzono zaraz adres.
 
(tak czy siak teraz w widły inkwizycji wpadłeś)
 
Owa rodzina mieszkała obok ratusza.
 
(nieskończonych męczarni doświadczy twa dusza)
 
Wyważono drzwi i wszyscy to zobaczyli.
W sieni wszyscy ogromnie się z czegoś cieszyli.
Leżał tam związany chłop i czarna dziewczyna.
Dawała męki, rozkosze na oczach syna.
„Dzieci, wy takie młodziutkie, nie patrzcie na nich!”
„Na stos z nią! A temu chłopu sto batów! Brać ich!
Wpierw kaci pochwycili tę czarną dziewczynę.
„Nie palcie jej żywcem przy tym małym chłopczynie!” –
Krzyczała jakaś wielce przejęta kobieta.
A katów czekała jeszcze większa uciecha.
Ku ich wielkiej radości dziewczyna ryczała.
Każdy bowiem czuł swąd jej palonego ciała.
 
 
Późnym wieczorem kaci zmęczyli się pracą. 
Nie byli usatysfakcjonowani płacą.
Majster zakonny przygotował smagownicę.
 
(teraz niech ona obsługuje biczownice)
 
Najtwardszy z katów chwycił korbę aby karać.
Wirującymi rzemieniami łatwiej smagać.
Wszyscy na rynku byli już bardzo zmęczeni.
Od godzin niczego do spożycia nie mieli.
„Wasza Wielebność! My chcemy inaczej karać!
Bo Wielebność każe jeno smagać i smagać…” –
Żalil się Zewediachowi jeden z tych katów.
W ręku miał jeden ze zużytych już dość batów.
„No. Dobrze. Używajcie całego osprzętu.
Lecz jeno niekiedy rozżarzonego prętu.”
„I tak to Wielebność decyduje o karze…”
 
 
 
(c)2009
ciąg dalszy o walce Ohmy z Inkwizycją może kiedyś nastąpi


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 june 2017

Średniowiecze. Epizod I

Dziwne rzeczy działy się wiele wieków temu.
Czyniono zło oddając to niby cześć Jemu.
Świat był przepełniony grozą również w Chłoszczowie
(Skromna mieścina obok Wdy) – każdy Ci powie.
A rządzona była przez księcia Joachima.
Łaskawy on – kogo kto tak nie sądzi ni ma.
Kiedyś Joachima opluł pewien stary dziad.
Książe na to rzekł do katów: „Tylko jeden bat!”
 
 
Raz wczesną wiosną, książe oświadczył nowinę:
„Inkwizycja przybędzie tu już za godzinę!
Na czas wizyty rządzić będzie brat Zewediach.
Pamiętajta! Surowy łon - przed nim głowy w piach!”
„A cóż to za Inkwizycja?” – pytały baby.
 
(tak zrewidowany będziesz człowieku słaby)
 
Ależ szybko niepokój ogarnął Chłoszczowo.
Mieszkańcy wszyscy sprzątali izby nerwowo.
O zmierzchu przybył długi korowód w kapturach.
Chłoszczowianie niepewnie stanęli przy murach.
Książe ukłonił się przed bratem Zewediachem,
A on natomiast, wraz ze swym błyszczącym pasem,
Bladą dłonią ujął dłoń księcia Joachima.
Żaden człowiek tutejszy nie pił dzisiaj wina.
Wszyscy trzeźwo przeczuwali przyszły ból i strach.
Mniej niż Inkwizycja straszy dzisiaj giełdy krach.
Korowód w kapturach udał się do katedry.
Zwisające baty przypominały zebry.
Rzecznik księcia odesłał mieszkańców do domów.
Inkwizycja wysoka – odwrotnością gnomów.
 
 
Noc spokojnie minęła mieszkańcom Chłoszczowa.
Gdy przygotowywana była księcia mowa,
Jeden sługa ujrzał pręgi na plecach jego.
Joachim skłamał, że to od łóżka twardego.
„Będziecie mieli gości.” – rzekł książe do ludu.
„Zadali se, podróżując tu, wiele trudu.
Ugośćcie zakonnika wraz z animatorem.
Pamiętajcie lecz: Inkwizycja jest nad tronem.”
 
 
Po obiedzie mieszkańcy już oczekiwali.
 
(przy tej inkwizycji jesteście tacy mali)
 
Puk! Puk! „Kto tam?” „Inkwizycja, młoda dziewico!”
 
(pamiętasz jak strasznie ostatnio dziadka bito) – 
 
- Taka myśl natychmiast przeszła przez Ohmy głowę.
Jej maleńki braciszek schował się pod kołdrę.
„Już otwieram!” – zawołała Ohma niepewnie.
Spodziewała się, że od razu będzie gniewnie.
Otworzyła. Wkroczyły dwie mroczne postacie.
Jeden brat rzekł: „Przytulnie tu jak w wiejskiej chacie!”
Po chwili z piętra zeszli inni domownicy:
Matka, babka, ojciec, dziad – byli wojownicy.
Na łożu przy piecu spała chora babina,
Zasłużona wielce u księcia Joachima.
„Cóż nam powiecie dzieci drogie o swym życiu?”
Na szczęście na razie nie było nic o biciu.
„No cóż…, pracujemy i zbieramy pieniążki.”
„Czyżby to, waćpan, na czyjeś ślubne obrączki?”
„Syn mój będzie kupował jak wróci z wędrówki.
Ohma też poszukuje swej drugiej połówki.”
Cały czas ojciec gadał z bratem z Inkwizycji.
Cisza. „Mój braciszek waży już sporo uncji!”
„Powiadasz? To będzie niczym brat Zewediach zdrów!”
 
 
Wkrótce brat rzekł: „Módlmy się o dobro naszych dusz!”
I klękli wszyscy z wyjątkiem starej babiny.
Niestety nie znano wtedy jeszcze morfiny.
„A dlaczego nie klęczy jeszcze stara dama?
Oby na jej plecach nie zagościła szrama!”
„Nasza babcia jest bardzo chora, ma gorączkę.”
„Lepiej mieć wysoką gorączkę niż bolączkę!
A poza tym modlitwa babinę uzdrowi…”
Po tym głosu nie zabrakło tylko dziadowi.
„Bóg jest miłosierny, więc uzdrowi ją i tak.”
„A tyś jest bluźniercą i dostaniesz za to bat!”
Wszyscy pomodlili się jednak bez kobity.
 
 
Nikt najbliższej nocy nie został jednak zbity.
Co najwyżej z karczmy wyszedł człowiek podpity. 
Nazajutrz był piątek, a był to Wielki Piątek.
Joachim wyszedł do ludzi, spojrzał na świątek.
„Dzisiaj wszyscy mieszkańcy pójdą do spowiedzi.
Nakazano udzielać szczerych odpowiedzi.”
 
Podczas, gdy Chłoszczowianie byli spowiadani.
Inkwizytorzy wszystko wnikle notowali.
Do trzeciej Chłoszczowianów już wyspowiadano.
 
(dawno w chłoszczowie pospólstwa nie biczowano)
 
„Już po spowiedzi? Chodźmy, bo przemoczysz buty!”
„Dobrze. W ogóle nie dostałem ni pokuty!”
Książe Joachim rzekł: „Dziś o szóstej jest apel.
Każdy z mieszkańców musi stawić się na apel.”
Pod wieczór zaś babina nagle wyzdrowiała
I już nie była ani trochę osowiała.
 
(będzie chłosta i chłosta i chłosta i chłosta)
 
„A cóż ty jesteś, babino, taka radosna?”
„A bo i tera choroba ze mnie wylazła.
Spowiadała się i pokuty nie dostała!”
„Pućmy już póki świateł nie pali karbowy.”
 
(zakujemy was wszystkich w żelazne okowy)
 
 
Na rynku, tuż przed szóstą, wszyscy się zbierali.
„Nie!!! Oni w Pręgierzankach wszystkich biczowali!
Nie idźcie tam! Uciekajta!!!” – ryczał jakiś dziad.
Nie wszyscy zrozumieli, a już złapał go kat…
 
 
 
(c)2008
ciąg dalszy nastąpił


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 june 2017

Wyższy VI: Finał

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
 
Po tym wcielono mnie do jednostki wojskowej.
Nie mogłem lecz sam dotykać broni gotowej.
Musiałem za to ciągle sprzątać i gotować.
Absolutnie nic nie mogło się tam marnować.
Uczestniczyłem także w ćwiczeniach na basenie,
Gdzie niezwykle ważne było filtrów czyszczenie.
Nocne pływanie kapral sobie upodobał.
Wysoki mężczyzna wspaniale też nurkował.
 
Pewnego dnia sprzątałem tam prosto z przepustki.
Na umycie filtrów zużyłem wszystkie chustki.
Rozkojarzony zapomniałem o osłonce,
Co niestety miało tragiczne konsekwencje.
Kapral wieczorem przyszedł jak zwykle popływać.
W tym czasie ja zaczynałem naczynia zmywać.
Nagle cała jednostka usłyszała wrzaski.
Upadły mi talerze, każdy słyszał trzaski.
Czym prędzej szeregowi na basen pobiegli,
A widok, który ich czekał każdego zemdli.
Nasz kapral został tyłkiem do filtra przyssany.
Woda wokół niego przybrała kolor rdzawy.
Jeden żołnierz pobiegł na dół wyłączyć pompę,
A dwóch innych bohatersko skoczyło w wodę.
Wyciągnięto kaprala, gdy pompa zwolniła.
Nie zapomnę jak za nim smuga krwi się wiła.
 
Kapral doznał poważnych obrażeń wewnętrznych.
Takich rzeczy nie było w horrorach najcięższych.
Jelita chłopa zostały niemal wyssane.
Całą noc starano się je zszyć popękane,
Jednak kapral zmarł niestety o wschodzie słońca.
Mało kto by życzył komuś takiego końca.
Nie była dobrym zabiegiem ta lewatywa.
Winny byłem ja oraz od filtra pokrywa.
Sprawę przeciw mnie prowadził prezes Jan Mitek –
Sędzia, którego obchodził jedynie przybytek.
Ku rozpaczy rodziców na śmierć mnie skazano
I w trybie natychmiastowym mnie rozstrzelano.
Zamknąłem oczy, a pociski wystrzeliły
I błyskawicznie me ciało przepołowiły.
Ogarnął mnie mrok. Ujrzałem światło w tunelu.
Myślałem, że będą tam kobiety w burdelu,
Acz ku mej rozpaczy był tam on: Wyższy Chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Toż to od niego wszystko, co złe, się zaczęło,
A teraz moje marne życie się skończyło.
Wyższy z uśmiechem wchłonął mnie do swego świata.
Ujrzałem, że każdy w tym uniwersum lata.
To musiał być jeden z piekielnych kręgów,
A Wyższy sam w sobie musiał być jednym z diabłów.
Pokazał mi obrazy: jak w szatni mnie strącił,
Jak spaliłem piwnicę, jak mi w klasie mącił.
Zobaczyłem też moje późniejsze ofiary:
Dziewczynę bez włosów i inne nocne mary.
Był tam też kapral ze zwisającym jelitem,
Ten z rozbitą głową i ten, którego biłem.
Wszyscy mnie chwycili. Zacząłem krzyczeć głośno.
Wtem nagle poczułem jak ktoś mnie szturcha mocno.
Znalazłem się w klasie tuż obok Franka.
Więc przyśniła mi się ta cała rymowanka
Oraz cztery poprzednie! Cóż za dziwna sprawa!
Za mą postawę nie należały się brawa.
Spanie na lekcji odnotowano w dzienniku
I za karę nie mogłem więcej chodzić siku.
Od Wyższego trzymałem się z bardzo daleka.
Nie wiadomo było z kogo z nas będzie kaleka…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 march 2017

Świniobicie po ciężkiej nocy

Kilka lat minęło od śmierci mej kuzynki,
Gdy zabrały jej życie barszczowe roślinki.
Nie dopilnowałem wtedy małej Anielki
I poparzył ją barszcz mantegazziego wielki.
Zmarła ślepa okaleczona przez znachorkę,
Opłakiwana miesiącami przez mą ciotkę.
Wuj natomiast całkowicie zmysły postradał.
Zamknięto go w zakładzie, bo na barszcze szczekał.
Ciotka sprzedała rzeczy z jego gabinetu
I uciekła z pieniędzmi z dala od zaścianku.
Normalnie nie obchodziła nas ta rodzina.
Pojawił się lecz problem, to nie nasza wina.
Ciotka ostała bez opieki starą matkę,
Która chorowała w sąsiednim gospodarstwie.
Rodzice wysłali mnie tam bym jej doglądał.
Nie było możliwości bym tą sprawę olał.
 
Pierwszy tydzień wszystko przebiegało spokojnie,
Ale dom staruszki wyglądał jak po wojnie.
Pod jednym dachem były też zwierzęta rolne –
W sąsiedniej izbie biegały zupełnie wolne.
Co dzień posiłki szykowałem i sprzątałem.
Czasem także myć oraz przebierać musiałem.
Nocowałem w byłym domu mego wujostwa,
Gdzie po śmierci Anielki spotkała mnie chłosta.
Tak jak wtedy miał się odbyć ubaw i pląsy.
Wyciągnął mnie Zbyszek, który zapuścił wąsy.
Spędziłem noc na parkiecie. Bardzo się schlałem,
A nad ranem miejscową Jagnę posuwałem.
Nie wiem czemu, myślałem o tym, jak lał mnie wuj…
Po wszystkim polazłem spać pijany. Bolał chuj.
 
Ocknąłem się po dziewiątej. Chciało mi się pić.
Ależ ta Jagna musiała się pode mną wić!
Ogarnąłem się i ruszyłem do staruszki.
Nie myślałem jak wielkie otrzymam nauczki…
Zaniepokoił mnie brak świni w izbie zwierząt.
Czyżby jak ja tej nocy uprawiała nierząd?
Z mych ust rozległ się dźwięk w formie krzyku wielkiego.
Mym oczom ukazał się obraz jak z Dantego.
Cytując klasyka: To było łoże w kolorze czerwonym
(a pościel płakała zakrwawiona).
Stara baba życia została pozbawiona.
Knur mamlał w pysku to, co z jej kończyn zostało,
A na mój widok zwierzę groźnie zachrumkało.
Knur rzucił się w mą stronę wciąż krwi ludzkiej głodny.
Będąc w szoku by ruszyć się nie byłem zdolny,
Acz w ostatniej chwili wybiegłem w stronę domu.
Wpierw chciałem uciec i nie mówić nic nikomu.
Postanowiłem lecz wziąć sprawy w ręce swoje.
Mój wujek trzymał w gabinecie różne bronie.
Jak się okazało nie wywiozła ich ciotka.
W oczy rzuciła mi się stara dubeltówka.
Równie szybko znalazłem w podłodze naboje
I ruszyłem przeciwko knurowi na wojnę.
Wciąż był w izbie tuż obok babcinego łóżka,
A z pyska spływała mu niejedna krwi strużka.
Wycelowałem więc w łeb różowo-czerwony.
Huknęło i rozbryznął się na wszystkie strony.
Jak się okazało, niestety, acz chybiłem.
Będąc wciąż pijany, w głowę babci trafiłem.
Knur przestraszył się hałasu i próbował zwiać.
Ledwo co trafiłem go następnym strzałem w zad.
Cała wieś pierwszy wystrzał musiała usłyszeć,
Bo gromady ludzi zdążyły z domów wybiec.
Usiadłem na ganku i ukryłem twarz w dłoniach.
Ciepły dym z lufy opływał po moich skroniach.
Tak mnie zastał sołtys oraz reszta wieśniaków.
Po oględzinach usłyszałem brzdęk kajdanków.
Nikt nie wierzył, że świnia z dupą odstrzeloną
Zeżarła żywcem nieszczęsną babinę chorą.
Umieszczono mnie w zakładzie dla obłąkanych,
Gdzie czekałem na wyniki procesów karnych.
Zarzut morderstwa z okrucieństwem usłyszałem
Podobno też gwałtu na Jagnie dokonałem!
Szczęście w nieszczęściu zostałem uniewinniony,
Lecz za zaniedbania zostałem oćwiczony.
W gabinecie wuja znalazł się pejcz skórzany.
W piątek przed kościołem zostałem rozebrany.
Sołtys osobiście wymierzył mi sto batów,
Choć nie tak ciężkich jak dostałbym od katów.
 
Nigdy więcej nie wybrałem się już w te góry.
Szkoda było Anielki, babci i mej skóry,
A wszystko zaczęło się od słynnego barszczu,
Który przywita nas o wiosennym poranku…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 4 november 2016

Wyższa

Spełniły się więc moje najgorsze obawy.
Nie będę mógł już więcej wypić szkolnej kawy.
Trafiłem do poprawczaka nie z własnej winy.
Nie przypuszczałbym, że to się stanie za chiny,
Ale zawsze znalazł się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
 
Tak znalazłem się w poprawczaku zaniedbanym
Z bandą chuliganów oraz księdzem nachalnym.
Z początku nie było wśród nas żadnej dziewczyny,
Ale jedynie kwestią czasu były zmiany.
Trafiła do nas długowłosa białogłowa.
Była z trudnego domu – jej matka to wdowa.
Ciekawe jak bardzo musiała narozrabiać –
By tu trafić trzeba się naprawdę postarać.
Od razu większość chłopaków się zakochało,
Drzwi z toalet starannie zamykać zaczęło.
Towarzyszka chamska się jednak okazała
Oraz pracować za bardzo z nami nie chciała.
 
Minął miesiąc i ogłoszono czyn społeczny.
Kopać rowy musiał każdy młokos niegrzeczny.
Prace przedłużyły się nam aż do wieczora:
Przy sztucznym świetle pracowała nasza sfora,
Zasilanym z dość dużego generatora.
Pilnujący poszedł zapalić papierosa,
A nam od razu znudziła się więc robota.
Odwróciłem się trochę rozmyślać nad życiem
I nad tym, co będę znów robił pod prysznicem…
Nieopodal generatora sobie stałem,
Kiedy silne odepchnięcie nagle poczułem.
Odruchowo również tego kogoś popchnąłem,
Nim że to wyższa dziewczyna się zorientowałem.
Facetka na generator tyłem wleciała
I na domiar złego włosy w silnik wkręciła.
Usłyszałem okropny dźwięk jak darcie pasów,
Zagłuszony zaraz przez gamę różnych wrzasków.
Maszyna za włosy towarzyszkę wciągała,
A banda moich kolegów ją ratowała.
W końcu wyszarpnęliśmy ją ze szpon stalowych.
Nie znaleźliśmy nigdzie jej włosów skrwawionych.
Jej głowa była jedną pulsującą raną
Z zapłakaną, pośrodku, przerażoną twarzą.
Jej zsikane spodnie widziałem mimo mroku.
Pamiętałem pod prysznicem o tym widoku…
Natychmiast pomoc zdecydowałem udzielić.
Wiedziałem, że ranę trzeba szybko odkazić,
Więc flaszkę z napisem: „alkohol etylowy”
Wylałem prosto na jej krwisty czubek głowy.
Koledzy ledwo dawali radę ją trzymać,
Bowiem zaczęła przeraźliwie pokrzykiwać.
Widowisko przerwał dopiero pilnujący
Zaraz po tym jak potłukłem flaszkę niechcący.
 
Ze względu na to, że skalpu nie znaleziono,
Głowę dziewczyny na zawsze okaleczono.
Podczas rozprawy nie liczyła się łaskawość.
W sumie wszyscy stracili do mnie cierpliwość.
Lania jakie dostałem nie sposób opisać:
Po miesiącu mogłem jeszcze strupy zdrapywać.
Zostałem umieszczony w zakładzie zamkniętym,
Gdzie rozmyślałem nad własnym życiem poczętym.
Jak to jest, że mogę mieć pecha tak strasznego,
Że też wszędzie, gdzie jestem, stanie się coś złego?!
Podjęto decyzję, by mnie wysłać do wojska -
Surowe zasady, a atmosfera swojska.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
W pędzącej maszynie niemal wszystko się zmieści…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 october 2016

Cegiełka

Niczym nowym są dla mnie ciągłe zmiany szkoły.
Te same zawsze klasy i te same stoły.
I zawsze też znajdzie się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego to zachowuję się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szkolnej szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym.
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją niekorzyść – upośledzonego.
 
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej,
Gdzie zacząłem od pierwszej przygody sromotnej.
Nie było tam już mego wyższego rywala
I z początku myślałem, że to dobra zmiana.
Pojawił się nowy – Amadeusz imieniem,
Który zwykł utożsamiać każdą szkołę z chlewem.
Na szczęście znalazł się on w innej niż ja klasie.
Byłem bezpieczny otoczon w kolegów masie.
Niemniej jednak kwestią czasu zaledwie było,
By coś złego z moim udziałem się zdarzyło.
Ktoś rozwiesił w kiblu nadmuchane kondony.
Nie wiedziałem właściwie czemu służyć miały.
Szybko ktoś jednak doniósł na Amadeusza
I na jego tyłku spoczęła rózga sucha.
Myślałem, że oto prawo i sprawiedliwość,
Co też spowodowało we mnie wielką radość,
Ale sprawy innym torem się potoczyły,
A problemy bardzo szybko się pojawiły.
Amadeusz rozpoczął szukać konfidenta,
A potrzebna była mu do tego przynęta.
Raz podczas przerwy Amadeusza ujrzałem,
Gdy spokojnie z grupą kolegów rozmawiałem.
On za to słuchał uważnie jakiegoś synka,
Który pierdolił trzy po trzy jak katarynka.
Ku memu zdziwieniu wskazał wnet palcem na mnie…
Amadeusz zaczął się zbliżać patrząc groźnie
I nim zdołałem jakkolwiek zareagować
Silny cios zdołał na mej twarzy wylądować.
Po chwili usłyszałem, że jestem kapusiem,
Konfidentem oraz tchórzliwym jak chuj strusiem,
A mój ojciec jest pijakiem oraz złodziejem.
Z początku myślałem, że zaraz stamtąd zwieję,
Lecz słowa Amadeusza w końcu dotarły
Oraz mój honor niemal na wylot przeżarły.
Prawdą to, że mój ojciec gorzołę uwielbiał,
Acz nigdy nie zdarzyło się, by coś rozkradał!
To oszczerstwo spotkać się z reakcją musiało.
Kilku kolegów natychmiast mnie podpuściło,
Żebym oddał Amadeuszowi z nawiązką
I to nie jakąś tam pierwszą lepszą gałązką.
Trwał remont szkoły i kilka cegieł leżało,
A w takim wieku za mądrze się nie myślało.
Zaszedłem zatem od tyłu Amadeusza
I zdzieliłem go w łeb cegłą tuż obok ucha.
Osunął się więc nieprzytomny na boisko.
Kumple klaskali i nucili „San Francisco”.
Nie trwała jednak długo radość i balanga.
Dość poważna była mojego czynu ranga.
Przybiegł wychowawca, a ja wciąż z cegłą w ręce
Zaklinałem się i tłumaczyłem zawzięcie.
Amadeusz krwawił na ziemi z tyłu głowy.
Po chwili cucił go już ratownik ostrożny.
Przyjechał radiowóz. Do dyrekcji trafiłem
I tam dopiero pierwszy raz się rozpłakałem.
Czy mój rywal przeżyje nie wiadomo było.
Co takiego do cholery we mnie wstąpiło?!
 
Zamknięto mnie w więzieniu na dwa dni i noce.
Ciągle marzłem przez dziurawe i brudne koce.
Milicjant nie pytał - tylko bił, przesłuchując.
Siedziałem dwie doby oskarżeń wysłuchując,
Lecz w końcu ze szpitala dobre wieści przyszły,
Gdzie pękniętą czaszkę leczył mój rywal wyższy.
Nie pamiętał nic z dnia, w którym doszło do bójki
I miał problem z erekcją – nie miał rano stójki.
Rodzice uznali, że lanie to za mało.
Myśleli nad czymś, co by mnie bardziej bolało.
Zabronili mi pół roku wychodzić z domu.
Trzymali mnie w schowku, nie mówiąc nic nikomu.
Ponadto, lali mnie rano oraz wieczorem.
Nie spotkałem się nigdy wcześniej z takim bólem,
Gdy ciężki, skórzany i złożony na pół pas
Trafiał w to samo miejsce już ponad setny raz.
Spełnił się mój koszmar zgodnie z wyrokiem sądu.
W mym poprawczaku brakowało nawet prądu.
Był za to nadmiar najgroźniejszych ciemnych typów.
Aby tam przeżyć trzeba było wielu chwytów.
To jednak materiał na następną opowieść.
Muszę kończyć i bryzgane kartofle dojeść.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 august 2016

Deklaracja pracowitości

Panie inżynierze, me ciało daję w darze
Dla dobra budowy, poddaję je karze.
Pracy nie boję się ciężkiej
Dla dobra projektu, by wszystkim było lepiej.
Mą duszę Bogu i prezesowi oddaję,
Każdą cegiełkę majstrowi podaję.
Mieszam tynku, wnoszę belki,
Tylko nie tknij mej Anielki.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 july 2016

Jutro zaczyna się dziś

Kolejny rok kaczyzmu, kolejna demonstracja.
Flagę biorę z domu. Czy czeka mnie kolacja?
Już na rynku czekają znajomi z "koryta".
Koledzy i szefostwo gorąco mnie wita. 
Koledzy z dawnych lat zostają zawsze w domu. 
Nie bawi ich to, nie mówią nic nikomu,
A niektórzy z nich stanęli przeciw mnie. 
Nie zamierzam jednak poddawać się, 
Choć oni stoją już na przeciw nas w kominiarkach
Z kijami budzącymi strach w niedowiarkach.
Oni już krzyczą i plują w naszą stronę. 
Milicja bierna, choć obiecała nam ochronę. 
Rozwijamy transparenty, zaczynamy skandować,
A pierwsze kamienie zaczynają lądować. 
Chowam głowę pośród kolegów wyższych. 
Spada zaraz grad butelek jeszcze szybszych.
Koleżanki ze straży pocięte szkłem zostają, 
A tłumy w kapturach patriotami się stają. 
Milicja rozpyla na nas gaz i zimną wodę, 
Choć styczniowy mróz zapewnia już ochłodę.
Dostrzegam wśród kiboli znajome twarze:
Byli ze mną w klasie, chodzili na garaże.
Teraz śmieją mi się w zakrwawioną twarz,
Choć nasza znajomość przeszła długi staż. 
Kolejne są kule - wciąż tylko gumowe
Na starych siniakach pojawią się nowe. 
A wieczorem w dzienniku prezes towarzysz powie:
Że najgorszej kategorii ludzie
Zaatakowali katolicką dziatwę stadionową
Broniącą suweren i konstytucję nową.
A my o tej porze już będziemy za kratami. 
Ostatki inteligencji staną się więźniami.
Więźniami "dobrej zmiany" ku chwale Putina,
A to wszystko to i tak "Tuska wina".


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2016

Grzałka

Starość nie radość – tak mówi przysłowie.
Niestety większość z nas o tym kiedyś się dowie.
Mając dziesięć lat, przy babci asystowałem.
Jak wygląda umieranie się przekonałem.
Babcia miała dziewięćdziesiąt lat ukończone
Oraz wszystkie kończyny sparaliżowane.
Na co dzień pielęgniarka się nią zajmowała,
Acz absencją rodzinę zmobilizowała.
 
Spędziłem kilka godzin w domu staroświeckim
Zbudowanym dawno temu w stylu niemieckim.
Był ze mną ojciec; za to matka była w pracy.
Babcia coś ględziła o pieniądzach na tacy.
W końcu zażyczyła, by podać jej herbatę.
Zwykle nie musiałbym prosić o pomoc tatę,
Ale okazało się, że czajnik nie działa.
„Pilnuj cały czas by woda nie kipiała”
Rzekł ojciec i starą, prostą grzałkę mi wręczył;
Wyszedł po czajnik, by nikt się później nie męczył.
Nalałem wody do babcinego garnuszka,
Wsadziłem grzałkę i włączyłem obok łóżka.
Nic się nie działo, wtem do drzwi ktoś zadzwonił.
Na korytarzu ojciec z pasem dziecko gonił.
Poruszyła mnie ta scena, alkohol wyczułem
Oraz natychmiast w obronie dziecka stanąłem.
Przez kilka minut uspokajałem pijaka.
Nie myślałem, że dopiero czeka mnie draka.
Przypomniałem sobie wtem o nieszczęsnej grzałce.
Ze strachu zdrętwiały mi nagle wszystkie palce.
Czym prędzej popędziłem do babci mieszkania.
Zza drzwi usłyszałem rozpaczliwe wołania.
Gryzący dym uderzył mnie w oczy i w gardło.
Podmuch spowodował, że mleko z okna spadło.
Na babcinym łóżku kołdra się zapaliła,
A biedna staruszka charczała i się wiła.
Postanowiłem zacząć tłumić ogień kocem.
Nie dało się w ogóle wygrać z tym gorącem.
Wtem, grzałka gdzieś na podłodze eksplodowała.
Rozgrzana spirala na babci lądowała.
W panice, z krzykiem wybiegłem z tego pokoju,
A na klatce upadłem na jakimś wyboju.
Wtedy na szczęście wrócił mój ojciec z czajnikiem.
Gdy wyczuł pożar, rzucił z zakupem koszykiem
I popędził ratować nieszczęsną babinę.
Szybko dostrzeżono moją poważną winę.
Ojciec wyniósł starą kobietę pod pachy,
A mi zapowiedział, że czekają mnie pasy.
Prosto do ambulansu ją zapakowano
I z piskiem opon na sygnale odjechano.
 
Gdy mieszkanie już przewietrzyła straż pożarna,
A babcia w szpitalu była operowana,
Nawiedził mnie własny ojciec z kablem od grzałki.
Cała okolica słyszała moje wrzaski.
Kazał mi sobie przemyśleć odpowiedzialność.
Bez kolacji zasnąłem odczuwając marność.
Śniła mi się babcia w czarnej masce i stroju,
Tnąca ognistym mieczem wielkie kupy gnoju.
Dobre wieści przyszły ze szpitala już rano.
Jeszcze z wielu urodzin babci się cieszono.
Musiała jednak leżeć w specjalnym gorsecie.
Dałem jej później „Gwiezdne Wojny” na kasecie.
Tak mi się po prostu z tym filmem skojarzyła.
O dziwo też bardzo chętnie go obejrzała.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Bądź ostrożny, bo Cię prąd lub ogień popieści. 


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 may 2016

Polityczny diss - na Marka G.

Od dość dawna już piszę niecodzienne wiersze.
W gimnazjum miałem okazję napisać pierwsze.
Niedawno, zdecydowałem je publikować,
Aby więcej osób mogło je aprobować.
 
Jest tutaj twórca, którego wena rozpiera:
Pan Marek Gajowniczek – tak on się nazywa.
Należy on do lepszego sortu Polaków;
Należy do pierwszej kategorii rodaków.
Cechuje go jednak wielka zaściankowość;
Spiskowe teorie uwielbia ten jegomość.
Pan Marek też o ważnej rzeczy zapomina:
Im dalej od Brukseli – tym bliżej Putina.
 
Swymi wierszami chciałby Pan spalić opozycję,
Jak Romuald Rajs „Bury” spalił wioski liczne.
Bardzo boi się Pan imigrantów
I możliwych przez nich gwałtów,
A czy jest bezpieczniej w starej kamienicy
W jakiejś polskiej nieciekawej dzielnicy?
Nie wiem skąd Pan swe poglądy wlecze,
Acz to, co Pan pisze, to jakieś średniowiecze!
Wierzy Pan w piekło dla „kochających inaczej”?
Proszę więc poczytać encyklopedię raczej.
Czemuż tak bardzo przeszkadzają Panu brody?
Żyję (jeszcze) w wolnym kraju – trochę swobody!
Skąd ta awersja? Czy farosz smyrał nią Pana?
Tego akurat nie naprawi „dobra zmiana”.
A może czuje się Pan zdradzony o świcie?
Czas najwyższy przerwać słów z „wPotylicę” picie
Oraz wszelkich frond i republik oglądanie
I kujawskich rozgłośni radiowych słuchanie.
Propaganda i manipulacja z nich kwitnie,
Czego owocem są Pana wiersze liczne.
Napisał Pan cztery tysiące tych wierszyków.
Sprawdzał Pan wytrzymałość klawiatury styków?
 
Powiedzmy, że jeden wiersz bierze pół godziny.
Policzmy jak wiele stracił nasz autor silny:
Dwa tysiące godzin zarabiania pieniędzy.
Mógł zarobić w tym czasie ze dwadzieścia tysięcy,
Na przykład na nowego-starego passata
Lub jakiegoś innego burackiego grata.
 
Tyle się zebrało… te wszystkie wiersze marne…
Pan chyba naprawdę wierzy w tą „dobrą zmianę”…
Proszę się nie przejmować – to tylko opinia.
Tak rząd nazywa wyroki. To krótka chwila –
Przed Trybunałem Stanu jeszcze kiedyś staną
Grzecznie, równo, w pasiakach – za złą „dobrą zmianą”.
„Jest Prezydent, Sejm i Rząd
A jeszcze nad nimi ktoś sprawuje sąd”
Na tym to właśnie polega – trójpodział władzy.
Bez niego kraj zamieniłby się w kawał sadzy.
 
Pewnie ma Pan mnie teraz za niewdzięczną szuję.
Powiem Panu więcej: z KOD-em sympatyzuję!
I nie wyrażam zgody na łamanie prawa.
Za te wiersze nie należą się Panu brawa.
Oczywiście może je Pan sobie wciąż pisać,
Acz mnie mogą one, co najwyżej, rozśmieszać!
Śmieszą mnie także te wszystkie bzdury o Bolku,
A Pan tak siedzi i pisze godzinami przy stołku.
Polska inteligencja – to z nią protestuję
I wierzę, że Polskę przed kaczorem ratuję.
Nie otrzymuję żadnego wynagrodzenia.
Kosztuje mnie za to pociąg albo benzyna,
Której (mam nadzieję) nie będę musiał użyć
W innym celu niż podróż autem – trudno wróżyć.
„Targowicą” była skarga na Konstytucję,
A my ją bronimy, wzbudzając rezolucje.
 
PiSać dalej nie mam już czasu ani weny.
Jutro na marszu mój krok nie może być chwiejny.
Ulubiony wiersz weź Pan sobie w ramkę opraw
I prawdziwą polską cebulą srogo dopraw.


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 april 2016

W szatni


Już po raz kolejny musiałem szkołę zmienić.
Pewien chłopak zbyt wysoko musiał się cenić.
Ku przypomnieniu: był wyższy i mi dokuczał.
Gdy tylko miał okazję, zawsze na mnie fukał.
Najpierw skończyło się to piwnicy pożarem,
Oparzoną ręką i ciężkim dla mnie laniem.
Później przeze mnie nogi na kuligu złamał.
Mój ojciec bardzo się po tym wszystkim postarał,
Bym trafił do dobrej szkoły bez takich ciuli,
Najlepiej imienia jakiejś czerwonej szui.
 
Tak znalazłem się w szkole z oddziałem specjalnym
Dzieciom z lekkim upośledzeniem przeznaczonym.
Poznałem całkiem fajne osoby w mej klasie.
Do dziś piję z niektórymi z nich wódkę w lesie.
Spotkał mnie lecz jeden incydent nieprzyjemny
I znowu z wyższym chłopakiem był on związany.
Tym razem to on był niesłusznie mą ofiarą.
Skończyło się to dla mnie czymś gorszym niż siarą.
Chłopak ten był dość mocno niedorozwinięty
I przechodził z klasy do klasy jak zaklęty.
Zadbała o to jego nawiedzona matka.
By przekonać dyrekcję, starczyła jej gadka.
Chodził z nami też na wychowanie fizyczne.
W szatni nękały go gromady chłopców liczne.
 
Mimo że wyższy, nie był ani trochę silny.
Tym razem Półgłówek obchodził urodziny.
Że czternaście lat kończy, się dowiedzieliśmy.
W tamtym dniu ćwiczenia na siłowni mieliśmy.
Jeden z moich kumpli wziął skakankę gumową
I oznajmił nam przyjmując minę dość srogą:
„Z racji czternastu lat – niech ma czternaście batów.
Chcę w was widzieć zaraz bezwzględnych katów!”
I wtedy wszyscy rzucili się na Półgłówka;
Na ziemię spadła jego zerwana koszulka.
Dwóch go przytrzymywało, a każdy z chłopaków
Uderzał go skakanką, lub też którymś z pasów.
Półgłówek krzyczał i pluł w każdą stronę.
Na plecach zjawiły mu się pręgi ogromne.
„A ty czemu go nie lejesz?! Weź bądź facetem!”
Rzekł do mnie taki jeden chodzący z kastetem.
To okrutne. Nie chciałem wcale bić Półgłówka.
Po jego plecach spływała pierwsza krwi strużka.
Dostrzegłem, że Półgłówek posikał się w spodnie.
Już raz się tak zdarzyło, podczas gry w „dwa ognie”.
Pod wpływem grupy przylałem mu cztery razy.
Z bólu i płaczu łapały go już wręcz spazmy
I w tym momencie drzwi do szatni się otwarły;
Krzyki wściekłej nauczycielki się rozdarły.
Na pierwszym planie stałem ze skakanką w ręce.
Na drugim trzymano Półgłówka zawzięcie.
Puściłem z rąk skakankę; wszyscy się cofnęli.
Przybiegł wnet dyrektor. Wszyscy na nas ryczeli.
Półgłówkiem natychmiast się zaopiekowano.
Nasz nieludzki wybryk na milicję zgłoszono.
 
Mimo, że tej akcji nie zainicjowałem,
To przeciw mnie toczyło się postępowanie.
Zostałem objęty kuratorskim nadzorem.
Dalsza nauka toczyła się innym torem,
Zostałem na rok w prawach ucznia zawieszony.
Proces w sądzie miał też zostać przeprowadzony.
Matka Półgłówka wnet przeniosła go gdzieś indziej.
Ja, w wizji poprawczaka, spadałem jak w windzie.
Rodzice chcieli bym czuł to, co czuł Półgłówek
I w tym celu zakupili komplet skakanek.
W domu zostałem rozebrany do połowy;
Moje plecy przybrały kolor granatowy.
Na raty spłacaliśmy zadośćuczynienie
Za to, że sprawiliśmy słabszemu cierpienie.
Napisano też o nas w lokalnej gazecie.
Później usłyszano o nas na całym świecie.
Do miasta przyjechała kronika filmowa,
A taka była sędziego mowa końcowa,
Że uniknę kary, gdy przeproszę publicznie
Oraz pokaże na swych plecach pręgi liczne.
Przez to, że znikały, kilka ich dorobiłem;
Dzierżąc znów w rękach skakankę, sam się nią biłem.
W końcu żal za grzechy publicznie ogłosiłem;
Na dowód plecy do kamery wystawiłem.
Kopię tej taśmy na pamiątkę otrzymałem,
A fotografię w antyramę oprawiłem.
Stałem się więc rozpoznawalnym nastolatkiem.
Byłem przyznającym się do błędów gagatkiem.
Gdy kiedyś będę na skakance znowu skakał,
Będę pamiętał jak Półgłówek bardzo płakał.
Jak mogłem w ogóle ulec presji tej grupy?
Bałem się, że nie będą mnie już lubić dupy;
Że przestanę być przez kolegów doceniany.
Na co mi to było? Zostałem w końcu zlany.
Wszystko było po staremu, z dziewczynami też;
Tylko plecy piekły, jakby leżał na nich jeż.
Jaki więc będzie morał opowieści tejże?
Nie rób drugiemu co tobie niemiło, ejże!


number of comments: 1 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 march 2016

Kulig

Minął rok odkąd zadarłem z wyższym chłopakiem.
Byłem wtedy jeszcze wyjątkowym tępakiem.
Ku przypomnieniu: dokuczył mi w szkolnej szatni.
Był to tylko pewien rodzaj rywalizacji.
Zostałem z danego mi miejsca wyrzucony
I w obliczu klasy przez niego zniesławiony.
Na pojedynek wyższego ziomka wyzwałem,
Co też zakończyło się piwnicy pożarem.
Oszukał mnie smarując rękę specyfikiem
Oraz trzymał ją w ogniu dłużej niż ja krzykłem.
Miałem zbite dupsko i rękę oparzoną.
Wyższość Wyższego uznałem nieujarzmioną.
Przez rok Wyższy okrutnie mi w szkole dokuczał.
Przy odbiorze świadectwa głośno mnie wybuczał.
Przyszedł kolejny rok szkolny i sroga zima.
Zacząłem wierzyć, że to wszystko moja wina.
Wśród najlepszych szkół chętnie nas stawiano.
Za dobre stopnie klasę na kulig zabrano.
O dziewiątej odbyła się zbiórka już w parku.
Odwilż sprawiła, że było ciepło jak w marcu.
Śniegu było jeszcze sporo. Kulig zaczęty.
„Mają być dwie grupy” – rzekł woźnica nadęty.
„Pół klasy na sanki! Drugie pół ma wsiąść na wóz.”
Nie był duży – mogłoby go ciągnąć stado kóz.
Nie byłem nigdy wcześniej na takim obozie.
Postanowiłem wpierw usiąść na wozie.
Tuż obok mnie wsiadł niestety mój wyższy rywal.
Gdy zaczął mnie zaczepiać, rzekłem by wybywał.
Wtedy on chwycił mnie zaskoczonego w pasie.
Zaczął mną podrzucać budząc śmiech w całej klasie.
Znowu spotkało mnie przykre upokorzenie.
Nie z własnej winy musiałem wstydzić się siebie.
Miałem łzy w oczach. Na postój dojechaliśmy,
A tam ogromne ognisko rozpaliliśmy.
Wyższy dwukrotnie strącił mi w ogień kiełbaskę.
Wtedy, prawie że obraziłem jego matkę.
Nie przejął się tym – obraził mnie jeszcze bardziej.
Jeśli nic bym z tym nie zrobił, skończyłbym marnie.
Gdy wszyscy zjedli, przyszedł czas by kulig wznowić.
W przypadku mojej grupy – wóz na sanki zmienić.
Wyższy wybrał miejsce na sankach tuż obok mnie
I od razu zaczął szyderczo uśmiechać się,
A później złośliwie na płozy mi najeżdżał.
Straciłem cierpliwość i rzekłem, aby zjeżdżał,
A następnie z całej siły w bok go popchnąłem.
Nie wiedziałem jak wielką krzywdę wyrządziłem.
Wyższy zleciał i wplątał nogi między płozy.
Później sytuacja nabrała większej grozy.
Huk jakiejś petardy po chwili konie spłoszył.
Wleczony przez nie Wyższy kombinezon zmoczył.
Pierwsza kość jego nogi pękła z suchym trzaskiem,
Co Wyższy podsumował niecodziennym wrzaskiem.
Dopiero po minucie konie zatrzymano
I przeraźliwy płacz Wyższego usłyszano.
Nie myślałem, że mógłby jak dziewczynka płakać,
Acz kości jego nóg musiały wtedy latać.
Aby wysunąć nogi Wyższego spod sani,
Musieliśmy czekać na pomoc godzinami.
Woźnica Wyższego cucił odpowiedzialnie,
A nasz wychowawca rozpoczął dochodzenie.
Prawie wszyscy kumple Wyższego zeznali przeciw mnie.
To, że mi od lat dokuczał, nie liczyło się.
O rzucenie petardy mnie również sądzono,
Choć do dziś nie wiadomo jak konie spłoszono.
Straż pożarna porozcinała wszystkie sanki.
Uwolniono Wyższego, dzierżąc jego wrzaski.
Okazało się, że doznał otwartych złamań.
Nie odzyskał długo sprawności, mimo starań.
Nie zapomnę czerwieni jego krwi na śniegu
I razów w zad, jakich doznałem jakże wielu.
Rodzice stwierdzili, że mam złe towarzystwo.
Przenoszony czułem, że tracę prawie wszystko.
Miałem jednak w sercu ogromną satysfakcję
I jeśli mógłbym, to powtórzyłbym tę akcję.
W liceum nie dałem już sobie w kaszę dmuchać
I każdą dziewczynę z osiedla mogłem ruchać.
Wcześniej Wyższy miał na to monopol jedynie.
Potrafił zaimponować każdej dziewczynie,
A ja natomiast żadnej się nie podobałem – 
Do czasu, gdy Wyższego prawie zajebałem.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Nie daj by cię gnoiła jakaś szkolna sfora.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 january 2016

Chłopiec z zapalniczką

Razu pewnego, w mdłym, przemysłowym Londynie,
Chodził sobie biedny chłopiec o smutnej minie.
Nie miał pieniędzy, nie miał domu i rodziców;
Częstokroć popychany przez arystokratów.
Jedyne co miał to zapalniczka stalowa,
Która jeśli pełna ogrzać była gotowa.
Chłopiec napełniał ją w zakładzie przemysłowym,
Gdzie nadmiar ropy naftowej nie był czymś nowym.
Robotnicy rzucali mu resztki śniadania.
Nad rzeką, przy kanale, miał kącik do spania.
Tak traktowano dzieci w brytyjskim królestwie.
Były częstym tematem w ówczesnym hejterstwie.
 
To ja byłem tym biednym, zmarzniętym chłopakiem,
Rozglądającym się w rynsztoku za przysmakiem.
Pochodziłem ze wsi, byłem zwykłą miernotą.
W rzeczywistości nie byłem wcale sierotą.
Moja matka mieszkała z córką pod Londynem,
A ja do jego centrum żebrać przychodziłem.
Co tydzień, w sobotę, z gotówką się stawiałem.
Jeśli było jej mało – lanie dostawałem.
Musieliśmy kupować leki dla mej siostry,
Która od dawna chorowała na suchoty.
 
Zbliżał się już jarmark bożonarodzeniowy.
Przyszła zima oraz zaczynały się mrozy.
Nadszedł czas, bym przeniósł leżankę znad kanału.
Porywano stamtąd biedaków do odstrzału.
Rozglądałem się na centrum za ciepłym miejscem.
Pewien chłopak, żebrzący przed kościoła wejściem,
Powiedział mi o choince na placu głównym.
Myślałem wtedy, że będę mu za to dłużnym.
Pod ogromnym drzewkiem sypiało wiele dzieci,
Pośród podrzucanych im przez ludzi łakoci.
Udałem się zatem pod choinkę wieczorem
Oraz zostałem tam przyjęty ze spokojem.
Bez problemu znalazło się tam dla mnie miejsce.
Na noc zasłoniliśmy gałęziami wejście.
Cieplej niż na zewnątrz placu było tu znacznie,
Ale przez ten mróz było i tak zimno strasznie.
Próbowałem się ogrzać zapalniczką moją.
Przed zaśnięciem była ostatnią dobrą wolą.
Mróz zaniknął, a moje myśli odpłynęły.
W moim śnie, dzieci w Londynie bogate były
I to one rządziły Anglią Wiktoriańską.
Obudził mnie wnet gorąc jak w noc świętojańską.
Wokół szalały płomienie. Wyczołgałem się.
Dwaj żandarmi w mundurach aresztowali mnie.
 
Nikt nie został ranny w pożarze tej choinki,
Który został wznieciony z mojej zapalniczki.
Stopiona, rano w sądzie, stanowiła dowód.

Acz jaki, by wzniecać pożar, mogłem mieć powód?!
Przysnąłem nieszczęśliwie z zapalniczką w ręce,
Acz sędzia upierał się przy karze zawzięcie.
Ostatecznie złagodził grzywnę do stu funtów,
Nie tolerując przy tym żadnych moich buntów.
 
Po rozprawie odwieźli mnie prosto do domu.
Bardzo silny wiatr zwiastował nadejście sztormu.
Matka potłukła garnek na widok żandarmów,
Towarzyszących mi, oraz dokumentów,
Które w ciągu trzech dni płatność nakazywały.
Pieniądze ledwo na leki siostry starczały,
A teraz już na pewno miało ich zabraknąć.
Moja siostra tak bardzo musiała żyć pragnąć,
A tymczasem śmierć dopada ją w swe objęcia.
Od dawna nie chodzi do szkoły na zajęcia.
Matka zaczęła płakać i błagać o litość.
Siostrze nie mogła jednak pomóc matki miłość.
To mnie, a nie siostrę, uznano za winnego…
Starszy żandarm zaproponował coś innego.
 „Można obniżyć do pięćdziesięciu – acz batów.
Czy mam złożyć wniosek i zwołać kogoś z katów?”
Przerażała mnie wizja tej decyzji męskiej,
A także proponowanej mi chłosty ciężkiej.
Mogłem ratować siostrę, albo swoją skórę.
Była też opcja odbierająca mi dumę:
Zapłacić grzywnę oraz ukraść legi mogłem,
Ale takiego ryzyka jeszcze nie zmogłem.
Niepowodzenie oznaczało śmierć nas obu
I dar dla matki w postaci dziecięcych grobów.
Czując przeogromny żal oraz wielką troskę,
Zgodziłem się więc zamienić grzywnę na chłostę…
Żandarm rzekł, iż przyjadą po mnie w ciągu trzech dni.
Otrzymam chłostę dyskretnie w więziennej celi.
 
W gorączce przeczekałem te trzy dni nieszczęsne.
W obliczu srogiej kary wydawały się wieczne.
W końcu, o świcie, podjechał po mnie dyliżans.
Jak długi czeka mnie po chłoście rekonesans?
Czy w ogóle przeżyję tę krwawą nauczkę?
Przynajmniej uratuję mojej matki córkę.
Przeszło godzinę trwała podróż do więzienia.
Nasłuchałem się innych więźniów przeklinania.
Głównie czekali tam na śmierć za kradzieże.
Czy będą przez ściany słyszeć moje cierpienie?
 
Czekałem długo na kata i dokumenty.
Każdy z żandarmów wydawał się nieugięty.
W końcu przywitał mnie kat o płaszczu z kapturem
I zabrał do sali, gdzie uraczy mnie bólem.
Polecono mi zdjąć kurtkę oraz koszulę.
Spytano, czy na pewno karę akceptuję.
Nie miałem wyboru - siostrzyczkę ratowałem.
Ani chwili się nad tym nie zastanawiałem.
Zostałem wysoko za ręce podwieszony,
A w tym czasie kat poszedł po pejcz rozmierzwiony.
Składał się z dziewięciu rzemieni z supełkami.
Typowy na statkach między marynarzami.
 
Poczekaliśmy z karą do równej godziny,
Aż w końcu rozpoczął bicie kat bardzo silny.
Od pierwszego razu darłem się wniebogłosy.
Czułem jak mą skórę tnie każdy supeł ostry.
Prócz bólu, czułem krew ściekającą po plecach,
A bat walił i walił, jakby nie miał przestać.
Myślałem, że nigdy nie skończy się ta męka.
Straciłem przytomność, skończyła się udręka.
Jak przez mgłę pamiętam jak leżałem na brzuchu.
Plecy płonęły, a ja modliłem się w duchu.
 
Przeszło tydzień spędziłem w szpitalu więziennym,
Nim w końcu mogłem zacząć chodzić krokiem chwiejnym.
Po święcie Trzech Króli do domu powróciłem.
Objąć siostrę oraz matkę się wysiliłem.
Po latach stwierdzam, że rodzina wyszła z klasą:
Z bliznami na plecach, acz w kieszeni z kasą.
Siostrzyczka przestała chorować na suchoty,
A w szkole przestano nas widzieć za miernoty.
Pomału wypełzliśmy z doła społecznego
I przenieśliśmy się do miasta stołecznego.
Razem zawsze czekamy na wypłaty przyjście,
A blizny przypominają: zawsze jest wyjście.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 december 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż islamska zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.

Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się, że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem, ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia - na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszelkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy myślałem, że wreszcie nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Nie był to jednak koniec moich wschodnich przygód.
Miałem dopiero doświadczyć tutejszych wygód…
Na jednej z ostatnich imprez znów się upiłem
I z miejscowym studentem mocno pobiłem
Nie umiałem powiedzieć czegoś po angielsku,
A on mnie wyśmiał, klepiąc ręką po pysku.
Szarpając z nim, wybiłem szybę na portierni.
Wtedy na policję zadzwonili odźwierni.
Znowu wylądowałem na komisariacie.
Usłyszałem wyrok. Puściły mi zwieracze.
Skazano mnie znowu na sześć uderzeń kijem!
Zmierzając do celi krzyczałem i się wiłem.
Miałem dostać chłostę w ciągu trzech następnych dni.
Kiedy dokładnie oberwę nie rzeczono mi.
Głową w mur tłukłem przeklinając swą głupotę,
A patrzyły na mnie w celi osoby żółte.
Strażnicy dawali mi ryż i brudną wodę.
W trzeci dzień wywołano z celi mą osobę.
W kolejce do chłosty stało mężczyzn dwudziestu.
Wyrok był prawomocny. Nikt nie wniósł protestu.
Tym razem w mej sprawie nikt nie interweniował.
Patrzyłem jak kolejno każdy z mężczyzn bolał.
Po godzinie trzasków i jęków przyszedł mój czas.
Nie byłem ostatni – za mną czekał ludzi las.
Jak mogłem doprowadzić do powrotu tutaj?!
Jeżeli jesteś wrażliwy, dalej nie czytaj…
Przykuto mnie znowu do specjalnych stojaków.
Do pracy przygotowało się dwoje katów.
Nadzorca zawołał „Ji!”, co znaczyło „Jeden!”.
I pomyśleć, że sądziłem ten kraj za eden…
W pierwszej chwili poczułem samo uderzenie.
Po sekundzie ból rozlał się po całym ciele.
Był tak silny, jakby pośladki podpalono.
Wciąż narastał, gdy drugi raz mnie uderzono.
W tym momencie puściły mi wszystkie zwieracze.
Nie miałem tchu, żeby krzyczeć po każdym bacie.
Czułem, że mógłbym wspiąć się po pionowej ścianie,
Gdyby wtedy mogło ominąć mnie to lanie.
Nadzorca wypluł „Sy!”, co znaczyło „Cztery!”
Drugi kat wziął kij i przejął tym samym stery.
Ponoć „cztery” brzmiało jak „śmierć” w języku chińskim.
Czułem się zarzynany jak gatunek świński.
Jedynie we włosach nie czułem wtedy bólu.
Wrzeszczałem rozpaczliwie jak zamknięty w ulu.
Nie spostrzegłem, gdy chłosta dobiegła końca.
Zabrano mnie z promieni gorącego słońca.
Trafiłem do jakiejś brudnej sali medycznej.
Pozostawiałem za sobą krople krwi liczne.
W lustrze obejrzałem zmasakrowaną pupę.
Krew zmieszana z gównem przypominała zupę.
Lekarz oczyścił ją szczotką z mięsnych kawałków
I polał ją spirytusem wśród moich wrzasków.
Potem posmarował ją jakąś żółtą maścią.
Omdlały chwiałem się stojąc jak nad przepaścią.
Później leżałem kilka godzin w dużej sali
Z innymi więźniami, którzy często stękali.
Wieczorem wypuścili mnie z tyłkiem w bandażach
Oraz dokumentami o grzywnach i marżach.
Miałem ochotę podrzeć te wszystkie papiery,
Ale za to groziły ekstra razy cztery.
Dotarłem obolały do akademika.
Czy prowadzona tutaj chłosty polityka,
Gwarantuje porządek oraz nowoczesność?
Zapewne tak też jest oraz zasadom wierność.
Inni studenci stali się dość przestraszeni.
Wracali do domów mą historią spłoszeni.
Ja także wróciłem, choć nie wiem jakim cudem.
Siedziałem na przemian raz jednym raz drugim udem.
Nie mogłem normalnie wysiedzieć w samolocie.
Rany mi pękały, zostawiłem plam krocie.
Męczarnią też były wizyty w toalecie.
A zwłaszcza po solidnym i tłustym kotlecie.
Starałem się nie jeść, by rzadko robić kupę,
Ale musiałem czasem zjeść chociażby zupę.
Pokrwawioną deskę wtedy pozostawiałem.
Cudem zakażenia wszelkiego uniknąłem.
Nigdy więcej już na wschód nie podróżowałem.
A na studiach celująco finiszowałem.
Blizny mojej pupy nigdy nie opuściły.
U każdej partnerki zapytania budziły.
Wszystko to przestało być jednakże zabawne,
A sprawy stały się jeszcze bardziej koszmarne.
Pewien student z akademika wypadł pijany,
A jego kumpel niesłusznie był oskarżany.
Niewinny otrzymał razów dwadzieścia cztery
I wykrwawił się na środku więziennej sfery.
Program wymian do Singapuru zakończono.
I przez długie lata w ONZ się sądzono.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Nie śmieć i się nie bij, jeżeli nie chcesz cierpieć.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 october 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż cała ta zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.
 
Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
 
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia. Na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszystkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
 
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
 
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
 
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
 
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
 
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
 
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy wreszcie myślałem, że nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
 
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Na ostatniej imprezie dziewczynę poznałem,
Która po dziś dzień dla żartów straszy mnie laniem…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 september 2015

Młody

Raz latem zawitał cyrk na osiedle moje.
Ciekawi byli wszyscy chłopcy i dziewoje.
Dostałem całe pięć złotych od rodziców
I stanąłem w kolejce wśród innych kibiców.
Towarzyszyli mi także koledzy z klasy.
Obce nam były takie jak cyrk rarytasy.
Lata osiemdziesiąte nie rozpieszczały nas,
Ale kiedyś w końcu musiał przyjść rozrywki czas.
Było bardzo upalnie, a kolejka długa.
Mogłaby choć na moment przyjść jakaś szaruga.
 
Nudy minęły jednak nieoczekiwanie,
Kiedy pewien chłopiec zaczął patrzeć się na mnie.
Spojrzałem w bok i poczułem szturchnięcie na brzuchu.
Wyleciałem z kolejki i upadłem w ruchu.
Tym kto mnie popchnął okazał się ten synalek!
W jego wieku to ja miałem dom dla lalek!
Spojrzałem pytająco i wtem się zaczęło.
Dziesięciolatka – na oko mocno pogięło.
Zaczął na mnie krzyczeć i wyzywać wulgarnie.
Gdybym sam się tak odzywał skończyłbym marnie.
Moi kumple tak jak ja stanęli jak wryci,
A Młodego wspierali debile niemyci.
Wyraźnie bawiło ich jego zachowanie.
Przyklaskiwali mu na każde zawołanie.
Nie wiedziałem właściwie jak się mam zachować.
Czy powinienem na to jakoś reagować?
Rozsądek radził mi zachować święty spokój.
Acz jak to zrobić gdy wyzywają cię wokół?
Normalnie zlekceważyłbym tego gówniarza,
Jednakże urosła we mnie gorączka biała.
W szkole podstawowej bardzo mi dokuczano.
Teraz właśnie to wszystko mi się przypomniało.
Moi oprawcy wstąpili w tego bandytę.
Gdzie w ogóle podziali się jego rodzice?
Moja duma czuła się jakby wychłostana.
Urosła nagle we mnie wściekłość niesłychana.
Sfrustrowany w końcu trzasnąłem małolata!
Nie należała mi się za to piwa krata…
Ja miałem lat szesnaście – on około dziesięć.
Nie wytrzymałem nerwowo ni w pięć ni w dziewięć…
Młody poleciał na słup i upadł na ziemię.
Usłyszałem wręcz oklaski, będąc wciąż w tremie.
Myślałem, że ten gówniarz zacznie mnie okładać,
Lecz wyglądał tak jakby nie zamierzał wstawać.
Głęboka cisza zapadła teraz w kolejce.
Skrzypiało tylko łączenie przy jakiejś sklejce.
Jakaś kobieta oraz mężczyzna podeszli,
Dziesięciolatka obrócili i podnieśli.
Oddychał, ale był niestety nieprzytomny.
Duże obrażenia sprawił mój cios niezłomny.
 
Przyjechała milicja i sanitariusze.
Trafiłem do radiowozu, a on na nosze.
Czekałem kilka godzin. Nikt mnie nie przesłuchał.
Miałem stawić się nazajutrz. Świat mnie oszukał!
Gdy wróciłem, rodzice o wszystkim wiedzieli.
Nie zapomnę pewnie nigdy o tej niedzieli.
Po krótkiej rozmowie i próbach wyjaśniania
Ojciec przeszedł do konkretów – ciężkiego lania.
Na pół złożył swój skórzany pasek wojskowy. 
Pięć minut później mój tyłek był kolorowy.
Było to moje pierwsze i ostatnie lanie,
Po którym to czekało mnie jeszcze kazanie.
Na drugi dzień stawiłem się na posterunku,
Gdzie znano już efekty mego porachunku.
Młody już zdrów, lecz przeżył w nocy operację:
Musiano przeprowadzić mu krwiaka kasację.
W sali sądowej poznałem jego rodziców.
Spodziewałem się jakichś to alkoholików
I ogólnie osoby lekkich obyczajów
Niestroniący od przekleństw i innych zwyczajów.
Tymczasem: ojciec to biznesmen elegancki;
Matka w drogiej sukni w kolor ekstrawagancki.
Nieprzyjemne były te bogate osoby.
Bronili swego syna na wszystkie sposoby.
Przynieśli świadectwo z zachowaniem wzorowym,
Odpowiednio zapewne przez nich opłaconym.
Uznano mnie winnym i grzywną ukarano.
Na pięć lat kuratora mi też przydzielono.
Indywidualny tok nauczania miałem
I rozstać się z kolegami w szkole musiałem.
Sześć tysięcy złotych dałem za operację,
By Młody kontynuował ekstrawagacje.
 
Kilka lat później sterroryzował osiedle.
Gdy go złapano otrzymał zarzutów wiele.
Trafił do więzienia, gdy ja kończyłem studia.
Objęty amnestią, gdy Polska była wolna.
Po takim czasie nie poznałbym go na żywo,
Ale spotkać go i tak nie byłoby miło.
Urósł ten młodociany gangster niesłychanie
I strach jakby znów zaczął patrzeć się na mnie…


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 july 2015

Kamienna twarz wielebnego

W dzieciństwie byłem świadkiem egzekucji krwawej,
Która była efektem sprawy dość poważnej.
Zaczęło się to od nowego wielebnego,
Który zaczął urzędować w Imię Świętego.
 
W międzyczasie wydarzyła się rzecz straszliwa.
Długo nie wiadomo czyja to była wina.
Wracałem ja z siostrą do wsi nocnym pociągiem.
Uchylone okno darzyło nas przeciągiem.
Moja siostra rączkę za okno wystawiała
I też co jakiś czas się do mnie przytulała.
Nagle rozległ się głośny wrzask na cały przedział.
Nikt z podróżujących się tego nie spodziewał.
Z ręki mej siostry małej sterczał kikut krwawy,
A co najgorsze nie wyglądał na urwany.
Oględziny wykazały staranne cięcie,
Zatem dziecko nie urwało ręki na pręcie.
 
Nie mogłem pozbierać się po tychże widokach.
Zacząłem szukać pomocy w kościelnych progach.
Nowy wielebny obdarzył mnie swą rozmową,
A także spowiedzią przed swoją mądrą głową.
Farosz zachowywał się jednak dziwnie,
Chociaż początkowo myślałem że niewinnie.
Gdy tylko była okazja mnie obejmował.
Jak raz w upale prawie do naga się rozebrał,
Uciekłem prosto do domu w popłochu.
Ojciec nie uwierzył w to, co stało się w lochu
I zlał mnie pasem za ten antyklerykalizm.
Cechował go bowiem szczery fundamentalizm.
 
Za tydzień wieś obiegła kolejna tragedia.
Współcześnie na pewno zjawiłyby się media.
Znowu dzieci straciły we śnie swe kończyny.
Tym razem był to chłopiec i dwie dziewczyny.
Szaleniec grasuje więc w naszej okolicy!
Jakiś wariat poluje na rączki dziewicy!
 
Wtedy z pomocą przyszli moi przyjaciele,
Którym zawdzięcza się w tej sprawie bardzo wiele.
Od początku wielebnego podejrzewali
I wnikliwie cały kościół obserwowali.
Którejś nocy, po kilku piwach na odwagę,
Urządzili w końcu prawdziwą maskaradę.
Przebrali się za zakonnice i wtargnęli.
Po kolei do każdej salki zaglądnęli.
Znaleźli klechę na najniższej kondygnacji.
Nie poprzestał farosz na zwyczajnej libacji.
Znalazły się kończyny. To co z nimi broił
Nie nadaje się do opisania – dochodził.
 
Nie minął kwadrans, a zbudziła się wieś cała.
Z widłami i pochodniami już się zbliżała.
Czas wypędzić tego proroka fałszywego,
Który to udaje człowieka pobożnego.
Krótka obława zakończyła się sukcesem.
Ku przestrodze historia odbiła się echem.
 
Najpierw wielebnego publicznie rozebrano,
A potem ciężko i dotkliwie wychłostano.
Gdy leżał we krwi, egzekucja już czekała.
Metoda kary śmierci była bardzo śmiała.
Wzięto pień brzozy i końcówkę zaostrzono,
A skazanego wielebnego rozkraczono.
Wlec go zaczęły najsilniejsze we wsi konie.
Świt rozpoczął widok, jak jego ciało płonie.
Nabity na pal konał w mękach długo dosyć.
Wiejski lincz zazwyczaj nie dawał ludziom pożyć.
 
Trup klechy ku przestrodze zawisł przed kościołem.
Mój ojciec już nigdy nie nazwał mnie matołem.
„Przepraszam cię synu za lanie niepotrzebne.
Teraz ci już ufam. Ze wstydu chyba zwiędnę.”
Rzekł ojciec, po czym chwycił pas i zdjął koszulę.
Następnie sam siebie chlaszcząc raczył się bólem.
Nie chciałem wcale tak! Nie mogłem go powstrzymać!
Lał się nim szybciej niż mogłem go przytrzymywać.
Farosz poniósł jednak konsekwencje największe.
Za takie zbrodnie czekały kary najcięższe.
Jego następca godnie nauczał chrześcijaństwa
Oraz powstrzymywał się nawet od pijaństwa.
 
Tak oto właśnie radzono sobie w czasach pradawnych.
Teraz znajdzie się zawsze grupa ludzi „ważnych”,
Którzy to uchronią przed sądem winowajcę
I nie będzie on musiał nawet siedzieć w klatce.
Czy należy zatem do starych metod powrócić?
Niekoniecznie – wystarczy tych „ważnych” nawrócić.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 july 2015

Awantura o Basię

Rzecz się działa w Warszawie w czasach komunizmu.
Oprócz doktryn marksizmu oraz leninizmu
Wpajano nam zasady bezpieczeństwa pracy.
Przy zajezdni mieszkał mój kolega Ignacy.
Gdy tam łaziłem uważałem na tramwaje,
Most i trakcję. Wszystko było tam stare.
 
Raz do Ignacego wybrałem się wraz z Basią –
- Moją pięcioletnią kuzyneczką malusią.
By się nie nudziła poznałem ją z Ignacym.
On to lubił się zabawiać z każdym dzieciakiem…
Zgodził się nas odprowadzić, gdy wracaliśmy.
Po drodze różne bareizmy czytaliśmy:
„Strzeż się pociągu i trakcji” – pierdoły różne.
Nie istniały osoby tym napisom dłużne.
Gdy przechodziliśmy przez mostek nad torami
Basieńka zapatrzyła się nad tramwajami.
Widząc, że jest w tyle poczęliśmy ją wołać.
Nie było czasu – miałem podłogi szorować.
I gdy Basieńka prawie nas już dobiegała,
Z suchym trzaskiem, deska pod nią się załamała.
Pod most zapadło się dziecko na naszych oczach
W miejscu gdzie mogła wylądować na przewodach.
Błysnęło, huknęło
I dziecka nie było…
Przeraziłem się strasznie. W gacie narobiłem.
Ile sił w nogach uciekać stamtąd zacząłem.
W panice i histerii biegłem wprost do domu.
Co ja mam zrobić?! Co powiedzieć oraz komu?!
Nigdy już nie ujrzę mojej kuzynki małej,
Leżącej pewnie pod mostkiem i usmażonej.
Co zrobił Ignacy? Tego pewien nie jestem.
Mógł rażony zginąć bohaterskim gestem.
 
Gdy byłem już w domu nie mogłem nic wydyszeć:
Że Basia, że trakcja, prąd… Zacząłem krzyczeć.
Nie próbował mnie uspokoić nikt z rodziny.
Wszyscy wybiegli w stronę torów ile siły.
Zostałem sam z sumieniem i pustym mieszkaniem.
Czy powinienem zostać ukarany laniem?
Pilnowaliśmy ją, Ignacy wręcz za bardzo…
Dzięki trawie pod mostkiem, nie było tam twardo -
- Gdyby nie trakcja, dziecku nic by się nie stało,
A tak to najpewniej na tej trawie skwierczało.
 
Pół godziny później usłyszałem śmiech ludzi.
To niemożliwe. Czy mój umysł już się łudzi?
Gdy wyszedłem przed dom, Basieńkę ujrzałem!
Całą i zdrową! Jestem w niebie? Już umarłem?
Może jeszcze na mostku dostałem zawału,
Albo zatłukli mnie na śmierć w ataku szału?
Ignacy jedną dłonią trzymał ją za rękę,
A w drugiej trzymał czarną, osmaloną deskę.
Wszystko to było prawdą i się wyjaśniło:
Przewody dotknęły jedynie deskę przegniłą,
Basia spadła obok – prosto na miękką trawkę,
Na chwilkę poszła płakać na najbliższą ławkę.
 
Wyjątkowo nie będzie w tej historii lania,
Ani żadnych innych cielesnych form karania.
Szczęśliwie skończyła się ta historia cała.
Gdy naprawiano mostek, Basia smacznie spała.
Przez jakiś czas do Ignacego nie chodziłem.
Wrócić w tamto miejsce jakoś nie potrafiłem.
Najważniejsze, że Basieńka się nie upiekła,
Bo Ignacemu mina by z pewnością zmiękła…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 july 2015

Porachunki za wschodnią granicą

Na zawsze zapamiętam poprzednie wakacje.
I nie tylko ze względu na częste libacje.
Jak to zwykle dałem się podpuścić kolegom
Tak, że później musiałem zeznawać przed sędzia.
 
Moi rodzice zechcieli jechać nad morze.
Wszystko lepsze niż to ponure Zaporoże
Aby potanić wyjazd nie zabrali auta.
Nie stać nas było, by podróżować jak szlachta.
Przykazali mi bym pilnował gospodarstwa
I sprzątał, by nie zastała ich pyłu warstwa.
Lecz to, co zastali przerosło ich koszmary,
A mi pozostawiło na długi czas szramy.
 
Na początku kumple wbili mi do chałupy:
Jurij, Wasyl, Ołeksandr i inne udupy.
Rozsiedli jak u siebie z lwowskimi piwami.
W swym braku kultury byli oni mistrzami.
Sam im nie mówiłem o wyjeździe rodziców.
Ojciec obawiał się właśnie takich wybryków.
Acz szybko rozchodziły się takie wieści,
Podobnie jak też, co której pannie się zmieści.
 
W każdym razie znosić ich obecność musiałem.
Jeszcze nawet od jednego z nich oberwałem!
Coraz to bardziej mi się to nie podobało.
Nie wiem dlaczego tak się ich nie wychowało.
Pół nocy pilnowałem tych Zagłobów świńskich,
Którzy pijatyką przebijali mińskich.
 
Kiedy w końcu zbierać się do wyjścia zaczęli
O aucie mych rodziców sobie przypomnieli.
Nim spostrzegłem z kredensu wyszarpli kluczyki,
A mnie chwyciły adrenaliny zastrzyki.
Wcisnęli mi je i podwózki zażądali.
Nie mam prawa jazdy! Do reszty ogłupiali!
Ostatecznie dali mi jednak ultimatum:
Albo ja prowadzę, albo oni. To fatum!
Poszedłem, więc do garażu odpalić ładę.
Ostatnio wyciągano ją na parafiadę.
Pozbędę się tych gnojków. Nikt nie zauważy.
Byleby nie spotkać milicji albo straży.
Zapakowało się trzech na tylnie siedzenie.
Dojechać tak szczęśliwie - pobożne życzenie.
Dwóch usiadło z przodu, a jeden w bagażniku.
Zaraz będą wołać, że chce się komuś siku.
Przekręciłem kluczyk. Stary silnik zarzęził.
A długie sekundy minęły nim się rozpędził.
Wyjechałem z garażu terkoczącym gratem
Ciepłe powietrze wiało. Tak to było latem.
Ludzki bagaż kiwał się na tylnej kanapie.
Słychać było jak Jurij w bagażniku sapie.
 
Przejechaliśmy pół wsi, gdy zjawił się rower:
Kierowca bez odblasków ubrany w pulower.
Wnet przewrócił się na bok gdy go wyprzedzałem.
Cudem jego głowy kołem nie sprasowałem.
Odbiłem w drugą stronę - prosto w płot sołtysa.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Wszyscy, a nawet Jurij z auta wysiedliśmy.
Co my wszyscy najlepszego narobiliśmy!
Nagle moi kompani zaczęli uciekać.
Do przybycia straży czas zacząłem odliczać.
Z chaty wylazł sołtys w piżamie i szlafmycy.
Starej biednej ładzie parowało z chłodnicy.
Wykrzykiwać przekleństwa zaczął sołtys stary.
Któremu często kumple robili kawały.
Niespodziewanie szybko przybyła milicja,
A po niej straż - skorumpowana koalicja.
Zamknięto mnie w areszcie. Ładę sholowano,
A ze względu na jej zły stan zezłomowano.
 
Rowerzysta zdrowy, acz zeznawał przeciw mnie.
Koledzy również z zarzutów oczyścili się.
Rodzice mimo wszystko nie przerwali wczasów,
Co nie znaczy, że nie uniknąłem od nich pasów.
Do ich powrotu musiałem zostać w areszcie.
Nie wpłacili kaucji, gdy wrócili nareszcie.
Posiedziałem jeszcze tydzień w więzieniu tamtym.
Byłem więc z rodzicami w konflikcie zażartym.
Prosto pod sąd trafiłem, gdy mnie uwolniono.
A stamtąd z wysoką grzywną mnie odprawiono.
Przez długi czas odbywałem prace społeczne,
Zasilając kijowskie pieniądze stołeczne.
Tak oto skarano mnie za warchołów picie.
Budzony w nocy wystawiałem rzyć na bicie!
Z dna kamieniołomu widziałem kumpli twarze.
Którzy czasem patrzyli z góry jak się smażę.
Czy takich wartości uczyła ich bandera?
Picia, chamstwa nauczyli się od lidera?
Za ich czyny płaci uczciwy obywatel.
I to taki jak ja nieszczęsny młody bajtel.
 
Nowego samochodu już nie kupiliśmy.
Dodatkowe zamki w drzwiach zamontowaliśmy.
W szkole jednak ciągle byłem prześladowany.
Acz w końcu jednak zacząłem być szanowany.
Gdy Ołeksandr mnie zaczepił złamałem mu szczękę,
I mimo że znów musiałem znieść lania mękę.
Oni nigdy więcej mnie już nie zaczepili.
A dwanaście lat później na wojnie zginęli.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 27 june 2015

Chluśniem bo uśniem

Miałem w młodości okazję posiadać rodzeństwo.
Starszy brat pomagał naprawić każde ustrojstwo.
Znałem też dość dobrze kilku jego znajomych.
Pracowali już – pełnili funkcje przewoźnych.
Poznałem ich na wiejskiej parafiadzie.
Do końca życia zapamiętam to spotkanie.
 
Antek, kumpel brata, obchodził urodziny
I pomimo tego, że dzień był dosyć zimny
Zaprosił nas do lasu obchodzić swe święto.
W miejscu gdzie ostatnio jelenia zarżnięto
Rozsiedlimy się i wyjęli różne fanty –
- Browar nie browar, szlugi nie szlugi i blanty!
Gorzołka miała jednak największy kaliber.
Dziadek Antka pędził najlepszy we wsi bimber.
Poza winem nie piłem jeszcze alkoholu.
Dziesięc lat temu siedziałem jeszcze w przedszkolu!
Z grzeczności wypiłem zdrowie solenizanta.
Na pół z moim bratem zapaliłem też blanta.
Późno się zrobiło, poczułem się zmęczony.
Przestałem być na ich pogawędkach skupiony.
Zamykały mi się oczy. Chciało mi się spać.
„Chluśniem bo uśniem! Nie śpij! Do gardła czas coś wlać!”
Zaczęli mi polewać coraz więcej wódki.
Nie przypuszczałem jakie będą tego skutki.
Po krótkim śnie nagle znalazłem się w pokoju.
Czułem się jakbym wyczyścił stodołę z gnoju.
Nigdy jeszcze tak strasznie nie chciało mi się pić.
Głowa bolała jakbym miał przestać zaraz żyć.
Uświadomiłem sobie, co się ze mną stało,
Choć żadne zdarzenie mi się nie przypomniało.
Co na to wszystko powiedzą moi rodzice?!
Oby tylko nie czekało mnie za to bicie…
Bałem się wstać z łóżka, ale kiedyś musiałem.
Bardzo powolnym krokiem do drzwi się zbliżałem.
Nacisnąłem na klamkę, coś na niej wisiało.
Właśnie to, czego się bałem, się potwierdziło.
Po drugiej stronie klamki wisiał pas skórzany,
Którym bardzo dawno temu mój brat był lany.
Zawołano mnie wnet do dużego pokoju.
Teraz przez najbliższe dni nie zaznam spokoju…
Kiedy wszedłem ogarnęło mnie przerażenie.
Coś takiego widziałem chyba kiedyś w kinie…
Na środku stał taboret, wokół akcesoria.
Nie czekała mnie jednak radosna euforia.
Największe zdziwienie wzbudziła jednak flaszka.
Nie przypuszczałem, że powstanie z tego fraszka.
Rozebrano mnie do naga i położono,
A następnie, boleśnie tyłek oćwiczono.
W tym czasie matka siłą wlewała mi wódkę.
Prawie że bym obrzygał tą przyszłą rozwódkę.
 
Po dzień dzisiejszy alkoholu już nie tknąłem,
Acz to nie ja największą karę otrzymałem.
Mój brat za kradzież bimbru został wychłostany
W czasie gdy ja głęboko spałem najebany.
Na zdrowie wyszła nam ta lekcja zaściankowa.
Nie zastała nas choroba alkoholowa.
Dzieci nasze wiedzą co zawiśnie na klamce,
Jeśli zakrapiane będą ich nocne harce…


number of comments: 5 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 june 2015

Peron

Poszedłem pobawić się z kolegami na torach.
Prócz pociągów było tam dużo węgla w worach.
Za biedy, kradli tam węgiel moi rodzice.
Teraz czekałoby mnie za to ciężkie bicie.
Ciekawiły nas bardzo te wszystkie wagony.
Czy mogłyby je unieść ogromne balony?
 
Dziś zaczęliśmy wspinać się na wagon z węglem.
Dokonaliśmy tego razem jednym cięgiem.
Na górze pokłóciliśmy się kto był pierwszy.
Romek oczywiście, jak zwykle chciał być lepszy.
Pobiliśmy się i zrzuciłem go do siana.
Gdy wstawał, jego postać na stogu się zachwiała.
Sturlał się z niego prosto pod wagon masywny
I o pomoc zawołał nasz kolega silny.
Zeskoczyłem szybko, by udzielić pomocy -
- Byłem rozsądny w przeciwieństwie do hołoty,
Lecz gdy tylko w stogu siana wylądowałem,
Zgrzyt stali i przeraźliwy krzyk usłyszałem.
Odwracając się odkryłem, że pociąg ruszył.
Niewiele się przesunął – mało węgla zużył,
Acz wystarczająco by przeciąć łydkę Romka.
Zerwaliśmy się wszyscy do naszego ziomka.
Kumple, nie bacząc, odciągnęli go od torów.
Wtedy na kikut zleciał jeden z węgielnych worów.
Zaczęli wlec dalej po żwirze kuternogę,
Który wrzaskami rozrywał struny głosowe.
Podnieśliśmy go, ruszyliśmy ku osiedlu.
Momentalnie pojawiło się gapiów wielu.
Musieliśmy się spieszyć. Każdy krok był żwawy.
Przypadło mi trzymać Romka za kikut krwawy.
Pobrudziłem sobie koszulę i galoty.
Zupełnie jak rzeźnik pozbawiający cnoty.
Właściwie to, gdzie go zanieść nie wiedzieliśmy.
Na osiedle kuternogę zaciągnęliśmy.
Wezwano pomoc, przybiegli sanitariusze
I załadowali szybko Romka na nosze.
 
Nie mogłem zasnąć po tych wszystkich wydarzeniach.
Nazajutrz zawitali mężczyźni w mundurach.
Zadali różne pytania, przesłuchali mnie.
Do zepchnięcia Romka w siano nie przyznałem się,
Aczkolwiek „przyjaciele” o tym powiedzieli
I przez to odpowiedzialności uniknęli.
Szybko wyszła na jaw cała ukryta prawda,
A mnie spotkała za to nieprzyjemna frajda.
Takiego lania jeszcze w życiu nie dostałem,
A kuternodze haracz zapłacić musiałem.
 
Jaki morał będzie z tej krótkiej opowieści?
Bez pośpiechu, w wagonie każdy się zmieści…


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Oko za oko. Barszcz za barszcz

Co rok w połowie wakacji jeździłem na wieś.
Tam mogłem odpocząć, tam mogłem dobrze pojeść.
Lecz różne rzeczy działy się na tym zaścianku,
Gdzie długie języki miały baby na ganku.
 
Raz wybrałem się z kolegami na łąkę,
Po drodze zagryzając sobie chleba kromkę.
Nad rzeką, Tomek zaczął się bardzo wymądrzać.
Zawsze myślał, że może nami rozporządzać.
Teraz gadał coś o jakimś parzącym barszczu.
Wskazał rośliny w oddali – kilka chwil marszu.
Ruszyliśmy w tamtą stronę, sam nie wiem po co.
Nudziliśmy się i było bardzo gorąco.
Kilka kroków za Tomkiem kombinowaliśmy.
Zrobić sobie z niego żart potrzebowaliśmy.
Rośliny były aż dwa razy od nas wyższe.
Pogrupowały się one w gromady liczne.
Tomek wziął suwmiarkę. Począł łodygi mierzyć.
Po tym co uczyniliśmy przestał nam wierzyć.
Wzięliśmy go od tyłu i w gąszcz wepchnęliśmy.
Przygwoździliśmy widłami i się śmialiśmy.
Tomek krzyczał i płakał. Trwało to minutę.
Zsunęły mu się spodnie odsłaniając dupę.
Nim uciekł przytrzymaliśmy go chwilę jeszcze.
Gdy wiał widać było jak miotały nim dreszcze.
Poleciał do domu, usiedliśmy przy piwie.
„Po tych wrażeniach włosy zrobią mu się siwe!”
Razem z Zenkiem i Jędrkiem sobie żartowałem.
Z nimi też po południu do wsi wracałem.
 
Po drodze wzięło nas na wyrzuty sumienia.
Powinniśmy przeprosić za swe przewinienia.
Jeszcze pijani trafiliśmy pod dom Tomka.
Wtem wyszedł jego ojciec z kawałkiem postronka.
Wyglądał na gniewnego i zatroskanego.
Zza domu wyszli też postawni bracia jego.
Zamiast uciekać spytałem czy jest kolega.
„Nie ma Tomka. Żony też – po znachorach biega.
I nim zdołaliśmy te fakty pokojarzyć
Silne uściski mężczyzn zaczęły nas parzyć.
Zabrali nas chyżo pod ścianę za stodołą.
„Czy wiecie jak naszego Tomka rany bolą?!
Już wam pokażemy. Kto z was jest teraz hardy?!”
Rzekł jeden brat nie opuszczając przy tym gardy.
„No który?!” Koledzy wypchnęli mnie z szeregu.
Dostałem pięścią w twarz. Przewróciłem się w biegu.
 
Po Zenka i Jędrka bracia ruszyli później.
Gdy ocknąłem się, w pasie miałem jakoś luźniej.
Byłem związany w kółku razem z kolegami.
Każdy był bez spodni i świecił półdupkami.
Napisano: „Oprawcy będą ofiarami”
Stało się: zbliżano się do nas z rzemieniami.
Patrzyli na nas znajomi i rodzina.
A więc barszcz był prawdą. To wszystko nasza wina.
Wojskowe pasy zaczęły chlastać pośladki,
Czemu towarzyszyły nasze głośne wrzaski.
 
Kilka minut trwał ten bolesny lincz ludowy.
Później czekał nas miesięczny areszt domowy.
Nie zgłoszono milicji naszego wybryku,
Acz Tomek nie obył się bez skóry przeszczepu.
Pokryły go liczne blizny po oparzeniach.
My też nie zapomnimy o tychże wrażeniach.
 
Więc czymże jest zatem ta przeklęta roślina,
Która tak bardzo wiele bólu nam sprawiła?
Podjęliśmy studia biologiczno-chemiczne,
By w przyszłości likwidować te rośliny liczne.
Czy coś z tego nam wyjdzie? Jeszcze nie wiadomo,
Acz solidnie nas w tamten wieczór oćwiczono.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Wszyscy jesteśmy Chrystusami

Gimnazjum. Nowa szkoła i etap w mym życiu.
Uczyłem się, a siostra oddała się szyciu.
Matka była krawcową, a ojciec kościelnym –
Musiałem przez to kłaniać się przed wielebnym.
Rodzina moja była biedna i wierząca.
Rodziców nie stać było na drugiego brzdąca.
I tak było ciężko: z Zachodu przyszedł kryzys,
Liczba wiernych spadała, w krawcowni był wyzysk.
Jedyną pociechą były moje talenty –
W kwestii arytmetyki byłem nieugięty.
 
Po pierwszym wrześniowym chłodzie zachorowałem.
Prawie dwa bite tygodnie w łóżku leżałem.
Po powrocie zaskoczono mnie wnet klasówką.
Pierwszy raz, gdy musiałem pogodzić się z dwójką.
Stary profesor nie zważył na chorobę.
Nie znałem materiału. Wzbudziło to trwogę.
Mój ojciec stwierdził, że się bardzo opuściłem:
„Muszę zareagować. Nigdy cię nie biłem,
Ale jeszcze raz przyniesiesz ze szkoły dwóję,
A tuzin ciężkich pasów spocznie na twej skórze.”
Przejąłem się tą groźbą i do pracy wziąłem,
A tydzień później na poprawę się udałem.
Rozwiązałem bez problemu wszystkie zadania
I dzięki temu nie musiałem bać się lania.
 
W poniedziałek profesor odczytał wyniki.
Nie wiem jakie przy sprawdzaniu stosował triki.
Ku mojemu zdziwieniu dwóję otrzymałem!
Początkowo myślałem, że się przesłyszałem,
Ale belfer pozwolił do kajetu zajrzeć,
Co tylko potwierdziło, że zaczął się starzeć.
Jestem Kowalski, a klasowy leń – Kwiatkowski.
Same pały ma ten uczeń specjalnej troski.
Tym razem ja nie zdałem, a on dostał piątkę!
Pobiegłem zgłosić belfrowi ową pomyłkę.
Stary profesor nazwał mnie bezczelnym łgarzem.
Rzekł też, iż nie będzie gadał z takim gówniarzem.
Ponadto już poszedł do rodziców moich list.
Przysięgam, że usłyszałem w głowie pasa świst,
Gdy rzekł, że nada telegram o zachowaniu,
Co z pewnością posłuży memu sprawowaniu.
Tradycją był list, gdy uczeń dostał dwie dwóje,
Acz piątkę miałem mieć ja, a nie jakieś chuje!
To też mu powiedziałem… Wyrzucił mnie z klasy.
Zasmucony wracałem. Czekają mnie pasy.
Wyminąłem w klatce pana pocztowego.
List i telegram już otrzymali od niego.
Gdy wkroczyłem, już czekali w salonie na mnie.
Przed biciem urządzą mi z pewnością kazanie.
Rozpłakałem się już przy ich mowie końcowej.
Ostrzegli mnie, że jak chcę to może być gorzej.
Ojciec nie uległ, wręcz podwoił liczbę pasów:
„Wstyd! Nie myślałem, że dożyję takich czasów!
Płacz nic nie zmieni. Acz jutro dostaniesz lanie.
Dziś już wyczerpałeś limit na wydzieranie.”
 
Poszedłem spać po kolacji. Zasnąłem cudem
Z myślą, że nazajutrz będę mierzył się z bólem.
Nad ranem dziwne trzaski i stęki słyszałem.
Noc minęła bardzo szybko. Niechętnie wstałem.
Natknąłem się na ojca, gdy byłem w łazience.
Ujrzałem na jego plecach pręgę na prędze!
Co się w nocy stało?! Co to miało oznaczać?!
Wziął mnie do pokoju, by o tym porozmawiać.
„Zawiodłeś mnie, acz straszliwy żal też wzbudziłeś,
Kiedy w strachu przed karą tak bardzo płakałeś.
Też w nocy płakałem i wziąłem twój grzech na siebie.
Razem z karą… Wszyscy chcemy kiedyś być w Niebie.”
Więc stąd te nocne trzaski – ojciec się pasował!
 
Pisząc dziś ten wiersz, wiem że na mózg zachorował.
Fanatyzmy ogarnęły go całkowicie.
Jak można samemu sobie fundować bicie?!
Dobrze, że teraz w normalnej rodzinie żyję,
Co nie znaczy, że czasem pasa nie użyję…


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2015

Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula")

Pierwszy chłodny poranek. Tak zaczął się wrzesień
I jedyna w swoim rodzaju polska jesień.
Razem z rodzicami wyjechałem za chlebem.
Moja nowa miejska szkoła miała być niebem.
Nowy program. Nowi koledzy. Szklane domy.
Ostatnie drobne wydałem na książek tomy.
 
Poszedłem. Pierwsze lekcje minęły spokojnie.
Obdarowano nas wręcz łakociami hojnie.
Po długiej przerwie zajęcia z arytmetyki:
Potęgi, pierwiastki! A na twarzy wypieki.
Po mękach psychicznych - wychowanie fizyczne.
Wcześniej w szatniach zebrały się gromady liczne.
Wtedy bowiem strącił mnie z miejsca wyższy chłopak.
Upadłem, trzymając się swych rzeczy na opak.
Gromki śmiech wnet zabolał mnie w uszy i w głowę.
To w pełni starczyło bym przestał lubić szkołę.
Musiałem się przebierać na zimnej posadzce.
"Zbyt łatwa" powiedział wyższy o mojej matce.
 
Bałem się powiedzieć o tym wszystkim rodzicom.
A wychowawcom? Nie ufałem ich obliczom.
Poznałem jednak sąsiada imieniem Franek.
Usiadłem z nim na placu w niedzielny poranek.
Rzekłem mu, co się dzieje, bo był z mojej klasy.
Oczytany - jego rodzice byli z prasy.
Jak poskromić napastnika się głowiliśmy.
Dorośle i po męsku postanowiliśmy:
Zarzucę rękawicę memu rywalowi.
Werdykt kto jest wyższy zostawimy ogniowi.
Będzie zwycięzcą, kto dłużej utrzyma w nim dłoń!
Wtedy też pogodzimy się i złożymy broń.
 
Na drugi dzień z uśmiechem do szkoły ruszyłem.
Z odwagą pod salę gimnastyczną przybyłem.
On już tam był. Wysoki brunet na mym miejscu.
"Wyzywam cię!" rzekłem, stojąc zadziornie w przejściu.
Na to zdziwiony popatrzył z politowaniem,
Ale wyzwanie przyjął z podekscytowaniem.
 
Trzeba teraz pojedynek zorganizować:
Miejsce, ogień, a także siebie przygotować.
Wybraliśmy więc piwnicę jednego z bloków.
Czas nam będzie mierzył jeden z klasowych ćwoków.
Weźmiemy spróchniałe drewno, stare gazety;
Przyda się krzesiwo oraz inne tandety.
Ćwok obiecał przynieść czasomierz z sekundnikiem.
Spotkamy się po szkole w piątek przed piknikiem.
 
Zbliżał się powoli piątek, a we mnie rósł strach.
Czyżbym wpadł w pułapkę, sam sobie stawiając szach?
Co powiem rodzicom na oparzoną rękę?
I jak w ogóle zniosę tę piekielną mękę?
Przetrwałem te dni do piątku w rosnącym stresie.
Ogień będzie gorący, jak w płonącym lesie.
 
W piątek po zajęciach spotkaliśmy się na placu.
Franek, ja, wyższy i ćwok. Byłem jak na kacu.
Poszliśmy do piwnicy, która już czekała
Gotowa od wczoraj. Kto pierwszy krzyknie: "Ała!"?
Uklękliśmy przy stosie, podwinąłem rękaw.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Franek podłożył ogień. Zaczęło się dymić.
Bałem się strasznie. Wiedziałem, że będę kwilić.
Nie mogę przegrać z wyższym. Wtedy nikim będę
I do końca szkoły gorszą zajmować grzędę.
Wtem Franek odkrył, że ćwok przyniósł zły czasomierz.
"Nie ma sekundnika! Co Ty na to powiesz?!
Mają sobie minutami przypalać ręce?!
Biegnij po inny! Już! Obracaj się na pięcie!"
Kazał ćwokowi Franek i mieliśmy chwilę.
W tym czasie płomień nagle urósł w swojej sile.
Postanowiliśmy szybko rozstrzygnąć zakład.
Czy wieść o pożarze wyczerpie w prasie nakład?
Pospiesznie, „na trzy”, wsadziliśmy w ogień ręce.
Ja w środek, on nisko. Myślałem, że zajęczę,
Ale ból był nie do zniesienia i wrzasnąłem.
Po dwóch sekundach zaledwie dłoń wyciągnąłem.
Wyższy uczynił to tuż po mnie ze spokojem.
Nie wiem co się stało. Jak przegrałem z tym gnojem?!
Którego ręka nie zaznała żadnej rany,
A na mej pojawiły się czerwone plamy.
Dym rozniósł się wszędzie. Zaczęliśmy się dusić
I nim ćwok z czasomierzem nowym zdołał wrócić
Ogień dosięgnął stogu siana. Uciekliśmy więc.
Przed siebie przez plac zaczęliśmy szybko biec.
Ćwok z dala dostrzegł dym i wrzeszczał że się pali.
 
Spotkaliśmy go dopiero w sądzie na sali.
Dziesięć tysięcy złotych za piwnicy remont.
I pomyśleć, że planowałem jechać w Piemont!
Winni: ja i Franek, a zapłacą rodzice.
A my im zwrócimy - czeka nas w domach bicie.
Solidne, regularne. Słyszałem krzyk Franka.
Mnie też nie oszczędzili - przebrała się miarka.
Niemniej jednak polubiłem miejsce w szatni me.
Bowiem chłód posadzki dostatecznie koił mnie…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek")

Zawczasu dziś przyszła po mnie matka do szkoły.
Nauczyciel zza katedry spojrzał zdziwiony.
Prędko jednak matka powód przedstawiła:
Moja siostra, Rozalka, dość się zaziębiła.
Trzeba było w domu pomóc, dzieckiem się zająć,
A jeśli jej się pogorszy – znachorkę nająć.
Zazwyczaj w szkole to ja cięgi dostawałem.
Dzisiaj mnie to ominie, nawet gdy kłamałem.
Nauczyciel wypisał kwitek i poszliśmy.
Dotychczas w chorobie jeno się modliliśmy,
Acz teraz było gorzej - musieliśmy działać.
Dobrze, że zaczęliśmy pieniądze odkładać.
Gdy przyszliśmy do domu Rozalka leżała;
Ojciec stał przy niej z dziadkiem, a babka płakała.
Mimo grubego przykrycia cała się trzęsła,
Tak, że aż poruszały się od łóżka przęsła.
„Nie pomogły ziółka i nie pomógł rumianek.
Jak nie przyjdzie znachorka, nie ujrzy jej ranek.”
Rzekła zapłakanym głosem siedząca babka.
Sam poczułem łzy w oczach oraz moja matka.
Pobiegłem więc do chaty starej kobiety.
Słomiane drzwi, dziwne symbole, obraz piety.
Na bujanym fotelu kobieta w łachmanach.
Podniosła się do mnie, opierając na grabiach.
„Czego ci trzeba, młody człowieku?” chrypnęła.
Poczułem odór zgnilizny, gdy odetchnęła.
„Siostra ma chora, leży w domu zaziębiona.
Przyjdź do nas!” zapłakałem. „Bo umrze nam łona!”
Znachorka oznajmiła, że przyjdzie przed zmierzchem.
Podałem jej adres i już do domu biegłem.
Jasne słońce chyliło się ku zachodowi –
Widok ten znany każdemu apostołowi,
Do którego modliła się moja rodzina,
Odkąd to Rozalka zaczęła być sina.
 
Przed zmrokiem kobieta zastukała kołatką.
Ojciec prędko otworzył drzwi przed starą swatką.
Będąc jeszcze w płaszczu spytała, gdzie jest dziecię.
Rzekliśmy, że w izbie, gdzie babka zawsze plecie.
Znachorka weszła czyniąc niedbały znak krzyża.
Na biurku czekała gotowa monet ryza.
Kobieta podeszła do łóżeczka Rozalki;
Dotknęła wpierw jej, a później także jej lalki.
Osłuchała, powąchała i werdykt dała:
„Franca jest w niej wielka, a łona zimna cała!
Dziewczynkę trzeba rozgrzać, im prędzej tym lepiej!
W piecu najszybciej dziecięciu zrobi się cieplej.
Nie ma na co czekać! Czy jest dziś rozpalone?”
Przesłyszałem się? Jej zdania były złożone…
Jednakże ojciec z dziadem do piwnicy zeszli,
A stamtąd do kuchni stosik drewna wnieśli.
Babka przyniosła dużą, hebanową deskę.
Matka zdjęła znad pieca wczorajszą przepierkę.
Czy oni chcieli Rozalkę włożyć do pieca?!
Przeto ona zapali się tam niczym świeca!
Czekałem w niepokoju na rozwój wydarzeń.
W końcu spytałem: „A co w przypadku łoparzeń?!”
„Na krótko ją wsuniemy. Nic się jej nie stanie!
Acz wyjdzie z niej niedyspozycja, młody panie!”
Rzekła znachorka, a matka po córkę poszła,
Która to jeszcze nawet trzech stóp nie urosła.
Zdjęła jej fartuszek, wyjęła spod pierzyny
I przyniosła ją na desce. Czy to są kpiny?!
„Piec już rozpalony – pierwszy raz tej jesieni.
Boże, niech on choróbstwo w Rozalce wypleni!”
Wzniosła intencję babka. Drzwiczki uchylono,
A deskę z Rozalką na widłach położono.
Ojciec począł wsuwać konstrukcję w środek pieca.
Przez podmuch, aż podwinęła się wszystkim kieca.
Dziecko ocknęło się: „Co robicie, matulu?”
„Śpij grzecznie, nie zamykamy cię przecież w ulu.”
Rzekła babka. „Jeszcze chwila i będziesz zdrowa,
Lecz wpierw musi wyjść z ciebie przeklęta choroba.”
„Przeto wy mnie spalicie, matulu! Matulu!!!”
„Przestańcie!!!” Doskoczyłem szybko. „Won smarkulu!!!”
Na nic mi to było. W łeb jeno oberwałem.
Trzymałem się za czoło i w kącie płakałem.
Wtenczas deskę wsunięto do środka. Zamknięto.
Wszyscy domownicy klęknęli niczym w święto.
Przy drugiej zdrowaśce rozległ się płacz i stukanie,
Które przy czwartej przeszły w wycie i walenie.
„Już właśnie wychodzi schorzenie i demony.
Spokojnie! Jak co, to z pomocą przyjdą gromy”.
Dziadek chwycił pogrzebacz i w drzwiczki zastukał.
„Zaraz Cię wyciągniemy! Nikt cię nie łoszukał!”
Ryk i walenie ucichło. Poczułem zapach –
Ostry, kwaśny – Rozalka była w opałach!
„Można łotworzyć. Szybko córkę wyciągnijcie,
A później razem ze mną jej zdrowie wypijcie!”
Ojciec otworzył, a w głębi pieca leżał trup.
Poczułem się jakby rodziców zabił mi wróg.
Patrzyłem w szoku jak ojciec wyciąga deskę,
A na niej pomarszczoną, brunatną Rozalkę.
„Ło mój Boże!!! Co się stało???!!!” Matka krzyknęła,
Na to znachorka zastanawiać się zaczęła.
„Wielkie nieba! Za szybko wylazła choroba!
Dziewczę poczerniało. Nie miało w sobie Boga…”
Dębowa deska była zwęglona od spodu.
Ojciec podtrzymywał ją, ale jeno z przodu.
Wtem pękła i nieboszczka trzasła o podłogę.
Matka wzniosła ją, zrywając z niej skórę,
Która zwisała z niej tak jak jakiemuś zwierzu.
Do czasu pogrzebu skryliśmy ją w spichlerzu.
 
Znachorka za chęci wzięła pół ryzy monet.
Więcej nie przyszedł do niej nikt z mężczyzn i kobiet.
W nędzy i gnoju zmarła niedoszła doktorka.
Z mych bliskich na jej pogrzeb przyszła jeno ciotka.
 
Nigdy nie zapomnę widoku mej siostrzyczki,
Histerii rodziny, wyjęcia jej przez drzwiczki,
Swojego płaczu, niewywietrzonego smrodu
I nieudanych prób na pogrzeb jej ubioru.
Gorąca jej skóry odrywanej od deski.
I tej całej tragedii, strasznej rodzinnej klęski.
Co noc śni mi się czerwień jej bez włosów głowy,
Włożenie do trumienki lalki i podkowy,
Bo lubiła obserwować biegnące konie.
Wiedziała, że to koniec, gdy jej ciało spłonie?
Dosyć tego wspominania, trzeba żyć dalej.
Do szkoły chodzić i przyjmować wciry śmielej!


number of comments: 1 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Anielski barszcz

Pojechałem w Bieszczady do stryja Władka.
Tam, na wsi, biegała dzieci spora gromadka.
Wśród nich była też moja kuzynka Anielka:
Jeszcze nie czteroletnia, z warkoczem, maleńka.

Raz, w piękny dzień, dzieci zechciały wyjść na łąkę.
"Idź z nimi." kazał mi stryj, krojąc chleba kromkę.
"Pilnuj Anielki! Uważaj, bo tam rośnie barszcz!"
Jak to możliwe, żeby zupa rosła? To żart?
Barszcz przeto rośnie w garku jak wrze, nie w polu.
Odziałem się - czekały inne dzieci w holu.
Anielka przywitała się. Wyszliśmy z domu.

"Władku mój? Komuś powierzył łopiekę? Komu?
Tępak twój bratanek! Ło jednym jeno myśli!"
Rzekła do Władka ciotka, gdy ogórki kiśli.
"Sama głupiaś! Mądry chłopak, zdrów jak każdy."
Stryjek był wyraźnie innego zdania zawżdy.

Po godzinie dzieci już hasały po łące.
Chwila zadumy, radość Anielki, zające.
Nagle spostrzegłem biegnącego do nas Zbyszka.
To mój przyjaciel. Znam go od małego pyrtka.
"Wiesiek! [tak mam na imię] Chodź chyżo nad rzekę!
Dziołchy się kąpią, będziemy mieli uciechę!"
"Nie mogę! Muszę na dzieci, Anielkę baczyć."
"Na chwilę jeno! Nie chcesz na ciała popaczyć?"
"Nie chcę, lecz pragnę. Anielko, wrócę za kwadrans!"
Nie przypuszczałem jak wielki zajdzie mezalians.

Patrzymy prosto z krzaków na gołe niewiasty.
We wchłanianiu ich kształtów nie wadzą nam chwasty.
Nasycyli my się i wracamy do dzieci.
Mijaliśmy w drodze sporo wysokich kwieci.
Wtem, Zbyszek ujrzał Anielkę i począł ryczeć:
"Anielka, zostaw!!!" nie mogąc przestać dyszeć.
Udawała, że tańczy z ogromną rośliną.
"Łod soków w ciele tego barszcza ludzie giną!"
Zamarłem słysząc słowa, które krzyczał Zbyszek,
A Anielka przykładała do oczu listek.
Zbyszek odciągnął dziecko zdziwione i rzecze:
"Szybko do wody! Bo słońce skórę jej spiecze!"
Dopędziła mię obława. Czeka mię kara!
Przybiegliśmy nad rzekę, a tam Rusów zgraja:
"Nie pribliżajtesk izwraszczentsam! Biegi dermo!"
Nic nie rozumiem. Barszcz? Słońce? Jestem ofermą!
Nie było wyjścia, jak biec z powrotem do domu.
A może wcale nic się nie stanie nikomu?

Biegliśmy więc szybciej niż średniowieczni gońce,
Nieszczęśliwie dla Anielki - prosto pod słońce.
"Wiesiu! Wiesiu! Łoczy swędzą. Ni mogę paczyć!"
Zaczęła jęczeć Anielka i trwogą raczyć.
Będąc w połowie drogi poczęła też stękać,
A my ze Zbyszkiem coraz to bardziej się lękać.
Spojrzałem na Anielkę, czerwone rączęta.
Czerwona buzia i biedne chude nóżęta.
Na nas, spóźnionych, już czekali w końcu pola.
Anielka z płaczem rozpędziła się w ramiona.
"Anielkę poparzył barszcz! Trzeba do szpitala!"
Wykrzyknął Zbyszek. Ciotka pobielała cała.
"Moje dziecko! Moja Anielka! Do znachorki!"
Rykła ciotka. Pobiegli wszyscy do doktorki.
Został mój stryj. Spojrzał na mnie. Pogładził wąsy.
"Nie pójdziesz dziś wieczorem na ubaw na pląsy.
Idź i czekaj na piętrze w moim gabinecie.
Wraz z pasem. Co się łodwlecze to nie uciecze."
 
Czekałem w stresie. Stryjek wrócił po godzinie.
Jest źle – wnioskowałem łatwo po jego minie
I odgłosie jego ciężkich kroków na schodach.
Nie pójdę na bigiel. Mogę marzyć o lodach!
Rzeźbione na zamówienie drzwi otwarły się.
Jak wyglądał cały ten gabinet właściwie?
Biblioteka, biurko i maszyna licząca.
Fotel, fajki, cygara – fanty nie dla brzdąca.
Zgodnie z rozkazem ze spodni się rozebrałem;
Kładąc się przez fotel o podłogę oparłem.
Stryj bez słowa, pociągając nosem, pas chwycił
By następni smagać mnie nim po gołej rzyci.
Ciężko było znieść bez krzyku lanie piekące,
Acz przeze mnie jego córka była w gorączce.

Tymczasem u znachorki Anielka leżała.
Przy ciotce i innych babach naga kwiczała.
Najpierw stara kobieta napluła na rany.
Później patrzyła, czekając na jakieś zmiany.
"Barszcz zła rośl być. Rany pokrzywami przecierać.
Potem płukać. Równo kwaśne mleko rozdzielać."
I sama poczęła tak robić, a dziecko wyć.
"To konieczne, jeśli dziewczynka ma dalej żyć!"
Patrząc, można było stwierdzić, że dziecko żyło,
Ale jej oczu, jak były, tak ich nie było.
A wyła coraz ciszej i ciszej Anielka.
Po godzinie w bąbel jej napuchła twarz wielka.
"Teraz wystarczy przekłuć. Pod tym nowa skóra."
Rzekła pewnie znachorka, choć była to bzdura.
Przekłuła bąbel, wycisnęła krew, osocze.
Nie było nowej skóry. Kości i warkocze.
Jeno tyle zostało z główki mej kuzynki,
A mi wcale nie więcej ze zbitej dupinki.
 
Mimo zakazu wymknąłem się na imprezę,
Licząc przy tym na mego wujostwa niewiedzę.
Ku mojemu zdziwieniu żałobę ogłoszono,
A także wielkie, czarne płótna wywieszono.
I pomyśleć, że żałoba ogarnęła wieś
Przez ten jeden przerośnięty, niebezpieczny kwieć.
Za kościółkiem, na wzniesieniu umieszczono grób,
Zapis się tam znalazł, specjalny dla małych dusz:
"Tu leży Anielka i jej pluszowy miś.
A barszcz Sosnowskiego, jak rósł - tak rośnie do dziś..."


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Bieszczadzki barszcz

Dawno temu w małej sieni,
Piękny barszcz się światłem mieni.
Chociaż rośl ta jest niewielka,
Swoim parzem chłosta wszelka.
Przyszedł za wschodniej granicy,
Męczy on plecy dziewicy.
Dziadek radził by go wyciąć.
Ojciec proponował przyciąć.
Babka chciała go posolić.
Farosz prosił by się modlić.
Ciotka za to nie wiedziała,
Że barszcz to poważna sprawa.
Wzięła rękoma wyrwała.
Potem z bólu ocipiała.
Pęcherze i oparzenia.
Ten barszcz wszystkich w górach wpienia.
Nie wiadomo, co z nim zrobić:
Czy go spalić, czy zamrozić?
Stryj począł go pasem łoić.
Liście i łodygę kroić.
Słońce, upał - barszcz paruje.
Na ratunek biegną wuje.
Biedny stryj przestał oddychać.
Przed barszczem trzeba uciekać!
Matka dała go więc krowie.
Efekt: mleko anyżowe.
Zwierzę też się poparzyło
I już długo nie pożyło.
Wymion nie dało się goić,
A krowy tym samym doić.
Synek poszczuł barszcza psem.
Źle potem było z psim nosem.
Biedna córcia w barszcz se wbiegła,
A wieść o tym się rozległa.
Mieszkańcy gór nie wiedzieli,
Jaki los barszcza podzieli.
Czy po straż pożarną dzwonić?
Po co jednak złoto trwonić.
W góry przybył więc uczony
I rzekł choć był zagoniony:
"Wy nie wiecie, ale ja wiem
Jak obcować trzeba z barszczem."
I założył okulary;
W kombinezon wdział się cały.
"Gdy tylko zacznie padać deszcz
Barszczem wstrząśnie ogromny dreszcz.
Wtedy on nie będzie parzył,
Więc go solą będę darzył."
Babka na to się zdziwiła.
Sama się tak już siliła.
Uczony zrobił inaczej,
Bo tak trzeba było raczej.
Ściął kozikiem baldachimy,
By później w ogniu zginęły.
W pustą łodygę wsypał sól.
Górale myślą: "Taki chuj!"
"Wszystko. Dobranoc. Dziękuję.
Teraz sól barszcza otruje."
Wkrótce rośli już nie było,
A wszystkim się dobrze żyło.
Nikt jednak się nie spodziewał,
Że barszcz się rozmnażać umiał.
Wiatr, włosy, sierść psa, owady -
Z barszcza zrodzą się gromady!
Bo ta inwazyjna rośl
To w Bieszczadach od dawna gość!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Słowo o antysemityzmie

Warszawa, 1879 r.
 
Siedzę w celi na lodowatej posadzce,
Wcześniej hasałem wokół w niesfornej gromadce.
Jędrzej, guru grupy, pokazał nam piękny dom.
Aż szkoda, na myśl jakby w niego uderzył grom.
„Bogactwo, majątek – tutaj mieszkają Żydy.”
Powiedział Jędrzej. „Powybijajmy im szyby!
Janek, [tak mnie wołano] rzuć pierwszy, bier kamień!”
Podał mi dość spory głaz i poklepał w ramię.
Nie bacząc, w okno na pierwszym piętrze rzuciłem.
Trzask się rozległ, szkło rozprysło - w środek trafiłem.
Wtem zaś moi kompani poczęli uciekać;
Ja też, lecz stopa z kamienia musiała zjechać.
Upadłem, kolano rozbiłem. Spojrzałem w tył.
Mężczyzna stał w drzwiach i z nienawiści wył:
„Wy bandity! Wy chuliganaw!” – tak on ryczał!
„Swołocz! Ja budu wam! Milicja! Będziesz kwiczał!”
Zląkłem się bardzo. Dopędziła mnie obława.
Tu nie ma żadnych Żydów! Rusy dotkła sprawa!
Chciałem się ruszyć, ale kolano bolało.
A przyjaciele? Żadne z nich nie poczekało.
Z okien patrzyli inni mieszkańcy. Facet podszedł,
A razem z nim strach do mnie jeszcze większy przyszedł.
Alexander Kotzebue był mężczyzną w drzwiach.
Wiele mniej przeraziłby mnie giełdy duży krach.
To brat namiestnika Warszawy! Słynny malarz!
Co ja miałem począć?! Z czego zapłacić haracz?!
Wtem pochwycili mnie dwaj rośli mundurowi.
Nim do dorożki zabrali, ręce mi skuli.
 
Sąd, godzina trzecia. Ostatnią ma rozprawa.
Zbiegła się dosyć spora część miasta Warszawa.
Ponoć ten sędzia lubił na chłostę skazywać.
Nie chciałem się jednak mundurowym wyrywać.
Sędzia zapytał: „Dlaczego rzuciłeś w szybę?
Przy domu artysty miałeś taką potrzebę?”
„To nie ja chciałem! To Jędrzej! Łon mi tak kazał!”
„A skoczyłbyś do Wisły jakby ci nakazał?”
„Łon powiedział, że tak trzeba, bo tam som Żydy.”
„Szto ty skazał?! Łoj, nie prędko łopuścisz dyby…
Jam też Żyd, i szto? Rzucisz mi w głowę kamieniem?!
Albo uderzysz mnie tera jakim rzemieniem?!”
Zamarłem. „To aż tak pan sędzia jest bogaty?!”
„Molczats!!! Porki mu trza!!! Dwa mendle na trzy knuty!
A noc prześpisz w więzieniu - kat jest na urlopie.”
Na myśl aż zaswędziała mnie skóra na dupie,
Nogi ugięły. Dostanę prawdziwym batem!
Przeraziłem się. Wiem jak to jest dostać pasem.
To już jest źle. A co dopiero długim biczem!
Stanę więc przed palącego bólu obliczem.
Jak wielkie odniosę rany? Czy się zagoją?
Mam czekać noc spokojnie aż mi skórę złoją?
„A za szybę kopa rubli – pokwitowanie.”
Biada mi! Od ojca jeszcze bardziej dostanę!
 
Sędzia uderzył młotkiem i koniec rozprawy.
Zawieźli mnie więc do innej części Warszawy.
Zabrali do szarego budynku i tak siedzę.
Ciemno tu. Czeka mnie kara. Co to będzie?!
Wtem przez kraty w oknach ujrzałem jakieś cienie.
Ciekawskie postacie – to byli „przyjaciele”!
„A bodaj pieron was! Jeno tyle umicie?!”
Krzyknąłem. „Siedź cicho tera! Czekaj na bicie!”
Łzami się zalałem: „Jędrzej ja cię zabiję!
Wy ubljudak! Ło ja żem biedny… Co to będzie?!”
Ponoć był zwyczaj, że baty w soli maczano,
Zatem błahostką będzie rozbite kolano!
 
Może to dziwne, ale istniała ustawa,
Która dawać więźniom witaminy kazała.
Nie miałem jednak ani trochę apetytu.
Na moich plecach pozostanie blizn bez liku.
Naczelnik odczytał mi chłosty regulamin.
Słuchałem, zajadając się paczką witamin.
Jak trza się zachowywać w poszczególnych fazach?
Skazanemu wolno krzyczeć tylko po razach.
Nie mogę się także odzywać nieproszony.
Z ubrań ponad pas zostanę ogołocony.
Muszę stosować się do rozkazów strażników,
Mundurowych, namiestników i naczelników!
Biurokracja! Ile jeszcze mam się nasłuchać?!
W więzieniu nawet miski nie mogę wypłukać.
Chcę to mieć za sobą. Cały dzień jutrzejszy.
Wyspałbym się, gdyby tylko loch był cieplejszy.
Musiałem się jeszcze do batów przygotować –
- Starannie całe plecy oliwą wysmarować.
 
Cóż żech zapamiętał z tej strasznej nocy w celi?
Odór! Z miejsca, gdzie starzy więźniowie siedzieli.
Jeden z nich wziął zapytał za co mnie wsadzono.
Rzekłem, iż coś stłukłem i źle mnie osądzono.
Przyznałem, że czekają mnie baty i grzywna.
Przeraził się współwięzień: „To nie twoja wina!
Cóż za łokrutne rządy ten kraj łokupują!
Kalectwem chłopca każą! Na śmierć ubiczują!
Pięćdziesiąt minie lat jak siedzę w tej niedoli!
Nie chcę stąd wychodzić! By patrzeć jak cię boli!”
Czy ten nieszczęsny człowiek miał na myśli Żydów?
O wiele bardziej obchodził mnie los moich pleców.
Nie pomogły mi wcale te słowa „otuchy”.
Baty będą ciężkie, nie okazałem skruchy!
„Jak ni bydziesz móg wyczymieć, krzycz wniebogłosy!”
Rzekł więzień, którego raz zbito koło szosy.
„Później żech polegiwoł przez miesionc na brzuchu.
Zrobiły mi się łodleżyny łod bezruchu.
Z tyłu rany, z przodu rany… pożal się Boże!
Widziołech swe bijące serce – jak w horrorze!
Dostałech końskim batem – doszło zakażenie!
Wim, że jesteś hardy. Wyczymiesz ciosów wiele;
Wy wsiegda budziecie imieć śledy na ciele…
Przekonamy się, na którego kata trafisz.
Nie żeby, któryś z nas tu chciał cię jakoś straszyć,
Acz niektórzy mięśnie łod kości łodbijają;
Najcięższe baty do chłostania wybierają.
Nie wiem co gorsze: cyrkowy bicz bardzo długi,
Czy też pejcz z hakami. Krew i tak leci w strugi.
A może złoją cię jeno pasem zwyczajnym.
Tyś bajtel, a łzy ciekną najbardziej łodważnym.
Lepiej w dupę niż w plecy – nie łodbiją nerek,
Co spowodowałoby komplikacji szereg.”
Potem zdjął koszulę by swe blizny okazać.
Na ich widok zemdlałem, chobym zaczął spadać.
 
Przyszli po mnie już o godzinie szóstej rano.
Próbowałem uciec. W kąt celi mnie zagnano.
Z jednej strony chciałem tą chłostę mieć za sobą.
Z drugiej nie chciałem czuć jak plecy strasznie bolą.
W końcu wyprowadzili mnie w ciasnych kajdankach.
Po tej chłoście nie będę mógł jeździć na sankach!
Na furmance zawieźli mnie znowu do centrum.
Podczas jazdy mój strach osiągnął apogeum.
Powoli zbliżałem się do miejsca mej kaźni.
Przybędą z delegacją jacyś ludzie ważni!
 
Gdy stanęliśmy zgromadzenie już czekało.
Dostrzegłem krew. Przede mną już kogoś chłostano!
„Skończyli go batożyć i łodepchnęli.
Padł zara, ale litości żodnej nie mieli.”
Opowiadał wokół ludziom jakiś stary dziad.
„Za moment ukarany zostanie kolejny gad!”
O rety! Dostrzegłem w tłumie moich rodziców!
Rozmawiali spokojnie wśród innych kibiców.
 
„Nieletni Jan Ziemba. Wyrok w imieniu cara:
Szestsdiesjat rubljej platić oraz chłosty kara.
Trzydzieści razów. Każde dziesięć - innym knutem!”
I rzucili mnie na ziemię, przydepli butem!
Jednak zaraz podciągli mnie i skuli w dyby.
Chciałbym, żeby to wszystko działo się na niby…
Nie czekałaby na mnie teraz kara sroga,
Jak ja, głupiec, dałem się podpuścić! Na Boga!
Szarpnąłem się. „Puśćcie mnie! Chcę wrócić do domu!”
Milicjant rzekł: „Żel szto ty? Chcesz się skarżyć? Komu?”
„Puśćcie mnie! Tak przecież nie można! Ja nie chciałem!”
Tłum chichotał, a ja ile sił się rzucałem.
„Jeszcze gówniarza nawet kat batem nie bije,
A łon już niczym węgorz pod nożem się wije!”
Darłem się dalej: „Wypuśćcie mnie!!! No kurwa mać!!!”
Oburzył się tłum wokół. „Więcej batów mu dać!”
„Ja umoliaju was!!!” – rozpaczliwie krzyczałem.
Przeczekano histerię - po niej jeno drżałem.
„Możet byc nie kricziets?” – zapytał mundurowy.
„Ja bojuś…” jękłem, czując żelazne okowy.
Bez nadziei i bez sensu nimi szarpałem
I tak, co jakiś czas sobie pobrzękiwałem.
Czy istniała szansa, że któraś z oków pęknie?
A ja uwolnię się i do domu ucieknę?
A gdybym tak poprosił o zmianę typu kary?
Od chłosty wolę dłuższe więzienia koszmary.
Zaprzyjaźniłbym się bardziej z tymi więźniami,
A tu muszę mierzyć się z ciężkimi razami.
„Teraz?! Nie ma mowy! Był czas, by się odwołać.
Wasza bieda, szto wy nie znali. Możesz wołać.
I tak bym się nie zgodził. Z więzienia można wyjść.
Ból spamiętasz” rzekł sędzia, a ja zacząłem wyć.
W tłumie zjawił się filozof miejscowy.
Osądy wydawał ten demagog sejmowy.
„Czy istnieje sens katować tego młodzieńca?
Czy sąd nie wymyśli innego przedsięwzięcia?
Jaki jest koszt tego całego zgromadzenia?
Tych narzędzi, katów, więzienia opłacenia?
Lepiej uczyć niż karać. Lepiej dać niż lać!”
„Zamilcz socjalisto! Won! Tu nie jest twoja brać!”
Przynajmniej jeden człowiek stanął w mej obronie.
Oddam głos na niego kiedyś i łzy uronię.
 
Po kwadransie próśb i gróźb w końcu opadłem z sił.
Teraz nadszedł moment, w którym kat będzie mnie bił…
Cud! Poluzowały się kajdany na rękach.
Wyszarpłem je z dybów i stanąłbym na piętach,
Ale wtem mój czujny ojciec wyskoczył z tłumu;
Wepchnął mnie w dyby nie zadając sobie trudu.
Nowy, cięższy łańcuch pośpiesznie przyniesiono.
Krzycząc po rosyjsku w twarz mnie nim uderzono!
Straciłem przednie zęby, krew się wnet polała.
Stojąca obok zakonnica oniemiała.
Młody kleryk w czarnej sukni błogosławił mnie.
Będąc w dybach nie byłem w stanie przeżegnać się.
Wtem głos zabrał ksiądz prymas Ledóchowski –
- Arcybiskup przychylny Prusom. Zdrajca Polski.
„To zaszczyt być biczowanym jak Jezus Chrystus.
Zgromadzeni tu tylko posłuchamy świstów.
Trzydzieści batów tylko raz starca zabiło,
A takiemu jak ty jeszcze nie zaszkodziło.
O co tyle krzyku?! Musi być jakaś pokuta!
I grzywna w rublach – to bardzo dobra waluta.
Przyjmij wszystkie baty w imię Ojca i Syna
I Ducha Świętego. Niech twarda będzie lina!”
Po tych słowach odprawił jeszcze nabożeństwo.
Bardzo religijne było to polskie księstwo.
Ojciec i matka pozostali nieugięci.
Inni gapie wydawali się wniebowzięci.
Miałem łzy z piachem na wykończonej twarzy.
Stary dziad krzyczał: „Chłosta wielce cię obdarzy!”
Niech zaczną mnie już lać. Niech skończy się ten chaos!
W takim tempie wyrośnie mi już prędzej zarost.
Czekałem z niepokojem na ciosów początek.
Wiedziałem, że to najgorszy w mym życiu piątek.
Nie myślałem, że czeka mnie kara straszliwa,
Choć rozbite okno to w pełni moja wina.
W tłumie stali ludzie posępni lub weseli.
Mundurowi ze stołem batów przybieżeli.
Myślałem nad tym, czy bardzo będzie bolało
I jak wiele bliskich osób mnie oszukało.
„Ja proszu… liekko” szepnąłem, gdy kat był obok.
Rzekł: „Z całej siły! To mój zawód. Ja nie borok!”
Owiał mnie chłód, gdy on rozerwał mi koszulę.
Namiestnik patrzył z uwagą na mą niedolę:
„Ten młody człowiek w pełni zasłużył na karę.
Niech każdy raz zostawi mu na zawsze szramę!
Podgatowić knuty! Graf wsłuch każdogo bita!”
Liczyłem, że mnie ułaskawi, a tu lipa.
 
Kat wziął pierwszy knut. „Adin!” Rozpoczął. Świst, trzask, krzyk.
Myślałem, że to kat z mocy, ale to mój ryk.
„Dwa!” Świst, trzask, krzyk. Poczułem ciepło krwi na plecach.
„Tri!” Ból przypomniał mi o biczowanych Grekach.
„Citirie!” „Nie wytrzymiem!!!” „To początek!
Piec!” Spojrzałem z błaganiem na świątek.
„Łojcze! Łojcze! Dlaczego mnie nie uratujesz?!”
„A po co?! Jak na łopinię rodziny plujesz!
A nie łoszczędzać tutaj go! Lać i po tyłku!
Ażeby ryczał tak jak krowa na Powiślu!”
Nic już teraz nie zdoła mych łez zatamować;
Ani krwi z ran pleców, które kat raczył orać.
Łzy zaczęły mi płynąć teraz szybciej niż krew
Z ran, których nie zdoła nigdy zamknąć żaden szew!
„Nie rób mi wstydu! Przyjmij baty jak mężczyzna!” –
Rzekł ojciec, gdy cień rzucała jego tężyzna.
„To dla twojego dobra!” – powiedziała matka.
Chyba zdawała mi się ta ich gadka-szmatka.
Nie przeszkadzało im, że tłucze się ich syna
Za głupią szybę, i że to nie jego wina.
Sam zgubiłem rachubę już przy pierwszych razach.
Prawie straciłem przytomność w kolejnych fazach.
Medyk cucił mnie octem, gdy spuszczałem głowę.
Nie miał prawa jednak leczyć bólu chorobę.
Ból był tak silny, że aż graniczył z rozkoszą,
A koniec pejcza rozrywał skórę ochoczo.
Wiedziałem, że każdy bat będzie bolał strasznie,
Ale nie myślałem, że skończę aż tak marnie.
Brakło mi tchu, żeby krzyczeć, plecy płonęły,
A włosy kata fruwały jak te Jagiełły.
Krew tryskała na tłum najbliższy widowisku,
Acz nie przeszkadzało to stojącym w tym ścisku.
 
Podczas gdy ja cierpiałem męki za swe winy,
Stary dziad stał przede mną, strojąc dziwne miny.
Tamten stary dziwak wyśmiewał moje męki,
Choć sam pewnie nie przeżyłby takiej udręki.
Chłoście wtórowała też orkiestra z bębnami,
Choć zagłuszałem ją, wyjąc między ciosami.
„A niech się wydziera wniebogłosy kanalia!!!”
Usłyszałem i wnet popuściłem fekalia.
 
„Szesc! Siem! Wosiem! Diewiec! Diesjec!” Zamiast trzasku – plask.
Teraz przyszło, by kat wymienił na inny bat.
Spośród przygotowanych wziął wielki i ciężki.
I gdy zmiażdżone miały zostać moje plecki
Rozległ się pełen wściekłości ryk: „Zostawta go!
To nie łon jest wart! Bierzcie chuligana tego!
Chciał podpalić mój dom! Gangster i antysemita!”
Zobaczyłem przed sobą brata namiestnika.
Trzymał za szmaty mojego guru Jędrzeja.
Czyżby teraz jego oczekiwała haja?
„Atpuscicje jego i dac miedikom. Ruchy!
I szto drugije adna dwuspalnaja knuty!”
„Błagam!!! Wszystko jeno nie chłosta!!!” – wrzeszczał Jędrzej.
„Nakazać jego! Ticho byc, bo będzie gniewniej!”
Namiestnik wydał rozkaz i uwolniono mnie.
Trafiłem do medyków. Ci opatrzyli mnie.
Ostatnie, co pamiętam, to ryk Jędrzeja: „Nie!!!”
Dostał on podwójne baty.
Takie to czasy…
Po jego obu stronach stanęły pręgierze
Dla innych skazańców niedostatecznych w wierze.
Zapadł mi w pamięć tenże obrazek biblijny,
Gdy współczuł mu słaby, a wyśmiewał go silny.
Ponoć po którymś razie kat biczować przerwał,
Spojrzał memu guru w twarz i kontynuował.
Ale po pięćdziesiątym rzekł: „Nie warto bić w mięso”
Skończono, gdy Jędrzej miał łzy i krew pod rzęsą.
Antysemickich wybryków z nim już nie było.
Gro tych jak Jędrzej kwiaty od spodu wąchało.
 
Ocknąłem się w lecznicy, w bandaże odziany.
Prawie bym zapomniał, że wcześniej byłem lany.
Z rana i wieczorami zmiany opatrunków
Bezże jakichkolwiek sanitarnych warunków.
Na nikim nie robiły wrażenia me piski,
Gdy medyk przemywał mi rany szkocką whisky.
Ze skórą wyrywano zaschnięte bandaże.
Później czyszczono je niby w gorącej parze
I zakładano mi je na plecy ponownie.
Przyklejano je taśmą niezwykle starannie,
Jakby obawiano się, że same odpadną.
Lekarz myślał, że mięśnie od kości odejdą.
Prawie widziałem widok własnej mogiły.
Tak się nie stało, acz rany wolno goiły.
Dotarło do mnie, że mój czyn nie był chwalebny.
Spowiedzi mej wysłuchał w lecznicy wielebny.
Powiedział mi, że Jędrzej zmarł w męczarniach tracąc krew.
„Jesteś współodpowiedzialny też za jego grzech”
Widzieć jego obrażeń nie było mi dane.
Ponoć jego plecy były tak rozszarpane,
Że widać było kości jego kręgosłupa
W miejscu, gdzie powinna zaczynać się już dupa.
Nawet jakby przeżył, nie działałyby mu nerki,
Bo zahaczył o nie pejcz długi i wielki.
Wykończyłoby go z pewnością zakażenie.
Do końca życia mógłby robić chłop pod siebie.
 
Pogrzeb mnie ominął. Wróciłem po miesiącu.
Spociłem się w lipcowym, upalnym gorącu.
I tak dostałem w domu jeszcze jedno lanie,
Bo ojciec musiał spłacić pokwitowanie.
Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.
Zmianie uległy do bicia przyzwyczajenia.
Myślałem, że się po tej chłoście nie pozbieram!
Ale wystarczy, że z rana plecy nacieram.
Nowe szkło sam musiałem malarzowi wstawić,
A on pochwalił, lecz rzekł, że mam się poprawić:
„Nie wybijaj więcej bezmyślnie żadnej szyby!
Nim rzucisz głaz sprawdź, czy faktycznie w środku Żydy…”
 
Gdy przeżyłem tą chłostę miałem lat trzynaście.
A świętej pamięci Jędrzej miał siedemnaście.
Być może nie wierzycie w całą tą historię,
Dlatego podam Wam na dowód alegorię.
Malarz, któremu zbiłem tę nieszczęsną szybę,
Na płótnie zwykł oddawać historie prawdziwe.
Jego obraz z biczowaniem Pana Jezusa
Symbolizuje jak wyglądała ma chłosta.
Są moi oprawcy jako faryzeusze,
Sędzia jako Piłat i inne marne dusze.
Ojciec przedstawiony jest jako Piotr apostoł,
Który się mnie wyrzekł nie przejmując się chłostą.
Broniący mnie filozof to Szymon z Cyreny,
A wokoło niego elektorat mu wierny.
Strażnicy tutejsi to postawni Rzymianie,
Codziennie sprawiający nieszczęśnikom lanie.
Orkiestrę natomiast ujął tu w formie chóru
Który zawodzi, aby zwiększyć czucie bólu.
Pozostali więźniowie wiszą w tle na krzyżach.
No i jeszcze tłum – ludzie o groźnych spojrzeniach.
Jako demon jest tutaj śmiejący się dziwak,
A Jędrzej jako Judasz rozbił sobie biwak.
Matka Boska ukazana w formie karcącej,
A całe to malowidło w oczy mydlącej.
Ukazują je odpłatnie moi wnukowie.
Jeden z nich, za flaszkę, historię to opowie.
Istniała też fotografia mych rannych pleców,
Ale nie wytrwała do dwudziestego wieku.
 
Do dziś, będąc codziennie nad Jędrzeja grobem,
Myślę nad zasłyszanym od malarza słowem.
Czy złym człowiekiem jest żyjący w Warszawie Żyd,
Że bratu namiestnika przeszkadza jego byt?
Czy mam znów szukać na mieście domu pięknego
I na żwirowisku głazu odpowiedniego?
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy:
Najpierw rzucasz kamień, a potem bolą plecy…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,
I czytam o chłostach, przechodzę w stan euforii.
Rozmyślam o tym bólu i czuję się jak ptak,
Który na pewno, przenigdy nie czuł się jak flak.
Jestem radosny, ale spragniony tych batów
Oraz okrutnych, silnych i bezwzględnych katów.
Ten ból jest tak piękny, że mógłbym wyć i śpiewać
Jednocześnie; podczas chłosty rozkoszować się
Ze śmiechu i radości przepełniającej mnie.
Ale jeśli się to niestety nie spełni, nie.
To niemożliwe. Wiem! Mój ojczym dziś pijany!
Poproszę go i zostanę ubiczowany!
Poszedłem. Zgodził się. Wyszliśmy na podwórze.
Do bata przywiązałem trzy pazury kurze.
On przywiązał mnie do drzewa – na dobrą chłostę.
Wraz z pomocą noża zerwał ze mnie koszulę.
I pierwszy bat. Zobaczyłem Stefana Hulę,
W skoku w Zakopanem. A jego narta to bat,
Którym biczował mnie mój ojczym-kat.
Rozkosz trwała długo – dobre kilka minut.
I kiedy wbił się kolejny pazura kikut,
Usłyszałem samochód. Nie! To moja mama!!
Gdy przed nią stanęła kolorów mej krwi gamma,
Okrzyk z jej ust się wyrwał. Pobiegła zadzwonić
Na policję, aby mnie przed „katem” uchronić.
To koniec. Łezki w mych oczach się pojawiły.
Tak bardzo ci dziękuję, mój ojczymie miły!
Przyjechała policja. Kaftan nałożony.
W ciągu sekund ojczym został odprowadzony.
Matka wbiegła, kata z liścia uderzyła.
Następnie me schłostane plery przytuliła.
Matki uścisk jest piękny, ale baty lepsze.
„Zaraz jedziemy do szpitala.” – matka szepcze.
Surowica już podana, rany zaszyte.
Czy moje plecy będą jeszcze trochę bite?
Leżę bardzo smutny w łóżku i postanawiam:
Znajdę człowieka, który chłostą będzie mawiał:
Chłosta boli, chłosta parzy,
Chłosta wielce nas obdarzy!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail


10 - 30 - 100



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1