1 listopada 2013
1 listopada 2013, piątek ( Trochę mniej, niż nic )
Są takie emocje, których nie da się nazwać, określić, ani przedstawić w w posób, który byłby dla nas zadowalający, i zrozumiały dla innych. Czasami się nie da, choć ludzie próbują. Do bólu. Próbują wykrzesać z siebie coś więcej prócz żalu, tkwiącego w sercu, niczym zardzewiały gwóźdź i rozpaczy. Wzbierajacą w gardle, niczym fala wymiocin. Bezradnością szytą na miarę, którą otulają się, zwijając w kłębek i zamykając oczy, próbując to przespać. Lecz gdy otworzą oczy, muszą wszystko przeżywać raz jeszcze. Patetycznie, banalnie i głupio, niczym Prometeusz, którego cierpienie nie ma najmniejszego sensu i o którym nikt nie wie. A gdyby się dowiedział, wyśmiałby, machnął reką, puknął się w czoło, jak można być takim idiotą. Choć niektórzy z nich wiedzą, że można.
Można być. Największym kretynem na świecie. Bo tak. Bo inaczej się nie da. Bo wiesz, że nic nie wiesz, i nie chcesz wiedzieć już nic oprócz tego. Więc próbujesz coś zrobić. Choć wszystko wydaje ci się banalne, żałosne i niepotrzebne. Zawsze gorsze, niż wszystko inne. Zawsze bezużyteczne.
Próbujesz, bo masz wrażenie, że jeśli nie będziesz, skończysz w pokoju bez klamek. Albo jak kawałek skały, dryfujący przez pustkę kosmosu. Wyjdziesz z siebie. I nigdy już nie wrócisz.
Trudno otworzyć oczy, kiedy poza tą nicością jest tylko otchłań. Trudno zwlec się z łóżka, gdy jest się z kamienia. To obrzydliwe odrętwienie wgryza sie w kości i poraża mięśnie, aż ledwo można poruszyć jakąkolwiek kończyną, żeby choć przewrócić się na drugi bok.
Czasami ręka chwyta ten skrawek niczego, gdy umysł próbuje nadać mu jej kształt ze wspomnień. Chociaż jej już nie ma, czujesz ją tak wyraźnie, jakby zniknęła dopiero wczoraj. I wciąż starasz się tylko dla niej żyć. Choć już nigdy nie powiesz jej, jak bardzo za nią tęsknisz.
Przepijasz tą prawdę. Że jesteś lżejszy, o tych dwadzieścia jeden gramów. Że czegoś ci brakuje, i nie da się wypełnić tego psutego miejsca niczym i nikim. Zawsze pozostanie już takie. Jałowe i zimne. Może zarośnie kiedyś zobojętnieniem. Z czasem. Może zasypiesz słowami, przyryjesz cudzą dłonią. Ale zawsze będziesz świadomy istnienia tego miejsca. Ile musiałbyś wrzucić tam trupów cudzych pragnień, żeby je wypełnić Ile trzeba światła, by wypełnić otchłań
Już o tobie nie pamięta, choć mówiła, że nigdy nie zapomni. Wiesz, że tak jest lepiej, ale to nie znaczy, że można się z tym pogodzić, prawda Nie będzie tak, jak w filmach, ani powieściach. Nie spojrzycie sobie w oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Bezradnie spuszczając wzrok, przełykając ślinę. Zaciskając dłonie.
Nie będzie. Bo nigdy już jej nie zobaczysz. Nawet, jeśli spotkałbyś ją przez przypadek... nie spojrzy na ciebie. A jeśli spojrzy, nie rozpozna. A jeśli rozpozna, zignoruje. Tego najbardziej się boisz. Że nie zobaczysz w jej oczach już tej iskierki radości. Nie uśmiechnie się już. Nie zatrzyma się na chwilę i nie obróci przez ramię, jak w tanich romansach. Jak kiedyś... Już nie.
Choć nadal szukasz jej w każdej twarzy. I serce czasem zabije mocniej, gdy umysł płata figle, kiedy tak bardzo chcesz ją zobaczyć. Widzisz. Czujesz jej smak i zapach. Jej ciepło. Gdy zaśniesz, myśli lecą na przestrzał przez łeb, a serca zaczyna galopować bez celu.
A jutro znów musisz otworzyć oczy. I znaleźć jakaś dobrą wymówkę.
* * *
- Co się stało?
Odwrócił głowę w jej stronę. Uśmiechała się. Nie znał nikogo innego, kto by się tak uśmiechał.
- Nic... - odparł niepewnie.
Przełknął ślinę, a ona przekrzywiła figlarnie głowę. Włosy, rude jak listopadowe liście, rozsypały się beztrosko na poduszce. Musnęła jego policzek dłonią. Nie poczuł tego. Skrzywił się i westchnął, a ona patrzyła wciąż i wciąż, wbijając w niego spojrzenie zielonych oczu, w których, miał wrażenie, mógłby zniknąć wszechświat. A sekundę później taka myśl wydawała mu się przesadnie tandetna. Ale tylko przez sekundę. Potem o niej zapomniał, kiedy przytknęła delikatnie usta do jego ust. Pamiętał ten moment, ale teraz już nie umiał jej objąć.
- No powiedz mi - mruknęła, pocierając nosem o jego nos. Uśmiechnął się.
- No nic. Nie wiem - ziewnął i przeczesał włosy dłonią, jakby chcąc przepłoszyć te myśli.
Słońce wślizgiwało się leniwie do pokoju, pełznąc po zmąconej pościeli. Dobiegało południe, lecz miasto było puste tego dnia. Wszyscy pospieszyli na cmentarz. Dla niego święto zmarłych było wczoraj w nocy. Odkrył się i wstał raptownie, od razu drepcząc do łazienki. Nie obejrzał się na nią.
Wrócił do pokoju dopiero, kiedy już przemył twarz zimną wodą i umył zęby. Obserwował ją, oparty o framugę. Kobieta nie miała już rudych włosów, ani zielonych oczu. Drzemała na boku. Odwrócił się i poczłapał do kuchni. Wiedział, że gdy po raz kolejny wróci do pokoju, kobieta zniknie zupełnie. Przynajmniej z jego łóżka.
Uśmiechnął się do siebie na myśl o małym prostokącie, spoczywającym w jednej z kieszonek portfela. Potem znowu weźmie go w dłonie.
Tylko na chwilę. Ostatni raz.
Zdecydowanie nie umiał kłamać.
Lepsze to, niż nic. - pomyslał, i wzruszył ramionami.
Chociaż to trochę mniej, niż nic. Wiedział o tym, ale wolał się do tego nie przyznawać. Przynajmniej nie na trzeźwo.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga