10 may 2020

Kto wypina tego wina.

Był gorący kwietniowy dzień. Wtorek albo piątek, w obecnej sytuacji trudno się połapać. Jarosław zlany potem obudził się na ławce przystanku tramwajowego. Wstał niczym oparzony i jeszcze szybciej usiadł na obdrapanych deskach. Otarł rękawem zimowej kurtki pot z czoła. Nogi mu drżały, a głowa pulsowała. Próbował sobie przypomnieć co się wczoraj działo i jak się tu znalazł. Wygrzebał z wewnętrznej kieszeni wyszczerbiony grzebień. Zaczesał zmierzwiony włos na prawo i nagle go olśniło. Cały poprzedni wieczór i noc przeklatkowała się przed jego oczami jak pokaz slajdów z dźwiękiem. Były brawa, wiwaty, alkohol lał się strumieniami, była nawet jakaś kobieta, ale to niemożliwe, nie, nie było kobiety. Jarosław ma bujną wyobraźnie, więc w ferworze dobrych wspomnień dodał sobie jeszcze to. Kiedy wszyscy już byli zamroczeni i nie mieli siły go podrzucać, czmychnął jak gdyby nigdy nic i o to jest, w miejscu, z którego może udać się gdzie tylko chce. Przetarł oczy, wzniósł głowę ku niebu i powiedział sam do siebie.
- Boże, po co ja im tyle naobiecywałem. Na co mi była ta wygrana. Może z nimi pogadam i powiem, że to zwykłe nieporozumienie. – Myśli galopowały i z każdą sekundą były mniej wyraźne. Słońce dokuczało coraz bardziej. Płaszcz mimo kilku dziur w strategicznych miejscach nie dawał odpowiedniej wentylacji. Pot spływał po rumianych policzkach, a podrażnione gardło od wczorajszych agitacji wyschło do reszty. Musiał się napić, to jedno wiedział na pewno, a reszta? Jakoś to będzie. Jeden problem na raz.
Przed osiedlowym sklepem „U Andrzeja” uformowała się dość spora kolejka. Szpakowaty mężczyzna stanął na końcu jak nakazuje przyzwoitość. Jarosław przestępował z nogi na nogę i połykał resztki śliny. Po kilku minutach dreptania w miejscu, ruszył zdecydowanie w kierunku wejścia.
- Przepraszam, ja tylko na chwile do właściciela – powtarzał i brnął pewnym krokiem do przodu.
- Hola, hola! A w jakim to charakterze? – oburzył się ktoś z kolejki.
- Ja bez charakteru – odpowiedział Jarosław i wślizgnął się do środka niczym wąż.
Znał właściciela sklepu, myślał, że dzięki temu załatwi sprawę szybko i bez zbędnego tłumaczenia. Miał szczęście, sam szef stał za ladą. Kiedy ich wzrok się spotkał, Jarek podniósł rękę w geście przywitania i zwycięstwa.
- Proszę opuścić sklep, jest przed dwunastą. Poza tym i tak nie dam ci już na zeszyt! – stanowczo zakomunikował właściciel i wskazał palcem wyjście.
- Ale Adrian…
- Won!
Jarosław znów stał przed sklepem. Pośpiesznie przeszukał wszystkie dziury w kurtce. W jednej znalazł kilka monet. Wyciągnął zaciśniętą pięść i pełen nadziei otworzył. Przeliczył, dla pewności czynność powtórzył cztery razy. Trzydzieści groszy.
- Mało, zdecydowanie za mało – powiedział zdenerwowany pod nosem. Grunt uciekał mu spod nóg. Musiał szybko działać. Zlustrował osoby w kolejce. Wzrok zatrzymał się na starszym, niższym panu w kaszkiecie. Podszedł powoli i dostrzegł kocią sierść na jego ramieniu.
- Skoro ma zwierzaka, to musi być dobrym człowiekiem, a jeśli tak to na pewno zrozumie w jakiej trudnej sytuacji się znalazłem – pomyślał Jarosław i pewnym głosem przemówił.
- Kierowniku, tak, do kierownika mówię. Nie będę ukrywał, suszy mnie, jakby kierownik poratował butelką wina.
Niższy jegomość podniósł głowę chcąc zobaczyć skąd wydobywa się ta szczera i gorąca prośba. Kiedy zobaczył umęczoną twarz, nie miał serca odmówić bliźniemu. Zgodził się i kazał poczekać na niego za sklepem.
Pan kazał sługa musi. Powtarzał sobie w trakcie dłużącego się oczekiwania. W końcu zza rogu wyłonił się koci właściciel w kaszkiecie. Jarosław, z wywalonym jęzorem, wystawił ręce.
- Nie tak szybko bratku – ostudził jego zapał dobroczyńca. – Dam ci nawet dwa wina, ale musisz coś najpierw zrobić – dodał i uśmiechnął się szelmowsko.
- Kierowniku, ale nie…taka była umowa. – Jarosław stracił animusz, ale po chwili przytaknął. – Dobrze, co mam zrobić? – zapytał.
- Nic trudnego bratku. Zdejmij spodnie i wypnij się.
- Ale tak tu?! Na widoku?! Jeszcze ktoś zobaczy.
- Nie martw się, nawet jak zobaczą, a będziemy zjednoczeni, to nic nie powiedzą. Będą się bali. Takie mamy społeczeństwo. Będą gadać tylko w zaciszu własnego domu, ale nic nie zrobią.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko i zakończyło się brzdękiem przekazywanych butelek. Jarosław nie usiadł od razu, ale po kilku łykach był w stanie to zrobić. W połowie butelki przypomniał sobie, że na pewno czekają na niego i obiecane procenty, w końcu został wybrany przywódcą bandy. Wzruszył ramionami i spokojnie dopił pierwszą flaszkę. Kiedy kończył drugą, zamknął na chwilę oczy i znów miał dwie pełne.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe…




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1