8 december 2012
ROZDZIAŁ X "Spoglądam za drzwi łazienki – świat wciąż tam jest!"
Dostałem wolne wyjścia. Mogłem już sam poruszać się poza blokiem mojego oddziału. Wypuszczali mnie na spacery. Jeśli poprosiłem, to między lekami porannymi a obiadem miałem możliwość siedzieć na placu przed budynkiem dwie godziny. Po obiedzie i przed lekami wieczornymi też. Wyjście na teren szpitala i na miasto – tylko za zgodą Pani doktor prowadzącej. Gdy spytałem ostrzegła żebym nie wychodził za daleko.
- Ma pan wciąż niski poziom hemoglobiny, proszę się nie oddalać za bardzo. Zasłabnie pan gdzieś po drodze.
Razem z Tomkami postanowiliśmy przejść się po Lubiążu. Powoli i spacerkiem, na zakupy. Gdy ruszaliśmy, poczułem wolność, zadowolenie. Świat tam jest, mogę kiedy chcę wyjść na trawę. Teraz już mogę. Szliśmy wzdłuż drogi. Świat zdawał się pędzić trochę szybciej. Ludzie na ulicy poruszali się w przyspieszonym tempie. Hałas przejeżdżających aut, rozmowy mijanych osób... wszystko pędziło i zaczęło się tłoczyć. Poczułem panikę. Strach, ten świat jest dla mnie za bardzo nasiąknięty bodźcami, napchany wrażeniami, pełen sygnałów. Czuję się zagubiony, mały i nieprzystosowany. Powoli oddech się kurczył. Tomki zauważyły, że coś się dzieje.
- Co ty taki blady?
- Zwolnijmy chłopaki, zasapałem się. - odpowiedziałem, mogłem zwalić na hemoglobinę. I wtedy zadzwonił telefon. Szwagier, zaczął pytać o ubezpieczenie, czy jakieś druki. Chciałem coś tłumaczyć. Pamiętam ten moment. Jak scena z Matrix'a. Jakby kamera obiegała mnie nieruchomego w nieruchomym świecie. Po drodze jedzie jakieś auto, wjeżdża w w kałużę, krople rozbryzgują się w stronę chodnika przede mną. Zawisły w powietrzu. Starszy człowiek idzie za mną z kobietą i urywa w połowie słowa krytyki na ilość kupionych ziemniaków. W telefonie szwagier coś pyta i czeka na wytłumaczenie. Ja stoję ze słuchawką przy uchu i zastanawiam się – jak się wyłgać. Wszystko stoi, tylko w mojej głowie gonitwa, w moim sercu dyskoteka, w moim ciele rozpierdol. Tak nagle wrócił świat zza drzwi łazienki. Świat, który tak definitywnie pożegnałem tamtego poranka, zamykając je za sobą. W tym momencie, w głowie ponownie huknęły o framugę, znów napad panicznego strachu umierania przez jedenaście godzin. Drzwi otworzyły się i świat z zewnątrz wlał się do środka jak strumień porannego słońca z za kotary sypialni. Trach!Teraz był tak namacalny jak chłodne powietrze w nozdrzach, jak wilgoć przedpołudnia na twarzy, jak twardy chodnik pod nogami. W środku ja, znów wplątany, znów obecny. Choć jeszcze jak w pidżamie szpitalnej, choć jeszcze z sterczącymi z ran nićmi chirurgicznymi.
I nagle świat ruszył. Usiadłem na murku przy drodze, milczałem. W słuchawce usłyszałem
- Dobra, ja się zorientuję co i jak. Na razie. - dźwięk zakończonej rozmowy. Tomki patrzą przestraszeni na mnie. W uszach szumi, ciemno przed oczyma. Po plecach wije się zimny wąż przerażenia. Panika. Chcę do „płonącego domu” gdzie wszystko jest takie przewidywalne, do opanowania, do poskromienia. Tam czuję parasol – tu czuję życia deszcz. Chcę wracać. Wracamy ! Tylko, że nie tylko ulica żyje swoim życiem. Żyje też świat z za drzwi łazienki. „Płonący dom” to tylko czasowy parasol, to tylko kilka tygodni, może miesiąc azylu. Przyjdzie dzień, że trzeba będzie wrócić i stawić czoła temu syfowi, który sobie zgotowałem. Ale dziś, dziś jeszcze chcę położyć się na pryczy wśród obłąkanych i ukryć się. Dziś chcę odpocząć.
Do końca pobytu w Lubiążu nie opuszczałem już terenu szpitala. Siedziałem grzecznie na ławeczce w zasięgu wzroku mojego bloku mieszkalnego. Przerażało mnie to przywiązanie do miejsca, które przeraża i niszczy zdrowych ludzi. Dla mnie było schronieniem.
21 december 2024
2112wiesiek
21 december 2024
Wesołych ŚwiątJaga
20 december 2024
2012wiesiek
19 december 2024
18,12wiesiek
18 december 2024
1812wiesiek
17 december 2024
tarcza zegara "miasteczkojeśli tylko
17 december 2024
3 zegary ceramiczne - środkowyjeśli tylko
17 december 2024
1712wiesiek
16 december 2024
1612wiesiek
14 december 2024
Zawiązała naturaJaga