Prose

Aleksandra RB
PROFILE About me Poetry (2) Prose (11)


27 january 2011

Plastikowa lalka absurdu

„Nie mam zamiaru
spełniać czyjś oczekiwań, w życiu nie chodzi o to, by sympatię zdobywać. Więc,
czasem ktoś zarzuci ci egoizm. I co z tego? Masz wszelkie prawo do tego, by się
bronić.”
ELDO
 
    Powietrze było wilgotne,
zimne i ciężkie, mgła ociężale spoczywała na ulicach pozornie uśpionego miasta.
Rozmowy drzew przypominały wojenną konspirację, o której babcia często
wspominała za życia. Coś w tych szelestach było ponadczasowego, inspirującego,
a za razem ekscytującego, ale współczesne, podupadłe na sile, bezużyteczne
kłody, to nie ci czarodziejscy, wręcz magiczni leśni wojownicy z opowiadań
babci.
Szedł wolno, nie miał celu, rodziny, perspektyw. Mgła
pieszczotliwie obejmowała jego wątłe ramiona przypominając o braku horyzontu.
Dawniej był autorytetem, własnym władcą, mężem, ojcem. Wszystko jednak utracił
w szybkiej, pozornie nieistotnej chwili. Cele zatraciły się za metalowymi
kratami, odeszły w przeszłość jak dzieciństwo i dojrzałość. Czuł się pod każdym
względem Nikim. Uczucie to, tak głęboko w niego wrosło, że szczęście dni
minionych stało się niemalże w całości czymś niewyraźnym, zamazanym,
nieodczuwalnym. Więzienie było dla niego szkołą przetrwania, w której nie zdał
końcowego egzaminu.
    Mieszkał w kawalerce,
umeblowanej bardzo skromnie. Zapomniana dzielnica, w której mieszkali tacy
skończeni jak on. Lokum nie było dla niego odpowiednikiem DOMU, czuł się w nim
jak więzień, dodatkowo dobijała go myśl, że ten mały skrawek ziemi
zamieszkiwali tacy pokonani jak on. Wiedział, że gdyby oddychał powietrzem
silnych, mężnych, nieskończonych to miałby przynajmniej szanse, na to, by
wygrać z przeszłością. Ale pozostawała mu tylko mętna wizja przyszłości, w
której codziennie chodzi do pracy, w której będzie poniżany, niedoceniany i na
samym końcu tych ludzkich zachowań- ośmieszany.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że gdyby tylko więcej
zarabiał, to Sam otworzyłby sobie drzwi do piękna. Pierwszą rzeczą, którą wtedy
zrobiłby, byłoby ciche, niezauważalne spotkanie z żoną i dziećmi, choćby tylko
zza szyby ich DOMU. Napawałby się wtedy własnym dziełem, może nawet przez
chwile poczułby się dumnym, a wszystko po to, żeby w nocy konać w potoku łez
swojej porażki. Zdarzało mu się czasem marzyć i wspominać, był to wtedy jego
wyjątkowy dzień, jeden z tych, w których stwarzał wrażenie podbudowanego. Leżąc
na polówce w „niby” sypialni przymknął oczy i otworzył w swojej psychice
szufladkę z napisem Natalia.
Natalia, Natalia… Wysoka, wiecznie młoda, szczupła, brunetka
o niebieskich oczach. Twarz klasyczna, piękniejsza od Afrodyty. Uśmiechając się,
ukazywała wybrańcowi swoje białe jak kość słoniowa ząbki. Talia doskonała,
biust jędrny, nie za obfity, długie, muskularne nogi. Świadoma swego piękna.
Wizualnie idealna, marzenie każdego mężczyzny. Emocjonalnie zbyt dojrzała. Z
charakteru oschła, dumna, momentami cięta jak osa, rzadko się uśmiechała,
szczęście traktowała z dystansem, często przybierała twarz obojętną na świat, a
wszystko po to, by bronić się przed ludźmi.
Pamiętał dzień, w którym ją spotkał po raz pierwszy. Była od
niego młodsza o dziesięć lat. Kojarzył ją z widzenia, wiedział, że miała
półroczne bliźniaki, zawsze była dla niego tylko piękną małolatką. Bliżej poznali
się na imprezie, miał wtedy dwudzieste szóste urodziny. Nawet się nie
zastanawiał, którą z kobiet miał adorować tamtej nocy, była piękna, a on
uwielbiał piękno. W rozmowie stanowcza i pewna, przypuszczał, że to przez
wychowanie i życie, które nieustannie rozdawało jej policzki. Nie chciała pić,
ale uległa jego namową. Kieliszek, za kieliszkiem, bo przecież: - Moje zdrowie,
kufel, za kuflem, bo wiadomo: - Moje zdrowie, drink za drinkiem… popłynęła.
Leżąc nieruchomo w ciemności, czuł zapach, który towarzyszył
jej tamtej nocy. Był taki nowoczesny, zmieszany z młodzieńczym potem. Ciało
przeszyły ciarki.
Trzymał ją za talię, ledwo się poruszała. W bełkocie uznali,
że bliżej będzie do niego niż do niej, a po za tym ona mieszkała z rodzicami,
nie mogła w takim stanie i z takim towarzyszem pojawić się w aktualnym na tamtą
noc lokum. Podniosła na niego nieobecne spojrzenie, odwróciła się gwałtownie i
zwymiotowała. Otarł jej kąciki ust, w odpowiedzi uśmiechnęła się tak niewinnie,
łamiąc w nim wszelkie przeszkody wiekowe. Po chwili znaleźli się w jego
sypialni. Dotykała zimną dłonią wówczas muskularnego ciała, całowała ostrzyżoną
na 0mm głowę, a on czuł się jak Ktoś. Nie chciał tego zniszczyć, więc
powstrzymywał męskie instynkty. Wiedział, że zbyt wczesne przekroczenie granic,
może tylko ludzi pogrążyć, nie dając nic wartościowego. Leżąc na brzuchu
uniosła się na łokciach i przerwała ciszę.
- Widziałeś mnie w stanie totalnego upodlenia…czknęła.
Pomogłeś mi…czknęła. Przyprowadziłeś mnie tutaj, więc muszę ci dać. Zaśmiała
się histerycznie.
Piotr zakrył twarz dłońmi.
- Nawet nie pamiętasz jak mam na imię, jesteś młoda,
niewinna. Nie wchodzę w taki interes.
- „jesteś młoda, niewinna” przedrzeźniała go. Przybrała
codzienną minę i wyszeptała tuż nad jego uchem: - Gdybym była taka niewinna to
nie miałabym dzieci. Nie robię tego pierwszy raz, wiem, czego wy mężczyźni
oczekujecie od pięknych kobiet. Tylko seks wam w głowach, znam wasze erotyczne
wizje. Już jako mała dziewczynka zadawalałam tatusia. Noc z tobą mnie nie
zniszczy, jesteś przystojny, starszy, masz w dzielnicy renomę. Może w końcu się
przekonam, czy to, że jesteś taki twardy to prawda.
Nie protestował, nawet nie miał jak, stał się jej
sypialnianym więźniem. Natalia zawładnęła nim i tak już zostało.
W jego pamięć wbiły się również sytuacje z ogólniaka. Miał
może z szesnaście, siedemnaście lat. Nigdy nie lubił polskiego, zawsze gardził
tymi schematycznymi „ciziami” zza biurka. Aż tu nagle pojawiła się kobieta o
umyśle Salomona. Początkowo darzył ją niczym więcej niż człowieczeństwem, z
czasem człowieczeństwo przerodziło się w szacunek, w płomień Feniksa, który
potrafił spalić i odbudować. Ona odeszła. Umarła. Koniec zawsze jest ten sam.
Zdarzało się, że przypominał sobie jej pogrzeb…
    Z letargu wyrwał
go stukot na dachu. To wiatr po raz kolejny tańczył salsę, rozbijał się o papę
sklepienia, tylko po to, by po chwili znów spróbować wyszukanego kroku. Dawniej
Piotr też próbował, łamał kości na banałach, skakał do gardła wyzwaniom. Z
czasem jednak pozwolił się uśmiercić za życia.
Był wtedy w więzieniu, czekał niecierpliwie na widzenie.
Siedział w świetlicy przytupując nerwowo nogą. Miała być punktualnie, a nawet
przed czasem, przecież przez telefon zapewniała, że tęskni. Spóźniała się. Nie
wstawiła w ogóle. Zrezygnowany wrócił do celi. Był wtedy jeszcze wielki, ale ta
jego wielkość balansowała nad przepaścią.
Odsiadywał wyrok za nią. Wrócił do domu z pracy. Dzieci były
u teściowej. Leżała na kanapie, była nieprzytomna, działka heroiny- naruszona.
Zrezygnowany przetarł dłonią twarz. Obiecała, że już nie będzie ćpała, ale była
zwykłą oszustką. Schował wtedy pozostałości do kieszeni. Po chwili weszła
policja, Piotr nie zdawał sobie sprawy, że rano Natalia okradła sklep.
Nieostrożna! Głupia! Rutynowe trzepanie. Pech chciał- Piotr miał… nie był
święty, dalekie były mu horyzonty ideału, ale wziął na barki nie swój wyrok.
Dwa lata bez życia, a nie usłyszał od niej nawet: - Dziękuję, że mnie nie
wsypałeś.
Po kilku tygodniach przeszedł do niego list. Koperta była jakaś
złowroga w samej sobie. Drżącymi dłońmi otworzył dodatkowy gwóźdź do trumny.
Rozwód!
W momencie zmalał, nie mógł przecież balansować w niewiadomej.
Chciał płakać, ale nawet łzy go opuściły. Stał się Nikim.
    Nie zapalał
światła, tylko ciemność była mu jako tako bliska, to pewnie przez to, że ludzie
też mieli ją za nic. Po omacku wyciągnął „Zbyt głośną samotność” i zaczął
recytować:
- „Trzydzieści pięć lat pracuję przy starym papierze i to
jest moja love story.” (…)
Nałożył na oczy dłonie, tylko tak na chwile, żeby pogłębić
się w nicości.
- „...bo ja mogę pozwolić sobie na ten luksus, żeby być
opuszczony, choć ja nigdy opuszczony nie jestem, ja jestem tylko sam, by móc
żyć w zaludnionej myślami samotności, bo ja po trosze jestem entuzjastą
nieskończoności i wieczności, a Nieskończoność i Wieczność chyba gustują w
takich ludziach jak ja.” (…)
Zadrżał, wybiła godzina duchów, a on docierał do esencji
swojego życia.
- „Ja w ogóle kochałem zmrok, to była jedyna chwila, kiedy
miałem wrażenie, że może się stać coś wielkiego, że po zmierzchu, o zmroku
wszystkie rzeczy są piękniejsze, wszystkie ulice, wszystkie place, że wszyscy
ludzie wieczorem, gdy tak idą, są piękni niczym bratki, miałem nawet wrażenie,
że ja również jestem pięknym młodym mężczyzną, o zmroku lubiłem przeglądać się w
lustrze, lubiłem widzieć swoje odbicie w szybach wystaw sklepowych nawet, kiedy
po zmierzchu dotykałem palcami twarzy, stwierdzałem, że nie mam ani jednej
zmarszczki, ani koło ust, ani na czole, że z nadejściem zmroku w codziennym
życiu nastąpiła ta pora, której na imię piękno.”
Nie skończył cytować, wziął w biegu drugą bluzę i wyszedł.
Nałożył na uszy słuchawki i dreptał po dzielnicy, w której dominowali tacy
upokorzeni jak on.
- A gdyby tak teraz do nich pojechać? Zobaczyć ich młodość,
szczęście. Nie rozmawiał z nią od dawana, nadal nie rozumiał, dlaczego go
zostawiła. Mógł szukać powodów, ale zawsze były one jego fantazją, ona odeszła
bez słowa. Sąd nie zabronił widywania się z dziećmi, ale ona listownie wybiła
mu to z głowy. Napisała, że dzieci nie wiedzą, co to znaczy – prawdziwy tata. I
tak dla nich będzie lepiej. Zniewoliła go już na samym początku znajomości.
Piotr – niewolnik, tak miało być, a on nigdy nie zdobył się na odwagę, by ten
podły stereotyp zniszczyć. A wielokrotnie nachodziła go ochota, by deptać,
opluwać, rozrywać, uderzać, gryźć ten stan rzeczy. Tchórzył?
Tak. Tchórzostwo do kobiet było w nim głęboko zakorzenione.
Za sprawą matki i jej wychowania, nie potrafił przeciwstawiać się dumnym i
wizualnie idealnym pannom. Kultywował ich piękno, więc za sam kult oddawał im
prym, związkową hegemonię. Matki wolał nie pamiętać, nie miała w ogóle
instynktu macierzyńskiego. W pewnym okresie swojego życia, nienawidził jej,
jednak z czasem doszedł do wniosku, że nawet na tak wzgardliwe uczucie nie zasłużyła.
Pozwolił sobie zaszufladkować ją tak daleko w swojej pamięci, by wstając rano
nie myśleć o tym, czy łóżko zaścielone, kurze odkurzone, włosy idealnie ułożone
itd. Nie był jednak w stanie totalnie wymazać jej z swojego życiorysu. Była dla
niego osobą piękną i tego nikt nie mógł podważyć. Dumna, wysoka, szczupła, z
obfitym, jędrnym biustem, włosy zadbane, kruczoczarne czarne, śniada cera, oczy
koloru czarnych pereł, szyja smukła, nie za długa. Klasyczne piękno, towarzyszyły
mu szyk, styl i elegancja. Wyjątkowa uroda, która zgubiła ją już przed samym
urodzeniem. Więcej nie chciał pamiętać.
    Usiadł w parku na
ławce. Powietrze było jesienne, mgła nieco opadła. Odpalił papierosa i
nasłuchiwał jak dzielnica tętni nocnym życiem.
- Jesteśmy jak lwy, budzimy się w nocy by polować na
przygody. My wygnańcy już tak musimy, za dnia wytykają nas palcami, nie chcą
takich jak my w swoich idyllach. Jesteśmy skazańcami, nigdy już tego piętna z
siebie nie zmażemy. Może byłoby łatwiej udawać, że brak akceptacji i dodatkowa
lekcja życia tylko nas wzmacniają? Jesteśmy Nikim, pewnie i na to nas nie stać.

Skierował instynktownie wzrok na kobietę, która wyłoniła się
z mgły.
- Witaj skarbie. Zasyczała na powitanie.
Widział już w swoim życiu wiele takich „węży”. Przychodzą
kusić, zawsze wtedy, kiedy najbardziej są ci obojętne. Nie był z kobietą od dwu
i pół lat, sam czuł do siebie wstręt, więc nie chciał obdarzać nim nawet
„węży”, które nie znały słowa szacunek.
- Nie zarobisz na mnie, lepiej idź do „Fortecy”, tam na
pewno znajdziesz klienta.
W odpowiedzi zaśmiała się.
- Wiem, że na tobie nie zarobię. Jestem w tej branży od
sześciu lat umiem rozpoznać potencjalnego sponsora. Po prostu chcę ciebie.
Podeszła do niego i pocałowała go tak bez tajemniczości w
wilgotne usta, pozostawiając na wargach gorycz. Przez sześć lat wyssali z niej
wszystko, czuł na sobie jej pustkę. Może, dlatego z nią poszedł?
    Zaprowadziła go do
pokoju, w którym umeblowanie stanowiło kilka sprzętów. Rzuciła go na wielkie,
wygodne łóżko, zapaliła świece i obdarła z Nicości. Dopiero w łunie płomienia
dostrzegł, jak łagodną miała twarz, nie podobną do spaczonych koleżanek z
branży. Nieobecnym spojrzeniem skupiał się na jej ogromnym – naturalnym
biuście. Dłonią jeździł po umięśnionym brzuchu, plecach, nogach, ramionach,
pośladkach, po wojennych bliznach i ulicznych znamionach. Pierwszy raz w życiu
spotkał kobietę tak delikatną, a za razem silną i to dosłownie. Nie pozwoliła
mu dominować w tak zażyłej relacji, zdzierała z niego warstwa po warstwie - bólu,
aż dogrzebała się do więziennego tatuażu, więziennie wyrzeźbionego ciała,
więziennie wzmocnionej psychiki. Chwilowo świat poddał się ekscytującej pauzie,
wlał w nią litry szacunku, uzupełniając pustkę, która stała się efektem
moralnego upadku. Oboje wydobyli z siebie okrzyki zdumienia.
Silna kobieta zostawiła na jego ustach tajemniczy pocałunek
i palcem wskazała drzwi. Uśmiechnął się niemalże nie widocznie, nie
protestował, wyszedł. Uwolniła go z uciążliwej formy Nikogo. Rachunek był wyrównany,
zniszczył pustkę.
    Stał przed
drewnianymi drzwiami, niewielkiego białego domku. Dawniej był jednym z nich,
stawiał w piaskownicy babki z piasku, czytał na dobranoc, reperował usterki,
rozmawiał. Z czasem ta hołota wysłała go w podróż do Nikąd, by tam stał się Nikim.
Nicość jest przeraźliwa. Wiedział o tym doskonale i miał za to żal, dlatego bił
się sam z sobą - a walki zawsze niosą ze sobą straty.
Pewnie wcisnął dzwonek. Nawet nie myślał o tym, że jest za
późno na odwiedziny. Stał i wyczekiwał, kiedy domownicy rozbudzą się i wetkną
przerażone nosy w ciemność, która ich nie wyzwalała, lecz krępowała ze zdwojoną
siłą. Chyba właśnie, dlatego przyszedł, żeby zaburzyć ich happy and -owe życie.
Nie był sam, towarzyszył mu kochanka, która nawet za kratami go nie opuszczała.

W drzwiach stanął wysoki, szczupły mężczyzna. Popatrzył niepewnie
na odwiedzającego umięśnionego - bo obdartego z Nicości Piotra. Kojarzył go ze
zdjęć, zająknął się:
- A pan, po co … przyszedł?
- W odwiedziny. Odpowiedział i wszedł do środka.
W przedpokoju leżała teczka, wnętrze było bogato ozdobione i
umeblowane. Drogą dedukcji uznał, że związała się z bogaczem. Po chwili
usłyszał kroki na piętrze. Zbiegła Natalia, a za nią wężykiem dzieci.
- Tato, co to za pan?! Wykrzyknęły chóralnie urwisy.
- Piotr? A po co ty tutaj przyszedłeś? Zapytała zmieszana.
A po co przyszedłem? Ja głupi! – Opuściła go pewność siebie.
Już, już miał się wycofać i zrobić z siebie idiotę, lecz w porę pojął, po co
przyszedł. Och, przecież zniszczyć ich ład, ich zakłamanie, to takie
ekscytujące, kiedy można wyznaczyć sprawiedliwość, nie ponosząc
odpowiedzialności za nadchodzący bałagan.
- Chciałem tylko pożegnać się z dziećmi. Jako ojciec mam do
tego prawo. Odpowiedział spokojnie, z nutą melancholii w głosie.
Słowa już padły. Dzieci niepewnie przenosiły wzrok z chudego
na matkę.
- Jak to, to tata nie jest tatą? Zapłakała Alicja -
biologiczna córka Piotra.
- Tutaj macie po małym prezencie. Ckliwość i wymuszone łezki
– doskonały aktor!
Wyciągnął w ich kierunku dłoń, na której leżały trzy
czekoladowe cukierki. Odszedł na pięcie i pozostawił daleko w przeszłości dom,
który dławił się ciszą. Skręcając w zaułek usłyszał tylko nocny płacz trojga
nieznanych mu dzieci.
    Ciemność i mgła
odprowadziły go do kawalerki. Położył się na swojej leżance, odpalił śmiesznego
papierosa, przymknął oczy i po raz kolejny zobaczył amsterdamskie uliczki, brukowane
chodniki, smukłe latarnie, cienie i życie, nie Nicość. Znów był silny,
wystarczyło wsiąść w samochód i ruszyć ku amsterdamskim uliczkom.
Cóż to za żal pozostawiać ojczyznę? Oh, nigdy przenigdy by
jej nie porzucił, ale to ona porzuciła go. Przypięła mu tabliczkę z napisem
„Stracony”, dała mu wszystko, ale i wszystko odebrała. Zaśmiał się i wyszeptał
drżącym z emocji głosem:
- „(…) To nie matka, ale wzięła mnie w opiekę. Pokazała mi
emocje, nauczyła być człowiekiem. I może kiedyś, będę musiał wszystko oddać,
los zada pytanie: - Staniesz przy niej, czy ją poddasz? Jedna z jej lekcji była
o wierności, tej ostatecznej, do ostatniej krwi kropli. Bywam okropny dla niej,
często się wściekam, bywam obojętny. Chciałbym tylko ją odwiedzać, tak od
święta. Wyjechać jak inni to robią. Nie umiałbym jej zostawić, proszę nie pytaj
mnie o nią. (…) Ciągle z niej dumny, nie raz się zastanawiam jak bywam durny,
bo przecież ciągle mnie zostawia. Idealiści mają dziwne motywy, by kochać ją,
choć z nią czasem los parszywy. I nie ma dla mnie innych miejsc, innej po za
nią. Nie pytaj, znasz ją, budzisz się z nią, co rano. (…)”
Podszedł do okna, zaczynało świtać. Park w dzielnicy
straconych mienił się jesiennymi barwami. Latarnie ociężale spoczywały na
poboczach, rzucając mętne światło na dziurawe chodniki. Uśmiechnął się do tej
pokiereszowanej mateczki i dostrzegł wśród półnagich drzew kobietę, która
zdarła z niego formę.
- Jesteś jak ta dziewczyna - piękna, lecz z bliznami. Ta z
amsterdamskimi chodnikami jest niczym innym niż Natalią. Śmierć z tabliczką
skazańca to zaszczyt, śmierć jako Nikt to obcy, nieznany rynsztok. 




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1