Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 2 january 2018

Błędy młodości

Każdy z nas popełnił w młodości jakieś błędy:
Zranił bliskiego; zamiast tu, poszedł tamtędy.
Ja z kolei, gdy przechodziłem przez czas buntu,
Wpadłem w złe towarzystwo, aż poniżej gruntu.
Była to młodzież bardzo chamska i zadziorna.
Czy winić za to rodziców? To kwestia sporna.
Niemniej jednak w czasie kilkunastu miesięcy
Byłem świadkiem rozbojów – każdy był prosięcy.
Tylko raz mój udział był poniekąd aktywny.
Poniosłem za to karę – usłyszałem: „Winny!”.
Nie zależy mi, by moje imię wybielić.
Postanowiłem się tą nauczką podzielić.
 
Raz banda, wrzuciła petardę do kaplicy,
Po czym usiadła na ławce z flaszką Soplicy.
Wtem podeszła do nas kobieta z chorą córką.
Spytała, czy możemy pomóc jej ze zbiórką.
Herszt splunął na bruk. Zaczął córkę parodiować:
„A może by tak w cyrku dziecko wypróbować?”
Jak nam nie wstyd, spytała nieszczęsna kobieta.
„A może pani przydałaby się mineta?”
Guru naszej bandy nie dawał za wygraną.
Biedaczka wyglądała na zrezygnowaną.
„Kiedyś była młodzież…” – rzuciła na odchodne,
Chowając worek dany na monety drobne.
Wstyd mi jest niezwykle, kiedy o tym wspominam,
A dziś jeszcze bardziej, gdy tę kobietę mijam.
Chwyciłem butelkę. Rzuciłem ją przed siebie.
Pamiętam tenże widok. Flaszka się kolebie
Oraz z impetem tłucze się na główce dziecka
I plami się czerwienią krwi jej matki kiecka.
Łatwo się domyślić – zwialiśmy, gdzie pieprz rośnie.
Akcja ta nie skończy się dla mnie radośnie.
 
Jeszcze tego dnia, do drzwi pan sołtys zapukał.
Gdyby nie znachor, całkowicie by nas spłukał.
Na szczęście mężczyzna uratował dziewczynkę,
A groziło jej zamienienie się w roślinkę.
Uznano jednak, że czyn, nie ujdzie mi płazem.
Wyprowadzono mnie w kajdankach, raz za razem.
Na drugi dzień w remizie, odbył się mój proces.
Wiedziałem, że poniosę karę za ten eksces,
Nie przypuszczałem, że będzie ona tak ciężka,
Acz krzywda, jaką zadałem, mogła być wielka.
Nie powiedziano mi, jaką otrzymam karę.
Miałem przyjść na rynek i przeprosić ofiarę.
 
Tak też uczyniłem na drugi dzień publicznie.
Moje przeprosiny zostały wnet przyjęte.
Myślałem, że to już koniec upokorzenia.
Wtem dostrzegłem porozumiewawcze skinienia.
Nagle zaszła mnie od tyłu para strażników.
W ułamek sekundy, z pomocą kilku ruchów,
Moje ręce unieruchomione zostały.
Stalowe kajdanki moim wysiłkom sprostały.
Szybko łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu.
Poczułem również miękkie rozluźnienie w kroczu.
Przyprowadzono mnie do drewnianego słupa.
Nie miała w całości wyjść z tego moja pupa,
Albo plecy, bowiem ściągnięto mi koszulę.
Nikt mi nie pomógł, choć widziano jak się kulę.
„Początkowo planowaliśmy ci wlać pasem,
Acz skoro jesteś już rosły i mówisz basem,
Lepiej będzie, jak oberwiesz skórzanym batem.
Sześćdziesiąt i po krzyku. Stolarz będzie katem.
Poleje się, co prawda, z ciebie krew, co nie lada,
Lecz dziecku mogła się stać znacznie większa krzywda.”
Osiłek wziął pejcz, nim zdążyłem się odezwać.
Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć oraz wierzgać.
Nikt jednak nie zważał na moje przerażenie.
Stolarz popisowo zaczął batem trzaskanie,
Aż w końcu z wielką siłą w plecy mi wymierzył.
Ból był niewiarygodny, jak tylko uderzył.
Szybko brakło mi tchu i cierpiałem w milczeniu.
Można było się przysłuchać tylko kwiczeniu.
Głośny świst towarzyszył każdemu ciosowi.
Nie ma opcji, by sprostać takiemu bólowi.
Mięśnie mych rąk i nóg w spazmach podrygiwały
W czasie, gdy sznury skórę pleców przecinały.
Matka chorej córki patrzyła z satysfakcją.
Sama córka zaskoczyła jednak swą akcją:
Choć na początku patrzyła z zaciekawieniem,
W końcu z płaczem nie wahała się przed bronieniem.
Bardziej jednak liczył się tłum wiwatujący
I nie zamierzał przestawać kat chłostający.
Moi rodzice to wszystko aprobowali
I ucięli pogawędkę z dygnitarzami.
Pobłogosławił mnie ksiądz z grupą ministrantów.
Pijany tłum zaintonował któryś z szantów.
Czułem się jak niewolnik na białych okręcie,
Który nawalił pracując przy jakimś sprzęcie.
W końcu, gdy już prawie że straciłem przytomność,
Chemik ocucił mnie octem. Przywrócił godność.
Przez mgłę ujrzałem sprzątaczkę z gotowym mopem.
Musiałem zabrudzić kostkę silnym krwotokiem.
Baba ścierała na bruku krew rozmazaną.
W przypływie fantazji ujrzałem ją chłostaną.
Było już dawno po wszystkim, byłem już w domu.
Czy to na pewno koniec? Czy coś wiszę komu?
Położono mnie na ganku na prześcieradle.
Związano nogi i ręce, choby dziwadle
I przemywano starannie rany nalewką.
Darłem się głośno, choć naturę miałem krewką.
Zamiast sześćdziesiąt, dostałem ze sto dwadzieścia,
Bo nieomal doprowadziłem do nieszczęścia.
Przez miesiąc cierpiałem i leżałem na brzuchu.
Zrobiły mi się odleżyny od bezruchu.
Pod siebie na prześcieradło się załatwiałem.
Że aż tak źle to się skończy nie przypuszczałem.
Brat i ojciec trzymali mnie przy jego zmianie.
Cały mój organizm odczuł to ciężkie lanie.
Każdy ruch wiązał się z przeszywającym bólem.
Mogłem nie słuchać kumpli. Byłem nędznym tchórzem.
Kompani ani razu mnie nie odwiedzili.
W końcu i tak wszyscy do więzienia trafili.
Ciężka chłosta ocaliła mnie przed więzieniem.
Dzięki chłoście po czasie na ludzi wyszedłem.
Do końca życia zostały mi blizny grube,
A próbując je zliczyć straciłbym rachubę.
 
Nowy Rok – nowy zwyczaj: łamię czwartą ścianę.
Zwracam się do Was i liczę na lepszą zmianę:
Podzielcie się w komentarzach swymi błędami.
Nie muszą wcale być krwawymi historiami.
Wiem dobrze: napiszecie, że błędem była lektura
Tego wiersza słabego, niczym jak tektura…


number of comments: 6 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 27 june 2015

Chluśniem bo uśniem

Miałem w młodości okazję posiadać rodzeństwo.
Starszy brat pomagał naprawić każde ustrojstwo.
Znałem też dość dobrze kilku jego znajomych.
Pracowali już – pełnili funkcje przewoźnych.
Poznałem ich na wiejskiej parafiadzie.
Do końca życia zapamiętam to spotkanie.
 
Antek, kumpel brata, obchodził urodziny
I pomimo tego, że dzień był dosyć zimny
Zaprosił nas do lasu obchodzić swe święto.
W miejscu gdzie ostatnio jelenia zarżnięto
Rozsiedlimy się i wyjęli różne fanty –
- Browar nie browar, szlugi nie szlugi i blanty!
Gorzołka miała jednak największy kaliber.
Dziadek Antka pędził najlepszy we wsi bimber.
Poza winem nie piłem jeszcze alkoholu.
Dziesięc lat temu siedziałem jeszcze w przedszkolu!
Z grzeczności wypiłem zdrowie solenizanta.
Na pół z moim bratem zapaliłem też blanta.
Późno się zrobiło, poczułem się zmęczony.
Przestałem być na ich pogawędkach skupiony.
Zamykały mi się oczy. Chciało mi się spać.
„Chluśniem bo uśniem! Nie śpij! Do gardła czas coś wlać!”
Zaczęli mi polewać coraz więcej wódki.
Nie przypuszczałem jakie będą tego skutki.
Po krótkim śnie nagle znalazłem się w pokoju.
Czułem się jakbym wyczyścił stodołę z gnoju.
Nigdy jeszcze tak strasznie nie chciało mi się pić.
Głowa bolała jakbym miał przestać zaraz żyć.
Uświadomiłem sobie, co się ze mną stało,
Choć żadne zdarzenie mi się nie przypomniało.
Co na to wszystko powiedzą moi rodzice?!
Oby tylko nie czekało mnie za to bicie…
Bałem się wstać z łóżka, ale kiedyś musiałem.
Bardzo powolnym krokiem do drzwi się zbliżałem.
Nacisnąłem na klamkę, coś na niej wisiało.
Właśnie to, czego się bałem, się potwierdziło.
Po drugiej stronie klamki wisiał pas skórzany,
Którym bardzo dawno temu mój brat był lany.
Zawołano mnie wnet do dużego pokoju.
Teraz przez najbliższe dni nie zaznam spokoju…
Kiedy wszedłem ogarnęło mnie przerażenie.
Coś takiego widziałem chyba kiedyś w kinie…
Na środku stał taboret, wokół akcesoria.
Nie czekała mnie jednak radosna euforia.
Największe zdziwienie wzbudziła jednak flaszka.
Nie przypuszczałem, że powstanie z tego fraszka.
Rozebrano mnie do naga i położono,
A następnie, boleśnie tyłek oćwiczono.
W tym czasie matka siłą wlewała mi wódkę.
Prawie że bym obrzygał tą przyszłą rozwódkę.
 
Po dzień dzisiejszy alkoholu już nie tknąłem,
Acz to nie ja największą karę otrzymałem.
Mój brat za kradzież bimbru został wychłostany
W czasie gdy ja głęboko spałem najebany.
Na zdrowie wyszła nam ta lekcja zaściankowa.
Nie zastała nas choroba alkoholowa.
Dzieci nasze wiedzą co zawiśnie na klamce,
Jeśli zakrapiane będą ich nocne harce…


number of comments: 5 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 february 2018

Wyższy X: Globus

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Niestety, przepisy BHP zaniechałem
I ponownie do wypadku doprowadziłem.
Wózek widłowy spadł na mojego kompana
I czekała mnie znowu sytuacji zmiana.
 
Póki co jednakże do szkoły powróciłem
Ochoczo nowy semestr realizowałem.
Pojawił się nowy belfer od geografii
I momentalnie zgotował nam rządy mafii.
Profesor pochodził ze Związku Radzieckiego.
Lecz kimże był Radziecki i dorobek jego?
Trzeba było poznać kontynenty i państwa
Obowiązkowo dla szkolnego społeczeństwa.
Każdy miał wypożyczyć zabytkowy globus.
Nauczyć się i przynieść. Tak kazał szajbus.
Każdy uczeń musiał uklęknąć przed globusem
I właściwe miejsca wskazywać szybkim ruchem.
Tym którzy się nauczyli dawał lemoniadę,
A tym którzy niezbyt, fundował kijem lanie.
Zadając pytania różne triki stosował:
Trzeba było wskazać Alpy, kiedy jodłował,
Związek Radziecki, kiedy wódki se polewał,
Niemcy lub Polskę z przyszłości, kiedy hajlował,
Natomiast Tajlandię, kiedy się masturbował.
Czyżby nasz pan profesor był obieżyświatem?
Może uciekał w podróż przed kobiety brakiem?
Takoż przynajmniej starsze roczniki mówiły.
Że globus jest bardzo cenny, głosy chodziły.
Krok po kroku więc do domu globus taszczyłem.
Los jednak sprawił, że go w końcu upuściłem.
Przecznicę od domu Wyższy zza winkla wyrósł.
Nie chciał, bym globus w całości do domu doniósł.
Podstawił mi nogę. Poleciałem jak długi.
Dostrzegłem, że z globusa zrobił się wnet drugi.
Naprawdę jednak, rozbił się na dwie połowy.
Wymiar uszkodzeń był bardzo nietuzinkowy.
Spomiędzy półkul sterczała lampa i kable.
Pomyślałem o Wyższym. Niech on idzie w diable!
W domu obkleiłem globus taśmą klejącą
I sprawdziłem trzy razy żarówkę świecącą.
 
Minął tydzień i przyszedł czas na mą odpowiedź.
Profesor ujrzał szkody nim zacząłem spowiedź.
Miałem nadzieję sytuację uratować
I spróbowałem wtyczkę z gniazdkiem skontaktować,
Lecz globus nie zaświecił się. Ciemny dym buchnął.
Belfer zaskrzeczał i kilka razy chuchnął.
Następnie zaczął gryźć swoje przydługie palce
Wrzeszczał, że w tym wszystkim palce maczały malce.
Potem opuścił klasę ciężko oddychając
I trafił do szpitala podejrzenia mając.
Dyrekcja zarzuciła mi zniszczenie mienia.
Miałem też zarzut uszczerbków spowodowania.
 
Wieczorem byłem w pracy dość rozkojarzony.
Muszą powstać kolejne tej historii tomy.
Pomagałem dziewczynie obok prasowalni.
Poganiali mnie czym prędzej majstrzy nachalni.
Nieopatrznie wcisnąłem przycisk „Start” za wcześnie
I skończyło się to dla dziewczyny boleśnie.
Maszyna, wraz z płótnem, wciągnęła jejże rękę.
Za plecami usłyszałem głośną udrękę.
Prasowalnia dziewczynie rękę połykała
Oraz na przemian miażdżyła i gotowała.
Wybiegłem przerażony, wciskając przycisk „Stop”.
Odruchowo wziąłem do ręki ścierkę i mop.
Już uwolniona stała z postrzępioną ręką.
Mimo bąbli z pary, minę miała zawziętą.
 
Otrzymałem wiadomość w najbliższe święto.
Że na jakichś czas od pracy mnie odsunięto.


number of comments: 4 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 december 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż islamska zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.

Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się, że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem, ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia - na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszelkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy myślałem, że wreszcie nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Nie był to jednak koniec moich wschodnich przygód.
Miałem dopiero doświadczyć tutejszych wygód…
Na jednej z ostatnich imprez znów się upiłem
I z miejscowym studentem mocno pobiłem
Nie umiałem powiedzieć czegoś po angielsku,
A on mnie wyśmiał, klepiąc ręką po pysku.
Szarpając z nim, wybiłem szybę na portierni.
Wtedy na policję zadzwonili odźwierni.
Znowu wylądowałem na komisariacie.
Usłyszałem wyrok. Puściły mi zwieracze.
Skazano mnie znowu na sześć uderzeń kijem!
Zmierzając do celi krzyczałem i się wiłem.
Miałem dostać chłostę w ciągu trzech następnych dni.
Kiedy dokładnie oberwę nie rzeczono mi.
Głową w mur tłukłem przeklinając swą głupotę,
A patrzyły na mnie w celi osoby żółte.
Strażnicy dawali mi ryż i brudną wodę.
W trzeci dzień wywołano z celi mą osobę.
W kolejce do chłosty stało mężczyzn dwudziestu.
Wyrok był prawomocny. Nikt nie wniósł protestu.
Tym razem w mej sprawie nikt nie interweniował.
Patrzyłem jak kolejno każdy z mężczyzn bolał.
Po godzinie trzasków i jęków przyszedł mój czas.
Nie byłem ostatni – za mną czekał ludzi las.
Jak mogłem doprowadzić do powrotu tutaj?!
Jeżeli jesteś wrażliwy, dalej nie czytaj…
Przykuto mnie znowu do specjalnych stojaków.
Do pracy przygotowało się dwoje katów.
Nadzorca zawołał „Ji!”, co znaczyło „Jeden!”.
I pomyśleć, że sądziłem ten kraj za eden…
W pierwszej chwili poczułem samo uderzenie.
Po sekundzie ból rozlał się po całym ciele.
Był tak silny, jakby pośladki podpalono.
Wciąż narastał, gdy drugi raz mnie uderzono.
W tym momencie puściły mi wszystkie zwieracze.
Nie miałem tchu, żeby krzyczeć po każdym bacie.
Czułem, że mógłbym wspiąć się po pionowej ścianie,
Gdyby wtedy mogło ominąć mnie to lanie.
Nadzorca wypluł „Sy!”, co znaczyło „Cztery!”
Drugi kat wziął kij i przejął tym samym stery.
Ponoć „cztery” brzmiało jak „śmierć” w języku chińskim.
Czułem się zarzynany jak gatunek świński.
Jedynie we włosach nie czułem wtedy bólu.
Wrzeszczałem rozpaczliwie jak zamknięty w ulu.
Nie spostrzegłem, gdy chłosta dobiegła końca.
Zabrano mnie z promieni gorącego słońca.
Trafiłem do jakiejś brudnej sali medycznej.
Pozostawiałem za sobą krople krwi liczne.
W lustrze obejrzałem zmasakrowaną pupę.
Krew zmieszana z gównem przypominała zupę.
Lekarz oczyścił ją szczotką z mięsnych kawałków
I polał ją spirytusem wśród moich wrzasków.
Potem posmarował ją jakąś żółtą maścią.
Omdlały chwiałem się stojąc jak nad przepaścią.
Później leżałem kilka godzin w dużej sali
Z innymi więźniami, którzy często stękali.
Wieczorem wypuścili mnie z tyłkiem w bandażach
Oraz dokumentami o grzywnach i marżach.
Miałem ochotę podrzeć te wszystkie papiery,
Ale za to groziły ekstra razy cztery.
Dotarłem obolały do akademika.
Czy prowadzona tutaj chłosty polityka,
Gwarantuje porządek oraz nowoczesność?
Zapewne tak też jest oraz zasadom wierność.
Inni studenci stali się dość przestraszeni.
Wracali do domów mą historią spłoszeni.
Ja także wróciłem, choć nie wiem jakim cudem.
Siedziałem na przemian raz jednym raz drugim udem.
Nie mogłem normalnie wysiedzieć w samolocie.
Rany mi pękały, zostawiłem plam krocie.
Męczarnią też były wizyty w toalecie.
A zwłaszcza po solidnym i tłustym kotlecie.
Starałem się nie jeść, by rzadko robić kupę,
Ale musiałem czasem zjeść chociażby zupę.
Pokrwawioną deskę wtedy pozostawiałem.
Cudem zakażenia wszelkiego uniknąłem.
Nigdy więcej już na wschód nie podróżowałem.
A na studiach celująco finiszowałem.
Blizny mojej pupy nigdy nie opuściły.
U każdej partnerki zapytania budziły.
Wszystko to przestało być jednakże zabawne,
A sprawy stały się jeszcze bardziej koszmarne.
Pewien student z akademika wypadł pijany,
A jego kumpel niesłusznie był oskarżany.
Niewinny otrzymał razów dwadzieścia cztery
I wykrwawił się na środku więziennej sfery.
Program wymian do Singapuru zakończono.
I przez długie lata w ONZ się sądzono.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Nie śmieć i się nie bij, jeżeli nie chcesz cierpieć.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 june 2015

Peron

Poszedłem pobawić się z kolegami na torach.
Prócz pociągów było tam dużo węgla w worach.
Za biedy, kradli tam węgiel moi rodzice.
Teraz czekałoby mnie za to ciężkie bicie.
Ciekawiły nas bardzo te wszystkie wagony.
Czy mogłyby je unieść ogromne balony?
 
Dziś zaczęliśmy wspinać się na wagon z węglem.
Dokonaliśmy tego razem jednym cięgiem.
Na górze pokłóciliśmy się kto był pierwszy.
Romek oczywiście, jak zwykle chciał być lepszy.
Pobiliśmy się i zrzuciłem go do siana.
Gdy wstawał, jego postać na stogu się zachwiała.
Sturlał się z niego prosto pod wagon masywny
I o pomoc zawołał nasz kolega silny.
Zeskoczyłem szybko, by udzielić pomocy -
- Byłem rozsądny w przeciwieństwie do hołoty,
Lecz gdy tylko w stogu siana wylądowałem,
Zgrzyt stali i przeraźliwy krzyk usłyszałem.
Odwracając się odkryłem, że pociąg ruszył.
Niewiele się przesunął – mało węgla zużył,
Acz wystarczająco by przeciąć łydkę Romka.
Zerwaliśmy się wszyscy do naszego ziomka.
Kumple, nie bacząc, odciągnęli go od torów.
Wtedy na kikut zleciał jeden z węgielnych worów.
Zaczęli wlec dalej po żwirze kuternogę,
Który wrzaskami rozrywał struny głosowe.
Podnieśliśmy go, ruszyliśmy ku osiedlu.
Momentalnie pojawiło się gapiów wielu.
Musieliśmy się spieszyć. Każdy krok był żwawy.
Przypadło mi trzymać Romka za kikut krwawy.
Pobrudziłem sobie koszulę i galoty.
Zupełnie jak rzeźnik pozbawiający cnoty.
Właściwie to, gdzie go zanieść nie wiedzieliśmy.
Na osiedle kuternogę zaciągnęliśmy.
Wezwano pomoc, przybiegli sanitariusze
I załadowali szybko Romka na nosze.
 
Nie mogłem zasnąć po tych wszystkich wydarzeniach.
Nazajutrz zawitali mężczyźni w mundurach.
Zadali różne pytania, przesłuchali mnie.
Do zepchnięcia Romka w siano nie przyznałem się,
Aczkolwiek „przyjaciele” o tym powiedzieli
I przez to odpowiedzialności uniknęli.
Szybko wyszła na jaw cała ukryta prawda,
A mnie spotkała za to nieprzyjemna frajda.
Takiego lania jeszcze w życiu nie dostałem,
A kuternodze haracz zapłacić musiałem.
 
Jaki morał będzie z tej krótkiej opowieści?
Bez pośpiechu, w wagonie każdy się zmieści…


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 august 2016

Deklaracja pracowitości

Panie inżynierze, me ciało daję w darze
Dla dobra budowy, poddaję je karze.
Pracy nie boję się ciężkiej
Dla dobra projektu, by wszystkim było lepiej.
Mą duszę Bogu i prezesowi oddaję,
Każdą cegiełkę majstrowi podaję.
Mieszam tynku, wnoszę belki,
Tylko nie tknij mej Anielki.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii

Wydarzyło się to, kiedy byłem w gimnazjum.
Będąc sam w domu, wykorzystałem okazjum.
Nie wiedzieć czemu, gdym popęd zaczął odczuwać,
Bicie również zaczęło mnie interesować.
Rodzice nigdy nie ukarali mnie laniem.
Bardzo często myślałem o tym przed spaniem.
Raz, kiedy rodzice pojechali na działkę,
Poszedłem do Decathlonu kupić skakankę.
Skórzany model ponad stówę mnie kosztował.
Nikt nie wiedział do jakiego celu się przydał.
 
Przed swojej własnej skóry hardym wychłostaniem,
Przeglądałem zdjęcia dziewcząt na Instagramie.
Następnie w dużym pokoju zdjąłem odzienie.
Wyobraziłem se, iż działam na skinienie.
Wziąłem w dłoń rękojeść skakanki zakupionej
Oraz zabrałem się do chłosty wymarzonej.
Po krótkim wahaniu smagnąłem się lejcami.
Poczułem piekący ból między łopatkami.
Nieco odważniej, uderzyłem się raz drugi.
W sam kręgosłup trafił skórzany rzemień długi.
Mimo bólu, coraz to mocniej się chlastałem.
Mówiąc do siebie, uderzenia odliczałem.
Niczym w transie mijały kamienie milowe:
Dziesięć, dwadzieścia… Prawie smagnąłem się w głowę!
Nogi zaczęły mi drżeć, niemal się zachwiałem,
Jednak wciąż, idąc w zaparte, plecy chłostałem.
Licząc razy, słyszałem nie swój głos, lecz kata.
Myślałem, co umocować do końca bata.
Że jestem niewolnikiem, se wyobrażałem
Oraz że swoją dzienną pracę zaniedbałem.
 
Ostatni tuzin aplikowałem w pośladki.
Nie przypuszczałem do jakiej to dojdzie wpadki.
Wyjęczałem „Sto!” Bat rzuciłem na podłogę.
Obejrzałem się w lustrze i poczułem trwogę.
Nie myślałem, że plecy będą w tak złym stanie.
Rozległe obrażenia sprawiło to lanie:
W całości sine, spuchnięte do krwi miejscami.
Nie mógłbym się przebrać przed WF-u lekcjami.
Szczęście, że miałem jeszcze ważne zwolnienie.
Zagoić mi się musiało kostki skręcenie.
Co robiłem później, tego Wam nie opiszę.
Ja i tak w Waszych oczach już od dawna wiszę.
Wychłostane plecy paliły ogniem żywym.
Marzyłem lecz wciąż, by dostać batem prawdziwym.
 
Na drugi dzień pod bluzką i swetrem je skryłem
I żwawym krokiem do mojej szkoły ruszyłem.
Plecom jeszcze daleko było, by wydobrzeć
I nie mogłem się o konstrukcję krzesła oprzeć.
Po historii wszyscy na WF się udali.
Inni niećwiczący wraz ze mną się ostali.
Gdy przejrzałem już koleżanek Instagramy,
Przyszła wiadomość: do higienistki iść mamy!
Zmartwiłem się, zwłaszcza gdy sobie przypomniałem,
Że po dziś dzień na badania się nie udałem.
Liczyłem, że każą nam ściągnąć tylko spodnie
Przed ważeniem, a nie również odzienie górne.
 
Zapadał na mnie coraz to większy strach blady.
Jak wytłumaczyć przyczyny pleców makabry?
Pomimo, że byłem jeszcze ciągle ubrany,
Przywarłem jak najbliżej plecami do ściany.
Rozpaczliwie myślałem nad jakąś wymówką.
Czy tłumaczyć się rozwolnieniem, czy wysypką?
Koledzy w samych batkach wchodzili na wagę.
Okropnym było czuć sytuacji powagę.
„Czy mogę zostać w koszulce? Chłodno tu.” – rzekłem.
„Trzeba się hartować, chłopcze.” – wtedy uległem.
Zdjąłem koszulkę, na wagę wbiegłem czym prędzej.
Odwróciłem się tyłem. Skończyło się nędzniej.
„Gdzie ci się tak śpieszy? Do przerwy jest daleko.”
Ktoś z kumpli rzucił: „Boisz się ważyć, kaleko?”
Wtedy, po ukończeniu ważenia usługi,
Schodząc potknąłem się, wyłożyłem jak długi.
W stronę każdego plecami się wypinałem.
Usłyszałem komentarze, jakich się bałem.
„Jezu Chryste! Co tobie się stało z plecami?!”
„O kurwa…” – wyrwało się między chłopakami.
Łamiącym głosem rzekłem, iż mam łóżko twarde.
Nie wiedziałem, czy wzbudzam podziw, czy pogardę.
 
W ten sam dzień do domu zawitała policja.
Traumę sprawiła mi mych działań ekshibicja.
Nie chciano mi uwierzyć w samobiczowanie.
Twierdzono, że chciałbym ukryć przemoc w rodzinie.
Znalazłem się na obserwacji psychiatrycznej.
Trafiłem do poradni seksuologicznej
I tam dowiedziałem się, czy jestem normalny.
Z listy chorób ten fetysz został wypisany,
A przynajmniej w niektórych europejskich krajach.
Myślałem później o tych liberalnych rajach.
Całe szczęście lecz, że nie mieszkałem w Norwegii.
Rodzice od razu byliby oskarżeni.
Wśród fiordów siedzieliby w celi razem z Breivikiem.
Następny bat zakupię gotówką – nie BLIK-iem.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Pamiętaj, byś swój fetysz przezorniej ukrywał…


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 november 2018

Braciszek

Jaką powierzyć odpowiedzialność i komu?
Większość poważnych wypadków zdarza się w domu.
Moi rodzice musieli wyjść na imprezę,
A wcześniej mój ojciec śmiałą postawił tezę:
Jestem już odpowiedzialny wystarczająco,
By opiekę nad bratem pełnić śpiewająco.
Można było zaoszczędzić na starej niani.
Uśpię brata nim rodzice wrócą pijani.
Mama przykazała mi rosołu pilnować.
Niedzielny obiad nie mógł się przecież zmarnować.
 
Rodzice wyszli. Usiadłem przed komputerem.
Zamknąłem drzwi i bieliznę z siebie ściągnąłem.
Rozpocząłem swój godzinny seans rozkoszy.
Nagie kobiety obdarowały me oczy.
Kiedy skończyłem, poszedłem zajrzeć do brata.
Bawił się klockami, jak zostawił go tata.
Rosół na kuchence wrzał. Zdławiłem więc płomień.
Wróciłem przed monitor, by poczuć znów ogień,
Lecz wcześniej braciszek upomniał się o picie.
Mój późny powrót do kuchni zmienił mu życie.
Wszedłem do kuchni, by obmyć ręce plugawe,
Gdy spostrzegłem, że brat urządził se zabawę.
Sięgnął rękoma gotującego się garu.
 Nie mogłem zapobiec straszliwemu koszmaru.
Wrzący rosół wylał mu się na szyję i brzuch.
Od jego krzyku można było wręcz stracić słuch.
Zamarłem przerażony niczym słupek soli,
A braciszek poparzony krzyczał, że boli.
W końcu zaciągnąłem braciszka do łazienki.
Jego krzyk przeszedł stopniowo w płacz oraz jęki.
Zamierzałem schłodzić go woda na początek.
Przez nieuwagę z prysznica poleciał wrzątek.
Brat rozdarł się, a ja zerwałem mu ubranie
Wraz ze skórą. Wiedziałem, że czeka mnie lanie.
 Próbowałem odkazić rany spirytusem,
Lecz braciszek odskoczył z wrzaskiem jednym susem.
Zostawiłem płaczącego brata w łazience.
Zadzwoniłem do mamy zamiast po karetkę.
Wydusiłem, że brat w rosole się okąpał.
Najgorsze było, żech po cienkim lodzie stąpał.
Rodzice krzyczeli, żebym wezwał karetkę.
Byłem pewien, że dostanę od ojca rżniętkę.
 
Sanitariusze zastali mnie w przedpokoju.
 Mieszkanie wyglądało jak po ciężkim boju.
 Położono braciszka ostrożnie na noszach.
Odetchnąłem na chwilę przy sanitariuszach.
Potem zjawili się rodzice i policja.
 Ojciec olał, że za kółkiem jest prohibicja.
Mama pojechała z braciszkiem do szpitala.
Policja ojcu prawo jazdy odebrała.
Ojciec wiedział, gdzie szukać powodów mej winy.
Sprawdził historię w zależności od godziny.
Próbowałem go powstrzymać, lecz zdzielił mnie w twarz.
Trudna sytuację sprawił mu ojcowski staż.
Potem milczał przez pół godziny w przedpokoju.
Wiedziałem, lecz że nie zostawi mnie w spokoju.
W końcu poszedł do kuchni i grzebał w narzędziach.
Czy powinienem był już wtedy odczuwać strach?
Usłyszałem wielokrotne tłuczenie młotkiem.
Rozluźniłem zwieracze. Zapachniało smrodkiem.
Ojciec wyszedł trzymając deskę do krojenia,
Która w postaci gwoździ miała ozdobienia.
Zamiast uciekać, niemal stanąłem jak wryty.
Ojciec z deską podszedł i chwycił mnie za szmaty.
Potem błyskawicznie rzucił mnie na komodę.
Jednym ruchem zerwał ze mnie spodnie dresowe
I zaczął walić mój tyłek deską z gwoździami.
Darłem się jeszcze głośniej niż poparzony brat.
Mimo to nie ustawał w biciu mój ojciec-kat.
Oprócz uderzeń deski czułem kłucie gwoździ,
Gdy kaleczyły pośladki w bólu powodzi.
Nie zmniejszyło to furii, gdy ojciec przestał bić.
Podniósł mnie, a ja zacząłem się jak węgorz wić.
Wszedł ze mną do kuchni. Jak w makabrycznej scence
Chciał mnie posadzić na rozpalonej kuchence.
Niemalże udało mu się tego dokonać.
Jak po wylaniu barszczu musiała wyglądać.
Wyrwałem się i przez pokój krwią zachlapany
Zwiałem do łazienki i wskoczyłem do wanny.
Chciałem opłukać pośladki perforowane.
Zapaskudziłem krwią niemalże całą wannę.
Dostrzegłem ma kafelkach skórę mego brata.
Tymczasem w zamknięte drzwi deską walił tata.
 
Nie mogłem zapomnieć o ojcowskim kazaniu.
W nocy spuściłem się obficie śniąc o laniu.
Miesiąc goiły się pośladki zharatane
Deską z gwoździami, przez tatusia wcześniej lane.
Mój braciszek spędził w szpitalu trzy miesiące.
Póki ojciec nie zgnije w więzieniu nie spocznę.


number of comments: 2 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 september 2015

Młody

Raz latem zawitał cyrk na osiedle moje.
Ciekawi byli wszyscy chłopcy i dziewoje.
Dostałem całe pięć złotych od rodziców
I stanąłem w kolejce wśród innych kibiców.
Towarzyszyli mi także koledzy z klasy.
Obce nam były takie jak cyrk rarytasy.
Lata osiemdziesiąte nie rozpieszczały nas,
Ale kiedyś w końcu musiał przyjść rozrywki czas.
Było bardzo upalnie, a kolejka długa.
Mogłaby choć na moment przyjść jakaś szaruga.
 
Nudy minęły jednak nieoczekiwanie,
Kiedy pewien chłopiec zaczął patrzeć się na mnie.
Spojrzałem w bok i poczułem szturchnięcie na brzuchu.
Wyleciałem z kolejki i upadłem w ruchu.
Tym kto mnie popchnął okazał się ten synalek!
W jego wieku to ja miałem dom dla lalek!
Spojrzałem pytająco i wtem się zaczęło.
Dziesięciolatka – na oko mocno pogięło.
Zaczął na mnie krzyczeć i wyzywać wulgarnie.
Gdybym sam się tak odzywał skończyłbym marnie.
Moi kumple tak jak ja stanęli jak wryci,
A Młodego wspierali debile niemyci.
Wyraźnie bawiło ich jego zachowanie.
Przyklaskiwali mu na każde zawołanie.
Nie wiedziałem właściwie jak się mam zachować.
Czy powinienem na to jakoś reagować?
Rozsądek radził mi zachować święty spokój.
Acz jak to zrobić gdy wyzywają cię wokół?
Normalnie zlekceważyłbym tego gówniarza,
Jednakże urosła we mnie gorączka biała.
W szkole podstawowej bardzo mi dokuczano.
Teraz właśnie to wszystko mi się przypomniało.
Moi oprawcy wstąpili w tego bandytę.
Gdzie w ogóle podziali się jego rodzice?
Moja duma czuła się jakby wychłostana.
Urosła nagle we mnie wściekłość niesłychana.
Sfrustrowany w końcu trzasnąłem małolata!
Nie należała mi się za to piwa krata…
Ja miałem lat szesnaście – on około dziesięć.
Nie wytrzymałem nerwowo ni w pięć ni w dziewięć…
Młody poleciał na słup i upadł na ziemię.
Usłyszałem wręcz oklaski, będąc wciąż w tremie.
Myślałem, że ten gówniarz zacznie mnie okładać,
Lecz wyglądał tak jakby nie zamierzał wstawać.
Głęboka cisza zapadła teraz w kolejce.
Skrzypiało tylko łączenie przy jakiejś sklejce.
Jakaś kobieta oraz mężczyzna podeszli,
Dziesięciolatka obrócili i podnieśli.
Oddychał, ale był niestety nieprzytomny.
Duże obrażenia sprawił mój cios niezłomny.
 
Przyjechała milicja i sanitariusze.
Trafiłem do radiowozu, a on na nosze.
Czekałem kilka godzin. Nikt mnie nie przesłuchał.
Miałem stawić się nazajutrz. Świat mnie oszukał!
Gdy wróciłem, rodzice o wszystkim wiedzieli.
Nie zapomnę pewnie nigdy o tej niedzieli.
Po krótkiej rozmowie i próbach wyjaśniania
Ojciec przeszedł do konkretów – ciężkiego lania.
Na pół złożył swój skórzany pasek wojskowy. 
Pięć minut później mój tyłek był kolorowy.
Było to moje pierwsze i ostatnie lanie,
Po którym to czekało mnie jeszcze kazanie.
Na drugi dzień stawiłem się na posterunku,
Gdzie znano już efekty mego porachunku.
Młody już zdrów, lecz przeżył w nocy operację:
Musiano przeprowadzić mu krwiaka kasację.
W sali sądowej poznałem jego rodziców.
Spodziewałem się jakichś to alkoholików
I ogólnie osoby lekkich obyczajów
Niestroniący od przekleństw i innych zwyczajów.
Tymczasem: ojciec to biznesmen elegancki;
Matka w drogiej sukni w kolor ekstrawagancki.
Nieprzyjemne były te bogate osoby.
Bronili swego syna na wszystkie sposoby.
Przynieśli świadectwo z zachowaniem wzorowym,
Odpowiednio zapewne przez nich opłaconym.
Uznano mnie winnym i grzywną ukarano.
Na pięć lat kuratora mi też przydzielono.
Indywidualny tok nauczania miałem
I rozstać się z kolegami w szkole musiałem.
Sześć tysięcy złotych dałem za operację,
By Młody kontynuował ekstrawagacje.
 
Kilka lat później sterroryzował osiedle.
Gdy go złapano otrzymał zarzutów wiele.
Trafił do więzienia, gdy ja kończyłem studia.
Objęty amnestią, gdy Polska była wolna.
Po takim czasie nie poznałbym go na żywo,
Ale spotkać go i tak nie byłoby miło.
Urósł ten młodociany gangster niesłychanie
I strach jakby znów zaczął patrzeć się na mnie…


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 august 2021

Morskie Oko

Historia ta wydarzyła się przed tygodniem,
Kiedy byłem z rodzicami nad Morskim Okiem.
Na dzień przed podróżą, ojciec jazdy odmówił.
Krzycząc pijany, matkę o nierząd pomówił.

Wyjechaliśmy o dziewiątej przed południem,
W sam raz, by dojechać o dziewiątej wieczorem.
Mama mówiła o wspinaczce w Smoczej Jamce,
Ojciec strzelił piwko w korku na Zakopiance.

Ojciec parkingu nie umiał zarezerwować,
Zatem w ciemno autem zaczęliśmy drałować.
Policja zawracała na Łysej Polanie,
Tak więc na dziko odbyło się parkowanie.

Godzinę później do granic parku doszliśmy
Oraz w długiej kolejce się ustawiliśmy.
Nie kupiliśmy też wejściówek w Internecie,
A to bardzo popularne miejsce na świecie.

Gdy zerkałem, jakże daleko droga wiedzie,
Ojciec straszył, że autobus po mnie przejedzie.
Potem wypił piwo, a godziny mijały.
Kolejne fasiągi z grubasami jechały.
Była szesnasta. Fiakrzy trzaskali batami.
Konie, ledwo zipiąc, stukały kopytami.
Gdy jeden padł, ojciec chciał złożyć reklamację,
Choć i tak nie zdążylibyśmy na kolację.
Nie przypuszczał jeszcze, jak będzie zszokowany,
Gdy ujrzy, że passat został odholowany…
Matka zakryła podkładem podbite oko.
Taka to była wycieczka nad Morskie Oko…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 august 2020

Muszę wam coś o sobie powiedzieć...

Zdarzyło się to, kiedy miałem lat szesnaście,
A mój starszy brat miał natomiast dziewiętnaście.
Podczas gdy ja kolejną dziewczynę już miałem,
Mojego brata nigdy z żadną nie widziałem.
Nasi rodzice, którzy na PiS głosowali,
Coraz bardziej się moim bratem przejmowali.

Pewnej niedzieli brat rzekł, że chce porozmawiać.
Myślałem, że chce nam o czymś poopowiadać.
Od powrotu z mszy, ojciec pił już trzecie piwo.
Trzymał się twardo na swoich nogach o dziwo.
Po obiedzie ojciec TVP Info włączył,
A brat poprosił, bym do rodziców dołączył.
"Muszę wam teraz coś na swój temat powiedzieć..."
"Chyba nie będziesz w klasie maturalnej siedzieć?!" -
Zaśmiał się ojciec, ale mój brat był poważny.
Nie chodziło o szkołę - był odpowiedzialny.
"Znalazłeś w końcu dziewczynę?" - ojciec zapytał.
"Nie, tato jestem gejem" - mój brat krótko odparł.
Ojcowski kufel z piwem upadł wprost na dywan.
Książęce wsiąkło pieniąc się. Przemówił tyran:
"Więc to wszystko prawda, co mówią w Wiadomościach.
Ta ideologia miesza młodzieży w głowach!
Od kogo miałbyś dostać tę przypadłość w spadku?
Już prędzej wolałbym, żebyś zginął w wypadku."
W oczach mojego brata łzy się pojawiły.
"Zawsze tato czułem, że chłopak jest mi miły..."
"Dość już! Zawrzyj mordę!" - ryknął nasz ojciec basem.
"Mówiłem, że za rzadko obrywałeś pasem."
Wpadł w szał. Wyciągnął z szuflady stare świerszczyki.
Otworzył jeden na jakiejś wypiętej rzyci
I zaczął trzymać mojemu bratu przed twarzą.
Gdy nie spotkało się to z reakcją właściwą,
Ojciec wziął matkę i spódnicę jej podwinął.
Mój brat natychmiast ojca od matki odepchnął.
Po chwili upadł na ziemię w twarz uderzony
Przez ojca, który wyszedł z domu obrażony.

Ojciec małą inteligencją się odznaczał.
Z wiekiem umysł jeszcze bardziej mu się pogarszał.
Matka zachciała mieć toaletkę w pokoju.
Ojciec wstawił więc kibel i włączył do pionu...

Nie wiedziałem, co powinienem o tym sądzić.
Media zewsząd zdawały się o gejach trąbić.
Wieczorem, gdy ojca nadal nie było w domu,
Zajrzałem do brata, nie mówiąc nic nikomu.
On sam za to cicho pod kołdrą popłakiwał,
Jednak przed rozmową ze mną się nie wymigał.
Brat opowiedział mi o swojej przypadłości,
O złym pierwszym razie, innej formie miłości,
O strachu przed przemocą na środku ulicy
I przed byciem zwyzywanym w szkolnej świetlicy,
O całej nienawiści sączącej się z mediów
I wygłaszanej podczas narodowych spędów.
Powiedział, że ma już kogoś sercu bliskiego.
Poznał go przez aplikację czasu swego.
A ja zwierzyłem mu się z problemów z dziewczyną.
Wciąż lękałem się być między szyną a szyną.
Z jednej strony chciałem pierwszy raz mieć za sobą,
Jednakże penetracje ze stulejką bolą.
Nie chciałem też próbować seksu oralnego,
Bo było to dla mnie coś wręcz obrzydliwego.
Anal wydawał się być w porządku na filmach.
Przy stulejce musiał jednak zostać w marzeniach.
Lubiłem też oglądać sceny z chłostą w filmach.
Miałem fap-folder ze zdjęciami tyłków w bliznach.

Braterska gawiedź zanikła, gdy ojciec wrócił.
Jego pijacki ton naszą dyskusję skrócił.
"Żeby to w porządnym i katolickim domu,
Gdy rząd daje jałmużnę potrzebującemu..." -
Mamrotał ojciec i wlazł do pokoju brata,
Ujrzał nas obu w łóżku i zmienił się w kata.
Pas był ojcowską bronią w rodzinnych relacjach.
Kołdra była dobrą tarczą w tych sytuacjach.
Gruby rzemień smagał nas skrytych pod pierzyną.
W takich momentach byliśmy jedną drużyną.
Zasnąłem, gdy w końcu uspokoił się tata.
Za plamę na łóżku przeprosiłem też brata.

Nazajutrz nasz ojciec do proboszcza wydzwaniał.
W sprawie terapii konwertującej rozmawiał.
My zaś wyruszyliśmy normalnie do szkoły.
Wtem zaczęły za nami iść jakieś matoły.
"Ej, pedały!" - usłyszeliśmy za plecami.
Chodnik został nam zagrodzony osiłkami.
Ktoś kopnął mnie w dupę. Przewróciłem się na żwir.
Dostrzegłem, że mego brata tłucze jakiś zbir!
Ktoś zadał mi mocny cios - z całej siły w krocze!
Bolało tak, że widziałem jak przez przeźrocze.
Ujrzałem jeszcze, jak bratu spodnie ściągali.
Potem kopli mnie w twarz i dalej butowali.
"Raz w dupę to przecież nie pedał!" - usłyszałem.
Potem brat zaczął krzyczeć. Przytomność straciłem...

Ocknąłem się w szpitalu, w bandaże odziany.
Niemal bym zapomniał, że wcześniej byłem sprany.
Wtem dotarło do mnie, że nie mam wszystkich zębów.
Nie czułem też krocza. Chciałem wyrwać się z więzów!
Z korytarza krzyczenie ojca usłyszałem.
Kiedy dotarło do mnie, co wrzeszczy - zamarłem.
Darł się: "Zabili mnie syna, prowokatorzy!!!
Czy są jacyś spoza kasty prokuratorzy?"
Ból przeszył całe moje ciało, aż po skronie.
Gdybym sięgnął, przycisnąłbym do twarzy dłonie.
Chciałbym sam zginąć, lecz czułem mocno, że żyję.
Były to najstraszniejsze mego życia chwile.
Wkrótce potem wyszło na jaw, co się wydarzyło,
Że kilku troglodytów tak nas załatwiło.
Po rozmowie z moim bratem, ojciec poszedł chlać.
O tym, co się dowiedział, sąsiadowi dał znać.
Usłyszał jego syn - cwaniaczek osiedlowy.
Już cały Białystok był ubić nas gotowy.
Bratu dwie butelki do odbytu wepchano,
Za to mi jednym kopnięciem jądra strzaskano.
Nie obdarzę już moich rodziców wnukami.
Będę kupował hormony razem z transami.
"Tu leży pedał." - ktoś grób brata zdewastował.
Ojciec myślał nad zmianą frontu, gdy szorował.
Kraj winien być strefą wolną od nienawiści,
Tak jak rodzina. Może kiedyś to się ziści...


number of comments: 2 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 march 2018

Kulig

W dawnych czasach, gdy zimy były śnieżne jeszcze,
A w drodze do szkoły miotały nami dreszcze,
Miałem z kolegami różnorakie pomysły.
Jazda kuligiem rozpalała moje zmysły.
Było to chyba moje największe marzenie,
Aż w końcu przyszła szansa na jego spełnienie.
W mej okolicy zakończono remont torów.
Oczyszczono trasę z dziur, a także i z drągów.
Napadało naprawdę bardzo dużo śniegu.
Większość kierowców ruszała z drugiego biegu.
Tory pokryła równomierna warstwa puchu.
Na myśl o kuligu już cieszyłem się w duchu.
Planowałem za pomocą sznura od sanek,
Zahaczyć tramwaj, gdy obsługuje przystanek,
A następnie wsiąść na sanki wraz z kumplem Sławkiem
Oraz zacząć jechać za tramwajem ukradkiem.
 
Po lekcjach szybko pobiegliśmy po me sanki,
A potem rozważaliśmy różne przystanki.
W końcu przyszliśmy na pewien blisko zajezdni.
Był też blisko kościoła, wsiadali tam wierni.
Poczekaliśmy aż przyjedzie pierwszy tramwaj.
Wysiadły zakonnice oraz jakiś mazgaj.
Szybko sanki za tramwajem zaczepiliśmy
I zanim pojazd ruszył na nich usiedliśmy.
Maszyna zaczęła się powoli rozpędzać,
A my w radości i frajdzie rękoma wierzgać.
Chwilę później do zajezdni się zbliżyliśmy.
Jeszcze przez jeden moment głośno się śmialiśmy,
Aż nagle tramwaj do zajezdni zaczął skręcać.
Nasze sanki zaczęły się wtedy przechylać.
Ściągało nas prosto na tor naprzeciwległy.
Rzuciłem okiem tam, skąd tory na wprost biegły
I ujrzałem tramwaj pędzący z naprzeciwka!
Moja reakcja musiała być bardzo szybka.
Puściłem Sławka i na ziemię zeskoczyłem.
Parę sekund później straszliwą rzecz ujrzałem.
Tramwaj z głośnym piskiem roztrzaskał sanki stare.
Dotarło do mnie wtedy, że poniosę karę.
Sławek leżał nieruchomo w pobliżu torów.
Usłyszałem krzyki zmartwionych pasażerów.
Podbiegłem do Sławka na równi z tramwajarzem.
Cudem chłopak nie odniósł poważnych obrażeń.
Był jednak ogólnie dość mocno potłuczony
I całym tym wypadkiem bardzo wystraszony.
Wnet zjawiła się milicja oraz ambulans.
Ciekawe, czy w gazecie będzie o nas niuans.
Niechętnie podałem milicji swe namiar.
Wiedziałem, że czekają mnie solidne szmary.
Milicjant odwiózł mnie swoim radiowozem.
Ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem.
Rozmowa mnie czekała – acz z pasem i kablem.
Taka odbywała się jednostronnym tonem.
Ojciec kazał mi ściągnąć spodnie oraz majtki.
Zamiast tego wolałem, jak grał ze mną w statki.
Położyłem się na fotelu i wypiąłem.
Ojciec zaczął mnie lać pasem wodą zwilżonym.
Wpierw pośladki niezmiernie piekły i szczypały.
Później, nim zasnąłem, przyjemnie pulsowały.
 
Nazajutrz, obolały, zeznania składałem.
Z mym kumplem Sławkiem w szpitalu się spotkałem.
Zwierzyłem mu się z bicia jakie otrzymałem,
Że po tym wszystkim cielesnych uciech szukałem.
Czekała nas za katastrofę jeszcze grzywna,
Choć wszystkiemu winna źle ustawiona szyna!”
Dlatego tramwaj skręcił nagle na zajezdnię.
Czekało nas w tej sprawie długie dochodzenie.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Uważaj co robisz, żebyś się nie zaorał.


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2018

Wychodek

Gdańsk-Brzeźno, 1975 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat trzynaście,
Natomiast mój przyjaciel Tomek miał czternaście.
Rodzice wysłali nas razem na kolonie.
Mieliśmy ten sam pokój w dużym pawilonie.
W połowie wyjazdu przyjechał turnus dziewczyn.
Specjalnie więc pozbywaliśmy się pajęczyn.
 
Po wspólnym plażowaniu Tomek stał się dziwny.
Wydawał się być zupełnie rozkojarzony,
A raz w środku nocy, kiedy się obudziłem,
Rytmiczne stuki i sapanie usłyszałem.
W blasku księżyca ruszała się jego kołdra,
Zupełnie jakby tuż pod nią skakała kobra.
Drażniło mnie to, ale musiałem wytrzymać.
Niewdzięcznie byłoby z mojej strony narzekać,
Skoro rodzice ten wyjazd ufundowali.
Gorsze sytuacje z pewnością wytrzymali.
 
Parę dni później odbyło się grillowanie.
Miała być dyskoteka i wspólne śpiewanie.
Krótko po obiedzie gdzieś zgubiłem Tomka.
Nie mogąc go znaleźć poszedłem do wychodka.
Były tam cztery ustępy ze wspólnym szambem.
Przepuściłem w kolejce parę dziewczyn przodem.
Dziewczyny wychodziły z wychodków zmieszane.
Wydawały się być czymś zaniepokojone.
Jedna powiedziała, że coś jest pod deskami.
A to coś miało później śnić mi się latami.
Poprosiły mnie bym sprawdził, czy coś jest w środku.
Niechętnie wszedłem i zamknąłem się w wychodku.
Z początku przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem,
A potem całkiem normalnie się wysikałem.
Wtedy właśnie usłyszałem jak coś się rusza.
Przestraszyła się wtedy bardzo moja dusza.
Czym prędzej nawiedzony kibel opuściłem
I, że musiał wleźć tam dzik, wszystkim oznajmiłem.
Dziewczyny poleciały po starszych chłopaków.
Po chwili zjawiła się gromada pędraków.
Dwóch z nich, w rękawicach, zaczęło ściągać deski.
Ukazał się jakiś chłopak w stroju niebieskim!
Krótką chwilę chłopaki się z nim szamotali,
Aż w końcu siłą go znad szamba wyciągnęli.
Intruzem okazał się być mój kumpel Tomek!
By podglądać, uczynił se z wychodka domek.
Dziewczyny z piskiem rozbiegły się przestraszone.
Oczy Tomka wydawały się zaskoczone.
Umazany gównami, z siusiakiem na wierzchu,
Trząsł się zapłakany w świetle wczesnego zmierzchu.
Część chłopaków na ziemi boki zrywało,
A kilku innych z obrzydzeniem się patrzyło.
Po chwili przybiegł do nas kierownik obozu
I nakazał Tomkowi umycie się w morzu.
Pan wychowawca przez chwilę nad czymś główkował.
Poszedł oraz do rodziców telefonował.
Gdy Tomek wrócił, rzeczy miał już spakowane.
Jego bezsilne oczy zwróciły się do mnie:
„Co ja mam zrobić?! Pomóż! Pójdę do wariatów!”
 
I poszedł, nie uniknął też elektrowstrząsów.
Psychiatrzy zalecili chemiczną kastrację.
Obserwowano nieustanną masturbację.
Mój kontakt z Tomaszem naturalnie się urwał.
Nikt z tym chłopakiem stosunków nie utrzymywał.
Czasem na osiedlu widzieć się go zdarzyło,
Acz zawsze, któreś z rodziców towarzyszyło.
W krótkim czasie stał się zarośnięty i gruby.
Nadal interesowały go tylko dupy.
W końcu doszło do gwałtu brutalnego
I Tomek trafił do zakładu zamkniętego.
 
Nie raz byłem jeszcze uczestnikiem kolonii.
Ciekawy zatem będzie finał tej historii.
To, czy czyn Tomka był naprawdę obrzydliwy,
Zdaje się być jedynie kwestią perspektywy…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 october 2019

Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Minął tydzień, odkąd ojciec murzynkę zabił.
Wpierw zatłukł ją biczem, a następnie podpalił.
Dziewczyna przez kilka dni w męczarniach konała.
Słyszałem jej wycie, gdy bandaże zmieniała.
Z ciekawości, przychodziłem na to popatrzeć.
Po tym wszystkim zwykła pod siebie się załatwiać.
W jej ciele, bez skóry, zalęgło się robactwo.
Była to adekwatna kara za partactwo.
Tak powiedział ojciec, który nie miał pojęcia,
Iż skłamałem mu, celem murzynki ujęcia.
Przed zgonem, zdołał jeszcze wylać na nią wrzątek,
Na oczach przerażonych, czarnych niewiniątek.
Po tym jak stwierdził zgon, skrył jej zwłoki w spichlerzu.
Wcześniej, ku przestrodze, przykuł je przy pręgierzu.
Czułem pokusę, by wychłostać kogoś jeszcze,
Lecz niestety baty były w użyciu wszystkie.
 
Nocą wymknąłem się z pokoiku mojego.
Nie pragnąłem dotąd jeszcze bardziej niczego,
Niż ucałunku niezrealizowanego.
Wkradłem się do spichlerza, gdzie leżały zwłoki.
Oprócz nich, leżały tam jeszcze jakieś tłoki.
Powoli, do zwęglonego ciała podszedłem.
Na spękanych wargach ucałunek złożyłem.
Myślicie, że dokonałem marzenia swego,
Całując ją po ustach? Nic bardziej mylnego…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 december 2018

Działka

Siostra często umawiała się z facetami.
Od czasów liceum miało to trwać latami.
Rodzice mieli dość liberalne podejście,
Odkąd siostra ukończyła lat siedemnaście.
Mieliśmy małe mieszkanie, lecz blisko działkę.
Siostra postanowiła urządzić tam schadzkę.
 
Tydzień później na zebraniu w domu działkowca,
Światło dzienne ujrzała sytuacja nocna.
Monitoring uwiecznił moją siostrę nagą,
W miłosnym uścisku o żywopłot opartą.
Działkowcy poświęcili temu temat szerszy.
Nasz ojciec spalił się ze wstydu po raz pierwszy.
Ciekawiście, kiedy spalił się po raz drugi?
Zaraz się dowiecie, ten wiersz nie będzie długi…
Po zebraniu ojciec poszedł do swojej córki.
Poprosił, by nie było tej akcji powtórki.
 
Raz chciałem z siostrą napić się w ruinach kina.
Musiałem wrócić do domu – zapomniałem wina.
Wszedłem do pokoju. Ojciec, z ręką w spodenkach,
Przeglądał nagrania uwiecznione na działkach.
Wideo miał od ciecia za pół litra wódki.
Odniosło to poważne dla rodziny skutki…


number of comments: 1 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 december 2019

Mój ojciec: Dzień Dziecka

Na Dzień Dziecka wziął mnie na ściankę wspinaczkową.
Liczyłem, że nie skończy się to awanturą.
Pomimo, że przyjechaliśmy samochodem,
Mój ojciec nie zastanawiał się nad browarem.
Zanim zdążyłem się przebrać w szatni dziecięcej,
Pił drugiego komesa z browaru Książęce
I wpatrywał się w moje spodenki obcisłe.
Jedynie strach pomógł mi przejść trasy trudniejsze.
 
„A może pan też spróbuje nim wyjdziecie?” –
Zaproponował instruktor dość sympatycznie.
Mój ojciec, który był już po trzecim komesie,
Kręcił teatralnie głową. Czekałem w stresie.
W końcu zgodził się i zasady lekceważąc,
Z wszystkich bloczków korzystał naraz, się wspinając.
Nagle, pod wpływem swego ciężaru wielkiego,
Ojciec spadł w konsekwencji bloczka urwanego.
Podpity facet zerwał się jak oparzany
I oznajmił, że natychmiast do dom wracamy.
Niemal znów upadł, gdy obrócił się na pięcie.
Przeklął i wtem szarpnął mnie boleśnie za rękę.
 
Na parkingu chciał do bagażnika mnie wepchnąć.
Przez tunel zdołałem na tylnej kanapie siąść.
Liczyłem, że najebus choć rusza ostrożnie.
Kiedy jednak z piskiem opon wyrwał gwałtownie,
Do bagażnika z powrotem przez tunel wpadłem
I tak do samego blokowiska jechałem.
 
W mieszkaniu ojciec rozrabiał w pijackiej werwie.
„Ściągaj łachy i schowej siura, bo łoberwie!!!” –
Za drzwiami mego pokoju czekał już z pasem.
Nie przypuszczał, że matka zajebie mu gazem…
Poczułem tąpnięcie, gdy gruchnął o podłogę.
Matka wyniosła z mieszkania już pierwszą torbę.
Pomagałem jej wynosić pozostałe rzeczy.
Tej ucieczce przed potworem nikt nie zaprzeczy.
Zamiast starać się odpocząć od miejskiej hicy,
Na urlop jeździliśmy do innej dzielnicy,
Lecz teraz szansa na nowe życie powstała.
Stałem w sieni, gdy nagle matka oniemiała.
Mój ojciec oblał ją brudną wodą z butelki.
Dostrzegłem, że w ręce trzyma jakieś dwie świeczki.
Nim poczułem zapach benzyny, ogień buchnął.
Gwałtowny podmuch na korytarzu mną huknął.
Ryk matki zagłuszał histeryczny śmiech ojca.
Nie dość, że płonie, to dawno nie miała bolca.
Sąsiedzi, w międzyczasie, już pomoc wezwali.
Było pewne, że całe mieszkanie się spali.
Z płomieni wybiegł nasz pies, lecz cały i zdrowy.
Nikt nie był opieki pełnić na nim gotowy.
 
W drodze do domu dziecka me oczy łzawiły,
Bowiem mój laptok i wszystkie gry się spaliły…
Nasz pies trafił do najbiedniejszego schroniska.
Taki był mój najbardziej pamiętny Dzień Dziecka…


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 september 2019

Księżniczka plantacji

Głębokie Południe, 1809 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat piętnaście,
Wtedy mój ojciec przejął bawełny plantację.
Następnym krokiem był zakup pracowników,
O zdrowych zębach, mających wachlarz talentów.
W trakcie, kiedy przechadzałem się przez plantację,
Mój ojciec pół dnia w mieście ustalał transakcję.
Po tygodniu przybyli nowi pracownicy.
Przywieziono ich na bryczce prosto z ulicy.
Po dokładnym sprawdzeniu stanu liczebnego,
Ojciec zabrał ich do baraku słomianego.
Zanim przeprowadził szkolenie skrupulatne,
Zabrał ze sobą kajet oraz Pismo Święte.
 
Nazajutrz rozpoczęto pracę na plantacji.
Pod wieczór usłyszałem okrzyki i trzaski.
Mój ojciec związał na placu jedną murzynkę
I chłostał ją biczem zmieniając plecy w szynkę.
Potem ogłosił, że tak postępować trzeba,
Gdy murzyn swe dzienne obowiązki zaniedba.
Ojciec miał zwyczaj karać tak głównie kobiety,
Także na gołe pośladki - nie tylko w plecy.
 
Dzień później, do baraku murzynów zajrzałem.
Tak wielkiego smrodu jeszcze nie odczuwałem.
Zdziwiło mnie, że jeszcze żyli w tej duchocie,
Poupychani na pryczach w nędznej ciasnocie.
Leżała tam murzynka, którą mój ojciec zlał.
Inny murzyn bandaże jej zmienić próbował.
Z ciekawości, swą pomoc zaoferowałem
I jednym ruchem stare bandaże zerwałem.
Murzynka z bólu zawyła, rany otwarły.
Strużki krwi po jej czarnych bokach skapywały.
Nazajutrz do pracy miała być już gotowa.
Nie wiem, czy opłacała nam się ta hodowla.
 
Zaprzyjaźniłem się z murzynką w moim wieku.
Co noc po ich pracy byliśmy na spacerku.
Mój ojciec na tą znajomość oko przymykał.
Rzekł, bym się nie zaraził, jak będę korzystał.
Zacząłem czuć popęd do czarnej koleżanki.
Ucałować ją chciałem w falbanach firanki,
Lecz nie pozwoliła mi na to z takiej racji,
Że ma już chłopaka na sąsiedniej plantacji.
Rozpacz i nienawiść jednocześnie poczułem.
Znów szansę na pierwszy pocałunek straciłem.
 
Nazajutrz do gabinetu ojca poszedłem,
I że dziewczyna knuje ucieczkę skłamałem.
Razem z ojcem poszedłem na apel wieczorny.
Rzekł, iż jeden z pracowników jest dość niesforny.
Ma niedoszła miłość na środek wystąpiła.
Najpierw zdziwiona, wszystkiego się domyśliła.
Ojciec rzekł wszem i wobec, że za plan ucieczki,
Czeka najliczniejszy wymiar skórzanej sieczki.
Wtedy dziewczyna zaczęła nam dosłownie wiać.
"Goń czarną kurwę!" - krzyczał ojciec. "Trzeba ją zlać!"
Zatrzymałem dziewczynę w bawełnianych pnączach.
Nie dostrzegłem przeprosin w załzawionych oczach.
Prosto pod pręgierz murzynkę przyprowadziłem,
Z pomocą ojca związałem i rozebrałem.
Jej ciało miało odcień węglowego miału
Lub jak kto woli - po czerwonym winie kału.
Mój ojciec podał mi bicz długi na siedem metrów,
Z rękojeścią ukręconą z dwóch zwykłych swetrów.
Dostrzegłem drzazgi i haczyki na końcówce.
Mogłem się szykować na zakrwawioną ucztę.
Z początku nie umiałem w plecy wycelować.
Końcówka bicza na dupie zwykła lądować
Lub też zawijała się w krocze ją trafiając,
O czym murzynka dawała znać, głośno wyjąc.
"Mocniej synu. Te małpy mają twardszą skórę.
Nie rób mi wstydu, chyba że chcesz dostać burę."
Rzekł ojciec, a mnie zaczęła łapać zadyszka.
Wciągnęło mnie bicie. Nie czeka mnie jej myszka.
Szło mi to jednak coraz to bardziej sromotnie.
"Nie widać żadnych śladów. Musisz walić mocniej.
Dobra, daj to, bo widzę, że jesteś zmęczony."
Wziął bicz i dokończył z koszuli obnażony.
Kiedy zadał sto pięćdziesiąte uderzenie,
Murzyni zlecieli się niczym na skinienie.
"A czy ja powiedziałem, że to już po wszystkim?!"
Ojciec odgonił ich, trzaskając ruchem szybkim,
Po czym przyniósł miednicę bimbrem zalaną
Oraz chlusnął na murzynkę ubiczowaną.
Nie bacząc na jej ryk, podpalił ją z cygara.
Wtedy już na serio opadła mi kopara.
 
Jaki zatem będzie tej opowieści morał?
Należy zlać murzyna jak nie będzie słuchał.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 july 2019

Ga-Pa

Tym razem we wrześniu nie poszedłem do szkoły.
Cieszyły się z tego niemal wszystkie matoły.
Jednakże wolność została nam odebrana.
Tragedia to była wprost nie do opisania.
Źli żołnierze w obcym języku zwykli mówić.
Za małym był, by cokolwiek z tego rozumić.
 
W moim domu nowe osoby się zjawiły.
Wszystkie w piwnicy lub na strychu zamieszkały.
Zabroniono mi o tym komukolwiek mówić.
Głucha cisza nawet, gdy ktoś miał się pierdolić.
Rodzice stali się jacyś bardziej nerwowi.
Karali mnie tak, by być pewnym, że zaboli.
Cieszyłem się, że w domu brakło alkoholu.
W końcu mogłem mieć w domu ciut więcej spokoju.
Niejeden raz z byle powodu oberwałem,
Aż w końcu za nocny powrót kablem dostałem.
Poszedłem spać bez kolacji i obolały.
Wszystkie osoby w domu bardzo mnie wkurwiały.
 
Ze snu wyrwało mnie walenie do drzwi głośne.
Towarzyszyły temu okrzyki donośne.
Nagle grupa żołnierzy do nas wparowała
Oraz każde piętro dokładnie przeszukała.
Niektórzy byli naprawdę bardzo przystojni.
W płaszczach, z bronią wydawali się tak dostojni.
Wszystkich naszych gości do salonu zabrano.
Rodzice mieli miny jakby się coś stało.
"Wer ist für diese Situation verantwortlich?"
Wskazałem, że ojciec współdziałał z nimi ongiś.
"Heraus!!! Tod für alle! Prügelstrafe auch für ihn."
Doszukano się najpewniej jakichś przewinień.
Wszystkich oprócz mnie i ojca wyprowadzono.
Potem zdarto z niego spodnie i położono.
Dawniej ojciec często lanie kablem mi sprawiał.
Teraz sam głośno krzycząc szpicrutą obrywał.
Jak go sprali również wyprowadzony został.
Jeden żołnierz wraz ze mną w salonie się ostał.
Z kuchni czuć było zapach wczorajszego żuru.
Patrzyłem przez okno. Wszyscy stali wzdłuż muru.
Każdy, kto się tam znalazł został zastrzelony.
Ceglany mur stał się nieco bardziej czerwony.
Zmartwiłem się. Czekałem na rozwój wydarzeń.
Czy mnie to czeka? Nie zrealizuję marzeń?
Zabrano mnie i dano zaległą kolację.
Dali mi spać i jeść w zamian za informacje.
Czasem mi też nacisnąć na spust pozwalano.
Po wojnie do nowej rodziny mnie oddano.
Moi przybrani bracia Helmut oraz Uwe
Pomogli mi ogarnąć niemiecką maturę.
 
Po dziś dzień zamieszkuję w Garmisch-Partenkirchen.
Do Polski i Polaków daleko mi jest hen.
Czy powinienem był kraj i rodzinę zdradzić?
Raczej nie, ale trzeba sobie jakoś radzić.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 december 2018

Ojczym na materacu

Dwa lata minęły od śmierci ojca mego.
Matka znalazła se szaleńca nowego.
Magister inżynier i kierownik projektu.
Zamartwiony wizjami nowego obiektu.
Był to mężczyzna chorobliwie małostkowy,
Nerwicowo i depresyjnie zaburzony.
Matka była chyba jego pierwszą kobietą.
W pracy był męczącym i despotycznym estetą.
Gruby malkontent, praktykujący katolik;
Jak się okazało: pedofil i alkoholik.
 
Na wakacjach byliśmy w Krynicy Morskiej –
Miejscowości na obrzeżach tylko swojskiej.
Nie chciał z nami pojechać do Zakopanego.
Rzucał „kurwami” w geście zdania przeciwnego.
Od początku różne problemy się zdarzały.
Już pierwszego dnia zagubiłem się na plaży,
Lecz ojczyma łatwo było zlokalizować.
Na materacu jak wieloryb zwykł wyglądać.
Robił wszystko wolno i w każdym widział winę.
Dmuchanie materaca zajęło godzinę.
Pragnąłem przejażdżki do Rosji wodolotem,
Ale musiałem zadowolić się Fromborkiem.
Lubiłem też kręgle i chodzić na strzelnicę,
Ale to kąpiel w falach łagodziła hicę.
 
Nie umiałem jeszcze w morzu zbyt dobrze pływać
Tak jak matka, więc ojczym musiał mnie pilnować.
Płynąłem na materacu. On po dnie brodził.
W stronę mielizny coraz to bardziej mnie zwodził.
Zatoka Gdańska kryła licznych statków wraki.
Niespodziewanie ojczym nadepnął na taki.
Rozległ się wrzask i ojczym złapał się za stopę.
Tymczasem ja odpłynąłem na dalszą wodę.
Potem fala materac ze mną wywróciła.
„Wiedziałam, że tak będzie…” – matka się zmartwiła.
Ojczym wziął mnie na materac z powrotem wrzucił
Oraz powolnym tempem w stronę plaży zawrócił.
Matka przejęła się, że głowę zamoczyłem.
Jak najszybciej więc, ręcznikiem ją osuszyłem.
Ranny ojczym, z miną przemoczonego kota,
Oznajmił wobec, że nadepnął na U-Boota.
Matka poszła po czepek, a ja z nim zostałem.
Nie chcecie wiedzieć, co było za parawanem…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 february 2018

Awaria dźwigu

W moim gimnazjum często dokuczano innym
I to zazwyczaj dzieciom kompletnie niewinnym.
Czułem się bezsilny wobec tego zjawiska
Zawsze, gdy dręczyła mnie któraś morda świńska.
W którymś momencie postanowiłem zadziałać
Oraz jednego z moich oprawców ukarać.
Zbliżał się wkrótce sprawdzian z języka polskiego.
Postanowiłem, że ukradnę zeszyt jego.
Kumpla Mateusza do tego namówiłem,
Albowiem sam po prostu zbytnio się wahałem.
Mateuszowi całkiem się pomysł spodobał.
Jego tamten oprawca też czasem maglował.
Gdzie ukryć ten zeszyt się zastanawialiśmy.
Przeszło cały tydzień nad tym główkowaliśmy.
Po zdobyciu zeszytu do bloku poszliśmy.
Oraz wspólny nikczemny plan wykonaliśmy.
Wpierw, na jednym z pięter przywołaliśmy windę
Spotkałem w tym czasie sąsiadkę – starą pindę.
Następnie sprowadziliśmy dźwig piętro niżej.
Mateusz przysunął się do drzwi jak najbliżej.
Zaczepił wcześniej smyczą zamek blokujący
I otworzył drzwi. Ukazał się szyb ziejący.
Następnie, na dach windy zeszyt rzuciliśmy
Że ktoś go kiedyś znajdzie się obawialiśmy.
Mateusz postanowił zabrać go z powrotem.
I pozostawić go po prostu gdzieś pod płotem.
Nie mógł sięgnąć, więc na dach windy zeskoczył.
Przez krótką chwilę jeszcze się ze mną podroczył,
A później niespodziewanie winda ruszyła.
Z Mateuszem na dachu wte wewte jeździła.
Pobiegłem piętro niżej i windę wezwałem.
Następnie u góry do szybu się schyliłem.
Zacząłem na piętro wyciągać Mateusza
I wtem zorientowałem się, że winda rusza!
Spróbowałem wepchnąć kumpla na dach z powrotem
Nie zrobiłem tego wystarczającym tempem.
Konstrukcja windy zatrzymała się na rękach,
Zawahała się i zostawiła je w strzępach.
Mateusz jechał do góry okaleczony.
A ja pozostałem na piętrze przerażony.
Fala jego wrzasków gdzieś z góry docierała.
Obok mnie para jego rąk we krwi leżała.
Na jednej wciąż tykał komunijny zegarek.
Jak teraz będzie głaskany jego owczarek?
Ogarnąłem się i po pomoc zadzwoniłem.
Po chwili na głośny szloch się również zebrałem.
Pół godziny później ujrzałem światła w szybie.
Oznaczało to, że pomoc już szybko idzie.
Wyciągano Mateusza na innym piętrze.
Nadal jednak u góry ziało szybu wnętrze.
Jakiś nieszczęsny człowiek spadł na windę z góry
I ciężkie lania miały zastać nasze skóry.
Winda znów ruszyła. Teraz przecięła nogi.
Kadłubkiem zatem został mój Mateusz drogi!
 
Przez miesiąc kartka z „awarią dźwigu” widniała.
A na mnie poważna konsekwencja czekała.
Sądzono mnie. Kradzież i kalectwo dwóch osób.
Czy, by uniknąć kary, istniał jakiś sposób?
Moi rodzice byli całkiem załamani.
Co dzień skórzanym pasem po tyłku mnie lali.
Mateusz był jednakże w gorszej sytuacji,
Odkąd to doświadczył poczwórnej amputacji.
Czy nasza przyjaźń wytrzyma kolejne lata?
Pomimo wszystko, byłaby to duża strata.
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy.
Niedobrze, jeśli kradniesz, a to kumpel beczy.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 1 may 2018

Achtung!

W szkole cieszyłem się zachowaniem wzorowym.
Byłem dzieckiem naprawdę bardzo ułożonym.
Lubiłem, jednakże bawić się petardami,
Choć podobno groziło to w nocy sikami. 
Pewnego dnia odbył się odpust parafialny,
Połączony z pogańskim paleniem marzanny.
Nasz farosz był po prostu bardzo liberalny
Oraz rozgrzeszał nawet stosunek analny.
Najprawdopodobniej sam takowy uprawiał
Oraz sobie samemu się z tego spowiadał.
Głównym moim celem było kupno achtungów, 
Zazwyczaj sprzedawanych przez jakichś cyganów. 
Michal, który wyglądał na nieco starszego, 
Zakupił za dychę achtunga czerwonego.
Planowaliśmy schować go do mąki w paczce
Oraz zdetonowac na polu w starej taczce.
W drodze do sklepu spotkaliśmy jednak Stasia -
- Chłopaka z porażeniem. Dręczyła go klasa.
Stasiowi można bylo niemal wszystko kazać, 
A on w ogóle nie zamierzał protestować. 
Michał polecił mu iść z nami na pole, 
A także zajadać po drodze z paczki mąkę.
Sam natomiast pobiegł do domu do piwnicy
I pomimo narastającej szybko hicy, 
Wrócił czym prędzej wraz z pudełkiem tekturowym,
Jak się okazało, gwoździami wypełnionym.
Michał włożył achtunga do tego pudełka. 
Następnie, obiecując Stasiowi cukierka, 
Kazał stać obok, by zobaczyć, co się stanie
Zacząłem przeczuwać, że dostaniemy lanie. 
Podpaliliśmy lont. Daleko uciekliśmy.
Żadnego huku jednak nie usłyszeliśmy. 
Staś stał wciąż obok paczki z achtungiem posłusznie
Oraz bąki puszczał ochoczo i radośnie. 
Nie satysfakcjonował nas ten rozwój wydarzeń.
Nic jednak nie miało się obejść bez oparzeń. 
Michał podniósł paczkę i gdy chciał lont wygrzebać,
Stała się rzecz straszna i zacząłem uciekać.
Achtung eksplodował, rozrywając pudełko
Gwoździe podziurawiły Michała jak sitko.
Chłopak przewrócił się nieprzytomny na ziemię, 
Po tym jak przemieścił się cztery kroki chwiejnie. 
Gwoździe wbiły się w policzki i gałki oczne
Wiele z nich wstrzeliło się też w klatkę i krocze. 
Jedna z jego dłoni zwisała poszarpana.
Jego krzyk poraził mnie niczym dobra zmiana.
 
Michał wylądował w szpitalu w ciężkim stanie,
A ja byłem już pewien, że czeka mnie lanie. 
Michał przeszedł bardzo poważną operację.
Niemal dojechał na ostatnią w życiu stację. 
Chłop reanimowany w operacji toku,
Prawdopodobnie nie miał już odzyskać wzroku.
Gwoździe wyciągano przez godzin kilkanaście. 
Lekarz usunął też jądra, mówiąc: "No właśnie!"
Staś nie odniósł obrażeń, tylko się wystraszył. 
Gdy ucieklem, niedoszłego oprawcę gasił.
 
We wszystkich kierunkach trzęsły się moje portki.
Ojciec przyniósł z piwnicy plastikowe worki.
W końcu wyciągnął stary kabel od żelazka.
Rzucił mnie na podłogę, tam gdzie była płaska.
Potem zaczął tłuc mnie kablem po całym ciele. 
Krwiaków i blizn pozostało mi bardzo wiele.
Dostawałem na oślep po głowie i nerkach. 
Wybił ze mnie myśli o wszelkich fajerwerkach.
Kiedy rozebrałem się przed WF-em w szatni,
Zyskałem szacunek pośród chłopięcej matni.
Zwany byłem jak z "Kamieni na szaniec" Rudy,
Natomiast Michał zyskał pseudonim Strzałowy.
Nigdy już jednak nie ujrzał ze szkoły chłopców, 
A aspirowali do miana narodowców.
Liberalny farosz za nimi nie przepadał
I do jednego z nich złośliwie się przystawiał.
Każdego po kolei do zakrystii zaciągał.
Robił to z czego tylko sobie się spowiadał. 
Michał pozniej też jego ofiarą został. 
Wniebowzięty farosz sam siebiego chłostał
Podejrzałem farosza przez okna plebanii,
Otoczonego zmartwionymi gosposiami.
Po nagu zmywały krew ze ścian i podłogi.
Przedziwne, że nie wyrosły mu jeszcze rogi.
 
Historię tą możnaby ciągnąć w nieskończoność, 
Lecz w końcu straciłbym ze zmysłami znajomość. 
Fajerwerki są wynalazkiem bardzo niebezpiecznym
Ale nie, jak w przypadku farosza - odwiecznym.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 22 january 2019

Akumulator

Oto i jest kolejna historia z zimą w tle.
Poznacie znów osoby i zachowania złe.
 
W mojej rodzinie było kilka samochodów.
Mój ojciec zwykł mieć zamiłowanie do dieslów.
Dwadzieścia lat skończył nasz stary passat B5.
Na jego tle dochodziło do różnych spięć.
Matka liczyła na zakup czegoś nowego
Lub realizację remontu domowego.
Ojciec stwierdził, że pojeździ jeszcze tę zimę,
A za nowym „gnojem” rozejrzy się za chwilę.
Mrozy nadeszły jednak szybko niespodziewanie.
Fiaskiem zakończyło się auta odpalanie.
Pomogłem więc ojcu wyjąć akumulator.
Wzięliśmy prostownik i jakiś regulator
Oraz zaczęliśmy go w łazience ładować.
Podczas podłączania zwykł iskry wywoływać.
Bałem się być z akumulatorem w łazience,
Choć ojciec rzekł, iż ładowanie jest bezpieczne.
 
Zbliżał się Sylwester. Kupiono ognie sztuczne.
Nie mogłem dłużej czekać na zabawy huczne.
Zabroniono mi je dawać młodszemu bratu,
Lecz dałem i nie obyło się bez dramatu.
W trakcie, kiedy rodzice byli na zakupach,
Skończyłem wartę przy gotujących się zupach
Oraz wyciągnąłem zimne ognie z szuflady.
Na mojego brata nie padł wtedy strach blady.
Zaczął mnie błagać, żebym dał mu zimne ognie.
Uległem, prosząc by uważał na swe dłonie.
Po całym mieszkaniu ganiać się zaczęliśmy.
W którymś momencie w łazience się zamknęliśmy.
Zimny ogień w ręku brata ciągle się palił.
Do akumulatora przy gniazdku się zbliżył.
Wtedy właśnie urządzenie eksplodowało.
Mojego brata elektrolitem oblało.
Kilka bezpieczników natychmiast wyleciało.
W całym naszym mieszkaniu prądu brakowało.
Przydałby się nam zapasowy generator.
W łazience świecił płonący akumulator.
Brat zaczął głośno płakać i się do mnie łasić.
Nie wiedziałem, czy mam pomóc bratu, czy gasić.
Elektrolit musiał go w twarz boleśnie parzyć.
Taki wypadek nie miał prawa się zdarzyć.
Powinienem brata zimną wodą opłukać,
Lecz dym sprawił, że zaczęliśmy się podduszać.
Jak najszybciej z łazienki się wydostaliśmy
Oraz przez przedpokój do kuchni pobiegliśmy.
Kazałem bratu płukać twarz i oczy w zlewie.
Wtedy dostrzegłem, że brat załatwił się pod siebie.
Zaczynali się do nas sąsiedzi dobijać.
Nim jeden zaczął drzwi wejściowe wyłamywać,
Otwarłem je i mieszkanie opuściliśmy.
Natychmiast pogotowie i straż wezwaliśmy.
Nasi rodzice również szybko się zjawili,
Bowiem o niedzieli bez handlu zapomnieli.
Brat miał spuchnięte oczy i liczne pęcherze.
Chciałem już zapomnieć o tej całej aferze.
Poparzonego brata wzięto do szpitala.
Straż pożarna nasze mieszkanie przewietrzała.
Wcześniej, szczątki akumulatora wynieśli.
Na kilka godzin do sąsiadów mnie przenieśli.
 
Akumulator wybuchł przez zapłon wodoru.
Ciężko jest się pozbyć spalenizny odoru.
Wieczorem rodzice ze szpitala wrócili
I od przemiłej sąsiadki mnie odebrali.
Gdy rzuciła im się w oczy łazienka stara,
Ojciec powiedział, że czeka mnie sroga kara.
Matka spytała ojca, czy jest przekonany.
Ojciec milczeniem potwierdził, że będę lany.
Wiedziałem już na co się szykować.
Zacząłem mej uległości bardzo żałować.
Ojciec kazał mi położyć się na fotelu
I zerwał ze mnie majtki jak kurwie w burdelu.
Następnie związał mi ręce i nogi sznurem.
Do ust dał kijek, bym łatwiej mierzył się z bólem.
Przypiął mnie do fotela pasem transportowym
Tak trywialnie, że prawie oddychać nie mogłem!
Następnie wyjął z szafy rzemień z supełkami,
Które miały spotkać się z mymi pośladkami.
Ojciec wziął zamach i siarczyście mnie uderzył.
Piekący ból z tyłu mego ciała mnie przeszył.
Łzy gwałtownie do mych oczu się cisnęły.
Za każdym razem pośladki bardziej paliły.
Ojciec zadał mi pięć serii po dziesięć razów.
Wypuściłem w trakcie sporo śmierdzących gazów.
Cały czas drewniany kij mocno zagryzałem.
Z końcem drugiej serii na fotel się zeszczałem.
Równocześnie wyłem, krztusząc się własną śliną
Oraz rozważając nad swoją wielką winą.
Matka na to uwagi zbytniej nie zwracała.
Gdy ojciec mnie lał, krzyżówkę rozwiązywała.
Rozpaczliwie próbowałem się jakoś wyrwać,
Jednak pas dawał radę skutecznie mnie trzymać.
Przy piątej serii już milczałem patrząc w ścianę.
Nie czułem już pośladków, które były lane.
 
Gdy było po wszystkim, ojciec odłożył rzemień.
By poprawić resztki włosów, sięgnął po grzebień,
A potem zluzował pas i zdjął ze mnie sznury.
Podduszony miałem twarz w kolorze purpury.
Krztusząc się wyplułem drewniany kijek z mych ust.
Upadł na leżącą na fotelu stertę chust.
Stanąłem niepewnie na silnie drżących nogach.
Poczułem strużki krwi na pośladkach i udach.
Ojciec kazał mi się skłonić i podziękować.
Braku rozsądności powinienem żałować.
Matka podała mi zimny okład z rumianku.
Leżałem na brzuchu, tylko z górą we wdzianku.
 
Zanim ojciec niemalże zatłukł mnie w amoku,
Było jasne, że brat stracił wzrok w jednym oku.
Przez tydzień nie byłem w stanie chodzić normalnie.
Z trudnością przychodziło mi też załatwianie.
Zamiast siadać na desce, musiałem przykucać,
A potem tyłek ostrożnie wodą wypłukać.
Miast siadać w wannie, nauczyłem się brać prysznic.
To lanie miało mi się jeszcze nie raz przyśnić.
Zazwyczaj musiałem potem zmieniać piżamę,
Bowiem w śnie było przyjemne niespodziewanie.
Fotel w salonie starannie umyć musiałem,
Gdy byłem bity, obficie się nań zeszczałem.
Ojciec postanowił w końcu sprzedać passata.
Zszedł segment niżej i kupił tipo (fiata).
Kiedy tylko robiło się zimniej na dworze,
Przypominałem sobie o akumulatorze…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2018

Łoj! Babina wpadła do ogniska!

Byli sobie dziad i baba.
Pewnego dnia rozpalili ognisko,
Rozpalilililili ognisko…
Łoj! Babina wpadła do ogniska!
„Łoj! Płomienie liżą me ciało!
Łoj! Żar wrzyna się w me stare kości!
Łoj! Swąd mego palonego ciała czuć już u sąsiadów!
Łoj! Jak to boli!
Łoj! Łooj!! Łoooj!!!”
Dziad złapał się za głowę
I pobiegł po wodę.
Nie zdążył…
Zwęglona babina leży w łogniu i jęczy:
„Łoj, jo zła była w życiu…”


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 17 december 2018

Plantacje

Gdy słońce zachodziło na naszej plantacji,
Oznaczało że zbliża się pora kolacji.
Odchodziliśmy od stanowisk. Stawaliśmy
I aż przyjdzie do nas Pan oczekiwaliśmy.
Przychodził zazwyczaj spóźniony i pijany,
Śmiertelnie poważny i wiecznie rozgniewany.
Nim wszyscy mogliśmy przystąpić do posiłku,
Sprawdzał owoce całodziennego wysiłku.
Jeśli postępy były niewystarczające,
Skazywał wybieranych losowo na chłostę.
Raz Pan przywiązał biedną murzynkę do słupa
I kazał mi ją lać, aż krwią spłynęła dupa.
W tym czasie pistolet do głowy mi przystawił
I patrzył jak korbacz ciało do ścięgien ranił.
Po festiwalu przemocy Biblię nam czytał.
Kiedy już wszystkich z treści kazania przepytał,
Każdy mógł otrzymać porcję wystygłej strawy
I wypocząć przed kolejnym dniem przeprawy.
O szóstej rano siadaliśmy do laptopów,
By wykonywać kolejne porcje projektów.
W tym czasie Pan negocjował nowe projekty
Lub rekrutował narybek do naszej sekty.
Dwustu trzydziestu było nas na pierwszym roku.
Z uczelni wracaliśmy, jak teraz, po zmroku.
Dziki kapitalizm porwał nas na plantację,
Gdzie w naszych bólach rodziły się inwestycje.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 31 december 2019

Mumia

W gimnazjum wybrałem się na wycieczkę szkolną.
Miałem klasę niestety bardzo nieudolną.
Trzy doby spędzone w hoteliku nad morzem
Były niekończącym się opierdolem.
Wychowawcy do późnej nocy pilnowali,
Abyśmy alkoholu nie degustowali.
Jeden nasz kumpel był sam zakwaterowany.
Pobyt ze swoją dziewczyną miał zakazany.
Szkoła nie chciała bowiem płacić alimentów.
Prawdę mówiąc, to rola prawnych opiekunów.
 
Każdy pokój spędzał wieczór przed telewizją.
Nikt nie chciał się zetknąć z nauczycielką-pizdą.
Przyznaję, że byliśmy wtedy bardzo durni.
Po nocnym seansie filmu na temat mumii,
Nastraszyć kolegę się zdecydowaliśmy.
Najwyższego z nas srajtaśmą owinęliśmy.
Chłop założył też na głowę worek foliowy.
Każdy z nas, by wyjść na korytarz, był gotowy.
Czym prędzej wszystkie żarówki wykręciliśmy.
Z mumią na czele korytarzem ruszyliśmy.
Pod pokoju kumpla drzwiami się znaleźliśmy.
Bacząc, by nie zaskrzypiały, je otwarliśmy.
Kumpel siedział z dziewczyną między kolanami.
Dziwka intensywnie pracowała ustami.
Słyszałem, że była z pochodzenia krzyżówką
Pijaczyny z Ukrainy z jakąś Żydówką.
Szlaufiara czym prędzej od kumpla odskoczyła,
A z kolei jego twarz się zarumieniła.
Nagle przebrana mumia dusić się zaczęła –
Plastikowy worek ze srajtaśmą wciągnęła.
Próbowaliśmy wyciągnąć go z jego gardła.
Przeszkadzała nam przy tym wszechobecność sadła.
Dziewczyna jak najszybciej do nas doskoczyła
Oraz wciągnięty worek wysysać zaczęła.
Ostatecznie pomogło dwóch nauczycieli,
Którzy to nasze krzyki z dołu usłyszeli.
Powiedzieli nam, że za ten wybryk konsekwencje,
Zamierzają wziąć wyłącznie we własne ręce.
Zapowiedział nam także surowy wuefista,
Że za to zdarzenie czeka nas rekonkwista.
 
Rano cała grupa na plażę się udała.
Tam właśnie nasza kara wykonać się miała.
W tym celu kazano na brzuchach się położyć
I wszystkim kolejno kąpielówki zdejmować.
Geograf wziął do ręki szkło powiększające,
Aby skupiać na tyłkach promienie słoneczne.
Cały ten proceder był bolesny koszmarnie.
Gdybym miał taką możliwość, wybrałbym lanie.
„Widzę, że ktoś w twoim domu ma ciężką rękę…” –
Rzekł geograf, gdy zobaczył niejedną pręgę.
 
Tak więc z wycieczki z pamiątkami wróciliśmy.
Wypalone kutasy na tyłkach mieliśmy.
Jaki tej opowieści zatem morał będzie?
Z plastikowym workiem trzeba uważać wszędzie.


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii

Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,
I czytam o chłostach, przechodzę w stan euforii.
Rozmyślam o tym bólu i czuję się jak ptak,
Który na pewno, przenigdy nie czuł się jak flak.
Jestem radosny, ale spragniony tych batów
Oraz okrutnych, silnych i bezwzględnych katów.
Ten ból jest tak piękny, że mógłbym wyć i śpiewać
Jednocześnie; podczas chłosty rozkoszować się
Ze śmiechu i radości przepełniającej mnie.
Ale jeśli się to niestety nie spełni, nie.
To niemożliwe. Wiem! Mój ojczym dziś pijany!
Poproszę go i zostanę ubiczowany!
Poszedłem. Zgodził się. Wyszliśmy na podwórze.
Do bata przywiązałem trzy pazury kurze.
On przywiązał mnie do drzewa – na dobrą chłostę.
Wraz z pomocą noża zerwał ze mnie koszulę.
I pierwszy bat. Zobaczyłem Stefana Hulę,
W skoku w Zakopanem. A jego narta to bat,
Którym biczował mnie mój ojczym-kat.
Rozkosz trwała długo – dobre kilka minut.
I kiedy wbił się kolejny pazura kikut,
Usłyszałem samochód. Nie! To moja mama!!
Gdy przed nią stanęła kolorów mej krwi gamma,
Okrzyk z jej ust się wyrwał. Pobiegła zadzwonić
Na policję, aby mnie przed „katem” uchronić.
To koniec. Łezki w mych oczach się pojawiły.
Tak bardzo ci dziękuję, mój ojczymie miły!
Przyjechała policja. Kaftan nałożony.
W ciągu sekund ojczym został odprowadzony.
Matka wbiegła, kata z liścia uderzyła.
Następnie me schłostane plery przytuliła.
Matki uścisk jest piękny, ale baty lepsze.
„Zaraz jedziemy do szpitala.” – matka szepcze.
Surowica już podana, rany zaszyte.
Czy moje plecy będą jeszcze trochę bite?
Leżę bardzo smutny w łóżku i postanawiam:
Znajdę człowieka, który chłostą będzie mawiał:
Chłosta boli, chłosta parzy,
Chłosta wielce nas obdarzy!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Słowo o antysemityzmie

Warszawa, 1879 r.
 
Siedzę w celi na lodowatej posadzce,
Wcześniej hasałem wokół w niesfornej gromadce.
Jędrzej, guru grupy, pokazał nam piękny dom.
Aż szkoda, na myśl jakby w niego uderzył grom.
„Bogactwo, majątek – tutaj mieszkają Żydy.”
Powiedział Jędrzej. „Powybijajmy im szyby!
Janek, [tak mnie wołano] rzuć pierwszy, bier kamień!”
Podał mi dość spory głaz i poklepał w ramię.
Nie bacząc, w okno na pierwszym piętrze rzuciłem.
Trzask się rozległ, szkło rozprysło - w środek trafiłem.
Wtem zaś moi kompani poczęli uciekać;
Ja też, lecz stopa z kamienia musiała zjechać.
Upadłem, kolano rozbiłem. Spojrzałem w tył.
Mężczyzna stał w drzwiach i z nienawiści wył:
„Wy bandity! Wy chuliganaw!” – tak on ryczał!
„Swołocz! Ja budu wam! Milicja! Będziesz kwiczał!”
Zląkłem się bardzo. Dopędziła mnie obława.
Tu nie ma żadnych Żydów! Rusy dotkła sprawa!
Chciałem się ruszyć, ale kolano bolało.
A przyjaciele? Żadne z nich nie poczekało.
Z okien patrzyli inni mieszkańcy. Facet podszedł,
A razem z nim strach do mnie jeszcze większy przyszedł.
Alexander Kotzebue był mężczyzną w drzwiach.
Wiele mniej przeraziłby mnie giełdy duży krach.
To brat namiestnika Warszawy! Słynny malarz!
Co ja miałem począć?! Z czego zapłacić haracz?!
Wtem pochwycili mnie dwaj rośli mundurowi.
Nim do dorożki zabrali, ręce mi skuli.
 
Sąd, godzina trzecia. Ostatnią ma rozprawa.
Zbiegła się dosyć spora część miasta Warszawa.
Ponoć ten sędzia lubił na chłostę skazywać.
Nie chciałem się jednak mundurowym wyrywać.
Sędzia zapytał: „Dlaczego rzuciłeś w szybę?
Przy domu artysty miałeś taką potrzebę?”
„To nie ja chciałem! To Jędrzej! Łon mi tak kazał!”
„A skoczyłbyś do Wisły jakby ci nakazał?”
„Łon powiedział, że tak trzeba, bo tam som Żydy.”
„Szto ty skazał?! Łoj, nie prędko łopuścisz dyby…
Jam też Żyd, i szto? Rzucisz mi w głowę kamieniem?!
Albo uderzysz mnie tera jakim rzemieniem?!”
Zamarłem. „To aż tak pan sędzia jest bogaty?!”
„Molczats!!! Porki mu trza!!! Dwa mendle na trzy knuty!
A noc prześpisz w więzieniu - kat jest na urlopie.”
Na myśl aż zaswędziała mnie skóra na dupie,
Nogi ugięły. Dostanę prawdziwym batem!
Przeraziłem się. Wiem jak to jest dostać pasem.
To już jest źle. A co dopiero długim biczem!
Stanę więc przed palącego bólu obliczem.
Jak wielkie odniosę rany? Czy się zagoją?
Mam czekać noc spokojnie aż mi skórę złoją?
„A za szybę kopa rubli – pokwitowanie.”
Biada mi! Od ojca jeszcze bardziej dostanę!
 
Sędzia uderzył młotkiem i koniec rozprawy.
Zawieźli mnie więc do innej części Warszawy.
Zabrali do szarego budynku i tak siedzę.
Ciemno tu. Czeka mnie kara. Co to będzie?!
Wtem przez kraty w oknach ujrzałem jakieś cienie.
Ciekawskie postacie – to byli „przyjaciele”!
„A bodaj pieron was! Jeno tyle umicie?!”
Krzyknąłem. „Siedź cicho tera! Czekaj na bicie!”
Łzami się zalałem: „Jędrzej ja cię zabiję!
Wy ubljudak! Ło ja żem biedny… Co to będzie?!”
Ponoć był zwyczaj, że baty w soli maczano,
Zatem błahostką będzie rozbite kolano!
 
Może to dziwne, ale istniała ustawa,
Która dawać więźniom witaminy kazała.
Nie miałem jednak ani trochę apetytu.
Na moich plecach pozostanie blizn bez liku.
Naczelnik odczytał mi chłosty regulamin.
Słuchałem, zajadając się paczką witamin.
Jak trza się zachowywać w poszczególnych fazach?
Skazanemu wolno krzyczeć tylko po razach.
Nie mogę się także odzywać nieproszony.
Z ubrań ponad pas zostanę ogołocony.
Muszę stosować się do rozkazów strażników,
Mundurowych, namiestników i naczelników!
Biurokracja! Ile jeszcze mam się nasłuchać?!
W więzieniu nawet miski nie mogę wypłukać.
Chcę to mieć za sobą. Cały dzień jutrzejszy.
Wyspałbym się, gdyby tylko loch był cieplejszy.
Musiałem się jeszcze do batów przygotować –
- Starannie całe plecy oliwą wysmarować.
 
Cóż żech zapamiętał z tej strasznej nocy w celi?
Odór! Z miejsca, gdzie starzy więźniowie siedzieli.
Jeden z nich wziął zapytał za co mnie wsadzono.
Rzekłem, iż coś stłukłem i źle mnie osądzono.
Przyznałem, że czekają mnie baty i grzywna.
Przeraził się współwięzień: „To nie twoja wina!
Cóż za łokrutne rządy ten kraj łokupują!
Kalectwem chłopca każą! Na śmierć ubiczują!
Pięćdziesiąt minie lat jak siedzę w tej niedoli!
Nie chcę stąd wychodzić! By patrzeć jak cię boli!”
Czy ten nieszczęsny człowiek miał na myśli Żydów?
O wiele bardziej obchodził mnie los moich pleców.
Nie pomogły mi wcale te słowa „otuchy”.
Baty będą ciężkie, nie okazałem skruchy!
„Jak ni bydziesz móg wyczymieć, krzycz wniebogłosy!”
Rzekł więzień, którego raz zbito koło szosy.
„Później żech polegiwoł przez miesionc na brzuchu.
Zrobiły mi się łodleżyny łod bezruchu.
Z tyłu rany, z przodu rany… pożal się Boże!
Widziołech swe bijące serce – jak w horrorze!
Dostałech końskim batem – doszło zakażenie!
Wim, że jesteś hardy. Wyczymiesz ciosów wiele;
Wy wsiegda budziecie imieć śledy na ciele…
Przekonamy się, na którego kata trafisz.
Nie żeby, któryś z nas tu chciał cię jakoś straszyć,
Acz niektórzy mięśnie łod kości łodbijają;
Najcięższe baty do chłostania wybierają.
Nie wiem co gorsze: cyrkowy bicz bardzo długi,
Czy też pejcz z hakami. Krew i tak leci w strugi.
A może złoją cię jeno pasem zwyczajnym.
Tyś bajtel, a łzy ciekną najbardziej łodważnym.
Lepiej w dupę niż w plecy – nie łodbiją nerek,
Co spowodowałoby komplikacji szereg.”
Potem zdjął koszulę by swe blizny okazać.
Na ich widok zemdlałem, chobym zaczął spadać.
 
Przyszli po mnie już o godzinie szóstej rano.
Próbowałem uciec. W kąt celi mnie zagnano.
Z jednej strony chciałem tą chłostę mieć za sobą.
Z drugiej nie chciałem czuć jak plecy strasznie bolą.
W końcu wyprowadzili mnie w ciasnych kajdankach.
Po tej chłoście nie będę mógł jeździć na sankach!
Na furmance zawieźli mnie znowu do centrum.
Podczas jazdy mój strach osiągnął apogeum.
Powoli zbliżałem się do miejsca mej kaźni.
Przybędą z delegacją jacyś ludzie ważni!
 
Gdy stanęliśmy zgromadzenie już czekało.
Dostrzegłem krew. Przede mną już kogoś chłostano!
„Skończyli go batożyć i łodepchnęli.
Padł zara, ale litości żodnej nie mieli.”
Opowiadał wokół ludziom jakiś stary dziad.
„Za moment ukarany zostanie kolejny gad!”
O rety! Dostrzegłem w tłumie moich rodziców!
Rozmawiali spokojnie wśród innych kibiców.
 
„Nieletni Jan Ziemba. Wyrok w imieniu cara:
Szestsdiesjat rubljej platić oraz chłosty kara.
Trzydzieści razów. Każde dziesięć - innym knutem!”
I rzucili mnie na ziemię, przydepli butem!
Jednak zaraz podciągli mnie i skuli w dyby.
Chciałbym, żeby to wszystko działo się na niby…
Nie czekałaby na mnie teraz kara sroga,
Jak ja, głupiec, dałem się podpuścić! Na Boga!
Szarpnąłem się. „Puśćcie mnie! Chcę wrócić do domu!”
Milicjant rzekł: „Żel szto ty? Chcesz się skarżyć? Komu?”
„Puśćcie mnie! Tak przecież nie można! Ja nie chciałem!”
Tłum chichotał, a ja ile sił się rzucałem.
„Jeszcze gówniarza nawet kat batem nie bije,
A łon już niczym węgorz pod nożem się wije!”
Darłem się dalej: „Wypuśćcie mnie!!! No kurwa mać!!!”
Oburzył się tłum wokół. „Więcej batów mu dać!”
„Ja umoliaju was!!!” – rozpaczliwie krzyczałem.
Przeczekano histerię - po niej jeno drżałem.
„Możet byc nie kricziets?” – zapytał mundurowy.
„Ja bojuś…” jękłem, czując żelazne okowy.
Bez nadziei i bez sensu nimi szarpałem
I tak, co jakiś czas sobie pobrzękiwałem.
Czy istniała szansa, że któraś z oków pęknie?
A ja uwolnię się i do domu ucieknę?
A gdybym tak poprosił o zmianę typu kary?
Od chłosty wolę dłuższe więzienia koszmary.
Zaprzyjaźniłbym się bardziej z tymi więźniami,
A tu muszę mierzyć się z ciężkimi razami.
„Teraz?! Nie ma mowy! Był czas, by się odwołać.
Wasza bieda, szto wy nie znali. Możesz wołać.
I tak bym się nie zgodził. Z więzienia można wyjść.
Ból spamiętasz” rzekł sędzia, a ja zacząłem wyć.
W tłumie zjawił się filozof miejscowy.
Osądy wydawał ten demagog sejmowy.
„Czy istnieje sens katować tego młodzieńca?
Czy sąd nie wymyśli innego przedsięwzięcia?
Jaki jest koszt tego całego zgromadzenia?
Tych narzędzi, katów, więzienia opłacenia?
Lepiej uczyć niż karać. Lepiej dać niż lać!”
„Zamilcz socjalisto! Won! Tu nie jest twoja brać!”
Przynajmniej jeden człowiek stanął w mej obronie.
Oddam głos na niego kiedyś i łzy uronię.
 
Po kwadransie próśb i gróźb w końcu opadłem z sił.
Teraz nadszedł moment, w którym kat będzie mnie bił…
Cud! Poluzowały się kajdany na rękach.
Wyszarpłem je z dybów i stanąłbym na piętach,
Ale wtem mój czujny ojciec wyskoczył z tłumu;
Wepchnął mnie w dyby nie zadając sobie trudu.
Nowy, cięższy łańcuch pośpiesznie przyniesiono.
Krzycząc po rosyjsku w twarz mnie nim uderzono!
Straciłem przednie zęby, krew się wnet polała.
Stojąca obok zakonnica oniemiała.
Młody kleryk w czarnej sukni błogosławił mnie.
Będąc w dybach nie byłem w stanie przeżegnać się.
Wtem głos zabrał ksiądz prymas Ledóchowski –
- Arcybiskup przychylny Prusom. Zdrajca Polski.
„To zaszczyt być biczowanym jak Jezus Chrystus.
Zgromadzeni tu tylko posłuchamy świstów.
Trzydzieści batów tylko raz starca zabiło,
A takiemu jak ty jeszcze nie zaszkodziło.
O co tyle krzyku?! Musi być jakaś pokuta!
I grzywna w rublach – to bardzo dobra waluta.
Przyjmij wszystkie baty w imię Ojca i Syna
I Ducha Świętego. Niech twarda będzie lina!”
Po tych słowach odprawił jeszcze nabożeństwo.
Bardzo religijne było to polskie księstwo.
Ojciec i matka pozostali nieugięci.
Inni gapie wydawali się wniebowzięci.
Miałem łzy z piachem na wykończonej twarzy.
Stary dziad krzyczał: „Chłosta wielce cię obdarzy!”
Niech zaczną mnie już lać. Niech skończy się ten chaos!
W takim tempie wyrośnie mi już prędzej zarost.
Czekałem z niepokojem na ciosów początek.
Wiedziałem, że to najgorszy w mym życiu piątek.
Nie myślałem, że czeka mnie kara straszliwa,
Choć rozbite okno to w pełni moja wina.
W tłumie stali ludzie posępni lub weseli.
Mundurowi ze stołem batów przybieżeli.
Myślałem nad tym, czy bardzo będzie bolało
I jak wiele bliskich osób mnie oszukało.
„Ja proszu… liekko” szepnąłem, gdy kat był obok.
Rzekł: „Z całej siły! To mój zawód. Ja nie borok!”
Owiał mnie chłód, gdy on rozerwał mi koszulę.
Namiestnik patrzył z uwagą na mą niedolę:
„Ten młody człowiek w pełni zasłużył na karę.
Niech każdy raz zostawi mu na zawsze szramę!
Podgatowić knuty! Graf wsłuch każdogo bita!”
Liczyłem, że mnie ułaskawi, a tu lipa.
 
Kat wziął pierwszy knut. „Adin!” Rozpoczął. Świst, trzask, krzyk.
Myślałem, że to kat z mocy, ale to mój ryk.
„Dwa!” Świst, trzask, krzyk. Poczułem ciepło krwi na plecach.
„Tri!” Ból przypomniał mi o biczowanych Grekach.
„Citirie!” „Nie wytrzymiem!!!” „To początek!
Piec!” Spojrzałem z błaganiem na świątek.
„Łojcze! Łojcze! Dlaczego mnie nie uratujesz?!”
„A po co?! Jak na łopinię rodziny plujesz!
A nie łoszczędzać tutaj go! Lać i po tyłku!
Ażeby ryczał tak jak krowa na Powiślu!”
Nic już teraz nie zdoła mych łez zatamować;
Ani krwi z ran pleców, które kat raczył orać.
Łzy zaczęły mi płynąć teraz szybciej niż krew
Z ran, których nie zdoła nigdy zamknąć żaden szew!
„Nie rób mi wstydu! Przyjmij baty jak mężczyzna!” –
Rzekł ojciec, gdy cień rzucała jego tężyzna.
„To dla twojego dobra!” – powiedziała matka.
Chyba zdawała mi się ta ich gadka-szmatka.
Nie przeszkadzało im, że tłucze się ich syna
Za głupią szybę, i że to nie jego wina.
Sam zgubiłem rachubę już przy pierwszych razach.
Prawie straciłem przytomność w kolejnych fazach.
Medyk cucił mnie octem, gdy spuszczałem głowę.
Nie miał prawa jednak leczyć bólu chorobę.
Ból był tak silny, że aż graniczył z rozkoszą,
A koniec pejcza rozrywał skórę ochoczo.
Wiedziałem, że każdy bat będzie bolał strasznie,
Ale nie myślałem, że skończę aż tak marnie.
Brakło mi tchu, żeby krzyczeć, plecy płonęły,
A włosy kata fruwały jak te Jagiełły.
Krew tryskała na tłum najbliższy widowisku,
Acz nie przeszkadzało to stojącym w tym ścisku.
 
Podczas gdy ja cierpiałem męki za swe winy,
Stary dziad stał przede mną, strojąc dziwne miny.
Tamten stary dziwak wyśmiewał moje męki,
Choć sam pewnie nie przeżyłby takiej udręki.
Chłoście wtórowała też orkiestra z bębnami,
Choć zagłuszałem ją, wyjąc między ciosami.
„A niech się wydziera wniebogłosy kanalia!!!”
Usłyszałem i wnet popuściłem fekalia.
 
„Szesc! Siem! Wosiem! Diewiec! Diesjec!” Zamiast trzasku – plask.
Teraz przyszło, by kat wymienił na inny bat.
Spośród przygotowanych wziął wielki i ciężki.
I gdy zmiażdżone miały zostać moje plecki
Rozległ się pełen wściekłości ryk: „Zostawta go!
To nie łon jest wart! Bierzcie chuligana tego!
Chciał podpalić mój dom! Gangster i antysemita!”
Zobaczyłem przed sobą brata namiestnika.
Trzymał za szmaty mojego guru Jędrzeja.
Czyżby teraz jego oczekiwała haja?
„Atpuscicje jego i dac miedikom. Ruchy!
I szto drugije adna dwuspalnaja knuty!”
„Błagam!!! Wszystko jeno nie chłosta!!!” – wrzeszczał Jędrzej.
„Nakazać jego! Ticho byc, bo będzie gniewniej!”
Namiestnik wydał rozkaz i uwolniono mnie.
Trafiłem do medyków. Ci opatrzyli mnie.
Ostatnie, co pamiętam, to ryk Jędrzeja: „Nie!!!”
Dostał on podwójne baty.
Takie to czasy…
Po jego obu stronach stanęły pręgierze
Dla innych skazańców niedostatecznych w wierze.
Zapadł mi w pamięć tenże obrazek biblijny,
Gdy współczuł mu słaby, a wyśmiewał go silny.
Ponoć po którymś razie kat biczować przerwał,
Spojrzał memu guru w twarz i kontynuował.
Ale po pięćdziesiątym rzekł: „Nie warto bić w mięso”
Skończono, gdy Jędrzej miał łzy i krew pod rzęsą.
Antysemickich wybryków z nim już nie było.
Gro tych jak Jędrzej kwiaty od spodu wąchało.
 
Ocknąłem się w lecznicy, w bandaże odziany.
Prawie bym zapomniał, że wcześniej byłem lany.
Z rana i wieczorami zmiany opatrunków
Bezże jakichkolwiek sanitarnych warunków.
Na nikim nie robiły wrażenia me piski,
Gdy medyk przemywał mi rany szkocką whisky.
Ze skórą wyrywano zaschnięte bandaże.
Później czyszczono je niby w gorącej parze
I zakładano mi je na plecy ponownie.
Przyklejano je taśmą niezwykle starannie,
Jakby obawiano się, że same odpadną.
Lekarz myślał, że mięśnie od kości odejdą.
Prawie widziałem widok własnej mogiły.
Tak się nie stało, acz rany wolno goiły.
Dotarło do mnie, że mój czyn nie był chwalebny.
Spowiedzi mej wysłuchał w lecznicy wielebny.
Powiedział mi, że Jędrzej zmarł w męczarniach tracąc krew.
„Jesteś współodpowiedzialny też za jego grzech”
Widzieć jego obrażeń nie było mi dane.
Ponoć jego plecy były tak rozszarpane,
Że widać było kości jego kręgosłupa
W miejscu, gdzie powinna zaczynać się już dupa.
Nawet jakby przeżył, nie działałyby mu nerki,
Bo zahaczył o nie pejcz długi i wielki.
Wykończyłoby go z pewnością zakażenie.
Do końca życia mógłby robić chłop pod siebie.
 
Pogrzeb mnie ominął. Wróciłem po miesiącu.
Spociłem się w lipcowym, upalnym gorącu.
I tak dostałem w domu jeszcze jedno lanie,
Bo ojciec musiał spłacić pokwitowanie.
Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.
Zmianie uległy do bicia przyzwyczajenia.
Myślałem, że się po tej chłoście nie pozbieram!
Ale wystarczy, że z rana plecy nacieram.
Nowe szkło sam musiałem malarzowi wstawić,
A on pochwalił, lecz rzekł, że mam się poprawić:
„Nie wybijaj więcej bezmyślnie żadnej szyby!
Nim rzucisz głaz sprawdź, czy faktycznie w środku Żydy…”
 
Gdy przeżyłem tą chłostę miałem lat trzynaście.
A świętej pamięci Jędrzej miał siedemnaście.
Być może nie wierzycie w całą tą historię,
Dlatego podam Wam na dowód alegorię.
Malarz, któremu zbiłem tę nieszczęsną szybę,
Na płótnie zwykł oddawać historie prawdziwe.
Jego obraz z biczowaniem Pana Jezusa
Symbolizuje jak wyglądała ma chłosta.
Są moi oprawcy jako faryzeusze,
Sędzia jako Piłat i inne marne dusze.
Ojciec przedstawiony jest jako Piotr apostoł,
Który się mnie wyrzekł nie przejmując się chłostą.
Broniący mnie filozof to Szymon z Cyreny,
A wokoło niego elektorat mu wierny.
Strażnicy tutejsi to postawni Rzymianie,
Codziennie sprawiający nieszczęśnikom lanie.
Orkiestrę natomiast ujął tu w formie chóru
Który zawodzi, aby zwiększyć czucie bólu.
Pozostali więźniowie wiszą w tle na krzyżach.
No i jeszcze tłum – ludzie o groźnych spojrzeniach.
Jako demon jest tutaj śmiejący się dziwak,
A Jędrzej jako Judasz rozbił sobie biwak.
Matka Boska ukazana w formie karcącej,
A całe to malowidło w oczy mydlącej.
Ukazują je odpłatnie moi wnukowie.
Jeden z nich, za flaszkę, historię to opowie.
Istniała też fotografia mych rannych pleców,
Ale nie wytrwała do dwudziestego wieku.
 
Do dziś, będąc codziennie nad Jędrzeja grobem,
Myślę nad zasłyszanym od malarza słowem.
Czy złym człowiekiem jest żyjący w Warszawie Żyd,
Że bratu namiestnika przeszkadza jego byt?
Czy mam znów szukać na mieście domu pięknego
I na żwirowisku głazu odpowiedniego?
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy:
Najpierw rzucasz kamień, a potem bolą plecy…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Bieszczadzki barszcz

Dawno temu w małej sieni,
Piękny barszcz się światłem mieni.
Chociaż rośl ta jest niewielka,
Swoim parzem chłosta wszelka.
Przyszedł za wschodniej granicy,
Męczy on plecy dziewicy.
Dziadek radził by go wyciąć.
Ojciec proponował przyciąć.
Babka chciała go posolić.
Farosz prosił by się modlić.
Ciotka za to nie wiedziała,
Że barszcz to poważna sprawa.
Wzięła rękoma wyrwała.
Potem z bólu ocipiała.
Pęcherze i oparzenia.
Ten barszcz wszystkich w górach wpienia.
Nie wiadomo, co z nim zrobić:
Czy go spalić, czy zamrozić?
Stryj począł go pasem łoić.
Liście i łodygę kroić.
Słońce, upał - barszcz paruje.
Na ratunek biegną wuje.
Biedny stryj przestał oddychać.
Przed barszczem trzeba uciekać!
Matka dała go więc krowie.
Efekt: mleko anyżowe.
Zwierzę też się poparzyło
I już długo nie pożyło.
Wymion nie dało się goić,
A krowy tym samym doić.
Synek poszczuł barszcza psem.
Źle potem było z psim nosem.
Biedna córcia w barszcz se wbiegła,
A wieść o tym się rozległa.
Mieszkańcy gór nie wiedzieli,
Jaki los barszcza podzieli.
Czy po straż pożarną dzwonić?
Po co jednak złoto trwonić.
W góry przybył więc uczony
I rzekł choć był zagoniony:
"Wy nie wiecie, ale ja wiem
Jak obcować trzeba z barszczem."
I założył okulary;
W kombinezon wdział się cały.
"Gdy tylko zacznie padać deszcz
Barszczem wstrząśnie ogromny dreszcz.
Wtedy on nie będzie parzył,
Więc go solą będę darzył."
Babka na to się zdziwiła.
Sama się tak już siliła.
Uczony zrobił inaczej,
Bo tak trzeba było raczej.
Ściął kozikiem baldachimy,
By później w ogniu zginęły.
W pustą łodygę wsypał sól.
Górale myślą: "Taki chuj!"
"Wszystko. Dobranoc. Dziękuję.
Teraz sól barszcza otruje."
Wkrótce rośli już nie było,
A wszystkim się dobrze żyło.
Nikt jednak się nie spodziewał,
Że barszcz się rozmnażać umiał.
Wiatr, włosy, sierść psa, owady -
Z barszcza zrodzą się gromady!
Bo ta inwazyjna rośl
To w Bieszczadach od dawna gość!


number of comments: 1 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Anielski barszcz

Pojechałem w Bieszczady do stryja Władka.
Tam, na wsi, biegała dzieci spora gromadka.
Wśród nich była też moja kuzynka Anielka:
Jeszcze nie czteroletnia, z warkoczem, maleńka.

Raz, w piękny dzień, dzieci zechciały wyjść na łąkę.
"Idź z nimi." kazał mi stryj, krojąc chleba kromkę.
"Pilnuj Anielki! Uważaj, bo tam rośnie barszcz!"
Jak to możliwe, żeby zupa rosła? To żart?
Barszcz przeto rośnie w garku jak wrze, nie w polu.
Odziałem się - czekały inne dzieci w holu.
Anielka przywitała się. Wyszliśmy z domu.

"Władku mój? Komuś powierzył łopiekę? Komu?
Tępak twój bratanek! Ło jednym jeno myśli!"
Rzekła do Władka ciotka, gdy ogórki kiśli.
"Sama głupiaś! Mądry chłopak, zdrów jak każdy."
Stryjek był wyraźnie innego zdania zawżdy.

Po godzinie dzieci już hasały po łące.
Chwila zadumy, radość Anielki, zające.
Nagle spostrzegłem biegnącego do nas Zbyszka.
To mój przyjaciel. Znam go od małego pyrtka.
"Wiesiek! [tak mam na imię] Chodź chyżo nad rzekę!
Dziołchy się kąpią, będziemy mieli uciechę!"
"Nie mogę! Muszę na dzieci, Anielkę baczyć."
"Na chwilę jeno! Nie chcesz na ciała popaczyć?"
"Nie chcę, lecz pragnę. Anielko, wrócę za kwadrans!"
Nie przypuszczałem jak wielki zajdzie mezalians.

Patrzymy prosto z krzaków na gołe niewiasty.
We wchłanianiu ich kształtów nie wadzą nam chwasty.
Nasycyli my się i wracamy do dzieci.
Mijaliśmy w drodze sporo wysokich kwieci.
Wtem, Zbyszek ujrzał Anielkę i począł ryczeć:
"Anielka, zostaw!!!" nie mogąc przestać dyszeć.
Udawała, że tańczy z ogromną rośliną.
"Łod soków w ciele tego barszcza ludzie giną!"
Zamarłem słysząc słowa, które krzyczał Zbyszek,
A Anielka przykładała do oczu listek.
Zbyszek odciągnął dziecko zdziwione i rzecze:
"Szybko do wody! Bo słońce skórę jej spiecze!"
Dopędziła mię obława. Czeka mię kara!
Przybiegliśmy nad rzekę, a tam Rusów zgraja:
"Nie pribliżajtesk izwraszczentsam! Biegi dermo!"
Nic nie rozumiem. Barszcz? Słońce? Jestem ofermą!
Nie było wyjścia, jak biec z powrotem do domu.
A może wcale nic się nie stanie nikomu?

Biegliśmy więc szybciej niż średniowieczni gońce,
Nieszczęśliwie dla Anielki - prosto pod słońce.
"Wiesiu! Wiesiu! Łoczy swędzą. Ni mogę paczyć!"
Zaczęła jęczeć Anielka i trwogą raczyć.
Będąc w połowie drogi poczęła też stękać,
A my ze Zbyszkiem coraz to bardziej się lękać.
Spojrzałem na Anielkę, czerwone rączęta.
Czerwona buzia i biedne chude nóżęta.
Na nas, spóźnionych, już czekali w końcu pola.
Anielka z płaczem rozpędziła się w ramiona.
"Anielkę poparzył barszcz! Trzeba do szpitala!"
Wykrzyknął Zbyszek. Ciotka pobielała cała.
"Moje dziecko! Moja Anielka! Do znachorki!"
Rykła ciotka. Pobiegli wszyscy do doktorki.
Został mój stryj. Spojrzał na mnie. Pogładził wąsy.
"Nie pójdziesz dziś wieczorem na ubaw na pląsy.
Idź i czekaj na piętrze w moim gabinecie.
Wraz z pasem. Co się łodwlecze to nie uciecze."
 
Czekałem w stresie. Stryjek wrócił po godzinie.
Jest źle – wnioskowałem łatwo po jego minie
I odgłosie jego ciężkich kroków na schodach.
Nie pójdę na bigiel. Mogę marzyć o lodach!
Rzeźbione na zamówienie drzwi otwarły się.
Jak wyglądał cały ten gabinet właściwie?
Biblioteka, biurko i maszyna licząca.
Fotel, fajki, cygara – fanty nie dla brzdąca.
Zgodnie z rozkazem ze spodni się rozebrałem;
Kładąc się przez fotel o podłogę oparłem.
Stryj bez słowa, pociągając nosem, pas chwycił
By następni smagać mnie nim po gołej rzyci.
Ciężko było znieść bez krzyku lanie piekące,
Acz przeze mnie jego córka była w gorączce.

Tymczasem u znachorki Anielka leżała.
Przy ciotce i innych babach naga kwiczała.
Najpierw stara kobieta napluła na rany.
Później patrzyła, czekając na jakieś zmiany.
"Barszcz zła rośl być. Rany pokrzywami przecierać.
Potem płukać. Równo kwaśne mleko rozdzielać."
I sama poczęła tak robić, a dziecko wyć.
"To konieczne, jeśli dziewczynka ma dalej żyć!"
Patrząc, można było stwierdzić, że dziecko żyło,
Ale jej oczu, jak były, tak ich nie było.
A wyła coraz ciszej i ciszej Anielka.
Po godzinie w bąbel jej napuchła twarz wielka.
"Teraz wystarczy przekłuć. Pod tym nowa skóra."
Rzekła pewnie znachorka, choć była to bzdura.
Przekłuła bąbel, wycisnęła krew, osocze.
Nie było nowej skóry. Kości i warkocze.
Jeno tyle zostało z główki mej kuzynki,
A mi wcale nie więcej ze zbitej dupinki.
 
Mimo zakazu wymknąłem się na imprezę,
Licząc przy tym na mego wujostwa niewiedzę.
Ku mojemu zdziwieniu żałobę ogłoszono,
A także wielkie, czarne płótna wywieszono.
I pomyśleć, że żałoba ogarnęła wieś
Przez ten jeden przerośnięty, niebezpieczny kwieć.
Za kościółkiem, na wzniesieniu umieszczono grób,
Zapis się tam znalazł, specjalny dla małych dusz:
"Tu leży Anielka i jej pluszowy miś.
A barszcz Sosnowskiego, jak rósł - tak rośnie do dziś..."


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 may 2015

Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek")

Zawczasu dziś przyszła po mnie matka do szkoły.
Nauczyciel zza katedry spojrzał zdziwiony.
Prędko jednak matka powód przedstawiła:
Moja siostra, Rozalka, dość się zaziębiła.
Trzeba było w domu pomóc, dzieckiem się zająć,
A jeśli jej się pogorszy – znachorkę nająć.
Zazwyczaj w szkole to ja cięgi dostawałem.
Dzisiaj mnie to ominie, nawet gdy kłamałem.
Nauczyciel wypisał kwitek i poszliśmy.
Dotychczas w chorobie jeno się modliliśmy,
Acz teraz było gorzej - musieliśmy działać.
Dobrze, że zaczęliśmy pieniądze odkładać.
Gdy przyszliśmy do domu Rozalka leżała;
Ojciec stał przy niej z dziadkiem, a babka płakała.
Mimo grubego przykrycia cała się trzęsła,
Tak, że aż poruszały się od łóżka przęsła.
„Nie pomogły ziółka i nie pomógł rumianek.
Jak nie przyjdzie znachorka, nie ujrzy jej ranek.”
Rzekła zapłakanym głosem siedząca babka.
Sam poczułem łzy w oczach oraz moja matka.
Pobiegłem więc do chaty starej kobiety.
Słomiane drzwi, dziwne symbole, obraz piety.
Na bujanym fotelu kobieta w łachmanach.
Podniosła się do mnie, opierając na grabiach.
„Czego ci trzeba, młody człowieku?” chrypnęła.
Poczułem odór zgnilizny, gdy odetchnęła.
„Siostra ma chora, leży w domu zaziębiona.
Przyjdź do nas!” zapłakałem. „Bo umrze nam łona!”
Znachorka oznajmiła, że przyjdzie przed zmierzchem.
Podałem jej adres i już do domu biegłem.
Jasne słońce chyliło się ku zachodowi –
Widok ten znany każdemu apostołowi,
Do którego modliła się moja rodzina,
Odkąd to Rozalka zaczęła być sina.
 
Przed zmrokiem kobieta zastukała kołatką.
Ojciec prędko otworzył drzwi przed starą swatką.
Będąc jeszcze w płaszczu spytała, gdzie jest dziecię.
Rzekliśmy, że w izbie, gdzie babka zawsze plecie.
Znachorka weszła czyniąc niedbały znak krzyża.
Na biurku czekała gotowa monet ryza.
Kobieta podeszła do łóżeczka Rozalki;
Dotknęła wpierw jej, a później także jej lalki.
Osłuchała, powąchała i werdykt dała:
„Franca jest w niej wielka, a łona zimna cała!
Dziewczynkę trzeba rozgrzać, im prędzej tym lepiej!
W piecu najszybciej dziecięciu zrobi się cieplej.
Nie ma na co czekać! Czy jest dziś rozpalone?”
Przesłyszałem się? Jej zdania były złożone…
Jednakże ojciec z dziadem do piwnicy zeszli,
A stamtąd do kuchni stosik drewna wnieśli.
Babka przyniosła dużą, hebanową deskę.
Matka zdjęła znad pieca wczorajszą przepierkę.
Czy oni chcieli Rozalkę włożyć do pieca?!
Przeto ona zapali się tam niczym świeca!
Czekałem w niepokoju na rozwój wydarzeń.
W końcu spytałem: „A co w przypadku łoparzeń?!”
„Na krótko ją wsuniemy. Nic się jej nie stanie!
Acz wyjdzie z niej niedyspozycja, młody panie!”
Rzekła znachorka, a matka po córkę poszła,
Która to jeszcze nawet trzech stóp nie urosła.
Zdjęła jej fartuszek, wyjęła spod pierzyny
I przyniosła ją na desce. Czy to są kpiny?!
„Piec już rozpalony – pierwszy raz tej jesieni.
Boże, niech on choróbstwo w Rozalce wypleni!”
Wzniosła intencję babka. Drzwiczki uchylono,
A deskę z Rozalką na widłach położono.
Ojciec począł wsuwać konstrukcję w środek pieca.
Przez podmuch, aż podwinęła się wszystkim kieca.
Dziecko ocknęło się: „Co robicie, matulu?”
„Śpij grzecznie, nie zamykamy cię przecież w ulu.”
Rzekła babka. „Jeszcze chwila i będziesz zdrowa,
Lecz wpierw musi wyjść z ciebie przeklęta choroba.”
„Przeto wy mnie spalicie, matulu! Matulu!!!”
„Przestańcie!!!” Doskoczyłem szybko. „Won smarkulu!!!”
Na nic mi to było. W łeb jeno oberwałem.
Trzymałem się za czoło i w kącie płakałem.
Wtenczas deskę wsunięto do środka. Zamknięto.
Wszyscy domownicy klęknęli niczym w święto.
Przy drugiej zdrowaśce rozległ się płacz i stukanie,
Które przy czwartej przeszły w wycie i walenie.
„Już właśnie wychodzi schorzenie i demony.
Spokojnie! Jak co, to z pomocą przyjdą gromy”.
Dziadek chwycił pogrzebacz i w drzwiczki zastukał.
„Zaraz Cię wyciągniemy! Nikt cię nie łoszukał!”
Ryk i walenie ucichło. Poczułem zapach –
Ostry, kwaśny – Rozalka była w opałach!
„Można łotworzyć. Szybko córkę wyciągnijcie,
A później razem ze mną jej zdrowie wypijcie!”
Ojciec otworzył, a w głębi pieca leżał trup.
Poczułem się jakby rodziców zabił mi wróg.
Patrzyłem w szoku jak ojciec wyciąga deskę,
A na niej pomarszczoną, brunatną Rozalkę.
„Ło mój Boże!!! Co się stało???!!!” Matka krzyknęła,
Na to znachorka zastanawiać się zaczęła.
„Wielkie nieba! Za szybko wylazła choroba!
Dziewczę poczerniało. Nie miało w sobie Boga…”
Dębowa deska była zwęglona od spodu.
Ojciec podtrzymywał ją, ale jeno z przodu.
Wtem pękła i nieboszczka trzasła o podłogę.
Matka wzniosła ją, zrywając z niej skórę,
Która zwisała z niej tak jak jakiemuś zwierzu.
Do czasu pogrzebu skryliśmy ją w spichlerzu.
 
Znachorka za chęci wzięła pół ryzy monet.
Więcej nie przyszedł do niej nikt z mężczyzn i kobiet.
W nędzy i gnoju zmarła niedoszła doktorka.
Z mych bliskich na jej pogrzeb przyszła jeno ciotka.
 
Nigdy nie zapomnę widoku mej siostrzyczki,
Histerii rodziny, wyjęcia jej przez drzwiczki,
Swojego płaczu, niewywietrzonego smrodu
I nieudanych prób na pogrzeb jej ubioru.
Gorąca jej skóry odrywanej od deski.
I tej całej tragedii, strasznej rodzinnej klęski.
Co noc śni mi się czerwień jej bez włosów głowy,
Włożenie do trumienki lalki i podkowy,
Bo lubiła obserwować biegnące konie.
Wiedziała, że to koniec, gdy jej ciało spłonie?
Dosyć tego wspominania, trzeba żyć dalej.
Do szkoły chodzić i przyjmować wciry śmielej!


number of comments: 1 | rating: 4 | detail


10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1