Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 11 december 2018

Ojczym na materacu

Dwa lata minęły od śmierci ojca mego.
Matka znalazła se szaleńca nowego.
Magister inżynier i kierownik projektu.
Zamartwiony wizjami nowego obiektu.
Był to mężczyzna chorobliwie małostkowy,
Nerwicowo i depresyjnie zaburzony.
Matka była chyba jego pierwszą kobietą.
W pracy był męczącym i despotycznym estetą.
Gruby malkontent, praktykujący katolik;
Jak się okazało: pedofil i alkoholik.
 
Na wakacjach byliśmy w Krynicy Morskiej –
Miejscowości na obrzeżach tylko swojskiej.
Nie chciał z nami pojechać do Zakopanego.
Rzucał „kurwami” w geście zdania przeciwnego.
Od początku różne problemy się zdarzały.
Już pierwszego dnia zagubiłem się na plaży,
Lecz ojczyma łatwo było zlokalizować.
Na materacu jak wieloryb zwykł wyglądać.
Robił wszystko wolno i w każdym widział winę.
Dmuchanie materaca zajęło godzinę.
Pragnąłem przejażdżki do Rosji wodolotem,
Ale musiałem zadowolić się Fromborkiem.
Lubiłem też kręgle i chodzić na strzelnicę,
Ale to kąpiel w falach łagodziła hicę.
 
Nie umiałem jeszcze w morzu zbyt dobrze pływać
Tak jak matka, więc ojczym musiał mnie pilnować.
Płynąłem na materacu. On po dnie brodził.
W stronę mielizny coraz to bardziej mnie zwodził.
Zatoka Gdańska kryła licznych statków wraki.
Niespodziewanie ojczym nadepnął na taki.
Rozległ się wrzask i ojczym złapał się za stopę.
Tymczasem ja odpłynąłem na dalszą wodę.
Potem fala materac ze mną wywróciła.
„Wiedziałam, że tak będzie…” – matka się zmartwiła.
Ojczym wziął mnie na materac z powrotem wrzucił
Oraz powolnym tempem w stronę plaży zawrócił.
Matka przejęła się, że głowę zamoczyłem.
Jak najszybciej więc, ręcznikiem ją osuszyłem.
Ranny ojczym, z miną przemoczonego kota,
Oznajmił wobec, że nadepnął na U-Boota.
Matka poszła po czepek, a ja z nim zostałem.
Nie chcecie wiedzieć, co było za parawanem…


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 november 2018

Braciszek

Jaką powierzyć odpowiedzialność i komu?
Większość poważnych wypadków zdarza się w domu.
Moi rodzice musieli wyjść na imprezę,
A wcześniej mój ojciec śmiałą postawił tezę:
Jestem już odpowiedzialny wystarczająco,
By opiekę nad bratem pełnić śpiewająco.
Można było zaoszczędzić na starej niani.
Uśpię brata nim rodzice wrócą pijani.
Mama przykazała mi rosołu pilnować.
Niedzielny obiad nie mógł się przecież zmarnować.
 
Rodzice wyszli. Usiadłem przed komputerem.
Zamknąłem drzwi i bieliznę z siebie ściągnąłem.
Rozpocząłem swój godzinny seans rozkoszy.
Nagie kobiety obdarowały me oczy.
Kiedy skończyłem, poszedłem zajrzeć do brata.
Bawił się klockami, jak zostawił go tata.
Rosół na kuchence wrzał. Zdławiłem więc płomień.
Wróciłem przed monitor, by poczuć znów ogień,
Lecz wcześniej braciszek upomniał się o picie.
Mój późny powrót do kuchni zmienił mu życie.
Wszedłem do kuchni, by obmyć ręce plugawe,
Gdy spostrzegłem, że brat urządził se zabawę.
Sięgnął rękoma gotującego się garu.
 Nie mogłem zapobiec straszliwemu koszmaru.
Wrzący rosół wylał mu się na szyję i brzuch.
Od jego krzyku można było wręcz stracić słuch.
Zamarłem przerażony niczym słupek soli,
A braciszek poparzony krzyczał, że boli.
W końcu zaciągnąłem braciszka do łazienki.
Jego krzyk przeszedł stopniowo w płacz oraz jęki.
Zamierzałem schłodzić go woda na początek.
Przez nieuwagę z prysznica poleciał wrzątek.
Brat rozdarł się, a ja zerwałem mu ubranie
Wraz ze skórą. Wiedziałem, że czeka mnie lanie.
 Próbowałem odkazić rany spirytusem,
Lecz braciszek odskoczył z wrzaskiem jednym susem.
Zostawiłem płaczącego brata w łazience.
Zadzwoniłem do mamy zamiast po karetkę.
Wydusiłem, że brat w rosole się okąpał.
Najgorsze było, żech po cienkim lodzie stąpał.
Rodzice krzyczeli, żebym wezwał karetkę.
Byłem pewien, że dostanę od ojca rżniętkę.
 
Sanitariusze zastali mnie w przedpokoju.
 Mieszkanie wyglądało jak po ciężkim boju.
 Położono braciszka ostrożnie na noszach.
Odetchnąłem na chwilę przy sanitariuszach.
Potem zjawili się rodzice i policja.
 Ojciec olał, że za kółkiem jest prohibicja.
Mama pojechała z braciszkiem do szpitala.
Policja ojcu prawo jazdy odebrała.
Ojciec wiedział, gdzie szukać powodów mej winy.
Sprawdził historię w zależności od godziny.
Próbowałem go powstrzymać, lecz zdzielił mnie w twarz.
Trudna sytuację sprawił mu ojcowski staż.
Potem milczał przez pół godziny w przedpokoju.
Wiedziałem, lecz że nie zostawi mnie w spokoju.
W końcu poszedł do kuchni i grzebał w narzędziach.
Czy powinienem był już wtedy odczuwać strach?
Usłyszałem wielokrotne tłuczenie młotkiem.
Rozluźniłem zwieracze. Zapachniało smrodkiem.
Ojciec wyszedł trzymając deskę do krojenia,
Która w postaci gwoździ miała ozdobienia.
Zamiast uciekać, niemal stanąłem jak wryty.
Ojciec z deską podszedł i chwycił mnie za szmaty.
Potem błyskawicznie rzucił mnie na komodę.
Jednym ruchem zerwał ze mnie spodnie dresowe
I zaczął walić mój tyłek deską z gwoździami.
Darłem się jeszcze głośniej niż poparzony brat.
Mimo to nie ustawał w biciu mój ojciec-kat.
Oprócz uderzeń deski czułem kłucie gwoździ,
Gdy kaleczyły pośladki w bólu powodzi.
Nie zmniejszyło to furii, gdy ojciec przestał bić.
Podniósł mnie, a ja zacząłem się jak węgorz wić.
Wszedł ze mną do kuchni. Jak w makabrycznej scence
Chciał mnie posadzić na rozpalonej kuchence.
Niemalże udało mu się tego dokonać.
Jak po wylaniu barszczu musiała wyglądać.
Wyrwałem się i przez pokój krwią zachlapany
Zwiałem do łazienki i wskoczyłem do wanny.
Chciałem opłukać pośladki perforowane.
Zapaskudziłem krwią niemalże całą wannę.
Dostrzegłem ma kafelkach skórę mego brata.
Tymczasem w zamknięte drzwi deską walił tata.
 
Nie mogłem zapomnieć o ojcowskim kazaniu.
W nocy spuściłem się obficie śniąc o laniu.
Miesiąc goiły się pośladki zharatane
Deską z gwoździami, przez tatusia wcześniej lane.
Mój braciszek spędził w szpitalu trzy miesiące.
Póki ojciec nie zgnije w więzieniu nie spocznę.


number of comments: 2 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 23 august 2018

Święty Mikołaj

Mój ojciec…
 
Mój ojciec miał niezwykle stresującą pracę.
Zarabiał mało. Nie stać nas było na dacię.
Już dziesięć lat był asystentem projektanta.
Nie otrzymał nigdy jakiegokolwiek granta.
Zwykł pić alkohol oraz krzywdzić mnie i mamę.
Starczył zły dzień w pracy, by czekało mnie lanie.
Czasem jednak obiecywał swoją poprawę.
Mieliśmy na to nadzieje nikłe i marne.
 
Szóstego grudnia, chcąc niespodziankę wywołać,
W ubiór Mikołaja postanowił się przebrać.
Siedliśmy w pokoju. Spytał, czy byłem grzeczny.
Wyciągnął z worka na śmieci prezent dość liczny.
Dostałem piżamę, majtki oraz łakocie,
Komiksy oraz „Pszczółkę Maję” na kasecie.
Ucieszyłem się oraz zacząłem wygłupiać.
Począłem ojca-Mikołaja wypytywać:
Spytałem, dlaczego ma oczy jak mój tato
I bliznę na brwi, którą zrobił sobie w lato.
Mikołaj spojrzał na mnie bardzo zaskoczony.
Przez chwilę milczał. Potem westchnął przygnębiony.
Wyczułem wódkę zza doklejonego wąsa.
Nie musiał se przyczepiać czerwonego nosa…
Potem zaczął zdejmować swój strój Mikołaja.
Przeczuwałem, że kroi się poważna haja.
Z narastającą pasją zrzucał części stroju,
Gdy podeszła mama, zaprawiona już w boju.
Ojciec chwycił ją, podniósł i o tapczan cisnął.
Gorący mocz między nogami mi wytrysnął.
„Czy wy każdo zabawa musicie spierdolić?!
Nawet krisbaumu nie umicie dobrze stroić!”
W stronę choinki latały moje prezenty.
Taśma wysunęła się z rozbitej kasety.
Gdy do magnetowidu szczątki taśmy wpychał,
Mama wstała i szepnęła mu coś do ucha.
Ojciec poszedł z nią do kuchni już spokojniejszy.
Liczyłem na koniec wrażeń na dzień dzisiejszy,
Lecz z kuchni dobiegały dźwięki niespokojne.
Czerwone spodnie Mikołaja miał spuszczone.
Włochaty tyłek trząsł się w falbanach spódnicy.
Takie już potrzeby mieli alkoholicy…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 august 2018

François Ravaillac

Nie zapomnę nigdy egzekucji ojca mojego -
Królobójcy, człowieka bardzo pobożnego.
Kiedy nadszedł czas na wykonanie wyroku,
Pojechaliśmy na jeden z placów po zmroku. 
Myślałem, że ojciec trafi pod gilotynę.
Zgotowano mu jednak tortury wymyślne. 
Próbowano wydusić nazwiska wspólników.
Prawicę włożono do rozgrzanych węgielków.
Za to lewicę za grzeszną z góry uznano
I pod żadnym pozorem jej nie dotykano.
Dłoń, którą mnie tłukł i lał do kości spalono.
Następnie skórę ojca szczypcami szarpano.
Zdarto ją z jego rąk, nóg i klatki piersiowej. 
Przygotowano roztwór cieczy rozpalonej.
Mieszanka siarki i wosku zalała rany.
Modląc się oraz krzycząc ojciec był przytomny.
Następny w kolejce był olej i żywica.
Na końcu ciekły ołów wlano mu do pępka.
Po pół godzinie przyprowadzono rumaki.
Przytroczono je do kończyn ojca przez haki.
Wystrzelono z armaty i konie pobiegły.
Grube liny błyskawicznie się naprężyły.
Ojciec został rozpruty na kilka partycji.
Wtem tłum rzucił się na szczątki celem konsumpcji.
Próbowano częstować polskiego magnata,
Jednak nie chciał wiedzieć, jak smakuje mój tata...


Co poradzić bez ojca nie dano mi rady.
Takie już w dawnych czasach były Żabojady.
Fransła Ravalła
Stracony na Placu de Gewła.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 august 2018

Brunatne szambo zalało syreny

Szambo brunatne wybiło razem z racami
I wyjącymi po południu syrenami.
Pośród ostatnich Powstańców stanął szereg zer.
To jak zwykle Młodzież Wszechpolska i ONR.
Do bycia Polakami prawo uzurpują.
Historii jednak kompletnie nie rozumieją.
To ich ideologia hackenkreuz nosiła.
To ich ideologia Warszawę spaliła.
Historia kołem się toczy – mówi przysłowie.
W chłopcach z falangą traumę widzą staruszkowie.
„Bóg! Honor! Ojczyzna!” – skanduje ta obora.
„A gdzie w tym wszystkim jest człowiek?” – pytała Kora.
„Raz sierpem i raz młotem czerwoną hołotę”.
Nietrudno coś zawłaszczyć i obrzucić błotem.
Maszerujący przez Polskę nacjonaliści.
Niespełnieni kibole i akwareliści.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 july 2018

Góral

W gimnazjum zabrano nas w Tatry na wycieczkę.
Świetny pomysł, by ograniczyć w głowach sieczkę.
Sam już wcześniej bywałem z rodzicami w Tatrach.
Nudziło mnie chodzenie tylko po dolinach.
Wolałem rozmyślać o koleżance śliskiej.
Na drugi dzień zabrano nas do Kościeliskiej.
Wychowawca stanął w kolejce po bilety.
Kumple schowali w swoich plecakach kastety.
Nagle usłyszałem straszliwe konia rżenie.
Momentalnie poczułem zaniepokojenie.
Zwykłem być bardzo wrażliwy na krzywdę zwierząt.
Trudno było żyć, o bestialstwie ludzi wiedząc.
Podążałem przez parkingi za odgłosami,
Które wypełniały się jakimiś świstami.
Dostrzegłem dwóch górali. Jeden fajkę palił,
A drugi z nich stał na środku i konia walił!
Biedne zwierzę cyrkowym biczem obrywało.
Najprawdopodobniej za nic mu się dostawało.
Dostrzegłem na brązowym zadzie pręgi krwiste.
Powinienem był wtem zadzwonić na policję,
Lecz wziąłem sprawy w swoje ręce rozwścieczony.
Popchnąłem górala, który był zaskoczony.
Przewrócił się na ziemię, odebrałem mu bat
I zdzieliłem go nim prosto w zarośniętą twarz.
Góral zaczął wrzeszczeć i złapał się za czoło.
W naszą stronę kilku górali się rzuciło.
Wtem dostrzegłem, że góral bardzo mocno krwawi.
Trzymał się za oko, a krew między palcami
Skapywała obficie na parkingowy żwir.
„Moje oko! Nie mam oka!” – wydzierał się zbir.
Pożałowałem mego czynu zuchwałego.
Szybki przyjazd pogotowia ratunkowego
Tej sytuacji polepszyć nie był już w stanie.
Mogłem być pewien, że czeka mnie ciężkie lanie.
Oko częściowo wypłynęło z oczodołu.
Potwierdziłem swą winę w ramach protokołu.
Policja zabezpieczyła pejcz i stadninę.
Próbowałem jakoś odwrócić swoją winę.
Tłumaczyłem, że góral nad koniem się znęcał.
Komendant lecz rzekł, bym policji nie wyręczał.
Z wycieczki mą osobę oddelegowano.
Doniesienie do prokuratury złożono.
Na rozprawę przybyła pisowska hołota.
Górala uznano za dobrego człowieka.
Liczyło się, że codziennie w kościele bywał,
Ale już nie, że nad zwierzętami się znęcał.
Ponoć raz kobyłkę nad Morskim Okiem zatłukł,
A ojciec za odwagę na kwaśne jabłko mnie stłukł.
Sąd odkrył moją opozycyjną działalność.
Wysłuchałem wyroku, odczuwając marność.
Dopadł mnie kurator. Musiałem płacić rentę
W wysokości pięciuset złotych miesięcznie.
Nie mogła mi pomóc nawet mej matki miłość.
Takie oto mamy prawo i sprawiedliwość…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 june 2018

Uroczysty Dzień Komunii

Wiele dzieci Dzień Pierwszej Komunii stresuje.
Mnie martwi, jak mój ojciec alkohol kupuje.
Zjadłem na śniadanie cały słoik konfitur.
Ojciec powoli ubrał się w stary garnitur.
Obawiałem się, że on może coś odwalić,
Choć obiecał ostatnio, że chce się poprawić.
 
Lecz przed mszą popijał z piersiówki za filarem.
Martwiłem się, że skończy się to zaraz larmem.
Wybrane dzieci niosły do ołtarza fanty
I wtedy ojciec zaczął nucić morskie szanty.
Moim marzeniem było zapaść się pod ziemię,
A ojciec niewzruszony śmiał się sam do siebie.
Dzięki Bogu, przy Komunii się uspokoił,
Ale tuż po niej potknął się i wypierdolił.
Głęboka cisza zapadła wtedy w kościele.
Z pomocą przybiegł ksiądz oraz parafian wiele.
Szybko wznieśli ojca z łukiem brwiowym krwawiącym,
A on wyrwał się i odszedł krokiem chwiejącym.
Po chwili leżał przy kościelnej bramie w rowie.
Miałem nadzieję, że nikt tego nie rozpowie.
 
Nie stać nas było na lokalu wynajęcie,
Zatem w mieszkaniu urządziliśmy przyjęcie.
Wraz z matką, ojca do domu przytaszczyliśmy
I w sypialni, pod kocem, go położyliśmy.
Ojciec zdawał się być w coraz gorszym stanie.
Z duszą na ramieniu jedliśmy drugie danie.
Wydawało się, że już zaczął pochrapywać,
Gdy począł od ściany do ściany się odbijać.
W końcu wlazł do salonu i spojrzał na wszystkich.
Zaczął się drzeć, nie oszczędzając przekleństw licznych.
Wreszcie, gdy się zmęczył, rzekł: „No i chuj, no i cześć.”
Zrzucił obrus z zastawą. Nie było już co jeść.
 
Kiedy w końcu po tym przykrym dniu zasypiałem,
Że moje drzwi się otwierają usłyszałem.
„Komuniści jeszcze niedawno zabijali…
Kto to widział, żeby prezenty dostawali…” –
Wymamrotał ojciec i wlazł na moje łóżko.
Przygniótł mnie swym ciałem, widziałem tylko biurko.
Poczułem, jak zsuwa mi spodnie od piżamy
I wkłada mi coś siłą między pośladkami.
Jakby to było mało, pchał mnie wgłąb pościeli.
Odtąd spotykało mnie to każdej niedzieli.
Po wszystkim włożył dychę do skarbonki mojej.
Na drugi dzień tyłek bolał mnie tak, że ojej.
Pierwszy raz z ojcem do przyjemnych nie należał.
Krem nawilżający sytuacji nie zmieniał.
Odtąd wolałem więc spać w pokoju mamuni.
Taki oto był Uroczysty Dzień Komunii…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 26 may 2018

Prawicowiec

Kiedy poszedłem do drugiej klasy technikum
Zmian dokonało nauczycielskie prezydium.
Nowy kolega miał się w mej klasie pojawić,
Który nie zdał, gdyż zamiast uczyć, zwykł się bawić.
Nieznane nam były całkiem jego wybryki.
Wiedzieliśmy tylko, że nie zdał z matematyki.
Przywitał się z nami uściskiem dłoni mocnym.
Nazywał się Sebastian i był prawicowcem.
Powtarzał to bardzo często na każdym kroku.
Powiedział też, że bardzo nie lubi lewaków.
 
Dwa razy w tygodniu na lekcji geografii
Opowiadał o międzynarodowej mafii.
Nie było takiego tematu na lekcji WOS-u,
By Prawicowiec nie zabrał podczas niej głosu.
Niemal zamieniał się z księdzem w czasie lekcji religii,
A przysypiał zazwyczaj na lekcjach biologii.
Natomiast w poniedziałki na lekcjach historii,
Prawicowiec doznawał prawdziwej euforii.
Codziennie nosił tą samą bluzę z kotwicą,
Nawet gdy pogoda odznaczała się hicą.
Raz kiedyś przyszedł w niebieskiej bluzie z gwiazdkami,
Które tworzyły krąg z sierpami i młotami.
Nosił też koszulkę z zakazem skrętu w lewo
I skreśloną parą ubraną na tęczowo.
Fascynował się Wyklętymi Żołnierzami.
Wieczorem spamował naszą grupę postami.
Był zagorzałym fanem lokalnej drużyny
I wiernym chłopakiem atrakcyjnej dziewczyny.
 
Kiedyś zamiast do szkoły poszedł na wagary,
Dlatego ominęły go kolejne zmiany.
Nowy uczeń zaskoczył nas swoim wyglądem.
Albowiem, jak się okazało, był murzynem.
Nie wiedziałem jak Sebastian zareaguje.
Według niego imigranci to nędzne chuje.
 
Na drugi dzień, kiedy przyszedł, stanął jak wryty.
Zignorował murzyna i siadł jakby skryty.
Podczas przerwy jednak zaczął go zagadywać.
Zapytał, jak tu trafił i czy chce pracować.
Murzyn odparł, że przyjechał tu z takiej racji,
Że jego ojciec znalazł pracę w korporacji,
A specjalizował się on w informatyce.
„Dlaczego nie wspiera gospodarki w Afryce?” -
Prawicowiec wnikliwie o to dopytywał.
Murzyn rzekł, że dotąd we Francji pomieszkiwał.
Sebastian spytał jeszcze, czy jest chrześcijaninem
I czy regularnie żyje chlebem i winem.
Murzyn odpowiedział, że każdy z nas w coś wierzy,
Na co Prawicowiec przenikliwie go zmierzył.
 
Wydawało się, że nic złego się nie zdarzy,
Lecz nie obyło się bez przykrych komentarzy.
Prawicowiec w różny sposób niechęć wyrażał.
Na przykład przy nim bananami się zajadał.
Postanowił zwracać się do niego per „Bambo”.
Robił w klasie prawdziwe rasistowskie szambo.
Czasami też dźwięki rodem z buszu wydawał,
Ale murzyn to wszystko dzielnie wytrzymywał.
Prawicowca ignorował bardzo cierpliwie
Oraz nie poskarżył się nikomu właściwie.
 
Tydzień później Sebastian nie przyszedł do szkoły.
Pobiły go na placu miejscowe matoły.
Były to pewnie kibicowskie porachunki,
Które regularnie prowadziły do bójki.
Zdarzyło się to jednak na terenie szkoły
W miejscu, które miały obejmować kamery.
Nie ustalono lecz, kto pobicia dokonał,
Gdyż obraz z kamery szybko się nadpisywał.
Zdarzenie trafiło na rodziców zebranie.
Ojciec murzyna chciał pomóc niespodziewanie!
Jako informatyk często dane ratował.
Odzyskał film z pobiciem i na płytkę nagrał.
Policja bardzo szybko więc sprawców ujęła,
A postać Prawicowca do szkoły wróciła.
Jego rodzice dyrekcji podziękowali,
Jednakże murzynowi ręki nie podali...
 
Mógłbym napisać długi morał tego wiersza.
Postanowiłem jednak, że będę się streszczał.
Trzeba walczyć z nacjonalizmem i rasizmem,
Chyba że chcemy mieć do czynienia z nazizmem.
Wtedy nie będzie ani białych ani czarnych,
A jedynie popiół i zgliszcza ludzi marnych.


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 1 may 2018

Achtung!

W szkole cieszyłem się zachowaniem wzorowym.
Byłem dzieckiem naprawdę bardzo ułożonym.
Lubiłem, jednakże bawić się petardami,
Choć podobno groziło to w nocy sikami. 
Pewnego dnia odbył się odpust parafialny,
Połączony z pogańskim paleniem marzanny.
Nasz farosz był po prostu bardzo liberalny
Oraz rozgrzeszał nawet stosunek analny.
Najprawdopodobniej sam takowy uprawiał
Oraz sobie samemu się z tego spowiadał.
Głównym moim celem było kupno achtungów, 
Zazwyczaj sprzedawanych przez jakichś cyganów. 
Michal, który wyglądał na nieco starszego, 
Zakupił za dychę achtunga czerwonego.
Planowaliśmy schować go do mąki w paczce
Oraz zdetonowac na polu w starej taczce.
W drodze do sklepu spotkaliśmy jednak Stasia -
- Chłopaka z porażeniem. Dręczyła go klasa.
Stasiowi można bylo niemal wszystko kazać, 
A on w ogóle nie zamierzał protestować. 
Michał polecił mu iść z nami na pole, 
A także zajadać po drodze z paczki mąkę.
Sam natomiast pobiegł do domu do piwnicy
I pomimo narastającej szybko hicy, 
Wrócił czym prędzej wraz z pudełkiem tekturowym,
Jak się okazało, gwoździami wypełnionym.
Michał włożył achtunga do tego pudełka. 
Następnie, obiecując Stasiowi cukierka, 
Kazał stać obok, by zobaczyć, co się stanie
Zacząłem przeczuwać, że dostaniemy lanie. 
Podpaliliśmy lont. Daleko uciekliśmy.
Żadnego huku jednak nie usłyszeliśmy. 
Staś stał wciąż obok paczki z achtungiem posłusznie
Oraz bąki puszczał ochoczo i radośnie. 
Nie satysfakcjonował nas ten rozwój wydarzeń.
Nic jednak nie miało się obejść bez oparzeń. 
Michał podniósł paczkę i gdy chciał lont wygrzebać,
Stała się rzecz straszna i zacząłem uciekać.
Achtung eksplodował, rozrywając pudełko
Gwoździe podziurawiły Michała jak sitko.
Chłopak przewrócił się nieprzytomny na ziemię, 
Po tym jak przemieścił się cztery kroki chwiejnie. 
Gwoździe wbiły się w policzki i gałki oczne
Wiele z nich wstrzeliło się też w klatkę i krocze. 
Jedna z jego dłoni zwisała poszarpana.
Jego krzyk poraził mnie niczym dobra zmiana.
 
Michał wylądował w szpitalu w ciężkim stanie,
A ja byłem już pewien, że czeka mnie lanie. 
Michał przeszedł bardzo poważną operację.
Niemal dojechał na ostatnią w życiu stację. 
Chłop reanimowany w operacji toku,
Prawdopodobnie nie miał już odzyskać wzroku.
Gwoździe wyciągano przez godzin kilkanaście. 
Lekarz usunął też jądra, mówiąc: "No właśnie!"
Staś nie odniósł obrażeń, tylko się wystraszył. 
Gdy ucieklem, niedoszłego oprawcę gasił.
 
We wszystkich kierunkach trzęsły się moje portki.
Ojciec przyniósł z piwnicy plastikowe worki.
W końcu wyciągnął stary kabel od żelazka.
Rzucił mnie na podłogę, tam gdzie była płaska.
Potem zaczął tłuc mnie kablem po całym ciele. 
Krwiaków i blizn pozostało mi bardzo wiele.
Dostawałem na oślep po głowie i nerkach. 
Wybił ze mnie myśli o wszelkich fajerwerkach.
Kiedy rozebrałem się przed WF-em w szatni,
Zyskałem szacunek pośród chłopięcej matni.
Zwany byłem jak z "Kamieni na szaniec" Rudy,
Natomiast Michał zyskał pseudonim Strzałowy.
Nigdy już jednak nie ujrzał ze szkoły chłopców, 
A aspirowali do miana narodowców.
Liberalny farosz za nimi nie przepadał
I do jednego z nich złośliwie się przystawiał.
Każdego po kolei do zakrystii zaciągał.
Robił to z czego tylko sobie się spowiadał. 
Michał pozniej też jego ofiarą został. 
Wniebowzięty farosz sam siebiego chłostał
Podejrzałem farosza przez okna plebanii,
Otoczonego zmartwionymi gosposiami.
Po nagu zmywały krew ze ścian i podłogi.
Przedziwne, że nie wyrosły mu jeszcze rogi.
 
Historię tą możnaby ciągnąć w nieskończoność, 
Lecz w końcu straciłbym ze zmysłami znajomość. 
Fajerwerki są wynalazkiem bardzo niebezpiecznym
Ale nie, jak w przypadku farosza - odwiecznym.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 april 2018

Liczniki

Wydarzyło się to w latach dziewięćdziesiątych
Po tym jak uświadczyłem urodzin dziesiątych.
W prezencie licznik rowerowy otrzymałem.
Mogłem więc sprawdzać z jaką prędkością jeździłem.
Wybrałem się zatem do pobliskiego parku.
Rzecz jasna, wziąłem rower stojący na ganku.
Rodzice szli wolno, a ja naprzód gnałem.
Kilka chwil później wypadek spowodowałem.
Do parku wchodziło się szerokim tunelem.
Jadąc z górki, prosto w niego się rozpędziłem.
Licznik wskazywał aż dwadzieścia na godzinę,
Lecz w mojej nieuwadze łatwiej znaleźć winę.
Nagle, tuż przede mną, ujrzałem matkę z dzieckiem,
Które biegło wprost na mnie ze swym małym pieskiem.
W ostatniej chwili odbiłem kierownicą w bok,
Odbiłem się od ściany i upadłem w rynsztok.
Natychmiast przybiegła do mnie zmartwiona mama.
Płakałem na widok rozbitego kolana.
Rower leżał obok ze zrzuconym łańcuchem.
Dzieciak z pieskiem patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem.
Ojciec podniósł rower i wyprostował koło.
Parę elementów licznika się zgubiło.
Matka oznajmiła, że wraca po apteczkę.
Wraz z ojcem odwiedziłem pobliską knajpeczkę.
Ojciec zamówił setkę wódki i dwa piwa.
Wypił je czym prędzej, zanim matka wróciła.
Wiem, że bardzo nie lubił takich sytuacji.
Kiedy się zdarzały – poddawał się libacji.
Mama po powrocie kolano odkaziła
Oraz by wrócić do domu, nas zachęciła.
Ojciec na tyłach wolno powłóczył nogami.
Zazwyczaj kończyło się to awanturami.
W domu, gdy mama kolano opatrywała,
Wtem postać ojca do łazienki wparowała.
Odepchnął matkę, która do wanny upadła
I zdjął z siebie pas, upuszczając nieco sadła.
Zerwał ze mnie majtki, przez taboret przerzucił.
Jedną ręką mnie lał, a drugą matkę dusił.
W końcu wyrwała się, a ojciec zaczął krzyczeć:
„Czy wy każdo wycieczka musicie zniweczyć?
Jak mosz na mnie sapać, to sap, ino nie w doma.”
Po czym sam wyszedł i wsiadł do starego opla.
Po drodze rozbił telewizor panasonic.
Kineskop pękł, a telewizja to mój konik.
Pijak odjechał i potrącił dwójkę dzieci.
Przyjechał policjant, gdy wyrzucałem śmieci.
Po rozjechaniu bajtli rozbił się o drzewo.
Potem auto od razu w płomieniach stanęło.
Prędkościomierz zatrzymał się na stu czterdziestu.
Ojca znaleziono w kawałkach kilkunastu.
Co powinno się z tej lektury zapamiętać?
Patrz na drogę – nie licznik – jeśli chcesz zapieprzać.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2018

Wychodek

Gdańsk-Brzeźno, 1975 r.
 
Zdarzyło się to, kiedy miałem lat trzynaście,
Natomiast mój przyjaciel Tomek miał czternaście.
Rodzice wysłali nas razem na kolonie.
Mieliśmy ten sam pokój w dużym pawilonie.
W połowie wyjazdu przyjechał turnus dziewczyn.
Specjalnie więc pozbywaliśmy się pajęczyn.
 
Po wspólnym plażowaniu Tomek stał się dziwny.
Wydawał się być zupełnie rozkojarzony,
A raz w środku nocy, kiedy się obudziłem,
Rytmiczne stuki i sapanie usłyszałem.
W blasku księżyca ruszała się jego kołdra,
Zupełnie jakby tuż pod nią skakała kobra.
Drażniło mnie to, ale musiałem wytrzymać.
Niewdzięcznie byłoby z mojej strony narzekać,
Skoro rodzice ten wyjazd ufundowali.
Gorsze sytuacje z pewnością wytrzymali.
 
Parę dni później odbyło się grillowanie.
Miała być dyskoteka i wspólne śpiewanie.
Krótko po obiedzie gdzieś zgubiłem Tomka.
Nie mogąc go znaleźć poszedłem do wychodka.
Były tam cztery ustępy ze wspólnym szambem.
Przepuściłem w kolejce parę dziewczyn przodem.
Dziewczyny wychodziły z wychodków zmieszane.
Wydawały się być czymś zaniepokojone.
Jedna powiedziała, że coś jest pod deskami.
A to coś miało później śnić mi się latami.
Poprosiły mnie bym sprawdził, czy coś jest w środku.
Niechętnie wszedłem i zamknąłem się w wychodku.
Z początku przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem,
A potem całkiem normalnie się wysikałem.
Wtedy właśnie usłyszałem jak coś się rusza.
Przestraszyła się wtedy bardzo moja dusza.
Czym prędzej nawiedzony kibel opuściłem
I, że musiał wleźć tam dzik, wszystkim oznajmiłem.
Dziewczyny poleciały po starszych chłopaków.
Po chwili zjawiła się gromada pędraków.
Dwóch z nich, w rękawicach, zaczęło ściągać deski.
Ukazał się jakiś chłopak w stroju niebieskim!
Krótką chwilę chłopaki się z nim szamotali,
Aż w końcu siłą go znad szamba wyciągnęli.
Intruzem okazał się być mój kumpel Tomek!
By podglądać, uczynił se z wychodka domek.
Dziewczyny z piskiem rozbiegły się przestraszone.
Oczy Tomka wydawały się zaskoczone.
Umazany gównami, z siusiakiem na wierzchu,
Trząsł się zapłakany w świetle wczesnego zmierzchu.
Część chłopaków na ziemi boki zrywało,
A kilku innych z obrzydzeniem się patrzyło.
Po chwili przybiegł do nas kierownik obozu
I nakazał Tomkowi umycie się w morzu.
Pan wychowawca przez chwilę nad czymś główkował.
Poszedł oraz do rodziców telefonował.
Gdy Tomek wrócił, rzeczy miał już spakowane.
Jego bezsilne oczy zwróciły się do mnie:
„Co ja mam zrobić?! Pomóż! Pójdę do wariatów!”
 
I poszedł, nie uniknął też elektrowstrząsów.
Psychiatrzy zalecili chemiczną kastrację.
Obserwowano nieustanną masturbację.
Mój kontakt z Tomaszem naturalnie się urwał.
Nikt z tym chłopakiem stosunków nie utrzymywał.
Czasem na osiedlu widzieć się go zdarzyło,
Acz zawsze, któreś z rodziców towarzyszyło.
W krótkim czasie stał się zarośnięty i gruby.
Nadal interesowały go tylko dupy.
W końcu doszło do gwałtu brutalnego
I Tomek trafił do zakładu zamkniętego.
 
Nie raz byłem jeszcze uczestnikiem kolonii.
Ciekawy zatem będzie finał tej historii.
To, czy czyn Tomka był naprawdę obrzydliwy,
Zdaje się być jedynie kwestią perspektywy…


number of comments: 2 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 march 2018

Kulig

W dawnych czasach, gdy zimy były śnieżne jeszcze,
A w drodze do szkoły miotały nami dreszcze,
Miałem z kolegami różnorakie pomysły.
Jazda kuligiem rozpalała moje zmysły.
Było to chyba moje największe marzenie,
Aż w końcu przyszła szansa na jego spełnienie.
W mej okolicy zakończono remont torów.
Oczyszczono trasę z dziur, a także i z drągów.
Napadało naprawdę bardzo dużo śniegu.
Większość kierowców ruszała z drugiego biegu.
Tory pokryła równomierna warstwa puchu.
Na myśl o kuligu już cieszyłem się w duchu.
Planowałem za pomocą sznura od sanek,
Zahaczyć tramwaj, gdy obsługuje przystanek,
A następnie wsiąść na sanki wraz z kumplem Sławkiem
Oraz zacząć jechać za tramwajem ukradkiem.
 
Po lekcjach szybko pobiegliśmy po me sanki,
A potem rozważaliśmy różne przystanki.
W końcu przyszliśmy na pewien blisko zajezdni.
Był też blisko kościoła, wsiadali tam wierni.
Poczekaliśmy aż przyjedzie pierwszy tramwaj.
Wysiadły zakonnice oraz jakiś mazgaj.
Szybko sanki za tramwajem zaczepiliśmy
I zanim pojazd ruszył na nich usiedliśmy.
Maszyna zaczęła się powoli rozpędzać,
A my w radości i frajdzie rękoma wierzgać.
Chwilę później do zajezdni się zbliżyliśmy.
Jeszcze przez jeden moment głośno się śmialiśmy,
Aż nagle tramwaj do zajezdni zaczął skręcać.
Nasze sanki zaczęły się wtedy przechylać.
Ściągało nas prosto na tor naprzeciwległy.
Rzuciłem okiem tam, skąd tory na wprost biegły
I ujrzałem tramwaj pędzący z naprzeciwka!
Moja reakcja musiała być bardzo szybka.
Puściłem Sławka i na ziemię zeskoczyłem.
Parę sekund później straszliwą rzecz ujrzałem.
Tramwaj z głośnym piskiem roztrzaskał sanki stare.
Dotarło do mnie wtedy, że poniosę karę.
Sławek leżał nieruchomo w pobliżu torów.
Usłyszałem krzyki zmartwionych pasażerów.
Podbiegłem do Sławka na równi z tramwajarzem.
Cudem chłopak nie odniósł poważnych obrażeń.
Był jednak ogólnie dość mocno potłuczony
I całym tym wypadkiem bardzo wystraszony.
Wnet zjawiła się milicja oraz ambulans.
Ciekawe, czy w gazecie będzie o nas niuans.
Niechętnie podałem milicji swe namiar.
Wiedziałem, że czekają mnie solidne szmary.
Milicjant odwiózł mnie swoim radiowozem.
Ojciec nie odezwał się do mnie ani słowem.
Rozmowa mnie czekała – acz z pasem i kablem.
Taka odbywała się jednostronnym tonem.
Ojciec kazał mi ściągnąć spodnie oraz majtki.
Zamiast tego wolałem, jak grał ze mną w statki.
Położyłem się na fotelu i wypiąłem.
Ojciec zaczął mnie lać pasem wodą zwilżonym.
Wpierw pośladki niezmiernie piekły i szczypały.
Później, nim zasnąłem, przyjemnie pulsowały.
 
Nazajutrz, obolały, zeznania składałem.
Z mym kumplem Sławkiem w szpitalu się spotkałem.
Zwierzyłem mu się z bicia jakie otrzymałem,
Że po tym wszystkim cielesnych uciech szukałem.
Czekała nas za katastrofę jeszcze grzywna,
Choć wszystkiemu winna źle ustawiona szyna!”
Dlatego tramwaj skręcił nagle na zajezdnię.
Czekało nas w tej sprawie długie dochodzenie.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Uważaj co robisz, żebyś się nie zaorał.


number of comments: 2 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 february 2018

Awaria dźwigu

W moim gimnazjum często dokuczano innym
I to zazwyczaj dzieciom kompletnie niewinnym.
Czułem się bezsilny wobec tego zjawiska
Zawsze, gdy dręczyła mnie któraś morda świńska.
W którymś momencie postanowiłem zadziałać
Oraz jednego z moich oprawców ukarać.
Zbliżał się wkrótce sprawdzian z języka polskiego.
Postanowiłem, że ukradnę zeszyt jego.
Kumpla Mateusza do tego namówiłem,
Albowiem sam po prostu zbytnio się wahałem.
Mateuszowi całkiem się pomysł spodobał.
Jego tamten oprawca też czasem maglował.
Gdzie ukryć ten zeszyt się zastanawialiśmy.
Przeszło cały tydzień nad tym główkowaliśmy.
Po zdobyciu zeszytu do bloku poszliśmy.
Oraz wspólny nikczemny plan wykonaliśmy.
Wpierw, na jednym z pięter przywołaliśmy windę
Spotkałem w tym czasie sąsiadkę – starą pindę.
Następnie sprowadziliśmy dźwig piętro niżej.
Mateusz przysunął się do drzwi jak najbliżej.
Zaczepił wcześniej smyczą zamek blokujący
I otworzył drzwi. Ukazał się szyb ziejący.
Następnie, na dach windy zeszyt rzuciliśmy
Że ktoś go kiedyś znajdzie się obawialiśmy.
Mateusz postanowił zabrać go z powrotem.
I pozostawić go po prostu gdzieś pod płotem.
Nie mógł sięgnąć, więc na dach windy zeskoczył.
Przez krótką chwilę jeszcze się ze mną podroczył,
A później niespodziewanie winda ruszyła.
Z Mateuszem na dachu wte wewte jeździła.
Pobiegłem piętro niżej i windę wezwałem.
Następnie u góry do szybu się schyliłem.
Zacząłem na piętro wyciągać Mateusza
I wtem zorientowałem się, że winda rusza!
Spróbowałem wepchnąć kumpla na dach z powrotem
Nie zrobiłem tego wystarczającym tempem.
Konstrukcja windy zatrzymała się na rękach,
Zawahała się i zostawiła je w strzępach.
Mateusz jechał do góry okaleczony.
A ja pozostałem na piętrze przerażony.
Fala jego wrzasków gdzieś z góry docierała.
Obok mnie para jego rąk we krwi leżała.
Na jednej wciąż tykał komunijny zegarek.
Jak teraz będzie głaskany jego owczarek?
Ogarnąłem się i po pomoc zadzwoniłem.
Po chwili na głośny szloch się również zebrałem.
Pół godziny później ujrzałem światła w szybie.
Oznaczało to, że pomoc już szybko idzie.
Wyciągano Mateusza na innym piętrze.
Nadal jednak u góry ziało szybu wnętrze.
Jakiś nieszczęsny człowiek spadł na windę z góry
I ciężkie lania miały zastać nasze skóry.
Winda znów ruszyła. Teraz przecięła nogi.
Kadłubkiem zatem został mój Mateusz drogi!
 
Przez miesiąc kartka z „awarią dźwigu” widniała.
A na mnie poważna konsekwencja czekała.
Sądzono mnie. Kradzież i kalectwo dwóch osób.
Czy, by uniknąć kary, istniał jakiś sposób?
Moi rodzice byli całkiem załamani.
Co dzień skórzanym pasem po tyłku mnie lali.
Mateusz był jednakże w gorszej sytuacji,
Odkąd to doświadczył poczwórnej amputacji.
Czy nasza przyjaźń wytrzyma kolejne lata?
Pomimo wszystko, byłaby to duża strata.
Jedno jest pewne i taka też kolej rzeczy.
Niedobrze, jeśli kradniesz, a to kumpel beczy.


number of comments: 1 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 february 2018

Wyższy X: Globus

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Niestety, przepisy BHP zaniechałem
I ponownie do wypadku doprowadziłem.
Wózek widłowy spadł na mojego kompana
I czekała mnie znowu sytuacji zmiana.
 
Póki co jednakże do szkoły powróciłem
Ochoczo nowy semestr realizowałem.
Pojawił się nowy belfer od geografii
I momentalnie zgotował nam rządy mafii.
Profesor pochodził ze Związku Radzieckiego.
Lecz kimże był Radziecki i dorobek jego?
Trzeba było poznać kontynenty i państwa
Obowiązkowo dla szkolnego społeczeństwa.
Każdy miał wypożyczyć zabytkowy globus.
Nauczyć się i przynieść. Tak kazał szajbus.
Każdy uczeń musiał uklęknąć przed globusem
I właściwe miejsca wskazywać szybkim ruchem.
Tym którzy się nauczyli dawał lemoniadę,
A tym którzy niezbyt, fundował kijem lanie.
Zadając pytania różne triki stosował:
Trzeba było wskazać Alpy, kiedy jodłował,
Związek Radziecki, kiedy wódki se polewał,
Niemcy lub Polskę z przyszłości, kiedy hajlował,
Natomiast Tajlandię, kiedy się masturbował.
Czyżby nasz pan profesor był obieżyświatem?
Może uciekał w podróż przed kobiety brakiem?
Takoż przynajmniej starsze roczniki mówiły.
Że globus jest bardzo cenny, głosy chodziły.
Krok po kroku więc do domu globus taszczyłem.
Los jednak sprawił, że go w końcu upuściłem.
Przecznicę od domu Wyższy zza winkla wyrósł.
Nie chciał, bym globus w całości do domu doniósł.
Podstawił mi nogę. Poleciałem jak długi.
Dostrzegłem, że z globusa zrobił się wnet drugi.
Naprawdę jednak, rozbił się na dwie połowy.
Wymiar uszkodzeń był bardzo nietuzinkowy.
Spomiędzy półkul sterczała lampa i kable.
Pomyślałem o Wyższym. Niech on idzie w diable!
W domu obkleiłem globus taśmą klejącą
I sprawdziłem trzy razy żarówkę świecącą.
 
Minął tydzień i przyszedł czas na mą odpowiedź.
Profesor ujrzał szkody nim zacząłem spowiedź.
Miałem nadzieję sytuację uratować
I spróbowałem wtyczkę z gniazdkiem skontaktować,
Lecz globus nie zaświecił się. Ciemny dym buchnął.
Belfer zaskrzeczał i kilka razy chuchnął.
Następnie zaczął gryźć swoje przydługie palce
Wrzeszczał, że w tym wszystkim palce maczały malce.
Potem opuścił klasę ciężko oddychając
I trafił do szpitala podejrzenia mając.
Dyrekcja zarzuciła mi zniszczenie mienia.
Miałem też zarzut uszczerbków spowodowania.
 
Wieczorem byłem w pracy dość rozkojarzony.
Muszą powstać kolejne tej historii tomy.
Pomagałem dziewczynie obok prasowalni.
Poganiali mnie czym prędzej majstrzy nachalni.
Nieopatrznie wcisnąłem przycisk „Start” za wcześnie
I skończyło się to dla dziewczyny boleśnie.
Maszyna, wraz z płótnem, wciągnęła jejże rękę.
Za plecami usłyszałem głośną udrękę.
Prasowalnia dziewczynie rękę połykała
Oraz na przemian miażdżyła i gotowała.
Wybiegłem przerażony, wciskając przycisk „Stop”.
Odruchowo wziąłem do ręki ścierkę i mop.
Już uwolniona stała z postrzępioną ręką.
Mimo bąbli z pary, minę miała zawziętą.
 
Otrzymałem wiadomość w najbliższe święto.
Że na jakichś czas od pracy mnie odsunięto.


number of comments: 4 | rating: 3 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 2 january 2018

Błędy młodości

Każdy z nas popełnił w młodości jakieś błędy:
Zranił bliskiego; zamiast tu, poszedł tamtędy.
Ja z kolei, gdy przechodziłem przez czas buntu,
Wpadłem w złe towarzystwo, aż poniżej gruntu.
Była to młodzież bardzo chamska i zadziorna.
Czy winić za to rodziców? To kwestia sporna.
Niemniej jednak w czasie kilkunastu miesięcy
Byłem świadkiem rozbojów – każdy był prosięcy.
Tylko raz mój udział był poniekąd aktywny.
Poniosłem za to karę – usłyszałem: „Winny!”.
Nie zależy mi, by moje imię wybielić.
Postanowiłem się tą nauczką podzielić.
 
Raz banda, wrzuciła petardę do kaplicy,
Po czym usiadła na ławce z flaszką Soplicy.
Wtem podeszła do nas kobieta z chorą córką.
Spytała, czy możemy pomóc jej ze zbiórką.
Herszt splunął na bruk. Zaczął córkę parodiować:
„A może by tak w cyrku dziecko wypróbować?”
Jak nam nie wstyd, spytała nieszczęsna kobieta.
„A może pani przydałaby się mineta?”
Guru naszej bandy nie dawał za wygraną.
Biedaczka wyglądała na zrezygnowaną.
„Kiedyś była młodzież…” – rzuciła na odchodne,
Chowając worek dany na monety drobne.
Wstyd mi jest niezwykle, kiedy o tym wspominam,
A dziś jeszcze bardziej, gdy tę kobietę mijam.
Chwyciłem butelkę. Rzuciłem ją przed siebie.
Pamiętam tenże widok. Flaszka się kolebie
Oraz z impetem tłucze się na główce dziecka
I plami się czerwienią krwi jej matki kiecka.
Łatwo się domyślić – zwialiśmy, gdzie pieprz rośnie.
Akcja ta nie skończy się dla mnie radośnie.
 
Jeszcze tego dnia, do drzwi pan sołtys zapukał.
Gdyby nie znachor, całkowicie by nas spłukał.
Na szczęście mężczyzna uratował dziewczynkę,
A groziło jej zamienienie się w roślinkę.
Uznano jednak, że czyn, nie ujdzie mi płazem.
Wyprowadzono mnie w kajdankach, raz za razem.
Na drugi dzień w remizie, odbył się mój proces.
Wiedziałem, że poniosę karę za ten eksces,
Nie przypuszczałem, że będzie ona tak ciężka,
Acz krzywda, jaką zadałem, mogła być wielka.
Nie powiedziano mi, jaką otrzymam karę.
Miałem przyjść na rynek i przeprosić ofiarę.
 
Tak też uczyniłem na drugi dzień publicznie.
Moje przeprosiny zostały wnet przyjęte.
Myślałem, że to już koniec upokorzenia.
Wtem dostrzegłem porozumiewawcze skinienia.
Nagle zaszła mnie od tyłu para strażników.
W ułamek sekundy, z pomocą kilku ruchów,
Moje ręce unieruchomione zostały.
Stalowe kajdanki moim wysiłkom sprostały.
Szybko łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu.
Poczułem również miękkie rozluźnienie w kroczu.
Przyprowadzono mnie do drewnianego słupa.
Nie miała w całości wyjść z tego moja pupa,
Albo plecy, bowiem ściągnięto mi koszulę.
Nikt mi nie pomógł, choć widziano jak się kulę.
„Początkowo planowaliśmy ci wlać pasem,
Acz skoro jesteś już rosły i mówisz basem,
Lepiej będzie, jak oberwiesz skórzanym batem.
Sześćdziesiąt i po krzyku. Stolarz będzie katem.
Poleje się, co prawda, z ciebie krew, co nie lada,
Lecz dziecku mogła się stać znacznie większa krzywda.”
Osiłek wziął pejcz, nim zdążyłem się odezwać.
Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć oraz wierzgać.
Nikt jednak nie zważał na moje przerażenie.
Stolarz popisowo zaczął batem trzaskanie,
Aż w końcu z wielką siłą w plecy mi wymierzył.
Ból był niewiarygodny, jak tylko uderzył.
Szybko brakło mi tchu i cierpiałem w milczeniu.
Można było się przysłuchać tylko kwiczeniu.
Głośny świst towarzyszył każdemu ciosowi.
Nie ma opcji, by sprostać takiemu bólowi.
Mięśnie mych rąk i nóg w spazmach podrygiwały
W czasie, gdy sznury skórę pleców przecinały.
Matka chorej córki patrzyła z satysfakcją.
Sama córka zaskoczyła jednak swą akcją:
Choć na początku patrzyła z zaciekawieniem,
W końcu z płaczem nie wahała się przed bronieniem.
Bardziej jednak liczył się tłum wiwatujący
I nie zamierzał przestawać kat chłostający.
Moi rodzice to wszystko aprobowali
I ucięli pogawędkę z dygnitarzami.
Pobłogosławił mnie ksiądz z grupą ministrantów.
Pijany tłum zaintonował któryś z szantów.
Czułem się jak niewolnik na białych okręcie,
Który nawalił pracując przy jakimś sprzęcie.
W końcu, gdy już prawie że straciłem przytomność,
Chemik ocucił mnie octem. Przywrócił godność.
Przez mgłę ujrzałem sprzątaczkę z gotowym mopem.
Musiałem zabrudzić kostkę silnym krwotokiem.
Baba ścierała na bruku krew rozmazaną.
W przypływie fantazji ujrzałem ją chłostaną.
Było już dawno po wszystkim, byłem już w domu.
Czy to na pewno koniec? Czy coś wiszę komu?
Położono mnie na ganku na prześcieradle.
Związano nogi i ręce, choby dziwadle
I przemywano starannie rany nalewką.
Darłem się głośno, choć naturę miałem krewką.
Zamiast sześćdziesiąt, dostałem ze sto dwadzieścia,
Bo nieomal doprowadziłem do nieszczęścia.
Przez miesiąc cierpiałem i leżałem na brzuchu.
Zrobiły mi się odleżyny od bezruchu.
Pod siebie na prześcieradło się załatwiałem.
Że aż tak źle to się skończy nie przypuszczałem.
Brat i ojciec trzymali mnie przy jego zmianie.
Cały mój organizm odczuł to ciężkie lanie.
Każdy ruch wiązał się z przeszywającym bólem.
Mogłem nie słuchać kumpli. Byłem nędznym tchórzem.
Kompani ani razu mnie nie odwiedzili.
W końcu i tak wszyscy do więzienia trafili.
Ciężka chłosta ocaliła mnie przed więzieniem.
Dzięki chłoście po czasie na ludzi wyszedłem.
Do końca życia zostały mi blizny grube,
A próbując je zliczyć straciłbym rachubę.
 
Nowy Rok – nowy zwyczaj: łamię czwartą ścianę.
Zwracam się do Was i liczę na lepszą zmianę:
Podzielcie się w komentarzach swymi błędami.
Nie muszą wcale być krwawymi historiami.
Wiem dobrze: napiszecie, że błędem była lektura
Tego wiersza słabego, niczym jak tektura…


number of comments: 6 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 october 2017

Wyższy IX: Niższy

 Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Pracowałem więc na kolei jako strażnik,
Zachowałem się jednak gorzej niż bezbożnik.
Pewien chuligan miał zmywać napis zrobiony,
Przywiązałem go. Potem ruszyły wagony.
Gość został kaleką, a mnie wylali z pracy.
Musiałem coś znaleźć, bym nie był jak żebracy.
Uznano, że skoro lubię tak majsterkować,
Powinienem pracy w magazynie spróbować.
Zrobiłem kurs na jazdę wózkiem widłowym.
Pierwszy w domu jeździłem pojazdem kołowym.
Trafiłem do działu z niższym chłopakiem.
Jak dobrze, że nie okazał się on łajdakiem.
Wiele tygodni razem przepracowaliśmy.
Raz nawet wspólnie w kanciapie się skitraliśmy.
On nie musiał nawet specjalnie przy mnie klękać,
Gdy skafander roboczy pomagał domykać.
Raz Olaf musiał sięgnąć po coś z wyższej półki.
Nie mógł jednak tego zrobić przez wzrost malutki.
Wpadłem na pomysł, aby podnieść go na wózku.
Nie odniosło to lecz zamierzonego skutku.
Inny wózek podnieść wózkiem postanowiłem
I na tamtym wózku kolegę posadziłem.
Wtem usłyszałem, że majster wraca z fajrantu.
Pogoniłem Olafa, by nie stracił grantu.
Wtedy gość zleciał z kilku metrów wysokości
Oraz boleśnie obił sobie kilka kości.
Prawie już podleciałem, ażeby go podnieść,
Gdy wtem w dolnym wózku wysiadła hydraulika.
Huknęło tak, że kurz poleciał ze świetlika.
Górny wózek spadł z widłami wprost na Olafa.
Nie mogłem uwierzyć. To już dziewiąta gafa!
Ciężki pojazd z łatwością zmiażdżył jego nogi.
W całym magazynie rozlegał się krzyk błogi.
Majster zawołał resztę. Pojazd przeniesiono,
A mnie natychmiast z magazynu przepędzono.
Kurator i rodzice załamali ręce.
Kategorycznie mieli mnie już dość zawzięcie.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 october 2017

Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
Pobiłem się z nim podczas obozu szkolnego
I wepchnąłem go do ogniska gorącego.
Musiałem zacząć na jego rentę zarabiać
Nie chciałem jednakże ze szkoły rezygnować.
Znalazłem pracę w straży ochrony kolei.
Nie mogłem już więcej strzelać bramek z wolei,
Bowiem pracowałem w weekendy oraz w nocy.
Pewnego razu układałem stertę kocy
I ujrzałem z okien stróżówki chuligana.
Natychmiast pobiegłem w kierunku tego pana,
Który malował se napisy na wagonie.
Wysoki mężczyzna posiadał wielkie dłonie,
Jednakże z zaskoczenia go obezwładniłem
I natychmiast ręce mu w kajdanki zakułem.
Po chwili przybiegli do mnie inni strażnicy.
Jeden z nich przyniósł ze sobą wodę w miednicy,
Rozkuł chuligana i kazał mu zmyć napis,
A mi pilnować, czy na pewno zmywa rękopis.
Z racji, że nie ufałem zbyt jegomościowi.
Przywiązałem nogę do wagonu draniowi.
Kilka minut później zrobiłem się dość senny.
Wróciłem do stróżówki wziąć czajnik kuchenny
I zaparzyć sobie bardzo mocną herbatę.
Dawniej musiałem zawsze prosić o to tatę.
Usiadłem na zydlu przeczekać aż wystygnie,
Bo gdy spróbowałem, myślałem że mnie wzdrygnie.
Zignorowałem narastającą erekcję.
Zacząłem rozmyślać, czy odrobiłem lekcje.
Myśli nieczyste były jednakże silniejsze
I spędziłem więc w łazience chwile zacniejsze.
 
Po wszystkim usłyszałem zgrzyt metalowych kół
I ze zgrozą odkryłem, że pociąg wyruszył.
Rzuciłem się przerażony do drzwi łazienki
I niechcący urwałem większość starej klamki.
Na zewnątrz słychać było wołanie o pomoc.
Zamkniętego w kiblu ogarnęła mnie niemoc.
W końcu wykopałem z zawiasów drzwi nieszczęsne.
Uwzięły się na mnie za te czyny cielesne!
Wybiegłem na tory zajezdni towarowej
Za karę nie dostanę już waty cukrowej.
Nie było już wagonów ani chuligana.
Szybko ogarnęła mnie trwoga niesłychana.
Zacząłem biec wzdłuż torów na następną stację.
Gdyby inni strażnicy zrobili libację,
Mógłbym to ich obciążyć odpowiedzialnością,
Ale dziś jednak obnosili się trzeźwością.
Biegłem w stronę dworca, ile tylko sił w nogach
I w końcu, prócz świateł, ujrzałem krew na torach.
Im bliżej peronu, tym więcej jej tam było.
Kilka karetek, gdzieś w okolicy już wyło.
Gdy dobiegłem na stację, drania wyciągano.
Początkowo, ledwo do niego dosięgano.
Leżał we krwi między peronem a wagonem.
Zacząłem myśleć nad jego koszmarnym bólem.
Mężczyźnie na miejscu amputowano nogę.
Widok ten wprawił szybko wszystkich gapiów w trwogę.
Nad ranem wyciągnięto okaleczonego,
W dalszym ciągu jednak bardzo zakrwawionego.
Z rąk i pleców zdartą miał skórę całkowicie,
Jakby to spotkało go w średniowieczu bicie.
Wpatrzony w to, nie zauważyłem strażnika,
Który chwycił mnie i wsadził do bagażnika.
Wyleciałem z pracy. Po me rzeczy wrócono
I natychmiast na milicję mnie skierowano.
Musiałem odkupić drzwi i wyczyścić kibel.
Spodziewałem się, że skażą mnie na pohybel.
Na szczęście kurator stanął w mojej obronie.
Dzięki niemu łzy jeszcze kiedyś uronię.
Żebym tylko nie skończył jak jacyś żebracy.
Zaczęto dla mnie szukać jeszcze jednej pracy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 3 september 2017

Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik")

Sto trzydzieści lat temu żył na emigracji
Pewien stary rybak o imieniu Ignacy.
Był uchodźcą z Polski, której to już nie było
I przez to mężczyźnie siwych włosów przybyło.
Mimo swej starości pracował wciąż fizycznie
I by mieć, co jeść, odkładał grosze nieliczne.
W końcu jego łódź odmówiła posłuszeństwa
Deski przegniły, a rybak miał dość pieroństwa.
Przez znajomości w portach otrzymał ofertę,
Która miała mu dostarczyć banknotów stertę.
Stary jebaka miewał tam liczne kochanki,
Po których zostały głównie w dzienniku wzmianki. 
Acz oferta pracy była na wagę złota.
Jako latarnik - praca dla starego chłopa.

Ignacy szybko w urzędzie się zameldował,
A u medyka pracy zdrowego udawał.
Potem przeszedł szkolenie ze świateł obsługi.
Cieszył się, że w końcu pospłaca wszystkie długi.
Na koniec przekazano mu klucz do latarni.
Uzgodniono dostawy z miasta i masarni.
Tydzień później Ignacy już w latarni służył, 
Acz czas spędzany tam okrutnie mu się dłużył.
W dodatku zbliżały się urodziny starca,
Które miały nadejść dziewiętnastego marca.
Tegoż dnia do latarni zapukał listonosz.
Stary zboczeniec czym prędzej zrzucił biustonosz
Oraz odebrał przesyłki od pocztowego.
W jednej z nich była butelka i coś płaskiego.
"Pan Tadeusz" brzmiała na flaszce etykieta.
Oprócz tego w przesyłce była też tapeta
Oraz książka z kurtyzanami na okładce.
Ignacy od razu pomyślał o swej matce.
Musiały to być prezenty z któregoś z portów.
Ignacy je lubił w opozycji do tortów.

Po obiedzie stary dziad rozpoczął libację
Chociaż nikogo nie zaprosił na kolację.
Leżał sobie nagi w rozrzuconych łachmanach.
Przeglądał przy tym książeczkę o kurtyzanach.
W końcu sen zmógł krótkiego stażem latarnika.
Obudził się w południe, gdy ktoś do drzwi pukał.
Nie reagował, więc ludzie drzwi wyważyli
I prosto z mostu latarnika oskarżyli:
"Zapomniałeś zapalić światła ostatniej nocy!
A my robiliśmy wszystko, co w naszej mocy!
Luksusowy liniowiec rozbił się o skały!
Odszkodowania będą milion kosztowały!
Pójdziesz w chuj ze służby!
Jesteś wszystkim dłużny"
Na to Ignacy pijany bełkotał: "O Boże!
Aqua mala ty kurwo! Stary człowiek może!
Walczyłem w dwóch powstaniach! Czy mi nie wierzycie?!"
Urzędnik na to rzekł: "Zobaczysz jeszcze życie".
Wzięli dziada za siwe kłaki wytargali,
A potem na rynku do kości wychłostali.
Truchło pijaka wyrzucili gdzieś na plaży
To koniec tej historii. Nic już się nie zdarzy.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 23 august 2017

Chłost Anna

W kościele, za filarem, siedział pewien chłopak
Cichy, grzeczny, ale zawsze śpiewał na opak.
Zamiast śpiewać tak: Hosanna na wysokości!
On sobie śpiewał tak: Chłost Anna w gotowości!
W końcu farosz, zakładając przy tym sutannę
Stwierdził, że pokaże chłopakowi tę Annę…
Gdy tylko pozwolili mu na to rolnicy,
Ksiądz zebrał na polu kilka pęków pszenicy.
Poobcinał też z wierzby kilka długich witek.
Łobuz wszedł do zakrystii obejrzeć przybytek
I wtedy farosz za kark żartownisia złapał
Oraz z Anną w ręce po plecach mu naklapał.
Ksiądz za kratkami spędził resztę swej posługi
Morał z tej historii nie będzie zatem długi.
Jeśli w Kościele Polskim miewasz własne zdanie,
Pomimo konsekwencji, spotka Ciebie lanie…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 august 2017

Wyższy VII: Biwak Zapałowicza

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
 
Szkoła zaplanowała wyjazd na majówkę.
Każda para rodziców musiała dać stówkę.
Moi warunkowo puścić mnie się zgodzili.
Dawno obowiązków małżeńskich nie pełnili.
Zapowiedzieli mi szereg potencjalnych kar.
Pod szkołę podjechał rdzewiejący autokar.
Zacząłem się wspinać po bardzo stromych schodach.
Nagle wylądowałem kolegom na głowach.
To Wyższy wypchnął mnie ze środka autokaru.
Jego ojciec musiał być kierowcą pojazdu,
Skoro zjawił się w środku wcześniej niż ktokolwiek.
Ten wyjazd od dawna spędzał mi sen z powiek.
Bałem się fest, że Wyższy będzie się wyżywał,
A on już od początku mi się przypatrywał.
Przypomniały mi się słowa: „Tylko nie szalej!”
Wrzuciłem plecak i usiadłem jak najdalej.
 
Autokar odjechał w stronę miasta Dobczyce.
Było tam wielkie jezioro i bujne życie.
Na miejscu mieliśmy stworzyć obóz harcerski,
Aby przestał nam się udzielać klimat miejski.
Po przyjeździe dano nam przeróżne zadania.
Niektóre dotyczyły namiotów stawiania,
A inne na przykład ogniska pilnowania.
To właśnie zadanie rywal Wyższy otrzymał.
Grzałem kiełbaski. Franek namiot rozstawiał.
Po modlitwie wszyscy wokół ognia zasiedli
I konsumować smażone mięso zaczęli.
Wyższy jak w śnie strącił mi do ognia kiełbaskę
Oraz straszył mnie zakładając dzika maskę.
Następnie ukradł i zjadł moją porcję.
Na nim powinno się przeprowadzić aborcję!
 
Późnym wieczorem rozdano wszystkim śpiwory.
Wyższy pilnował ognia, by nie przyszły zmory.
W namiocie nie umiałem zasnąć z pustym brzuchem.
W dodatku Franek głośno sapał mi nad uchem.
Postanowiłem wymknąć się cicho z namiotu.
Pobiegłem chyżo w stronę ogniska wzdłuż płotu.
Znajdowały się tam kiełbaski dodatkowe,
Które czekały już na śniadanie gotowe.
Był tam też Wyższy, ale spał zamiast pilnować.
Oby się nie ocknął i nie zaczął maglować.
Był po szyję w śpiworze. Wieczór był dość chłodny,
A ja przez to stałem się jeszcze bardziej głodny.
Nieopatrznie rozlałem na kocu podpałkę.
Rzuciłem go w bok i przeniosłem się na trawkę.
Siedziałem trzecią kiełbaską się zajadając,
Gdy wtem Wyższy zbudził się oczy przecierając.
Ujrzał mnie i zakładając maskę potwora
Ruszył wprost na mnie nie wychodząc ze śpiwora.
„Wypierdalaj stąd!” krzyknął i w twarz mnie uderzył.
Ciekawe czy drużynowy już nas namierzył.
Zaczęliśmy się szarpać, wtem go odepchnąłem.
Wyższy zatoczył się, przez chwilę ochłonąłem,
Ale nagle wywrócił się wprost do ogniska.
Sytuacja ta była do tragedii bliska.
Tandetny śpiwór natychmiast zajął się ogniem,
A Wyższy przypominał leżącą pochodnię.
Szamotał się i wrzeszczał powstać usiłując,
Lecz przez to, coraz bardziej ogniem się zajmując.
Przeturlał się na trawę i dalej się palił.
To by się nie działo, gdyby mi nie przywalił.
W panice, z krzykiem, uciekać stamtąd zacząłem,
A wtedy już na pewno wszystkich obudziłem.
Zaczęto zbiegać się z niemal wszystkich namiotów.
Drużynowy nie przeszedł nawet kilku kroków,
Nim nie rozpoczął szukać jakiegoś koca.
Nie wiedział, że z podpałki mokra jest kapoca.
Rzucił ją na Wyższego. Płomienie buchnęły
Oraz ręce drużynowego poparzyły.
Zapanował chaos. Ktoś przybiegł z wiadrem wody.
Przypominało to jakieś krwawe zawody.
Paląca się podpałka nie dała się zgasić.
Jakże mogłem to wszystko tak bardzo skiełbasić?!
Silikonowy śpiwór palił się jak napalm.
Jakaś dziewczyna zaczęła głośno śpiewać psalm.
Ojciec Wyższego wziął gaśnicę z autokaru
I wtedy pianą udało się pozbyć żaru.
Pod spaloną kapocą leżał czarny kokon.
Wyższego pokrywał przetopiony silikon.
Maska dzika z gumy stopiła się na twarzy.
Nigdy nie myślałem, że takie coś się zdarzy.
Wodą wprost z jeziora ponownie go podlano
I odkleić gumę ostrożnie się starano.
Wyższy wrzeszczał jednak potwornie zachrypnięty.
Przez młodzież został wezwany niejeden święty.
Po pół godzinie dojechał do nas ambulans,
Ale równie dobrze mógłby to być dyliżans,
Albowiem zabrał Wyższego i utknął w błocie,
A na następny Wyższy musiał czekać krocie.
Do szpitala zabrano też drużynowego
I mieliśmy jeszcze większy problem bez niego.
Po prostu nie miał kto prowadzić autokaru.
Ojciec Wyższego siedział przecież z nim w szpitalu.
Pomóc zgodzili się jednak rodzice Franka,
Którzy to jako jedyni mieli dwa autka.
Zaczęto nas zwozić z obozu do Krakowa.
Wiedziałem, że czeka mnie tam poważna sprawa.
 
Zaczęto podejrzewać u mnie piromanię.
No i oczywiście dostałem ciężkie lanie.
Trudno to, lecz porównać do krzywdy Wyższego,
Który straci pewnie opinię twarzowego.
Oparzenia objęły osiemdziesiąt procent,
Tak jak to wyliczył starannie jakiś docent.
Nie było nawet skąd mu zrobić przeszczep skóry,
Aby chociaż na twarzy zlikwidować wióry.
Wyższy w szpitalu leżał całe wakacje,
A sędzia przyznał prokuratorowi rację.
Zostałem w szkole, acz dostałem kuratora.
Musiałem także uczęszczać do psychologa.
Wyższy do końca życia miał rentę dostawać,
Na którą samodzielnie musiałem zarabiać.
Możliwe zatem, że opuszczę edukację,
Ale czy wtedy ktokolwiek przyzna mi rację?


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 august 2017

Ojczym

Sny me znikają.
Drzwi otwierają.
Ojczym stoi w drzwiach.
W ręku trzyma pas.
Ściąga wpierw kołdrę.
Następnie spodnie.
Uderza mnie raz.
Rozlega się wrzask.
Pas spada długi.
To już jest drugi.
Pas spada trzeci.
Mą skórę pleci.
Pas spada czwarty.
To nie są żarty.
Pas spada piąty.
Nie chcę tej chłosty.
Pas spada szósty.
Trzymam się chusty.
Pas spada siódmy.
Ten ból jest trudny.
Pas spada ósmy.
Ojczym okrutny.
Pas już dziewiąty.
Musiał mieć wąty.
Pas już dziesiąty.
Trafia gdzieś w kąty.
Pas jedenasty.
Ostatnie chlasty.
Pasek dwunasty.
Trza użyć pasty.
Pasek trzynasty.
Wyrywa chwasty.
Pas już ostatni.
Wraca do szatni.
Naciągam spodnie.
Następnie kołdrę.
Tyłek zawodzi.
Ojczym wychodzi.
Drzwi zamykają.
Sny powracają.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 june 2017

Średniowiecze. Epizod II

Ohma wraz z rodziną już szła na owy rynek.
Niestety nie słyszeli tych dziada nowinek.
Gdy przyszli na rynek, nie wyglądał jak zawsze.
 
(chłosta biczowanie ciekawe co ciekawsze)
 
Wszędzie tam roiło się aż od zakonników.
 
(i biczowników biczowników biczowników)
 
Poustawiane też były różniste sprzęty.
A nieopodal każdego z nich stał kat krępy.
W oknie ratusza stał brat Zewediach – wielebny.
Ludzie oczekiwali na czyn wręcz chwalebny.
„Tutajta będziemy wołać alfabetycznie!” –
Zawołał brat Zewediach zupełnie logicznie.
Jednakże najpierw cały rynek ogarnięto.
Lud zbiegł z całego sioła jakby było święto.
Wzrok Ohmy przykuwały stanowiska katów.
Dziad wołał: „W Pręgierzankach nie szczędzono batów.”
 
 
„Abramowski!!!” – rozległo się wokół na rynku.
„Niech bólem zapłaci za grzech złego uczynku!” –
Rzekł wielebny i chwycono chłopa na środku.
„Pięćdziesiąt!  Niech ryczy jak krowa na postronku!”
I ryczał bowiem, a rodzina Ohmy bała.
Matka płakała a babina była biała.
Po karze odepchnięto chłopa, opatrzono.
„Ohmo! Ja nie chcę by i mnie tak oćwiczono!”
I na szczęście nie każdego wywoływano,
Ale i tak sporo Chłoszczowian ukarano.
 
 
„Konopniccy!!!" – zawołał wielebny o zmroku.
Kaci w oczekiwaniu stanęli w rozkroku.
Nikt się nie zgłaszał więc sprawdzono zaraz adres.
 
(tak czy siak teraz w widły inkwizycji wpadłeś)
 
Owa rodzina mieszkała obok ratusza.
 
(nieskończonych męczarni doświadczy twa dusza)
 
Wyważono drzwi i wszyscy to zobaczyli.
W sieni wszyscy ogromnie się z czegoś cieszyli.
Leżał tam związany chłop i czarna dziewczyna.
Dawała męki, rozkosze na oczach syna.
„Dzieci, wy takie młodziutkie, nie patrzcie na nich!”
„Na stos z nią! A temu chłopu sto batów! Brać ich!
Wpierw kaci pochwycili tę czarną dziewczynę.
„Nie palcie jej żywcem przy tym małym chłopczynie!” –
Krzyczała jakaś wielce przejęta kobieta.
A katów czekała jeszcze większa uciecha.
Ku ich wielkiej radości dziewczyna ryczała.
Każdy bowiem czuł swąd jej palonego ciała.
 
 
Późnym wieczorem kaci zmęczyli się pracą. 
Nie byli usatysfakcjonowani płacą.
Majster zakonny przygotował smagownicę.
 
(teraz niech ona obsługuje biczownice)
 
Najtwardszy z katów chwycił korbę aby karać.
Wirującymi rzemieniami łatwiej smagać.
Wszyscy na rynku byli już bardzo zmęczeni.
Od godzin niczego do spożycia nie mieli.
„Wasza Wielebność! My chcemy inaczej karać!
Bo Wielebność każe jeno smagać i smagać…” –
Żalil się Zewediachowi jeden z tych katów.
W ręku miał jeden ze zużytych już dość batów.
„No. Dobrze. Używajcie całego osprzętu.
Lecz jeno niekiedy rozżarzonego prętu.”
„I tak to Wielebność decyduje o karze…”
 
 
 
(c)2009
ciąg dalszy o walce Ohmy z Inkwizycją może kiedyś nastąpi


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 june 2017

Średniowiecze. Epizod I

Dziwne rzeczy działy się wiele wieków temu.
Czyniono zło oddając to niby cześć Jemu.
Świat był przepełniony grozą również w Chłoszczowie
(Skromna mieścina obok Wdy) – każdy Ci powie.
A rządzona była przez księcia Joachima.
Łaskawy on – kogo kto tak nie sądzi ni ma.
Kiedyś Joachima opluł pewien stary dziad.
Książe na to rzekł do katów: „Tylko jeden bat!”
 
 
Raz wczesną wiosną, książe oświadczył nowinę:
„Inkwizycja przybędzie tu już za godzinę!
Na czas wizyty rządzić będzie brat Zewediach.
Pamiętajta! Surowy łon - przed nim głowy w piach!”
„A cóż to za Inkwizycja?” – pytały baby.
 
(tak zrewidowany będziesz człowieku słaby)
 
Ależ szybko niepokój ogarnął Chłoszczowo.
Mieszkańcy wszyscy sprzątali izby nerwowo.
O zmierzchu przybył długi korowód w kapturach.
Chłoszczowianie niepewnie stanęli przy murach.
Książe ukłonił się przed bratem Zewediachem,
A on natomiast, wraz ze swym błyszczącym pasem,
Bladą dłonią ujął dłoń księcia Joachima.
Żaden człowiek tutejszy nie pił dzisiaj wina.
Wszyscy trzeźwo przeczuwali przyszły ból i strach.
Mniej niż Inkwizycja straszy dzisiaj giełdy krach.
Korowód w kapturach udał się do katedry.
Zwisające baty przypominały zebry.
Rzecznik księcia odesłał mieszkańców do domów.
Inkwizycja wysoka – odwrotnością gnomów.
 
 
Noc spokojnie minęła mieszkańcom Chłoszczowa.
Gdy przygotowywana była księcia mowa,
Jeden sługa ujrzał pręgi na plecach jego.
Joachim skłamał, że to od łóżka twardego.
„Będziecie mieli gości.” – rzekł książe do ludu.
„Zadali se, podróżując tu, wiele trudu.
Ugośćcie zakonnika wraz z animatorem.
Pamiętajcie lecz: Inkwizycja jest nad tronem.”
 
 
Po obiedzie mieszkańcy już oczekiwali.
 
(przy tej inkwizycji jesteście tacy mali)
 
Puk! Puk! „Kto tam?” „Inkwizycja, młoda dziewico!”
 
(pamiętasz jak strasznie ostatnio dziadka bito) – 
 
- Taka myśl natychmiast przeszła przez Ohmy głowę.
Jej maleńki braciszek schował się pod kołdrę.
„Już otwieram!” – zawołała Ohma niepewnie.
Spodziewała się, że od razu będzie gniewnie.
Otworzyła. Wkroczyły dwie mroczne postacie.
Jeden brat rzekł: „Przytulnie tu jak w wiejskiej chacie!”
Po chwili z piętra zeszli inni domownicy:
Matka, babka, ojciec, dziad – byli wojownicy.
Na łożu przy piecu spała chora babina,
Zasłużona wielce u księcia Joachima.
„Cóż nam powiecie dzieci drogie o swym życiu?”
Na szczęście na razie nie było nic o biciu.
„No cóż…, pracujemy i zbieramy pieniążki.”
„Czyżby to, waćpan, na czyjeś ślubne obrączki?”
„Syn mój będzie kupował jak wróci z wędrówki.
Ohma też poszukuje swej drugiej połówki.”
Cały czas ojciec gadał z bratem z Inkwizycji.
Cisza. „Mój braciszek waży już sporo uncji!”
„Powiadasz? To będzie niczym brat Zewediach zdrów!”
 
 
Wkrótce brat rzekł: „Módlmy się o dobro naszych dusz!”
I klękli wszyscy z wyjątkiem starej babiny.
Niestety nie znano wtedy jeszcze morfiny.
„A dlaczego nie klęczy jeszcze stara dama?
Oby na jej plecach nie zagościła szrama!”
„Nasza babcia jest bardzo chora, ma gorączkę.”
„Lepiej mieć wysoką gorączkę niż bolączkę!
A poza tym modlitwa babinę uzdrowi…”
Po tym głosu nie zabrakło tylko dziadowi.
„Bóg jest miłosierny, więc uzdrowi ją i tak.”
„A tyś jest bluźniercą i dostaniesz za to bat!”
Wszyscy pomodlili się jednak bez kobity.
 
 
Nikt najbliższej nocy nie został jednak zbity.
Co najwyżej z karczmy wyszedł człowiek podpity. 
Nazajutrz był piątek, a był to Wielki Piątek.
Joachim wyszedł do ludzi, spojrzał na świątek.
„Dzisiaj wszyscy mieszkańcy pójdą do spowiedzi.
Nakazano udzielać szczerych odpowiedzi.”
 
Podczas, gdy Chłoszczowianie byli spowiadani.
Inkwizytorzy wszystko wnikle notowali.
Do trzeciej Chłoszczowianów już wyspowiadano.
 
(dawno w chłoszczowie pospólstwa nie biczowano)
 
„Już po spowiedzi? Chodźmy, bo przemoczysz buty!”
„Dobrze. W ogóle nie dostałem ni pokuty!”
Książe Joachim rzekł: „Dziś o szóstej jest apel.
Każdy z mieszkańców musi stawić się na apel.”
Pod wieczór zaś babina nagle wyzdrowiała
I już nie była ani trochę osowiała.
 
(będzie chłosta i chłosta i chłosta i chłosta)
 
„A cóż ty jesteś, babino, taka radosna?”
„A bo i tera choroba ze mnie wylazła.
Spowiadała się i pokuty nie dostała!”
„Pućmy już póki świateł nie pali karbowy.”
 
(zakujemy was wszystkich w żelazne okowy)
 
 
Na rynku, tuż przed szóstą, wszyscy się zbierali.
„Nie!!! Oni w Pręgierzankach wszystkich biczowali!
Nie idźcie tam! Uciekajta!!!” – ryczał jakiś dziad.
Nie wszyscy zrozumieli, a już złapał go kat…
 
 
 
(c)2008
ciąg dalszy nastąpił


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 june 2017

Wyższy VI: Finał

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
 
Po tym wcielono mnie do jednostki wojskowej.
Nie mogłem lecz sam dotykać broni gotowej.
Musiałem za to ciągle sprzątać i gotować.
Absolutnie nic nie mogło się tam marnować.
Uczestniczyłem także w ćwiczeniach na basenie,
Gdzie niezwykle ważne było filtrów czyszczenie.
Nocne pływanie kapral sobie upodobał.
Wysoki mężczyzna wspaniale też nurkował.
 
Pewnego dnia sprzątałem tam prosto z przepustki.
Na umycie filtrów zużyłem wszystkie chustki.
Rozkojarzony zapomniałem o osłonce,
Co niestety miało tragiczne konsekwencje.
Kapral wieczorem przyszedł jak zwykle popływać.
W tym czasie ja zaczynałem naczynia zmywać.
Nagle cała jednostka usłyszała wrzaski.
Upadły mi talerze, każdy słyszał trzaski.
Czym prędzej szeregowi na basen pobiegli,
A widok, który ich czekał każdego zemdli.
Nasz kapral został tyłkiem do filtra przyssany.
Woda wokół niego przybrała kolor rdzawy.
Jeden żołnierz pobiegł na dół wyłączyć pompę,
A dwóch innych bohatersko skoczyło w wodę.
Wyciągnięto kaprala, gdy pompa zwolniła.
Nie zapomnę jak za nim smuga krwi się wiła.
 
Kapral doznał poważnych obrażeń wewnętrznych.
Takich rzeczy nie było w horrorach najcięższych.
Jelita chłopa zostały niemal wyssane.
Całą noc starano się je zszyć popękane,
Jednak kapral zmarł niestety o wschodzie słońca.
Mało kto by życzył komuś takiego końca.
Nie była dobrym zabiegiem ta lewatywa.
Winny byłem ja oraz od filtra pokrywa.
Sprawę przeciw mnie prowadził prezes Jan Mitek –
Sędzia, którego obchodził jedynie przybytek.
Ku rozpaczy rodziców na śmierć mnie skazano
I w trybie natychmiastowym mnie rozstrzelano.
Zamknąłem oczy, a pociski wystrzeliły
I błyskawicznie me ciało przepołowiły.
Ogarnął mnie mrok. Ujrzałem światło w tunelu.
Myślałem, że będą tam kobiety w burdelu,
Acz ku mej rozpaczy był tam on: Wyższy Chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Toż to od niego wszystko, co złe, się zaczęło,
A teraz moje marne życie się skończyło.
Wyższy z uśmiechem wchłonął mnie do swego świata.
Ujrzałem, że każdy w tym uniwersum lata.
To musiał być jeden z piekielnych kręgów,
A Wyższy sam w sobie musiał być jednym z diabłów.
Pokazał mi obrazy: jak w szatni mnie strącił,
Jak spaliłem piwnicę, jak mi w klasie mącił.
Zobaczyłem też moje późniejsze ofiary:
Dziewczynę bez włosów i inne nocne mary.
Był tam też kapral ze zwisającym jelitem,
Ten z rozbitą głową i ten, którego biłem.
Wszyscy mnie chwycili. Zacząłem krzyczeć głośno.
Wtem nagle poczułem jak ktoś mnie szturcha mocno.
Znalazłem się w klasie tuż obok Franka.
Więc przyśniła mi się ta cała rymowanka
Oraz cztery poprzednie! Cóż za dziwna sprawa!
Za mą postawę nie należały się brawa.
Spanie na lekcji odnotowano w dzienniku
I za karę nie mogłem więcej chodzić siku.
Od Wyższego trzymałem się z bardzo daleka.
Nie wiadomo było z kogo z nas będzie kaleka…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 march 2017

Świniobicie po ciężkiej nocy

Kilka lat minęło od śmierci mej kuzynki,
Gdy zabrały jej życie barszczowe roślinki.
Nie dopilnowałem wtedy małej Anielki
I poparzył ją barszcz mantegazziego wielki.
Zmarła ślepa okaleczona przez znachorkę,
Opłakiwana miesiącami przez mą ciotkę.
Wuj natomiast całkowicie zmysły postradał.
Zamknięto go w zakładzie, bo na barszcze szczekał.
Ciotka sprzedała rzeczy z jego gabinetu
I uciekła z pieniędzmi z dala od zaścianku.
Normalnie nie obchodziła nas ta rodzina.
Pojawił się lecz problem, to nie nasza wina.
Ciotka ostała bez opieki starą matkę,
Która chorowała w sąsiednim gospodarstwie.
Rodzice wysłali mnie tam bym jej doglądał.
Nie było możliwości bym tą sprawę olał.
 
Pierwszy tydzień wszystko przebiegało spokojnie,
Ale dom staruszki wyglądał jak po wojnie.
Pod jednym dachem były też zwierzęta rolne –
W sąsiedniej izbie biegały zupełnie wolne.
Co dzień posiłki szykowałem i sprzątałem.
Czasem także myć oraz przebierać musiałem.
Nocowałem w byłym domu mego wujostwa,
Gdzie po śmierci Anielki spotkała mnie chłosta.
Tak jak wtedy miał się odbyć ubaw i pląsy.
Wyciągnął mnie Zbyszek, który zapuścił wąsy.
Spędziłem noc na parkiecie. Bardzo się schlałem,
A nad ranem miejscową Jagnę posuwałem.
Nie wiem czemu, myślałem o tym, jak lał mnie wuj…
Po wszystkim polazłem spać pijany. Bolał chuj.
 
Ocknąłem się po dziewiątej. Chciało mi się pić.
Ależ ta Jagna musiała się pode mną wić!
Ogarnąłem się i ruszyłem do staruszki.
Nie myślałem jak wielkie otrzymam nauczki…
Zaniepokoił mnie brak świni w izbie zwierząt.
Czyżby jak ja tej nocy uprawiała nierząd?
Z mych ust rozległ się dźwięk w formie krzyku wielkiego.
Mym oczom ukazał się obraz jak z Dantego.
Cytując klasyka: To było łoże w kolorze czerwonym
(a pościel płakała zakrwawiona).
Stara baba życia została pozbawiona.
Knur mamlał w pysku to, co z jej kończyn zostało,
A na mój widok zwierzę groźnie zachrumkało.
Knur rzucił się w mą stronę wciąż krwi ludzkiej głodny.
Będąc w szoku by ruszyć się nie byłem zdolny,
Acz w ostatniej chwili wybiegłem w stronę domu.
Wpierw chciałem uciec i nie mówić nic nikomu.
Postanowiłem lecz wziąć sprawy w ręce swoje.
Mój wujek trzymał w gabinecie różne bronie.
Jak się okazało nie wywiozła ich ciotka.
W oczy rzuciła mi się stara dubeltówka.
Równie szybko znalazłem w podłodze naboje
I ruszyłem przeciwko knurowi na wojnę.
Wciąż był w izbie tuż obok babcinego łóżka,
A z pyska spływała mu niejedna krwi strużka.
Wycelowałem więc w łeb różowo-czerwony.
Huknęło i rozbryznął się na wszystkie strony.
Jak się okazało, niestety, acz chybiłem.
Będąc wciąż pijany, w głowę babci trafiłem.
Knur przestraszył się hałasu i próbował zwiać.
Ledwo co trafiłem go następnym strzałem w zad.
Cała wieś pierwszy wystrzał musiała usłyszeć,
Bo gromady ludzi zdążyły z domów wybiec.
Usiadłem na ganku i ukryłem twarz w dłoniach.
Ciepły dym z lufy opływał po moich skroniach.
Tak mnie zastał sołtys oraz reszta wieśniaków.
Po oględzinach usłyszałem brzdęk kajdanków.
Nikt nie wierzył, że świnia z dupą odstrzeloną
Zeżarła żywcem nieszczęsną babinę chorą.
Umieszczono mnie w zakładzie dla obłąkanych,
Gdzie czekałem na wyniki procesów karnych.
Zarzut morderstwa z okrucieństwem usłyszałem
Podobno też gwałtu na Jagnie dokonałem!
Szczęście w nieszczęściu zostałem uniewinniony,
Lecz za zaniedbania zostałem oćwiczony.
W gabinecie wuja znalazł się pejcz skórzany.
W piątek przed kościołem zostałem rozebrany.
Sołtys osobiście wymierzył mi sto batów,
Choć nie tak ciężkich jak dostałbym od katów.
 
Nigdy więcej nie wybrałem się już w te góry.
Szkoda było Anielki, babci i mej skóry,
A wszystko zaczęło się od słynnego barszczu,
Który przywita nas o wiosennym poranku…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 4 november 2016

Wyższa

Spełniły się więc moje najgorsze obawy.
Nie będę mógł już więcej wypić szkolnej kawy.
Trafiłem do poprawczaka nie z własnej winy.
Nie przypuszczałbym, że to się stanie za chiny,
Ale zawsze znalazł się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
 
Tak znalazłem się w poprawczaku zaniedbanym
Z bandą chuliganów oraz księdzem nachalnym.
Z początku nie było wśród nas żadnej dziewczyny,
Ale jedynie kwestią czasu były zmiany.
Trafiła do nas długowłosa białogłowa.
Była z trudnego domu – jej matka to wdowa.
Ciekawe jak bardzo musiała narozrabiać –
By tu trafić trzeba się naprawdę postarać.
Od razu większość chłopaków się zakochało,
Drzwi z toalet starannie zamykać zaczęło.
Towarzyszka chamska się jednak okazała
Oraz pracować za bardzo z nami nie chciała.
 
Minął miesiąc i ogłoszono czyn społeczny.
Kopać rowy musiał każdy młokos niegrzeczny.
Prace przedłużyły się nam aż do wieczora:
Przy sztucznym świetle pracowała nasza sfora,
Zasilanym z dość dużego generatora.
Pilnujący poszedł zapalić papierosa,
A nam od razu znudziła się więc robota.
Odwróciłem się trochę rozmyślać nad życiem
I nad tym, co będę znów robił pod prysznicem…
Nieopodal generatora sobie stałem,
Kiedy silne odepchnięcie nagle poczułem.
Odruchowo również tego kogoś popchnąłem,
Nim że to wyższa dziewczyna się zorientowałem.
Facetka na generator tyłem wleciała
I na domiar złego włosy w silnik wkręciła.
Usłyszałem okropny dźwięk jak darcie pasów,
Zagłuszony zaraz przez gamę różnych wrzasków.
Maszyna za włosy towarzyszkę wciągała,
A banda moich kolegów ją ratowała.
W końcu wyszarpnęliśmy ją ze szpon stalowych.
Nie znaleźliśmy nigdzie jej włosów skrwawionych.
Jej głowa była jedną pulsującą raną
Z zapłakaną, pośrodku, przerażoną twarzą.
Jej zsikane spodnie widziałem mimo mroku.
Pamiętałem pod prysznicem o tym widoku…
Natychmiast pomoc zdecydowałem udzielić.
Wiedziałem, że ranę trzeba szybko odkazić,
Więc flaszkę z napisem: „alkohol etylowy”
Wylałem prosto na jej krwisty czubek głowy.
Koledzy ledwo dawali radę ją trzymać,
Bowiem zaczęła przeraźliwie pokrzykiwać.
Widowisko przerwał dopiero pilnujący
Zaraz po tym jak potłukłem flaszkę niechcący.
 
Ze względu na to, że skalpu nie znaleziono,
Głowę dziewczyny na zawsze okaleczono.
Podczas rozprawy nie liczyła się łaskawość.
W sumie wszyscy stracili do mnie cierpliwość.
Lania jakie dostałem nie sposób opisać:
Po miesiącu mogłem jeszcze strupy zdrapywać.
Zostałem umieszczony w zakładzie zamkniętym,
Gdzie rozmyślałem nad własnym życiem poczętym.
Jak to jest, że mogę mieć pecha tak strasznego,
Że też wszędzie, gdzie jestem, stanie się coś złego?!
Podjęto decyzję, by mnie wysłać do wojska -
Surowe zasady, a atmosfera swojska.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
W pędzącej maszynie niemal wszystko się zmieści…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 october 2016

Cegiełka

Niczym nowym są dla mnie ciągłe zmiany szkoły.
Te same zawsze klasy i te same stoły.
I zawsze też znajdzie się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego to zachowuję się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szkolnej szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym.
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją niekorzyść – upośledzonego.
 
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej,
Gdzie zacząłem od pierwszej przygody sromotnej.
Nie było tam już mego wyższego rywala
I z początku myślałem, że to dobra zmiana.
Pojawił się nowy – Amadeusz imieniem,
Który zwykł utożsamiać każdą szkołę z chlewem.
Na szczęście znalazł się on w innej niż ja klasie.
Byłem bezpieczny otoczon w kolegów masie.
Niemniej jednak kwestią czasu zaledwie było,
By coś złego z moim udziałem się zdarzyło.
Ktoś rozwiesił w kiblu nadmuchane kondony.
Nie wiedziałem właściwie czemu służyć miały.
Szybko ktoś jednak doniósł na Amadeusza
I na jego tyłku spoczęła rózga sucha.
Myślałem, że oto prawo i sprawiedliwość,
Co też spowodowało we mnie wielką radość,
Ale sprawy innym torem się potoczyły,
A problemy bardzo szybko się pojawiły.
Amadeusz rozpoczął szukać konfidenta,
A potrzebna była mu do tego przynęta.
Raz podczas przerwy Amadeusza ujrzałem,
Gdy spokojnie z grupą kolegów rozmawiałem.
On za to słuchał uważnie jakiegoś synka,
Który pierdolił trzy po trzy jak katarynka.
Ku memu zdziwieniu wskazał wnet palcem na mnie…
Amadeusz zaczął się zbliżać patrząc groźnie
I nim zdołałem jakkolwiek zareagować
Silny cios zdołał na mej twarzy wylądować.
Po chwili usłyszałem, że jestem kapusiem,
Konfidentem oraz tchórzliwym jak chuj strusiem,
A mój ojciec jest pijakiem oraz złodziejem.
Z początku myślałem, że zaraz stamtąd zwieję,
Lecz słowa Amadeusza w końcu dotarły
Oraz mój honor niemal na wylot przeżarły.
Prawdą to, że mój ojciec gorzołę uwielbiał,
Acz nigdy nie zdarzyło się, by coś rozkradał!
To oszczerstwo spotkać się z reakcją musiało.
Kilku kolegów natychmiast mnie podpuściło,
Żebym oddał Amadeuszowi z nawiązką
I to nie jakąś tam pierwszą lepszą gałązką.
Trwał remont szkoły i kilka cegieł leżało,
A w takim wieku za mądrze się nie myślało.
Zaszedłem zatem od tyłu Amadeusza
I zdzieliłem go w łeb cegłą tuż obok ucha.
Osunął się więc nieprzytomny na boisko.
Kumple klaskali i nucili „San Francisco”.
Nie trwała jednak długo radość i balanga.
Dość poważna była mojego czynu ranga.
Przybiegł wychowawca, a ja wciąż z cegłą w ręce
Zaklinałem się i tłumaczyłem zawzięcie.
Amadeusz krwawił na ziemi z tyłu głowy.
Po chwili cucił go już ratownik ostrożny.
Przyjechał radiowóz. Do dyrekcji trafiłem
I tam dopiero pierwszy raz się rozpłakałem.
Czy mój rywal przeżyje nie wiadomo było.
Co takiego do cholery we mnie wstąpiło?!
 
Zamknięto mnie w więzieniu na dwa dni i noce.
Ciągle marzłem przez dziurawe i brudne koce.
Milicjant nie pytał - tylko bił, przesłuchując.
Siedziałem dwie doby oskarżeń wysłuchując,
Lecz w końcu ze szpitala dobre wieści przyszły,
Gdzie pękniętą czaszkę leczył mój rywal wyższy.
Nie pamiętał nic z dnia, w którym doszło do bójki
I miał problem z erekcją – nie miał rano stójki.
Rodzice uznali, że lanie to za mało.
Myśleli nad czymś, co by mnie bardziej bolało.
Zabronili mi pół roku wychodzić z domu.
Trzymali mnie w schowku, nie mówiąc nic nikomu.
Ponadto, lali mnie rano oraz wieczorem.
Nie spotkałem się nigdy wcześniej z takim bólem,
Gdy ciężki, skórzany i złożony na pół pas
Trafiał w to samo miejsce już ponad setny raz.
Spełnił się mój koszmar zgodnie z wyrokiem sądu.
W mym poprawczaku brakowało nawet prądu.
Był za to nadmiar najgroźniejszych ciemnych typów.
Aby tam przeżyć trzeba było wielu chwytów.
To jednak materiał na następną opowieść.
Muszę kończyć i bryzgane kartofle dojeść.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 10 august 2016

Deklaracja pracowitości

Panie inżynierze, me ciało daję w darze
Dla dobra budowy, poddaję je karze.
Pracy nie boję się ciężkiej
Dla dobra projektu, by wszystkim było lepiej.
Mą duszę Bogu i prezesowi oddaję,
Każdą cegiełkę majstrowi podaję.
Mieszam tynku, wnoszę belki,
Tylko nie tknij mej Anielki.


number of comments: 3 | rating: 2 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 july 2016

Jutro zaczyna się dziś

Kolejny rok kaczyzmu, kolejna demonstracja.
Flagę biorę z domu. Czy czeka mnie kolacja?
Już na rynku czekają znajomi z "koryta".
Koledzy i szefostwo gorąco mnie wita. 
Koledzy z dawnych lat zostają zawsze w domu. 
Nie bawi ich to, nie mówią nic nikomu,
A niektórzy z nich stanęli przeciw mnie. 
Nie zamierzam jednak poddawać się, 
Choć oni stoją już na przeciw nas w kominiarkach
Z kijami budzącymi strach w niedowiarkach.
Oni już krzyczą i plują w naszą stronę. 
Milicja bierna, choć obiecała nam ochronę. 
Rozwijamy transparenty, zaczynamy skandować,
A pierwsze kamienie zaczynają lądować. 
Chowam głowę pośród kolegów wyższych. 
Spada zaraz grad butelek jeszcze szybszych.
Koleżanki ze straży pocięte szkłem zostają, 
A tłumy w kapturach patriotami się stają. 
Milicja rozpyla na nas gaz i zimną wodę, 
Choć styczniowy mróz zapewnia już ochłodę.
Dostrzegam wśród kiboli znajome twarze:
Byli ze mną w klasie, chodzili na garaże.
Teraz śmieją mi się w zakrwawioną twarz,
Choć nasza znajomość przeszła długi staż. 
Kolejne są kule - wciąż tylko gumowe
Na starych siniakach pojawią się nowe. 
A wieczorem w dzienniku prezes towarzysz powie:
Że najgorszej kategorii ludzie
Zaatakowali katolicką dziatwę stadionową
Broniącą suweren i konstytucję nową.
A my o tej porze już będziemy za kratami. 
Ostatki inteligencji staną się więźniami.
Więźniami "dobrej zmiany" ku chwale Putina,
A to wszystko to i tak "Tuska wina".


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2016

Grzałka

Starość nie radość – tak mówi przysłowie.
Niestety większość z nas o tym kiedyś się dowie.
Mając dziesięć lat, przy babci asystowałem.
Jak wygląda umieranie się przekonałem.
Babcia miała dziewięćdziesiąt lat ukończone
Oraz wszystkie kończyny sparaliżowane.
Na co dzień pielęgniarka się nią zajmowała,
Acz absencją rodzinę zmobilizowała.
 
Spędziłem kilka godzin w domu staroświeckim
Zbudowanym dawno temu w stylu niemieckim.
Był ze mną ojciec; za to matka była w pracy.
Babcia coś ględziła o pieniądzach na tacy.
W końcu zażyczyła, by podać jej herbatę.
Zwykle nie musiałbym prosić o pomoc tatę,
Ale okazało się, że czajnik nie działa.
„Pilnuj cały czas by woda nie kipiała”
Rzekł ojciec i starą, prostą grzałkę mi wręczył;
Wyszedł po czajnik, by nikt się później nie męczył.
Nalałem wody do babcinego garnuszka,
Wsadziłem grzałkę i włączyłem obok łóżka.
Nic się nie działo, wtem do drzwi ktoś zadzwonił.
Na korytarzu ojciec z pasem dziecko gonił.
Poruszyła mnie ta scena, alkohol wyczułem
Oraz natychmiast w obronie dziecka stanąłem.
Przez kilka minut uspokajałem pijaka.
Nie myślałem, że dopiero czeka mnie draka.
Przypomniałem sobie wtem o nieszczęsnej grzałce.
Ze strachu zdrętwiały mi nagle wszystkie palce.
Czym prędzej popędziłem do babci mieszkania.
Zza drzwi usłyszałem rozpaczliwe wołania.
Gryzący dym uderzył mnie w oczy i w gardło.
Podmuch spowodował, że mleko z okna spadło.
Na babcinym łóżku kołdra się zapaliła,
A biedna staruszka charczała i się wiła.
Postanowiłem zacząć tłumić ogień kocem.
Nie dało się w ogóle wygrać z tym gorącem.
Wtem, grzałka gdzieś na podłodze eksplodowała.
Rozgrzana spirala na babci lądowała.
W panice, z krzykiem wybiegłem z tego pokoju,
A na klatce upadłem na jakimś wyboju.
Wtedy na szczęście wrócił mój ojciec z czajnikiem.
Gdy wyczuł pożar, rzucił z zakupem koszykiem
I popędził ratować nieszczęsną babinę.
Szybko dostrzeżono moją poważną winę.
Ojciec wyniósł starą kobietę pod pachy,
A mi zapowiedział, że czekają mnie pasy.
Prosto do ambulansu ją zapakowano
I z piskiem opon na sygnale odjechano.
 
Gdy mieszkanie już przewietrzyła straż pożarna,
A babcia w szpitalu była operowana,
Nawiedził mnie własny ojciec z kablem od grzałki.
Cała okolica słyszała moje wrzaski.
Kazał mi sobie przemyśleć odpowiedzialność.
Bez kolacji zasnąłem odczuwając marność.
Śniła mi się babcia w czarnej masce i stroju,
Tnąca ognistym mieczem wielkie kupy gnoju.
Dobre wieści przyszły ze szpitala już rano.
Jeszcze z wielu urodzin babci się cieszono.
Musiała jednak leżeć w specjalnym gorsecie.
Dałem jej później „Gwiezdne Wojny” na kasecie.
Tak mi się po prostu z tym filmem skojarzyła.
O dziwo też bardzo chętnie go obejrzała.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Bądź ostrożny, bo Cię prąd lub ogień popieści. 


number of comments: 0 | rating: 1 | detail


  10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1