7 listopada 2011
Mniej więcej z piątku na poniedziałek
Zaciskam powieki środkowymi palcami,
byle się głupie sny nie powyrywały,
nawet najkrótsze, poprzerywane jawami.
Dookoła ściany, puste, od kiedy
fotografie
spłonęły w czerwcowych upałach.
Duszno,
okna szczelnie zamknięte, zabite
gwoździami.
Na zewnątrz czai się dzień pełen
twarzy,
słów rzuconych na wiatr, przysiąg
złamanych.
Na szczęście noc kolory zatrze, nawet
koty
staną się czarne. Czterej jeźdźcy
odjadą,
w ślad za nimi ostatnie taksówki.
Będzie można pokrążyć w
poszukiwaniu skórek
chleba powszedniego, ostatnich butelek
absyntu,
zadymionych barów z bohemą, w trupa
zalanych
pegazów, muz chętnych ze znużenia.
I tak się wszystko rozpłynie w
poranku. Słońce
wymaże obrazy, znów oczy trzeba
będzie zamknąć,
czekając na przewidywalny ciąg
zdarzeń.
18 listopada 2025
wiesiek
17 listopada 2025
absynt
17 listopada 2025
Arsis
17 listopada 2025
wiesiek
17 listopada 2025
Belamonte/Senograsta
17 listopada 2025
sam53
17 listopada 2025
sam53
17 listopada 2025
jeśli tylko
17 listopada 2025
ajw
17 listopada 2025
smokjerzy