7 november 2011
Mniej więcej z piątku na poniedziałek
Zaciskam powieki środkowymi palcami,
byle się głupie sny nie powyrywały,
nawet najkrótsze, poprzerywane jawami.
Dookoła ściany, puste, od kiedy
fotografie
spłonęły w czerwcowych upałach.
Duszno,
okna szczelnie zamknięte, zabite
gwoździami.
Na zewnątrz czai się dzień pełen
twarzy,
słów rzuconych na wiatr, przysiąg
złamanych.
Na szczęście noc kolory zatrze, nawet
koty
staną się czarne. Czterej jeźdźcy
odjadą,
w ślad za nimi ostatnie taksówki.
Będzie można pokrążyć w
poszukiwaniu skórek
chleba powszedniego, ostatnich butelek
absyntu,
zadymionych barów z bohemą, w trupa
zalanych
pegazów, muz chętnych ze znużenia.
I tak się wszystko rozpłynie w
poranku. Słońce
wymaże obrazy, znów oczy trzeba
będzie zamknąć,
czekając na przewidywalny ciąg
zdarzeń.
17 september 2025
wiesiek
16 september 2025
wiesiek
16 september 2025
absynt
16 september 2025
absynt
15 september 2025
wiesiek
14 september 2025
wiesiek
13 september 2025
wiesiek
12 september 2025
wiesiek
9 september 2025
absynt
9 september 2025
ajw