2 february 2019

Siła, namiętność, zabawa, spokój, pieniądze

 
 
 




 
 
 
 
 
 
Nie czytałbym tekstu, którego autor swój wywód rozpoczyna słowami: Moje życie to pasmo błędów. Ale o swoim literackim życiu, a innego nie mam, często tak myślę. Moje literackie życie to pasmo błędów.
Opisuję, umiejscawiam opowieści w lokalach, które znikają ledwie tekst ukaże się drukiem. Kto wie, kto pamięta, gdzie była Częsta z Opowieści mężczyzny, który zarabia śpiąc? Zniknęła Złota Rybka z ulicy Kantaka, zniknęły inne miejscówki. Nie ma przy ulicy Wrocławskiej Tylko u nas, gdzie Rosita podawała schabowe. Nie ma nawet McDonalda koło Okrąglaka z opowiadania Kazanie na Wielki Piątek Roku Pańskiego 2016 wygłoszone w McDonaldzie koło Okrąglaka w Poznaniu. Przecież nie jestem w wieku Matuzalema. Nie przeżyłem żadnej wojny, a miejscówki zniknęły. Przynoszę lokalom pecha? Posiedzę gdzieś, napiszę opowiadanie i lokal zaraz zamykają? Nie. Po prostu popełniam literacki błąd. Całe pasmo błędów. Miejsca znikają z planety. Były i nie ma. Tylko ludzie są wieczni. Żałuję, że od razu, od pierwszego dnia nie zapisywałem pierwszych ludzkich wrażeń. „Ludzkich” – to znaczy wrażeń „z ludzi”. Nigdy naprawdę nie wiesz, czy ktoś z kim akurat jedziesz, stoisz, jesz obiad nie będzie tobie, mniej lub bardziej intensywnie, towarzyszył do końca życia. Dynamika, dynamiką jest życie, a spotkania i historie, albo mają swój dalszy ciąg, albo nie było ich wcale.
Na przykład siostra Małgorzata ze Zgromadzenia sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego jest przy ulicy Taczaka od zawsze. Gdybym wiedział o tym trzydzieści lat temu, gdybym wtedy od pierwszego spotkania, zapisywał rejestry, słowa, smaki, zapachy i kolory... w matematyce nazywa się to ekstrapolacja. Gdybym od trzydziestu lat zapisywał... nie wiedziałem, że siostra Małgorzata jest nieśmiertelna. Byłaby mądra książka, z tych krótkich chwil, w których zakonnica nalewając zupę, nakładając na talerze kartofle i śledzie jest. Po prostu jest. Trzydzieści lat w kuchni społecznej. Stołówkę malowano, remontowano – po co to odnotowywać? Trzeba było pisać o siostrze Małgorzacie. Nie zmieniła się wcale, i to jest ciekawe. To jest kobieta na medal, na najważniejszą nagrodę.
Albo Samuel. Gdybym od dwudziestu lat, od dnia, w którym zaprowadziłem do jego warsztatu rower do naprawy, i kiedy Samuel pochylił się, żeby zobaczyć, co z przerzutkami jest nie tak (rozbawiło mnie, bo wydało mi się, że chłopak goli włosy na plecach), gdybym od razu to zapisał, powstałaby interesująca książka. Dwudziestoletni Sami zbuntował się; rzucił fikcyjne studia na Uniwersytecie Ekonomicznym, w którym fikcyjni profesorowie wykładali fikcyjne przedmioty i założył swój prawdziwy warsztat naprawy rowerów. Dziś Samuel ma czterdzieści lat i czterech mądrych synów. Towarzyszyłem jemu (albo on mi), kiedy otwierał kolejne zakłady; bankrutował; zadłużał się; kradł; był w więzieniu; ach jakże pięknie się zakochał, ach jaką wspaniała ma żonę. Znam Samiego dwadzieścia lat. Do dzisiaj nie zapytałem czy goli plecy. Gdybym dwadzieścia lat temu, kiedy pochylił się nad przerzutkami roweru, potrafił ekstrapolować... tylko zapisywać spotkania z nim, tylko zapisywać rozmowy tele, opisywać fotki MMS przesyłane z wakacji czy choćby krótkich wypadów w nieznane. Byłaby niezła książka z ostrym tempem i zwrotami akcji. Nie zapisywałem. Literacki błąd życia, a innego życia nie mamy.
Teraz siedzę i piszę po obiedzie w Kuchnia Marché pod Okrąglakiem. Już wiadomo, że od nowego roku lokal zostanie zamknięty, powiedziała mi o tym Ola. Ola dziewczyna pracująca przy kasie. Powiedziała, że jest Aleksandra, ale zapytałem czy mógłbym do niej mówić Ola? Zgodziła się. Kuchnię Marché zamkną. Aleksandra zostanie dla mnie Olą, jeśli spotkamy się na ulicy lub w nowym „jadalnym” miejscu. Lubiłem przychodzić na obiady pod Okrąglak. Dużo studentów i studentek tu wpada i wypada. Są żywi. Często, wydaj mi się że za często, wyglądają na zmartwionych i przygnębionych. Rzadko, ale zdarza się niestety, bywają wulgarni i bezczelni. Patrzę na śliczną dziewczynę siedzącą trzy stolik ode mnie. Wyraźne brwi okalają zgrywne oczy. Ucieszny nosek. Jest siostrą zakonna w granatowym habicie. Jak inne studentki przyszła tutaj w przerwie na obiad. Wzięła kaszę, jakiś kotlet, nie wiem, czy jarski, czy nie i sałatę, buraczki i pomidor ozdabia talerz. Przeżegnała się. Je z apetytem. Z apetytem, ale subtelnie. Delikatne ma ruchy; estetyczne ale nie wytworne. Przyjemnie się ją obserwuje. Mógłbym patrzeć i patrzeć. Nie ma konkurencji. Jest bezkonkurencyjna. Żadna ze studentek na sali nie ma nawet po co wstawać do jakiejkolwiek rywalizacji z nią. Tak bardzo chciałbym jej coś ofiarować. Dwadzieścia lat temu, najzwyczajniej w świecie, wstałbym i pozbierałbym wszystkie kwiatki z wazoników na stołach i wręczył jej. Dziś jestem mądrzejszy. Wiem, że osobie konsekrowanej nie można nic dać. Osobie konsekrowanej nie można też niczego odebrać.
Siła, namiętność, zabawa, spokój, pieniądze – jakie to zbędne słowa dla pisarza, wobec sacrum, wobec życia konsekrowanego. A innego życia nie mamy.






Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1